Młody akolita ostrożnie stąpał między twarzami wyrysowanymi w piasku. Na jego czole lśniły perełki potu. Słyszał wprawdzie historię o furii, jaka ogarnęła bezimiennego starca, gdy inkwizytor nadepnął na jedną z fizys, ale dopiero gdy ujrzał zwłoki, uwierzył.
Nieopodal, na kamieniu, siedział kaleka o spojrzeniu wypalonym szaleństwem. Rzadkie, siwe włosy i pomarszczona skóra zdradzały wiek. Na kikutach przedramion osadzono prymitywne chwytaki, które z trudem dzierżyły patyk. Eremita zdawał się być całkowicie skupiony na ostrożnym poruszaniu kijkiem. Rysowanie ust, ich kącika unoszącego się w lekkim półuśmiechu, wymaga precyzji – bez dłoni łatwo zniszczyć obraz nieostrożnym ruchem.
Akolita uniósł głowę i westchnął cicho. Tak blisko… I labirynt twarzy. Tysiące obliczy kobiety równie bezimiennej, co stary wariat. Czyżby droga do prawdy zawsze była najeżona tak skomplikowanymi pułapkami?
I ujrzał kobietę, w której Jedyny zawarł harmonię. Twarz jej idealnie regularna, niczym najlepszy odlew Mistrzów Wielkich Pieców Völklingen, w oczach cała mądrość Al-Iskandarii, w głosie słodycz spichrzów Mikołajowa.
Świadectwo Bezimiennego Pielgrzyma
Kiedyś, posterunek kolejowy osiem trzy, punkt przeładunkowy, ostatnia placówka sił zakonnych oraz pielgrzmów na trasie do Eld-Hain.
– To jest „Grot”? – zapytała kobieta, przyglądając się parowozowi.
– Ta jest! – Młody mechanik na pomoście obsługowym, wiodącym nad kołami wzdłuż stalowego cielska, odwrócił głowę. – A kto pyta?
– No, jak na tak słynną maszynę, wygląda dość mizernie… – Kobieta otaksowała krytycznym spojrzeniem pojazd. Lokomotywa wyglądała na sfatygowaną: poznaczony bliznami wgnieceń korpus, obtłuczone lampy…
Nieznajoma zmarszczyła nosek. Uroczo zmarszczyła, jak skonstatował młodzian.
– Mocny cug, silny, najtwardszy w swojej klasie! Takie zadrapania to betka! – Mechanik dumnie wypiął pierś. – Poza tym, na pustkowiach różne rzeczy obłażą machiny, zawsze coś się wgniecie… – dodał, obserwując rozmówczynię. Ku jego zmartwieniu, nie wyglądała na kogoś, komu imponuje niebezpieczny żywot załoganta gigantycznego parowozu. A szkoda, śliczna buzia o regularnych rysach, bystre spojrzenie – nic, tylko wziąć do kabiny…
– O, a co to za przeróbki? – Kobieta wskazała palcem pokrywę parowego generatora i sieć powyginanych drutów, oplatających kadłub niczym pajęczyna. Młodzieniec momentalnie nabrał podejrzeń. Kradzież wynalazków, choć oficjalnie zakazana przez Zakon, poza ostojami była codziennością. Każde usprawnienie dawało załodze lokomotywy przewagę nad konkurencją, zwłaszcza przy zdobywaniu intratnych, acz trudnych zleceń.
– Nasz cug, nasza sprawa. Do kogo i z czym przyszła? – wypalił.
Kobieta uśmiechnęła się lekko, a chłopak przez chwilę czuł, że za taki uśmiech dałby się pokroić.
– Maszynista jest? – zapytała niezrażona.
– Może jest, może nie ma…
– To ja poczekam.
Chłopak wzruszył ramionami i wrócił do oględzin. Trójkryształowy „Grot” stał na bocznym torze, wraz z innymi parowozami czekającymi na umówiony ładunek. Te z podczepionymi wagonami szykowano do wyjazdu. Z ośmiu linii do Eld-Hain przejezdne były tylko trzy, a i tak kurs zazwyczaj wiązał się z koniecznością przerwania blokady. Załogi jadących tam lokomotyw, na odprawie z zawiadowcami i zakonnymi, właśnie spierały się o przyznanie zakonnej eskorty.
