Arwira była głodna. Nie pamiętała, kiedy ostatnio porządnie się najadła. To musiało być jakieś dwie pełnie księżyca temu. Wtedy ostatni raz zdobyła prawdziwy chleb. Obecnie nie pamiętała już jego smaku. Marzyła, że przyjdzie dzień, w którym zje wielką pajdę, z ogromną ilością świeżego masła a popije to mlekiem z dodatkiem miodu. Taka uczta śniła jej się nawet w nocy. Teraz jednak musiała odpędzić od siebie te prozaiczne pragnienia i skupić się na tym co naprawdę ważne. Miała pracę do wykonania.
Ruszyła ulicami miasta starając się nie zatrzymywać nigdzie. Były one pełne zdesperowanych ludzi, którzy zabiliby za kawałek jedzenia. Nie bez powodu najlepiej powodziło się teraz szczurołapom. Innych zwierząt nie było w mieście od dawna. Odkąd flota cesarza zablokowała port jasne stało się, że miasto wkrótce upadnie. Nie upadło. Trwało już sto pięćdziesiąt cztery dni. Dziś mijał sto pięćdziesiąty piąty. Arwira wiedziała, że przyjdzie czas, gdy będą śpiewać o nich pieśni. O ich odwadze, uporze, wytrwałości. O poświęceniu mieszkańców, którzy stali się żołnierzami. O nieustraszonych rajcach, którzy nie poddali miasta. Nikt jednak nie zaśpiewa o głodzie, chłodzie i chorobach. Nikt nie zaśpiewa o tym, iż rajcy nie zgodzili się na poddanie się, gdyż cesarz wydał na nich wyrok śmierci i każdy dzień oblężenia oddalał od nich perspektywę egzekucji. Nie, o tym nikt nie będzie śpiewał.
Na ulicach coraz więcej było sierot, którymi nie miał, kto się zająć. Ich ojcowie ginęli na murach a matki dawały im swoje racje żywnościowe. Szybko zapadały na jakąś chorobę i umierały. Wówczas dzieci lądowały na ulicy. Nie było już nikogo, kto mógłby się nimi zaopiekować. Pewnie jeszcze niejedno umrze, nim oblężenie dobiegnie końca.
Arwira starała się opędzić od ponurych myśli i skupić na pracy. Nie było to wcale łatwe. Nie po stu pięćdziesięciu czterech dniach. Weszła do kamienicy, która była jedną z ostatnich znajdujących się tak blisko murów, a jeszcze niezbombardowanych. Teraz chroniła ją potężna magia Przez cały czas jeden czarodziej czuwał nad bezpieczeństwem budynku. Niegdyś dumna siedziba cechu władających magią, dziś była punktem kontaktowym dla kadry oficerskiej nie tylko tej, która posiadała jakąkolwiek moc.
Arwira uprzejmie przywitała się z dyżurującym Benem. Znużony mężczyzna pomachał niewesoło. Kobieta żałowała, że nie ma czasu choć przez chwilę z nim pomówić. Zawsze potrafił ją rozśmieszyć historyjkami o swojej nierozsądnej bratanicy i jej polowaniach na bogatego męża. Był on chyba ostatnią osobą, która wierzyła, iż miasto nie padnie.
Arwira skierowała się ku schodom. Weszła po stopniach uważając, by nie upaść na tych, które zostały świeżo wypastowane. Nikt już nie pamiętał, kiedy pani Misia, sprzątaczka, oszalała i zaczęła każdego dnia pastować inny stopień. Było to jakoś między czterdziestym a pięćdziesiątym dniem, gdy zginęło trzech jej synów i zięć, a córka z rozpaczy się powiesiła. Arwira podeszła do pokoju, w którym zazwyczaj rezydował Karm. Cicho zapukała i nie czekając na odpowiedź nacisnęła klamkę. Miała szczęście, było otwarte. Za zawalonym papierami biurkiem siedział wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna w średnim wieku. Wielu mówiło o Karmie, że bardziej przypomina najemnika i zabijakę niż czarodzieja. On zaś, zwykł mówić w takich sytuacjach, iż lepiej, by ludzie bali się go ze względu na jego wygląd, niż żeby musiał używać przeciwko nim magii. Niestety, w czasie oblężenia, nie miał zbyt wielu szans, na wykorzystanie swej aparycji.
– Och, Arwiro. Przyszłaś nareszcie. – Przywitał kobietę i wskazał jej miejsce naprzeciwko siebie. Skinęła mu głową na powitanie i usiadła na krześle.
– Witaj mistrzu. Byłam na drugim krańcu murów, kiedy dotarło do mnie twoje wezwanie. Szybciej nie mogłam przyjść.
– Tak wiem, rozumiem moja droga. Wszyscy mamy zbyt wiele na głowie. Tak przy okazji, od dawna już nie jestem twym mistrzem. Zresztą nigdy nie byłem nim w pełnym wymiarze.
– Dla mnie zawsze nim pozostaniesz.
Mężczyzna uśmiechnął się na chwilę, lecz w jego oczach nie było nawet iskierki radości. To nie był czas dla miłych wspomnień.
– Poczęstowałbym cię Arwiro, lecz nie mam czym. Odkąd wybiliśmy ostatnie koty, nawet ja musiałem przejść na dietę. Przejdźmy więc do naszych spraw. Wezwałem cię, gdyż dziś w nocy zmarła Mira.
Kobieta głośno westchnęła. Znała Mirę prawie całe życie. Nie była ona specjalnie utalentowana, lecz zawsze służyła pomocą tym, którzy mieli jakiekolwiek zmartwienie. Arwira wiedziała, że żadne słowa nie będą odpowiednie. Gdyby okoliczności były inne to urządzono by uroczysty pogrzeb, na którym zjawiłby się cały cech. Teraz jednak nie było to możliwe.
– Więc, ilu czarodziei jeszcze zostało w mieście? – zapytała bojąc się odpowiedzi.
– Pięciu, razem z nami, w tym dwóch w beznadziejnym stanie.
Arwira nie sądziła, że jest aż tak źle. Jak pięć osób miało powstrzymywać jakąś dwudziestkę? Kiedy oblężenie się zaczynało mieli podobną liczbę czarodziei, teraz jednak to przeciwnicy posiadali znaczną przewagę. Wiedziała, iż bez magii wszystko skończy się szybko. To moc wzmacniała bramy. To czary nie pozwalały napastnikom wspiąć się na mury. Bez nich Cesarstwo już dawno zdobyłoby miasto. Teraz zaś została ich garstka. Nie mieli żadnych szans.
Karm przez dłuższą chwilę nic nie mówił. On najlepiej wiedział, że przegrali. To on odpowiadał za ich bezpieczeństwo. To on patrzył, jak kolejni jego ludzie giną. Nie mógł nic na to poradzić. W żaden sposób nie mógł temu zapobiec. I wszystko to, nie przyniosło żadnego skutku. I tak mieli przegrać. Nikt nie przyjdzie im z pomocą. Będą zdani na łaskę cesarza i jego żołdaków. Arwira wiedziała, że zostaną skazani na śmierć. Uważano ich za buntowników. Może więc lepszy koniec w walce niż na szafocie? W końcu starszy czarodziej przerwał milczenie.
– To nie wszystko. – Jego głos był nienaturalnie cichy. Arwira bała się co jeszcze może usłyszeć. – Jak zauważyłaś nawet pogoda zmienia się na naszą niekorzyść.
Kobieta pokiwała głową. Przez ostatnie dni padało. Teraz jednak słońce na stałe zagościło na niebie. To oznaczało, że napastnikom nie będą moknąć cięciwy oraz proch. Mogli wykorzystać przeciw nim artylerię. Także tę ciężką. Mur już od dawna był na wielu odcinkach uszkodzony. Nie wytrzyma zbyt długo. Karm mówił dalej.
