- Opowiadanie: bemik - Nie budźcie mnie!

Nie budźcie mnie!

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Nie budźcie mnie!

Rosa Tendyk została obdarzona umysłem ścisłym. Nie miała nic przeciw temu, choć czasem odczuwała dyskomfort. Taki bardzo maluteńki dyskomforcik, ale jednak. Pewne rejony zostawały przed nią zamknięte. Jak na przykład ezoteryczna poezja. Albo śnienie. Dlatego równolegle ze swoim społecznym zadaniem, czyli próbą wynalezienia wehikułu czasu, trudniła się również poszukiwaniem duszy, uznała bowiem, iż właśnie ta część jej jestestwa odpowiada za wyobraźnię, uczucia, zmysł estetyczny i oczywiście poezję. Rosa częściowo nadużywała państwowych funduszy, odbywało się to jednak przy milczącej zgodzie szefa, Kadryliusza Poczciaka.

Docent Poczciak był bardzo przystojnym mężczyzną i do tego znakomitym naukowcem. Rosa sama nie wiedziała, co ceni w nim bardziej: fantastyczną sylwetkę lekkoatlety, czy analityczny umysł. Na szczęście nie musiała wybierać. Pracowali razem od ośmiu lat i rozumieli się niemal bez słów. Kiedy Kadryliusz dostał grant na badania, pomyślał o asystentce. Zrobił rozpoznanie na uczelni i wytypował trzy kandydatki. Garbine Grutta odpadła w prywatnej rozmowie, śląc słodkie i powłóczyste spojrzenia przystojnemu naukowcowi. Jaćwigę Sobój wyeliminował wypadek, czyli złamana na uczelnianych schodach noga. A Rosa Tendyk pasowała do roli znakomicie. Nie dość, że odpowiadała Kadryliuszowi fizycznie, co w początkowym stadium ich pracy nie miało znaczenia, ale nabrało go w nieco późniejszym, to jej umysłowość dawała mu przekonanie, iż wspólnie są w stanie osiągnąć bardzo wiele, a może nawet wszystko.

Wehikuł wydawał się gotowy do działania, próby na przedmiotach i zwierzętach wypadły pomyślnie, aczkolwiek było to poniekąd trudno sprawdzalne. No bo jeśli przesyłamy jabłko czy mysz wstecz o jedną dobę, to pojawia się ono lub ona niespodziewanie na blacie stołu i już. Tak bardzo niespodziewanie, że ani Tendyk, ani Poczciak nie wiedzieli, skąd owe przedmioty się biorą i mogli się jedynie domyślać, że sami je sobie przysyłają z nieodległej przeszłości. Albo z bardzo odległej.

I wtedy doszli do wspólnego wniosku, że należy przesłać osobę. I to nie byle kogo. Musiała być to persona, która będzie zdawała sobie sprawę z istoty rzeczy, czyli w grę wchodziła Rosa lub Kadryliusz. Ich analityczne umysły doszły do wspólnego wniosku – powinna to być Tendyk, ponieważ szef całego przedsięwzięcia musi nad wszystkim czuwać i zdawać raporty wyższym instancjom.

Tego dnia kobieta wykąpała się (robiła to również na co dzień, ale tym razem zrobiła to staranniej), ubrała odświętnie, a nawet nałożyła delikatny makijaż, czym zyskała uznanie w oczach szefa. Weszła do okrągłej kabiny, a docent Poczciak ustawił datę: 1.IV. 2316. Trzy dni wstecz.

Rosa uniosła kciuk i uśmiechnęła się, aby zademonstrować Kadryliuszowi wiarę w ich wspólny wynalazek. Nie zmienia to faktu, że w jej wnętrzu serce waliło jak grad o blaszaną pokrywę pojemnika na śmieci. Kadryliusz również uśmiechnął się i nacisnął przycisk.

Czasoprzestrzeń zawirowała tak gwałtownie, że Tendyk zapewne zwymiotowałaby, gdyby miała na to odpowiednią ilość czasu. Nie zdążyła – cofanie trwało ułamki milisekundy. W błyskawiczny sposób odmłodniała, zdziecinniała i przestała istnieć w realnym świecie. W ostatnim przebłysku dorosłego umysłu stwierdziła, że przecież cofanie o dobę jakiegoś gryzonia czy owocu nie miało wpływu na jestestwo owych przedmiotów, ponieważ dwadzieścia cztery godziny nie sprawiały, by widocznie młodniały. Tak samo powinno być w przypadku trzech dób.

Kadryliusz Poczciak stał jak sparaliżowany. Mała usterka. Drobiazg dosłownie. Niespotykany zbieg okoliczności. Przepięcie prądu dokładnie w momencie uruchomienia aparatury. Czysta złośliwość losu.

Miały być trzy doby, a wyszło… Żegnaj, Roso Tendyk, cześć twej pamięci!

 

***

 

 

– Panie profesorze!

Młoda kobieta założyła nogę na nogę i ułożyła na kolanie kolorowy notatnik. Gabriel Yes nie wiedział, czy powinien patrzeć na opalone łydki, na opalizujące krwistą czerwienią usta, czy może utkwić wzrok w ogromnych lekko modyfikowanych oczach, stworzonych do obserwacji otoczenia, czy może umknąć spojrzeniem w głęboki dekolt. Którąkolwiek część ciała by obserwował, wyglądałoby to niegrzecznie i natarczywie. Skupił się więc na wiecznym piórze, ale wkrótce stwierdził, że nie dokonał dobrego wyboru. Przedmiot powędrował do rozchylonych ponętnie ust. Mężczyźnie pozostało więc podziwianie własnych dłoni.

– Panie profesorze, chciałabym zapytać, co sprawiło, że zapoczątkował pan badania nad snem?

Naukowiec zgarbił się nieco. Przymknął na moment oczy, bo natrętne wspomnienie nie pozwalało mu udzielić odpowiedzi, której oczekiwała reporterka.

– Połowę życia zmarnujesz! – Wściekły głos wyrwał Gabriela ze snu. – Rusz się, szkoła nie zając, nie przyleci do ciebie, to ty musisz do niej trafić!

– Mamo, błagam, zostaw mnie w spokoju!

Chłopak przycisnął poduszkę do uszu. Puch łaskawie wyciszył skrzekliwe brzmienie tubofonu, z którego dobywało się narzekanie matki. Niestety, przyczynił się też do tego, że Gabrysiowi zabrakło powietrza. Uniósł więc głowę znad pościeli, co sprawiło, że rzężenie kobiety znowu przybrało na sile. Zrezygnowany młodzieniec odrzucił kołdrę i opuścił stopy na kamienną posadzkę.

– Mamo! – ryknął w tubę. – Możesz już przestać, wstałem.

Z ciężkim westchnieniem poczłapał do łazienki, przy myciu twarzy postanowił, iż tak musi pokierować swoim życiem, aby rzeczywiście połowę spędzać we śnie.

Ta myśl ugruntowywała się w nim w trakcie śniadania, dojazdu autochodem, który oczywiście prowadził ojciec oraz przez trzy godziny zajęć praktycznych przy obróbce drewna pod światłym kierunkiem profesor Korniki Drzewieckiej. Na czwartej godzinie wiedział już, co jest konieczne do osiągnięcia celu.

– Trudno jednoznacznie określić, kiedy i co wykrystalizowało moje zainteresowania. Już jako młody chłopak odkryłem, że potrafię śnić na zawołanie. Mało tego, potrafiłem śnić kontynuująco.

Uniesione brwi kobiety sprawiły, że profesor postarał się uściślić.

– Niewiele osób pamięta sny, jeszcze mniej potrafi nimi kierować, a naprawdę niewielki procent potrafi śnić przez kilka nocy historie, które są ciągiem dalszym tego, co zostało przerwane dzwonkiem budzika.

– Pan to potrafi? – Znowu uniesienie brwi i lekko niedowierzający uśmiech.

– Nie wierzy pani? No i dlatego od lat prowadzę badania, żeby to udowodnić. W moim Instytucie Śnienia z całego cywilizowanego świata zostały zebrane wszystkie osoby, które wykazują te same umiejętności. Jest ich dokładnie osiem. Było nas dziewięcioro, ale jedna… Zresztą, to nieistotne. Stworzyliśmy nawet projektor snów, który…

– No właśnie – reporterka wpadła mu w słowo – czy mógłby pan wyjaśnić to na tyle przystępnie, żeby zrozumieli to czytelnicy Daily Colours?

– Oczywiście, spróbuję. Ale w tym celu musimy przejść do laboratorium. O tam!

Panienka zerwała się na równe nogi, wykazując niemalże dziki entuzjazm. Opanowała się jednak i podążyła statecznym krokiem za naukowcem. Po przekroczeniu progu oniemiała. Na czterech ogromnych płóciennych ekranach umieszczonych za wezgłowiami czterech łóżek z czterema ułożonymi wygodnie i przykrytymi pod brodę nieskazitelnie białą pościelą postaciami ujrzała poruszające się cienie. Po bliższym przyjrzeniu skonstatowała, iż są to odbicia podobne do tych, które powstają w wyniku użycia dagerotypu, z tą jednak różnicą, że są ruchome.

