Pragnę podziękować Alex, Yossowi, Koikowi i Cieniowi, bo mimo że tekst jest krótki, to nie ustrzegłem się błędów. Wszystkie pozostawione gafy i lufy są wynikiem mojej oślej upartości i słabego wzroku.
Miłej lektury. :)
Pragnę podziękować Alex, Yossowi, Koikowi i Cieniowi, bo mimo że tekst jest krótki, to nie ustrzegłem się błędów. Wszystkie pozostawione gafy i lufy są wynikiem mojej oślej upartości i słabego wzroku.
Miłej lektury. :)
Uprzedzę wasze pytania o to, jak się tutaj znalazłem, i od razu powiem: przyjąłem zaproszenie. Karteczkę wielkości wizytówki czytałem dobre dziesięć razy, zanim dotarł do mnie jej sens. Zaproszenie informowało kto, gdzie i po co mnie zaprasza.
Z początku wcale nie zamierzałem go przyjmować. Zrozumcie, wychowywałem się w tym miasteczku, z kumplami poznawaliśmy wszystkie sekrety mieszkańców, próbowaliśmy w jakiś sposób żyć w nim przez dwadzieścia kilka lat. Niestety jeśli chcieliśmy coś osiągnąć, musieliśmy opuścić to miejsce i turlać gdzie indziej głaz Syzyfa. Ponadto osoba, która wysłała zaproszenie, snuła się po rubieżach mojej pamięci i mimo że próbowałem ją wypędzić, nadal nie chciała stamtąd zniknąć.
Tą osobą była moja niania, pani Dorota.
Lubiłem ją. Zawsze gdy przychodziła, by opiekować się mną i moją młodszą siostrą, przynosiła ciasteczka własnej roboty – które nie zawsze chciały dać się pogryźć, co najwyżej mogłeś na nich połamać zęby – i pozwalała na o wiele więcej niż rodzice. Jednakże miała też w sobie coś, co napawało człowieka trwogą. Nie potrafiłem tego nazwać.
Opowiadano o niej różne historie, najbardziej spodobała mi się ta o trzech jabłoniach rosnących na jej posesji. Podobała mi się może dlatego, że zdawała się być najbliższa prawdy. Urodziwszy trzecie dziecko, chłopczyka, pani Dorota i jej mąż posadzili trzecią jabłonkę. Dwie starsze imponowały wzrostem, ale były zasadzone kilkanaście lat wcześniej. Małżeństwo miało nadzieję, że i to ostatnie wyda kiedyś na świat owoce. Lecz ich chłopczyk – Robert lub Rafał, nie pamiętam – zmarł, skończywszy roczek. Pani Dorota długo dochodziła do siebie. Jej mężowi nie poszczęściło się – zgryzota zatruła jego ciało, pół roku później odszedł na zawał serca.
Mówi się, że najmłodsza z jabłonek w chwili śmierci synka pani Doroty przestała rosnąć. Zatrzymała się w rozwoju i sprowadzała niepokój na każdego przechodnia, który znał smutną przeszłość tego domu.
Muszę przyznać, że miałem podobne odczucia. Szedłem zarośniętym chodnikiem i przypominałem sobie tę opowieść, widząc trzy znajome drzewka, dwa wysokie oraz jedno wyglądające jak karzeł, który schylił się, by zasznurować but. Nieoberwane jabłka gniły, wisząc na gałęzi bądź leżąc w trawie
Dźwięk dzwonka, zawieszonego obok wejścia, przywrócił mi wspomnienie, gdy jeden jedyny raz niania opiekowała się mną i Anią w swoim domu: przyjęła nas gościnnie, jak zazwyczaj, z uśmiechem i ciastkami, ale wesoły nastrój panujący w mieszkaniu wydawał się być cukierkowy i sztuczny.
I właśnie wtedy drzwi uchyliły się, bez naciśnięcia klamki, a w nozdrza uderzył mnie zapach świeżo upieczonych ciasteczek.
