- Opowiadanie: Klapaucjusz - Tango

Tango

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Tango

– P. – Ostrożnym ruchem sunęła opuszką po jego dłoni. Dotyk okazał się na tyle delikatny, że Michał poczuł mrowienie łaskotek. – O. – Ścisnęła palec serdeczny. – W. – Później dwa razy zastukała w poduszeczkę na Wzgórzu Wenus. – I-E-D-Z. – Z każdą literą nacisk stawał się coraz bardziej zdecydowany, a każdy ślizg szybszy – Powiedz. – Zasygnalizowała koniec wyrazu lekkim klepnięciem. – Jak to jest?

– Co?

– Odbierać świat tak jak ty. Nie widzieć ani nie słyszeć.

– Normalnie. Jak ma być? – Zniecierpliwiony zaszurał suchym paluchem po miękkiej, pachnącej cytrusami skórze.

– Co czujesz, kiedy dotykam twojej dłoni?

– Ciepło… Zimno … Oba…– Nie mógł znaleźć właściwego określenia. – Ty opowiedz. Jak to jest widzieć?

Teraz ona dłuższą chwilę się zastanawiała, zanim tips  energicznymi ruchami począł przecinać linie papilarne. Opowiadała długo, a on zastygł skupiony, żeby nie uronić żadnej litery. W ciemnym pokoju, bez klamek i bez ścian,  rysowane przez nią kształty migały raz za razem i łączyły się w słowa.

Nie wiedział, ile czasu minęło, twarzy nie rozgrzewały już wpadające przez okno promienie. Palec zatrzymał się na dłuższą chwilę, jakby łapała oddech, zanim wróci do tańca po parkiecie dłoni.

– Muszę już iść – napisała zamiast tego.

– Przyjdziesz jeszcze?

– Oczywiście. Jeśli twoja mama się zdecyduje, będę tutaj przez cały miesiąc. Następnym razem ty opowiadasz.

 

Kolejnego dnia nie było okazji porozmawiać. Michał czuł się trochę jak lalka co jakiś czas podnoszona z półki w szafie. Czynności rozpoczynały się nagle i zawsze występowały parami. Najpierw zdecydowanymi ruchami kierowała nim mama, później wszystko starała się, jak najwierniej, powtórzyć nowa opiekunka. Musiała wdrożyć się w jego codzienność, zanim będzie mogła zadbać o niego samodzielnie.

 

Dwa dni w roli pacynki okazały się wyjątkowo męczące. Wypełniało je oczekiwanie aż mama wyjedzie. Ona rzadko pisała coś nowego. Szorstkie palce były pozbawione tajemniczości, emanowały rzeczowością. Skupiała się na małych, codziennych problemach.

Kiedy objęła go na do widzenia i wyszła, z trudem opanował chęć klaśnięcia z radości. Wreszcie mógł wrócić do rozmowy z nową opiekunką. Energia i ciekawość buzowały pod skórą przyjemnymi dreszczykami. Rozłożył na kanapie miękkie poduchy i przyciągnął podnóżki, żeby stworzyć jak najwygodniejsze warunki do pogawędki.

Dowiedział się, że dopiero ukończyła kurs alfabetu Lorma. Odpowiedziała na ogłoszenie, żeby utrwalić nową umiejętność.

– Świetnie ci idzie. Z mamą nie rozmawia się tak przyjemnie. – Posłał w ciemność nieśmiały uśmiech.

Pasjonowały ją języki i literatura. Niczego więcej nie wyciągnął, niechętnie mówiła o sobie.

– Wróćmy do ciebie. Podobno jeśli nie ma się niektórych zmysłów, pozostałe są silniejsze. To prawda? Masz mocny węch? – Nawiązała do rozmowy z pierwszego spotkania.

– Zawsze miałem słaby. Ale może to prawda. Inny zmysł mam wyczulony.

–  Który? Dotyk, smak czy czucie głębokie?

– Jeszcze inny.

– Nie ma innych.

– Jest, może z powodu wzroku i słuchu  masz przytępiony.

– To jaki?

– Wyczuwam energię, która czasem pozwala mi robić różne niezwykłe rzeczy.

– Opowiadasz.

– Opowiadam. Szczerą prawdę!