Dziewczyna przycupnęła. Mechanik rzucał jej ukradkowe spojrzenia, zachodząc w głowę, kimże może być. Kontynuował przegląd, mimo narastającej ciekawości, bo wiedział, że Stary za fuszerkę potrafi srogo ukarać.
W końcu narada dobiegła końca. Maszyniści i tormistrzowie ruszyli do swoich parowozów. Niektórzy czerwoni ze złości, inni uśmiechnięci, jeszcze inni zafrasowani. Tak jak Stary Ahab. Główny maszynista „Grotu”, głęboko zamyślony, nie szedł sam. Towarzyszył mu korpulentny kapłan Jedynego i dwóch ponurych drabów. Kiedy cała czwórka podeszła do lokomotywy, duchowny skinął kobiecie głową, jakby spodziewał się ją tu ujrzeć, a ona wstała, pozdrawiając go dłonią.
– Mody! – krzyknął Ahab – kaj söm moje kolejorze?! Te ślywy zaś łotwarli halba?!
– A gdzie tam… – odburknął mechanik z pomostu – Poszli do telegrafisty, wywiedzieć się, kiedy dociągną nasze wagony. Na razie tylko część składu zapowiedziała się z kolejpostu osiemdziesiątego.
– Poczekej, glajzy i szfele niy ucieknöm, tera mömy ważniejszo robota. Znojć ich i rychtujcie ciufa na nocka.
Młodzieniec obrzucił wzrokiem towarzystwo. Zmarszczył czoło.
– Jak to? Mieliśmy przebić się do uszkodzonego odcinka, zrzucić materiały do naprawy torowiska… Co jest ważniejsze niż sprawna linia do oblężonej ostoi? Tych dwóch zakapiorów to nasza obsada?
– Nie pyskuj, rób. Zakonna rzecz – odparł spokojnie jeden z drągali, choć w jego ochrypłym głosie czaiła się groźba.
– Möj cug, moje ludzie, mogöm godać, co sie im podobo. Tukej niy je klasztor, za prowda i pytanie się jo żodnymu sztuby niy döm. – Ahab spojrzał twardo na mężczyznę.
– Spokojnie … – Duchowny pojednawczo uniósł ręce. – Twój parowóz, twoje zasady, Ahabie, ale zlecenie pilne i ważne. Podczepimy jeden wagon, wsiadają obecni tu panowie i archiwistka – Mechanik aż jęknął w duchu. Taka ładna, a Jedynemu przyrzeczona. – Ruszycie po zmroku, w kierunku Eld-Hain, szczegóły przekaże pan Jaeger Brat Usama Ibn Munkiz – skinął ku ponuremu wielkoludowi z bliznami na twarzy – w imieniu Zakonu, dowodzi wyprawą. Jak już mówiłem, najdalej za dzień, może dwa, wrócicie. O wszystkim, co zobaczycie lub usłyszycie, trzeba wam milczeć. O wszystkim, Ahabie. Zobliguj do tego załogę. Nie każę wam na Jedynego przysięgać, bo swoją reputację macie, ale to rzecz życia i śmierci. Jasne?
Stary skinął głową niechętnie. Duchowny odwrócił się do Usamy:
– Spotykamy się jak umówione, bracie. Dotrzemy konno, zapewne pod wieczór. Dołączcie do nas. Kto pierwszy się zjawi, niech czeka na resztę. Gdyby po dwóch dniach…
Drab położył dłoń na ramieniu sługi Jedynego, przerywając mu wpół słowa:
– Nie trzeba. Wiemy, co robić. Dogadam się z tymi völklingeńczykami. Bywaj.
Ruszyli w ciemność, w martwą pustkę między ostojami, w przestrzeń zrytą kraterami pozostałymi po Apokalipsie. Chroniły ich jedynie burty stalowego potwora, „Grotem” zwanego, własny spryt i łaska Jedynego. Za przeciwnika mieli cały nocny świat, pełen niewypowiedzianego zła, plugastwa Pustkowi oraz własnych, zatajonych grzechów.
Świadectwo Bezimiennego Pielgrzyma
Jechali przez noc. Tłoki biły miarowo, koła turkotały na szynach. „Grot” sunął powoli, więc i lampy migotały, dając jedynie słabe światło i z trudem rozpraszając ciemność.
Ahab tkwił pochylony nad zegarami, pomocnicy przy zaworach, mechanik przy dźwigniach generatora. A ona – na pomoście obsługowym, w goglach, by wiatr nie wysuszył oczu, z rozwianymi włosami, wpatrywała się w przestrzeń. Była przynętą. Polowali na Nienasyconego.
