Idzie ulicą,
niewidoczna dla ludzi.
Bez sensu, bez wiary,
otoczona nicością.
Wszyscy pragną o niej zapomnieć.
Nie myśleć o niej wcale.
To idzie Starość,
z Samotnością pod ramię.
Siedziałem w kawiarni niedaleko Parku Oliwskiego. Sączyłem powoli piwo, przyglądając się pozostałym gościom „Delfina”. Wiem, wiem… Picie alkoholu samotnie, będąc już w stanie z lekka nietrzeźwym, to takie żałosne zajęcie. Szczególnie w miejscu, gdzie zazwyczaj ludzie grzecznie zamawiają herbatkę lub kawkę. Nie miałem jednak zamiaru przejmować się taką drobnostką. Istota ze mnie wyjątkowo stara. Starsza od tych wszystkich, którzy tam przyszli oraz zmęczona jak żadne z nich. Zresztą, z czasem przyzwyczaiłem się do litościwych, czy nawet pogardliwych spojrzeń. Za to nie lubię, gdy mnie ktoś nie zauważa lub po prostu udaje, że nie widzi. A to się zdarza najczęściej.
Zatrzymałem wzrok na parce siedzącej przy stoliku obok. Młody mężczyzna, brunet o roześmianej twarzy patrzył z uwielbieniem na towarzyszkę, delikatnie ściskając jej smukłą dłoń. Laleczka miała długie, rude włosy splecione w gruby warkocz, uroczą piegowatą buzię, czerwone usteczka i jadowicie zielone oczy. Pożałowałem wtedy, że jestem brzydkim, zapijaczonym staruszkiem, który już nigdy nie zazna dotyku kobiecej skóry. Nie poczuje gorącego oddechu kochanki na swojej szyi. Nie zaśnie w czułym uścisku gładkich ramion.
Miewam czasami takie głupie refleksje, zanim jeszcze nie schleję się w trupa. Wtedy porzuciłem szybko te nieciekawe myśli i zacząłem przysłuchiwać się rozmowie pary.
– A jest taki śmieszny przepis w Anglii. Niech sobie przypomnę. – Młody mężczyzna podrapał się po głowie, robiąc pseudo-mądrą minę. – Łeb martwego wieloryba, którego znaleziono na wybrzeżu Wielkiej Brytanii trzeba oddać królowej. – Ruda zachichotała figlarnie. Figlarnie i głupkowato. – Bzdurne, nie?
– Mhm. – Dziewczyna skinęła głową. – Skąd ty takie rzeczy wiesz, to ja nie wiem, kochanie.
Zachwycony nadarzającą się możliwością, wtrąciłem:
– Pan się myli. – Oboje momentalnie obejrzeli się na mnie. Wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu, prezentując też kilka pokaźnych szczerb. Uwielbiam tę chwilę, w której przestaję być niewidzialny. – Głowa jest należna królowi, a królowej ogon.
Nieznajomy wydawał się podirytowany uwagą, więc nie podchwyciłem jego ostatniej myśli. Nie zaglądałem mu do głowy. Bo i po co? Mniej więcej wiedziałem, co bym tam zobaczył – siebie, siedzącego cicho i nie zakłócającego mu idealnej randki.
– Skoro mowa o Brytyjczykach to jest taki dowcip… – zacząłem. Jak ludzie tego nie cierpią! Nie wiedzą, co zrobić. Wypada słuchać, a potem śmiać się, choćby z grzeczności. Tyle, że ja zawsze spalam kawały. – …idzie pijany Anglik do pubu. Bardziej pijany ode mnie. – Znów pokazałem resztki zębów, a ruda odwzajemniła się sztucznym uśmiechem. Cóż, dobre i to. – I ten Anglik chce zamówić whisky, ale bełkocze tak, że barman go wyprasza, jednocześnie obiecując obsłużyć go następnego dnia. Niezrażony Anglik idzie do następnego pubu i tam widzi równie pijanego mężczyznę. I ten mężczyzna podchodzi do baru, bierze głęboki wdech i wyrzuca z siebie jednym tchem: „Poproszę whisky!”. No, to nasz Anglik naśladuje go, bierze głęboki wdech i krzyczy to samo do barmana. A barman na to: „Z lodem, czy bez?”. I wtedy Anglik: „Z blod, blo, blaa”.
