Informacje

24.11.14, g. 12:39

Relacja z Goblikonu 2014

(Wszelkie błędy jak najbardziej zamierzone – przyp. autora)

 

Dnia 15 miesiąca sierpa (goblinowej rachuby)

To piszę ja Whirl goblin z Raciborza. Szef nasz (znaczy szef goblinów) poprosił mnie o spisanie relancji. Bo trza wam wiedzieć, że w miesiącu sierpa tego roku u nas (to znaczy w Raciborzu) odbyło się było święto wielgachne. Znaczy się, dziesiąte urodziny miał nasz fantastyczny zielony konwent, Goblikon. Ja to się za bardzo na konwentach nie znam, bo jeździć mało jeżdżę, choć parę małych zrobiłem i przy dwóch już Goblikonach pomagałem, ale jak szef prosił, to mus i się postaram jak najlepszą relancję napisać.

Konwent się zaczoł jak to konwent. Ludzie wszelkie i nieludzie (też wszelkie) zjawiały się stopieniowo. Znaczy, powoli się zjawiali.

W raciborskim Mechaniku, któren to żeśmy se wzięli na nasze święto, najsampierw to ludzi witały stare banery z poprzednich Goblikonów. Nie wszystkie one były zielone, ale co poradzić. Zaraz po banerach witała wchodzących ochrona z Patrolu, co to siedziała zaraz przy drzwiach. Mylili ich przychodzący z akorde akredo z kasą, co to dalej była, ale ich Patrol kierował gdzie trzeba. A sami porządku pilnowali, ale pilnować za bardzo czego nie było, no bo jak to, goblinów pilnować.

Na kasie jak to na urodzinach, prezenty były. Wpisać się ino trza było i wpisowe zapłacić. A w tych prezentach, poza informeterem, tabelką z programem i identem, raretas był prawdziwy: piknie wydrukowane opowiadanie Jerzego Rzymowskiego „Grieg”, czyli goblińska epompeja narodowa, z której to się cały ten zielony kram nazwan Goblikonem wziął.

No ale dobra. Ludzie weszli, wpłacili i prezenty w łapy dostali. To co dalej mogli robić?

Były prelekcje, i konkursy, i larpy, i gejmsrum (chociaż rumu to tam nie mieli…), i sklep Maginarium z koszulkami i nie tylko, i turnieje i masa ludzi co z nimi pogadać szło, no i maskotka konwentu – pies Master, z którym się szło pobawić (ale zabronili na nim jeździć). No ale w miarę po kolei, jak szef prosił.

Jak szef mi mówił, było ponad sto godzinów programu. Wydaje mi się, że całkiem sporo, ale do setki to ja liczyć jeszcze nie umim. Prelekcjów i konursów – a to o magii, a to o erpegie, a to o filmach czy stworach wszelkiech – sporo było i się gobliny na nich dobrze bawiły, były też turnieje planszówek i konfrontacje. Najwięcej punków progremu zrobili byli ludzie z Salt Lake City i opolskiego Fenixa, i z miejscowej Grupy NERD też trochę, no i goblikonowcy sami, ot choćby Puchar Gracza robili. Ale nie tylko, żeby nie było, bo i różni inni przybysze się udzieleli.

Na gejmsrumie (tym bez rumu) rozsiadł się sklep Dyngs, co z Wrocławia som jak słyszałem. I jak nazwa wskazuje, sklep swój też tam mieli, ale o gry ich się nam rozchodzi. No więc, gry były. Całkiem stosik. Tylko szkoda, że na noc zamknęli byli bramę i se gobliny w nocy pogierzać nie mogli.

Wieczorem zaczoła się też maskarada na dole, bo ludzie w wampirnego larpa grali. A na sam koniec dnia była jeszcze o demonach prelekcja. Brrr!

 

Dnia 16 miesiąca sierpa (goblinowej rachuby)

Z samiuńkiego rana wszyscy zebralim się razem na wspólnym śniadaniu.

Choć pora była wczesna i spać się chciało, świetlica była pełna. Śniadaniem kierowali ludzie z Grupy NERD. Z jedzeniem to było tak, że co rzucili na stoły, to zaraz znikało. I tak parę razy. Znaczy, typowy gobliński posiłek.

A ci, co nie wstali na śniadanie, mieli za swoje. Bo ich obudzili grając na dudach.

Po śniadaniu ruszyły zaś prelekcje i konkursiwa wszelakie. Na pierwszym piętrze się rozdzieli bitewniaki na turnieju, co go klub Wataha zrobił. Cały dzień tam siedzieli i tłukli w te figurki. Pojawił się też sklep, i to nie byle jaki, bo na zielonym bliski – Goblin się nazywa, o. Dzięki nim też się turniej Medżika odbyć mógł. A gdzie indziej w tym czasie się kaligrefiować uczyli. Znaczy pisać tak ładno jakoś, jak ja to umieć nie umiem, ale się doczytam przynejmniej.

