Pośrodku ogrodu rosło drzewo o srebrzystoszarej korze i rozłożystych, pięciopalczastych liściach w kształcie dłoni. Hawwa kładła na nich swoje własne i porównywała, czyje są większe. Coraz lepiej poznawała wszystkie rośliny ogrodu, czerpała przyjemność z nowych kwiatowych woni i z soczystych przysmaków, ze wszystkich niespodzianek skrytych w zieleni. Przynosiła je mężowi i wsuwała mu w usta ociekające sokiem kawałki. Wycierali ręce lepkie od miąższu w swoje nagie ciała, a potem kochali się na posłaniu z wielkich, okrągłych liści wodnych lilii. Najpiękniejsi na świecie, stworzeni na obraz Boga.
W tamte dni Hawwa znała radość, zachwyt i pragnienie. Choć czas płynął powoli, potrafiła już niecierpliwić się i umiała tęsknić. Czuć miłość do mężczyzny.
Haadam cenił rośliny, ale to zwierzęta wzbudzały w nim prawdziwy podziw. Skradał się za nimi, obserwował jak się poruszają, nadawał życiu imiona. Smukłe gepardy i lamparty, zwinne gazele i impale wygniatały trawy w szaleńczych gonitwach. W gęstwinach żyły wielobarwne żaby, a nad brzegiem rzeki wylegiwał się majestatyczny krokodyl. Nie brakowało cudów. Największy zachwyt wywoływały stworzenia, którym skrzydła pozwalały latać: rozmaite odmiany motyli, ptaków i pteropusów. Haadam wspinał się po gałęziach drzew, kołysał się na lianach, kucał i skakał, ale, mimo najlepszych chęci, nie mógł dorównać akrobacjom małp, nie mówiąc o uskrzydlonych zwierzętach.
W gronie ostatnich, najpiękniejszy był smok.
Lśniące łuski syciły ludzki wzrok hieratycznym karmazynem. Oczy błyszczały najciemniejszą czerwienią, jak osnówki nasion granatów. W nozdrzach tańczyły płomienie. Rozłożone skrzydła rzucały na Haadama i Hawwę długi cień, a gdy smok nimi poruszał, czuli powiew zimnego wiatru. Stworzenie upodobało sobie drzewo o srebrzystoszarej korze i rozłożystych liściach w kształcie pięciopalczastych dłoni. Z tego powodu Hawwa nazwała roślinę smokowicą, a jej owoce smokwami: zielone figi kształtem przypominały jądra Haadama, które tak przyjemnie leżały przyszłej matce ludzkości w dłoniach.
Bóg nie nazywał jednak drzewa smokowicą, tylko drzewem poznania. Zabronił ludziom jeść z niego owoce. Mówił, że przyniosą im śmierć. Hawwę szczególnie męczyła ta łamigłówka. Dążyła do poznania wszystkich roślin ogrodu, zaś drzewo poznania pozostawało zakazane. Smok dobrze wczuwał się w serce niewiasty, wplatał swój głos w szelest traw i niepokój w szum figowych liści. Hawwa sądziła, że snuje własne myśli i pragnienia – nie potrafiła wyczuć kolczyków z szeptu, którymi wielki gad przyozdobił płatki jej śniadych uszu.
Smok kusił Hawwę cudownym głosem, o tembrze niskim i nasączonym dostojną charyzmą, przyjemnym jak dotyk okrycia utkanego ze szlachetnego bisioru. Karmazyn łusek pobłyskiwał anielsko na srebrzystej korze. Długie szpony sięgnęły po jasnozielony owoc i delikatnie wsunęły go w dłonie Hawwy. Gadzi język szeptał prosto do serca.
– Poznasz – zapewniał smok. – Niczego się nie lękaj. Bóg ma moc tylko nad pogrążonymi w ciemności niewiedzy. Jeżeli mu się sprzeciwisz, twoja jaźń nigdy nie ugnie się przed śmiercią.
Bierz i giń, nędzna istoto! Niech świat pozna, że podobny Bogu jestem tylko ja! Od ognistych myśli z wąskich szpar: uszu smoka, ulatywały kłębki dymu.
Hawwa wstydziła się przyznać, jak mało rozumie z jego zagadkowych słów. Rozejrzała się niespokojnym wzrokiem. Gęsta korona figowca odgradzała ich od błękitu nieba. Wielki gad rozpostarł skrzydła, nakrywając żonę Haadama cienistym płaszczem i rzekł ciepło:
– Weź owoc i idź, teraz, gdy Bóg cię nie widzi.
– Owoce innych drzew ogrodu nie są słodkie, kiedy są zielone. Ten jest już dojrzały?
Smok nic nie odpowiedział. Nie słyszał niewiasty, bo uszy zatkała mu sadza i wcale o to nie dbał. Nie lubił słuchać. W całym ogrodzie nie było nikogo, kto byłby tego godzien. Pokiwał tylko łbem do Hawwy, wbijając w nią purpurę oczu: hipnotyzujących osnówek granatu. Przyjęła gadzi dar i uciekła. Kusiciel wspiął się między najwyższe gałęzie, wijąc się wśród zieleni i skrył się za gęstym listowiem.
