Wyobraź sobie wpatrzone w ciebie oczy pełne nadziei na twoje zwycięstwo. Wyobraź sobie te twarze – tak pewne, że sobie poradzisz. Wyobraź sobie, jak wyraz tych twarzy się zmieni, jeżeli przegrasz. Nie możesz ich zawieść. Mimo strachu idziesz naprzód poprzez tłum rozstępujący się z nabożną wręcz czcią. Wiesz, że czeka cię ból. Wiesz, że czeka cię ciężka walka, jednak nie zatrzymujesz się. Nie możesz. Bo tak przysięgałaś.
Pierwsze zaklęcia wiążące przygotowujące do przyszłej przysięgi zostały na mnie rzucone krótko po moim urodzeniu. Wcześniej to samo spotkało moją matkę, babkę i dalsze przodkinie. Przysięgę każda z nas złożyła jako dziesięcioletnia dziewczynka nie do końca rozumiejąca konsekwencje wypowiadanych słów. Może mogłabym się wtedy zbuntować, by oszczędzić sobie złego losu. Sądzę, że pokonałabym żołnierzy. Nie wiedziałam jednak, że powinnam to zrobić. Od zawsze uczono mnie karności, posłuszeństwa. Dlaczego miałam się buntować?
Wyobraź sobie, że nie znasz słów "nie chcę" czy "nie mogę". Wyobraź sobie, że jedyne, co masz prawo odpowiedzieć to "tak, mój panie". Skąd przyszłyby więc myśli o buncie? Żadna z nas, kolejnych Strażniczek, się nie zbuntowała. Sama nie wiem, czy żałuję, że złożyłam przysięgę. Może wolna byłabym szczęśliwsza? Ale może wolna nie spotkałabym Rida?
Moje najodleglejsze wspomnienia to rozmazane obrazy oraz towarzyszące im uczucia bezpieczeństwa, ciepła, szczęścia. Czasem zastanawiałam się, czy nie są złudzeniem. Odkąd sięgam bardziej pewną pamięcią, szkolono mnie do walki. Początkowe ćwiczenia zdawały się niewinne: wyrobienie kondycji, kontrola siły, doskonalenie sprawności. Następnie małej dziewczynce, jaką byłam, wręczono prawdziwą broń. Nieustannie trenowałam strzelanie z łuku czy kuszy, rzucanie nożami oraz mierzyłam się z ruchomym manekinem, władając sztyletami lub krótkim mieczem. Manekin karał mnie za wolne uniki mocnymi uderzeniami metalowych łap. Musiałam być lepsza – tak mi mówili.
Nie widziałam innych dzieci za wyjątkiem dziewczynki, która ćwiczyła po drugiej stronie niewielkiego dziedzińca. Nigdy nie odważyłam się do niej podejść i z nią porozmawiać. Pewnie w ten sposób niewiele zmieniłabym przyszłość, ale… właściwie żałuję, że wtedy się nie poznałyśmy. Może byśmy się zaprzyjaźniły? A może zostały śmiertelnymi wrogami?
Mijały lata, a czasem zamiast z manekinem walczyłam ze swymi nauczycielami. Używaliśmy tępych ostrzy, choć przy oberwaniu i tak bolało straszliwie. Myślałam, że wkrótce stanę również naprzeciw swojej rówieśniczki, lecz to nigdy nie nastąpiło. Pewnego dnia, niedługo przed moim zaprzysiężeniem, dziewczynka po prostu zniknęła. Nigdy nie zapytałam, co się stało. Po prostu zaakceptowałam fakt.
Złożenie przysięgi wierności memu panu oraz królestwu zmieniło treningi. Nagle dano mi naostrzony miecz i pozostawiono na dziedzińcu razem z uzbrojonym skazańcem, któremu ofiarowywano wolność w zamian za moją śmierć. Za wszelką cenę starałam się wygrać, jedynie ogłuszając wroga. Moi opiekunowie nie byli tym zachwyceni. W wieku jedenastu lat po raz pierwszy zabiłam człowieka. Dobrze, że śpisz i nie słyszysz tych słów. Właściwie nie wiem, po co wypowiadam je na głos. Chyba… Chyba samą siebie, ciebie, a zarazem cały świat pragnę przekonać o słuszności mych decyzji.
Nim skończyłam piętnaście lat, przebudziły się moce. Zaczęło się od zadawania niegroźnych oparzeń podczas pojedynków. Gdy tylko moi opiekunowie to dostrzegli, wyznaczali mi coraz trudniejszych przeciwników. W końcu nadszedł dzień, gdy po atakującym mężczyźnie pozostały jedynie zwęglone szczątki.