 

W następnych dniach, mimo że opiekunka odebrała staranne przeszkolenie z rutyny mieszkania Lipskich, codzienność została przekręcona na lewą stronę. Nuda naznaczyła i odebrała smak ulubionym zajęciom Michała. Po wstaniu i ubraniu się człapał nerwowo od ściany do ściany i zastanawiał się, o czym chciałby tym razem rozmawiać. Dłoń świerzbiła go, kiedy wyczekiwał aż spłyną na nią słowa. Od ukończenia szkoły nie miał takiej okazji porozmawiać z kimś, kto tak chętnie opowiadałby mu o niewidzialnym świecie dookoła.

Postanowił skorzystać z okazji i poprosił, żeby nauczyła go zdań po angielsku. Mama znała ten język. Ale się zdziwi, kiedy Michał wypisze na dłoni: An apple, please.

Wypuszczali się na długie spacery, na które zazwyczaj nie mogła sobie pozwolić mama. Prowadził opiekunkę ulubionymi ścieżkami, zadziwiając ją orientacją w terenie.

– Mój zmysł – podkreślał zawsze z satysfakcją.

 

Spomiędzy ruin zburzonej powszedniości zaczęły kiełkować nowe rytuały. Dużo czasu spędzał na powtarzaniu słówek, ale największą frajdę sprawiało mu zaskakiwanie Kamili. Długie, samotne minuty poranków spędzał na obmyślaniu nowych niespodzianek.

 

– Skąd się wzięły te tulipany na stole? – zapytała któregoś dnia.

Uśmiechnął się z zadowoleniem i uniósł barki w lekceważącym geście.

– Wychodziłeś? Kiedy? Nie możesz tak robić! A gdyby coś ci się stało? Jestem za ciebie odpowiedzialna! – Czuł, że jej palce drżą. Ścisnął drobną dłoń uspokajająco.

– Przecież ci mówiłem, że wyostrzyły mi się inne zmysły. Ściągnąłem kwiaty bez wychodzenia.

– Nie opowiadaj głupot.

Dotknął zmarszczonego gniewnie czoła i zdecydował się na przyjęcie potulnej pozy. Podziałało.

– I dałeś radę porozumieć się w kwiaciarni? Brawo!

– A ty dalej swoje. Nigdzie nie wychodziłem – zaprotestował, kilkukrotnie pocierając wszystkimi palcami o jej dłoń.

 

Innym razem – realizacja tego planu zajęła tydzień z okładem – stworzył dla niej małe zoo zwierzątek z balsy, o takich samych kształtach jak zabawki, którymi bawił się w dzieciństwie.

I jak dziecko cieszył się z zaskoczenia, jakie  wywołał prezentując Kamili  całe stado.

 

***

Tamtego poranka, tuż po wstaniu, pomyślał, że zostało jeszcze dużo czasu i uciekł myślami ku przyjemniejszym tematom. Dopiero kilkanaście godzin później, kiedy ostatni dzień skurczył się do ostatniego wieczora, Michała ogarnęła panika. Musiał to powiedzieć.

– Chciałbym, żebyś została na zawsze. Myślę, że jesteś aniołem. – Serce biło w piersi tak mocno, że silne uderzenia pulsowały nawet w skroniach.

– Nie zagalopowałeś się? – Kiedy to powiedziała coś ścisnęło go w gardle. Delikatnie wyciągnął rękę i dotknął jej twarzy. Dopiero, kiedy poczuł, że całe policzki drżą, a usta rozciągnięte są w szerokim uśmiechu, odetchnął z ulgą.

Śmiała się. Więc może warto spróbować? Jeśli nie teraz, to kiedy?

 

Delikatnie przybliżył twarz do jej szyi. Przesunął nosem i ustami po wiotkiej skórze. Smakowała mandarynkami i goryczą alkoholu, w którym uwięziono zapach perfum.

Odsunęła go stanowczo. Cała drżała, skonstatował. Czyżby ze złości? Gorycz w ustach nasiliła się nie do zniesienia.

– Nie! – napisała. A później jej palec, zacinając się, kilka razy zrywał się do biegu, ale ostatecznie wyhamowywał. Za to kiedy w końcu ruszył, słowa następowały po sobie błyskawicznie. – Jesteś świetnym facetem, ale mam czterdzieści pięć lat, piętnaście więcej od ciebie. Pomyliłeś się. – Przerwa. – Dobrej nocy. – I nic więcej. Po prostu się odsunęła.