– O mamboziu jedyna! – jęknęła w zachwycie reporterka. – Toż to wygląda jak teatr cieni.

– Ma pani rację, choć nie nazwałbym tego teatrem. Na nasz użytek nazywamy to wizjografem. Śniący połączeni są z projektorem skomplikowanym systemem czujników, przewodów i przetworników, które – jak sama nazwa wskazuje – przetwarzają sny na widzialne obrazy. Na razie wszystko jest czarno-szaro-białe, ale pracujemy nad tym, żeby uzyskać obrazy kolorowe.

– Kolorowe?

– No tak. Śni pani czasami? – spytał Yes.

– Oczywiście!

– I jakie ma pani te sny, w sensie – widzi pani w kolorze, czy czarno-szare?

– Różnie, choć częściej wydaje mi się, że wszystko jest bezbarwne.

– Bo to kwestia wprawy. – Profesor uśmiechnął się. – Moje są już bardzo nasycone barwami, właściwie nawet bardziej niż w realnym świecie.

– Piękne i naprawdę niecodzienne – stwierdziła po chwili kobieta, gdyż właśnie ujrzała na jednym z ekranów galopujące stado ogromnych pelikanów, którym przewodziła siedząca na grzbiecie jednego z ptaków wiotka kobieta. W dłoni trzymała chyba włócznię, a uciekające przed nią zwierzęta były zadziwiająco podobne do ogromnych myszy. – A dźwięk?

– Nie wszystko naraz, miła pani! – Gabriel Yes uśmiechnął się lekko. – Najpierw kolor, potem dźwięk.

– Panie profesorze, chciałabym zadać niedyskretne pytanie. Czy mogę?

Naukowiec zachmurzył się. Wiedział, czego będzie dotyczyło.

 

***

Gabryś wyciągnął rękę i przydusił drepczący po blaszanej tacy budzik, który obijał się o metalowe i szklane figurki ustawione tuż przy krawędzi, wywołując niesamowity łomot. Chłopak przez chwilę leżał, dochodząc do siebie. Znowu śnił mu się ten inny świat. Zasiedlony różnymi postaciami, wśród których znajdowali się także ludzie. Ale z nimi Gabriel nie przyjaźnił się, bo byli tacy sami, jak tu: egoistyczni, zazdrośni, złośliwi. Polubił kilku osobników, a w szczególności chudego jak tasiemka Borysa Buu, który dwukrotnie wyższy od Gabrysia, nosił spodnie w paski, koszulę w kratkę i kamizelkę w koła i gwiazdki, a do tego okazał się okropnie niezdarny. Właśnie owej niezdarności chłopak zawdzięczał życie… przynajmniej wyśnione. Kiedy schwytali go w sidła Łowcy z Króliczych Nor, nie miał się czym wykupić. W przeciwieństwie do Borysa nie potrafił jeszcze wyciągać z kieszeni różnych wartościowych przedmiotów, nauczył się tego znacznie później. A pan Buu chyba go nie polubił, z pewnością na początku, bo wykombinował tylko jeden szybkowar, który ofiarował w zamian za swoje istnienie. A Gabryś dowiedział się, że skończy w garnku razem z różowym kucykiem Ponyliuszem i taczką marchewek z natką. W każdym razie chudzielec próbował wręczyć szybkowar Łowcom, a druga grupa myśliwych usiłowała wepchnąć konika i chłopca do garnka. Obydwaj wydzierali się wniebogłosy i protestowali, przy czym Gabryś groził oprawcom nawet Konwencją Liverpoolską. Tylko marchewka siedziała cicho; no i wtedy Borys potknął się o własne nogi, rymsnął jak długi, a wylatujący mu z rąk podarek łupnął w garnek z wrzątkiem, który poleciał na Łowców. I Gabryś, i kucyk skorzystali z okazji, żeby uciec prześladowcom, a za nimi podążył chudzielec, bo obawiał się, że złoczyńcy nie uwierzą w żadne tłumaczenia.

Tak mniej więcej wyglądały początkowe wizyty Gabriela w śnionym świecie. Później wszystko stało się bardziej uporządkowane i logiczniejsze, ale przyjaźń z Borysem Buu i kucykiem Ponyliuszem pozostała niezmienna.

Gabryś był jednym z nielicznych, a może nawet jedynym dzieckiem, które bez wynajdowania pretekstów do przedłużania dziennej aktywności udawało się na spoczynek nocny. Bez grymaszenia, zaraz po zjedzeniu kolacji, umyciu zębów i kąpieli, lądował w łóżeczku i przesypiał grzecznie połowę doby. Dopóki nie nadeszła pora wysłania dziecka do szkoły, było to błogosławieństwem dla rodziców. Przekleństwem się stało, gdy należało latorośl ustawić do pionu o godzinie siódmej rano. Codzienne awantury wystawiały na próbę zarówno nerwy rodziców, jak i ich syna. Któregoś razu dzieciak usłyszał, że ma się wziąć w garść, bo nie znajdzie roboty tak lekkiej jak spanie. Dlatego Gabriel Yes postanowił, że musi taką pracę stworzyć. Od tamtej chwili skończyły się wszelkie problemy. Chłopak zabrał się za naukę, całymi dniami wkuwał wszystko, co mu nakazano w szkole, a nawet więcej, i niekiedy poświęcał na to czas przeznaczony na odpoczynek nocny. Taka zmiana została zauważona i doceniona nie tylko przez rodziców, ale także przez grono pedagogiczne. Skierowano Yesa na uczelnię wyższą, a ponieważ tam również wykazywał się ponadprzeciętną inteligencją i pracowitością, uzyskał prawo do prowadzenia badań, a co ważniejsze – otrzymał bardzo solidną dotację od cierpiącego na bezsenność anonimowego milionera. Pieniądze płynęły wcale wartkim strumyczkiem i źródełko nie miało zamiaru wyschnąć w ciągu najbliższego półwiecza – został ustanowiony fundusz powierniczy. Doktor, a wkrótce profesor Yes mógł śnić do woli. No i oczywiście ulepszać aparaturę.

To była pełnia szczęścia. Od dwudziestej do ósmej rano Gabriel spał i śnił, a od ósmej do dwudziestej zapisywał wszystko, co zapamiętał i co zarejestrowała aparatura. Całą dobę spędzał w Instytucie, a rodziców odwiedzał sporadycznie, przeważnie raz w tygodniu, by odebrać od matki partię świeżo wypranych koszul, bielizny oraz skarpetek. I zjeść bardzo porządny, trzydaniowy obiad. Wysłuchiwał wtedy, że nie można całego życia poświęcać pracy. Kiwał głową, ocierał usta i dziękując za wspaniały posiłek, opuszczał dom, by dać się pochłonąć śnieniu. Dlatego bardzo nie na rękę mu było, że mama zechciała go swatać. Wybrała mu pannę Annę Myk – trzeba to przyznać – śliczną i bogatą, ale Gabriel, spoglądając na nią, odnosił wrażenie, że ma do czynienia z figurką z porcelany. Można na nią patrzeć, ale lepiej nie dotykać, bo się może stłuc. Inaczej rzecz się miała z wyśnioną Rosą Tendyk. Dziewczyna była pełna wigoru, z charakterkiem, a i urodę miała niepospolitą. Różyczkę natura albo śniący obdarzył rudymi włosami, zielonymi oczami i cerą piegowatą, jakby opalała się przez sitko. Przy niej wyblakła uroda Ani Myk bladła jeszcze bardziej. Blond włosy stawały się bezbarwne, błękitne oczy wodniste, a mlecznobiała cera przypominała serwatkę, której Gabryś nie znosił. Czyli – porównania właściwie nie było. Niestety, nie było też gadania z rodzicami. Oboje uznali, że partia jest doskonała i trzeba się żenić.

***

Rosa Tendyk, kiedy znalazła się w innym świecie, przeżyła chwilowe załamanie. Może nawet nie było ono chwilowe, ale depresja nie pozwoliła jej na precyzyjne ustalenie, jak długo to trwało. Odcięła się od bodźców zewnętrznych, albowiem były co najmniej dziwaczne. Różyczka uczyła się kiedyś o surrealizmie i obecna rzeczywistość jak najbardziej pasowała do zapamiętanych haseł encyklopedycznych. Po przerażonym umyśle kołatały się definicje: wyrażanie wizualne percepcji wewnętrznej oraz obrazy burzące logiczny porządek rzeczywistości.