Mechanik spoglądał na archiwistkę co jakiś czas. Podobała mu się coraz bardziej. Nim wyruszyli, rozmawiali. Wprawnie rozpoznawała kolejne modyfikacje, doceniała rozwiązania, rozumiała działanie. Pytała również o metalową siatkę, oplatającą kadłub „Grota”. Młody opisał generator, wytwarzający moc błyskawic do lamp i nagich przewodów na korpusie.
– Kiedyś ptasidziób koszmarniak usiłował dojść do kabiny pomostem. Chwycił na zakręcie jeden drut, a nożem zahaczył o drugi, by nie odpaść; usmażył się cały. Cuchnął straszliwie, wnętrzności wypływały mu przez wszystkie otwory. Ale fakt, wtedy pruliśmy z wskazówkami na czerwonej skali, a lampy dawały światło jak w dzień… Musieliśmy odcinać go od siatki.
Skinęła głową, jakby zadowolona.
– Będę potrzebowała przełączyć tę moc do wagonu. Na zwarcie. Potrafisz? – No jasne, że potrafił. Za to uznanie w oczach, za ten pełen akceptacji pomruk, mógłby i świat przeprojektować.
Pracowali razem całe popołudnie. Ibn Munkiz i milczący Jaeger zniknęli na dłużej w wagonie. Kiedy cichy, wiecznie czujny drab uchylił drzwi, dojrzeli, że jest w pancerzu parowym. Archiwistka uniosła w górę kciuk, Jaeger powiadomił załogę o celu wyprawy. Pomocnicy zaklęli cicho, Młody wymamrotał słowa modlitwy. Tylko Ahab uśmiechnął się drapieżnie.
– Najpierw unieruchamiacie przeklętnika. Jeśli ten plan nie wypali, wkraczamy ja i Usama. Potem zakonna robi swoje. Panowie, niech was nie zwiedzie, że to niewiasta. Umysł ma ostrzejszy niż niejeden miecz. Parokryształy macie ochrzczone?
– Cug łochrzściöł nojwiynkrzy kurwiorz z klosztoru – zakpił Stary. Rycerz pokręcił głową, ale nie drążył tematu.
Jechali już drugą mszę, czekając na atak. Plan był prosty: zwabić na druty, schronić się w kabinie, jednocześnie przyspieszyć i usmażyć potwora.
Archiwistka cofnęła się do kabiny. Weszła do środka i sapnęła wściekle.
– Tak nic nie złowimy… Za wielki ten wasz cug, odstrasza! Kto to widział, na sto dwadzieścia stóp parowóz?! Wy, kolejarze i wasze stalowe przedłużenia kusiek… „Pequod” był mniejszy.
Ahab podskoczył, jakby dźgnięty, oderwał się od zegarów i odwrócił do archiwistki. Oczy zalśniły w półmroku.
– Mały łön niy böł, całe sto stóp! A i to niy stykło – warknął.
Kobieta spuściła głowę. Milczenie przerywał jedynie stukot kół.
– Wybacz… – słowa niemal ginęły w hałasie. – Stańmy. Wyjdę, na wabia. Ile mamy do zwrotnicy, na której musimy wjechać na powrotny tor?
– Halbmila – rzucił Ahab przez zęby. – Haltuj!
Zazgrzytały hamulce.
Nienasycony, istota bez łaski Jedynego, sklejona z ciała, maszyny i kryształu więżącego rozumną jaźń. Doskoczył do cugu i wdrapał się po płytach. Sześć odnóży, z mięsa i stali, ścięgien przeplatanych linkami metalowymi, mięśni złączonych z kołami zębatymi, kości sztukowanych metalowymi sztabami, zadzwoniło o pancerz „Grota”. Ahab krzyczał, by zalewać ojca i dziada, pomocnicy odkręcali zawory pomp, trysnęły wodne strumienie na kryształy, zaraz zmieniając się w gorącą parę, piach szedł pod koła, szarpnęły tłoki, wyrywając cug niemalże z miejsca. Już abominacja sięgała ku kabinie, już Ibn Munkiz w paropancu miał stawać na dach, samemu wystawiając się na śmierć od przewodności, li tylko by opóźnić przekleństwo i czasu dać załodze, gdy rozbłysły oślepiającym blaskiem lampy i zatańczyły błyskawice na siatce. Ahab upolował Nienasyconego, w fontannie skier i jęku metalu, topniejącego od sztucznych piorunów.