Już wcześniej zdarzało mi się płakać. Pierwsza zadana śmierć kosztowała mnie nieprzespane noce pełne upiornych koszmarów zmieszanych z rzeczywistością. Tym razem zwymiotowałam. Nienawidziłam się. Bałam się własnych dłoni, którymi tak potwornie zabiłam człowieka. Wciąż prześladuje mnie czasem jego krzyk agonii. Obyś nigdy nie miała takich wspomnień.
Opiekunowie wyjaśnili mi zaskakująco łagodnie, kim jestem. Przypomnieli, że przysięgałam wypełniać rozkazy mego pana oraz chronić rodaków właśnie za pomocą tych mocy. Musiałam tylko nauczyć się je kontrolować.
Od tamtej pory dwoje opiekunów zabierało mnie za mury zamku – do miasta. Powiedzieli, że powinnam zobaczyć, za kogo mam walczyć. Uważnie obserwowałam wszystko, co mnie otaczało: zmizerowanych żebraków, pulchnych arystokratów, misternie rzeźbione świecidełka wychwalane przez kupców, okrągłe ciastka, od których unosił się smakowity zapach. Raz, tylko raz opiekunka kupiła mi jedno takie ciastko. Było niesamowicie pyszne.
W mieście baczniejszą uwagę zwracałam na dzieci – zarówno na te pomagające rodzicom w pracy, jak i te roześmiane, biegające w kółko, bawiące się drewnianymi figurkami. Wtedy uświadomiłam sobie, że moje dzieciństwo nie było normalne.
Nie rozumiałam wszystkiego, co widziałam, lecz nigdy o nic nie zapytałam moich opiekunów. Dzięki spostrzegawczości pojęłam wiele. Słuchałam słów, dostrzegałam gesty. Obserwowałam matki tulące dzieci, mężczyzn i kobiety patrzących na siebie w charakterystyczny sposób, chłopca stającego w obronie młodszej siostrzyczki. Wiązało ich słowo „miłość”, które starałam się poznać.
Jednocześnie dalej ćwiczyłam, dbając o kontrolę nad swoimi mocami. Jakiś rok później nadeszła poważna próba moich możliwości. Na królestwo najechali nieokrzesani barbarzyńcy z północy. Mój pan wolał uniknąć długiej wojny, więc zaproponował tamtym starcie przedstawiciela królestwa z przedstawicielem barbarzyńców. Wynik starcia decydował o losie wojny. Przegrany miał uznać zwierzchnictwo zwycięzcy.
Ja zostałam wysłana jako przedstawiciel królestwa, choć liczyłam sobie jedynie kilkanaście lat. Nie wyglądałam szczególnie groźnie, ale choć zabroniono mi używać ognistych mocy w pojedynku, wciąż posiadałam przewagę nadnaturalnej siły czy zwinności. To jednak mogło nie wystarczyć.
Wokół wyznaczonego placu zebrali się nasi żołnierze oraz barbarzyńcy. Żołnierze rozstępowali się, gdy szłam. Zerkałam na ich pełne nadziei twarze. Wspominałam ludzi widzianych w stolicy i wiedziałam, że nie mogę zawieść. Zamierzałam dać z siebie wszystko nie tylko z powodu złożonej przysięgi. Mój pan za pośrednictwem mych opiekunów kazał mi wygrać, a ja przysięgałam mu wierność, chociaż nawet nigdy go nie widziałam.
Kiedy wyszłam na plac, ujrzałam dwa razy większego, co najmniej dwa razy szerszego mężczyznę. Wymachiwał toporem dłuższym ode mnie, podczas gdy ja trzymałam krótki miecz. Po raz pierwszy w życiu tak bardzo się bałam. O siebie, o rodaków, których przysięgałam chronić.
Wielkolud roześmiał się na mój widok, a jego zebrani towarzysze mu zawtórowali. Zacisnęłam zęby i skupiłam się na ciężarze miecza w dłoni. Zapomniałam o otaczających mnie ludziach, tylko oceniałam wzrokiem przeciwnika. Zgodnie z naukami szukałam jego słabych stron. Ociężałość. Powolność. Możliwa niecelność. Musiałam to wykorzystać.
W uszach dźwięczał pogardliwy śmiech. Odwaga malała z każdą minutą. Co chciałam osiągnąć? Pokonać kogoś tak dużego? Przecież nie miałam żadnych szans.
– Dasz radę, Strażniczko! – zawołał ktoś od strony żołnierzy.