Było jej smutno i źle. I bezbarwnie. A na dodatek nie znalazł się nikt, z kim mogłaby porozmawiać o problemach, z którymi się borykała. W cichości ducha przyznawała, że najbardziej brakowało jej Kadryliusza Poczciaka. Jej umysł został przyzwyczajony do analizowania. A tu nie było niczego normalnego, a przynajmniej normalnego w rozumieniu Rosy. Próbowała ignorować czerwone drzewa, czarne słońce i piasek, gadającego różowego kucyka i ogromniastego pajaca. Ale jeśli to pomijała, wówczas nie zostawało nic. Po pewnym czasie zrozumiała, że sama jest twórcą tych cudoków: aby uprawdopodobnić to, co jej się przydarzyło, kreowała na własne potrzeby rzeczywistość odwróconą. I to wprawiło ją najpierw w zadziwienie, a następnie w zachwyt. Bo skoro była w stanie przestraszyć się wymyślonych przez siebie fruwających krokodyli, to znaczy, że posiadała duszę zdolną do uniesień, do tworzenia i do odczuwania. I zupełnie niepotrzebnie jej poszukiwała. Wystarczyło bowiem tylko zajrzeć głębiej do wnętrza siebie, a wszystko ukazałoby się jak na dłoni. Ta myśl wprawiła ją w euforię.

Borys Buu i kucyk Ponyliusz uznali, że wtedy zachowywała się niemal jak wariatka. Zaludniała świat przedziwnymi istotami, niektóre były całkiem sympatyczne, ale innym lepiej było schodzić z drogi. Borys utemperował troszkę Różyczkę, zaś spotkanie z Łowcami z Króliczych Nor, którego omal nie przypłacili życiem, ostudziło jej zapał w kreowaniu niebezpieczeństw.

– Opamiętaj się, dziewczyno, chcesz nas wszystkich uśmiercić? – zwrócił jej uwagę.

– Przecież tu nie można umrzeć! – zaprotestowała z uśmiechem.

– Umrzeć może nie, ale można zostać unicestwionym! Rozumiesz? Można po prostu przestać istnieć!

Na szczęście Róża była mądrą dziewczyną i szybko zrozumiała, o co chodzi. Przestała odwracać świat podszewką do góry: drzewa znowu były zielone, słońce i piasek skrzyły złociście, tylko Ponyliusz został różowy, a Borys Buu wielki i kolorowy. A potem pojawił się Gabriel Yes, zarazem tak podobny i tak różny od Kadryliusza Poczciaka, i życie stało się jeszcze piękniejsze i bardziej ekscytujące. Do momentu, kiedy wyznał, że w tym drugim świecie ma zamiar się ożenić. Oznajmił im to pewnego bezchmurnego dnia, z rozmysłem bagatelizując mające nastąpić wydarzenia.

Ale Borys Buu, różowy kucyk Ponyliusz i Różyczka Tendyk mieli na ten temat inne zdanie. I każde wyraziło je po usłyszeniu nowiny na różne sposoby: głośno, dobitnie i z epitetami, cicho, smutno oraz wybuchowo.

– Ty to jakiś durny maminsynek jesteś – powiedział pan Buu, spoglądając z wysokości grubo ponad trzech metrów na Gabrysia. – I koncertowy nieudacznik. Chcesz się ożenić z jakąś mdłą babą, żeby sprawić radość mamusi? To ci powiem, że mamusia kiedyś umrze – zresztą jak każdy – a ty zostaniesz z tym ciastowym gniotem na głowie. Nie chcę cię znać, jeśli uczynisz coś tak nieodpowiedzialnego.

– A co będzie z nami? – zasmucił się Ponyliusz. – Przestaniesz śnić o różowych rumakach, trzymetrowych rycerzach i nieokrzesanych damach. Zginiemy bez ciebie…

– A niech się żeni, mordoklejka rozmamłana! – wrzasnęła Różyczka. – Niech zazna ciepłej kluchowatości w objęciach żonki, niech się zadławi mdłymi obiadkami, bo jak widać ten… ten… płaz bezogoniasty nie potrafi docenić prawdziwego świata i życia na krawędzi. Dobrze mu tak!

Panna Tendyk odwróciła się tak gwałtownie, że chlasnęła Gabriela włosami po twarzy. Było to zarówno bolesne, jak i słodkie. Różyczka uciekła do Strasznego Lasu, bo spiekła takiego raka, że wstyd jej było ukazywać zaczerwienione lico.

Gabriel potarł obolały policzek i w milczeniu patrzył, jak dziewczyna znika w zaroślach. Po chwili dobiegły stamtąd odgłosy walki. Domyślił się, że Róża zaatakowała pierwszego lepszego potwora, jaki nawinął się pod miecz, żeby na nim wyładować całą frustrację. Uśmiechnął się, bo to oznaczało, że nie jest jej obojętny.

– Czego się uśmiechasz, kretynie? – Głos Borysa ociekał jadem. – Zastanowiłbyś się trochę, bo inni mówią prawdę!

Gabriel spojrzał na przyjaciela. Wyzywanie od płazów bezogoniastych nie nazwałby prawdą. Zdaje się, że pan Buu zrozumiał wyraz zdziwienia w oczach człowieka.

– Chodzi o to, że przestaniesz śnić, a wtedy my przestaniemy istnieć – wyjaśnił cicho.

– Nigdy nie przestanę was śnić – zaprzeczył gorąco Yes.

– Teraz tak mówisz – wtrącił się smutno kucyk. – Potem powoli, ale systematycznie zaczniesz tonąć w codziennych obowiązkach, w zakupach kartofli przeplatanych wizytami w teatrze i proszonymi obiadkami. A jak jeszcze pojawią się dzieci, to już będzie definitywna klapa. Ząbkowanie na zmianę z bólami brzucha, ospą, odrą, różyczką, influenzą i katarem zatrą ci nasz obraz. A normalne sny zostaną wyparte przez koszmary. Że twoje dziecko spadło z krzesła albo że przejechałeś je własnym autochodem, bo go nie zauważyłeś zajęty rozważaniami, jak usunąć awarię aparatury rejestrującej. Dla nas nie będzie już miejsca.

Ponyliusz umilkł, bo zadławił go żal, a Gabryś się nie odzywał, bo szczerość kucyka go ogłuszyła. A Borys tylko kiwał głową, strącając śliwki z gałęzi, w którą się nieco zaplątał.

Chłopiec Gabryś popatrzył po przyjaciołach, wspomniał Rosę i zrobiło mu się przykro. Nie chciał ich opuszczać. Z drugiej strony, aby zostać z nimi, musiałby zrezygnować z prawdziwego życia.

Prawdziwość. Na czym ona właściwie polegała? Czy na tym, by być wtłoczonym w sztywne ramy konwenansów społecznych? By robić to, czego od niego oczekiwano? Przecież nawet jako naukowiec musiał podporządkować się Zarządowi, przygotowywać sprawozdania. A do tego wszystkiego teraz żądano, by się ożenił z panną Myk. A on pragnął Różyczki; zanurzyć się w jej rudych włosach, całować piegowate policzki i błyszczące oczy, słuchać radosnego śmiechu. I chciał się spotykać z Borysem i Ponyliuszem. Jeździć na pegazach, walczyć z Łowcami z Króliczych Nor, kłócić się z przyjaciółmi i żartować, dokuczać im i pozwalać, by kpili z niego.

Poderwał się na nogi i zmachał rękoma, jakby chciał odegnać złe myśli.

– Nie martwcie się i powiedzcie Róży, że będę jutro o zwykłej porze! – Wyszczerzył zęby w uśmiechu i zniknął.

 

***

Pół dnia wymyślał, jaki pierścionek powinien ofiarować Różyczce, a kiedy go wreszcie sobie wyobraził, do gabinetu wkroczył asystent i powiedział, że na dole czeka matka. Gabriela zdziwiło to ogromnie. W trakcie całej kariery nie zdarzyło się nigdy, żeby mama odwiedzała w Instytucie. Musiało się stać coś straszliwego. Pierwsza myśl, która go opanowała, dotyczyła ojca.

Umarł na zawał! A ja nie zdążyłem z nim pojechać na ryby, choć obiecywałem mu to ze sto razy.

Przerażenie ściskało mu gardło, a łzy cisnęły się do oczu. Zanim zbiegł na parter, wyobraził sobie ojca z gazetą w ręku, zagłębionego w ulubionym fotelu. Tylko teraz głowa taty przechylała się na bok, z rozchylonych ust wyciekała cienka strużka śliny, a pismo zsuwało się na dywan. Zawał!

– Co z ojcem, mamo? – niemal zawył, dopadając kobiety.

– Z tatą? – powtórzyła cokolwiek zaskoczona. – Chyba wszystko w porządku. Tak mi się wydaje. Jak wychodziłam z domu, siedział w fotelu i czytał gazetę…

– No właśnie! – ryknął Gabryś i zaraz powtórzył znacznie ciszej: – No właśnie.

Mama przyglądała mu się przez chwilę zdezorientowana, ale potem dała spokój dociekaniom.

– Wiesz, ja tu przyszłam w sprawie pierścionka – wyznała lekko zawstydzona.

– Pierścionka? Jakiego? – Gabrielowi stanęła przed oczami biżuteria wymyślona dla panny Tendyk.