Świadectwo Bezimiennego Pielgrzyma
Zwolnili dopiero po jakimś czasie. Mechanik przerwał obwód, a Ibn Munkiz i Jaeger, obydwaj w paropancach, wyszli na pomosty.
– Musimy zdążyć, nim to ścierwo zacznie odtwarzać mechanizmy i szukać nowych ofiar. Gdyby choć jedno odnóże podniósł, nie oglądaj się na nas. Włączaj błyski. Nie chcę, by pożarł moją duszę, nie chcę stać się częścią tego… czegoś. – Polecenie Usamy nie zostawiało żadnej wątpliwości: liczyli się ze śmiercią. Mimo to, a może dlatego, Ahab przeżegnał ich znakiem zębatego koła. Młody pierwszy raz widział, by Stary komuś błogosławił zakazanym symbolem. Ibn Munkiz odwrócił głowę ku maszyniście, pogroził mu stalowym palcem, ale nic nie powiedział.
Patrzyli, jak Święci Rycerze mozolnie rozcinają nadtopiony pancerz Nienasyconego, jak narzucają elastyczną, drucianą siatkę na złowieszczo pulsujący w jego wnętrzu kryształ i jak wyrywają go z konstruktu. Pospiesznie przenieśli minerał do wagonu, a archiwistka spięła przewody.
– Włącz na mój znak. I nie tykaj dźwigni, póki nie staniemy. Tylko tak dotrwamy do naszej stacji – powiedziała.
Młody skinął głową i chwycił za przełącznik.
Meteoryty, prócz zagłady, przyniosły minerały, zdolne przeistoczyć każdą ciecz w parę lub, jak się później okazało, pochwycić umierającą duszę. Za nimi, niewiadomym sposobem, przybyły demony łaknące ludzkiej śmierci. Czy są więc kryształy rzeczywiście dziełem Jedynego?
Świadectwo Bezimiennego Pielgrzyma
Do opuszczonego posterunku kolejowego, niesławnej, nawiedzonej dziewięćdziesiątki, dotarli o świcie. Ibn Munkiz rozkazał jechać najwolniej jak się da, byleby błyskawice szły po drucie. Rycerze w mechanicznych pancerzach zeskoczyli ze składu i pobiegli przodem, już wkrótce wyprzedzając ledwo toczący się pociąg. Mechanik przyglądał się zbrojnym. Mimo zmęczenia, wrodzona ciekawość dała o sobie znać.
– Jak to jest zrobione… Takie małe? Nasz generator to jak kista piwa… – mruknął, ni to do siebie, ni to do stojącej obok archiwistki.
– Dobry projekt, ot cała tajemnica – odparła. – Muszę tam iść, wybacz. – Wskazała wagon. – Kiedy rozum śpi, budzą się demony.
Młody, zaskoczony znajomym hasłem, uniósł głowę.
– Jesteś z Mikołajowa? Byłaś w insurekcji? Sama się sprzedałaś czy cię przymusili?
– Dureń! Co ty możesz wiedzieć… Cholerni szczęściarze, łatwiej zastąpić mikołajowskich chłopów, niż völklingeńskich hutników. – Posmutniała wyraźnie. – Każdy chce żyć. Bywajcie.
– Zostow to – odezwał się cicho Ahab znad zegarów. – Klosztorno panna mo swoje tajymnice, lepi tego niy chytej.
– Siedni sie na żici, abo się lepi dżymni – zawtórował pomocnik maszynisty. – My som zwykłe robole a łona, to je wielko pani – dodał, kiedy archiwistka wyszła na pomost.
„Godoj zdrów”, pomyślał Młody, odprowadzając kobietę wzrokiem.
Minęli zniszczoną bramę i przysypaną piachem klapę szybu towarowego. Obok, przewrócony, rdzewiał parodźwig, niegdyś zapewne służący do przeładunku z wagonów wprost do podziemnego magazynu. Przy nim stał nowy, prowizoryczny żuraw. Przy na wpół zrujnowanym peronie przywitał ich kapłan w towarzystwie Jaegera. Pobłogosławił „Grotowi” i jego załodze.