Po połedniu się zaczęły odbywać najważniejsze śruby programu. Najpierw na zamczysku piastowowskim, co to jest zaraz obok Mechanika, spotkanie było z Konradem Lewandowskim. Pisarz i gość nasz specjalny to był. O tym, jak w pisaniu przydała mu się filozofia i o publikowaniu publicystyki między innemi mówił. Filmowe zapowiedzi swoich dzieł też pokazywał. Ładne.

Na zamczyskowym dziedzieńcu się rycerze prać potem zaczęli ku cieszeniu ludzi siedzących w Zamkowej, restauracji co tam gobliny zniżkę jakową miały. Ale z powrotem w Mechaniku się inna ważna rzecz zaczęła odbywać: prelekcja o historii Goblikonu! Orgowie starych i nowszych edencji konwentu zaczęli opowiadać jak konwent się stał się, jakie po drodze wyszły ciekawostki i ogólnie wspominkowa zaczęli.

Wspominkowanie bardzo przyjemne było, ale potem na jeszcze przyjemniejszą rzecz nam przyszło: urodzinowy TORT! Wielgi! I zielony! Dla wszystkich! Przyznawajcie się, gobasy, na ilu konwentach dali wam torta do zeżarcia? A i pyszny ten tort był. Tłumy stały wokoło, i wszyscy wcinali aż się zielone uszy trząsały.

To jednak nie było koniec goblikońskim programom, bo jeszcze konkurs wiedzy o konwencie na śmiełych czekał! Reszta (znaczy ci nieśmieli) zaś wróciła do konwentowania na prelekcjach i konkursach. Na dole się rozsiedli ludzie grający w Doom Troopera – rzadki już ponoć to widok na konach. Niedaleko, bo na gejmsrumie, się turnieje we planszówki odbywały. A później w larpówce się larp falołtowy zaczoł.

Wieczorem wpadł do nas też drugi gość specjalny – Marcin Przybyłek. On już nie na zamczysku, a u nas w Mechanie o tym, jak grać w życie prelekcję prowadził. Znaczy, jak dobrze z życia korzystać, na czym się skupiać i co warto, a czego nie bardzo.

Drugi dzień skończył się zakończeniem Pucharu Gracza i wielgachną licytacją najlepszych konsków nagrodowych. Normalnie nagrody szło wykupywać w sklepiku przy akreo kasie, ale te najfajniejsiejsze to na licytacji ugrać trza było za goblinową walutę, co ją w konkursach dawali.

W nocy też chulaliśmy z goblinami po korytarzach, grając w „strzelam, strzelam, strzelam!” Oj zabawy było, tylko szkoda, że tak mało gobasów się bawiło. Wymęczeni potem poszliśmy spać. Byście widzieli szefa, jaki zmęczony był!

 

Dnia 17 miesiąca sierpa (goblinowej rachuby)

Ostatni dzień się zaczoł powoli i spokojnie, bo ludzie pomęczeni byli trochę. Miał być larp jeszcze jeden, ale gobasy nie dały już rady. Za to dalej kaligrafilowali, poszli na ostatnie prelki i konkursy i w planszówki pogrywali.

A potem to już się zaczęły ostatnie rozmowy i pożegnania. Łzy zielone leciały, o takie – koniec konwentu się zbliżał! Powoli zaczynał Mechanik pustoszeć, aż w końcu i pusty został.

Podobno na konie było gdzieś ze sto siedemndziesiont osób. Ja to jak pisałem, ani do setki liczyć nie umiem, a tu mi szef z takimi liczebami wyskoczył. Gobliny zadowolone były, masa prelekcji i konkursów za nimi, i rozegranych turniejów i partyjek w gry, nakarmione śniadańskiem i tortem, po spotkaniach z pisarzami, z nagrodami w łapach.

I tak to się nasze wielkie świętowańsko skończyło. Najbardziej zielone urodziny za nami; Goblikon 2014 przeszedł do histerii. I dobrze, bo dobry był i wspominać co będzie.

 

To pisałem ja Whirl, goblin z Raciborza. Napisać dużo żem musiał i już mnie łapa boli. Szef mówił, że strasznie powoli żem pisał, i że mam jeszcze napisać „przepraszam”. Tak powiedział, to piszę, że szef przeprasza. A z tym wolnym pisaniem, to czego szef chce od biednego goblina.

Na sam koniec dopisać szef jeszcze kazał, że za rok się jedynasta edencja konwentu też odbędzie. A to i ja sam potwierdzę, bo już żeśmy o tej edencji  kilka razy całą bandą goblinów z szefem rozmawiali. Tak więc wszystkich was zapraszamy za rok do Raciborza – i ja, i szef, i reszta zielonych.

A teraz to już powiem cześć i widzimy się za rok. Albo znajdziemy was z całą bandą goblinów.

Komentarze

Oho, Jerzowe inspiracje widać :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Nowa Fantastyka