- Opowiadanie: Przetłuszczona Broda Dana Harmona - Co się zdarzyło przy alfa-czwórce

Co się zdarzyło przy alfa-czwórce

Bardzo serdecznie dziękuję za betę c21h23no5.enazet i Skonecznemu, którzy pomogli doprowadzić opowiadanie do stanu umożliwiającego wygodne czytanie i parę razy skutecznie wyprowadzili mnie z błędu ;) Jeżeli ostały się jakieś zgrzyty i inne wpadki, to są one zapewne wynikiem mojej własnej ignorancji i/lub pędu ku samozagładzie.

 

Chcę skorzystać z tej przestrzeni, aby przedstawić listę utworów słuchanych podczas pisania. Zwłaszcza trzeci na liście wpłynął mocno na treść wstępu (podkreślam, aby nikt nie posądził mnie o plagiat ;) ) Jak słusznie zauważył Skoneczny, tekst ma bronić się sam, więc niech się broni, nie musicie tego słuchać, aczkolwiek polecam utwory wszystkie razem i każdy z osobna. Tylko pamiętajcie ― Przetłuszczona Broda Dana Harmona nie popiera piractwa w żadnej formie, poza piractwem kosmicznym.

 

35007 ― „Tsunami”

Stereophonic Space Sound Unlimited ― „Gilera Baby”

Clutch ― „Spacegrass”

Colour Haze ― „Tempel”

Ray Lamontagne ― „Part One - Hey, No Pressure”

Man or Astro-Man? ― „Defcon 5”

Ufomammut ― „Odio”

Mini Mansions ― „Vertigo”

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Co się zdarzyło przy alfa-czwórce

0. Wujek Iro

Prędkość redukuje gwiazdy do smug. Fotel odsunięty, oparcie odchylone. Na desce rozdzielczej figurka Jezusa, przerośnięta głowa Zbawiciela kiwa się tak-tak, tak-tak. Pod wstecznym lusterkiem, obok różowych kostek z pluszu, połyskuje zdjęcie Walentyny ― eleganckie w swej skali szarości ― a także srebrny medalik ze świętym Krzysztofem. Jestem ogonem komety, synem Jowisza, następcą Ikara, Gagarina, Hermaszewskiego. Nie przeraża mnie sprzeczność ikonografii, już dawno mianowałem się papieżem własnej religii, kapłanem międzyplanetarnych przestrzeni. Nie ma dróg zbyt szerokich, dźwięku piękniejszego niż jonizacja kryształów przy skoku do nadświetlnej, nie istnieją zakazy czy ograniczenia.

Dźwignia zmiany biegów ergonomicznie układa się w dłoni. Odliczam. Będę wiedział, gdy przyjdzie ten moment, kiedy galaktyka wstrzymuje oddech, a planety zrównują się w locie. W moich żyłach płynie plazma, kosmiczny pył, paliwo gwiazd. Serce ― zegar atomowy ― odlicza do T-Zero. Nastaje czas i ja jeden o tym wiem. Wychodzę z hiperprzestrzeni, smugi za bulajem kurczą się do świetlnych punktów pośród nieskończonej nocy. Najdokładniejsza z liczących maszyn nie określi drogi hamowania lepiej, niż ja.

Na ekranie komputera maluje się czerwona fala ― to schronienie podróżnych, fałda w czasoprzestrzeni z postojem dla gwiezdnych lotników. Płynnym ruchem steru odbijam, tak naturalnie, że sam nie wiem, czy jeszcze lecę, czy już dryfuję na fali przeznaczenia. Stanowię przedłużenie srebrnego wrzeciona rakiety, a ona moje. Pilot i pojazd metaforycznie zrośnięci w jedno kosmiczne ciało ― spójny organizm, boską strzałę Apollina.

Nie jestem profesjonalnym rakieciarzem, ale równie dobrze mógłbym nim być.

Dokuję do ukrytej w fałdzie stacji. Kombinezon, syk śluzy, wyrównanie ciśnień. Król wkracza na pokład.

Szybko oceniam sytuację. Wokół stolików krążą barowe ćmy. Piloci transportowców, grubi i wąsaci, rzucają karty na stół. Barmanka po czterdziestce, model standardowy „co nie zabije, to wzmocni”. Wygląda na wzmacnianą wielokrotnie, życie w tej części kosmosu nie może być łatwe. Na tyłach sali stoi grająca szafa, a w kącie siedzą dwie postacie o twarzach zatopionych w półmroku. Coś błyska z daleka, jakby odznaki. Gliniarze z galaktycznego patrolu? Tutaj? Udaję, że ich nie widzę i robię swoje. Za chwilę odstawię popisowy numer, ten szczególny taniec, którego nie uczą na kursach weselnych.

Wrzucam monetę, zapuszczam szlagier z dawnych lat. Być tam, myślę w takt, zawsze tam gdzie ty. Odwracam się na pięcie, siadam przy barze i puszczam oko do barmanki. Kobieta udaje, że nie widzi, ale mimo wszystko się uśmiecha. A co ma się nie uśmiechać, nie wyglądam najgorzej, no i bije ode mnie ta specyficzna aura. Urodziłem się na szczęśliwej orbicie szczęśliwej gwiazdy, w dłoni ściskając pikowego asa.

Zamawiam piwo. Nic drogiego, byle nie najtańszy sikacz.

― Słyszałem o tej okolicy wiele plotek ― mówię. To standardowy tekst.

― Ta? ― pyta barmanka.

― W eterze się mówi, krążą historie. Hiperprzestrzenne wieloryby śpiewają pieśni, że tak powiem.

― Chodzi o rekord?

Oho, chwyta przynętę.

― Tak, pewnie. Rekord. O co chodzi tak dokładnie?

Czas zaproponować mały zakład.

 

1. Aleks, Alicja i kisiel

Nazywam się sierżant Alicja Marsjańska, gdyby ktoś pytał. Gdyby pytał o więcej, to pracuję w Wydziale Lotowym, dotąd patrolowałam wyłącznie strefy orbitalne. Dopiero po ostatnim awansie rzucili mnie na głęboki kosmos. Ten obok, to starszy sierżant Aleksy Tofer, „Tofik” dla najbliższych przyjaciół i największych wrogów. Ja nie zaliczam się ani do pierwszych, ani do drugich.