Cóż powinienem był zrobić? Mogę teraz pluć sobie w brodę, miałem jeszcze czas, by odejść, lecz myślałem tylko o ciasteczkach i głosie, wołającym z głębi domu.
Wszedłem.
Pani Dorota siedziała w kuchni i popijała z filiżanki. Po drugiej stronie stołu parowała kawa. Na środku leżał talerzyk ze słodkościami.
– Dzień dobry, nianiu – przywitałem się.
Staruszka uśmiechnęła się na mój widok.
– Witaj, Kubusiu – odparła. – Czekałam na ciebie. Usiądź, porozmawiamy. I częstuj się.
Spytała, co u mnie słychać. Opowiedziałem, że udało się, zostałem pisarzem, jak marzyłem, tworzę powieści dla młodzieży, dosyć poczytne, i żyję na przedmieściach z żoną i dziećmi. Mówiłem skrótowo, jak zawsze, kiedy nie mam ochoty opowiadać komuś o sobie. A nie miałem. Wziąłem z talerzyka ciasteczko, ugryzłem, popiłem kawą i zapytałem, co słychać u niej.
Weseli starsi ludzie zazwyczaj opowiadają o wnukach i pięknej pogodzie. Smutni staruszkowie mówią o artretyzmie i dzieciach, które ich nie odwiedzają. Pani Dorota była bardziej dosłowna.
– Umieram – rzekła.
Jestem pogodnym człowiekiem, złe słowa o mojej osobie niezbyt na mnie wpływają. Niestety gorzej gdy mówimy o innych; ich smutek często mnie przeraża. Wtedy milknę, a w mojej głowie kłębią się tysiące myśli, lecz żadna nie może być właściwą odpowiedzią na proste – na przykład – „umieram”.
Na szczęście pani Dorota uśmiechnęła się i dodała:
– Chodź – gestem wskazała kuchenne drzwi – pokażę ci dom. Może co nieco pamiętasz.
Pamiętałem. Wtedy też, kiedy miałem osiem lat, na półkach i dywanach gromadziła się pokaźna warstwa kurzu.
Niania pokazała mi salon, półkę z książkami o pożółkłych stronicach i porcelanową zastawę („Krzyczałam, gdy zbyt blisko niej bawiliście się z siostrą. A właśnie, co słychać u Ani?”). Następne przeszliśmy do pokoju gościnnego („Tutaj położyłam was na popołudniową drzemkę”) i sypialni. Ostatni był pokój na końcu korytarza. Niania otworzyła drzwi.
Doświadczyliście kiedyś sytuacji, że na skutek jakiegoś bodźca przypominacie sobie dawno wymiecione z pamięci wspomnienie? Czasami zastanawiacie się, czy na pewno jest prawdziwe. Pytacie rodzinę, przyjaciół. Oni też gubią się w przeszłości. Gdy drzwi do pokoju otworzyły się, doznałem właśnie takiego wrażenia.
Opowieści sąsiadów otoczyły mnie – jedne poklepały po ramieniu, mówiąc: „Śmiało! Idź!”, inne szarpały za rękaw bluzy, żebym czym prędzej stąd odszedł.
Podobno ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Zawahałem się, zanim przeszedłem przez próg.
– Nie pozwalałaś tutaj wchodzić – powiedziałem. Nie otrzymałem odpowiedzi.
Pokój był przeznaczony dla dziecka, zakurzony i osnuty pajęczynami. W pierwszej chwili cofnąłem się, nadepnąwszy na kwękającą zabawkę w kształcie kaczki, ale poczułem na plecach delikatne pchnięcie. Nie mogłem, nie potrafiłem się wycofać.
Pierwsze, co dostrzegłem, to łóżeczko. Wspomnienia zaatakowały mnie ze wszystkich stron.