Nawet nie mógł dopytać, czy faktycznie jest o tyle starsza i zapewnić, że nie ma to przecież żadnego znaczenia.

 

Nocą nie zmrużył oka.

 

Rano przyszła się pożegnać. Siedział przy stole z mamą, kiedy nadeszła i lekko klepnęła go w ramię.

– Do zobaczenia. – Tylko tyle. Przynajmniej nie "żegnaj”.

– Nie idź – zapisał gorączkowo. Schwycił za umykający nadgarstek. Czuł pod zaciśniętymi palcami, jak pulsuje jej krew. Wziął głęboki wdech na uspokojenie. Przekręcił na chwilę trzymaną rękę o sto osiemdziesiąt stopni i dopisał: – Proszę.

Szarpnęła się mocno, nie pozostawiając mu złudzeń. Nie puścił. Jeszcze raz, z zaciśniętymi z wysiłku zębami, złamał jej opór i przekręcił dłoń.

– Nie wrócisz. Idź, ale obiecaj, że wrócisz. Nie znikaj. Jak cię znajdę?

Przestała się szamotać, więc rozluźnił uścisk i wystawił dłoń. Stał i modlił się, żeby nie wykorzystała tej chwili i nie odeszła.

– Nie znajdziesz.

We wnętrzu zawył szlochem opuszczonego malca, który zgubił się i nie wie, co zrobić. W końcu instynkt dziecka zwyciężył. Michał wystrzelił obiema rękami i przyciągnął kobietę do siebie. Ostre wyładowanie smagnęło go po policzku. Rozluźnił uścisk i znowu chwycił ją za nadgarstek. Na ramieniu, a później na torsie poczuł długie piekące linie, wydrapane paznokciami. Nie puścił dopóki dwa kolejne ramiona nie pociągnęły go do tyłu.

Kamila wyrwała się jemu, a on zaraz później mamie. Z przerażeniem młócił powietrze wokół siebie, ale nie dał rady schwycić opiekunki. Upadł na kolana i miotał się po podłodze. W ustach zrobiło się słono – to po włoskach brody spływały łzy. Odtrącił mamę i na czworakach dobrnął do łóżka.

Przez następne doby trwała niekończąca się noc. Michał wciskał zaciśnięte w pięści dłonie do kieszeni i nikt ani nic nie miało do niego dostępu. Bez tanga jej  troskliwych palców dzień się nie zaczynał. A nocą… Kiedy noc trwa zbyt długo, pojawiają się koszmary. I pytania, które nie dają spokoju.

 

Jak to się stało, że tak się pomylił? Ilekroć o tym myślał, paliło go w policzki, jakby zasnął na słońcu i mocno je poparzył. Gdyby tylko widział… Obserwowałby wszystkie reakcje, odnotowywał każdy ślad emocji. Przecież wtedy na pewno prawidłowo oceniłby uczucia Kamy.

 

Po tygodniu w ciemności pojawił się kształt. Doskonale znany owal twarzy przecięty wąskimi, spierzchniętymi ustami. Dołeczki, w których ośmielał się czasem zatrzymać palce, kiedy się śmiała. Długa szyja wpływająca do obojczyków. Ramiona i dłonie. Cała Kamila. Później, obok niej, zmaterializował się kolejny znajomy kontur. Skłębiona broda, zadarty nos, lekko zaokrąglony brzuch.

– Gdzie jestem? Jak mnie tu przeniosłeś? Wypuść! – Zasypała jego reprezentację kłującym gradem pytań.

– U mnie. Nie wiem jak, ale nigdzie indziej nie mam szans cię upilnować. Nie mogę cię stracić!

Kobieta zareagowała gwałtownie. Szybko zaczęła się oddalać, brnąć głębiej przez pustkę, która oddzielała świat Michała od świata obrazów. Nie protestował. Dobrze wiedział, że ciemność ciągnie się w nieskończoność, a jedyne co można w niej znaleźć, to samotność, która przygna Kamilę z powrotem.

 

Znowu zaczął rozmawiać z mamą. Wrócił do codziennych czynności i czekał, aż istota uwięziona we wnętrzu jego świata będzie gotowa.