Patrole w głębokim kosmosie, przynajmniej w wydaniu Aleksa, składają się z długich okresów wyczekiwania, przetykanych chwilami ekscytacji, jak drożdżowa buła rodzynkami. Nuda siada na nas swym rozległym zadem, czas zdaje się zwalniać i ciągnąć niczym gluty, jakby w wyniku zakrzywienia masą czarnej dziury. Na nadmiar masy w moim sąsiedztwie cierpi wyłącznie Aleks ― wchłania takie ilości paczków, że czuję się zażenowana.

W barze o ambitnej nazwie Kosmo-STOP, gdzie aktualnie przebywamy, mój partner zamawia sobie jeszcze cztery pączusie. Trzy z dziurką natyka na kolejne palce lewej dłoni ― teraz każdy przypomina miniaturową planetę z nabrzmiałymi pierścieniami, skarłowaciałe dzieci Saturna. Czwarty, z różanym dżemem, połyka niemal w całości.

― Czy to muszą być pączki? ― pytam. ― To tak stereotypowe, że aż robi mi się niedobrze.

― Chcesz jednego?

Aleks siada i wracamy do tego, co było, to znaczy nic-nierobienia. Kisielowatą rutynę przerywa dopiero syk śluzy. Na pokład stacji miękkim krokiem wchodzi wysoki facet o połyskujących od żelatyny włosach. Gładko ogoloną twarz znaczą blizny po trądziku. Nosi kowbojskie buty i rozpiętą, skórzaną kamizelkę, a spod niej wyziera koszulka z napisem: „Ustawiłem fazer na przytulanie, maleńka.”

― Będą kłopoty ― mruczy Aleks.

― Skąd wiesz?

― Bo śmierdzi, Ala. Ten gość cuchnie. Wiesz czym on tak śmierdzi?

― Kłopotami?

― Cuchnie kłopotami.

A więc strzyżemy uszami, czekając, aż facet coś powie. Nie mówi nic, zamiast tego puszcza przedpotopową nutę i rozkłada się przed barem. Robi maślane oczy do barmanki, gada do niej. Oczywiście nie słyszymy o czym, bo gość z szafy grającej wciąż nawija, że jedno, jedno tylko wie. Barmanka objaśnia coś facecikowi i zwołuje do siebie grających w kącie flisaków. Kurtyzany nocy, czy też galaktyczne dziwki ― jak zwał tak zwał ― krążą już nie niczym barowe, a autentyczne ćmy wokół ogniska.

In girum imus nocte et consumimur igni.

Wstaję z oczywistym zamiarem, by się zbliżyć do baru. Aleks mnie powstrzymuje. Tłuste od smalcu palce zostawiają ślad na rękawie mego przepisowego skafandra.

― Czekaj ― słyszę.

― Na co?

― Aż popełni błąd. Wiesz. ― Aleks zlizuje lukier z dłoni. ― Teraz nic nie możemy zrobić. Ale będziemy mogli. Złapiemy cwaniaczka na uczynku gorącym jako samo piekło.

Przytakuję i siadam na miejscu. W końcu tłum się rozprasza, rozcieńcza. Tylko panie zostają w knajpie. Wracają do stolików, kopcąc swoje pozbawione filtrów ćmiki. Popiół sypie się do szklanek na podobieństwo gwiezdnego pyłu, z którego wszyscy powstaliśmy. A także, co uświadamiam sobie, w który prędzej czy później się obrócimy.

Barmanka dłubie wykałaczką między zębami, prawym okiem wygląda tęskno w stronę śluzy, drugim liczy, czy na rachunek wpłynęła odpowiednia ilość zer. Piloci transportowców ― flisacy, w lokalnym żargonie ― osierocili karty, wychodząc z tańcującym cwaniakiem.

― Co teraz? ― pytam.

Aleks bez słowa wstaje, podchodzi do baru i zapiera się dłońmi o blat. Palce oblizane, a wciąż się kleją, kurz z kontuaru lgnie do nich niby muchy do lepu. Lezę za nim jak cień i siedzę już na stołku, kiedy rzuca w stronę barmanki niesprecyzowane chrząknięcie. Kobiecina, piękna na sposób królowej Egiptu, lecz królowej Egiptu w stanie postępującej mumifikacji, trafnie interpretuje niewyartykułowane pytanie i z marszu odpowiada:

― Pytał o rekord.

― I co z tym rekordem?

― Chciał się założyć, że go pobije.

― I założył się?

― Nie w tym barze, Tofik. ― Barmanka kręci głową. ― Bo to nielegalne. Dlatego wyszli na parking.

― Tam też nie będzie to legalne ― mówię.

Barmanka wzrusza ramionami.

― Byle nie pod moim dachem.

― Może nie jest jeszcze za późno ― syczy Aleks, popędzając mnie w kierunku śluzy. Zakładamy hełmy, wynurzamy się w bezmiar kosmosu tylko po to, by sferę parkowania zastać niemal kompletnie pustą. Transportowe barki zniknęły, tak samo srebrny grot rakiety cwaniaka.

 

2. Przyspieszony wykład z głębokiego kosmosu

Oto mentalny dziennik starszego sierżanta Tofera. Standardową solarną godzinę temu opuściliśmy lokal Kosmo-STOP, umieszczony przy transgalaktycznej alfa-czwórce. Przyznam szczerze, że byłem rozdarty w kwestii kierunku, jaki winniśmy obrać z moją partnerką, sierżantką Marsjańską. Cel był podwójny ― nie tylko aresztować ryzykanta, ale także, a nawet przede wszystkim, zapobiec ewentualnym fatalnym skutkom jego działań.

Marsjańska nie grzeszy doświadczeniem, a już zwłaszcza obeznaniem w zwyczajach głębokiego kosmosu. W tych rejonach zwykło nazywać się podobnie nieopierzone policjantki „barbarellami”, od tytułu starego hologramu, gdzie jedna taka rozkładała nogi dla pokoju na świecie. Strasznie to, rzecz jasna, wulgarne i wyprane z szacunku, dlatego nigdy nie powiedziałem o tym Marsjańskiej. Jej brak obycia oraz naiwna wrażliwość mogłyby nie znieść podobnego porównania. Ironiczne, prawda, gdyż właśnie te cechy wpisują się perfekcyjnie w definicję kosmogłębokiej barbarelli.

Ostatecznie lecimy w kierunku planety sygnowanej kodem JRM-q-50/n, a nazywanej powszechnie „Jeremym Clarksonem”, w ramach absolutnie nieaktualnego nawiązania do zapomnianej osoby.