– Synuś, ja wiem, że jesteś profesorem, że zbliżasz się do czterdziestki – mówiła jak do lekko upośledzonego dziecka: cicho i spokojnie – ale w sprawach damsko-męskich nie masz kompletnie żadnego rozeznania. Dlatego kupiłam pierścionek dla panny Anny. Jak pamiętasz, w niedzielę udajemy się na obiad do państwa Myków i jak sądzę, oni oczekują jednoznacznej deklaracji. My zresztą też. Tata zaopatrzył się nawet na to konto w nowy wyjściowy strój, a przecież wiesz, że zawsze uważał, iż jest mu niepotrzebny. Uznał, że ten garnitur, który kupiliśmy siedemnaście lat temu na twoją promocję, wystarczy mu już do śmierci.

Trudno powiedzieć, czy wizja ojca złożonego w garniturze na katafalku, czy całe gadanie matki sprawiło, że Gabriel Yes pokiwał głową, tym samym pieczętując swój los.

Pierścionka nawet nie obejrzał.

A jego sny przestały być takie kolorowe. Rosa pojawiała się rzadko, Borys i Ponyliusz stracili werwę i zachowywali się, jakby mieli po tysiąc lat. A w przeddzień ślubu, kiedy Gabriel rozpaczliwie potrzebował wsparcia, nie pojawili się wcale.

 

***

– Wie pani – profesor zwrócił na reporterkę wyblakłe, niebieskie oczy – kiedy człowiek jest młody, życie ma wobec niego różne wymagania. I w większości wypadków każdy stara się im sprostać. Ja, oczywiście, również.

Siedzieli po dwóch stronach staromodnego biurka, na którym centralne miejsce zajmował nowoczesny tubofon, zupełnie nie pasujący do reszty wyposażenia. Obok pięknego wiecznego pióra, przycisku do papierów w kształcie konia z różowego marmuru, na skraju blatu stała mosiężna popielniczka, której wykonanie na pewno zlecono jakiemuś artyście. Przedstawiała bowiem leżącą na boku kobietę z burzą kręconych włosów, która zanurzała dłoń w pustej misie. Natomiast funkcję lampy pełnił szklany pajac siedzący po turecku. Między chudymi nogami można było ustawić świecę. Naukowiec zamyślił się na chwilę. Pergaminową dłonią gładził pustą kartkę.

– Moje małżeństwo nie trwało zbyt długo – dzieci się nie doczekaliśmy, a Ania zachorowała.

Cisza wypełniła pokój, nawet niecierpliwa zwykle reporterka rozumiała, że mężczyzny nie należy teraz poganiać.

Gabriel nie pokochał Anny, zbyt różnili się od siebie, ale przyzwyczaił się do jej obecności i troski. Odwdzięczał się tym samym. Bo została mu tylko żona. Borys, Ponyliusz i Róża zniknęli i nic nie zastąpiło tamtych snów. Nie było nawet koszmarów, natrętnych wizji, niczego. Czarna dziura. Profesor oddał się badaniom cudzych marzeń. Szło mu nieźle, ale bardzo spoważniał i posmutniał. A potem Ania zachorowała. Siedział przy niej i trzymał za rękę, patrząc na gasnące światło w jej oczach. I opowiadał o świecie, w którym kiedyś bywał. Najpierw robił to nieśmiało, sporadycznie, ale potem coraz odważniej i częściej, bo widział, że jej twarzyczka się rozjaśnia. Aż któregoś dnia usłyszał:

– Wiesz, ja już się nie boję – wyznała cichym szeptem. – Spotkałam pana Buu i Ponyliusza. Rosę widziałam z daleka, bo się na mnie boczy. Ale to nic – myślę, że wkrótce jej minie. I wiesz, spotkałam jeszcze kogoś. Ma na imię Roryk, dosiada fioletowego strusia i też walczy z Łowcami z Króliczych Nor. Powiedział, że będzie na mnie czekał. Nie gniewasz się? Bo ja go bardzo lubię…

Pochylił się wtedy nad jej dłonią i ucałował serdecznie. Zapewnił, że się nie gniewa i że kiedyś się tam pojawi. Poprosił też, żeby postarała się udobruchać Różyczkę i przekazała jej, że wkrótce wszyscy się spotkają.

– Teraz – profesor wrócił do realnego świata – mogę całkowicie oddać się badaniom. I chciałbym coś jeszcze pani pokazać.

Naukowiec podniósł się od biurka, chwilę pogrzebał w kieszeni i wyciągnął stamtąd duży, żelazny klucz. Razem z reporterką wrócił do laboratorium i wskazał drzwi wiodące do kolejnego pomieszczenia.

Dziewczyna nie odzywała się, uważnie obserwując Yesa. Na zapraszający gest zareagowała natychmiast. Przekroczyła próg i wstrząsnął nią dreszcz. Temperatura w pokoju była dość niska, na pewno dużo niższa niż w pozostałych pomieszczeniach instytutu. Stały tu dwa łóżka, oba oplecione siecią kabli, rurek i wężyków. Jedno posłanie było puste, a na drugim leżał człowiek. Reporterka zamarła; słychać było tylko szum aparatury i oddechów.

– To tutaj ma pan zamiar spędzić resztę życia? – spytała, choć odpowiedź była oczywista.

Profesor pokiwał głową.

– Nie boi się pan? Przecież rezygnuje pan ze wszystkiego!

– Tak pani sądzi? – Mężczyzna uśmiechnął się. – A mnie się wydaje, że jest dokładnie na odwrót. Odzyskam przyjaciół, zamieszkam w wymarzonym świecie, może spotkam Annę… Mam nadzieję, że jest szczęśliwa ze swoim Rorykiem!

Reporterka wolała jednak trzymać się realiów.

– A to kto? – spytała, wskazując wychudzoną postać.

– Domingo Perez, pierwszy śniący, który zdecydował się nie wracać – wyjaśnił Yes.

– Długo tak?

– Blisko trzydzieści lat. Jego ciało żyje dzięki aparaturze, która zasila je w niezbędne składniki, ale on sam wiecznie śni.

– Dlaczego tu nie ma ekranu i projekcji jego marzeń?

– Bo uznaliśmy, że to zbyt intymne.

– Nie rozumiem, a tamci? – Reporterka zwróciła na niego bystre i piękne oczy.

– Ma pani na myśli tych, których oglądaliśmy na początku? Oni sterują swoimi snami, śnią tylko to, co chcą, żebyśmy podpatrywali. Domingo tu żyje. Chyba nie chciałaby pani być podglądana w chwilach intymnych albo gdy się pani myje?

– To znaczy, że nie wiecie w ogóle, co on śni?

– Na początku, kiedy wszystko tworzył, śledziliśmy bardzo dokładnie jego poczynania. Teraz dostajemy dostęp do tego świata raz na tydzień. Pan Perez pokazuje nam projekcje najnowszych pomysłów.

– O mamboziu – westchnęła kobieta. – Jakie to wszystko dziwne. Zamienić prawdziwe życie na coś takiego?!

– Sądzi pani, że to nie jest prawdziwe życie? – zaśmiał się profesor. – Jest, jest, skarbie! Tylko bardziej kolorowe, bardziej ekscytujące i zabawniejsze niż tu. We śnie nie będzie już tego. – Pokazał swoje blade, pomarszczone dłonie. – Znowu będę miał kilkanaście lat, zdrowie, siły i fantazję, jak kiedyś. I będę przeżywał przygody, jakich tu nigdy bym nie doświadczył.

– No dobrze, uznajmy, że to rozumiem. Czy on – wskazała głową Pereza – i pan będziecie mogli tu wrócić?

– Nie, on już nie. – Naukowiec znowu się uśmiechnął.

– Zamienia pan życie na… – Reporterka zawiesiła głos, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa.

– Zamieniam życie na życie!

– Kiedy to nastąpi?

– Jak tylko przekażę obowiązki następcy. Nie chciałabym, żeby wszystko zakończyło się przedwcześnie, bo ktoś czegoś nie dopatrzy.

– Dziękuję panie profesorze i chyba nie do zobaczenia?

– Mam nadzieję, że nie! – Uśmiech rozjaśnił pomarszczoną twarz mężczyzny.

 

***

– Powinnam cię stłuc na kwaśne jabłko! – Twarz Rosy poczerwieniała z emocji.

– Spróbuj, tylko nie wiem, czy uda ci się nas dogonić! – Gabryś pochylił się do ucha Ponyliusza. – Dawaj, stary, gnaj ile sił w kopytach.

– A ja? Co ze mną? – zasmucił się Borys.

– Ty zorganizuj lody pistacjowe i tort czekoladowy ze świeczkami! Dziś będziemy świętować moje urodziny! – Gabriel wrzasnął, wcale nie dlatego, że taki był uradowany, ale dlatego, że Różyczka sięgnęła go ostrym końcem włóczni. – Ruszaj, Ponyliuszu, bo ta ruda wiedźma nas zadźga!

– Jak śmiesz, prostaku!