 

A ona parła przed siebie. Zaczęła zwalniać dopiero, kiedy samotność stała się nie do zniesienia, a wzrok i słuch spragnione bodźców poddawały się halucynacjom. Do miejsca, z którego wyruszyła, i czekającej tam reprezentacji gospodarza wróciła dopiero po tygodniu.

Czuł drżenie, ale samotność nie złamała jej do końca. Najpierw wierzgała, biła i gryzła. Długo. Potem palce zerwały się do gniewnych piruetów.

Wreszcie.

Koniec

Komentarze

Nowa wersja Pigmaliona. Tego się nie spodziewałem. Mam na myśli sięgnięcie po ten motyw przy takiej tematyce konkursu.

Melduję, że przeczytałam. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Se ciut przekleję…

 

Pigmalion? Faktycznie, można tak zinterpretować. Ja bardziej dosłownie odebrałem, że bohater “porywa” w swoją ciemność Kamilę.

 

Opowiadanie w ciekawy sposób osuwa się z normalności w taką historię niesamowitą – od miłości niewymuszonej, przez odtrącenie po “rozwiązanie siłowe”. Egoizm, zaborczość, tryumf – w jednym, finałowym słowie – uderza.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Adamie, Psychobójco, dziękuję za kliknięcia bibliotekowe. Głosy wymagających czytelników to zawsze duża nagroda.

 

Od samego początku moją intencją było zostawienie obydwu torów (zazwyczaj ciężko mi zmusić mózg do zaakceptowania wyłomu w rzeczywistości), ale faktycznie, im dłużej obcowałem z tekstem, tym, mnie akurat, bliższa stawała się druga wersja.

W sumie ciekawe, którego wyboru dokona większa część czytelników.

 

Śniąca – spooocznij. Dzięki za wizytę i mam nadzieję, że nie był to bardzo przykry obowiązek.

Jakbym zakładała, że czytanie tu czegokolwiek to przykry obowiązek, to:

  1. nie pchałabym się do jurorowania
  2. nie byłabym użytkowniczką tego portalu 

:) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Klapacjodanie, ja klikam Bibliotekę dla betowanych tekstów tylko wtedy, gdy już na etapie bety, przed swoimi uwagami uważam, że tekst jest wart klika ;-) Znaczy, podobało mi się i bez uwzględnienia moich poprawek ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Klapaucjuszu, najpierw wyjaśnię nieporozumienie – Śniąca juroruje, więc się nie wypowiada na razie pod tekstami, tylko zaznacza, że tu była. Opinię dostaniesz potem.

W ustach zrobiło się słono – to po włoskach brody spływały łzy. – jakoś anatomicznie mi to nie pasuje – może chodziło Ci o wąsy, bo gdyby płynęły łzy brodą, musiałyby płynąć pod górę.

Ciekawe opowiadanie, takie… bez poezji. To nie żaden zarzut, wręcz przeciwnie, w tym przypadku to komplement. Często widzę w swojej okolicy dzieci niewidome albo głuche (nie spotkałam jeszcze nigdy głuchoniewidomego) – nieraz obserwowałam, jak zaborcze w swoich żądaniach potrafią być. Kiedyś w autobusie głuchy czterolatek domagał się podania zabawki. Wył dotąd, dopóki matka nie zrezygnowała z oporu. Cały autobus gapił się na nich. Dlatego Twoje opowiadanie jest takie bardzo prawdziwe – żądanie tego młodego mężczyzny, próba siły i w końcu przywołanie kobiety.

A poza tym bardzo wyróżnia się na tle pozostałych tekstów, gdzie autorzy są delikatni, enigmatyczni, jakby bali się skrzywdzić głuchoniewidomych, a trochę pozbawiali ich ludzkich cech (tych złych).

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, mam nadzieję, że Śniąca to wyczuła, ale po prostu sobie żartowałem z jej meldunku. Trudno mi było się powstrzymać od zaczepki, bo przypomniała mi się Anet i jej fajnie. Obowiązkowy element, niby nic nie wnoszący, ale gdy brakowało pod tekstem budził się jakiś wewnętrzny niepokój ;)

 

Z tą brodą zaraz pomyślę. Kiedy ktoś ma długą, zapuszczoną i skłębioną, to wąsy jakoś mi się klasyfikują jako część brody, bo jak tu wyznaczyć granicę. Ale oczywiście masz rację.