Mam osiem lat. Niania pociesza moją siostrę, bo od uderzenia w fotel spuchło jej kolano. Jestem na piętrze, skradam się do pokoju, do którego dostępu strzegą drzwi zamknięte na klucz. Klucz znajduje się w zamku. Wystarczy go przekręcić, aby znaleźć się w świecie, gdzie nieusłuchanie i lęk odgrywają najistotniejszą rolę – popychają nas dalej, bo kiedy przejdzie się przez zakazane wrota, nie można się cofnąć.
Wróciłem do rzeczywistości. Dziecięce łóżeczko, ornamentowane wzorami kwiatów, stało w rogu pokoju. Pani Dorota oddychała. Obserwowała moje ruchy.
I znowu przebłyski z dzieciństwa: ośmiolatek, niski, nawet jak na swój wiek, wspina się na palcach, żeby spojrzeć, kto leży na kołdrze. Jest ciemno, przez zasłonę nie przedostaje się wiele światła. Chłopak widzi jedynie część dziecięcego szkieletu. Nie boi się, mimo że nasłuchał się niezliczonych opowiadań na jego temat. Nie wierzy w ani jedno.
Podobno niania, kiedy zmarło jej dziecko, nigdy go nie pochowała. Inne legendy mówią, że wykopała ciało z grobu. Słuchając tamtych opowieści, współczułem kobiecie. Teraz, gdy stałem nad łóżeczkiem i patrzyłem na szkielet dziecka, któremu brakowało rączki, nie potrafiłem współczuć. Wszystkie emocje przesłonił spotęgowany strach. Odwróciłem się, by wyjść z pokoju. Zamarłem.
Pani Dorota zamknęła drzwi, na klucz, i zapanowała ciemność. Nim całkiem wszystko przesłonił mrok, błysnęło coś między jej palcami, jakby ostrze.
– Myślałeś, że to tylko zabawka, rzecz, która ma odstraszyć natrętne dzieciaki, prawda? – odezwała się. – Dlatego zabrałeś wtedy dłoń Radka, uważałeś to za zabawne, liczyłeś, że się nie zorientuję. I to prawda, rzadko tutaj wchodziłam. Dopiero po kilku latach spostrzegłam, że szkielet jest niepełny. Jednak nie miałam pojęcia, kto mógł to zrobić, więc jedynie płakałam w samotności.
Milczałem, wsłuchany w rytm bicia serca. Jeśli wcześniej wspomnienia otoczyły mnie zewsząd, tak w tym momencie wierciły dziurę od środka.
Skradzionych kostek używałem przez jakiś czas jako zabawek i rzucałem nimi do puszki albo jako amunicji, strzelając z procy do szklanych butelek. W końcu zakopałem je gdzieś, potem nie umiałem ich odnaleźć i w ten sposób, przysypane ziemią, na zawsze zniknęły z mojego życia.
Na zawsze, a raczej: aż do teraz.
– Myślałam długo. – Niania wyglądała w słabym świetle jak zjawa. – Kto mógł mi to zrobić? I dopiero teraz, tuż przed śmiercią, przypomniałam sobie o małym rozrabiace, którego kochałam, prawie jak swoich synów.
– Nie mam już tych kości – rzekłem.
– Wiem, ale spokojnie – na jej twarzy nie było ani cienia uśmiechu – wystarczysz mi ty.
To irracjonalne: bać się staruszki, kruchej jak porcelanowa zastawa, którą trzymała w salonie. Ale miała ze sobą nóż i mieszkała w domu, do którego przenigdy nie powinienem był wchodzić. Atmosfera miejsca przygniotła mnie, jej niewidzialny ciężar przyszpilił moje ciało do ziemi.
Próbowałem zaatakować, oczywiście, lecz cóż z tego, skoro niania nabrała skądś młodzieńczej werwy? Zrobiła unik. Potknąłem się i wpadłem na ścianę.
– Nie dziw się tak – dosłyszałem z mroku. – Pragnęłam odzyskać całe życie, zbierałam pamiątki, które mnie wzmacniają. Na dole, skryta w szafie, leży urna z prochami męża. Brakowało mi ciebie.
