- Opowiadanie: kozajunior - Zaproszenie

Zaproszenie

Pra­gnę po­dzię­ko­wać Alex, Yos­so­wi, Ko­iko­wi i Cie­nio­wi, bo mimo że tekst jest krót­ki, to nie ustrze­głem się błę­dów. Wszyst­kie po­zo­sta­wio­ne gafy i lufy są wy­ni­kiem mojej oślej upar­to­ści i sła­be­go wzro­ku.

Miłej lek­tu­ry. :)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Zaproszenie

Uprze­dzę wasze py­ta­nia o to, jak się tutaj zna­la­złem, i od razu po­wiem: przy­ją­łem za­pro­sze­nie. Kar­tecz­kę wiel­ko­ści wi­zy­tów­ki czy­ta­łem dobre dzie­sięć razy, zanim do­tarł do mnie jej sens. Za­pro­sze­nie in­for­mo­wa­ło kto, gdzie i po co mnie za­pra­sza.

Z po­cząt­ku wcale nie za­mie­rza­łem go przyj­mo­wać. Zro­zum­cie, wy­cho­wy­wa­łem się w tym mia­stecz­ku, z kum­pla­mi po­zna­wa­li­śmy wszyst­kie se­kre­ty miesz­kań­ców, pró­bo­wa­li­śmy w jakiś spo­sób żyć w nim przez dwa­dzie­ścia kilka lat. Nie­ste­ty jeśli chcie­li­śmy coś osią­gnąć, mu­sie­li­śmy opu­ścić to miej­sce i tur­lać gdzie in­dziej głaz Sy­zy­fa. Po­nad­to osoba, która wy­sła­ła za­pro­sze­nie, snuła się po ru­bie­żach mojej pa­mię­ci i mimo że pró­bo­wa­łem ją wy­pę­dzić, nadal nie chcia­ła stam­tąd znik­nąć.

Tą osobą była moja nia­nia, pani Do­ro­ta.

Lu­bi­łem ją. Za­wsze gdy przy­cho­dzi­ła, by opie­ko­wać się mną i moją młod­szą sio­strą, przy­no­si­ła cia­stecz­ka wła­snej ro­bo­ty – które nie za­wsze chcia­ły dać się po­gryźć, co naj­wy­żej mo­głeś na nich po­ła­mać zęby – i po­zwa­la­ła na o wiele wię­cej niż ro­dzi­ce. Jed­nak­że miała też w sobie coś, co na­pa­wa­ło czło­wie­ka trwo­gą. Nie po­tra­fi­łem tego na­zwać.

Opo­wia­da­no o niej różne hi­sto­rie, naj­bar­dziej spodo­ba­ła mi się ta o trzech ja­bło­niach ro­sną­cych na jej po­se­sji. Po­do­ba­ła mi się może dla­te­go, że zda­wa­ła się być naj­bliż­sza praw­dy. Uro­dziw­szy trze­cie dziec­ko, chłop­czy­ka, pani Do­ro­ta i jej mąż po­sa­dzi­li trze­cią ja­błon­kę. Dwie star­sze im­po­no­wa­ły wzro­stem, ale były za­sa­dzo­ne kil­ka­na­ście lat wcze­śniej. Mał­żeń­stwo miało na­dzie­ję, że i to ostat­nie wyda kie­dyś na świat owoce. Lecz ich chłop­czyk – Ro­bert lub Rafał, nie pa­mię­tam – zmarł, skoń­czyw­szy ro­czek. Pani Do­ro­ta długo do­cho­dzi­ła do sie­bie. Jej mę­żo­wi nie po­szczę­ści­ło się – zgry­zo­ta za­tru­ła jego ciało, pół roku póź­niej od­szedł na zawał serca.

Mówi się, że naj­młod­sza z ja­bło­nek w chwi­li śmier­ci synka pani Do­ro­ty prze­sta­ła ro­snąć. Za­trzy­ma­ła się w roz­wo­ju i spro­wa­dza­ła nie­po­kój na każ­de­go prze­chod­nia, który znał smut­ną prze­szłość tego domu.

