- Hydepark: Ghost in the Shell

Hydepark:

filmy i seriale

Ghost in the Shell

Slyszeliście, czy też nie slyszeliście –  Scarlett Johansson ma zagrać glównego cyborga, Major Motoko Kusanagi, w Hollywood’skiej wersji ,,Ghost in the Shell''.  Jest dużo kontrowersji wokól tego faktu – że nie Japonka!, ale przecież Major nie wyglądala jak Japonka!, itd, itp. Mnie osobiście Johansson wysaje się zbyt ,,miękka’‘ na tę rolę, pomijając jej narodowość,  ale to tylko moje zdanie. A wy jak zapatrujecie się na taki wybór aktorki?

Komentarze

obserwuj

To fakt, nie wyglądała jak japonka. Mi akurat Johansson pasuje do tej roli, niemniej nie czekam z niecierpliwością na Ghosta – oryginał mi się nie podobał, może dlatego, że anime, może dlatego, że podobać mi się nie musiał :) Na usprawiedliwienie dodam, że oglądałem Death Note’a i tenże podszedł mi bardzo-bardzo.

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Hehe, mnie  z kolei ,,Deatrh Note’‘ nie przypadl jakoś do gustu;P

“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”

Po Władcy Pierścieni, Taxi i The Killing doszłam do wniosku, że Hollywood nie jest w stanie zrobić porządnej adaptacji niczego. W związku z tym uważam, że amerykańska wersja Ghost in the Shell będzie kijowa bez względu na obsadę, reżysera, scenarzystę czy cokolwiek innego.

A Death Note nie mogłam strawić ;D

Hmm... Dlaczego?

Aż strach pomyśleć, co zrobią z ,,Wiedźminem’‘...

“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”

Z filową adaptacją “Ghost in the Shell” będzie ten problem, że albo pozostaną wierni materiałowi źródłowemu i między wierszami wplotą tę charakterystyczną nutę filozofii i surrealizmu, przez co będziemy mieli dobrego Ghosta, ale kiepski boxoffice, albo postawią na typowo hollywoodzką sieczkę, wyrzucając przez okno filozoficzne niuanse, które stanowią kwintesencję oryginału, w efekcie czego dostaniemy kiepskiego Ghosta, ale dobry boxoffice. Myślę, że wszyscy możemy zgadnąć, która opcja jest bardziej prawdopodobna.

Z ust mi to wyjąłeś, Vyzarcie!

Hmm... Dlaczego?

I tu wchodzi nowy Dredd, który z czasem na siebie zarobił. Inna sprawa, że jest coś takiego z kinem science-fiction, że klasyki w większości był wtopami pod względem finansowym.

"Białka były czerwone, a źrenice większe niż całe oczodoły"

Amerykanie i anime (lub manga, whateva)? BUAHAHAHAHAH. Tak potrafią urzeczywistnić japońskie fantazje, jak grafoman zostać drugim Tolkienem.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

;D Dlatego obawiam się totalnej sieczki...

“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”

Drewian, ale że nawet Władca Pierścieni? Tak czy siak, jeśli uważasz, że w Hollywood nie robi się żadnych dobrych filmów, no to rozumiem. Bo teraz praktycznie każdy film jest adaptacją czegoś – zwykle książki. Choćby świetny “Zniewolony” (który przychodzi mi do głowy jako pierwszy, bo oglądałem go bodaj przedwczoraj).

Natomiast co do amerykańskich remake’ów zagranicznych produkcji, to się zgadzam. Nie przypominam sobie, żebym widział coś, co by im wyszło. Ale z “Ghost in the Shell” nie mam z tym problemu, bo oryginał tak przeraźliwie mnie wynudził, że oglądałem go na 4 razy, bo co 20 minut usypiałem...

 

PS: O, przypomniałem sobie remake, który był dobry! “Siedmiu wspaniałych”! Ale to było jeszcze dawniej niż sukcesy polskiej reprezentacji w piłce nożnej ;)

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Ja z Ghostem miałem podobnie. Podobnie też, Władca Pierścieni wydaje mi się adaptacją co najmniej dobrą :) Prawda jest taka, że jedyna słuszna adaptacja, która nie pominęłaby szczegółów, to adaptacja serialowa, a i to niekoniecznie. Warto też popatrzeć na to z perspektywy reżysera: rozumiem, że każdy czytelnik oczekuje jak najlepszego oddania jego ulubionej książki, przeniesionej na ekran, natomiast jeśli w reżyserze siedzi prawdziwy artysta, tworzyłby, tworzyłby i cierpiał, gdyż w żadnym razie nie byłoby to “jego” :) Tak przynajmniej mi się wydaje. Dlatego nieraz widzimy jakieś nowe wątki, nowe postacie, rzeczy, które ów reżyser uważa za słuszne i pasują do jego wizji.

Jedyna adaptacja, którą oglądałem, a która nie pominęła właściwie niczego (możliwe, że pominęła dalej, natomiast była tak dobra i tak wierna, że nie kusiło mnie kończyć – nie lubię wracać ani do filmów, ani do książek) to Pachnidło.