Decyzję odnośnie celu lotu muszę jeszcze wyjaśnić Marsjańskiej:

― Rekord wspomniany przez barmankę ― mówię ― dotyczy słynnej trasy między pewnym punktem w przestrzeni, nazwanym Punktem A oraz drugim punktem, który wygodniej byłoby nazywać Punktem B, choć nie nosi on oficjalnej sygnatury. Znajduje się na orbicie Jeremy’ego Clarksona.

― O cóż się rozchodzi z tym rekordem?

― Jak już zapewne wiesz, mimo że kodeks galaktyczny obowiązuje wszędzie, nie kładziemy w głębokim kosmosie takiego nacisku na przestrzeganie limitów prędkości. Szczerze powiedziawszy, pisanie mandatów na alfa-czwórce to pomysł przekomiczny. Rakiety pędzą w nadświetlnej po pustych łormholach i nikomu krzywda się nie dzieje. Kiedy tylko zobaczyłem naszego podejrzanego, wiedziałem, że coś się święci. To jest ten typ, Alicjo, gotów wyrządzić wiele szkody na orbicie okołoplanetarnej cywilizowanego układu, jakie dawniej patrolowałaś. Można ich rozpoznać z daleka, prawda? Taki człowiek nie ma oporów przed wymuszeniem pierwszeństwa na lunarnym podzie o okrojonej sterowności czy na jednoosobowej windzie orbitalnej. Lata rakietą po strunach przestrzennych, przeznaczonych dla komunikacji masowej, itede, itepe. W pewnym sensie, Alicjo, kosmos to ostateczna granica także dla człowieka o duszy bandziora. Skoro już trafił tam, gdzie nie pilnujemy go w stopniu znanym z cywilizowanych przestrzeni, nie wypisujemy mandatów za prędkość, to uznaje on, iż ma prawo przesuwać się w swej lekkomyślności coraz dalej i dalej.

― A rekord?

― Ten punkt, nienazwany Punktem B, znajduje się na bliskiej orbicie Jeremy’ego Clarksona, za przesłoną z chmury asteroid. Odcinek do tego miejsca z Punktu A przebyła onegdaj ratunkowa rakieta. Było to w pierwszych dniach zdobywania głębokiego kosmosu, zanim wdrożono pewne normy bezpieczeństwa. Rakieta ratunkowa ustanowiła najkrótszy czas przelotu tą trasą, niemożliwy do pobicia przy przestrzeganiu współczesnych przepisów.

― Jakie znaczenie mają przepisy ― pyta Alicja ― skoro i tak nie pilnujemy ograniczeń prędkości?

― Nie idzie o prędkość, o czym koleżanka przekona się na miejscu. Teraz starczy wiedzieć, że najłatwiej będzie zapobiec ewentualnej tragedii u mety tego karygodnego wyścigu z czasem. Flisacy oraz nasz lekkoduch mają nad nami przewagę, przed jego odlotem na linię startu możemy więc nie zdążyć. Gdybyśmy się z nimi minęli, byłoby za późno na cokolwiek. Zasadzimy się w okolicach Jeremy’ego Clarksona, dzięki czemu…

― Dzięki czemu schwytamy przestępcę na uczynku gorącym niczym samo piekło, jak to pan starszy sierżant pięknie wcześniej powiedział.

Na te słowa mej protegowanej przyklaskuję i od tej pory kontynuujemy lot w ciszy, aż nie zaburza jej głos pokładowego komputera. Skończył właśnie kalkulacje z zebranych danych i obwieszcza, skrywaną dotąd w mgłach tajemnicy, tożsamość potencjalnego aresztanta.

Ireneusz Wujkowski, pseudonimy: „Wujek Iro”, „Król”, „Andrzej Krzywy”…

― Andrzej Krzywy? ― pytam maszynę.

― „Statki na niebie”

― Aha ― mówię, odnotowując, by oddać komputer do przeglądu. ― Kontynuuj.

Wolny duch i rakieciarz amator, bezrobotny, nałogowy hazardzista uzależniony od adrenaliny. Mimo oczywistych wad tego osobnika, stwierdzić można, iż w międzygwiezdnym pilotażu Ireneusz Wujkowski nie ma sobie równych. Przypisywany mu pseudonim „Król” zdaje się być w owym kontekście w pełni zasłużo…

― Dobra, dość ― przerywam. Po krótkiej ocenie naszej pozycji w przestrzeni pytam jeszcze: ― Możemy szybciej?

 

Interludium w okolicach Punktu B. Słów kilka o bieżącej sytuacji

Nazywam się Tosia i mam lat dziewięć, a oto czego nas uczyli w szkole. Latanie w nadświetlnej to najszybsza metoda transportu, znana człowiekowi i być może najszybsza w ogóle, znana wszystkim. Latanie w nadświetlnej jest też bardzo bezpieczne, bo kiedy się nie jest dotykalnym, to z nikim nie można się zderzyć. Nie pytajcie mnie o szczegóły, jestem dopiero w podstawówce.

Nadświetlny napęd składa się w znacznej części z jonizacyjnych kryształów, które podczas użycia, w trakcie hamowania i zaraz przed skokiem wytwarzają silne pole magnetyczne. Pole magnetyczne stanowi jedno z ledwie dwóch zagrożeń, wynikających z latania w nadświetlnej. Drugie wynika z samego faktu, że przekraczanie granicznej prędkości, narzuconej nam przez wszechświat, jest jawnym wynaturzeniem, a wynaturzenia są karane przez los i rachunek prawdopodobieństwa. Stąd w okolicach statków profesjonalnych rakieciarzy, kosmopilotów i na składowiskach transportowych barek występuje ponadprzeciętna szansa na spontaniczne wyklucie się niekontrolowanego łormhola.

Tyle w kwestii teorii. W praktyce ja, mamusia, tatuś, Bodzio, Tomuś, Szymek i Celinka oraz całe stado zwierzątek siedzimy w naszym spodku zwanym „Dom” i dryfujemy na zacieśniającej się orbicie ssącego łormhola. Łormhol skraca zasięg naszej komunikacji, więc nie możemy wezwać pomocy i tak tylko kręcimy się, czekając na, jak to tatuś wyszeptał mamusi, nieuchronny koniec.

Była to audycja „Bardzo mi się nudzi” w Zabawkowym Radiu. Samą prawdę mówiła państwu Tosia, lat dziewięć, z sąsiedztwa planety JRM-q-50/n.