Brunet wykrzywił usta w gniewnym grymasie, ale ruda roześmiała się głośno. Może nieco histerycznie, ale chyba naprawdę ją rozweseliłem, bo gdzieś zniknęła cała wcześniejsza sztuczność. Zanim oboje odwrócili się do mnie plecami, uchwyciłem spojrzenie zielonych oczu. W umyśle zobaczyłem rudą w ramionach jakiegoś mężczyzny. Nie był to jednak brunet, z którym ściskała się za rączkę, tylko jakiś gogusiowaty blondyn.
Westchnąłem cicho. Liczyłem, że kobieta pomyślała o mnie coś miłego, a ona zwyczajnie zaczęła wspominać chwile z jakimś kochankiem i tylko dlatego jej śmiech wydawał się szczery.
Od lat kręcę się po świecie i szukam choć jednej osoby, która nie uzna mnie za żałosnego, niechlujnego dziada. Choć przecież nim jestem. Odkąd odszedłem z Nieba, tylko naprzykrzam się innym i chleję na umór. Tyle że naprawdę nie mam nic innego do roboty. Pracowałem jako jeden ze Stróżów i chcę do tego wrócić. Serio. Tym razem nie spieprzę. Tylko wolałbym pilnować kogoś, kto na to – w moim mniemaniu – zasłużył, a nie jakiegoś dupka, który po prostu był „potrzebny” lub „ważny dla sprawy”. Pierdolić wielce ważne dla dobra ogółu sprawy! Od zawsze byłem, jestem i będę egoistą. Dlatego nigdy nie pomogę brunetowi, nie naprowadzę na ślad zdrady. Niech mu rośnie piękne poroże!
Parka wyszła z kawiarni godzinę później. Akurat zamawiałem trzecie piwo. Chwilę potem do „Delfina” weszła czwórka ubranych na czarno nastolatków. Usiedli przy niedawnym stole rudej i bruneta. Zagadałem towarzystwo równie głupi co tamtych i opowiedziałem ten sam kawał. Potem popatrzyłem w szare, zmrużone oczy chłopaka siedzącego najbliżej. Przed nosem stanęła mi piękna wizja spienionego piwa i paczki papierosków.
Czy naprawdę wszyscy na świecie chcą zapomnieć, że w ogóle istnieję?
Po jakimś czasie zauważyłem, że jedno z czwórki nastolatków ukradkowo na mnie zerka. Dziewczyna o długich, kręconych włosach, ubrana, jak i reszta jej towarzystwa. Swoją droga dziwna to moda – naprawdę nigdy nie zrozumiem, co ludzie widzą w przebieraniu się za ciemną plamę na horyzoncie. Ot kleks.
Byłem już trochę zmęczony i całkiem nietrzeźwy, ale resztkami sił chwyciłem ostatnią myśl nastolatki. Zobaczyłem… siebie. Z jakąś kobietą, młodszym mężczyzną i dwójką dzieciaków. Dziewczyna zastanawiała się czy mam rodzinę? Współczuła mi?
Wstałem i chwiejnym krokiem opuściłem kawiarnię, zostawiając niedopite piwo.
***
Ma na imię Monika. Któregoś razu wyszła z domu bardzo zmęczona – bidulka, co chwilę ziewała. Idąc do szkoły, nie zauważyła czarnego BMW, które z piskiem opon wyjechało zza zakrętu. I po co te słuchawki w uszach, Monia? Trzeba zachowywać ostrożność na drodze…
A ten kierowca? W ogóle nie uważał, prowadząc jakąś arcyważną rozmowę telefoniczną. Jednak jego stopa nacisnęła na hamulec. Tak jakoś sama z siebie.
Zastanawiam się, kiedy mnie dopadną. W końcu nie mam potrzebnych uprawnień. Wtrącam się do spraw, do których wtrącać się nie powinienem. Za uratowanie dziewczyny, której w boskim, niezbyt miłosiernym planie pisane było zginąć, pewnie czeka mnie stryczek. Ale niech nie liczą, że tanio sprzedam skórę. Co to, to nie!
W końcu moja Monika jest taka roztrzepana, a tylu nieuważnych kierowców jeździ po polskich drogach.