Haadam odpoczywał w pobliżu, u podnóża rozłożystej palmy. Sok palmowca sfermentował i ściekał w zagłębienia kory, mężczyzna wypił go i poczuł się senny. Leżał pośród liści, gdzie znalazła go Hawwa. Orzeźwił się źródlaną wodą i poprosił żonę o coś do jedzenia.
Niewiasta rozpruła skórę figi paznokciami i napełniła nozdrza wonią purpurowego miąższu. Poczuła ślinę zbierającą się na koniuszku języka.
– Smok dał mi owoc z drzewa poznania – powiedziała Haadamowi.
– Bóg zabronił nam jeść z tego drzewa – odparł mąż Hawwy, wyciągając dłoń po swoją połówkę smokwy. Uważnie zbadał ją wzrokiem i powonieniem.
– Nie powinniśmy – powtórzył i zlizał sok z opuszek, rozkosznie słodki.
– Sam właśnie oblizałeś palce.
– Bóg zabronił nam jeść, a nie oblizywać palców.
Hawwa niepewnie spojrzała na męża i powiedziała:
– Jeśli nie chcesz go zjeść, pójdę poszukać smoka i oddam mu owoc – zaproponowała. – I zapomnimy o wszystkim…
Haadam pomyślał o wielkim gadzie z zazdrością. Zawsze pragnął lśniącego pancerza i mocy zionięcia ogniem, życzył sobie długiego ogona i nade wszystko: skrzydeł, które pozwalają wznieść się ku niebu. Nie chciał, by gad myślał, że on, człowiek, boi się kary Boga. W końcu smok się nie bał. I czy Bóg czuwał nad każdą małą smokwą? Widząc, że niewiasta czekała na jego odpowiedź, mężczyzna pokręcił głową. Wtedy zjadła figę. Nim zdążyła przełknąć, jej mąż zatopił zęby w swojej połówce owocu.
Kiedy zjedli smokwę, poznali, że złamali przykazanie swojego Stwórcy. Niebo wnet przybrało fioletowych odcieni, powietrze ochłodziło się. Poczuli zimno na skórze i wstyd, przed sobą i przed Bogiem. Poznali uczucie, gdy umysł doznaje dreszczu sumienia. Mąż patrzył na żonę z wyrzutem. Odsunął się, gdy próbowała ogrzać się o jego ciało i uspokoić rytmem znajomego serca. Gdy ich uszu doszedł odgłos zbliżających się kroków, okryli się liśćmi drzewa poznania, aby się ukryć. Smok spoglądał na ludzi z góry i uśmiechał się przebiegle, przebierając szponiastymi palcami po korze figowca. Ulubieńcy stwórcy pokazali swoją prawdziwą wartość.
Wtedy nadszedł Bóg.
Bez słów zrozumiał, że jego nakaz złamano.
– Dlaczego to uczyniłeś? – zagrzmiał Bóg do Haadama.
– Żona dała mi smokwy, nigdy nie wziąłbym sam – krzyknął człowiek, wskazując na niewiastę.
– A mnie skusił smok – odparła przerażona Hawwa.
– Przeklęci – jęknął Bóg. – Zdradziliście mnie.
– Jesteśmy tylko ludźmi! – krzyknął Haadam.
– A ja jestem Bogiem. Ukształtowałem w was wolne serca. Wiedziałem, że możecie w końcu zapragnąć owocu z zakazanego drzewa. Za to was nie obwiniam. – Mimo tego, w głosie Mocarza pobrzmiewał głęboki smutek. – To słowa, które wypowiedzieliście ustami słodkimi od miąższu fig, to one należą do was. Padły na wasze głowy i na głowy waszych dzieci. Dopóki nie narodzi się człowiek, który prawdziwie weźmie na siebie grzech, zamiast kłaść go na innych, zamykam bramy raju. – Bóg obrócił groźnie nachmurzone oblicze w stronę gada-kusiciela i rzekł: – A ty bądź przeklęty po stokroć, smoku. Odtąd nie będziesz latał gdzie zechcesz, będziesz w pogardzie czołgał się na brzuchu!
Nastał potężny wicher, łamiący drzewa i rozbryzgujący wody ogrodu. Haadam i Hawwa wzbili się w powietrze porwani jego podmuchem, a smok poleciał za nimi. Choć żywioł połamał mu skrzydła, nie przestawał śmiać się szaleńczo i śledzić gadzimi oczyma ulatujące sylwetki ludzi. Z głębi ogrodu wszystkiemu przyglądał się Mesjasz, bezcielesny. Jeszcze nie zakiełkowały rośliny, dające początek sośnie, cedrowi i cyprysowi, które zrodziły szyszki osłaniające nasiona, zaniesione przez wiatr znad pustyni do ziemi Kaanan. Wiele, wiele lat potem, w Judei, z drewna tych szlachetnych drzew zbito belkę na krzyż skazanemu na karę śmierci.
Epilog*
A odezwawszy się, rzekł do niego:
– Niechaj nikt na wieki z ciebie owocu nie jada.
(…) I wspomniał Piotr, i rzekł do niego:
– Mistrzu, oto drzewo figowe, które przekląłeś, uschło.
* Mk 11,14; 11,21.
Przekład Towarzystwa Biblijnego w Polsce, Warszawa 1975