Podniosłam wzrok, by spojrzeć w oczy przeciwnika. Skoczyłam przed siebie. Wielkolud wciąż się śmiał. Uniósł topór. Skręciłam gwałtownie, wyciągając w bok miecz. Zatrzymałam się ze ślizgiem poza zasięgiem wroga. Mężczyzna z mieszaniną zaskoczenia i wściekłości zerknął na krwawą szramę na swojej nodze. Krzyknął coś w barbarzyńskim języku. Runął w moim kierunku. Obserwowałam ruch topora. Zaryzykowałam. Wybiłam się w powietrze. Choć ostrze drasnęło mi rękę, dosięgłam celu. Chwilę później stanęłam dwa kroki za martwym przeciwnikiem. Z jego przeciętej szyi wypływała krew.
Armia podniosła ogłuszającą wrzawę.
– Chwała Strażniczce! Chwała!
Podeszli opiekunowie, z których jeden złapał mnie za zdrową rękę.
– Dobrze się spisałaś – szepnął, gdy skierował się w stronę ponownie rozstępujących się żołnierzy.
Posłusznie szłam za nim. Spoglądałam na mijane twarze – wcześniej pełne nadziei, teraz już uradowane zwycięstwem. Dokonałam tego. Ochroniłam rodaków tak jak przysięgałam. Zachwyt i podziw żołnierzy obudził we mnie nieznane do tej pory uczucie – dumę. Wykrzywiłam usta w słabym uśmiechu.
– Zaraz staniesz przed swoim panem – usłyszałam od opiekuna. – Okaż mu szacunek.
Duma zatonęła pod naporem lęku. Zaraz poznam swego pana? Tego, któremu przysięgłam posłuszeństwo? Czy jest ze mnie zadowolony? Czy mnie polubi? Jak wygląda?
Nagle znaleźliśmy się przy królewskim namiocie, przed którym oczekiwał mężczyzna w średnim wieku. Pamiętam to doskonale. Na jego prostych, kasztanowych włosach spoczywała złota korona. Chociaż nieczęsto miałam okazję ujrzeć swoje odbicie, wiedziałam, że mam takie same włosy. Jego były wypielęgnowane i błyszczące, a moje – niedbale spięte, by nie przeszkadzały podczas walki.
Ukłoniłam się, spuszczając głowę.
– Witaj, Strażniczko – powitał mnie. – Właśnie uchroniłaś kraj od wojny. Zasłużyłaś na swój tytuł i udowodniłaś wartość. Jesteś gotowa wypełniać dalej swoje obowiązki?
– Tak, panie – odparłam skwapliwie.
– Dobrze. Zostaniesz wezwana, gdy znów będziemy cię potrzebować. Teraz możesz odejść.
Oddaliłam się wypełniona radością. Jaka byłam wtedy głupia… Dumna z siebie, nie dostrzegłam, że król ma mnie za nic mimo tego, co nas łączyło.
Dorastałam. Opiekunowie nadal zabierali mnie niekiedy do miasta, co uświadamiało mi, jak dziwne wiodę życie. Treningi wypełniały prawie całe dnie. Opiekunowie powtarzali, że muszę być silna, aby godnie wypełniać przysięgę. Ćwiczyłam nieustannie, rosłam w siłę i doświadczenie w pojedynkach zamiast chodzić w sukniach lub uczyć się normalnego zawodu. Bo tak przysięgałam. Normalny los nie był dla mnie, po prostu.
Tygodnie, miesiące, lata zlewały się. Wydaje mi się, że liczyłam około osiemnastu czy dziewiętnastu lat, gdy znów wybuchła wojna. To było nie tak dawno temu, wiesz?
Maszerowałam razem z zebraną armią w stronę granicy. Opiekunowie łaskawie pozwolili mi kręcić się po obozie wojskowym, gdy wykonałam już wszystkie ćwiczenia. Z ciekawością przyglądałam się mężczyznom pogrążonym w codziennych obowiązkach, śpiewających przy ogniskach oraz opowiadających sprośne historyjki. Ukradkiem słuchałam tych ostatnich, próbując zrozumieć, o co w nich chodzi. TERAZ wiem, że były sprośne.
Właśnie spacerowałam powoli niedaleko grupki wojaków wybuchających głośnym śmiechem, gdy ktoś na mnie wpadł. Odskoczyłam przestraszona, gotowa do walki.
– Przepraszam – wymamrotał mężczyzna, po czym zerknął na mnie uważniej. – Jesteś w armii? – zdziwił się. – Chyba… niewiele tu kobiet.
– Jestem w armii – potwierdziłam ostrożnie.
– Hej, spokojnie. – Przesadnie podniósł ręce na znak bezbronności. Bawiła go moja podejrzliwość i strach. – Nic ci nie zrobię. Jak ci na imię?
Milczałam. Ludzie mieli jakieś imiona, prawda? Ale… ja nie miałam. Przynajmniej go nie pamiętałam. Opiekunowie po prostu wydawali mi rozkazy. Od niedawna zwracano się do mnie jako do Strażniczki. Innego miana nie posiadałam.