Muszę przy­znać, że mia­łem po­dob­ne od­czu­cia. Sze­dłem za­ro­śnię­tym chod­ni­kiem i przy­po­mi­na­łem sobie tę opo­wieść, wi­dząc trzy zna­jo­me drzew­ka, dwa wy­so­kie oraz jedno wy­glą­da­ją­ce jak ka­rzeł, który schy­lił się, by za­sznu­ro­wać but. Nie­ober­wa­ne jabł­ka gniły, wi­sząc na ga­łę­zi bądź leżąc w tra­wie

Dźwięk dzwon­ka, za­wie­szo­ne­go obok wej­ścia, przy­wró­cił mi wspo­mnie­nie, gdy jeden je­dy­ny raz nia­nia opie­ko­wa­ła się mną i Anią w swoim domu: przy­ję­ła nas go­ścin­nie, jak za­zwy­czaj, z uśmie­chem i ciast­ka­mi, ale we­so­ły na­strój pa­nu­ją­cy w miesz­ka­niu wy­da­wał się być cu­kier­ko­wy i sztucz­ny.

I wła­śnie wtedy drzwi uchy­li­ły się, bez na­ci­śnię­cia klam­ki, a w noz­drza ude­rzył mnie za­pach świe­żo upie­czo­nych cia­ste­czek.

Cóż po­wi­nie­nem był zro­bić? Mogę teraz pluć sobie w brodę, mia­łem jesz­cze czas, by odejść, lecz my­śla­łem tylko o cia­stecz­kach i gło­sie, wo­ła­ją­cym z głębi domu.

Wsze­dłem.

Pani Do­ro­ta sie­dzia­ła w kuch­ni i po­pi­ja­ła z fi­li­żan­ki. Po dru­giej stro­nie stołu pa­ro­wa­ła kawa. Na środ­ku leżał ta­le­rzyk ze słod­ko­ścia­mi.

– Dzień dobry, nia­niu – przy­wi­ta­łem się.

Sta­rusz­ka uśmiech­nę­ła się na mój widok.

– Witaj, Ku­bu­siu – od­par­ła. – Cze­ka­łam na cie­bie. Usiądź, po­roz­ma­wia­my. I czę­stuj się.

Spy­ta­ła, co u mnie sły­chać. Opo­wie­dzia­łem, że udało się, zo­sta­łem pi­sa­rzem, jak ma­rzy­łem, two­rzę po­wie­ści dla mło­dzie­ży, dosyć po­czyt­ne, i żyję na przed­mie­ściach z żoną i dzieć­mi. Mó­wi­łem skró­to­wo, jak za­wsze, kiedy nie mam ocho­ty opo­wia­dać komuś o sobie. A nie mia­łem. Wzią­łem z ta­le­rzy­ka cia­stecz­ko, ugry­złem, po­pi­łem kawą i za­py­ta­łem, co sły­chać u niej.

We­se­li star­si lu­dzie za­zwy­czaj opo­wia­da­ją o wnu­kach i pięk­nej po­go­dzie. Smut­ni sta­rusz­ko­wie mówią o ar­tre­ty­zmie i dzie­ciach, które ich nie od­wie­dza­ją. Pani Do­ro­ta była bar­dziej do­słow­na.

– Umie­ram – rze­kła.

Je­stem po­god­nym czło­wie­kiem, złe słowa o mojej oso­bie nie­zbyt na mnie wpły­wa­ją. Nie­ste­ty go­rzej gdy mó­wi­my o in­nych; ich smu­tek czę­sto mnie prze­ra­ża. Wtedy milk­nę, a w mojej gło­wie kłę­bią się ty­sią­ce myśli, lecz żadna nie może być wła­ści­wą od­po­wie­dzią na pro­ste – na przy­kład – „umie­ram”.

Na szczę­ście pani Do­ro­ta uśmiech­nę­ła się i do­da­ła:

– Chodź – ge­stem wska­za­ła ku­chen­ne drzwi – po­ka­żę ci dom. Może co nieco pa­mię­tasz.

Pa­mię­ta­łem. Wtedy też, kiedy mia­łem osiem lat, na pół­kach i dy­wa­nach gro­ma­dzi­ła się po­kaź­na war­stwa kurzu.