– Paropompę przy studni trzeba przerobić, żeby wodę uzupełnić. Główna turbina kolejpostu jest tak zniszczona, że nawet nasz brat inżynier nie poradził. My tu, na odludziu, swoją sprawę mamy, na chwałę Jedynego. Nie kręćcie się przy maszynowni, zakonny zakaz – dodał. – W dyżurce rozłożyliśmy zapasy, korzystajcie do woli. Zapłata czeka w osiemdziesiątym trzecim.
– Narychtujymy co cza i ruszömy w rajza – odparł sucho Stary. – Mody uwijej się i gzuj gipko do werku. A ty mu Zigi pomogej! Wagon?
– Odczepiamy – potwierdził Jaeger. – Nie patrz tak, Ahabie. Tu nie straszy, a Zakon wybiera odludne miejsce, by nikomu nie zagrozić w razie… niepowodzenia… Rozumiesz?
– Dyć mie na łep nie pizło – odburknął maszynista. – Jo ło nic sie pytać niy byda, a moje ludzie tyż niy.
– Świetnie. – Rycerz skinął głową.
Kto widzi zbyt wiele, staje się wrogiem – gdyż zbyt jasno rozdziela dzieła Jedynego od dzieł ludzkich lub wręcz bezbożnych.
Świadectwo Bezimiennego Pielgrzyma
Z paropompą męczyli się dwa dni, ale kiedy już uszczelnili mechanizm i zalali kryształ, silnik wreszcie ruszył. Bez niej, wiadrami, biedziliby się z tydzień albo i dłużej – cug miał niemałe pragnienie. Za pomocą starego beczkowozu przetransportowali do lokomotywy całą potrzebną im wodę. Stary Ahab zarządził odpoczynek i odjazd o świcie. Młody wzdychał po cichu, bojąc się, że nie zdąży pożegnać archiwistki – widział ją tylko dwa razy, w przelocie. Kiedy załoga cugu poszła spać, ruszył na poszukiwanie.
Znalazł ją na platformie, gdy patrzyła niewidzącym wzrokiem w przestrzeń za zniszczoną bramą.
– Skąd wiedziałaś o „Pequodzie”? – szepnął, stając przy kobiecie.
Zaśmiała się cicho.
– W archiwach mamy niezwykłe historie. W tym tę o „Pequodzie”, dowodzonym przez Ahaba i wykolejonym w starciu z demonem Mb’dico. O wraku lokomotywy, który to ściągnięto do Völklingen i przerobiono na „Grot”, ulepszając przy tym znacznie. Nie wybrałam was przypadkiem. O waszych podróżach ludzie gadają, a zakonni archiwiści spisują. Nie sądziłam, że Ahab tak dobrze opiera się starości… Widać, obsesja go chroni.
Mechanik milczał chwilę, nim odezwał się ponownie:
– Znam tę legendę, wszyscy ją znamy. To nie on. Stary był tam, przeżył jako jedyny. Był wtedy pomocnikiem. Przybrał imię po ojcu i dziadku, zginęli w trakcie starcia.
Milczeli chwilę. W końcu Młody odezwał się pierwszy:
– Wtedy, w kabinie… Przepraszam.
Machnęła ręką.
– Nie twoja wina. Wiele z nas, dzieci Domów Wiedzy, ujawniło się wtedy tylko po to, by Zakon zgasił stosy. Wy naprawdę macie szczęście, nawet pomocnik przy piecu lub w cugu to wykwalifikowany robotnik. No i wasi jakby rozsądniejsi, inaczej spierają się z Kapitułą.
Mechanik spuścił głowę, trawiąc gorzkie słowa archiwistki.
– Co ty… Co tak naprawdę tutaj robisz?
Uśmiechnęła się tajemniczo.
– Robię zbawienie. Zakon chce ocalić Eld-Hain wraz z jego kryształowymi kopalniami, więc potrzebny jest cud. Ja go sprawię. Niech to ci wystarczy. Muszę iść, bywaj. I… dbaj o siebie.
Niepomny na zakaz kapłana, ruszył za nią ukradkiem. Wszedł do maszynowni i ze zdziwieniem zauważył, że w środku panuje ciemność, rozpraszana tylko światłem księżyca wpadającym przez uchyloną furtę. Odczekał, przyzwyczajając oczy do mroku, aż wreszcie ruszył na poszukiwanie. Znalazł jedynie niszczejącą turbinę i – tuż obok – klapę. Kiedy ją uniósł, światło wylało się z otworu. W środku było cicho.