– Dobra, nie chcesz, nie musisz. Ja jestem Rid.
– Isoza – wypaliłam. – Mam na imię Isoza.
Usłyszałam to imię kiedyś w mieście. Podobało mi się, więc dlaczego nie mogłam go przyjąć?
– Więc… miło mi cię poznać, Isoza.
Naprawdę nie wiem, jak to się stało, że Rid odnalazł mnie podczas następnego postoju armii i zaprosił na spacer. Pokazał mi piękno blasku księżyca tańczącego w wodach jeziorka przy melodii poruszanych wiatrem liści. Opowiadał o swojej rodzinie, podczas gdy ja przeważnie milczałam. Prosiłam jedynie o więcej historii z normalnego życia. Zaczęliśmy spotykać się ukradkiem przy każdej okazji. Unikałam mówienia o sobie, choć odważyłam się komentować jego słowa czy wydarzenia z minionego dnia. Niespodziewanie poczułam, że jestem kimś więcej niż wojowniczką. Wypełniała mnie lekkość.
Rid ujmował moją rękę. Przelotny dotyk wywoływał we mnie przyspieszone bicie serca. Pewnej nocy Rid stanął naprzeciw mnie ze wzrokiem utkwionym w moich oczach. Przysunął się bliżej i przytknął wargi do moich ust. Odskoczyłam gwałtownie, wiedząc, co oznacza pocałunek.
– Nie powinieneś – wyszeptałam.
– Dlaczego, Isoza? Nie podoba ci się?
– Nie powinieneś – powtórzyłam uparcie. – Nie wiesz, kim jestem.
– Kim więc jesteś?
– Jestem Strażniczką – wyjaśniłam poważnie.
– I? Jako strażniczka nie możesz się całować?
Nie rozumiał, że chodzi o TĘ Strażniczkę. Odetchnęłam głęboko. Jeszcze nigdy nie wypowiedziałam na głos tego, co zamierzałam właśnie wyjawić. Jedynie słyszałam to określenie od opiekunów.
– Jestem feniksem.
Rid zesztywniał.
– TYM feniksem? Prawdziwym feniksem? TĄ Strażniczką? – wydukał.
Skinęłam głową.
– Bez obrazy, ale… nie wyglądasz na zabójczynię.
– To dobrze. Nie chcę być zabójczynią. Jestem wojowniczką. Nie różnię się od was.
– Przyjmuję. Jesteś feniksem, ale również człowiekiem. Nie przeszkadza mi twoja… hm… ognista natura.
Ponownie złożył na moich ustach pocałunek. Tym razem instynktownie go odwzajemniłam. Zarzuciłam Ridowi ręce na szyję, gdy on ciaśniej mnie objął. Gdzieś w środku rozpalił mnie żar łaknący więcej i więcej – chciwie pożerający każdą drew, którą mu się podłożyło. Podczas walki czasem me serce wypełniał ogień. Ten żar jednak znacząco się różnił. Rid sprawił, że poczułam się kobietą, nie tylko bronią. Obyś i ty znalazła kogoś takiego.
Wciąż udawało nam się utrzymać naszą znajomość w tajemnicy. Armia posuwała się do granicy, więc nieubłaganie nadchodził dzień bitwy. W ostatnią noc znów wymknęliśmy się z obozu. Posunęliśmy się dalej, nie poprzestaliśmy na pocałunkach. Pozwoliłam żarowi rozpalić się w pełni. Kiedyś zrozumiesz, co mam na myśli. Przynajmniej chciałabym, aby kiedyś spotkało cię coś równie cudownego.
Nad ranem, przed rozstaniem, Rid tulił mnie w ramionach.
– Zobaczymy się jutro, po bitwie – zapewnił.
Pokiwałam głową. Bałam się, że stracę mężczyznę, którego… cóż… kochałam. Nie powinnam kochać. Zgodnie z przysięgą powinnam w wyznaczonym przez pana czasie powić córkę, a następnie opiekować się nią przez pierwsze dwa lata. Nie powinnam nigdy się zakochać, ale to zrobiłam.
– Isoza, kocham cię – wyszeptał.
Te słowa słyszałam od niego już wcześniej, lecz nadal robiły na mnie wrażenie.
– Ja ciebie też kocham – odparłam.
Smakowałam zakazane słowa, ciesząc się bliskością Rida. On jednak odsunął się lekko i pokazał mi wisiorek z metalowym kółkiem.
– Dostałem go od matki, gdy wyjeżdżałem na wojnę – wyjaśnił. – Tu jest napisane: „ILIANA”. – Wskazał na znaki wyryte w metalu. – „Iliana” znaczy „nadzieja” w ojczystym języku matki. Chciałbym, abyś go wzięła.