 

Cieszę się, że znalazłaś tekst interesującym. W pewnym sensie miał właśnie być polemiką z tymi głęboko lirycznymi, które pojawiły się na początku konkursu. Pokazywać, że jest trochę inaczej, ale  mimo wszystko bardzo podobnie i zwyczajnie.

 

Psycho – i fajno :)

Autor tak ładnie doceniał i serio brał pod uwagę, co mam do powiedzenia, że byłam mile zaskoczona :D Lubie ludzi, którzy naprawdę chcą się uczyć. A że do tego tekst mi się podoba, leci punkt.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Po pierwsze.. bo już mogę ;)

Po drugie, bo tekst zasłużył :) Ciekawy pomysł, nieźle napisany. Szczerze powiedziawszy Pigmalion w ogóle nie przyszedł mi do głowy. Odebrałam tekst tak, jak Psycho – że bohater porywa i więzi upragnioną kobietę.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Rozwinięcie pierwszej cześci i odrzucona miłość były dla mnie intuicyjnie oczywiste. Przedstawiłeś je w niebanalny, poruszający sposób, ale wątek odtrąconego faceta jest stary jak świat, choć w tym wypadku tragizmu dodaje sytuacji niepełnosprawność.

Druga część, która opowiada o tajemnej mocy bohatera jest znacznie bardziej oryginalna, intrygująca. Szkoda, że nie jest dłuższa a sam wątek jak to nazwałeś “wyłomu w rzeczywistości” nie został trochę rozbudowany. Absolutnie nie uważam, że konieczne było odkrywanie wszystkich kart, ale myślę, że bardziej bym się wczuł, gdybyś dodał jeszcze kilka scen.  

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Interesujący pomysł i równie ciekawy tekst. Zgadzam się z przedpiścami – tak, nietypowe opowiadanie na ten konkurs. Tak, ja też zinterpretowałam dosłownie. Tak, chętnie przeczytałabym więcej o fantastycznych mocach bohatera. Ale nie narzekam. :-)

Ech, rzadko się zdarza, że jakiś tekst trafi do Biblioteki, zanim go przeczytam. A dzisiaj dwa. Niezły wysyp. :-)

Babska logika rządzi!

Ciekawy tekst, tytuł też pomysłowy, chociaż całość dość przygnębiająca, szczególnie to porównanie do lalki na początku. Podoba mi się, że tutaj osoba głuchoniewidoma nie jest wyidealizowana – mimo wszystko to przecież zwykli ludzie, a świadomość, że zawsze będą mieli trudniej od innych, nawet w takiej sprawie jak zdobycie kobiety, może być mocno frustrująca.

Nevazie – muszę przyznać, że zupełnie nie myślałem o tych umiejętnościach jako o czymś kluczowym. Wydawało mi się, że najmocniejszym punktem tekstu będą autentyczność i pokazanie komunikacji i emocji, samotności i złożoności kontaktu z opiekunem, który przecież trochę jest od okazywania zainteresowania, za czym nie zawsze musi stać coś więcej. Będę jeszcze myślał nad sprawą, ale mam poczucie, że więcej opisów umiejętności, przeniosłoby akcent w niepożądanym kierunku.

 

Finklo, Emelikali – dziękuję za miłe słowa i dorzucenie Waszych interpretacji do puli;). 

 

Teyami – ha, cieszę się, że doceniłaś tytuł! Bardzo się starałem, żeby był jakimś wartościowym naddatkiem do samego tekstu. 

“Opowiadała długo, a on zastygł skupiony, żeby nie uronić żadnej litery. W czarnym pokoju…” – litery i głoski (w końcu nie widzi, nie słyszy), a czarny zmień na ciemny, wszak niewidomi nie mają wyobrażenia kolorów i niespecjalnie się nimi posługują (przynajmniej tyle dziś się dowiedziałem na Niewidzialnej Wystawie).

Kilka przecinków bardzo wątpliwych, głównie w stronę – za dużo.

Poza tym motyw znakomity, dobrze poprowadzony, choć w zbytnim pośpiechu, w galopie wręcz. Doskrob Autorze więcej świata bohatera, bo jest on ogromnym polem do zapełnienia, a tu jest bardzo szczątkowo pokazany – tego mi właśnie brakowało.