 

Interludium w okolicach Punktu A. Wyznanie wiedzy

Klapy rakiety podniesione, jonizacja zakończona, skok. Kogo tak niesie, na tym srebrnym rydwanie, na tej kropli rtęci w morze czerni rzuconej?

To ja, niczym Jazon, a kryształy napędu są mymi Argonautami. Dopełnia się przedwieczna przepowiednia. Kwoty padły, uścisk dłoni przecięty. Oddelegowany sędzia zapewne czeka u celu. Gdy rekord zostanie pobity, to dopiero ludzie będą wołać „Królu!”

Ja to już wiem. Wiem, oj wiem.

Oczami wyobraźni widzę stan konta po wygranym zakładzie, panny długonogie niczym syreny z Tytana rzucą mi się do stóp, będą słać całusy uwielbienia, z bliska i daleka. Będą mi mówić: „Mistrzu, galaktyczny rekordzisto”.

Wiem to dobrze. Wujek Iro był, jest i będzie najlepszy.

 

3. Alicja Marsjańska kontra eksplozja Super-ego

W drodze na JRM-q-50/n Aleks robi się już prawdziwie nieznośny. Zagryzam wargę, siedzę cicho. Jeżeli będę robić swoje, to przyjdzie i awans, a awans da mi wreszcie pole do manewru. A jak!

Komputer wyprowadza nas z nadświetlnej i na monitorze ukazuje się niefortunna planeta. Słowo „planeta” w tym konkretnym przypadku stanowi przesadę na skalę, no cóż, kosmiczną. Ledwie kulistej bryły boska ręka nie raczyła obdarzyć choćby namiastką atmosfery i żadne ludzkie terraformowania nie mogą tego naprawić. A wszystko to jeszcze ― jakby było mało, mili moi ― otoczone, tak samo jak Aleks mówił, kamulcem przy kamulcu.

― Żeby dostać się do planety trzeba manewrować ręcznie między skałkami ― dyszy Aleks. ― Bardzo czasochłonne, możesz więc, Ala, zgadywać, co zrobi nasz Wujek Iro.

― Weź go tak nie nazywaj, Aleks.

― Czemu? Zresztą… No, zgaduj.

― Wyskoczy z nadprzestrzeni przy samej orbicie, już za sferą kamieni.

― Wyskoczy z nadprze… Skąd wiedziałaś? No, widzisz… Nie wiem, czy widzisz, czy nie… Te kamienie są w ponad osiemdziesięciu procentach żelazne i charakteryzują się silnym polem magnetycznym wokół. To znaczy, że jeśli się zbyt blisko wyjdzie z nadświetlnej…

― Wiem, co to znaczy ― mówię Aleksowi. ― Zastanawia mnie, czemu nie próbowaliśmy zatrzymać go na starcie, jeśli od początku wiedziałeś, czym się ten lot skończy.

― Tu przychodzi kolej na mój genialny plan ― mówi Aleks i podkręca wąsa. Pod wpływem ciążenia więzione w nim okruchy waniliowego lukru i kolorowej posypki opadłyby na kombinezon, a tak zaczęły unosić się między nami. ― Kiedy czujniki wykażą, że Wujkowski się zbliża, sami wskoczymy w nadprzestrzeń i pociągniemy go za sobą, nie pozwalając wyjść. Zatrzymamy się razem z nim, z dala od planety i pola asteroid. Będzie bezpiecznie, a jednocześnie zyskamy telemetrię wprost wykazującą, do czego doprowadziłby jego lot, gdyby nie nasza interwencja.

Jestem pod wrażeniem. Aleks jednak coś wie, coś potrafi. Środek ciężkości przypada mu na żołądek, ale między uszami wcale nie jest pusto. Co za ulga.

Wobec tego czekamy. Czepiamy się wycinka przestrzeni i zamieramy w nim. Taśmy komputera pędzą na pełnych obrotach, próbują nadążyć za pomiarami. Musimy wyłapać rakietę Wujkowskiego na tyle wcześnie, aby ustawić się na odpowiedniej trajektorii, gdzie następnie z niebywałą precyzją przejdziemy w nadświetlną i… zium!!!

Nie poznaję siebie, serio, bo najwyraźniej odczuwam coś w rodzaju podziwu wobec Aleksa. Ten plan! Ma on nawet sens i szanse powodzenia, przyznajcie. Teraz rozumiem, czemu ten mój partner pracuje w głębokim kosmosie parę dobrych lat i jeszcze nie zginął. Nie widziałam w systemie zbyt wielu pochwał pod jego adresem, lecz to o niczym nie świadczy. Nie było tam ani jednej nagany, a to już rzadkość.

W każdym razie, otacza nas znowu ten kisiel. Nasz stary, dobry, spowalniający czas przyjaciel, o którym zaczynam myśleć jak o swego rodzaju galaktycznym pasożycie. Lgnie do bierności, przylepia się do czasu i go rozciąga, zasysając do ukrytego żołądka nienazwany efekt uboczny nudy. W tej chwili modlę się już o wybawienie, w dowolnej formie. Niechże Jeremy Clarkson samoistnie eksploduje na naszych oczach. Niech przeciążona materią przestrzeń zacznie zapadać się do osobliwości, a niebiosa spadną na Ziemię w akompaniamencie siedmiu anielskich trąb, zgodnie z przeterminowaną wizją końca dziejów. Albo, a co tam, niech zjawi się Ireneusz Wujkowski.

I zjawia się, halelu-Jáh!

Komputer elektronicznym śpiewem obwieszcza alarm i przechodzi w tryby pełnej gotowości. Trasa przelotu rakiety Wujkowskiego zostaje obliczona, a więc ustawiamy się pod odpowiednim kątem i sami jonizujemy silniki. Zachowujemy, rzecz jasna, odpowiednią odległość od asteroid. Mamy jeszcze tę odrobinę oleju w głowie.

W tej nowej pozycji zauważam coś na ekranie komputera, co dotąd pozostawało ukryte, zamaskowane ścianą gruzu, dzielącą nas od planety.

― Aleks, tam jest łormhol ― mówię.

― Co takiego?

― Łormhol między planetą, a kamulcami.

Starszy sierżant Tofer przeciera oczy, puka w szklaną powłokę monitora.

― Komputer, raport!

Zebrane dane wskazują, że łormhol samoistnie otworzył się w sąsiedztwie cywilnego spodka osobowego. Obecnie latający spodek ruchem spiralnym zapada się do wyrwy. Stabilność łormhola klasyfikuje się na siedemnaście procent w skali Andy’ego.