– Naszym szpiegom udało się dowiedzieć, że cesarz ma dość tego oblężenia. Wysyła tu jako wsparcie oddział generała Matwela. To oznacza kolejne tysiące żołnierzy, z czarodziejami i nową bronią. Gdy tylko tu przybędą, padniemy w kilka dni.
Arwira nie wiedziała co powiedzieć. Nikt nie wierzył już w żadną odsiecz, która ich uratuje. Teraz jednak w pełni uświadomiła sobie, że ich klęska jest przesądzona. I to w niedalekiej przyszłości.
– Dlaczego nie zaczekają, aż umrzemy z głodu? Po co nam wysyłać tu jeszcze więcej żołnierzy, skoro i tak skończyły nam się zapasy?– zapytała.
– Myślę, że oni nie zdają sobie sprawy z tego, że nasza sytuacja jest aż tak dramatyczna. Poza tym, jeśli wymrzemy z głodu, to cesarz nie będzie mógł powiedzieć, że nas zdobył. A jemu zależy na takich rzeczach. On lubi wygrywać.
– Czyli nic już nie da się zrobić – szepnęła bardziej do siebie niż do swego rozmówcy.
– Tego nie stwierdziłem.
Zaskoczona kobieta podniosła głowę. Da się coś zrobić? Przecież sama słyszała, jak dziesięć dni temu Karm, w tym pokoju, mówił wyższej kadrze oficerskiej, że nie istnieją już żadne czary, których mogliby użyć. Coś się zmieniło?
– Co masz na myśli mistrzu?– zapytała patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
– Jest coś, o czym nie chciałem mówić. Wydawało mi się, że ryzyko jest zbyt wielkie. Teraz jednak nie mamy już nic do stracenia. Poza tym nie wiem, czy jestem w stanie użyć tej mocy. To stara magia, uśpiona od setek lat. Na wzmianki o niej natknąłem się jeszcze jako młody czeladnik. Przez lata zbierałem nieistotne skrawki wiedzy. To było tylko niewinne, akademickie zainteresowanie. Teraz jednak może uratować nasze miasto. Nie dam jednak rady sam przywołać tej siły. Potrzebuję pomocy a ty jesteś już ostatnią czarodziejką, która ma jakikolwiek zapas energii. Pomożesz mi?
Arwira siedziała oszołomiona. Nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Każdy wiedział, że starożytna magia jest niebezpieczna i trudna do opanowania. A teraz Karm chciał jej użyć. Nie mieli nic do stracenia. Czy na pewno? Gdyby się poddali, ludność dostałaby coś do jedzenia. Nie wątpiła, że cesarz ukarałby miasto, ale większości nie spotkałoby nic złego. Nie dotyczyło to oczywiście czarodziei. Ich los był przesądzony. Nie mieli co liczyć na łaskę.
– Pomogę ci mistrzu.
Karm uśmiechnął się lekko. Nie spodziewał się innej odpowiedzi. Wiedział, że Arwira go nie zawiedzie.
– Dobrze, moja droga. Przyjdę po ciebie w południe. Wtedy się tym zajmiemy. Teraz idź. Postaraj się znaleźć coś do jedzenia. Odpocznij trochę.
Arwira wyszła i do południa nie miała właściwie żadnych zajęć. Od dwóch dni cesarstwo ich nie atakowało. Mieli czas na odpoczynek. Ona zaś postanowiła posłuchać mistrza i poszukać jakiegoś posiłku. Udała się do miejskiej jadłodajni. Dziś wydawali jakąś burą zupę, która w normalnych okolicznościach, nie zwróciłaby uwagi nawet żebraków. Dzisiaj jednak uchodziła za rarytas. W jadłodajni były tłumy. Wychudzeni ludzie mieli nadzieję, na choć jeden, ciepły posiłek. Nieważne jaki.
Arwira zajęła miejsce w rogu sali i starała się jeść powoli. Od dawna oszukiwała w ten sposób swój żołądek. Miała nadzieję, że zupa zapewni jej kilka godzin ulgi od głodu. W pomieszczeniu panowała nienaturalna cisza. Nikt nie rozmawiał. Ludzie już dawno stracili wszelkie tematy do rozmów. Teraz mówiono tylko o tym, kto umarł i z jakiego powodu. Nie plotkowano o szansach na zwycięstwo. Nie przewidywano możliwego terminu klęski. To były tematy tabu. Zauważyła, że ktoś zbliża się do jej stołu. Mark. Najemnik, który zdradzał każdego, o ile tylko druga strona zapłaciła więcej. Ich jednak nie zdradzi. Nie po tym, co cesarz zrobił jego żonie. Dla niego każdy, kto sprzeciwia się Cesarstwu był sojusznikiem, którego należało wspierać.
– Witaj moja piękna. Co tu robisz? Czyżby nasi czarodzieje nie mieli nic do roboty, w ten piękny poranek? – zagadnął kobietę i usiadł naprzeciw. Arwira zauważyła, że nie przyniósł sobie talerza zupy.
– Każdy musi jeść. A ty nie masz jakiegoś zajęcia? Czyżby oficerowie wreszcie pozbyli się ciebie z murów?
– O nie, niedoczekanie. Każdy jednak potrzebuje chwili odpoczynku.
Przez dłuższą chwilę milczeli oboje. Arwira skończyła jeść i już miała szykować się do wyjścia, kiedy najemnik ją zagadnął.
– Dlaczego tak młoda i piękna kobieta jak ty nie uciekła, gdy jeszcze mogła? Nim zablokowali port. Przecież w Cesarstwie na pewno znalazłbyś jakieś zajęcie.
Arwira przez chwilę zastanawiała się co odpowiedzieć. Zdziwiło ją to pytanie. Najemnik nigdy nie pytał jej o nic równie osobistego.
– To moje miasto. Byłam tu potrzebna. Po prostu tu zostałam.
– To nie jest żadna odpowiedź – warknął mężczyzna. Zdziwiła ją jego reakcja. Przecież nie byli z sobą zbyt blisko. Owszem, pracowali razem, nieraz rozmawiali, ale nic więcej. Skąd to nagłe zainteresowanie jej osobą?
– Chcesz znać prawdę? Prawda jest taka, że każdego dnia planowałam odejść. Każdego dnia szykowałam się do drogi. I zawsze znalazłam jakiś powód, żeby zostać. I pewnego dnia, kiedy wstałam miasto było zablokowane. Już nie mogłam uciec.
Ta odpowiedź usatysfakcjonowała najemnika. Skinął jej głową. Przez chwilę wahał się. W końcu objął zaskoczoną kobietę i wyszeptał jej do ucha.
– Czuję, że wkrótce to się skończy. Żałuję, że nie spotkaliśmy się wcześniej, piękna.
Arwira zadrżała. Najemnik odszedł nie mówiąc nic więcej. Czyżby miał jakieś przeczucia? A może po prostu doświadczenie podpowiadało mu, iż cała ta farsa nie potrwa już długo? Kobieta nie chciała o tym myśleć. Przez dwadzieścia pięć lat swego życia spotkała wielu mężczyzn i żaden nie zwał jej piękną. Szkoda, że uczynił to dopiero zdesperowany najemnik, wtedy, gdy ich rychła śmierć, była już niemal przesądzona.
Arwira wyszła z sali. Miała jeszcze kilka godzin do spotkania z Karmem. Postanowiła iść do swego mieszkania i się wyspać. Na szczęście, nie czekała jej długa droga. Wynajmowała izbę w domu, który znajdował się w centrum miasta. Dzięki temu wszędzie miała blisko. Jej pokój był mały, ale przytulny. Choć już od dawna, mogła pozwolić sobie na coś lepszego, to jakoś nie chciała się przeprowadzać. Położyła się do łóżka i natychmiast zasnęła.