Nia­nia po­ka­za­ła mi salon, półkę z książ­ka­mi o po­żół­kłych stro­ni­cach i por­ce­la­no­wą za­sta­wę („Krzy­cza­łam, gdy zbyt bli­sko niej ba­wi­li­ście się z sio­strą. A wła­śnie, co sły­chać u Ani?”). Na­stęp­ne prze­szli­śmy do po­ko­ju go­ścin­ne­go („Tutaj po­ło­ży­łam was na po­po­łu­dnio­wą drzem­kę”) i sy­pial­ni. Ostat­ni był pokój na końcu ko­ry­ta­rza. Nia­nia otwo­rzy­ła drzwi.

Do­świad­czy­li­ście kie­dyś sy­tu­acji, że na sku­tek ja­kie­goś bodź­ca przy­po­mi­na­cie sobie dawno wy­mie­cio­ne z pa­mię­ci wspo­mnie­nie? Cza­sa­mi za­sta­na­wia­cie się, czy na pewno jest praw­dzi­we. Py­ta­cie ro­dzi­nę, przy­ja­ciół. Oni też gubią się w prze­szło­ści. Gdy drzwi do po­ko­ju otwo­rzy­ły się, do­zna­łem wła­śnie ta­kie­go wra­że­nia.

Opo­wie­ści są­sia­dów oto­czy­ły mnie – jedne po­kle­pa­ły po ra­mie­niu, mó­wiąc: „Śmia­ło! Idź!”, inne szar­pa­ły za rękaw bluzy, żebym czym prę­dzej stąd od­szedł.

Po­dob­no cie­ka­wość to pierw­szy sto­pień do pie­kła. Za­wa­ha­łem się, zanim prze­sze­dłem przez próg.

– Nie po­zwa­la­łaś tutaj wcho­dzić – po­wie­dzia­łem. Nie otrzy­ma­łem od­po­wie­dzi.

Pokój był prze­zna­czo­ny dla dziec­ka, za­ku­rzo­ny i osnu­ty pa­ję­czy­na­mi. W pierw­szej chwi­li cof­ną­łem się, na­dep­nąw­szy na kwę­ka­ją­cą za­baw­kę w kształ­cie kacz­ki, ale po­czu­łem na ple­cach de­li­kat­ne pchnię­cie. Nie mo­głem, nie po­tra­fi­łem się wy­co­fać.

Pierw­sze, co do­strze­głem, to łó­żecz­ko. Wspo­mnie­nia za­ata­ko­wa­ły mnie ze wszyst­kich stron.

Mam osiem lat. Nia­nia po­cie­sza moją sio­strę, bo od ude­rze­nia w fotel spu­chło jej ko­la­no. Je­stem na pię­trze, skra­dam się do po­ko­ju, do któ­re­go do­stę­pu strze­gą drzwi za­mknię­te na klucz. Klucz znaj­du­je się w zamku. Wy­star­czy go prze­krę­cić, aby zna­leźć się w świe­cie, gdzie nie­usłu­cha­nie i lęk od­gry­wa­ją naj­istot­niej­szą rolę – po­py­cha­ją nas dalej, bo kiedy przej­dzie się przez za­ka­za­ne wrota, nie można się cof­nąć.

Wró­ci­łem do rze­czy­wi­sto­ści. Dzie­cię­ce łó­żecz­ko, or­na­men­to­wa­ne wzo­ra­mi kwia­tów, stało w rogu po­ko­ju. Pani Do­ro­ta od­dy­cha­ła. Ob­ser­wo­wa­ła moje ruchy.

I znowu prze­bły­ski z dzie­ciń­stwa: ośmio­la­tek, niski, nawet jak na swój wiek, wspi­na się na pal­cach, żeby spoj­rzeć, kto leży na koł­drze. Jest ciem­no, przez za­sło­nę nie prze­do­sta­je się wiele świa­tła. Chło­pak widzi je­dy­nie część dzie­cię­ce­go szkie­le­tu. Nie boi się, mimo że na­słu­chał się nie­zli­czo­nych opo­wia­dań na jego temat. Nie wie­rzy w ani jedno.

Po­dob­no nia­nia, kiedy zmar­ło jej dziec­ko, nigdy go nie po­cho­wa­ła. Inne le­gen­dy mówią, że wy­ko­pa­ła ciało z grobu. Słu­cha­jąc tam­tych opo­wie­ści, współ­czu­łem ko­bie­cie. Teraz, gdy sta­łem nad łó­żecz­kiem i pa­trzy­łem na szkie­let dziec­ka, któ­re­mu bra­ko­wa­ło rącz­ki, nie po­tra­fi­łem współ­czuć. Wszyst­kie emo­cje prze­sło­nił spo­tę­go­wa­ny strach. Od­wró­ci­łem się, by wyjść z po­ko­ju. Za­mar­łem.