Kolejna próba. Waliłem pięściami w nicość. Kobieta poruszała się bezszelestnie i szybko jak gepard. Kiedy myślałem, że ją dosięgnę, nagle znikała i wyrastała za moimi plecami. W pewnej chwili pomyślałem, że walczę nie z człowiekiem, ale z demonem. Zadrżałem. Niania zraniła mnie dwa razy w ramię, gdy spróbowałem dostać się do okna. Bolało jak diabli. Chciałem wołać pomocy, lecz głos ugrzązł mi w gardle. W końcu wylądowałem w kącie pokoju – obok łóżeczka z dziecięcym szkieletem na pościeli – otulony przez wszędobylską czerń.
Pani Dorota zdawała się zasłaniać sobą najsłabszy promyk słońca, który próbował przedrzeć się przez zasłonę w oknie i szczelinę w drzwiach. Kuliłem się, palcami drapiąc podłogę, ale oddychałem spokojnie.
Co dzieje się z balonem, gdy uchodzi z niego powietrze? Flaczeje. To samo stało się, gdy strach przed śmiercią zmienił się w pewność, że ona nastąpi. Już go nie czułem.
Czułem natomiast żal.
Kobieta zmierzała ku mnie, by odciąć moją dłoń. Nie miałem po co odczuwać strachu, współczucie wydawało się odpowiednim zastępstwem. Pani Dorota przez całe życie walczyła ze swoimi demonami, zgryzota, która zabiła jej męża, ją także zatruła, tylko że działanie toksyny trwało dłużej. Uznała za najlepsze antidotum sprowadzenie tutaj syna i męża, żeby ostatni raz mogli pobyć razem. Chciała wyrwać ich z tamtego świata. Tak bardzo ugrzęzła w rzeczywistości, że nawet duchy chciała do niej sprowadzić.
Najprościej by rzec, że pani Dorota oszalała. I mogła to być prawda. Lecz mną także zaczynało władać szaleństwo.
Niania zbliżyła się. Spostrzegłem jej ruch. Przygotowałem się na najgorsze. Nagle ktoś chwycił mnie za dłoń i ścisnął. To na pewno nie była pani Dorota. Jeszcze nie. Miałem wrażenie, jakby otuchy chciała mi dodać osoba, której palce są kościste, niewielkie i drobne. Ona też wiedziała, że niektórych spraw nie da się naprawić za życia. Czasem pozostaje czekanie.
Widząc zbliżający się cień staruszki, odwzajemniłem uścisk.
Konin, lipiec 2015
Przeczytałam bez przykrości, choć opowiadanie wydało mi się nieco naiwne. Nie bardzo wierzę, żeby stojąca nad grobem stara kobieta, choćby i pałająca żądzą zemsty, mogła być sprawniejsza fizycznie i silniejsza od dwudziestoparolatka, że chłopak, tak zwyczajnie i po prostu, poddał się.
Opowiadanie pozostawia nieco do życzenia. Zdarzają się nie zawsze najlepiej zbudowane zdania, zbędne zaimki, gdzieniegdzie powtórzenia.
Zaproszenie streszczało kto, gdzie i po co mnie zaprasza. – Zaproszenie oznajmiało/ informowało kto, gdzie i po co mnie zaprasza.
Musiałaby istnieć obszerna wersja zaproszenia, by to, które dostał bohater, mogło coś streszczać.
…najbardziej spodobała mi się ta o trzech jabłoniach rosnących na jej posesji. Podobała mi się może dlatego… – Powtórzenie.
Może w pierwszym zdaniu: …najlepsza była ta/ najbardziej lubiłem tę o trzech jabłoniach rosnących na jej posesji.
…pani Dorota posadziła wraz z mężem trzecią jabłonkę. – Czy posadzony wraz z jabłonką mąż, robił drzewku za podpórkę? ;-)
Może: …pani Dorota i jej mąż, posadzili trzecią jabłonkę.
…w pół roku później odszedł na zawał serca. – …pół roku później odszedł na zawał serca.