Śniła się jej biblioteka. Wielka i pełna książek. Regały wręcz uginały się pod ciężarem woluminów. Wszystkie światła były przyćmione. Arwira nie dostrzegała jego źródła. Błądziła w labiryncie półek. Czegoś szukała, lecz nie wiedziała czego. Szła powoli i rozglądała się dookoła. Nie dostrzegała tytułów żadnej z ksiąg. Na niektórych grzbietach dostrzegała litery, lecz wszystkie były zamazane. Usłyszała wołanie. Nie rozumiała słów. Ktoś wykrzykiwał imię. Z jakiegoś powodu przeraziło ją to. Zaczęła uciekać przed donośnym głosem. Czuła, że jeżeli, ten kto woła ją złapie, to ona będzie w ogromnym niebezpieczeństwie. W pewnym monecie przewróciła jeden z regałów. Setki książek upadło na ziemię, tworząc barierę nie do przejścia. Mimo to kobieta nie przestawała biec.
Nagle zauważyła drzwi. Były małe i niepozorne. W ogóle nie pasowały do monumentalnego wystroju biblioteki. Arwira pospiesznie do nich podeszła. Pociągnęła za klamkę. Ta nie chciała ustąpić. Przerażający głos zbliżał się coraz bardziej. Zaczęła rozpoznawać starożytne słowa, lecz nie zastanawiała się nad ich sensem. Kobieta rozpaczliwie ciągnęła za klamkę. W końcu ta ustąpiła. Szybko przekroczyła próg i pospiesznie zatrzasnęła drzwi. Głos umilkł.
Pomieszczenie, w którym się znalazła było niewielkie. Mała, okrągła komnata. W pierwszym momencie wydawało jej się, że jest zupełnie puste. Dopiero po chwili zauważyła pulpit znajdujący się na samym środku pomieszczenia. Leżała na nim zamknięta księga. Alwira wolno do niej podeszła. Zauważyła tytuł, lecz nie znała alfabetu, w którym go napisano. Czuła jednak moc, promieniującą od tomu. Kiedy zbliżała się, w całym ciele zaczęła odczuwać mrowienie. Wiedziała, że musi otworzyć księgę. Nie miała pojęcia, skąd wziął się ten przymus, lecz czuła, iż jeśli jej nie otworzy, zdarzy się coś złego. Coś bardzo złego. Sięgnęła do okładki. I wtedy poczuła, że ktoś nią potrząsa.
Przez chwilę nie rozumiała co się dzieje. W końcu dotarł do niej znajomy głos.
– Proszę pani, ktoś do pani. Niech się pani obudzi.
Arwira otworzyła oczy. Stała nad służąca gospodyni – Lisa. Dziewczyna patrzyła na nią z wyraźnym niepokojem. Nie wiedziała, jak długo spała, ale przez dziwny sen była bardziej zmęczona, niż przed położeniem się.
– Już nie śpię. Kto przyszedł?– Usłyszała, że jej głos jest zachrypnięty.
– Ktoś ważny. Ma bogaty strój. Pani ugościła go w kuchni a mnie wysłała do panienki. Niech się lepiej pani pospieszy, bo ci ważni, to nie lubią czekać.
Arwira zastanawiała się, kto do niej przyszedł. Dla dziewczyny każdy, kto nie był służącym, zajmował wysoką pozycję w społeczeństwie, więc jej gościem mógł być ktokolwiek. Pospiesznie wypiła kubek wody i zeszła na dół. Idąc korytarzem ku schodom zerknęła na stojący na komodzie zegar. Zdała sobie sprawę, że musiała spać prawie trzy godziny. W ogóle tego nie odczuła.
Zeszła do kuchni. Przy stole siedział Karm i popijał ostatnie zapasy herbaty owocowej jej gospodyni. Kobieta stała w rogu pomieszczenia i z fascynacją przyglądała się mężczyźnie. Choć już od dawna mieszkała u niej czarodziejka, to wszyscy inni władający magią, wciąż wzbudzali w niej lęk.
– Witaj, moja droga – powiedział, kiedy tylko zobaczył Arwirę w progu.
– Nie wiedziałam, że sam po mnie przyjdziesz mistrzu.
Mężczyzna uśmiechnął się.
– Nie chciałem innych obarczać dodatkowymi obowiązkami. Możemy iść?
Arwira przytaknęła. Wyczuła w głosie Karma jakiś smutek. Nie chciała dopytywać o co chodzi. Wiedziała, że mężczyzna dźwiga na swych barkach ogromną odpowiedzialność. Jeżeli miasto padnie zostanie stracony. Nie będzie potrzebny nawet proces, gdyż cesarz już wydał wyrok. Według praw cesarstwa byli bowiem zbrodniarzami. Od setek lat wszystkie dekrety zabraniały czarodziejom udziału w wojnach. Byli na to zbyt potężni. Jedynie magowie mogli używać swych mocy w walkach. Nie mogli oni jednak stawić czoła czarodziejom. To dlatego wytrzymali tak długo. Miasta bronili magicy, którzy nie potrzebowali niczego do wiązania swojej magii. Dopiero jakieś czterdzieści dni temu specjalny dekret cesarza skierował do oblegającej armii czarodziei. Od tej pory siły pozostawały znacznie bardziej wyrównane.
Karm i Arwira bez słowa szli przez ulice miasta. Kiedyś był to duży ośrodek handlowy. Ulice były wypełnione kupcami. Kramy i stragany oferowały towary z całego świata. Teraz stały puste. Skończyły się produkty na sprzedaż. Nie było komu kupować. Teraz na ulicach królowały brudne dzieci, które szukały jakichś odpadków, czegokolwiek, co nadawało się do jedzenia. Arwirze pękało serce, kiedy patrzyła na wygłodzone dzieci, ale nie mogła, w żaden sposób im pomóc.
W końcu mężczyzna zdecydował się przerwać milczenie.
– Marzę o dniu, kiedy to miasto znów będzie żyło.
– Sądzisz, że to jeszcze możliwe. Wrócić do tego co było kiedyś? – zapytała kobieta. Ona nie była w stanie wyobrazić sobie miasta, które jest wolne.
– O to walczę. O nic innego. Zrozum, ja mogę poświęcić wszystko. Jestem skazany na śmierć. Nie mam nic do stracenia. Dla mnie liczy się już tylko to miasto. Splotłem z nim swoje losy. Jeżeli ono umrze, to ja razem z nim. Nie liczy się nic więcej. Żebym przeżył musimy pokonać armię cesarza. Musimy dokonać tego, co nie udało się nikomu od dwudziestu lat. Nie jestem najemnikiem, który zapłaci okup i pójdzie gdzie indziej. Dla mnie nie ma już drogi odwrotu.
Arwirę zdziwiła otwartość jej mistrza. Jeszcze nigdy nie zwierzał jej się ze swoich problemów. Zrozumiała, że musi być wykończony. Pamiętała, że kiedy została jego uczennicą, zachowywał się niecierpliwie, denerwował go każdy jej błąd. Mówił, że życie jest zbyt krótkie na błędy. Z czasem nabrał cierpliwości. Twierdził, iż starość przynosi uspokojenie. Nigdy jednak nie wpadał w tak melancholijny nastrój. Zawsze był człowiekiem praktycznym, który poświęcał się pracy i badaniom, nigdy zaś próżnym rozważaniom. Dzięki temu został przewodniczącym cechu. Chciano wybrać go nawet przedstawicielem do okręgu, lecz odmówił. Uważał, że przeszkodziłoby to, w jego innych obowiązkach. Arwira podziwiała go za podjęcie tej decyzji.