Pani Do­ro­ta za­mknę­ła drzwi, na klucz, i za­pa­no­wa­ła ciem­ność. Nim cał­kiem wszyst­ko prze­sło­nił mrok, bły­snę­ło coś mię­dzy jej pal­ca­mi, jakby ostrze.

– My­śla­łeś, że to tylko za­baw­ka, rzecz, która ma od­stra­szyć na­tręt­ne dzie­cia­ki, praw­da? – ode­zwa­ła się. – Dla­te­go za­bra­łeś wtedy dłoń Radka, uwa­ża­łeś to za za­baw­ne, li­czy­łeś, że się nie zo­rien­tu­ję. I to praw­da, rzad­ko tutaj wcho­dzi­łam. Do­pie­ro po kilku la­tach spo­strze­głam, że szkie­let jest nie­peł­ny. Jed­nak nie mia­łam po­ję­cia, kto mógł to zro­bić, więc je­dy­nie pła­ka­łam w sa­mot­no­ści.

Mil­cza­łem, wsłu­cha­ny w rytm bicia serca. Jeśli wcze­śniej wspo­mnie­nia oto­czy­ły mnie ze­wsząd, tak w tym mo­men­cie wier­ci­ły dziu­rę od środ­ka.

Skra­dzio­nych ko­stek uży­wa­łem przez jakiś czas jako za­ba­wek i rzu­ca­łem nimi do pusz­ki albo jako amu­ni­cji, strze­la­jąc z procy do szkla­nych bu­te­lek. W końcu za­ko­pa­łem je gdzieś, potem nie umia­łem ich od­na­leźć i w ten spo­sób, przy­sy­pa­ne zie­mią, na za­wsze znik­nę­ły z mo­je­go życia.

Na za­wsze, a ra­czej: aż do teraz.

– My­śla­łam długo. – Nia­nia wy­glą­da­ła w sła­bym świe­tle jak zjawa. – Kto mógł mi to zro­bić? I do­pie­ro teraz, tuż przed śmier­cią, przy­po­mnia­łam sobie o małym roz­ra­bia­ce, któ­re­go ko­cha­łam, pra­wie jak swo­ich synów.

– Nie mam już tych kości – rze­kłem.

– Wiem, ale spo­koj­nie – na jej twa­rzy nie było ani cie­nia uśmie­chu – wy­star­czysz mi ty.

To ir­ra­cjo­nal­ne: bać się sta­rusz­ki, kru­chej jak por­ce­la­no­wa za­sta­wa, którą trzy­ma­ła w sa­lo­nie. Ale miała ze sobą nóż i miesz­ka­ła w domu, do któ­re­go prze­nig­dy nie po­wi­nie­nem był wcho­dzić. At­mos­fe­ra miej­sca przy­gnio­tła mnie, jej nie­wi­dzial­ny cię­żar przy­szpi­lił moje ciało do ziemi.

Pró­bo­wa­łem za­ata­ko­wać, oczy­wi­ście, lecz cóż z tego, skoro nia­nia na­bra­ła skądś mło­dzień­czej werwy? Zro­bi­ła unik. Po­tkną­łem się i wpa­dłem na ścia­nę.

– Nie dziw się tak – do­sły­sza­łem z mroku. – Pra­gnę­łam od­zy­skać całe życie, zbie­ra­łam pa­miąt­ki, które mnie wzmac­nia­ją. Na dole, skry­ta w sza­fie, leży urna z pro­cha­mi męża. Bra­ko­wa­ło mi cie­bie.

Ko­lej­na próba. Wa­li­łem pię­ścia­mi w ni­cość. Ko­bie­ta po­ru­sza­ła się bez­sze­lest­nie i szyb­ko jak ge­pard. Kiedy my­śla­łem, że ją do­się­gnę, nagle zni­ka­ła i wy­ra­sta­ła za moimi ple­ca­mi. W pew­nej chwi­li po­my­śla­łem, że wal­czę nie z czło­wie­kiem, ale z de­mo­nem. Za­drża­łem. Nia­nia zra­ni­ła mnie dwa razy w ramię, gdy spró­bo­wa­łem do­stać się do okna. Bo­la­ło jak dia­bli. Chcia­łem wołać po­mo­cy, lecz głos ugrzązł mi w gar­dle. W końcu wy­lą­do­wa­łem w kącie po­ko­ju – obok łó­żecz­ka z dzie­cię­cym szkie­le­tem na po­ście­li – otu­lo­ny przez wszę­do­byl­ską czerń.