― Załoga?

Skan wykazuje dwie osoby dorosłe, piątkę dzieci oraz kolonię genetycznej hybrydy między miniaturowym królikiem oraz kotem rasy szkockiej zwisłouchej.

― Musimy ich ratować ― wtrącam się. ― Aleks, pomysły?

― Co…? Nie, nie. Po wyciągnięciu Wujka Iro na bezpieczną odległość, nie zdążymy wrócić. Z kolei jeżeli go nie wyciągniemy, jego hamowanie zdestabilizuje chmurę asteroid, więc i tak nie będzie sposobu, by przez nią przelecieć. Sytuacja jest…

Zegar komputera odlicza czas do startu. Kryształy nagrzewają się coraz bardziej. Na trójwymiarowej wizualizacji czerwona szpilka rakiety Wujkowskiego rozcina przestrzeń i czas, będzie tu lada chwila. Aleks spoconą dłonią ściska manetkę. Wystarczy jeden ruch, by zrealizować jego przebiegły plan. Odlecimy, to załoga statku zginie. Rodzice, dzieci, kolonia puszystych stworzonek, wszystko w diabły. Jeżeli zostaniemy, tak samo, ale coś jeszcze może da się wymyślić?

Jony napędu kipią potencjałem prędkości i pewnie skoczylibyśmy wedle oryginalnego zamierzenia, gdyby nie moja decyzja. Odtrącam dłoń Aleksa z wajchy i przekręcam klucz awaryjnej dejonizacji.

― Co-ty-od-pier-pier…! Sierżantko Marsjańska, to się nie godzi, to jest jawny bunt wobec mojego aurotyre… auretyto…

― Zamknij się Aleks, to ich jedyna szansa!

― Co?!

― Wujek-pieprzony-Iro!

Rakieta Iro, teraz już prawdziwie srebrna, a nie ruda na wizualizacji, wychodzi z nadświetlnej między planetą a kamieniami. Asteroidy zaczynają tańczyć, niewidzialną dłonią nawlekane na linie pola magnetycznego zmieniają kurs, zderzają się ze sobą, wypadają z orbity w odmęt kosmosu oraz w kierunku niesymetrycznej powierzchni planety. Ich ruch jest zbyt szybki, by nasz komputer pokładowy za nim nadążył. System śledzenia obwieszcza komunikat:

Wystąpił błąd kategorii „błąd”! Czy chcesz włączyć narzędzie diagnostyczne, a następnie przesłać raport do producenta, aby pomóc nam uniknąć podobnych wpadek w przyszłości? Bardzo ładnie prosimy! Tak? Nie? Nie pytaj więcej? Zapytaj później?

Aleks przykręca głośnik i spogląda na mnie. Pęcznieje w nim groźba, gniew zasilony wysmażonym smalcem i dżemem z róży.

― Co teraz chce sierżantka zrobić, hm? Jakie jest wytłumaczenie dla jawnego przyzwolenia na przestępstwo, na zagrożenie zdrowia, życia i…

Sięgam po radio.

― Halo? Panie Wujkowski, pan nas słyszy?

Słyszę was doskonale, kto tam? Czy to jeden z flisaków, sędzia rekordu? Sądzę, że uroczystość koronacyjna na Mistrza Kosmosu powinna odbyć się gdzieś na obrzeżach Chmury Oorta. Nie chcę nic hucznego, maksymalnie sto, może dwieście osób, z czego większość muszą stanowić starannie wyselekcjonowane modelki „Victoria’s Secret”.

― Proszę mnie posłuchać, mam pilny komunikat…

Tak, też się waham, czy nie lepiej wziąć też kilka panien z okładek „Sports Illustrated”. Mam tu u siebie takie wydanie specjalne, gdzie pozują w skafandrach-bikini.

― Z tej strony nie… Nie jestem sędzią pańskiego głupiego zakładu, tylko funkcjonariuszką Wydziału Lotowego Galaktycznej Policji.

Gliny? Zatrzymaliście sędziego?

― Nie widzieliśmy sędziego, nie ma tu nikogo poza nami, panem oraz…

Sędzia nie dotarł? To chyba żart, co z moim rekordem?!

― Niech mnie pan posłucha, przesyłam na pana komputer współrzędne łormhola, czy je pan odbiera?

Jasne, widzę. Słuchaj, ty jesteś tą barbarellą z Kosmo-STOPu?

― Jak on mnie nazwał?

― Nie chcesz wiedzieć ― odpowiada Aleks przez zęby.

Tak, to ty, jestem pewny! Super! Ten pączek jest z tobą? Może chcesz wyskoczyć na małe… No, jeśli te kamulce się wreszcie uspokoją, ma się rozumieć! Wujek Iro weźmie cię na kolano i opowie bajkę o iskiereczce z popielnika. Zapewniam, że bajka będzie długa!

― Niech się pan zamknie, panie Wujkowski i posłucha uważnie! Do tego łormhola zapada się spodek załogowy. Czy byłby pan w stanie…?

O psia mać, teraz widzę! Słuchaj mała, może być problem, mam za małą masę, a promień ściągający mej boskiej rakiety nie dysponuje wystarczającym uciągiem. Nie ma szans.

Wyobrażam sobie niemy krzyk, jak gdyby miliony kocio-króliczych głosów krzyknęły w trwodze… i nagle ucichły.

― A nie mówiłem? ― mruczy Aleks. ― Trzeba go było przechwycić i zaaresztować, kiedyśmy jeszcze mogli.

Zagłuszając Aleksa, zwracam się do Wujkowskiego:

― Na pewno niczego nie może pan zrobić?!

Chwila, chwila… Tego nie powiedziałem, skarbie. Coś zrobić mogę. Wbudowałem sobie odpowiedni napęd, taki eksperymentalny. Dzięki niemu mogę wyłączyć to paskudztwo, zanim będzie za późno.

― Szczerze wątpię. Łormhol da się zamknąć wyłącznie od środka.

Właśnie! No wiesz, upewnij się, że moje imię przejdzie do historii, słonko. Poprzedzone takim słówkiem „bohater”.

Połyskująca w świetle gwiazd rakieta Iro obraca się wokół umownej osi i kieruje grot w sam środek wirującego wgłębienia w strukturze wszechrzeczy. Zanim którekolwiek z nas zdąży pomyśleć, statek kosmiczny rozpędza się i wlatuje w otwór leja, znikając za horyzontem zdarzeń. Zjawisko pulsuje przez chwilę, że niby pragnie zwrócić ten niestrawny kąsek, a potem zapada się w sobie, pozostawiając wyłącznie bezwładny latający spodek. Nierówne litery na burcie układają się w słowo „Dom”.