Dotarli do siedziby cechu. Po raz pierwszy od bardzo dawna budynek był opustoszały. Nawet strażnik, który od początku oblężenia go pilnował, gdzieś zniknął. Z jakiegoś powodu wywołało to u kobiety lęk.
– Nikogo nie ma? – zapytała.
– Odesłałem ich. Chciałem żebyśmy mogli pracować w spokoju. – Spokojny głos Karma dodał Arwirze otuchy.
Przeszli do gabinetu mężczyzny. Wystrój zmienił się od porannej wizyty kobiety. Wszystkie meble odsunięto na bok. Na środku wyrysowano kredą krąg. W samym środku okręgu leżała mała książeczka z poplamioną okładką. Tuż obok niej położono sztylet, z ozdobioną drogocennymi klejnotami rękojeścią. Arwira nie miała pojęcia, że jej mistrz taki posiada. Przez te wszystkie lata, kiedy była jego uczennicą, nie pokazał jej takiej broni. Zdawała sobie sprawę, że niewielu czarodziei posiadało tego rodzaju sztylet ceremonialny. Większość z nich zajmowała się czarami znacznie bardziej zaawansowanymi niż Karm. Arwira miała coraz gorsze przeczucia.
– Karm, mistrzu, co właściwie chcesz zrobić? – Kobieta nawet nie starała się ukryć strachu.
Mężczyzna westchnął. Przyniósł dwa krzesła. Usiadł na jednym, gestem kazał Arwirze zająć drugie. Kobieta po chwili wahania usiadła naprzeciw czarodzieja. Karm przez dłuższą chwilę zbierał myśli nim zaczął swoją opowieść.
– Mówiłem ci Arwiro, że decyzja, którą muszę podjąć nie jest łatwa. Jesteśmy w dramatycznej sytuacji. Cesarz nie może dłużej czekać. Musimy paść albo on się ośmieszy. Z tego co wiem sytuacja w stolicy jest napięta, dlatego będzie mu się spieszyło. Nie mamy więc czasu. Nie możemy liczyć na żadną taryfę ulgową. Nie dojdzie do negocjacji. Nikt nam nie zaproponuje honorowych warunków poddania się. Dlatego musimy zrobić coś, nim nadejdą tu posiłki. Musimy sięgnąć po bardziej radykalne środki. Doskonale wiesz, że nie mamy już czarodziei. Jest nas zbyt mało. Pewne plotki, mówią, że cesarz wyśle tu samego czarnoksiężnika. Doskonale zdajesz sobie sprawę, iż jeżeli on tu dotrze nie mamy żadnych szans. Dlatego musimy działać, póki mamy jeszcze jakieś szanse.
– Ale co ty chcesz przywołać mistrzu? Takiego sztyletu nie stosuje się przy pierwszej, lepszej magii – przerwała mu Arwira.
– Tak masz rację. Nie mamy już czasu na bezpieczną magię. Nadeszła pora, aby zaryzykować. Jeśli istniałaby szansa, żeby tego uniknąć, to nie ryzykowałbym. Niestety nie mam wyboru. Gdybym mógł, nie wciągać w to ciebie, to przyrzekam, że nie robiłbym tego. Jesteś jednak moją najsilniejszą czarodziejką a ja potrzebuję katalizatora. Dlatego muszę prosić cię o pomoc. Moja droga Arwiro, czy mogę na ciebie liczyć?
– Ale co chcesz przywołać? – dopytywała się.
– Coś, czego nie spodziewają się. Dzięki temu możemy jeszcze dzisiaj być wolni od oblężenia. Odblokujemy port i zaczniemy handel. Wszystko powoli wróci do normy. Cesarz zda sobie sprawę z tego, że nas nie złamie. Pozwoli nam na samodzielność. Dzięki temu nic nam nie będzie groziło. Całe miasto na tym zyska. Nigdy więcej nie powtórzy się ten horror. Musisz tylko mi zaufać. Wiem co robię, chociaż może ci się wydawać, że zwariowałem. Ale tak nie jest. Wiem co robię. Przeprowadziłem badania. Jestem pewny, że mogę przyzwać Irwin.
– Co? – Arwira zerwała się z krzesła. – Oszalałeś! Wydaje ci się, że możesz kontrolować Irwin. To pradawna magia. Nikt, nigdy nad nią nie panował. To demon, który został uwięziony, nie bez powodu. Ty nas zniszczysz!
Karm również wstał. Przesunął się w stronę drzwi. Teraz, aby wyjść z pomieszczenia Arwira musiała go wyminąć. Mężczyzna cały czas był opanowany. Czarodziejka patrzyła na niego, jak łania na wilka. Po raz pierwszy w życiu, bała się człowieka, który nauczył ją wszystkiego co wiedziała o magii. Czuła rozpaczliwe kołatanie swego serca.
– Uspokój się moja droga. Rozumiem twój strach, ale ja wszystko przemyślałem. Nikt nie pokona starodawnej magii. Jest zbyt potężna. Zaskoczymy ich i wygramy. Ryzyko nie jest tak wielkie jak ci się wydaje.
– Co ty możesz wiedzieć o ryzyku?! Takiej mocy nie wyzwolono od setek lat. Nikt, nawet najpotężniejsi czarodzieje, tego nie robili. Nawet czarnoksiężnik cesarza nie poważył się na coś takiego. A myślisz, że tobie się uda? Uczyłeś mnie, doskonale znam twoje możliwości. Nie jesteś w stanie zapanować nad żadnym demonem, a co dopiero nad Irwin.
– Nie wiesz co mogę! Pracowałem nad tym od kilkudziesięciu lat. Poświęciłem się temu bez reszty. Nie przyjąłem propozycji awansu, nie zająłem należnych mi stanowisk. A ty mi mówisz, co ja mogę? Nic o mnie nie wiesz. Skąd wiesz, że czarnoksiężnik nie próbował takich rzeczy? Byłaś z nim na tej wojnie? Naprawdę jesteś tak głupia, by sądzić, że zdradza się wszystkie tajemnicy swego sukcesu?
– Ja jestem głupia?! To nie ja igram z mocami, o których nie mam pojęcia. Myślisz, że ona da się sterować. Kiedy ją przywołasz zrobi co będzie chciała. Może zniszczyć miasto. Dlaczego sądzisz, że zaatakuje armię, a nie nas?
Karm westchnął i pokręcił głową, jakby Arwira była krnąbrną uczennicą, która udzieliła złej odpowiedzi na banalne pytanie.
– A co my mamy do stracenia? Czy naprawdę lepiej czekać na śmierć tutaj? Kiedy cesarz zdobędzie miasto zetną nam głowy. Mamy czekać z założonymi rękami na śmierć? Ja wolę umrzeć wiedząc, że zrobiłem wszystko dla ratowania swojego żywota.
Arwira cofała się powoli w stronę okna. Nie wiedziała co chce zrobić. Karm zapewne zablokował okno. Inaczej zareagowałby na jej działanie. Musiała ostrzec innych. Ktoś musiał go powstrzymać. Jedyne co mogła zrobić to odwrócić jakoś jego uwagę.
– Wszystko może i jest stracone dla nas, ale co z innymi? Zwykli mieszkańcy nie zostaną skazani na śmierć. Kto dał ci prawo decydowania o ich życiu? Nie masz prawa skazywać na śmierć całego miasta. Nie o to walczymy. Nie dla ciebie giną ci wszyscy bohaterowie. Nie dla ciebie!