– Jesteś pewien…? Chyba…
– Tak, jestem pewien. Weź go. Chcę, być miała coś mojego w razie mojej śmierci.
Wizja śmierci nikogo innego nie wywoływała we mnie równego przerażenia. Rid kojąco pogłaskał mój policzek.
– Nie bój się. Będzie dobrze. Po prostu go weź. Zrób to dla mnie. Nie zamierzam ginąć, ale… chcę, byś go wzięła. Proszę.
Zamrugałam, odpędzając łzy. Pozwoliłam, by Rid zawiesił wisiorek na mojej szyi.
– Dziękuję – wydusiłam z siebie.
Uśmiechnął się łagodnie.
– Będzie dobrze – powtórzył.
Zbliżający się świt zmusił nas do rozstania. Na wzgórze górujące nad przyszłym polem bitwy wspięłam się w czarnym, połyskującym na czerwono stroju z ognioodpornej smoczej łuski, która miała wytrzymać nawet przemianę, gdyby do niej doszło. Wisiorek zawinęłam w rękaw, aby nie spłonął. Odegnałam z głowy myśli o Ridzie. Musiałam skupić się na bitwie.
Wkrótce ze wschodu nadeszła wroga armia. Ze wzgórza, w towarzystwie samego króla oraz jego doradców obserwowałam morze ludzi po dwóch przeciwnych stronach pola. Zdusiłam w sobie strach o Rida. On przeżyje. Musi.
Armie starły się przy dźwiękach bojowych rogów. Krzyki i szczęk metalu dochodziły aż tutaj. Nie znałam się szczególnie na bitwach, ale nasi chyba ustępowali wrogom. Mogliśmy przegrać. Dlaczego bezczynnie stałam zamiast walczyć? Dlaczego pan nie wydał mi rozkazu?
– Strażniczko.
Odwróciłam się.
– Spal ich pod postacią feniksa.
Drgnęłam.
– Nie potrafię się jeszcze przemieniać, panie – wymamrotałam.
– Przemień się – rozkazał twardo.
Przysięga wywołała ból, zmuszała do posłuszeństwa. Kontrolowałam już ogniste moce, lecz jeszcze się nie przemieniałam.
– Przemień się.
Rozkaz dotkliwie uderzał w umysł. Skuliłam się, chowając głowę w dłoniach. Nie mogłam zawieść. Ludzie na mnie liczyli. Rid na mnie liczył. Nie mogłam zawieść. Wznieciłam w sobie żar. Rozpaliłam go swoim strachem, zdecydowaniem, wolą walki. Ogień rozprzestrzeniał się po moich żyłach. Rozłożyłam ręce. Wraz z nimi rozłożyły się skrzydła. Stały się jednym.
– Zniszcz wrogą armię – polecił król.
Zatrzepotałam skrzydłami. Wzniosłam się w powietrze, przepełniona potęgą. Z ptasiego gardła wydobyła się pieśń niepokonanego feniksa. Czułam się niezwyciężona. Przeleciałam nad polem bitwy. Zniżyłam lot, by wysłać płomienie w przeciwników. Rozbiegali się z przerażeniem. Część padała i już się nie podnosiła. Nikt nie wygra z feniksem.
Dopiero, gdy z żalem wróciłam do ludzkiego ciała przed mym panem, dopadły mnie wyrzuty sumienia. Zabiłam mnóstwo ludzi i nie jestem z tego dumna. Nawet oszczędne słowa pochwały z ust króla nie mogły tego zmienić.
W obozie wojskowym witano mnie jak bohaterkę. W połyskliwym stroju ze smoczej łuski wyglądałam nieziemsko, a mój lot, który widzieli na własne oczy, zwiększał ich lękliwe uwielbienie dla mnie. Nie zależało mi na tym. Potrzebowałam wsparcia Rida.
Kiedy w ciągu dnia siedziałam przygnębiona, opiekunowie mówili, że właśnie po raz kolejny uratowałam królestwo. Przecież musiałam to zrobić. Bo tak przysięgałam. To nie był mój wybór. Zabijałam, by moi rodacy mogli normalnie żyć. A czy ja nie miałam tego prawa? Nigdy nie mogłabym żyć z Ridem. Mój pan nie pozwoliłby mi na to.
Po zmierzchu wymknęłam się opiekunom pod pretekstem chwili samotnego spaceru. Pobiegłam w okolice namiotu Rida, jednak nie znalazłam go tam. Wciąż miałam na sobie połyskliwy strój przykuwający uwagę żołnierzy nawet w półmroku. Przyglądali mi się z zaskoczeniem, lecz nie zwracałam na to uwagi. W dłoni ściskałam metalowy wisiorek, nie zdając sobie sprawy, że go rozgrzewam samym dotykiem. Strach podsycał mój wewnętrzny ogień.