Pani Do­ro­ta zda­wa­ła się za­sła­niać sobą naj­słab­szy pro­myk słoń­ca, który pró­bo­wał prze­drzeć się przez za­sło­nę w oknie i szcze­li­nę w drzwiach. Ku­li­łem się, pal­ca­mi dra­piąc pod­ło­gę, ale od­dy­cha­łem spo­koj­nie.

Co dzie­je się z ba­lo­nem, gdy ucho­dzi z niego po­wie­trze? Fla­cze­je. To samo stało się, gdy strach przed śmier­cią zmie­nił się w pew­ność, że ona na­stą­pi. Już go nie czu­łem.

Czu­łem na­to­miast żal.

Ko­bie­ta zmie­rza­ła ku mnie, by od­ciąć moją dłoń. Nie mia­łem po co od­czu­wać stra­chu, współ­czu­cie wy­da­wa­ło się od­po­wied­nim za­stęp­stwem. Pani Do­ro­ta przez całe życie wal­czy­ła ze swo­imi de­mo­na­mi, zgry­zo­ta, która za­bi­ła jej męża, ją także za­tru­ła, tylko że dzia­ła­nie tok­sy­ny trwa­ło dłu­żej. Uzna­ła za naj­lep­sze an­ti­do­tum spro­wa­dze­nie tutaj syna i męża, żeby ostat­ni raz mogli pobyć razem. Chcia­ła wy­rwać ich z tam­te­go świa­ta. Tak bar­dzo ugrzę­zła w rze­czy­wi­sto­ści, że nawet duchy chcia­ła do niej spro­wa­dzić.

Naj­pro­ściej by rzec, że pani Do­ro­ta osza­la­ła. I mogła to być praw­da. Lecz mną także za­czy­na­ło wła­dać sza­leń­stwo.

Nia­nia zbli­ży­ła się. Spo­strze­głem jej ruch. Przy­go­to­wa­łem się na naj­gor­sze. Nagle ktoś chwy­cił mnie za dłoń i ści­snął. To na pewno nie była pani Do­ro­ta. Jesz­cze nie. Mia­łem wra­że­nie, jakby otu­chy chcia­ła mi dodać osoba, któ­rej palce są ko­ści­ste, nie­wiel­kie i drob­ne. Ona też wie­dzia­ła, że nie­któ­rych spraw nie da się na­pra­wić za życia. Cza­sem po­zo­sta­je cze­ka­nie.

Wi­dząc zbli­ża­ją­cy się cień sta­rusz­ki, od­wza­jem­ni­łem uścisk.

Konin, li­piec 2015

Koniec

Komentarze

Przeczytałam bez przykrości, choć opowiadanie wydało mi się nieco naiwne. Nie bardzo wierzę, żeby stojąca nad grobem stara kobieta, choćby i pałająca żądzą zemsty, mogła być sprawniejsza fizycznie i silniejsza od dwudziestoparolatka, że chłopak, tak zwyczajnie i po prostu, poddał się.

Opowiadanie pozostawia nieco do życzenia. Zdarzają się nie zawsze najlepiej zbudowane zdania, zbędne zaimki, gdzieniegdzie powtórzenia.

 

Za­pro­sze­nie stresz­cza­ło kto, gdzie i po co mnie za­pra­sza.Za­pro­sze­nie oznajmiało/ informowało kto, gdzie i po co mnie za­pra­sza.

Musiałaby istnieć obszerna wersja zaproszenia, by to, które dostał bohater, mogło coś streszczać.

 

naj­bar­dziej spodo­ba­ła mi się ta o trzech ja­bło­niach ro­sną­cych na jej po­se­sji. Po­do­ba­ła mi się może dlatego… – Powtórzenie.

Może w pierwszym zdaniu: …najlepsza była ta/ najbardziej lubiłem tę o trzech ja­bło­niach ro­sną­cych na jej po­se­sji.