– A ile ma być tych świeczek? – rzucił jeszcze pytanie pajac.

– Tyle, ile chcesz!

– Znikajcie już – poprosił Borys – bo nie mogę się skupić i zamiast tortu wyczaruję wam krupnik!

Koniec

Komentarze

Pozwól, autorko, że obudzę Cię komentarzem w niedzielę. Pozdrowienia.

Bemik, przeczytałem, ale tekst w ogóle nie jest w moim guście, więc wybacz, że nie opiszę wrażeń. No może tylko tyle, że, jak to u Ciebie, gładko się czyta. 

Jednak nie wytrzymałem z ciekawości i przeczytałem całe opowiadanie już dzisiaj. I jestem zachwycony klimatem, humorem, doskonałym, profesjonalnym warsztatem literackim i fabułą. Pod płaszczykiem banalnego pomysłu autorka przemyca ciekawą refleksję:

– Czy można by zamienić szare, nudne życie na kolorowy, pełen emocji sen?

– Czy taki sen nie byłby wart rezygnacji z realnego życia?

– I co w końcu znaczy realne życie?

Czy ucieczka niektórych młodych ludzi np. w narkotyki nie jest takim wyborem?

– Czy ucieczka ze realnego świata np. w świat internetowy, to przypadkiem nie jest taki wybór?

To jest mądre i głębokie opowiadanie, które mnie zmusiło do refleksji nad sensem i wartością życia, śmiercią i sensem istnienia.

Podobają mi się również ciekawe i nieszablonowe metafory, jasny, bezpretensjonalny styl i nutka oniryczno-romantyczna.

Podsumowując, to doskonałe opowiadanie, warte, moim zdaniem pozaportalowej publikacji. Pozdrawiam zachwycony lekturą.

Bardzo oniryczny tekst. Tak bardzo, że aż zabrakło mi połączenia między pierwszą częścią, a resztą tekstu. Nie łapię go, wydaje się bardziej pogmatwane niż koligacje w egipskiej mitologii.

Pomysł na alternatywność interesujący. Porównania bardzo fajne.

Babska logika rządzi!

Blackburnie – rozumiem i dziękuję, że przeczytałeś.

Ryszardzie, kłaniam się bardzo głęboko, bo dygnięcie to za mało.

Finklo – cudnie to ujęłaś < bardziej pogmatwane niż koligacje w egipskiej mitologii>. Rozbawiłaś mnie ogromnie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Tak mi się skojarzyło. Swego czasu nie mogłam skumać, czy to (bodajże) Ozyrys jest ojcem Horusa, czy na odwrót. Teraz nie wiem, kto kogo wyśnił. ;-)

Babska logika rządzi!

A wiesz, ja w szkole byłam chyba najlepsza w klasie w tych wszystkich mitologiach, nie tylko egipskiej. A na studiach chyba jako jedyna przeczytałam Buddenbrooków, bodajże cztery tomy sagi rodzinnej.

A Rosa trafiła w wyniku nieudanego eksperymentu do snu Gabrysia. A co? W końcu to fantastyka – więc pofantazjowałam sobie wink

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Fantastyka fantastyką, ale zabrakło mi jakiejś zależności przyczynowo-skutkowej. Dlaczego akurat tam, a nie na przykład do “Iliady”?

Babska logika rządzi!

No, takie sny to ja rozumiem! Oniryzm kojarzy mi sie z rozbebłaniem metafizycznym, wydumanymi metaforami i pseudofilozoficznym bełkotem, czego tu na szczęście nie było. Było za to lekko, lecz mądrze. Przeczytałam z przyjemnością.

 

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

“Nie, nie, nie budźcie mnie

śni mi się tak ciekawie

jest lepiej w moim śnie

niż na tej waszej jawie… ”

Pozdrowienia z otchłani bezsennej nocy..

Przestała odwracać świat podszewką do góry: drzewa znowu były zielone, słońce i piasek skrzyły złociście, tylko Ponyliusz został różowy, a Borys Bu wielki i kolorowy.

Pan Buu zgubił jedno u…

 

Piękne, po prostu piękne.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ryszardzie, bardzo, bardzo mi się ten cytat!

Dzięki, Śniąca.

Już poprawiam.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Zaludniony różnymi postaciami, wśród których znajdowali się także ludzie.

Nie lepiej byłoby: zasiedlony?

influencą

Influenzą? Chyba, że to celowe zniekształcenie.

 

Bardzo mi się podobało! :) Temat snów jako taki jest już bardzo wyeksploatowany, a mimo to udało Ci się znaleźć odrobinę świeżości i zamieścić ją w tekście. Całość bardzo zgrabna, czyta się jednym tchem. Jednak podobnie jak Finkla, nie łapię powiązania początku z resztą. Czemu Rosa trafiła do snu, a nie do realnego świata? Ten wątek, jak dla mnie, nieco odstaje i można by paroma zdaniami go jakoś wyklarować.

Pozdrawiam!

Dzięki MrBrightside.

Zaraz poprawiam błędy. 

 

Dla Rosy była to alternatywna rzeczywistość (rzeczywistość snu) – i panna Różyczka trafiła tam przez przypadek, bo trafiła się awaria.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

No właśnie. Bemik, a gdybyś dodała jakieś zdanko, że młodniała, młodniała, aż znalazła się w czasie, gdy była tylko czyimś pięknym snem? Wydaje mi się, że to by połączyło oba wątki.

Babska logika rządzi!

Bardzo klimatyczne. Piękna alternatywa, aż by się chciało pośnić o Rosie, Ponyliuszu i Borysie. Przeczytałam z przyjemnością, bo samo się czyta.:-)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Finklo, a czy to nie wynika z tego: 

Nie zdążyła – cofanie trwało ułamki milisekundy. W błyskawiczny sposób odmłodniała, zdziecinniała i przestała istnieć?  Może dodam: w realnym świecie? Będzie lepiej?

Bo nie chciałabym wykładać tak wszystkiego na ławę i od razu tłumaczyć, że wskoczyła do czyjegoś snu. Choć dla mnie wydawało się to dość oczywiste.

Morigano – cieszę się ogromnie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Boziu, ile bym dał za takie sny… Prześwietne opowiadanie.

F.S

Bemik, dodanie realnego świata nic nie zmieni (z mojego punktu widzenia). Ja rozumiem, dlaczego dziewczyna zniknęła. Ot, przerwa w dostawie prądu i resetujący automat nie przyjął ustawionych wcześniej wartości, tylko jakieś inne (pewnie domyślne, może nawet 1970 z Uniksa, albo 1900 – bodajże moment zero w Excelu ;-) ). Pech. Do tego nie mam zastrzeżeń. Nie rozumiem, dlaczego trafiła akurat do snów Gabriela. No, to nie jest standardowa opcja. Zaświaty różnej maści – OK, ale sny?

Masz pełne prawo odpowiedzieć “bo ja tak chcę”. ;-) Twój tekst, Twój świat, a ja marudzę.

Babska logika rządzi!

Foloinie – nic prostszego, tylko śnić.

Finklo, no to zostaje, jak jest. I tak dziękuję.

Edith: zaglądam w poniedziałek rano i… – MrBrightside – dzięki za nominację – cudownie rozpoczęty tydzień! Tylko tak dalej proszę!

Edytka 2: Morigano – Tobie również serdeczne dzięki.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dobry tekst :)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Czytało się niezwykle miło, trochę tak jak bajkę, która, w sobie tylko wiadomy sposób, postanowiła wniknąć do życia, spleść się z nim i zmienić wszystko w kolorowy sen.

 

Może w swoich snach zniosłabym jeszcze wyrośniętego pajaca, ale gdyby nawiedzał je różowy kucyk, wybrałabym chyba bezsenność… ;-)

 

Nie rozumiem dlaczego Rosa, odbywając podróż w czasie, trafia do cudzego snu. Co, po nieudanym eksperymencie, dzieje się z Kadryliuszem?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tenszo, dzięki.

Reg – nie wiem dokładnie, bo się nie znam, ale sądzę, że Rosa została anihilowana, przenicowana i taki sam przypadek, który zdarzył się w trakcie eksperymentu, sprawił, że trafiła do snu Yesa.

A różowy Pony? Znaczy Ponyliusz? – Cóż , każdy lubi coś innego.

A Kadryliusz? – Cóż, popłakał trochę, dostał burę od szefostwa (ale nie za dużą, bo eksperyment prawie się udał) i znalazł sobie nową asystentkę.

Dziękuję.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dziękuję ostatniemu klikaczowi za punkt do biblioteki.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Jakie ładne opowiadanie!

Rzadko kiedy czyta się coś tak płynnie, tak ładnie, i nawet tak zrozumiale – szczególnie gdy mamy do czynienia ze snami, a autorzy wykorzystują to potem, trzymając czytelnika w niepewności. Cieszę się, że ty nas nie zwodziłaś.