Wreszcie odważyłam się zapytać o Rida jego kolegów. Padły słowa, których się domyślałam, a których nie chciałam przyjąć:
– Rid nie żyje.
Nie wierzyłam w to. To nie mogła być prawda. Pognałam na pole bitwy. Przez parę godzin szukałam tylko Rida z rozpaczliwą nadzieją, że go nie znajdę. Niestety, rzeczywistość okazała się nieubłagana. Uratowałam wielu, lecz nie uratowałam jedynego, na którym zależało mi tak bardzo. Znalazłam go. Martwego. Z przebitą piersią. Płakałam, lecz łzy wyparowywały w zetknięciu z moją skórą. Nieświadomie wypuściłam z dłoni wisiorek, który upadł na ciało Rida. Żal wzbierał we mnie szalejącymi płomieniami.
Przemiana nadeszła sama. Wzleciałam w górę. Pełna rozpaczy, smutku oraz wyrzutu do losu pieśń feniksa popłynęła po okolicy. Potem opadłam bez sił na ziemię, przyjmując ludzkie ciało. Podniosłam wisiorek i nałożyłam na szyję.
– Miałeś przeżyć – wyszeptałam, łkając. – Mówiłeś, że będzie dobrze. Nie jest dobrze! I nie będzie!
Klęczałam przy Ridzie, póki nie zjawili się moi opiekunowie. Prawie siłą zaprowadzili mnie do króla. Wszystko przestało się dla mnie liczyć. Spojrzałam beznamiętnie na swego pana, gdy podszedł. Uderzył mnie w twarz. Mocno. Policzek zapiekł boleśnie, lecz to wydawało się niczym przy cierpieniu rozrywającym mnie od środka.
– Jak śmiałaś?! – wycedził mój pan. – Co to miało być? Zależało ci na tym żołnierzu, tak? Nie miałaś prawa! Masz służyć i tylko służyć, rozumiesz?!
Spoliczkował mnie raz jeszcze.
– Rozumiesz?!
– Tak, panie – odparłam pustym głosem.
Chyba zdołałam się wtedy naprawdę z tym pogodzić. Rid nie żył. Posłusznie wykonywałam polecenia. Zatracałam się w treningach, by wysiłek przepędził ból i tęsknotę. Niekiedy w snach powracałam do szczęśliwych chwil, a przebudzenie przynosiło jeszcze większe cierpienie. Płakałam w ukryciu.
Od bitwy minęły dwa miesiące. W czasie ćwiczeń dopadały mnie mdłości, kilka razy zwymiotowałam. Nie dostałam miesięcznego krwawienia, choć nie bardzo wiedziałam, co to ma oznaczać. Moja opiekunka przyglądała mi się bacznie, lecz o nic nie pytała. Do czasu.
W nocy obudziło mnie szczęknięcie zamka. Poderwałam się z posłania. Wokół mej dłoni zabłysły płomienie. W ich świetle ujrzałam jedną z opiekunek – tę, która niegdyś jedyny raz kupiła mi ciastko na targu.
– Zgaś to – poprosiła. – Wystarczy nam świeczka.
Posłusznie wchłonęłam ogień, a kobieta postawiła na skrzyni kaganek z zapaloną świecą. Obserwowałam gościa, zaskoczona nocną wizytą. Czyżby jakieś ćwiczenia?
– Nazywam się Sewia – odezwała się cicho opiekunka, a ja zdałam sobie sprawę, że nigdy nawet nie zastanowiłam się, czy moi nauczyciele mają imiona. – Znałam twoją matkę i znam twoją siostrę.
Drgnęłam.
– Nie mam siostry – zauważyłam.
– Masz siostrę. Bliźniaczą – sprecyzowała. – Powinnaś ją nawet pamiętać.
Zmarszczyłam brwi. Po chwili nadeszło olśnienie.
– Ta dziewczynka po drugiej stronie dziedzińca? To była moja siostra? – odgadłam zdumiona. – Ale… to niemożliwe…
– Twoja matka urodziła bliźniaczki. Pierworodna córka zawsze dziedziczy moc feniksa. W tym wypadku moc tę przejęłaś ty, podczas gdy twoja siostra zyskała jedynie ogniste moce. Na tobie, rzecz jasna, wszyscy się skupiali, choć i twoją siostrę postanowiono szkolić. Wraz z waszą matką pragnęłyśmy wyrwać przynajmniej jedną z was dwóch. Wybór padł na twoją mniej chronioną siostrę. – Sewia mówiła spokojnie, a ja wpatrywałam się w nią szeroko otwartymi oczami. – Udało nam się oszukać żołnierzy, przekonać, że dziewczynka zginęła. W rzeczywistości wychowywał ją mój brat. Wyrosła na dzielną wojowniczkę, taką jak ty.