Czytało się dobrze, temat do mnie niesamowicie przemawia, dlatego z 3,5 (przez te luki i przecinki) dam 4,5/6.

Aa! I jeszcze tytuł mi całkowicie tutaj nie pasuje, choć to oczywiście kwestia bezsprzecznie autorska.

Mam odrobinę mieszane uczucia.

Biblioteka na pewno zasłużona, bo mamy tu kolejny świetny pomysł na ujęcie tematu i naprawdę dobre, klimatyczne wykonanie całości. Technicznie, na moje oko, też nie ma czego się czepiać – ale to akurat nie może dziwić.

Ewolucja emocji bohatera bardzo autentyczna i, poniekąd, wstrząsająca. Stworzyłeś potwora, Klapencjuszu. Dla mnie “uprowadzenie” Kamili ma wymiar jak najbardziej dosłowy i – prawdę rzekłszy – taki jest o wiele lepszy, bardziej wyrazisty i mroczny.

I nie kombinuj za bardzo z rozwijaniem motywu fantastycznego, bo masz rację, wychodząc z założenia, że siłą opowiadania jest jego strona realistyczna.

 

Co zatem sprawia, że czuję jakiś taki niedosyt? Na pewno nie długość (czy raczej: nie-długość) opowiadania, ani słabo zarysowany motyw fantasy. Nie jest to też brak poetyczności ani – tym bardziej – bohaterowie i sam pomysł. Słowem – nie wiem. Coś jednak nie pozwala mi się zapomnieć w Tangu…

Może w końcu odkryję – co, a może pozostawię to bez odpowiedzi, by czas zamienił tą zagadkę w kolejny atut opowiadania; w coś, co pozwoli mi je lepiej zapamiętać.

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

mam nadzieję, że Śniąca to wyczuła, ale po prostu sobie żartowałem z jej meldunku

Wyczuła, wyczuła :) Stąd też i uśmiech na końcu mojej odpowiedzi.

Nie martwcie się, notatki robię sobie na bieżąco, więc kilka słów komentarza pojawi się pod każdym opowiadaniem już niedługo :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Sirinie – dziekuję Ci za wnikliwy komentarz. Ciesze się, że mimo wątpliwości tekst do Ciebie przemówił.

Bałem się go przegadać – za dużo słów jest dla mnie zawsze większym grzechem niż za mało – ale myślę, że masz rację. Odrobinę szerszy kontekst codzienności Michała byłby całkiem na miejscu.

Tango, cóż, oprócz metafory komunikacji, wydaje mi się pasować, bo jest tańcem namiętnym, a w swojej argentyńskiej odmianie tanga zazwyczaj są poświęcone historii miłosnej i to nieszczęśliwej. Mnie uderza spokój i intymność układów. I nagłe mocniejsze tupnięcie. Oczywiście, jeśli czytelnik tego nie czuje, to wtopa.

https://www.youtube.com/watch?v=m2xlY1zcMqc

Przecinki – gdybyś jeszcze kiedyś tu zaglądał, ucieszyłbym się z jakiegoś jednego przykładu. Będę wiedział w przyszłości, na jakie zdanie powinienem zwracać szczególną uwagę.

 

Cieniu – mam mieszane uczucia ;), Sam nie wiem, czy wolę, żebyś to namierzył i dał znać, czy pozostał z zadrą, która pozwoli Ci na dłużej zapamiętać historię Michała i Kamili. Cieszę się, w każdym razie, że z przekonaniem mogłeś odhaczyć większość aspektów ;)

”Palec (on) zatrzymał się na dłuższą chwilę, jakby łapała (ona) oddech, zanim wróci (on/ona/ono) do tańca po parkiecie dłoni.” – Tu jest wcięcie, które wprowadza inny podmiot (co nieco myli), a “wróci” jest w czasie przyszłym (choć dwa poprzednie czasowniki w przeszłym). A jeśli mam popłynąć… to napisałbym tak: Palec zatrzymał się na dłuższą chwilę zanim rzucił się na powrót w wiry po parkiecie dłoni, jakby w tym ognistym tańcu brakło jej tchu i musiała wypełnić płuca nowym na mnie spojrzeniem i nowym wsłuchaniem się w rytm mojego szaleńczo skaczącego serca; serca, które nadawało rytm.