…sprowadzała niepokój na każdego przechodnia, który znał smutną przeszłość ich domu. – Czyjego domu?
Wtedy milknę, w mojej głowie kłębi się tysiące myśli… – Wtedy milknę, w głowie kłębią się tysiące myśli…
…żadna nie może być odpowiednią odpowiedzią… – Nie brzmi to dobrze.
Może: …żadna nie może być właściwą odpowiedzią…
Choć zastanawiam się, na co ma być odpowiedzią, skoro niania nie zadała żadnego pytania.
…gestem wskazała na kuchenne drzwi… – …gestem wskazała kuchenne drzwi…
Wskazujemy co, nie na coś.
Niania pokazała mi salon, półkę z książkami o pożółkłych stronicach i zastawę porcelany… – Niania pokazała mi salon, półkę z książkami o pożółkłych stronicach i porcelanową zastawę…
…żebym czym prędzej stąd poszedł. – Wolałabym: …żebym czym prędzej stąd odszedł/ wyszedł.
…ośmiolatek, niski, nawet jak na swój wiek, podnosi się na palcach… – …wspina się na palce…
Teraz, gdy stałem nad łóżeczkiem, gdzie leżał szkielet dziecka, któremu brakowało rączki… – Teraz, gdy stałem nad łóżeczkiem, w którym leżał szkielet dziecka, bez jednej rączki… Lub: Teraz, gdy stałem nad łóżeczkiem i patrzyłem na szkielet dziecka, któremu brakowało rączki…
Atmosfera miejsca przygniotła mnie, jego niewidzialny ciężar przyszpilił… – Piszesz o atmosferze, więc: Atmosfera miejsca przygniotła mnie, jej niewidzialny ciężar przyszpilił…
Kuliłem się, palcami drapiąc w podłogę… – Kuliłem się, palcami drapiąc podłogę…
Patrzyłem w oczy kobiety, którą okradłem. – W ciemności widział jej oczy?
Zmierzała ku mnie, by odciąć moją dłoń. – Drugi zaimek zbędny.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Reg, w tej babci-assasynie i demonicznym źródle jej mocy tkwi element fantastyczny całego opowiadania, zresztą całkiem ładnie, choć bardzo delikatnie zaznaczony.
I tak jak jest teraz, tak jest zdecydowanie lepiej.
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
No tak, Cieniu, pracowałeś nad babcią, pewnie poznałeś ją lepiej. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Niezłe opowiadanko, Danielu. Niektóre metafory bardzo udane. Szczególnie ta o karle sznurującym buty. Pozdrawiam.
Bardzo dziękuję za przeczytanie, Regulatorzy i Ryszardzie. Brr, jak widzę listę błędów, to aż dreszcze przechodzą po karku. To uczy cierpliwości. :) I dziękuję za klepnięcie Biblioteki, Cieniu.
Mee!
Kozajuniorze, to dobrze, że na widok błędów masz dreszcze, bo to znaczy, że Cię one mierżą. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Całkiem przyjemne opowiadanie. Choć faktycznie tylko jeśli weźmiemy babcię jako element fantastyczny to opowiadanie zaczyna być bardziej realne. Babcia zawsze też może być po dopalaczach dodających wigoru. W końcu gdzieś ostatnio słyszałam o jakimś narkotyku wywołującym agresję… Ogólnie mi się podobało. :)
"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll
Wiele pracy nie miałem, prawdę mówiąc, a opowiadanie, jak na tak niewielką objętość, ma świetny klimat. Pomysł też jest fajny, a przy tym Kózka nie zmarnował jego potencjału. Więc biblioteka lekką ręką przyklepana.