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Władcę Pierścieni też uważam za dobrą ekranizację – no dobra, żenująca sprawa z Aragornem i Arweną, podejrzewam, że te ckliwe sceny przyprawiłyby Tolkiena o mdłości. Szczerze, to znacznie lepiej zekranizowany został np. Harry Potter. Tylko że tam Brytyjczycy trzymali pieczę nad sprawą. Natomiast najgorzej jest na linii Ameryka – Japonia. Japońskość to jest kompletnie inna, niepowtarzalna mentalność. Tam jest ciężko, egzystencjalnie. Tam jest Hiroszima, potwory z najgorszych koszmarów wyciągają łapy, tam jest tęsknota za indywidualnością jednostki zamkniętej w kolektywie. Tam przez dziesięć minut potrafi się nic nie dziać, żebyś sobie zdążył/a popaść w depresyjną zadumę. Amerykanie tego kompletnie nie łapią. Wiem, o co wam chodzi z Ghostem, bo to jest bardzo toporna historia i ponure obrazy. Dla mnie takie rzeczy to miód na duszę. Ale jeśli zmęczył was Ghost, to chyba nie dalibyście rady obejrzeć tego, co zainspirowało Matrixa w pierwszej kolejności. Wirtualna Lain. Masakra :D Tego naprawdę nie dało się oglądać, ale łyknęłam, krzywiąc się tylko troszeczkę.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Ghosta nie widziałem, choć chyba powinienem. W tej kwestii powiem więc tylko, że zasłyszałałem plotkę, jakoby Scarlet miała zostać komputerowo lekko zretuszowana, by wyglądała choć trochę na Azjatkę. Ile w tym prawdy, nie mam pojęcia, ale jeśli to prawda, to dla mnie to już totalne kuriozum. Choć nie największe, z jakim się ostatnio zetknąłem.

Największym jest bowiem fakt, że Hollywoodzie postanowili zekranizować “Mroczną Wieżę” Kinga, w roli Rolanda obsadzając Idrisa Elbę, aktora czarnoskórego. Powtarzając za całym Internetem, a przy tym cytując Annę S, która ujęła całą rzecz w sposób bodajże najlepszy z możliwych, bo krótki i trafny, skomentuję to tak: “To już nie jest poprawność polityczna, tylko paranoja.”

I jakkolwiek dla mnie Mroczna Wieża nie stała się powieścią w żaden sposób ważną czy osobistą, więc nie dotyka mnie to personalnie, to jednak chce mi się rzygać tym światem.

 

Odnośnie WP, uważam, że ekranizacja jst niemal genialna (niemal, ponieważ wciąż w pamięci tkwią koszmarki typu wejście Armii Umarłych, Oko Saurona jako szperacz, upadek Mordoru i zawalenie Morannon, kiedy ziemia pochłonęła wszystkich orków, nie ruszając przy tym “naszych” i jeszcze kilka innych takich), natomiast Harry Potter – każda jedna część – był dla mnie tragiczny. W sensie, jako ekranizacja, bo jako film niezależny, jeszcze spoko. Wszystko bowiem rozbija się o to, że Jacksonowi udało się oddać klimat Śródziemia właściwie w pełni, natomiast twórcy Harrego polegli na tym polu totalnie. Może tylko na seansie Więźnia Azkabanu – w sumie i tak najlepszej części cyklu – poczułem odrobinę tej magii, która płynęła z każdej strony powieści. No i dobór niektórych aktorów, zwłaszcza typa, który grał Moody’ego. Jak można z takiej postaci zrobić... właściwie błazna?

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Cieniu, chyba sobie żartujesz. Pottera nakręcili doskonale! ;) <nie wszczynam dyskusji o gustach, tak się droczę>

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Z Potterem sprawa o tyle różna, że każdą część reżyserował kto inny, więc i różnorodność większa. Ja na przykład pierwsze trzy części bardzo lubiłem, a na czwartej miałem wrażenie, że gdybym nie czytał książki, to nie miałbym pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. I znam osoby, które faktycznie nie czytały i nie wiedziały.

 

Natomiast w plotki o azjaceniu Scarlett nie wierzę, bo to już by wywołało taki skandal politpoprawnościowy, że się w głowie nie mieści. Ale oglądając “Ją” (straszna odmiana, w każdym razie chodzi mi o “Her”), gdzie Johansson grała rolę pierwszoplanową, ale tylko głosem, odkryłem, że ona jednak jest naprawdę dobrą aktorką!

 

A jak już jesteśmy przy nadziejach i obawach w stosunku do produkowanych filmów, to ja napiszę (bo piszę to przy każdej okazji), że pełen optymizmu i z utęsknieniem czekam na “Unicestwienie” z Natalie Portman w roli biologa.

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Oko Saurona jako szperacz

To było przekozackie ;d

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Scarlet po komputerowym retuszu – to nie moze się udać;P Faktycznie, za dużo wrzasku by bylo.

WP – ekranizacja podobala mi się, aczkolwiek do tej pory nie mogę przeboleć braku wzamianki o entowych żonach i ich ogrodach czy Tomie Bombadilu. Nie wspomnę katastrofy ,,Hobbita’‘ –  it was a total tragedy...

Co do czarnego w roli bohatera bialego – to jak z tym amerykańskim przedstawieniem, gdzie Hermionę gra czarnoskóra kobieta. Też byla ,,awantura na zabawie’’.

HP – szczerze mówiąc, drażnily mnie te produkcje. Trzecia ok, 1-2 znośnie, a reszta? No, thanks!

Ogólnie do ekranizacji książek – mocno  mnie  ciekawią przypadki filmów lepszych od książek;D A zdarzają się takie produkcje. Co prawda, to nie będą przyklady fantastyki, ale fakt, faktem – lepsze od oryginalu – ,,Forest Gump’ czy ,,Love, Rosie’‘. Z sf/f chwilowo nie kojarzę takich przypadków.

 

“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”

Władcę Pierścieni uważam za ekranizację bardzo udaną. Poza tą sceną przygotowań wojennych, gdzie w mrocznej kuźni wytwarzano żelazne/stalowe miecze poprzez odlewanie w otwartych formach. 

Ale to tak już poza głównym wątkiem.

Nowa Fantastyka