Nasłuchiwał dłuższą chwilę, nim zdecydował się zejść do tunelu. Blask pochodził z lamp łukowych, zawieszonych wzdłuż ścian. Odnalazł wzrokiem przewód – ha, jednak produkowali tu przewodność, mniszkowie! – i ruszył ostrożnie korytarzem, pchany ciekawością. Czymże ta śliczna archiwistka tak naprawdę się zajmuje?
Stąpał najciszej, jak potrafił. Wkrótce dotarł do czegoś, co kiedyś musiało być podziemnym magazynem, tym, którego klapę mijali przy wjeździe. Kilka dogasających lamp nie oświetlało pomieszczenia w pełni, ale to, co zobaczył, wprawiło go w osłupienie.
W półmroku majaczyły olbrzymie sylwetki, ogromne mechanizmy, łańcuchy przekładni, koła zębate, stalowe liny, bezgłowe korpusy z otwartymi piersiami, skrzydła…
Zobaczył mechaniczne anioły. A potem gwiazdy.
Jak przez mgłę, słyszał głosy. Ból przytłumiał wszystko.
– Po coś go tu przywlókł? Trzeba było cichcem uciukać i zakopać!
– O świątobliwy, nie godzi się. Toż to człowiek, nie demon czy Nienasycony. – Głos pokorny, cichy, nawykły do proszenia.
– Złamał święty zakaz! Czy ty wchodzisz do laboratoriów Al-Iskandrii, jeśli ci tego zabroniono? – Lód. W tym głosie dźwięczał lód.
– Nie, ojcze, ale to młodzik, ciekawski…
– Karą za nieposłuszeństwo jest śmierć.
– Świątobliwy, miej litość! Weźmy go, wszak to mechanik. Tu się przyda…
– To völklingeńczyk. Fakt, po szkołach, z tego, co mówiła nasza siostra, zdolny, ale oni nigdy nie zginają karku. I jeszcze ta ich herezja czystego rozumu, zębate koła… Zastanawiałeś się kiedyś, bracie, dlaczego Zakon umieszcza tam tylko obcych, z innych ostoi?
– Daj spokój, Tomasie. Mnich dobrze gada. – Znał tę niby spokojną, lecz kryjącą niewypowiedzianą groźbę chrypę. Twarz pełna blizn, palec grożący Ahabowi…
– Usama, szanuję cię, ale to jest moja, inkwizytorska jurysdykcja. Której, przypomnę ci, bracie od miecza, podlegasz. Zabić, zakopać, załogę zbyć, nikomu nic nie mówić. A zwłaszcza jej!
– Nie. – Ochrypły głos był stanowczy.
– Sprzeciwiasz się woli Jedynego…?
– Bracie inżynierze, brat nas samych zostawi. A jeżeli brat komuś słówko piśnie, osobiście język wyrwę. Powtórzyć?
– N-nie, bracie Usamo…
Trzask drzwi. Oddalające się w korytarzu kroki.
– Tomas, nie wnosisz do tej misji nic, poza inkwizytorskim nadzorem. Zabij młodziaka, a będziesz miał wypadek. – Cichy, nieco chrapliwy spokój.
– Zdurniałeś na starość?! Grozisz namiestnikowi Inquisitum?
– To jest obietnica, Tomasie, nie groźba. Wystarczy już niepotrzebnych okrucieństw, które popełniasz w imię Jedynego.
– Oszalałeś.
– Są inne sposoby na zapewnienie milczenia. Zgoda, załogę „Grota” trzeba odesłać, chłopca ogłosić zaginionym… Poproszę Jaegera, przed świtem rozłoży odpowiednie ślady. Upiornik zęboszponny, zdaje się, dość powszechny horror w tej okolicy. Ale nie zgadzam się na mord dla dobra sprawy. Wystarczy mi to, co widziałem w Mikołajowie. Pamiętasz Mikołajów? Sypiasz dobrze? Cóż to, milczysz?
– Jedyny… On pozna swoich.
– Tak to sobie tłumacz. Jak będzie?
Milczenie.
– Jak będzie, Tomasie?
– Zgoda. Będzie żył. Wymyślę coś innego.
Jeśli wierzymy – to równie mocno, jeśli modlimy się – to tak samo. Ale nikogo do tego nie zmuszamy, nie zamykamy ust tym, którzy zadają pytania.