 

pani Do­ro­ta po­sa­dzi­ła wraz z mężem trze­cią ja­błon­kę. – Czy posadzony wraz z jabłonką mąż, robił drzewku za podpórkę? ;-)

Może: …pani Do­ro­ta i jej mąż, posadzili trze­cią ja­błon­kę.

 

w pół roku póź­niej od­szedł na zawał serca. – …pół roku póź­niej od­szedł na zawał serca.

 

spro­wa­dza­ła nie­po­kój na każ­de­go prze­chod­nia, który znał smut­ną prze­szłość ich domu. – Czyjego domu?

 

Wtedy milk­nę, w mojej gło­wie kłębi się ty­sią­ce myśli… – Wtedy milk­nę, w gło­wie kłębią się ty­sią­ce myśli

 

żadna nie może być od­po­wied­nią od­po­wie­dzią… – Nie brzmi to dobrze.

Może: …żadna nie może być właściwą od­po­wie­dzią

Choć zastanawiam się, na co ma być odpowiedzią, skoro niania nie zadała żadnego pytania.

 

ge­stem wska­za­ła na ku­chen­ne drzwi… – …ge­stem wska­za­ła ku­chen­ne drzwi

Wskazujemy co, nie na coś.

 

Nia­nia po­ka­za­ła mi salon, półkę z książ­ka­mi o po­żół­kłych stro­ni­cach i za­sta­wę por­ce­la­ny… – Nia­nia po­ka­za­ła mi salon, półkę z książ­ka­mi o po­żół­kłych stro­ni­cach i porcelanową za­sta­wę

 

żebym czym prę­dzej stąd po­szedł. – Wolałabym: …żebym czym prę­dzej stąd odszedł/ wyszedł.

 

ośmio­la­tek, niski, nawet jak na swój wiek, pod­no­si się na pal­cach… – …wspina się na palce

 

Teraz, gdy sta­łem nad łó­żecz­kiem, gdzie leżał szkie­let dziec­ka, któ­re­mu bra­ko­wa­ło rącz­ki… – Teraz, gdy sta­łem nad łó­żecz­kiem, w którym leżał szkie­let dziec­ka, bez jednej rącz­ki… Lub: Teraz, gdy sta­łem nad łó­żecz­kiem i patrzyłem na szkie­let dziec­ka, któ­re­mu bra­ko­wa­ło rącz­ki

 

At­mos­fe­ra miej­sca przy­gnio­tła mnie, jego nie­wi­dzial­ny cię­żar przy­szpi­lił – Piszesz o atmosferze, więc: At­mos­fe­ra miej­sca przy­gnio­tła mnie, jej nie­wi­dzial­ny cię­żar przy­szpi­lił

 

Ku­li­łem się, pal­ca­mi dra­piąc w pod­ło­gę… – Ku­li­łem się, pal­ca­mi dra­piąc pod­ło­gę

 

Pa­trzy­łem w oczy ko­bie­ty, którą okra­dłem. – W ciemności widział jej oczy?

 

Zmie­rza­ła ku mnie, by od­ciąć moją dłoń. – Drugi zaimek zbędny.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, w tej babci-assasynie i demonicznym źródle jej mocy tkwi element fantastyczny całego opowiadania, zresztą całkiem ładnie, choć bardzo delikatnie zaznaczony.

I tak jak jest teraz, tak jest zdecydowanie lepiej.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

No tak, Cieniu, pracowałeś nad babcią, pewnie poznałeś ją lepiej. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niezłe opowiadanko, Danielu. Niektóre metafory bardzo udane. Szczególnie ta o karle sznurującym buty. Pozdrawiam.

Bardzo dziękuję za przeczytanie, Regulatorzy i Ryszardzie. Brr, jak widzę listę błędów, to aż  dreszcze przechodzą po karku. To uczy cierpliwości. :) I dziękuję za klepnięcie Biblioteki, Cieniu.

Mee!