“żeby nie musieli szybko przerywać dla rozprostowania nóg.” – tu nie złapałem natychmiast, czego nie mieliby przerywać.

“smagnęło go w policzek” – po policzku

“Długa szyja, wpływająca do obojczyków” – akurat tu bym wyrzucił przecinek przed imiesłowem.

“Podobno, jeśli nie ma się niektórych zmysłów, pozostałe są silniejsze.” – bez drugiego przecinka, bo bez tego “wcięcia” nie będziemy wiedzieli, do czego odnoszą się “pozostałe”.

“Dopiero, kilkanaście godzin później, kiedy ostatni dzień skurczył się do ostatniego wieczora, Michała ogarnęła panika.” – bo zdanie nr 1 to “dopiero kilkanaście godzin później Michasia ogarnęła panna panika”, a zdanie nr 2, tj. wcięcie (jak w tymże tj.), brzmi “kiedy ostatni dzień skurczył się w swoim trwaniu do wieczornych i ciemniejszych w swych ciemnościach godzin”

To tak na szybko, bo nie czytałem ponownie, a jedynie zerknąłem, niemniej wrażenie nadmiaru przecinków pozostało we mnie zakorzenione. Może nie nazwałbym ich w paru miejscach błędami, ale uważam, że nie są potrzebne (przeczytaj opowiadanie na głos, a jeszcze lepiej poproś kogoś o to, to wtedy usłyszysz, które znaki przystankowe bym wywalił na Twoim miejscu).

Tytułu nie był dla mnie kluczem w rozumieniu opowiadania, co przy tak małej objętości tekstu jest dla mnie obowiązkiem we własnej twórczości i interpretowaniu tekstów literackich. Słowem: było za mało tanga w Tangu. Gdzieś się ono rozlazło po kątach, a tytuł tego nie spiął. Ale podkreślam, to bardzo subiektywne odczucie.

Dzięki za słuszne obserwacje interpunkcyjne! Pierwsze jest moim zdaniem zupełnie ok, ale resztą się zająłem.

Bardzo sprawnie i sugestywnie napisane opowiadanie. I chyba po raz pierwszy głuchoniewidomy pokazany jest jak zwykły człowiek – z przywarami, a nie tylko jako biedna, delikatna, bezbronna ofiara. Uczłowieczyłeś niepełnosprawnego, sprawiłeś, że zazaborczość i roszczeniowość można nawet było poczuć do niego niechęć.  Brawo. 

Zabrakło mi trochę rozwinięcia tego fantastycznego świata dodatkowego zmysłu. Rzucasz kilka słów, które zaostrzają apetyt i nie serwujesz dania dalej. Rozbudzona ciekawość nie zostaje zaspokojona, nie dopowiedzenie jest za duże jak dla mnie. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Co tu dużo gadać – dobry tekst. Mnie, w przeciwieństwie do Śniącej, informacji o dodatkowym zmyśle/umiejętnościach wystarczyło; lubię niedopowiedzenia. ;) Klepnąłbym bibliotekę, gdyby była jeszcze taka możliwość.

Hej-ho!

Sorry, taki mamy klimat.

Śniąca, Sethraelu – dziękuję za pochlebne opinie. Zawsze żal, kiedy opowiadanie zupełnie zapada się w czeluściach portalu po jednym dniu, więc zrobiliście mi swoimi komentarzami dużą przyjemność.

 

Muszę przyznać, że nawet bez wspierającego głosu Sethraela wciąż miałbym silne przekonanie, że szczegóły odnośnie daru (nie wystarczyłoby przecież jedno zdanie, tylko trzeba by się solidnie z nim rozprawić) odciągałyby uwagę od tego, co dla mnie w tym tekście najważniejsze. Dużo łatwiej mi się zgodzić, że brakuje raczej opisów codziennośći.

Na pewno jednak będę miał na uwadze głosy osób wskazujących na niedostateczne wyjaśnienie sekretu, kiedy zabiorę się za planowanie następnego tekstu o podobnej strukturze. Dzięki!

 

 

 

Przyznam, że trafiłam do tego tekstu dość pokrętną drogą. :) Uznałam, że nie potrafię go skomentować w oderwaniu od konkursu, dlatego robię to tutaj.