– Nie musisz krzyczeć i tak nikt tu nie przyjdzie. Poinformowałem radę, że zajmę się dzisiaj bardzo ważną dla obrony miasta magią. Nikt nie będzie chciał mi przeszkadzać. Mamy czas moja droga Arwiro. Nie musisz się już cofać, kręgu nie wyrysowałem dla demona, przecież kreda nie ma w sobie żadnej mocy. Ty jednak raczej go nie opuścisz.
Arwira z przerażeniem spostrzegła, że linie z kredy mienią się teraz czerwoną barwą. Doskonale wiedziała, co to oznacza. Nie mogła wyjść poza wyrysowaną przez Karma granicę. Znalazła się w pułapce. Czarodziej patrzył na nią z lekkim rozbawieniem. Jak mogła być tak głupia. Sama dała się wciągnąć w pułapkę. Ze wszystkich sił starała się nie stracić zimnej krwi. Musiała się uspokoić i znaleźć jakieś rozwiązanie. Nie mogła pozwolić, aby Karm zrealizował swoje plany. Nie rozumiała, dlaczego, tak rozsądny człowiek, uwierzył, że może zapanować nad dziką magią.
– Jesteś obłąkany. Sądzisz, że twoje życie jest warte więcej niż życie innych ludzi? Z jakiego powodu? Co masz, czego oni nie mają? Ci ludzie mają rodziny. A ty? Jesteś sam. Nie masz już nikogo. Dopilnuję żebyś zapłacić za to co chcesz zrobić. Karm, co się z tobą stało? Byłeś moim mistrzem. Myślałam, że cię znam. Nigdy nie sądziłam, że możesz być zdolny do czegoś takiego. Posłuchaj, możemy jeszcze o tym zapomnieć. Po prostu mnie wypuść i zapomnijmy o tym. Znajdziemy sposób na ucieczkę z miasta, nawet jeśli wojska cesarza zdobędą miasto. Ludzie wiedzą, co dla nich zrobiliśmy, pomogą nam.
– Arwiro, kochana moja. Zawsze taka dobra i ufna. Naprawdę szkoda, że nie mam kim cię zastąpić. Wszyscy inni są zbyt słabi. Ty zawsze byłaś silna. Jesteś moją najlepszą uczennicą. Jestem z ciebie dumny. Naprawdę chciałbym mieć wybór, ale nie mam. Wiele bym dał, żeby nie doszło do tego wszystkiego. Nie ja rozpocząłem to oblężenie. Nie przeze mnie rozpoczęła się ta wojna.
– Nie pomogę ci – powiedziała Arwira jednocześnie swoimi czarami starając się przełamać magię swego mistrza. Nie dostrzegła jednak żadnej szczeliny w czarach Karma.
– Kochana Arwiro, ja nie potrzebuję twojej współpracy. Niestety w tak poważnych przywołaniach potrzeba dużego daru dla istoty przywoływanej. Irwin żąda ofiary z krwi. Najlepiej czarodzieja.
Arwira czuła, że robi jej się ciemno przed oczami. Zrozumiała, że nie wyjdzie z tego żywa. Nie. Nie podda się. Nie zostanie ofiarą dla jakiegoś demona. Przeżyła sto pięćdziesiąt cztery dni oblężenia, przeżyje sto pięćdziesiąty piąty. Cofnęła się do krawędzi kręgu i zebrała w sobie całą magię. Karm nie jest od niej dużo lepszy. Pokona go. Musi tylko skupić w sobie całą magię. Nie da mu tej satysfakcji. Nie stanie się jego narzędziem. Nie taki jest cel jej życia.
Karm wszedł do kręgu. Kobieta przygotowała się. Wiedziała, że musi być gotowa. Czarodziej nie mógł wykorzystać pełni swojej mocy, kiedy znajdował się w kręgu, ale jako że to on go wyrysował, to nie stracił jej zupełnie.
– Naprawdę żałuję, że to musisz być ty. Bądź pewna, że twoja rola w moich działaniach nie zostanie zapomniana.
Karm chwycił sztylet i uważnie przyjrzał się kobiecie. Arwira przygotowała się. Mężczyzna jednym skokiem dopadł ją. Czarodziejka starała się wyrwać. Nie zdążyła. Zimne ostrze przecięło jej gardło. Kiedy zobaczyła własną krew, spływają na podłogę nogi się pod nią ugięły. Silne ręce Karma ją podtrzymały. Mężczyzna zaprowadził ją w stronę książki leżącej na środku okręgu.
– Nie bój się kochana, to nie potrwa długo. – Cichy głos czarodzieja zdawał się dobiegać z daleka. Mężczyzna zaczął mamrotać słowa, które miały moc przywoływania. Nie docierały one do Arwiry. Czuła przepływającą w kręgu moc, lecz już jej to nie obchodziło.
Położyła się na twardych deskach. Nie miała siły się poruszać. Zaczęła odczuwać zimno. Przypomniała sobie wycieczkę w góry z tatą. Miała wtedy dziesięć lat i była to jej pierwsza tak daleka wycieczka. Zaskoczył ich wtedy pierwszy śnieg. Mała Arwira bała się, że zamarznie. Tata śmiał się potem z jej strachu. Po godzinie wędrówki dotarli do gospody, gdzie poczęstowano ich gorącą herbatą i potrawką z królika. Do dziś pamiętała tamten smak.
Krew zmoczyła jej suknię. To była ostatnia porządna suknia Arwiry i kobieta przez chwilę zastanawiała się jak dopierze takie plamy. Następną suknię mogłaby sobie sprawić, dopiero po zakończeniu oblężenia. Po chwili jednak zdała sobie sprawę, jak nieracjonalna jest ta troska. Nie będzie już potrzebowała tej sukni. W końcu umiera.
Nie czuła bólu. Powoli ogarniał ją spokój. Po raz pierwszy w życiu cieszyła się, że nie ma dzieci. Nie zostaną sierotami. Do tej pory czuła się niespełniona, marzyła o zostaniu matką. Zanim zaczęło się oblężenia, miała poślubić kupca jedwabiu – Toma. Zanim przyszła armia, on wyjechał w interesach. Nie zdążył wrócić przed zamknięciem portu. Czy będzie za nią tęsknił? Wątpiła w to. Ich małżeństwo miało być zwykłym kontraktem. On zyskiwał żonę o nietypowych zdolnościach, ona zabezpieczenie materialne. Tylko czy on coś do niej czuł? Nigdy nie okazała mu swoich uczuć. Teraz tego żałowała.
Przypomniała sobie ostatnie dni przed oblężeniem. Przygotowywała się do ślubu. Wszyscy spodziewali się , że spór z cesarzem zostanie załatwiony polubownie. Nikt nie wierzył, że ruszyła ku nim armia. Dlatego nie mieli czasu na przygotowania. A mimo to wytrzymali tak długo. Arwira zamknęła oczy. Znikły wszystkie troski. Po raz pierwszy od dawna niczym się nie martwiła. Po raz pierwszy, od stu pięćdziesięciu czterech dni, nie musiała się niczym przejmować. Nie miała żadnych obowiązków. Nic już od niej nie zależało. Mogła zasnąć i odpocząć. Nikt więcej jej nie obudzi.
Serce Arwiry zabiło po raz ostatni.
Karm zauważył, że kobieta przestała oddychać. Jej krew powinna wystarczyć jako katalizator. Była najpotężniejszą czarodziejką w mieście. Wprawdzie, podczas oblężenia znacznie osłabła, ale wciąż miała w sobie mnóstwo magii. Powinna wystarczyć jako ofiara dla Irwin. Czarodziej ostrożnie wyszedł z kręgu. Czekał. Wiedział, że czar nie zadziała od razu. Potrzeba czasu, aby demon przybył. Kiedy odnalazł tę księgę chciał komuś o niej powiedzieć. Potem jednak, kiedy pierwsza ekscytacja minęła, zdał sobie sprawę, że dzięki takim czarom, może być naprawdę potężny. Gdy zaczęło się oblężenia nie myślał o tym, by użyć tej magii. Była zbyt niebezpieczna. Dopiero niedawno zdał sobie sprawę, ze sytuacja jest beznadziejna. Nie miał nic do stracenia. Dziś albo uratował miasto albo skazał je na zagładę.