― A to skurwiel ― syczy Aleks. ― Nie doceniałem go, a teraz przepadł, rzucony nie wiadomo gdzie. Może nawet nigdzie! Te niestabilne łormhole czasem nie mają wylotu, wiesz? Wlecisz do nich, i kończysz rozsmarowana o granicę wszechświata jak manekin testów zderzeniowych. Musimy uszanować jego życzenie. Ten wielki bohater przejdzie do annałów historii…  

― Komputer ― mówię ja. ― Zamknij raport o błędzie.

Tak.

― Następnie na podstawie pozyskanych danych estymuj los Wujka… to jest… Ireneusza Wujkowskiego.

Wygląda na to, że wcześniejszy odczyt zakłócony był polem magnetycznym asteroid. Łormhol okazał się stabilny, Ireneusz Wujkowski znajduje się obecnie w niemożliwym do określenia punkcie przestrzeni, prawdopodobnie na samej granicy widzialnego wszechświata. Powrót stamtąd nie będzie łatwy. Nie ulega za to wątpliwości, że jest cały i zdrowy.

― Czy wiedział o tym?

Proszę o doprecyzowanie pytania.

― Czy Wujkowski wiedział, że łormhol jest stabilny, kiedy do niego wlatywał?

Biorąc poprawkę na ówczesną pozycję jego rakiety, jego odczyt powinien być dokładniejszy, niż tej jednostki. Wlatując, nie ryzykował wiele.

 

Finisz

Cześć, tu znowu Tosia! Jakaś dobra dusza uratowała nasz spodek i nic nam nie grozi. Musimy tylko trochę poczekać, żeby odlecieć. Minie chwila, zanim burza asteroid osłabnie. Nie sposób nawet opisać, jak się na pokładzie cieszymy, mieliśmy sporo szczęścia! A ja nawet podwójnie, bo nie muszę już nadawać zabawkowym radiem. Mamusia zaprasza mnie do konsolety i podaje mikrofon prawdziwego.

― Halo, to ja! Ze statku „Dom”!

Dzień dobry ― odpowiada kobiecy głos ze słuchawki.

― Kto tam?

Sierżant Marsjańska oraz starszy sierżant Tofik. Widzieliśmy zajście. Dobrze się stało, że ta rakieta była w pobliżu. Czy nikomu nic się nie stało?

― Królikotki trochę się boją, to wszystko. Czy…? ― Patrzę kontrolnie na mamusię, tatusia, na Bodzia, Tomusia, Szymka i Celinkę. ― Czy wiadomo kto nas uratował? Kim był pilot?

Nie ― odpowiada głos. ― Mieliśmy awarię podczas przewijania taśmy komputera, dane personalne, parametry rakiety… Wszystko zostało skasowane z naszej pamięci. Jego tożsamość na zawsze pozostanie tajemnicą.

 

Koniec

Komentarze

ze dwa razy masz z resztą, a powinno być zresztą

Zanim którekolwiek z nas zdąrzy pomyśleć, – zdąży, Brodo, zdąży

Usuń kropki na końcach tytułów rozdziałów

Bardzo ciekawe i nieźle napisane, wartka akcja i interesujący sposób zmiany narracji. Trochę się pogubiłam przy tych szczegółach technicznych, ale to nic, poradziłam sobie i bez tego. Masz trochę potknięć, ale nie walą po oczach. Ale chyba mi się trochę rozmyła postać policjanta – niby są, ale tacy niepierwszoplanowi. Nie martw się, nie Ty jeden tak masz – mnie to również dotknęło.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

“Zdąrzy”, o matko, poprawki na ostatnią chwilę tak się właśnie kończą ;) Chociaż na “z resztą” nie mam żadnego wytłumaczenia ;)

Z tymi bohaterami to nie wiem jak do końca określić – policjanci jakby są głównymi bohaterami, ale nie tematem tekstu? Bo Iro głównym bohaterem też nie jest, znika na początku, a z bohaterami “konfrontuje się” dopiero na samym końcu i gdyby nie wstawka, też kompletnie rozpłynąłby się.

Planuję rzucić okiem na resztę tekstów policyjnych począwszy od jutra. Dotąd widziałem tylko jeden i jestem ciekaw w jakich poszliście kierunkach.

 

Ach, no i dzięki za nominację do B. mimo, że się pogubiłaś w fikcyjnej technice mego fikcyjnego kosmosu ;)

Pozor, budiet triskat’! A tfu, Pozor, SPOILER miało być…

 

Sympatyczne, dowcipne, niegłupie i ta mała wredna pinda anonimizująca Wujka Iro na końcu – ot, destylacja drogówkowej małostkowości. Jak tak można bohatera nie uhonorować? Szczególnie, że ocalił królikokotki i zapewnił czytelnikowi oddech ulgi, że mała Tosia jednak dorośnie, pozna, uwiedzie a potem zatruje życie jakiemuś Bogu ducha winnemu facetowi… ;-) Dobrze się bawiłem.

 

Uwagi redakcyjne w trybie testowym przekazałem tajnym kanałem podprzestrzennym, sygnał prawdopodobnie zaiwania teraz wokół Jowisza, żeby do ciebie wrócić. ;-) Popraw, klepnę B. ;-)

 

EDYTA:

Ale za listę utworów w przedmowie masz krechę i plaskacza w brodę. Jak ja nie lubię, jak mi ktoś sugeruje muzykę do tekstu. To takie w złym guście, narzucać czytelnikom swoje upodobania… ;-D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Melduję, że przeczytałam :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Tekst ma coś, co w moim doświadczeniu czytelniczym zdarza się dość rzadko – wciskające w fotel rozpoczęcie. Piękne słowa, lektura zaczyna się estetycznie i wartko. Fabuła rozkręca się w utrzymaną w klasycznym duchu, kosmiczną historię, zakończoną bardzo zgrabną puentą. Zmiany narracji na plus. Niektóre określenia, zdania, a nawet jeden akapit można by oprawić w ramkę: 

W każdym razie, otacza nas znowu ten kisiel. Nasz stary, dobry, spowalniający czas przyjaciel, o którym zaczynam myśleć jak o swego rodzaju galaktycznym pasożycie. Lgnie do bierności, przylepia się do czasu i go rozciąga, zasysając do ukrytego żołądka nienazwany efekt uboczny nudy. W tej chwili modlę się już o wybawienie, w dowolnej formie. Niechże Jeremy Clarkson samoistnie eksploduje na naszych oczach. Niech przeciążona materią przestrzeń zacznie zapadać się do osobliwości, a niebiosa spadną na Ziemię w akompaniamencie siedmiu anielskich trąb, zgodnie z przeterminowaną wizją końca dziejów.