Z drugiej strony, rzeczywistość w twoim opowiadaniu też jest bajkowa. Dzieciństwo Yesa, jego małżeństwo, to wszystko nie było realne, nie więcej niż musiało – i chyba to też sprawiło, że całą historię dobrze się czytało.

I te imiona! Dodatkowy punkt za imiona. Imiona były udane.

I tytuł bardzo mi się podobał.

Muszę jednak przyznać, że poczułam pewien niedosyt, widząc, jak szybko doszłam do słowa KONIEC. Brakowało mi chyba jakiegoś zakończenia, może powrotu do Kadryliusza? Jak to możliwe, że maszyna przeniosła Rosę do czyjegoś snu?

Nawiasem mówiąc, czy dobrze rozumiem, że logika w twoim tekście jest taka, że cofając się w czasie, cofa się także nasze ciało, a skacząc do przodu, starzejemy się? Nareszcie rozumiem, czemu jeszcze nie spotkaliśmy żadnych podróżników w czasie! :D Ale to w takim razie znaczy, że za naszego życia nie zostaną wynalezione… :(

www.facebook.com/mika.modrzynska

A jak już zostaną wynalezione, to staruszkowie mogą zapomnieć o emeryturach – będą pełnili role nieźle płatnych posłańców. ;-)

Babska logika rządzi!

Hm, większość pewnie po powrocie do młodości już by nie wróciła do teraźniejszości :P

www.facebook.com/mika.modrzynska

I to już jest niezły temat na następne opowiadanie. :-)

Babska logika rządzi!

kam_mod – dziękuję za taki miły komentarz. I nie dopatruj się za wiele prawdziwej fizyki w moich opowiadaniach.  U mnie fizyka nosi na imię bajka i tak należy ją traktować.  Zresztą Twoje pytanie: Jak to możliwe, że maszyna przeniosła Rosę do czyjegoś snu? samo dotyczy bajki, bo nie słyszałam jeszcze o maszynie czasu, a jeśli przyjmujemy, że przenosi w przyszłość, bądź w przeszłość, dlaczego nie możemy przyjąć, że przenosi kogoś do czyjegoś snu? Czyli całość zagadnienia należy traktować w kategoriach bajek.

Różyczka do Kadryliusza już nie wróci i będzie wiodła szczęśliwe życie u boku Gabrysia

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, dziękuję za wspaniały onejrotrip na jawie :)

Imiona i nazwiska → świetne :) Przeskok do alternatywnej rzeczywistości dosłowny – przecież sen jest równoległym światem dla mózgu.

Opowiadanie obudziło we mnie dziecko :) Dziękuję :)

Banshee – miło takie coś usłyszeć, dziękuję!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bardzo miło się czytało. Trochę relaksująco, trochę łzawo… były momenty z lekka monotonne , ale z dobrym wyczuciem robiłaś tam skok, albo radykalny zwrot w akcji i znowu robiło się interesująco.

Dzięki, Gostomyśle.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Jakim cudem reporterka mogła mieć fasetkowe oczy?… Wiem, że później piszesz, że były “zmodyfikowane”, ale jakoś tego nie czaję. Dla człowieka zrobienie sobie owadzich oczu byłoby chyba zbyt drastyczną zmianą – podobnie jak dla innych ludzi, którzy musieliby na to potem patrzeć…

 

Cudok?

 

Interpunkcja w kilku miejscach mi zaszwankowała, przecinki znaczy, ale to dosłownie w kilku tylko.

 

“słońce i piasek skrzyły złociście“ – skrzyły się

 

“Wyzywanie od płazów bezogoniastych nie nazwałby prawdą.” – literówka: wyzywania

 

Prawdę mówiąc nie kupuję motywu że poważny pan naukowiec ma się ożenić, bo mu mamusia każe… a że nie kupuję, i to mocno, sprawia to, że spory kawał fabuły mi zgrzyta.

 

Muszę to wszystko przemyśleć. Podobnie jak Finkla widzę spore szarpnięcie między pierwszą częścią a resztą tekstu, nie wydają mi się połączone. I choć sama idea świadomego śnienia mi się podoba, różowe kucyki i cukierkowy świat (zwłaszcza, że to sny chłopca!), już niekoniecznie…

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki, joseheim za wizytę i wyłapanie błędów. 

Fasetkowe oczy Cię zdziwiły, a inne rzeczy nie?

 

A wiesz, że akurat ożenek jest z życia wyszarpnięty, tylko naukowiec młodszy, koło trzydziestki. Oczywiście metody “zmuszania” również nie takie drastyczne.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Inne rzeczy… A co miało mnie zdziwić? Podróże w czasie, świadome śnienie, rozmawianie z różowym jednorożcem? No nie, to jest wszystko w kategoriach do przyjęcia, już było, stały element fantastyki. Natomiast jakbym zobaczyła kogoś – człowieka – z fasetkowymi oczami, szok/zdziwienie/może obrzydzenie pewnie by mnie zabiły. Oryginalne, owszem, ale nie wydaje mi się sensowne ani wiarygodne, więc akurat to zwróciło moja uwagę…

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Przekonałaś mnie – zostawiam tylko modyfikowane oczy :-) To nie tekst steampunkowy, a przynajmniej nie całkiem.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Matrix po bemikowemu, z syndromem Piotrusia Pana czajacym się w cieniu, osobliwą Trinity/Dzwoneczkiem i niebanalnymi fantazmatami :-) No i pani Ania w wielorakiej roli, od złego ducha do dobrego, postać naszkicowana oszczędnie, acz bardzo ciekawie.

 

Czyli czytało się świetnie, ale związek eksperymentów z czasem z cudzym snem nie jest dla mnie w żaden sposób zarysowany i wątek Kadryliusza dynda luzem, niedomknięty.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Rybko najdroższa – toż Kadryliusz był jeno przyczynkiem do tego, by zanihilować Różyczkę.

Dzięki za wizytę i cieszę się, że czytało się świetnie. Tak być miało, a doszukiwanie się u mnie naukowej logiki, to jak szukanie dziewicy w burdelu.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Piękne porównanie :-) Ja akurat szukałem powiązania fabularnego (jak i dlaczego podróże w czasie łączą się ze snami), a Kadryliuszowi poswiecilaś sporo miejsca tylko po to, by go porzucić bez słowa wyjaśnienia… Okrutna kobieto! ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Cieszę się, że porównanie przypadło Ci do gustu. Muszę je gdzieś jeszcze wykorzystać.

A tak na poważnie – właściwie miejsce poświęcałam nie Kadryliuszowi, a Różyczce. Poczciak pojawił się jakoś mimochodem, bo panna Tendyk nie mogła egzystować w pustce: jadła, piła, kupowała ciuchy – musiała więc pracować. No i trafiła na Kadryliusza.

A powiązanie fabularne – błąd – przepięcie prądu – który spowodował, że Róża nie przeniosła się tylko w czasie ale także w przestrzeni i płaszczyźnie. Ale to zostało, według mnie, powiedziane w tekście.

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ja myślę, że ludziom chodzi w tym Kardyliuszem i przepięciem, że generalnie poświęciłaś im tak wiele miejsca w tekście – opis postaci Kardyliusza, przygotowania do eksperymentu – że każdemu czytelnikowi zasugerowałaś w ten sposób, że to jeszcze nie koniec, że ta postać i to wydarzenie w decydującym momencie zostaną przypomniane. Muszę się przyznać, że też mi to z tyłu głowy siedziało, a tu nic… ślepa uliczka.

Może trzeba było poprzestać na opisie samej panny Tendyk, po czym położyć większy nacisk na błąd niż na sam eksperyment… Tak po prostu, żeby tylko zasygnalizować skąd wzięła się ta panna.

W innym przypadku zostaje niedosyt, uczucie, że czegoś brakuje w tekście.

Chyba masz rację, ale teraz to już musztarda po obiedzie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dokładnie o to chodzi, Gostomyśle, o rozpoczęcie osobnego wątku że szczegółami, a kluczowy dla linii fabularnej błąd znika w tłumie, potraktowany po macoszemu kilkoma zdaniami. :-)

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

ale teraz to już musztarda po obiedzie.

Ależ dlaczego? Konkurs zamykają 30go – pozwól sobie na trochę zabawy tym tekstem, powyginanie go raz w lewo, raz w prawo. Zmień kilka pierwszych akapitów i już. Czy nie o to chodzi, żebyśmy się doskonalili w ten sposób? Pomyśl nad nowym początkiem i działaj. smiley

Chaos i niezrozumienie bardzo mi się gryzły z pięknym stylem i gładkim płynięciem przez tekst. Dopiero po lekturze komentarzy opowiadanie stało się jasne – ale może nie zagłębiłam się w nie tak, jak powinnam. W każdym razie bardzo ciekawy pomysł, a podobnego prowadzenia historii może pozazdrościć taka ledwo odrastająca od gruntu nieistnienia latorośl (jak ja), która chciałaby pięknie pisać ;)

 

Gdzieś tam mi wpadło w oko: 

utkwić wzrok w ogromnych(+,) lekko modyfikowanych oczach

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Panowie, dziękuję bardzo za podpowiedzi, ale raczej nie przerobię opowiadania. Poprawianie błędów to co innego niż zmiany konstrukcji. Byłoby to nie fair wobec innych konkursowiczów, którzy nie otrzymali takiego feedbacku (Boże, jakich ja się przy Was mądrych słów nauczyłam!).