Natłok szokujących nowin pomniejszył wagę komplementu. Oparłam się o ścianę. Nagle okazało się, że mam siostrę, krewną, kogoś jak rodzina, której pragnęłam. Rid tyle mówił o swojej rodzinie. Tak bardzo mu zazdrościłam.
– A moja… nasza matka? Co z nią? – zapytałam przez ściśnięte gardło.
– Nie żyje. Wasz ojciec zabił ją wkrótce po zniknięciu twojej siostry.
– Ojciec?
– Król. Król jest waszych ojcem – wyjaśniła.
Przypomniałam sobie jego włosy tak podobne do moich. Jak mogłam o tym nie pomyśleć? Potem wspomniałam, jak uderzał mnie w twarz, gdy byłam w rozpaczy po Ridzie. Nieświadomie zacisnęłam dłonie w pięści.
– Pocieszę cię, moja droga. Dla swych królewskich dzieci również nie jest szczególnie dobrym rodzicem.
Ojciec mnie nie kochał, co do tego nie miałam wątpliwości. Może ktoś inny…
– A matka? Zależało jej na… – zawahałam się, niepewna, co powiedzieć. Na mnie? Na nas?
– Kochała was obie, naprawdę. Obie jesteście do niej podobne.
Odetchnęłam głęboko, uspokojona. To naprawdę głupie, jak wiele znaczyła dla mnie ta nieistotna wiedza. Zaraz spojrzałam czujnie na Sewię.
– Dlaczego mi to wszystko mówisz?
– Ponieważ nadeszła odpowiednia pora. Sądzę, że teraz będziesz miała dość sił, by przeciwstawić się ojcu. Czy od czasu bitwy krwawiłaś miesięcznie?
Pokręciłam głową z zaciśniętymi zębami. Samo wspomnienie tamtego dnia wciąż wywoływało ból.
– Sądzę, że jesteś w ciąży z mężczyzną, którego wtedy opłakiwałaś.
W ciąży? Z Ridem? Zerknęłam na brzuch, dotykając go lekko dłonią. Natłok myśli mnie ogłuszył. Wyobrażałam sobie maleńkie dziecko rosnące w mym łonie – dziecko moje i Rida. To dziecko przeszłoby to samo szkolenie co ja – wychowane bez rodziny. Ponad wszystko pragnęłam je uchronić. To była cząstka Rida. To była cząstka mnie. Nigdy nie sądziłam, że poczuję takie emocje w stosunku do kogoś, kogo nie widziałam. Zrobiłabym jednak wszystko dla dziecka, wiedziałam to. Z rozpaczliwą nadzieją uniosłam wzrok na Sewię.
– Pomożesz mi? – wyszeptałam słabo.
– Nie tylko ja ci pomogę. – Uśmiechnęła się pokrzepiająco. – Pozwól, że przedstawię ci twą siostrę.
Wyszła na korytarz, a moment później wróciła z towarzyszką. Dziewczyna miała proste, kasztanowe włosy okalające podobną twarz do mojej, choć nie identyczną. Najwyraźniej nie byłyśmy typowymi bliźniaczkami. W całej jej postaci dostrzegałam coś znajomego. Moja… siostra. To słowo dziwnie brzmiało.
Przyglądałyśmy się sobie z równą dozą ciekawości oraz lęku.
– Jestem Awila – odezwała się. – Miło mi cię… poznać.
– Mam na imię Isoza – przedstawiłam się.
Awila wymieniła zdziwione spojrzenie z Sewią.
– Myślałam, że Strażniczki nie mają imion – bąknęła.
– Sama je sobie nadałam – wytłumaczyłam zmieszana.
Obie przyjęły to jakby z podziwem.
– Sewia mówiła, że potrzebujesz pomocy – przemówiła Awila. – Zanim opuściłam zamek wiele lat temu, zobaczyłam się z matką. Prosiła, bym pomogła ci, kiedy będziesz tego potrzebować. Po to tu przybyłam. Sewia twierdzi, że prawdopodobnie jesteś w ciąży.
Znów powróciły myśli o dziecku, które musiałam ochronić.
– Należę do mojego pana, do… ojca. Zabronił mi opuszczać zamek. Dowie się o ciąży i zabierze mi dziecko. Co mam robić? – W głosie pobrzmiewała tłumiona rozpacz.