Z miłą chęcią pomogłam. Życzę Biblioteki i powodzenia w konkursie ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Poszła mała seria poprawek :)

Dzięki wszystkim, którzy dotąd przeczytali/ocenili a zwłaszcza tym, co zostawili już komentarz :) Enazet, świetnie że ten fragment tak Ci przypadł do gustu. Te przemyślenia jakoś tak zakradły się do opowiadania, które miało być zwyczajnym szybkim strzałem. Cóż, zdarza się!

Jeszcze dwa krótkie sprostowania odnośnie komentarzy PF (tu i w innych miejscach), a które mogą przydać się wszystkim:

1.  Lista utworów jest po to, żeby “give credit’s where credit’s due”. Po prostu bardzo wpłynęły na kształt tekstu, więc niech mają, przyznaję się ;)

2.  Wiem, że latanie powyżej prędkości światła jest niemożliwe :D Celowałem w retro, więc jest retro. “Przypuszczam” że jeszcze kilka aspektów mojej fikcyjnej nauki i techniki “nie trzymie się kupy” jak to powiadała dawniej jedna moja znajoma. Na przykład wątpię, by napęd mógł działać poprzez jonizację kryształów, by cywilizacja latająca w kosmos używała komputerów z pamięcią na taśmach i na prawdę nie rozumiem czemu mając do dysypozycji bezmiar kosmosu ktoś wytyczałby w nim autostrady, jak tytułowa alfa-czwórka :D

Przypuszczam, że może powinienem wyjść z kategorii science-fiction do inne? Tak żeby uniknąć podobnych uwag na przyszłość? Zaczynam się zastanawiać czy fikcja naukowa celowo będąca niemożliwą do realizacji fikcją, albo będąca błędną właśnie dlatego że autor wie, iż jest błędna, wciąż jest fikcją naukową czy może już naukową bzdurą. Co sądzicie? ;)

 

Pozdrawiam jeszcze raz wszystkich, dzięki że zechcieliście zajrzeć :)

 

Ja sądzę, że powinna być fikcją nie łamiąc fundamentalnych praw fizyki lub opartą na spójnych teoriach, jeśli już chce je łamać :-) Fikcja naukowa nie musi być naukową bzdurą. W twoim przypadku niewykluczone, że może istnieć kryształ, który jakimś cudem można zjonizować uzyskując ogromną energię. Dwa, autostrada nie jest tak do końca bez sensu, bo gwiezdna mechanika ma to do siebie, że może to być najszybszy szlak skadś dokądś. ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Trochę powtórzę to co pisałem w betowaniu, a trochę rozwinę (teraz już w dogodnych, domowych warunkach). Bardzo podoba mi się koncepcja właśnie takiego retro sci-fi, przywodzi to na myśl chociażby serial Firefly, ale przede wszystkim nadaje opowiadaniu unikatowego klimatu. Tekst jest bardzo dobrze napisany, czyta się przyjemnie. Podobają mi się zręczne zmiany typu narracji i perspektywy, sama fabuła oparta na dosyć prawdopodobnym zjawisku też jest ok, chociaż może to rodzić pewne logiczne zgrzyty, które potraktować należy przymkniętym okiem, o tak: ;) . Podoba mi się też wiarygodnośc postaci i ich wzajemnych relacji, spodziewałem się jakiegoś bardziej zaskakującego zakończenia, ale tego, które przeczytałem i tak się nie domyśliłem, więc chyba nie mogę narzekać. 

Podobało mi się.

No nieźle.

Skoneczny, dzięki jeszcze raz ;)

 

A Tobie PsychoFishu, na prawdę nie wydaje się że prawa natury wewnątrz tekstu są spójne? W pewnym sensie to jest tekst o wszechświecie gdzie ludzkość nauczyła się w jakiś sposób miejscowo modyfikować prawa przyrody – na przykład znosić lokalnie jej ograniczenia. Taka przestrzeń wokół rakiety, gdzie prędkości większe niż c są możliwe jest wciąż częścią wszechświata, a jednocześnie nie podlega ściśle jego prawom, dlatego mówimy o niej “nadprzestrzeń”. Ale, jak mówi Tosia, wszechświat nie lubi być nadwyrężany. Jeżeli naginasz i naciągasz, a nawet łamiesz jego prawa, to odda Ci tym samym. A może nie ma w tym wcale przekory, ale nadwątlane nadprzestrzennymi lotami uniwersum traci strukturę i poprzecinany jest łormholami jak dziury w serze? ;)

Cóż, mnie wszystko gra poza prędkością większą niż “c”. Ale to detal, ubaw miałem przy tekście tak czy siak.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Zdecydowanie jeden z najlepszych tekstów, który ostatnio czytałem. Do biblioteki go!

To, że współczesne (ułomne nieco) Sci miesza się z oldskulową Fi jest, w moim przekonaniu, zaletą, bo dawno nie było takiego awanturniczo-bezpretensjonalnego tekstu. Albo nie pamiętam…

Nie wiem, czy to najlepszy tekst konkursowy, ale od mojego na pewno.

Jedno tylko ale: nie sądziłem, że barbarella okaże się taką pindą.

Czy to jest sygnaturka?

Ponieważ techniczne sprawy nie są dla mnie zbyt istotne, jako że nie znam się na nich, skupiłam się na znakomicie przedstawionych wydarzeniach, które, choć relacjonowane przez różne postaci, doskonale się uzupełniają, pozostają spójne i przedstawione w taki sposób, że aż chce się czytać.

Nie bez znaczenia jest świetnej jakości humor, nadający opowiadaniu prwdziwej lekkości. Dzięki temu, nawet w chwili zagrożenia, nie miałam obaw o bezpieczeństwo mieszkańców DOMU, że o królikotkach nie wspomnę. ;-)

Jednym słowem – nad wyraz zacne i porządnie napisane opowiadanie. ;-D

 

Na­zy­wam się Tosia i mam lat dzie­więć… – Raczej: Mam na imię Tosia i mam lat dzie­więć

 

Aleks, tam jest łor­mo­hol ― mówię. […] Łorm­hol mię­dzy pla­ne­tą, a ka­mul­ca­mi. – Który zapis jest prawidłowy?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dowcipne, bardzo dobrze napisane, wciągające opowiadanie z kosmiczną, ale jakże dobrze znaną drogówką. Świetne!