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Niezgorsze, choć i mnie – jak Regulatorów – niesłychana moc babcioniani nad grobową deską nieco rozbawiła. Skoro jednak był to element fantastyczny… tak jak – zapewne – fakt, że umierająca kobieta chce za sobą pociągnąć jeszcze jedną osobę… Bo, jakże inaczej wytłumaczyć ową mściwość w tym momencie życia? Że nie wspomnę, iż ponoć kochała narratora prawie tak, jak własne dzieci. A i szkielet w łóżeczku, jak rozumiem też element fantastyczny? Bo jakoś mnie dziwi, że nikt pochówkiem, lub rozkopanym grobem dziecka się nie zainteresował. Aaaaa i jeszcze, jak to ośmioletniemu chłopcu udało się szkielet ręki wynieść? I nikt się nie dziwił, kiedy ówże młodzian kośćmi się bawił?
Taaaa, wiem, wredna jestem. Tym bardziej, że przecież mi się podobało. I nawet pkt dam.
Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)
Całkiem niezłe. Zabrakło nieco jakiejś demoniczności w tym wszystkim, mrocznego klimatu, ale generalnie widać, że wiesz jak należy pisać w tych horrorach. ;p
Staruszka rzeczywiście trochę zbyt wygimnastykowana, jeżeli miał to być element fantastyczny, to myślę, że należałoby go bardziej wyeksponować, bo przynajmniej ja nie za bardzo wiedziałem skąd pojawiła się jej super siła.
Weseli starsi ludzie zazwyczaj opowiadają o wnukach i pięknej pogodzie. Smutni staruszkowie mówią o artretyzmie i dzieciach, które ich nie odwiedzają. Pani Dorota była bardziej dosłowna.
– Umieram – rzekła.
"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."
Emelkali, Twa wredota weszła na wyżyny. ;) Ale z niektórymi uwagami się zgadzam. Ale bardzo dziękuję za pkt.
Elanarze, najzabawniejsze jest to, że w życiu przeczytałem dwa horrory Orbitowskiego, a King dwa lata kisi się na półce. I wcale mnie do tego gatunku nie ciągnie, ale pomysły takie wchodzą do głowy. Staram się od tego odejść.
I Ryszardowi dziękuję raz jeszcze.
Mee!
Podobało mi się, bardzo żywa narracja, dużo zmian obrazów, a przechodzisz od jednego do drugiego tak zgrabnie, jeszcze przeplatając metaforami (np. wspomniany karzeł, albo sflaczały balon), że cały tekst czyta się lekko i płynnie. Dobra lektura.
Dziękuję, Mr_D. Miło słyszeć – czytać.
Mee!
Było parę zdań o podejrzanej konstrukcji, np:
Dźwięk dzwonka, zawieszonego obok wejścia, przywrócił mi wspomnienie, gdy jeden jedyny raz niania opiekowała się mną
To “gdy” jest mylące – można pomyśleć, że wspomnienie powróciło, gdy opiekowała się nim niania.
Ale poza tym niezły klimat, nawet trochę grozy i całkiem udane zakończenie.
Dziękuję, Zygfrydzie, za komentarz i klepnięcie w Bibliotekę. :)
Mee!
Podpisuję się pod komentarzem Emelkali – z tą uwagą, że podczas czytania nie zadawałem takich pytań, co jest dowodem na bagienność tekstu.
Dziękuję, Adamie, za komentarz.
Mee!
Pierwsza połowa podobała mi się bardziej niż druga. Była bardziej klimatyczna, zwłaszcza ta opowieść o jabłoniach. Później jeszcze wejście do pokoju wyszło dobrze, ale motywy staruszki, jak i zabrane kości nie do końca mnie przekonały. Ogólnie jednak całkiem fajne.
Dziękuję, Teyami.
Mee!
Najpierw kilka “czepionek”, a potem wrażenia ogólne :)
Niestety gorzej (+,) gdy mówimy o innych;
Pani Dorota zamknęła drzwi (-,) na klucz (-,) i zapanowała ciemność. Nim całkiem wszystko (całkiem wszystko, czy całkiem przesłonił?) przesłonił mrok, błysnęło coś (wolałabym coś błysnęło) między jej palcami (żyletka? co mogło błysnąć mięczy palcami? może lepiej “w dłoni”?), jakby ostrze.