Zerknął na martwą kobietę. Żałował, że musiał poświęcić akurat Arwirę. Była naprawdę zdolną czarodziejką. Mogła wiele osiągnąć. Nie miał jednak kim jej zastąpić. Miał nadzieję, że nie cierpiała zbytnio. Kiedy poderżnął jej gardło, spowolnił wypływ krwi z tętnicy, żeby nie umarła aż skończy odprawiać rytuał. Liczył, iż była mu wdzięczna na dodatkowe minuty życia. Teraz pozostało już tylko czekać.
Powietrze stało się cięższe. Magia powoli wypełniała pomieszczenie. Karm zaczął odczuwać ekscytację. Zaczyna się. Cofnął się do okna i ponownie uaktywnił krąg. Musiał być gotów na przybycie Irwin. Miał plan jak ją wykorzystać. Tuż obok ciała Arwiny zaczął się tlić mały płomień. Ogień powoli rósł. Temperatura w pomieszczeniu zwiększała się. Karm nie miał żadnego punktu zaczepienia. Przez głowę przemknęła mu myśl, że popełnił błąd. Ognia wciąż przybywało. Powietrze wypełniło się żarem. Demon zwiększał się.
Istota przybrała kształt przypominający wilka, lecz znacznie większego. Karm zaczął odczuwać strach. Nie mógł w żaden sposób wyczuć istoty. Nie znał tej magii. Czyżby Arwira miała rację? Irwin wypełniła sobą całe pomieszczenie. Gorące powietrze stało się nie do wytrzymania. Nie miał żadnego pomysłu, jak ujarzmić tę istotę.
Przywołał najpotężniejsze czary, jakie tylko znał. Poczuł przepływającą przez palce moc. Ogień najlepiej zwalczać chłodem. Przyzwał lód. Zaklęcie uderzyło w Irwin. Demon zasyczał wściekle. Czarodziej zadrżał. Czuł, że jego zaklęcie nie powstrzymało istoty. Wręcz przeciwnie. Jej moc jeszcze wzrosła. Karm był przerażony. Księga obiecywała mu władzę nad Irwin. Dlaczego demon nie dawał się kontrolować? Jak miał władać mocą, której nie znał i nie rozumiał?
Czuł, że zaczyna go oblewać zimny pot. Rozpaczliwie wykrzykiwał wszelkie znane mu klątwy i zaklęcia. Żadne jednak nie działało. Irwin przestała rosnąć. Przynajmniej fizycznie. Przybrała kształt ogromnego mierzącego blisko trzy metry wilka. Futro demona miało barwę płomieni i zdawało się, że rzeczywiście płonie. Moc wypełniająca stwora była ogromna. Musieli ją wyczuć nawet najsłabsi magowie z armii cesarskiej. Teraz na pewno przypuszczą czołowy atak. Jeśli nie uda mu się zapanować nad Irwin miasto upadnie.
Przywołał ogień, lecz istota go pochłonęła. Jej moc zdawała się, o ile było to możliwe, jeszcze większa. Karm zrozumiał, że krąg, który wyrysował, nie powstrzyma Irwin. Księga zdradzająca sekrety przywoływania demona, zawiodła, w kwestii ujarzmienia go. Czarodziej nigdy wcześniej nie czuł się tak bezradny. Nie miał już żadnego pomysłu. Uświadomił sobie, że na darmo poświęcił swoją ulubioną uczennicę.
Irwin osiągnęła stabilność. Nie wiedziała, gdzie jest i dlaczego nie przywołano jej na oświetlonej księżycem polanie. Nie podobała jej się ta ciasna, ciemna izba. Dlatego była zła. Po wielu latach odzyskała wolność nie po to, by spędzać czas w dusznym pomieszczeniu. Do tego irytował ją ten śmieszny magik, który wciąż ciskał w nią zaklęciami. Za kogo on się uważał?
Irwin powoli ruszyła przed siebie. Zirytowała ją ilość ścian. Po co ci ludzie tak się ograniczają? Uwolniła moc i ruszyła ku górze. I znów deski. Ze złości podpalała każdą deseczkę, jaka o nią zahaczyła. Kiedy udało jej się przedostać na dach, kamienica płonęła jak pochodnia. Irwin po dachach ruszyła przed siebie. Ci, którzy ją dostrzegali wpadali w przerażenie. Demon rozsiewał wokół siebie złowrogą atmosferę.
Art kończył służbę. Właśnie obchodził ostatni przydzielony mu odcinek murów. Lada moment miał wrócić do domu. Co prawda nie mógł liczyć, że zaspokoi tam ssący głód, lecz przynajmniej zaśnie w objęciach żony. Kiedy tylko oblężenie się skończy, wyjadą z miasta, nieważne dokąd. Żałował decyzji o pozostaniu w mieście. Nie chcieli zostawiać majątku życia. Skromnego co prawda, ale jednak ich. Teraz to było nieistotne.
Arm zerknął w stronę murów. Po dachach sunęła jakaś ognista istota. Mężczyzna zaklął szpetnie. Czary. Jak nic. Wyglądało na to, że cesarscy magowie znaleźli drogę do miasta. Arm krzyknął ostrzegawczą i przygotował kuszę. Pozostali strażnicy z zaskoczeniem spojrzeli w stronę miasta. Powietrze przeciął świst strzał.
Irwin była zirytowana. Wokół niej latały jakieś patyki. Ledwo co się obudziła a teraz wszyscy ją denerwowali. Najpierw ten śmieszny magik a teraz to. Czas przypomnieć tym marnym ludziom na co ją stać. Zamieniła się w kulę ognia i pomknęła ku murom.
Arm oniemiał. Pędził ku niemu żywy ogień. Płomienie go oślepiły. Poczuł gorąc nie do zniesienia. Jego ostatnie myśli dotyczyły żony. Miał nadzieję, że uda jej się przeżyć.
Mury nie wytrzymały zderzenia z Irwin. Górna warstwa roztopiła się pod wpływem gorąca. Dolna rozpadła się pod wpływem siły uderzenia. W rezultacie powstała ogromna wyrwa, na którą patrzyli teraz w oszołomieniu cesarscy żołnierze. Kiedy minął pierwszy szok armia ruszyła na miasto. Upadło w sto pięćdziesiątym piątym dniu oblężenia.
***
Cesarscy czarodzieje nie wiedzieli co dokładnie się wydarzyło. Szybko dotarli do siedziby cechu czarodziejów i znaleźli tam dwójkę martwych czarodziejów oraz magiczny krąg. Wywnioskowali, że kobieta została złożona w ofierze, by przywołać istotę zdolną zniszczyć mury. Nie odważyli się badać szczątków księgi, którą znaleźli w kamienicy. Po krótkich naradach zdecydowali się wezwać czarnoksiężnika. Ten spędził w mieście zaledwie kilka godzin, a następnie powrócił do stolicy.
***
Cesarz był zmęczony. Przez cały czas uczestniczył w audiencjach i naradach. Miał nadzieję, że w końcu będzie mógł odpocząć. Chciał tylko zasnąć. Usiadł w wygodnym fotelu i do pięknego kielicha nalał odrobinę wina. Ledwie zanurzył usta w trunku, gdy usłyszał ciche pukanie do drzwi. Westchnął i pozwolił wejść nieproszonemu gościowi. Do środka wkroczył jego adiutant.