Enazet – dziękuję, ale nie przesadzaj latoroślu, bo Tobie tyż nic nie brakuje.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Oniryzm, sny i ich mariaż z fantastyką to nie jest moja działka. Całkowicie nie mój klimat. Niestety nie jestem odbiorcą tego tekstu, choć nie sposób nie docenić językowego kunsztu jakim się Basiu wykazałaś. Napisane przednio. No i podobały mi się imiona bohaterów, popuściłaś wodze fantazji.

A całkowicie Cię rozumiem, belhaju – dzięki.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Jestem zdumiona, bo to z jednej strony (treść) tak bardzo Twój tekst, a z drugiej (forma) mam wrażenie, że jednak nie do końca Twój. Wiesz, Basiu, że nie do końca zawsze mi po drodze ze sposobem, w jaki piszesz. A tu pozostałam zaczarowana od początku do końca. Mimo bardzo kolorowej i szalonej wręcz zawartości język pozostał oszczędny, historia nieprzesłodzona. Opowiadanie ma w sobie mnóstwo ciepła i humoru, ale ani grama przaśności. No i dodatkowy plus za imiona i nazwiska.

Zgadzam się z zarzutem, że moment przejścia bohaterki do alternatywnego świata potraktowałaś po macoszemu. Rozum podpowiada, że powinno mi to przeszkadzać. Ale, cholera, nie przeszkadza.

Ocho, bardzo się zgadzam z Twoim rozumem i jednocześnie się cieszę, że nie posłuchałaś go do końca.

Tak sobie właśnie myślę, że żądanie logiki w takim tekście to lekka przesada. To miła bajka z leciutkim przesłaniem. Rozumiem, że nie wszystkim to pasuje, ale mnie się wydaje, że trafienie do czyjegoś snu jest tak samo logiczne w tym przypadku jak anihilacja, wylądowanie w cyberprzestrzeni jakiegoś komputera, czy trafienie do niezbyt równoległej rzeczywistości. 

Dzięki.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Przed użyciem zapoznaj się z treścią ulotki dołączonej do opakowania, bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każda uwaga niewłaściwie stosowana zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu.

 

Taki bardzo maluteńki dyskomforcik

Brr…

 

Na czterech ogromnych płóciennych ekranach[,] umieszczonych za wezgłowiami czterech łóżek z czterema ułożonymi wygodnie i przykrytymi pod brodę nieskazitelnie białą pościelą postaciami[,] ujrzała poruszające się cienie

Nie lubię takich zdań.

 

Na nasz użytek używamy

 

Rosa Tendyk, kiedy znalazła się w innym świecie, przeżyła chwilowe załamanie. Może nawet nie było ono chwilowe, ale depresja nie pozwoliła jej na precyzyjne ustalenie, jak długo to trwało

Wydaje mi się, że depresja to zbyt mocne słowo.

 

Jej umysł został przyzwyczajony do analizowania. A tu nie było niczego normalnego, a przynajmniej normalnego w rozumieniu Rosy. Próbowała ignorować czerwone drzewa, czarne słońce i piasek, gadającego różowego kucyka i ogromniastego pajaca

Rozumiem, o co chodzi w tym zestawieniu i co chcesz pokazać, ale przecież właśnie te rzeczy mogła analizować.

 

Panna Tendyk odwróciła się tak gwałtownie, że chlasnęła Gabriela włosami po twarzy. Było to zarówno bolesne, jak i słodkie. Różyczka uciekła do Strasznego Lasu, bo spiekła takiego raka, że wstyd jej było ukazywać zaczerwienione lico

:)

 

pojawił się asystent i powiedział, że na dole czeka matka. Gabriel zdziwił się ogromnie. W trakcie całej kariery nie zdarzyło się nigdy, żeby mama pojawiła się w Instytucie. Musiało się stać coś straszliwego

 

Jak tylko przekażę obowiązki następcy. Nie chciał[a-]bym, żeby wszystko zakończyło się przedwcześnie, bo ktoś czegoś nie dopatrzy.

 

 

Bardzo, bardzo misie!

Zwłaszcza pomysł wyjściowy z wehikułem czasu oraz ze snami. Bemik, mam wrażenie, że śnimy podobne sny :)

Klimat i humor lekki, nienachalny, bardzo przyjemny. Lubię surrealizm. Imiona były świetne!

Wszystko wykreowane dzięki warsztatowi, którego można pozazdrościć.

A do tego tekst ma coś do powiedzenia i zmusza do myślenia . Super!

 

Tylko pokręcę nosem, że przez dużą część tekstu mam streszczenie wydarzeń. Bardzo ładnie napisane, ale jednak. Wolałbym, żeby tekst trochę szybciej się rozkręcił, a rzeczy ze streszczenia zostały rozwinięte w pełnoprawne sceny.

 

Mam też wrażenie, że wątek wehikułu czasu gdzieś uciekł i pozostał niewykorzystany. Zmylił mnie co do zakończenia, bo sądziłem, że opowiadanie całkiem inaczej się skończy. Wg mnie można postąpić na dwa sposoby: rozwinąć albo usunąć.

Usunąć, bo z drugiej strony gdyby tego wątku nie było, a Rosa byłaby tylko wytworem wyobraźni, tekst niewiele by stracił.

Dodam tylko, że załapałem, że Rosa trafiła do snu i dlaczego tak się stało. Uważam, że tłumaczenie tego byłoby zbędne.

 

Zastanawia mnie, że w śnie Gabryś jest małym chłopcem, a Rosa chyba jednak kobietą. Dlaczego? Przecież Rosa młodniała podczas podróży w czasie.

No i skoro „młodnienie” dotyczy ciała, to czy umysłu również?

A poza tym, czy ich uczucia nie prowadzą czasem do trochę dziwnej sytuacji? Ja wiem, że to konwenanse naszej rzeczywistości i nie muszą obowiązywać w świecie snu, ale z drugiej strony Gabryś chce podarować Rosie pierścionek, co jest też konwenansem naszej rzeczywistości.

 

Mam też całkiem inną interpretację, która zahacza nawet o nadinterpretację, ale ładnie spaja wszystkie wątki i w ogóle mi się podoba, więc przyjmuję ją jako obowiązującą w moim musku.

Otóż, jeśli Gabriel stworzył warunki do śnienia non stop w przeszłości, to może cała pierwsza część, która dzieje się w przyszłości, też była snem, czy może raczej będzie snem. Może już wszyscy albo prawie wszyscy w przyszłości tylko śnią. Wówczas Róża nie wędruje w czasie z rzeczywistości do snu, ale po prostu ze snu w przyszłości do snu w przeszłości :)

 

 

bemik, dziękuję Ci za ten mały mindfcuk :)

 

B.A.

 

 

I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!

B.A. – bardzo mi się spodobała Twoja interpretacja, granicząca z nadinterpretacją. 

Jeśli chodzi o wiek Gabrysia i innych: otóż on sobie śnił, jak mu było wygodnie i kogo mu było wygodnie – czasem był chłopcem, czasem młodzianem, a czasem całkiem dorosłym człowiekiem. Zdaje mi się, że ni śnił jedynie, że jest staruszkiem. 

Dzięki za wychwycenie “siękozy” – ostatnio mam z tym problem. 

Na nasz użytek używamy – zdaje się, że miało być “nazywamy”

 

Po południu wszystko poprawię – dzięki.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Poproszę więcej takich tekstów :)

I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!

Nie da się :-) Nie dość, że zanudziłabym czytelnika, to sama zdechłabym z nudów pisząc ciągle to samo. Albo tak samo! Dlatego staram się zmieniać.

I największy komplement, jaki ostatnio usłyszałam (mówię oczywiście o pisaniu, a nie o tym, jaka jestem piękna, zgrabna, urocza i młoda) to było do tekstu, którego tu jeszcze nie ma: zupełnie odjechany fabularnie, kompletnie różny od tego, do czego mnie przyzwyczaiłaś.

A ucieszyło mnie to przede wszystkim dlatego, że oznacza, iż nie stoję w miejscu!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ale Ty mnie źle zrozumiałaś.

Po pierwsze, to nie miał być komplement, bo zyskać na tym miałem przede wszystkim ja – bo więcej fajnych tekstów do czytania :)

A po drugie, nie napisałem, że dokładnie takich samych tekstów. Pewnie że najważniejsze, żebyś się rozwijała. Mnie chodzi o teksty, które w równym stopniu jak ten sprawią, że mój musk rozrusza się, rozciągnie i nawet kilka przysiadów zrobi. Tylko ostatnio jak tego próbował, to popruły mu się spodenki i teraz woła o nowe, sportowe. Znając jego to pewnie jeszcze firmowe z trzema paskami by chciał. Muski to mają wymagania…

 

Z niecierpliwością czekam na ten odjechany tekst. Może nawet gatki muskowi kupię z tej okazji ;)

I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!