Świadectwo Bezimiennego Pielgrzyma
Usama Ibn Munkiz patrzył na wyżętą z życia, zrytą kraterami przestrzeń, połykaną przez pociąg. Znów wracał do tej rozmowy, znów czuł w ustach gorycz i przeklinał własną ślepotę. Czuł, że Tomas coś szykuje, ale to…
Wyrwany język, obcięte dłonie. Nie powie, nie napisze. Pokuta, nadana inkwizytorskim prawem za grzech rzekomej herezji: pielgrzymka. Kara dla tych, którzy nie mieli już nic do stracenia; samobójcza peregrynacja li tylko z włócznią łańcuchową przeciw oblegającym Eld-Hain czartom. Jak okaleczony chłopak miał zabić siedem demonów, by uzyskać rozgrzeszenie i wolność?! Jak miał kiedykolwiek coś jeszcze naprawić lub zbudować?! Jaeger, towarzysz i przyjaciel, z niemałym trudem powstrzymał starego rycerza przed rozszarpaniem okrutnego kapłana. Zaopiekowali się młodzieńcem, odratowali. Nie potrafili tylko ożywić pustych oczu skazańca.
Mijały tygodnie. Zakonni pracowali ile sił. Mimo to, nie byli jeszcze gotowi; jeszcze nie nauczyli się, jak w pełni władać jaźniami zamkniętymi w oplecionych piorunowymi drutami kryształach. Inżynierowie zbudowali tron wedle projektu archiwistki, zatapiając w nim część zdobytego na Nienasyconym minerału. Resztę odprysków umieścili w piersiach konstruktów. Wciąż nie wszystko działało, duch w maszynie nie dawał się łatwo okiełznać. Tak, wiadomość o armii demonów maszerującej na Eld-Hain dotarła do nich zdecydowanie za wcześnie
W dzień, w który zjawił się pociąg z pątnikami jadącymi do Eld-Hain po śmierć lub krwawe odkupienie grzechów, archiwistka zobaczyła chłopaka. Nędznie wyklepane chwytaki zamiast dłoni, li tylko, by utrzymał mechawłócznię, przeorana cierpieniem twarz… Rozpoznała go. Wybiegła za nimi na peron, wściekła się, krzyczała, chciała przerwać pracę. Tomas natychmiast kazał przywiązać ją do tronu, wszak budowniczy pierwszy staje pod swoim mostem. Wtedy Usama podjął decyzję. Patrzył na blednące oblicze kapłana i głośno, powoli cedząc słowa, ślubował pomóc kalece zabić siedem demonów. Inkwizytor zrozumiał, że chłopak może wrócić.
Ibn Munkiz wsiadł do pociągu straceńców razem z młodzieńcem. A Jaeger… Jaeger tylko udawał, że wsiada. Jaeger, jak uzgodnili między sobą, musiał zostać. Na wszelki wypadek.
Śmierć zazgrzytała częściami mechanizmów i zębami kos, zatrzeszczała skrami błyskawic uwięzionych w skrzydłach, zagwizdała powietrzem ciętym przez pikujące ni to golemy, ni to koszmary anielskie, rozbryzgnęła się tryskającą krwią, rozchlupotała bagniskiem odciętych członków, przez które parliśmy w tej straceńczej szarży do przodu. I stało się tak, że padł na mnie cień skrzydeł i terkocząca zębatkami zagłada świstała wokół mnie nożem.
Świadectwo Bezimiennego Pielgrzyma
Ibn Munkiz przyjął uderzenie na tarczę i ciął na oślep, o mało nie tracąc równowagi na śliskich od krwi i deszczu deskach. Za plecami Usamy, na peronie zewnętrznej stacji Eld-Hain, kaleki pielgrzym wstawał z trudem z kolan. Nieopodal skrzydlaty, mechaniczny olbrzym niestrudzenie unosił i opuszczał kosę, żłobiąc krwawe wyrwy w szeregach nacierających na barykady demonów.
Wiele mil dalej, w podziemiach opuszczonego kolejpostu, Jaeger z satysfakcją zmiażdżył kark inkwizytora. Z niepokojem spojrzał na wyprężone w spazmie ciało archiwistki, pianę w kąciku ust i bielmo na oczach.
Łomot, gwizd, dźwięk miażdżonych wagonów, rozrzucanych na boki przez pancerny klin. To „Grot” i dwa inne parowozy szarżowały torowiskiem, wprost na olbrzymie biesy dziesiątkujące ostatnią linię pielgrzymów. Sypnęły iskrami pełzające po cugach pioruny. Powietrze zapachniało ozonem.