– Najjaśniejszy panie, czarnoksiężnik prosi cię o natychmiastową audiencję.
Cesarz pokręcił lekko głową. Marzył tylko o chwili odpoczynku, lecz wiedział, że czarnoksiężnik nigdy nie przychodzi, jeśli sprawa nie jest naprawdę ważna.
– Niech wejdzie.
Adiutant zasalutował i odmaszerował. Po chwili do komnaty wkroczył szczupły, wysoki mężczyzna.
– Witaj Wernonie. Napijesz się wina?– zapytał cesarz wskazując butelkę.
– Nie Arturze. Muszę jeszcze dzisiaj pracował i muszę mieć wolny umysł. Musisz wiedzieć o czymś, co stało się podczas oblężenia miasta, które ostatnio zajęła twoja armia. – Czarnoksiężnik od razu przeszedł do rzeczy. Dla cesarza był to znak, że sprawa jest naprawdę poważna. – Jakiś idiota użył tam czarów, których potęgi nawet się nie domyślał. Uwolnił demona, bardzo potężnego i on teraz grasuje sobie po świecie. Obawiam się, że nie jestem w stanie odnaleźć go teraz tradycyjnymi metodami i dlatego musimy uwolnić Natana, żeby się tym zajął.
Wernon umilkł. Cesarz patrzył na niego w milczeniu. Demon grasuje po jego kraju a powstrzymać ma go szalony czarodziej. Wspaniale.
– Czy nie ma innego rozwiązania?
– Arturze, gdyby istniał inny sposób to bym go spróbował. Prawdę powiedziawszy nie wiem, czy Natanowi uda się opanować niebezpieczeństwo.
– Czy ten demon stanowi bardzo duże zagrożenie?
Czarnoksiężnik nie odpowiedział od razu.
– Sądzę, że nie będzie atakował przypadkowych ofiar. Przynajmniej na razie. Nie wiem jednak czy to się zmieni. Więc jak, mogę uwolnić Natana?
Cesarz westchnął. Brzemię władzy. Jaka decyzja będzie mniejszym złem?
– Masz moje pozwolenie.
Czarnoksiężnik skinął mu lekko głową i wyszedł bez pożegnania. "Cały Wernon"– pomyślał cesarz. – "Etykieta musi ustąpić obowiązkom". Mężczyzna zastanowił się, czy kiedyś władza stanie się łatwiejsza do dźwigania. Czy nie popełnił, jednym swym słowem, ogromnego błędu. Nalał do kielicha wina. Tym razem znacznie większą ilość. Cesarz był bardzo zmęczony.
Dobrze napisane, dobrze się czyta. To fragment jakiegoś większego projektu, czy zbrakło pomysłu na ciąg dalszy? Na samodzielne opowiadanie to za mało, bo jest tylko prostą scenką.
pozdrawiam
OK, jest jakiś pomysł. Oblężenie to nawet niezła scenografia, ludzie rzadko sięgają po coś takiego.
Fabuła szału nie robi, ale może być. Niekiedy podajesz te same informacje kilkakrotnie – ile razy pisałaś, że czarownicy nie mają innego wyjścia?
Wykonanie mogło być dużo lepsze. Czytałaś to porządnie przed publikacją? Interpunkcja kuleje, literówki, powtórzenia, czasami gramatyka się rozjeżdża…
gdy zginęło troje jej synów i zięć,
Trzech.
Zaskoczył ich wtedy pierwszy śmiech.
Najśmieszniejsza literówka.
Ogień zaczął rosnąć. Temperatura w pomieszczeniu coraz bardziej wzrastała. Karm nie miał żadnego punktu zaczepienia. Przez głowę przemknęła mu myśl, że popełnił błąd. Ogień zaczął rosnąć. Powietrze wypełniło się żarem. Demon rósł.
Powtórzenia.
Babska logika rządzi!
Tekst czytało się średnio. Mnóstwo krótkich zdań w całym tekście sprawiło, że miałam wrażenie „zadyszki”. Główna bohaterka nie wydała mi się interesująca ani oryginalna, dialogi miejscami wymuszone. Fabuła, jak już pisała Finkla, szału nie robi, miektóre sceny wydają się wepchane na siłę nie do końca wiadomo po co (np. scena rozmowy Arwiry z Markiem). Opowiadaniu brak wyraźnego rozwinięcia i zakończenia – jesteś pewna, że to nie fragment?
Rozbawiło imię Karm – kojarzyło mi się z karmą dla zwierząt i nie mogłam się pozbyć tego skojarzenia.
Jednakże doradzałabym pisać dalej – widać, Leno, że masz potencjał, który warto rozwijać.
Ze szczegółów w oczy rzuciło mi się:
Żałuję, że nie spotkaliśmy się wcześniej piękna.
Przecinek po „wcześniej”
Arwira zadrżała (…) Czyżby miał jakieś przeczucia?
Tu się uśmiałam – ta czarodziejka chyba jest jakaś głupia. 150 dni oblężenia, miasto głuduje a ona się jeszcze nie domyśliła, że to się koniec już blisko??
– Proszę panienki, ktoś do pani.
Trudno mi uwierzyć, że w czasach, nazwijmy to „średniowiecznych”, komukolwiek przyszłoby do głowy aby nazywać 25letnią kobietę panienką. Poza tym – albo panienka, albo pani.
Dlatego musimy zrobić coś, nim nadejdą tu posiłki. Dlatego też musimy sięgnąć po bardziej radykalne środki.
Powtórzenie, wydaje mi się, że nieuzasadnione.
Potem pojawił się ten najemnik
Z wcześniejszego tekstu nie wynika, że Arwira żywiła jakieś uczucia do Marka (zakładam, że to o niego chodzi), dlatego ta wzmianka tutaj wydaje się naciągana. Proponuję albo zasygnalizować ten wątek wcześniej, albo zupełnie się go pozbyć.
Hmm... Dlaczego?
Dziękuje wszystkim za przeczytanie i komentarze
Gwidonie - miałam pomysł na kilka opowiadań, w których bohaterami są postaci z ostatniej scenki. To miał być pewien wstęp, ale jest to samodzielne opowiadanie.
Finklo – czytałam to przed publikacją, wiele błędów poprawiłam, ale widzę, że wielu nie. Przeczytałam więc znowu i mam nadzieję, że jest choć trochę lepiej.
Drewian – to, że oblężenie się kończy wiedzą wszyscy, ale kiedy dokładnie? Może trwać dwa tygodnie albo dzień, a tutaj Arwira uważa, że jej mistrz wie, kiedy dokładnie się zakończy.
Określenia panienka użyłam, żeby pokazać, że służąca inaczej zwraca się do gospodyni a inaczej do jej lokatorki. Poza tym bohaterka wciąż jest niezamężna i dlatego pani za bardzo mi nie odpowiadała. Jednak faktycznie może to dziwnie brzmieć, dlatego zmieniłam panienkę w większości przypadków, w końcu służąca może z szacunkiem traktować mieszkańców domu, w którym pracuje.
Opowiadanie nie spodobało mi się. Zdało się mocno przegadane i dość nudne, mimo że Autorka starała się zawrzeć w nim pewien dramatyzm. Ponieważ jednak wątła fabułka została rozciągnięta do ponad trzydziestu ośmiu tysięcy znaków, miałam nieodparte wrażenie, że wciąż czytam to samo.
Wykonanie, niestety, pozostawia bardzo wiele do życzenia. Niezależnie od moich wrażeń, w Ostatnim dniu oblężenia roi się od powtórzeń; nie wiem, czy udało mi się wypisać choćby połowę. Jest też sporo literówek, a konstrukcja niektórych zdań utrudnia, czasem nawet uniemożliwia ich właściwe odczytanie i zrozumienie. O innych usterkach wspomniały już Finkla i Drewian.