@kchrobak

Jedno tylko ale: nie sądziłem, że barbarella okaże się taką pindą.

Może Aleks powiedział jej co oznacza i skąd się wzięło to słówko. Ja bym się wkurzył :P

 

@regulatorzy jak zawsze się spisałaś z uwagami, sądziłem, że ta lista będzie dłuższa. Pewnie betowanie mnie wyratowało ;) Korzystając z przedłużonego terminu mogę je nawet poprawić. Swoją drogą zabawne, że:

Nie bez znaczenia jest świetnej jakości humor, nadający opowiadaniu prwdziwej lekkości.

Bo moje imię (prawdziwe, nie PBDH) stało się wśród znajomych synonimem suchego żartu :D

 

@blackburn, także dzięki za opinię! No proszę same pochwały coś zbieram, a miałem temperować ego…

 

Świetna opowieść w awanturniczym stylu. Typowa drogówka, typowy pirat drogowy (kojarzył mi się z klasycznym cannonballem), nastrój retro s-f. Spodobała mi się taka przerywana narracja z kilku stron. Dała ładny, niewymuszony pogląd na świat, jednocześnie utrzymując napięcie na stałym poziomie. Chociaż w sumie to można było przewidzieć, że w jakiś sposób historia zakończy się dobrze, więc z tej strony zaskoczenia i przygryzania paznokci z nerwów „co dalej?” nie było.

Tym razem nawet mniej mi przeszkadzało Twoje przegadywanie. Teoretycznie można by było tekst skrócić o ładnych parę zdań, ale w tym przypadku tylko by się go okaleczyło ze swoistego humoru.

Całość napisana lekko, ale mocno wciągająco. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki, śniąca :) Martwiło mnie to przegadywanie, bo po “Garści” planowałem wrzucić coś prostszego, bardziej mojego, a tu znowu wyszło gadulstwo. Po prostu samo się prosiło, jak zauważyłaś, ze względu na humor właśnie.

Napięcia w fabule nie ma, od momentu gdy wiemy że wśród zagrożonych są dzieci i królikotki, jak sądzę. Z drugiej strony, nieźle by wszystkich zaskoczyło, gdyby na koniec spodek się rozpadł i wszyscy zginęli, co? :P

Ech, znowu granie emocjami na krzywdzie/ zagrożeniu dziecka. No i trochę przegadany tekst. Ale postacie fajnie zbudowane. Kosmiczny romantyzm. A, kliknę sobie.

Babska logika rządzi!

 Dobra opowieść – co prawda troszkę obok mojego gustu, ale dobra. Konsekwentna stylizacja, udane postaci i relacje między nimi, jak również sensowne wykorzystanie zabawek z zakresu galaktycznej fantastyki dają przyjemność czytania.

Kreacja bohaterów – jak wyżej, udana. Widać, że to ludzie o odpowiednich horyzontach do wykonywanej pracy

Rola policji – fajnie pokazana w innej konwencji

fabuła – śmiało prze naprzód, rośnie napięcie, wszystko na swoim miejscu

 

można by się przyczepić, że wypowiedź dziecka brzmi trochę zbyt profesjonalnie ; P

 

I po co to było?

@Finklo dzięki za komentarz i bibliotekę, mimo że tak mimochodem :) zagranie na emocjach dziecka po taniości, to fakt. Fakt że to celowe działanie też mnie nie usprawiedliwia, zagrałem na emocjach czytelnika tak jak było najłatwiej. Będę miał to na uwadze w przyszłości.

 

@syf.ie cieszę się, że mimo że rozminąłem się z Twym gustem, to i tak udało Ci się docenić opko na innych warstwach.  Co do dziecka – no cóż, pewnie że wypowiedź jest zbyt profesjonalna ;) żeby to “ukryć” napisałem “Nie pytajcie mnie o szczegóły, jestem dopiero w podstawówce.” – tak jakby podkreślenie faktu go negowało, hehe.

 

Wielkie dzięki jeszcze raz, także Śniącej, za przychylną ocenę :)

Całkiem smaczna familijna wariacja na temat „Kosmicznych jaj” Mela Brooksa upieczona a la polonaise ;) Odcedziłbym tekst z niektórych przymiotników i kilku popkulturowych referencji, by pozostałe tym jaśniej błyszczały.

Ufomammuta wielbię szczerze;)

Przyczajony użyszkodnik

Dość długo zbierałem się do przeczytania tego tekstu. Szalę przeważyło Twoje zwycięstwo w konkursie Policjant, którego ponownie gratuluję :)

Sprawnie napisana, lekka i humorystyczna opowieść w klimacie retro SF jak ktoś to już wcześniej nazwał. Fajny tekst, rzadko takie widuje na portalu :)

Tekst mimo nietypowego klimatu ,był bardzo przyjazny. Świetna postać Króla jest według mnie największą zaletą tego opowiadania ,chociaż na pewno nie jedyną. Mimo wszystko dostrzegam jeden minus ,mianowicie Iro ,którego było zdecydowanie za mało. Wątek policjantów ,był dobrze napisany ,jednak Tofer ,Alicja oraz mała Tosia (mimo sympatycznego pomysłu) przysłaniali mi postać mojego ulubieńca. Czuję niedosyt i może dlatego to opowiadanie jest takie dobre (początek opowiadania po prostu coś pięknego :) ).

 

Wydaje mi się ,że gdzieś widziałem literówkę ,ale być może już zniknęła.

Świetny początek i środek, coś mi jednak zgrzytało w zakończeniu, może pewna nienaturalna rozwlekłość dialogów w sytuacji dość, wydaje mi się, dynamicznej. Mam wrażenie, że końcówka nie “wypoczęła” jak należy.

Fajne zabiegi narracyjne, fajny warsztat, atrakcyjne i wciągające przedstawienie wydarzeń. Zdecydowanie bardziej płynnie niż w Obolach, porównania przyjemniej wlane w treść i zgrabnie wyostrzające obraz.

W pełni zasłużone 5. Może nawet z “połówką”.

Gratuluję triumfu w konkursie.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dobrze, że tekst w Bibliotece i mógłby być na innej półce też.

Nowa Fantastyka