Czarci ogar chwycił i szarpnął za karwasz paropancu, obalając Usamę. Pielgrzym, ślizgając się, dopadł do nich, zajazgotała łańcuchem mechawłócznia. Krew i kości stwora rozbryzgnęły się na wszystkie strony.
Parowozy z łoskotem przetoczyły się wzdłuż peronu, taranując walczących przy barykadzie. Pątnicy, demony, te mniejsze i te ogromne, drewniane blokady, worki z piaskiem, pogięta stal – wszystko zmieszało się w makabryczne kłębowisko.
– Siódmy… – zachrypiał Ibn Munkiz, zrywając głowę potwora z przedramienia. Pielgrzym nie słuchał. Stał jak wryty, patrząc na pobliskiego anioła.
I gdym ubił siódmego, zerknęła na mnie twarz stalowa, nieruchoma – jej twarz, lico kobiety z peronu.
Świadectwo Bezimiennego Pielgrzyma
W odległych podziemiach Jaeger, mamrocząc modlitwę, naciągnął kuszę.
Parowozy przełamały natarcie hordy, miażdżąc wszystko na swej drodze, aż w końcu wypadły z torów. Ich załogi będą bronić się zaciekle jeszcze przez pacierz, może dwa. Zginą, ale pociągną za sobą mechanicznych rycerzy i zaślepionych krwawą gorączką pielgrzymów. Wraz z nimi szalały stalowe serafiny, bez wytchnienia kładąc pokotem setki bestii. Losy, zdawałoby się już przegranej, bitwy odwróciły się zupełnie.
Jeden z mechaniołów runął na uciekającego demona, cięciem kosy rozrywając potwora na pół. W metalicznej masce oczy zalśniły dziwnym blaskiem. Coś przepłynęło w powietrzu między umierającym biesem a maszyną.
Daleko stąd, kobieta przykuta do kryształowego tronu wycharczała plugawe bluźnierstwo. Jaeger przymknął oczy, po policzku popłynęła łza. Wciąż czekał w nadziei, że może to tylko chwilowa słabość, może jeszcze dusza wyzwoli się z opętania…
Piorunowy drut nagle ożył, popełzł po jej udzie niczym wąż. Archiwistka znieruchomiała i spojrzała na mężczyznę.
– Pożrę cię. Pożrę was wszystkich.
Cięciwa jęknęła.
Serafiny pod Eld-Hain znieruchomiały.
(…) Akolita twój, zacny Gallusie, szukając prawdy o pochodzeniu Aniołów Zagłady, spisał jeno legendę, nie próbując dotrzeć do innych źródeł. Nie dość tego, upstrzył ją literackimi wprawkami w złym guście. Porównaj świadectwo arcykapłana Theodeusa, który wziął czynny udział w bitwie i przysiągł, że gdy Anioły spłynęły z Niebios, usłyszał głos mówiący: „Łaskę moją oto wam daję, błogosławieństwo i zbawienie. A po zwycięstwie, we śnie, będą nad wami czuwać”.
Przeto, Gallusie, bezwartościowym znajdujemy to świadectwo. Trąci herezją rodem z agitek völklingeńskich odszczepieńców, tych zadufańców ślepo zapatrzonych w metal i nieochrzczone, zegarowe mechanizmy. Uznajemy pismo za bluźnierczy apokryf. Należy tę niedorzeczność spalić i na zawsze o niej zapomnieć. Ucznia swego pokutą naprowadź na uwielbienie Jedynego. Inqusitium nawiedzi Cię wkrótce, by postępy w tej sprawie zbadać.
z listu Sekretarza Kapituły Zakonu Jedynego w Al-Iskandrii do Gallusa Widzącego
Przyjacielu,
Kapituła zmową milczenia otacza prawdę. Nie czas to, by w bratobójczą waśń się pchać. Ukryj dobrze ten zwój, być może twoje dzieci będą w stanie oddać sprawiedliwość bezimiennym i cenie, jaką zapłacili za nasze przetrwanie. A gdybyś chciał o coś zapytać, odwiedź mnie.
Usama Ibn Munkiz
Pierwszy Farys Świętych Rycerzy Zakonu
W strugach deszczu, wykolejony parowóz na przedpolu Eld-Hain błysnął reflektorem. Blachy i mechanizmy z jękiem poczęły się prostować. Trzy pokolenia Ahabów zalśniły w parokryształach.