Z tym tekstem poczekam aż się trochę przerzedzi na portalu. Na razie natłok opowiadań straszny, a jeszcze podejrzewam wysyp na koniec miesiąca w zwiążku z zakończeniem konkursu.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Czekam niecierpliwie :)

I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!

Hmmm…

Sny – ble! Tak ogólnie. Nie lubię opowiadać o swoich, nie lubię słuchać o cudzych, nie lubię czytać o czyichkolwiek. Chyba, że w jakimś sensie stanowią one faktyczną fabułę, a nie tylko jakiś tam wątek poboczny, dajmy na to, koleś śni, że jest orłem i leci na północ, a potem się budzi i wie już, gdzie powinien się udać. Ble! Albo jak koleś coś śni, budzi się i… nic. To jest dopiero zaraza.

Tutaj, podobnie jak w “Twoich snach” Belli, sen jest centralną osią fabuły, więc przeżyłem. I nawet nie bolało. W każdym razie nie za bardzo.

 

Z wad – infantylność tekstu, to na pewno. A może raczej niekonsekwencja tej infantylności. Bo o ile jeszcze świat snów, wykreowany przez dziecko i takim już pozostający, jest do przełknięcia w całości (choć do mnie zupełnie nie trafił – wynudziłbym się tam jak diabli), to już świat realny, gdzie taka trochę dziecinada, widoczna w nazwiskach (Kornika Drzewiecka), opisach, bohaterze – uwaga, eufemizm – ciapie, przerysowanych rodzicach (bardzo, bardzo nie lubię takich scenek i postaci-wkurwiaczy, zwłaszcza, jeśli na koniec nie dostaną pstryczka w nos), etc., miesza się ze sprawami poważnymi, ciężkimi i smutnymi, mocno niespójny.

Opis pierwszej przygody z Łowcami z Króliczych Nor (bardzo ładna nazwa, swoją drogą) pokonał mnie po całości. Czytałem go trzy razy – na głos – i, niestety, dalej nie wiem, o co dokładnie tam chodziło. Zresztą nie tylko ja.

Gdzieś tam co najmniej jedna literówka, ale, niestety, umknęła.

Galopujące pelikany – pierwotnie wyciągnęło to ze mnie WTF!? na tyle wielkie, że aż przerwałem czytanie, by upewnić się, że dobrze widzę. Potem niby wychodzi, że to senna abstrakcja, niemniej…

W pewnym momencie wychodzi też z opisu, że Gabryś we śnie jest nadal dzieckiem czy inszym młodzieńcem, a w tekście nie ma co do tego żadnych poszlak, więc znów pojawia się bardzo praktyczne WTF!? i takie dopowiedzenie gdzieś z boku: “przydałoby się to wcześniej jakoś zaznaczyć”. No, coś w ten deseń w każdym razie.

Zabrakło mi też – choć to już taka w sumie pierdoła wagi junior średniej – wyjaśnienia, jak dokładnie Rosa przeniosła się akurat do imaginacji imć Yesa. Błąd w sztuce to jedno, ale dlaczego akurat tam? Bo tu wehikuł czasu, tutaj po prostu cudzy sen… Nie klei mi się.

 

Z plusów – Różyczka, w wydaniu już sennym. Miodek.

Styl – BE.MI.K.

Pomysł, ogólnie, taki no, ładny. I ciekawy, generalnie. Choć, mam wrażenie, nie wykorzystany tak, jak mógłby być.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Cieniu, dziękuję za jak zwykle wnikliwą analizę. Fajnie jak czytelnik rozkminia coś, co dla autora jest absolutnie proste, jasne i nie wymaga tłumaczeń. Na tym przykładzie widać, że nie zawsze to, co pomyśli autor, jest takie samo dla czytelnika. No cóż, widzę, że mój tekst wyszedł trochę jak wiersz – ilu czytelników, tyle interpretacji. To chyba dobrze, nie? A może nie?

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Noo, teraz to jestem usatysfakcjonowana i szczęśliwa :))

Super, popłynęłam od pierwszego zdania. Świetnie zagrała narracja, bohaterowie, humor i nuta absurdu (który nie zmusza mnie, a wręcz odwodzi, do zastanawiania się jak to możliwe, że Rosa wpadła w sny, a lekką konsternację związaną z tym kto kogo wyśnił czyni zupełnie nieszkodliwą ;) ). W zasadzie temat, jak dla mnie, jest tu całkiem podobny do tego w Apeironach – odpowiedź na pytanie o prawdziwość rzeczywistości i poszukiwanie, no cóż, szczęścia. Ale podany znacznie ciekawiej, soczyściej. Może i różowy kucyk jest na pierwszy rzut oka infantylny, ale już relacje między postaciami i ich wypowiedzi przeczą takiemu odbiorowi. Według mnie.

Nazwiska – miodzio.

Z Cieniem zgodzę się, że scena z Łowcami z Króliczych Nor (zgodzę się też z zachwytem tą nazwą!) wypadła pogmatwanie i nieczytelnie, też się na niej zawiesiłam. To jedyny mój zarzut.

Poszłam nominować :)

Super, dziękuję. Ale opowiadanie i tak przepadło. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Trzech dyżurnych mogłoby odwrócić jego losy…

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Na tekst miałem oko od dłuższego (nawet bardzo długiego! Toż to już listopad!) czasu, jednak dopiero teraz zabrałem się za czytanie… i żałuję, że tyle zwlekałem!

Piękna, lekka historia o marzeniu, które się spełnia. Bemikowość, której wielkim fanem nie jestem, subtelna, dodająca opowiadaniu uroku, ale nie przesładzająca, ciekawy pomysł na alternatywę i wiarygodni bohaterowie…

Motyw snu początkowo drażnił, ale później przywykłem i pozostała już tylko ciekawość, co dalej.

 

Trudno mi wskazać jakieś konkretne wady, powiedziałbym jedynie, że za wiele tu lekkości i optymizmu, przydałaby się może szczypta ciężaru gatunkowego… Choć z drugiej strony, mogłoby to zacierać przekaz, który chciałaś zawrzeć. Sam już nie wiem :D

Chciałbym przekazać Ci więcej krytycznych uwag, bo w końcu to one kształcą, jednak serio – trudno mi się do czegoś przyczepić. Będziesz musiała z tym żyć, Bemik ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Będę żyła, CountPrimagenie, i bardzo Ci dziękuję za wizytę.

Co do “szczypty ciężaru gatunkowego” – właśnie byłam po ciężkim tekście, to jest odreagowanie. A bemikowość? Cóż, jak się jest bemikiem, trudno nie pisać jak bemik. Już się do tego przyzwyczaiłam. Dlatego cieszy zaskoczenie, gdy daję coś brudnego, ociekającego krwią, flakami i innymi brudami. A zdziwienie: “Kurczę, to napisała bemik?” jest bezcenne.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Jeśli ta “szczypta ciężaru” to diabelskie opowiadanie, nie mogę się już doczekać i gorąco kibicuję :)

Bemikowatość jest fajna. Dla mnie, szczerze mówiąc, trochę zbyt “mdła” momentami, ale charakterystyczna dla Ciebie, a tym nie każdy twórca może się pochwalić… Nawet, gdy ma już kilka– kilkanaście powieści na koncie ;)

Hehe, a wrażenie w istocie musi być bezcenne :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Diabelskie nie jest może takie “bardzo ciężarne”, bardziej polega na niedopowiedzeniach. Jak chcesz, podaj mi maila na priv, to Ci prześlę. Nie jest długie (16,5k), ale myślę, że diabeł jest bardziej “widoczny” niż u Ciebie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ooo, czy ja bym mogła też? 

www.facebook.com/mika.modrzynska

Z przyjemnością bym się zapoznał, Bemik :)

Taaak, mój diabeł ma w sobie niewiele z diabła, to też mogło być problemem…

 

e-mail: primagen@vp.pl

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Ładne :)

Przynoszę radość :)

Miło mi.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Po przerażonym umyśle kołatały się definicje

? Miś wolałby jakiś inny czasownik w tym miejscu.

Przeczytał całość i z rozpędu jeszcze obszerny komentarz Ryszarda. Tam jest wszystko misiowe też. Miś nie potrafi tak pisać, więc tylko odkurza i poleca.

 

Dziękuję Misiu. Ten tekst przeżył metamorfozę i został wykorzystany jako baza książki dla dzieci “Spotkajmy się w Zasnem”. Jest tam siedmioletni Gabryś, jego rówieśnica Różyczka, kucyk Ponyliusz, pan Borys Buu, Łowcy z Króliczych Nor i wiele wiele innych bardzo bajkowych postaci. A przygody są po prostu niesamowite, takie, które można sobie tylko wyśnić.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nowa Fantastyka