Napisany jest naprawdę dobrze, ale to Klapaucjusz, więc trudno, by było inaczej. Podobało mi się nietypowe podejście do głuchoniewidomego bohatera – nie tylko jako bezbronnej ofiary. 

 

Mam wrażenie, że komunikacja za pomocą alfabetu Lorma przychodzi bohaterowi bardzo łatwo. Nie chcę się wymądrzać, bo nie mam na ten temat pojęcia, mogę sobie tylko spróbować wyobrazić. Czy alfabetem Lorma mogą w ogóle posługiwać się osoby głuchoniewidome od urodzenia? W jaki sposób się go uczą? Czy nie powinny mieć problemów z gramatyką? Takie pytania mi przyszły do głowy podczas czytania (pobieżny research w guglach nie dał mi na razie odpowiedzi) bo w sumie przecież Michał nie musi być głuchoniewidomy “od zawsze”. 

A test ciekawy i udany.

Myślę, że wiem coś o tej drodze. :D Byłem ciekawy odbioru osób, które nie mają kontekstu konkursu – czy opowiadanie będzie dla nich kompletne bez tła zarysowanego tutaj naturalnie przez Dzikowego i innych autorów.

 

Mów mi więcej o tym Klapaucjuszu i tekście udanym – ale to przyjemne ;)

 

O wątpliwościach też!

Osobę głuchoniewidomą od urodzenia można nauczyć porozumiewania się Lormem. Przepraszam za porównanie – przecież papugę można nauczyć mówienia i reprezentacji kolorów. Tyle razy będzie się ją warunkowało nagrodami, aż zapamięta. To pierwszy krok. Później, kiedy mówi i poznaje kolory, można ją zapytać “Ile widzisz żółtych przedmiotów”? A ona będzie w stanie prawidłowo odpowiedzieć “Widzę x żółtych przedmiotów” (subitację też mają opanowaną, poddawane jest pod wątpliwość, czy liczą). Później pojawiają się ograniczenia papuziego mózgu, ale człowiek na szczęście ma dużo solidniejszy ;)

Michał jest głuchoniewidomy od urodzenia i właśnie dlatego bardziej w całej historii martwiłbym się o Kamilę, która nauczyła się tego sposobu komunikacji niedawno. Tutaj zalety Lorma – jest szybki, a litery mocno się od siebie różnią i trudno je pomylić (to nie jest pisanie łacińskich znaków na otwartej dłoni, tylko różne rodzaje ruchu na różnych jej częściach). Dlatego zakładam, że skoro otrzymała odpowiednie szkolenie, była w stanie porozumiewać się w miarę płynnie.

Jeśli chodzi o gramatykę, to nie widzę powodu, dlaczego Michał miałby mieć z nią kłopoty. Przypuszczalnie nabywał wolniej (mniejsza częstotliwość występowania bodźców do naśladowania), ale jeśli zaczęto z nim pracę od dziecka, powinna przyjść dosyć naturalnie. Najpierw nauczono go słów, a później, kiedy mama się z nim komunikowała przy użyciu tych słów, podpatrywał konstrukcje – zupełnie tak jak inne dzieci uczą się, podsłuchając dorosłych. 

nawet fajne :)

Jak zwykle, kiedy przychodzę tak późno, nie mam w zasadzie nic do dodania, albowiem  wcześniej komentujący powiedzieli wszystko. No, może tylko to, że mnie zakończenie skojarzyło się z Kolekcjonerem.

Dołączam do grona usatysfakcjonowanych lekturą. ;-)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy, miło zobaczyć Twój komentarz pod tekstem, jeszcze milej pozytywny. Ale kiedy nie trzeba go scrollować to już ekstaza :D

Piątka wszyscy, którzy pomogliście mi eliminować błędy;)

Pan piątkę, cwaniak dychę – nie kryguj się, Klapaty, sam-żeś to dobrze napisał ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ta, bywa że się napisze coś całkiem nieźle, a komentarz Regulatorów się scrolluje, scrolluje i końca nie widać :)

Bardzo fajny tekst. Krótki i prosty, a jednak zawierający wszystkie elementy potrzebne do zbudowania klarownej opowieści. A i zakończenie bardzo zaskakujące. Czegóż chcieć więcej?

Bardzo ciekawe, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka