Abdullah wchodzi we mnie mocno, szybko. Boli. Wszystko odbywa się tak, jak zapowiadały inne żony.
Nie odzywa się do mnie ani słowem. Zaspokaja swoje potrzeby, nie poświęcając mi nawet maleńkiego okrucha uwagi. Nie patrzy na mnie, w ogóle zamknął oczy i tylko dyszy mi prosto w twarz. Czy tak powinno się traktować oblubienicę?
Po dwóch, trzech minutach męczarni jest po wszystkim. Małżonek odwraca się do mnie plecami, nie zwracając uwagi na moje łzy i krew. Śpi? Nie powinien, ale trudno to rozpoznać. Odpoczywa.
A ja leżę na wznak, bojąc się ruszyć. W środku wszystko mnie boli, mam wrażenie, że włócznia Wybranego dokonała straszliwych zniszczeń. Nie tak wyobrażałam sobie pierwszą noc z mężem.
Łzy – teraz upokorzenia, nie bólu – nabrzmiewają w kącikach oczu. Jedna za drugą spływają po skroniach. Ale nie szlocham – ostrzegano mnie przed tym. Abdullah nie powinien usłyszeć, że zbliżenie mnie straszliwie rozczarowało. Wielkie, gorzko-słone krople bezdźwięcznie wsiąkają w moje czarne, błyszczące loki i równie połyskliwy jedwab okrywający małżeńskie łoże.
Czekam.
Wreszcie nadciąga. Kolejna fala bólu, nieporównanie silniejsza niż przy utracie dziewictwa. Dokładnie tak, jak zapowiadały kobiety. To błyskawicznie odrasta hymen. Gryzę pięści, aby nie wyć. Abdullah bardzo tego nie lubi.
W końcu cierpienie mija, gojenie się zakończyło. Znowu jestem idealna – młoda, piękna, nienaruszona i gotowa, by służyć mężowi.
Słyszę, jak ktoś cicho chrząka w korytarzu za drzwiami. To znak dla mnie – powinnam wstać i opuścić alkowę.
Następnej nocy wszystko się powtarza. Z pewnymi różnicami. Jest łatwiej, bo wiem, czego się spodziewać. Jest trudniej, bo wiem, czego się spodziewać.
Kilka kobiet oprowadza mnie po okolicach posiadłości Abdullaha. Pokazują bujne rośliny i ufne, łagodne zwierzęta. Właściwie na zewnątrz nie ma nic, co nie znajdowałoby się w pałacu lub ogrodach. W oddali majaczą mury majątków należących do sąsiadów naszego małżonka.
Zawsze tu panująca słoneczna pogoda, tak przyjemna obok szemrzącej fontanny, staje się istnym utrapieniem po zmienieniu zwiewnego stroju na pełną burkę. Pod zasłoną natychmiast robi się niesamowicie parno, przez gęstą siatkę na wysokości oczu wpada niewiele świeżego powietrza. Po minucie cała spływam potem. Po dwóch – kręci mi się w głowie od gorąca i duchoty.
Bez przerwy towarzyszy nam trzech rzezańców. Pilnują, abyśmy dochowały wierności mężowi. Jakby którakolwiek z nas miała ochotę na dodatkowe zbliżenia i wiążący się z nimi koszmarny ból!
Mieszka nas tu bardzo dużo. Jeszcze nie znam wszystkich. Hadisy twierdzą, że powinnam mieć siedemdziesiąt jeden towarzyszek, ale kiedy próbujemy w coś grać i dobierać się w pary, trójki lub czwórki, zawsze jedna z nas pozostaje samotna. Przeważnie ja, bo jeszcze nie zdążyłam zaprzyjaźnić się z kimkolwiek. Dziwne. Na pewno coś mi się pomyliło. A może któraś żona zawsze dyżuruje przy naszym mężu i stąd nieparzystość pozostałych?
Mimo tak licznych kobiet Abdullah każdej nocy wzywa do łoża właśnie mnie. Urok nowej zabawki.
A ja już nie mogę tego dłużej wytrzymać. Gdyby chociaż szepnął do mnie czułe słówko. Albo w ogóle się do mnie odezwał! Uśmiechnął. Pocałował… Ale nie. Szybkie, szorstkie pchnięcia i widok pleców Wybranego. Czuję się jak ręcznik, w który ktoś wyciera zbrukane palce, aby chwilę później odrzucić szmatkę ze wstrętem. Jedyne, co otrzymuję od małżonka, to nasienie i ból. Ból rozrywanej błony i męka zarastającej z powrotem. Noc w noc.
Tutaj żadna z nas nie miewa księżycowego krwawienia. Może dlatego, że księżyc nigdy nie gości na niebie. Jesteśmy wiecznie czyste i zawsze gotowe wypełniać wolę naszego pana. Odkąd pojawiłam się w pałacu męża, nie miałam ani jednej bezbolesnej, spokojnej nocy. Do tego jeszcze całkowite lekceważenie moich uczuć. Jakbym była poduszką, której nie powinno obchodzić, co się z nią dzieje i kto na niej leży.
Wybrany ani razu nie zwrócił się do mnie po imieniu. Pewnie w ogóle go nie zna. Ciekawe, w jaki sposób tłumaczy eunuchom, kogo mają przyprowadzić. „Tę nową”? Pytałam, ale nie odpowiedzieli. W ogóle trzebieńcy nie chcą ze mną rozmawiać. Mimo tłumu towarzyszek niedoli czuję się rozpaczliwie samotna. Och, rozumieją mnie doskonale, ale to ja dostarczam przyjemności Abdullahowi, nie one. Co on takiego we mnie widzi? Może i jestem piękniejsza od innych, ale jak długo mężczyzna może fascynować się jedną twarzą? Zwłaszcza, jeśli i tak na nią nie patrzy…
W końcu naprawdę już dłużej nie mogę. Którejś nocy po wypełnieniu obowiązków żony szepczę:
– Panie mój, pozwól mi jutro nie odwiedzać twojego łoża. Proszę. Nadmiar wody szkodzi wielbłądowi.
W odpowiedzi Abdullah każe mnie wychłostać.
Eunuch, który tego wieczoru pełni służbę za progiem alkowy, nie żałuje siły. Kolejne razy spadają na moje obnażone plecy. Świst i piekący ból. Jak struga wrzątku rozlewająca się po skórze. Świst i ból, świst i ból. Nawet nie próbuję milczeć. Rzezaniec w ogóle nie reaguje na moje wrzaski, jęki i błagania. Krzyczę mimo to, aż do ochrypnięcia. Ta męka przekracza wszystkie cierpienia, których dotychczas doznałam w pałacu.
Wreszcie kara dobiega końca. Ile ciosów dostałam? Dziesięć? Pięćdziesiąt? Nie wiem, nie liczyłam. Siepacz odnosi mnie na posłanie. Kładzie, nawet dość delikatnie. Szlocham, tym razem z ulgi. Nie mam dość siły, aby obrócić się na brzuch, więc tylko, leżąc na boku, zwijam się w bezradną, zapłakaną i półprzytomną z bólu kulkę.
Inne żony przestrzegały mnie, abym nie sugerowała naszemu mężowi, że powinności kobiety nie sprawiają mi radości, ale nie uwierzyłam. Jak mogłam być taka głupia?! Myślałam, że snują intrygi normalne w każdym wielkim haremie. Że wolą, abym to ja spędzała noce z naszym władcą, bo wtedy one mają spokój. Źle oceniałam towarzyszki niedoli.
Następnego wieczoru jest jeszcze gorzej niż zawsze; dochodzi ból pleców poranionych bambusowym prętem. Nie aż tak okrutny jak wczoraj – maść, którą posmarowały mnie przyjaciółki, bardzo pomogła – niemniej jednak dokuczliwy. Małżonek wydaje się w ogóle tego nie zauważać. Może nawet już zapomniał, że kazał ukarać utyskującą kobietę. Każde pchnięcie przesuwa mnie odrobinę po łożu. Dla mojej pociętej skóry nawet jedwab jest dzisiaj szorstki. Staram się wygiąć w łuk, aby nie dotykać skaleczeniami do pościeli, ale Abdullah dociska mnie swoim ciężarem, udaremniając wysiłki. Mogę tylko jak najmocniej zacisnąć zęby i pięści. Teraz nie wolno mi krzyczeć. Zrobię wszystko, byle tylko nie zasłużyć na kolejne cięgi.
Bardziej doświadczone kobiety twierdzą, że chłosta to najlżejsza z kar stosowanych w haremie i Abdullah musi mnie bardzo lubić.
Najgorszy wyrok to zajście w ciążę. Nasz małżonek, jeśli tylko zechce, może sprawić, że staniemy się brzemienne. Ale nienaruszony hymen bardzo komplikuje poród, a żadna z nas nie zna się na akuszerstwie. Abdullah też nie, to oczywiste. Wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, ale to prawda – w pałacu nie ma starych kobiet. Wszystkie mamy po trzydzieści trzy lata i żadnych doświadczeń z dzieckiem rosnącym pod sercem.
Bardzo zaskoczyło mnie, że nikt w posiadłości nie potrafi pomóc rodzącej. Rzezańcy przecież często znają się na medycynie. Przyjaciółki wyjaśniły, że mężczyźni, których brałam za eunuchów, to synowie naszego męża. Wcale nie zostali okaleczeni, ale i tak nie są zdolni do współżycia. Nie obdarzają kobiet uczuciami, szanują wyłącznie ojca, bez względu na wszystko pozostają wobec niego lojalni. Jeśli akurat nie wykonują poleceń Abdullaha, zabijają czas na potyczkach z synami sąsiadów. Trudno w to uwierzyć, ale w godzinę po opuszczeniu martwego ciała matki wyglądają na dojrzałych. Za to ich dusze nigdy nie dorastają. Jeżeli w ogóle posiadają dusze.
Po pałacu kręcą się setki mężczyzn. A każdy oznacza śmierć jednej kobiety i zesłanie kolejnej następnego ranka.
Wszystkie liczymy sobie po tyle samo lat, ale bardziej doświadczone żony pamiętają, w jakiej kolejności zjawiałyśmy się w haremie. Częściowo widać to w czarnych oczach – mam wrażenie, że z czasem spojrzenie nabiera głębi, jakby zza źrenic zerkała przyczajona mądrość. Postanawiam porozmawiać z najstarszą stażem hurysą. Jak należało oczekiwać, znajduję ją w ogrodzie, przy fontannie otoczonej krzewami róż. Fazila siedzi z zamkniętymi oczami, wsłuchana w rajską melodię szemrzącej wody. A może w śpiew licznych ptaków? Woń kwiatów upaja. To jeden z najbardziej uroczych zakątków w majątku naszego męża.
Podchodzę nieśmiało, kłaniam się uprzejmie i zaczynam:
– Dostojna Fazilo, czy mogłabyś podzielić się swoją mądrością z nowoprzybyłą?
– Pytaj, o co zechcesz, prześliczna Rasho.
– Czy Abdullah nas nienawidzi?
– Dlaczego tak sądzisz?
Pierwsza żona zaskakuje mnie tą ripostą. Jak to: dlaczego? Czyż mało dowodów otrzymała każda z nas? Nie godzi się traktować istoty, którą się choć trochę lubi, jak pobrudzonej szaty!
– Przecież wie, że nigdy nie przeżywamy porodu, a spójrz, ilu synów Wybranego spaceruje po ogrodzie nawet w tej chwili.
– Nie wszystkie kobiety zgadzają się ze mną, młoda Rasho, ale myślę, że nasz małżonek nie kontroluje swoich życzeń tak dobrze, jakby chciał.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Nie obrzuca się kamieniem drzew jałowych, lecz tylko te, z których strącić można owoce. Jestem tu od bardzo dawna, widziałam narodziny setek chłopców i śmierć setek kobiet. Zwykle były to najmilsze niewiasty spośród naszego grona, słodkie jak pierwszy łyk wody po powrocie z pustyni. Nie wydaje mi się, że ciąża to kara nakładana przez Abdullaha.
– Jak to? Kto więc decyduje o poczęciu syna?
– Och, nasz małżonek, oczywiście. Ale obawiam się, że nie robi tego świadomie. Jakby wystarczyła płocha myśl niczym rącza gazela przebiegająca przez głowę: „O! Ależ piękna ta czarnooka! Ciekawe, czy nasze dziecko byłoby równie urodziwe”. I staje się.
Koncepcja Fazili wręcz odbiera mi oddech na moment. Czy to możliwe?! Dopiero po dłuższej chwili mogę wyjąkać:
– Ale… w takim razie… dlaczego… no… W łożu, dlaczego wówczas nie obdarza nas pieszczotami? Nie zasypuje miłymi słówkami? Nawet nie zwraca się do swych żon po imieniu!
– Ach! Przecież dopóki nie patrzy na twoją twarz, nie może zamarzyć o synu równie pięknym jak ty. Dopóki nie pamięta twojego imienia, nie może zastanawiać się, czy dziecko Rashy zadawałoby równie wiele pytań…
Nigdy nie przyszło mi do głowy, że Abdullah swoją oschłością może próbować nas chronić.
– Dlaczego wobec tego co noc współżyje ze swymi żonami? – zadaję ostatnie pytanie.
– Tego nie wiem. Nigdy nie ośmieliłam się poruszyć tej kwestii z naszym panem. Może z jakiegoś powodu musi? Gdy wąż cię kocha, możesz go nosić jako naszyjnik, ale co ma czynić kochający wąż, który nie może przestać kąsać? Może to obowiązek Wybranego? Zauważ jednak, iż każdej nocy wzywa do alkowy tylko jedną żonę, nigdy więcej.
Mija wiele dni.
Mój pan i władca wreszcie przestaje żądać mojej obecności w łożu każdej nocy. Znudziłam mu się? Czy zaczęłam zbyt fascynować, aby pozostało to dla mnie bezpieczne?
Nie potrafię odpowiedzieć. Wiem jednak, że jeśli każdego wieczoru nie traci się dziewictwa z niekochanym mężczyzną, życie w raju staje się całkiem znośne.
Zaczynam się zastanawiać, dlaczego trafiłam do pałacu Abdullaha. Jakimi grzechami splamiłam się za życia? Rozmawiam o tym z przyjaciółkami.
Siedzimy przy niskim stoliku, popijamy kawę, pogryzamy ciasteczka pistacjowo-daktylowe. Wszystkie żony twierdzą, że pamięć o uczynkach popełnianych na ziemi wróci do mnie już wkrótce. Zazwyczaj w postaci snu, niekiedy snu na jawie. Bardzo rzadko ta wiedza pojawia się w umyśle jako nagle obudzone wspomnienia. Kobiety nie potrafią tylko orzec, kiedy należy się spodziewać poznania własnej przeszłości. Zdania są podzielone: po skończeniu ramadanu (którego tutaj nikt nie przestrzega, bo i czas trudno mierzyć, jeśli jeden dzień tak bardzo przypomina drugi), po roku albo po siedmiu miesiącach księżycowych, kiedy materialne ciało przestanie istnieć, kiedy bliscy wybaczą zmarłej winy… Wciąż padają nowe propozycje, aż rozmówczynie zaczynają się sprzeczać, coraz głośniej wypowiadając swoje argumenty.
– Dobrze, zostawmy to – mówię, aby zapobiec kłótni i interwencji synów Abdullaha. – Kim byłyście za życia? – zmieniam temat. – Salimo?
Zapytana odwraca wzrok, dolewa wszystkim kawy, chociaż wcale nie ma takiej potrzeby. Wreszcie odpowiada, ale właściwie wydaje się mówić do moich sandałów:
– Byłam… nieposłuszną żoną. Czytałam heretyckie książki, z zachodu, o tym, że nawet kobieta może czerpać radość ze współżycia. Dlatego teraz…
Któraś czarnooka syczy ostrzegawczo, inna trąca Salimę w łokieć, aby zamknąć paplające usta. Wszystkie rozglądamy się czujnie, nie mamy chęci na kolejną chłostę. Ale chyba żaden z naszych pasierbów nie usłyszał słów na zakazany temat.
– Unikamy tutaj opowieści o ziemskich błędach – zamyka dyskusję wysmukła Baszira, hurysa o najdłuższym stażu spośród zgromadzonych przy stoliku. – To przeszłość i nie da się jej już zmienić, więc po co rozdrapywać rany?
Wszystkie przyjaciółki wydają się poirytowane moim pytaniem, jakby zawstydzone. Nie rozumiem dlaczego. Przecież uniknęłyśmy kary.
– Przepraszam, nie chciałam nikogo urazić. Wybaczcie, proszę.
Ciekawi mnie moja ziemska przeszłość. Nie mogę się doczekać, kiedy ją poznam.
Jedna z kobiet odkryła, że jest w ciąży. To Inam, bardzo sympatyczna dziewczyna, dotychczas zawsze skora do uśmiechu. Chętnie pomagała mi w pierwszych dniach pobytu w pałacu. Harem zaczął kipieć od niespokojnych szeptów.
Może Fazila ma rację? Nie wyobrażam sobie, za co nasz małżonek chciałby ukarać Inam.
Jak wobec tego powinnam postępować? Zauważyłam, że oprócz mnie Wybrany wzywa do alkowy najbardziej opryskliwe, nieprzyjemne i leniwe kobiety. Te słodkie niczym baklawa i przyjemne jak zapach jaśminu noce zwykle spędzają w spokoju. Ale z cierni nie zbierzesz winogron – te same kobiety zachodzą w ciążę i umierają jako pierwsze. Trudny wybór.
Odkąd wieść o błogosławionym i przeklętym stanie Inam dotarła do Abdullaha, ten diametralnie zmienił swój stosunek do hurysy. Teraz poświęca brzemiennej mnóstwo czasu; codziennie spacerują razem po ogrodach, wspólnie jedzą posiłki. Nasz pan obsypuje matkę swego dziecka podarkami i pieszczotami, delikatnie gładzi pęczniejący brzuch, który za kilkanaście tygodni sprowadzi śmierć na swoją nosicielkę. Wybrany przy każdej okazji rozmawia ze skazaną żoną, zwraca się do niej po imieniu!
Pozostałe kobiety patrzą na to wszystko z mieszaniną zazdrości i współczucia, smutku i strachu.
Zastanawiam się, co skłania małżonka do takiej czułości. Wyrzuty sumienia? Perfidia? Chęć spełnienia ostatnich życzeń nieszczęsnej ciężarnej? Okazja, by pogawędzić z kimś, komu już nie może bardziej zaszkodzić?
Ostatniej nocy miałam sen. Nietypowy, inny niż wszystkie, które dotychczas nawiedzały mnie w pałacu mego męża. Widziałam broń; karabiny, amunicję, granatniki… We śnie miałam grube, silne i owłosione ręce, przymocowywałam sobie nimi materiały wybuchowe do brzucha. Czy to możliwe? Czy naprawdę byłam… byłem mudżahedinem? Nie, to nieprawda! Hadisy nie mogą kłamać!
Gdybym urodziła się mężczyzną i zmarła za wiarę, po śmierci czekałyby na mnie siedemdziesiąt dwie przepiękne hurysy. I koniec! Skoro tak nie jest, musiałam być krnąbrną żoną, nie słuchałam swego męża i nie okazywałam mu należytego szacunku! Może nawet sięgałam do zakazanych książek, jak czyniła to Samila. Na pewno nie byłam wojownikiem!
To tylko zły sen.