Leno, przed Tobą wiele pracy. Mam jednak nadzieję, że przyszłe opowiadania okażą się znacznie lepsze.
Ruszyła ulicami miasta starając się nie zatrzymywać nigdzie. Ulice pełne były… – Powtórzenie.
Teraz chroniły ją potężne czary. Przez cały czas jeden czarodziej czuwał nad bezpieczeństwem budynku. Niegdyś dumna siedziba cechu czarodziei… – Powtórzenia.
Przywitał kobietę i wskazał jej miejsce naprzeciwko siebie. Kobieta skinęła mu głową… – Powtórzenie.
Kiedy oblężenie się zaczynało mieli podobną liczbę czarodziei, teraz jednak to przeciwnicy mieli znaczną przewagę liczebną. Wiedziała, iż bez magii oblężenie skończy się szybko. – Powtórzenie.
Jak zauważyłaś nawet pogoda odwraca się na naszą niekorzyść. – Raczej: Jak zauważyłaś, nawet pogoda zmienia się na naszą niekorzyść.
Arwira nie wiedziała co powiedzieć. […] Teraz jednak wiedziała, że ich klęska… – Powtórzenie.
…skoro i tak skończyły nam się zapasy?– zapytała. – Brak spacji po pytajniku.
Ten błąd występuje jeszcze w dalszej części opowiadania.
…cesarz nie będzie mógł powiedzieć, że nas zdobył. A jemu zależy na takich rzeczach. On lubi wygrywać.
– Czyli nic już nie da się zrobić – powiedziała bardziej do siebie niż do swego rozmówcy.
– Tego nie powiedziałem. – Powtórzenia.
…nie istnieją już żadne czary, jakich mogliby użyć. – …nie istnieją już żadne czary, których mogliby użyć.
Na wzmianki o niej natchnąłem się jeszcze jako młody czeladnik. – Na wzmianki o niej natknąłem się jeszcze jako młody czeladnik.
Sprawdź znaczenie słów natchnąć i natknąć się.
Potrzebuje pomocy… – Literówka.
Nikt nie rozmawiał. Ludzie już dawno stracili wszelkie tematy do rozmów. Teraz mówiono tylko o tym… – Powtórzenia.
Każdy jednak potrzebuje chwili odpoczynku. Przez dłuższą chwilę milczeli oboje. – Powtórzenie.
Zdziwiło ją to pytanie. Najemnik nigdy nie pytał jej o nic równie osobistego. – Powtórzenie.
Owszem, pracowali razem, nie raz rozmawiali, ale nic więcej. – Owszem, pracowali razem, nieraz rozmawiali, ale nic więcej.
A może po prostu doświadczenie podpowiadało mu, iż cała ta farsa nie potrwa już długo? – Trwanie w oblężonym mieście, to farsa? Czy aby na pewno?
Na szczęście, do nie czekała jej długa droga. – ???
Nie dostrzegała tytułów żadnej z ksiąg. Na niektórych grzbietach dostrzegała litery… – Powtórzenie.
W pewnym monecie przewróciła jeden z regałów. – Pewnie miało być: W pewnym momencie przewróciła jeden z regałów.
Stała nad służąca gospodyni – Lisa. – ???
Zdała sobie sprawę, że musiała spać prawie trzy godziny. – Miała zegarek?
Chodź już od dawna mieszkała u niej czarodziejka… – Choć już od dawna mieszkała u niej czarodziejka…
Sprawdź znaczenie słów chodź/ chodzić i choć.
Miasta bronili magicy… – Miasta bronili magowie…
Sprawdź znaczenie słowa magik.
Dopiero jakieś czterdzieści dni temu specjalny dekret cesarza skierował do oblegającej armii czarodziei. – Co skierował dekret?
Zrozum, ja mogę poświęcić wszytko. – Czy wszytko jest użyte celowo, czy to literówka?
Chciano wybrać go nawet przedstawicielem do okręgu, lecz on odmówił. – Czy oba zaimki są konieczne?
Po raz pierwszy od bardzo dawna budynek był opustoszały. Nawet strażnik, który od początku oblężenia pilnował budynku, gdzieś zniknął. – Powtórzenie.
Kobieta nawet nie starała ukryć się strachu. – Kobieta nawet nie starała się ukryć strachu.
Czuła rozpaczliwe kołotanie swego serca. – Literówka.
Cofnęła się do krawędzi kręgu i zebrała w sobie całą magię. Karm nie jest od niej dużo lepszy. Pokona go. Musi tylko skupić w sobie całą magię. – Powtórzenie.
…kobieta przez chwilę zastanawiała się jak domyje takie plamy. – Plamy na odzieży można czyścić lub prać, ale takich plam chyba się nie myje.
…miała poślubić kupca jedwabiem – Toma. – …miała poślubić kupca jedwabiu – Toma.
Przygotowywała sie do ślubu. – Literówka.
Nic już o niej nie zależało. – Literówka.
Karm zauważył, że kobieta przstała oddychać. – Literówka.
W prawdzie, podczas oblężenia znacznie osłabła… – Wprawdzie podczas oblężenia znacznie osłabła…
Karm zaczął odczuwać ekscytacje. – Literówka. Chyba że odczuwał kilka ekscytacji.
Demon zwiększał się . – Zbędna spacja przed kropką.
Futro demona maiło barwę płomieni i zdawało się, że rzeczywiście płonie. – Co to znaczy, że futro maiło barwę płomieni?
Sprawdź znaczenie słowa maić.
Teraz na pewno przepuszczą czołowy atak. – Ataku się nie przepuszcza, atak można przypuścić.
Kiedy tylko oblężenie się skończy, wyjadą z miasta, nieważne gdzie. – …nieważne dokąd.
Teraz to było nie istotne. – Teraz to było nieistotne.
Zamieniła się w kulę płonącego ognia… – Masło maślane. Czy istniała możliwość, by zmieniła się w ogień, który nie płonął?
Wystarczy: Zmieniła się w płonącą kulę. Lub: Zmieniła się w kulę ognia.
Poczuł gorąc nie do zniesienia. – Poczuł gorąco nie do zniesienia.
Jego ostatnie myśli dotyczyły żonie. – Jego ostatnie myśli dotyczyły żony.
Upadło w stu pięćdziesiątym piątym dniu oblężenia. – Upadło w sto pięćdziesiątym piątym dniu oblężenia.
Nie odważyli się badać szczątków księgi, jaką znaleźli w kamienicy. – …ktorą znaleźli w kamienicy.
Westchnął i pozwolił wejść nieproszonemu gościowi. Do środka wszedł jego adiutant.
– Powtórzenie.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Regulatorzy – dziękuje za przeczytanie i wszystkie uwagi. Nie zdawałam sobie, że jest aż tyle błędów.
Co do użycia słowa magicy to zostało użyte celowo – chciałam nim określić zarówno czarodziei jak i magów, gdyż w świecie, w którym rozgrywa się akcja opowiadania mają oni inne umiejętności.
Leno, czarodzieje mają moc czynienia czarów. Magowie posiadają wiedzę tajemną i używają jej w magii, białej lub czarnej. A magicy wyciągają króliki z kapeluszy i mamią nas sztuczkami zręcznościowymi, i nie mają nic wspólnego ani z czarodziejami, ani z magami.
Jeśli wskazane usterki będą dla Ciebie przydatne w pracy nad przyszłymi opowiadaniami, to bardzo się cieszę, że mogłam pomóc. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Przyjrzałabym się przecinkom i zwróciła uwagę na powtarzanie tych samych informacji.
Przynoszę radość :)