– Spokojnie. – Awila odrobinę niepewnie ujęła moje dłonie. Ten podnoszący na duchu gest przypomniał mi Rida. – Poradzimy sobie. Pomogę ci. Tak przysięgałam naszej matce. Isozo, przysięgałaś wierność swemu panu, prawda? W przysiędze nie użyłaś jednak imienia naszego ojca, czyż nie? Sama dla siebie stań się panią. Jesteś feniksem! Masz dość sił. Zmień znaczenie przysięgi. Jesteś w stanie się wyzwolić, jeżeli zechcesz.
Patrzyłam na nią lękliwie, nieprzekonana. Zerknęłam na Sewię, a ona skinięciem głowy potwierdziła słowa Awili.
– Jesteś feniksem – powtórzyła opiekunka. – Twoja miłość do Rida i nienarodzonego dziecka wzmocni cię. Jesteś zdolna się wyzwolić.
– Dlaczego więc inne feniksy się nie wyzwoliły? Te przede mną?
– Bo nikt im nie powiedział, że mogą – odparła Awila. Uśmiechnęła się łagodnie, by dodać mi otuchy. – A może nie miały dobrych powodów? Zrób to dla swojego dziecka. Uratuj je.
– A jeżeli się mylicie i nie jestem w ciąży?
– To uratuj siebie. Przysięgałaś służyć ludziom. To jest słuszne. Niesłuszne jest poddanie wobec króla. Jutro o północy będę na ciebie czekać na skraju lasu koło północnego traktu, zgoda? Zjawisz się?
Przytaknęłam. Musiałam spróbować. Czy mogłam zyskać szansę posiadania prawdziwej rodziny? Czegoś, o czym tyle słyszałam od Rida? Gdy pojawiła się nadzieja, musiałam udać się za jej głosem.
Przez cały dzień myślałam o Ridzie, prawdopodobnym dziecku, Awili, matce oraz ojcu. Choć napotykałam Sewię, nie dałam po sobie poznać naszej bliższej znajomości. Gdy wieczorem po długich treningach zostałam sama w komnacie, wyjęłam wisiorek z wyrytymi runami słowa „iliana”. Musiałam uciec. Może następnym razem będę zdolna uratować tych, na których mi zależy?
Ubrałam strój ze smoczej skóry, a w rękaw ponownie zawinęłam wisiorek. Wymknęłam się na zamkowe mury. Strażnicy na razie mnie nie zauważyli. Gdy stanęłam tuż przy krawędzi, wręcz realnie poczułam kajdany trzymające mnie na uwięzi, niepozwalające opuścić zamku. Jestem feniksem. Pamięcią o Ridzie, myślami o dziecku i nadzieją na lepszą przyszłość karmiłam wzrastające we mnie płomienie. Pozwoliłam, by zalśniły jasno. Rozłożyłam ręce. Przymknęłam oczy, podsycając ogień. Wzywała mnie wolność. Kajdany stopiły się, aż nie pozostał po nich żaden ślad. Wzbiłam się w powietrze, nie bacząc na nadbiegających żołnierzy. Teraz już sama byłam swoją panią. Z gardła wydobyłam pieśń wyzwolenia. Przeleciałam nad miastem, po raz pierwszy w pełni wolna.
Zniżyłam lot w stronę lasu. Tuż nad ziemią dokonałam przemiany i pieszo dotarłam do Awily oczekującej na mnie z koniem.
Od tamtej pory umykałyśmy przed żołnierzami. Poznałam nowych przyjaciół, którzy mnie wspierali. Okazało się, że naprawdę jestem w ciąży. Urodziłam zdrową, śliczną dziewczynkę. Ciebie.
Czując w rękach twój ciężar, patrząc na twą twarzyczkę, nie żałuję niczego. Masz jego oczy, wiesz? Oczy Rida… Kocham cię i nie chcę cię opuszczać, ale muszę. Liczę, że kiedyś to zrozumiesz. Ze mną nie będziesz bezpieczna. Wciąż ściga mnie król. Poza tym, muszę chronić królestwo, bo tak przysięgałam. Dla ciebie pragnę normalnego życia, z normalną rodziną.
Zapewne nie rozumiesz nic z moich słów, lecz może jakimś cudem je zapamiętasz. Nie opuszczę cię, moja mała. Będę nad tobą czuwać. Przysięgam ci to. Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, pokażę ci, jak panować nad mocą. Wtedy sama zdecydujesz, co z nią zrobisz.
Słyszysz ten delikatny szelest? To nie wiatr, to Awila nadchodzi. Zabierze cię do dobrych ludzi. Oni się tobą zaopiekują jak własną córką. Nie powiem ci żegnaj, bo zobaczymy się jeszcze, co do tego nie miej wątpliwości. Do zobaczenia więc. Bądź szczęśliwa, maleńka Iliano. A kiedyś spotkamy się znowu i nie tylko dlatego, że tak ci przysięgłam, ale dlatego, że tego pragnę.