Kozajuniorze, to dobrze, że na widok błędów masz dreszcze, bo to znaczy, że Cię one mierżą. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Całkiem przyjemne opowiadanie. Choć faktycznie tylko jeśli weźmiemy babcię jako element fantastyczny to opowiadanie zaczyna być bardziej realne. Babcia zawsze też może być po dopalaczach dodających wigoru. W końcu gdzieś ostatnio słyszałam o jakimś narkotyku wywołującym agresję… Ogólnie mi się podobało. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Wiele pracy nie miałem, prawdę mówiąc, a opowiadanie, jak na tak niewielką objętość, ma świetny klimat. Pomysł też jest fajny, a przy tym Kózka nie zmarnował jego potencjału. Więc biblioteka lekką ręką przyklepana.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Niezgorsze, choć i mnie – jak Regulatorów – niesłychana moc babcioniani nad grobową deską nieco rozbawiła. Skoro jednak był to element fantastyczny… tak jak – zapewne – fakt, że umierająca kobieta chce za sobą pociągnąć jeszcze jedną osobę… Bo, jakże inaczej wytłumaczyć ową mściwość w tym momencie życia? Że nie wspomnę, iż ponoć kochała narratora prawie tak, jak własne dzieci. A i szkielet w łóżeczku, jak rozumiem też element fantastyczny? Bo jakoś mnie dziwi, że nikt pochówkiem, lub rozkopanym grobem dziecka się nie zainteresował. Aaaaa i jeszcze, jak to ośmioletniemu chłopcu udało się szkielet ręki wynieść? I nikt się nie dziwił, kiedy ówże młodzian kośćmi się bawił?

 

Taaaa, wiem, wredna jestem. Tym bardziej, że przecież mi się podobało. I nawet pkt dam.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Całkiem niezłe. Zabrakło nieco jakiejś demoniczności w tym wszystkim, mrocznego klimatu, ale generalnie widać, że wiesz jak należy pisać w tych horrorach. ;p

Staruszka rzeczywiście trochę zbyt wygimnastykowana, jeżeli miał to być element fantastyczny, to myślę, że należałoby go bardziej wyeksponować, bo przynajmniej ja nie za bardzo wiedziałem skąd pojawiła się jej super siła.

Weseli starsi ludzie zazwyczaj opowiadają o wnukach i pięknej pogodzie. Smutni staruszkowie mówią o artretyzmie i dzieciach, które ich nie odwiedzają. Pani Dorota była bardziej dosłowna.

– Umieram – rzekła.

yes

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Emelkali, Twa wredota weszła na wyżyny. ;) Ale z niektórymi uwagami się zgadzam. Ale bardzo dziękuję za pkt.

Elanarze, najzabawniejsze jest to, że w życiu przeczytałem dwa horrory Orbitowskiego, a King dwa lata kisi się na półce. I wcale mnie do tego gatunku nie ciągnie, ale pomysły takie wchodzą do głowy. Staram się od tego odejść.

I Ryszardowi dziękuję raz jeszcze.

Mee!

Podobało mi się, bardzo żywa narracja, dużo zmian obrazów, a przechodzisz od jednego do drugiego tak zgrabnie, jeszcze przeplatając metaforami (np. wspomniany karzeł, albo sflaczały balon), że cały tekst czyta się lekko i płynnie. Dobra lektura.

Dziękuję, Mr_D. Miło słyszeć – czytać. 

Mee!

Było parę zdań o podejrzanej konstrukcji, np:

Dźwięk dzwonka, zawieszonego obok wejścia, przywrócił mi wspomnienie, gdy jeden jedyny raz niania opiekowała się mną

To “gdy” jest mylące – można pomyśleć, że wspomnienie powróciło, gdy opiekowała się nim niania.

 

Ale poza tym niezły klimat, nawet trochę grozy i całkiem udane zakończenie.

Dziękuję, Zygfrydzie, za komentarz i klepnięcie w Bibliotekę. :)

Mee!

Podpisuję się pod komentarzem Emelkali – z tą uwagą, że podczas czytania nie zadawałem takich pytań, co jest dowodem na bagienność tekstu.

 

Dziękuję, Adamie, za komentarz.

Mee!

Pierwsza połowa podobała mi się bardziej niż druga. Była bardziej klimatyczna, zwłaszcza ta opowieść o jabłoniach. Później jeszcze wejście do pokoju wyszło dobrze, ale motywy staruszki, jak i zabrane kości nie do końca mnie przekonały. Ogólnie jednak całkiem fajne.

Dziękuję, Teyami.

Mee!

Najpierw kilka “czepionek”, a potem wrażenia ogólne :)

Niestety gorzej (+,) gdy mówimy o innych;

Pani Dorota zamknęła drzwi (-,) na klucz (-,) i zapanowała ciemność. Nim całkiem wszystko  (całkiem wszystko, czy całkiem przesłonił?) przesłonił mrok, błysnęło coś (wolałabym coś błysnęło) między jej palcami (żyletka? co mogło błysnąć mięczy palcami? może lepiej “w dłoni”?), jakby ostrze.

Zdziwiło mnie też, że w teraźniejszości staruszka oprowadza bohatera i wynika z opisów, że są na parterze, natomiast we wspomnieniach wyraźnie zaznaczasz, że bohater wszedł na piętro. Moim zdaniem warto by było wspomnieć o tym wcześniej.

 

Druga dziwaczność:

Pani Dorota zdawała się zasłaniać sobą najsłabszy promyk słońca, który próbował przedrzeć się przez zasłonę w oknie i szczelinę w drzwiach.

W jaki sposób promyk słońca może przedostawać się przez szczelinę w drzwiach? Zakładam, że drzwi prowadzą do pokoju gdzieś z wnętrza domu, więc słońce raczej nie bardzo… Może “światło” dać po prostu?

 

No dobra, to tyle czepialstwa :)

 

Opowiadanie bardzo mi się podobało, historie opowiadane z perspektywy pierwszej osoby nie zawsze fajnie się czyta, bo autorzy mają tendencję do przynudzania. Ty nie przynudzałeś :) Szybko się wciągnęłam w treść, ale muszę przyznać, że mi także pierwsza połowa podobała się odrobinę bardziej. Pomysł z kradzieżą szczątek dziecka – super, zaskoczyłeś mnie tym.

Troszeczkę nie rozumiałam zamysłów staruszki, bo gdy napisałeś: “Pragnęłam odzyskać całe życie, zbierałam pamiątki, które mnie wzmacniają. Na dole, skryta w szafie, leży urna z prochami męża. Brakowało mi ciebie.”, to pomyślałam coś w stylu – “Aha! Babcia odprawia magiczne rytuały, wykorzystuje, no nie wiem, pali na stosie ofiarnym, przedmioty, prochy, wszystko z przeszłości i czerpie z tego siły witalne”. A potem ten pomysł z odcięciem dłoni… Jakoś tak wybił mnie z rytmu. Rozumiem, dlaczego chciała to zrobić, zemsta i te sprawy, ale jakoś tak moje myśli wcześniej dryfowały w inną stronę. Wolałabym, gdybyś wcześniej nie użył zwrotu, że pamiątki ją wzmacniają, albo ewentualnie jakoś bardziej to rozwinął.

Bardzo fajnie przedstawiłeś emocje, bo w trudnych chwilach faktycznie człowiek może poddać się rezygnacji i takiemu dziwnemu otępieniu. No i ta końcówka z uściskiem drobnej dłoni – ekstra :)

 

Kózko – masz talent do opowiadania strasznych historii. Bardzo fajne opowiadanie :)

 

Przeczytałem z ciekawością. Fajny klimat. Jakbym wrócił do opowieści E.A.P. 

Tak jakoś subtelnie, ale mimo to strasznie :)

Warto zachować klimacik dal potomnych, zatem klik i fjuuu do biblioteczki

 

No byłbym zapomniał: spotęgowany strach – brakuje “czym” spotęgowany, może zatem: potężny, paniczny, nieopisany?

Nie biegam, bo nie lubię

Dziękuję, Iluzjo, za miłe słowa, i Tobie, Corcoranie, za Bibliotekę. :)

Mee!

Bardziej podobało mi się ostatnie opowiadanie, o tej dziwnej wsi, ale – co możesz poczytać za plus – nawet nie wiem, kiedy przeczytałem to. Rach, ciach i już…? Tak szybko? Więc ogólnie udane ;)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Byłeś chyba wtedy jednym z nielicznych. ;)

Tekst krótki, więc i szybko się czyta. Dziękuję!

Mee!

Nie powiedziałbym, że każdy krótki tekst szybko się czyta, ale z grzeczności nie zaprzeczę :)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Fajny tekst, podobał mi się. Niania niezła, ale jakoś udało Ci się przemycić, oprócz grozy, także współczucie dla tej kobiety.

Babska logika rządzi!

Ojoj, tak dawno to było… Dziękuję, Finklo :-)

Mee!

Nowa Fantastyka