Zdziwiło mnie też, że w teraźniejszości staruszka oprowadza bohatera i wynika z opisów, że są na parterze, natomiast we wspomnieniach wyraźnie zaznaczasz, że bohater wszedł na piętro. Moim zdaniem warto by było wspomnieć o tym wcześniej.
Druga dziwaczność:
Pani Dorota zdawała się zasłaniać sobą najsłabszy promyk słońca, który próbował przedrzeć się przez zasłonę w oknie i szczelinę w drzwiach.
W jaki sposób promyk słońca może przedostawać się przez szczelinę w drzwiach? Zakładam, że drzwi prowadzą do pokoju gdzieś z wnętrza domu, więc słońce raczej nie bardzo… Może “światło” dać po prostu?
No dobra, to tyle czepialstwa :)
Opowiadanie bardzo mi się podobało, historie opowiadane z perspektywy pierwszej osoby nie zawsze fajnie się czyta, bo autorzy mają tendencję do przynudzania. Ty nie przynudzałeś :) Szybko się wciągnęłam w treść, ale muszę przyznać, że mi także pierwsza połowa podobała się odrobinę bardziej. Pomysł z kradzieżą szczątek dziecka – super, zaskoczyłeś mnie tym.
Troszeczkę nie rozumiałam zamysłów staruszki, bo gdy napisałeś: “Pragnęłam odzyskać całe życie, zbierałam pamiątki, które mnie wzmacniają. Na dole, skryta w szafie, leży urna z prochami męża. Brakowało mi ciebie.”, to pomyślałam coś w stylu – “Aha! Babcia odprawia magiczne rytuały, wykorzystuje, no nie wiem, pali na stosie ofiarnym, przedmioty, prochy, wszystko z przeszłości i czerpie z tego siły witalne”. A potem ten pomysł z odcięciem dłoni… Jakoś tak wybił mnie z rytmu. Rozumiem, dlaczego chciała to zrobić, zemsta i te sprawy, ale jakoś tak moje myśli wcześniej dryfowały w inną stronę. Wolałabym, gdybyś wcześniej nie użył zwrotu, że pamiątki ją wzmacniają, albo ewentualnie jakoś bardziej to rozwinął.
Bardzo fajnie przedstawiłeś emocje, bo w trudnych chwilach faktycznie człowiek może poddać się rezygnacji i takiemu dziwnemu otępieniu. No i ta końcówka z uściskiem drobnej dłoni – ekstra :)
Kózko – masz talent do opowiadania strasznych historii. Bardzo fajne opowiadanie :)
Przeczytałem z ciekawością. Fajny klimat. Jakbym wrócił do opowieści E.A.P.
Tak jakoś subtelnie, ale mimo to strasznie :)
Warto zachować klimacik dal potomnych, zatem klik i fjuuu do biblioteczki
No byłbym zapomniał: spotęgowany strach – brakuje “czym” spotęgowany, może zatem: potężny, paniczny, nieopisany?
Nie biegam, bo nie lubię
Dziękuję, Iluzjo, za miłe słowa, i Tobie, Corcoranie, za Bibliotekę. :)
Mee!
Bardziej podobało mi się ostatnie opowiadanie, o tej dziwnej wsi, ale – co możesz poczytać za plus – nawet nie wiem, kiedy przeczytałem to. Rach, ciach i już…? Tak szybko? Więc ogólnie udane ;)
Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.
Byłeś chyba wtedy jednym z nielicznych. ;)
Tekst krótki, więc i szybko się czyta. Dziękuję!
Mee!
Nie powiedziałbym, że każdy krótki tekst szybko się czyta, ale z grzeczności nie zaprzeczę :)
Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.
Fajny tekst, podobał mi się. Niania niezła, ale jakoś udało Ci się przemycić, oprócz grozy, także współczucie dla tej kobiety.
Babska logika rządzi!
Ojoj, tak dawno to było… Dziękuję, Finklo :-)
Mee!