- Hydepark: [DKNF] Książka na listopad 2015: Matt Ruff - "Miraż"

Hydepark:

książki

[DKNF] Książka na listopad 2015: Matt Ruff - "Miraż"

Pora zainaugurować nasz Dyskusyjny Klub Książki. Pierwszą lekturą został “Miraż” autorstwa Matta Ruffa. Zachęcam Was do publikowania recenzji i artykułów związanych z tą książką (oznaczonych w tytule [DKNF]). Proponowane przeze mnie tematy do przedyskutowania są następujące:

 

​1. “Miraż” jako “Człowiek z Wysokiego Zamku” na XXI wiek. Założenia w powieści Dicka i Ruffa są podobne: świat, w którym żyją bohaterowie, jest przenicowany, role odwrócone. U Dicka państwa Osi wygrały II wojnę światową, u Ruffa – chrześcijańscy fundamentaliści wbili samoloty w wieże WTC w Bagdadzie. W obu powieściach bohaterowie mają poczucie, że ich świat jest tym fałszywym. Co jeszcze łączy, a co różni te powieści? Czy znacie inne historie alternatywne wykorzystujące podobne zabiegi?

 

​2. Wróg taki jak my. W “Mirażu” Matt Ruff czyni głównymi bohaterami takich samych ludzi, jacy mogliby się znaleźć w analogicznej opowieści z naszego świata. Pokazuje cywilizację w zderzeniu z fundamentalizmem i ze złem, które nie jest przypisane do jednej konkretnej kultury.  Utożsamiając się z bohaterami powieści, wchodzimy w buty przedstawicieli kultury, którą Zachód traktuje jako najeźdźców. Czemu służy taka zamiana?

 

To dwie propozycje, ale zachęcam do zgłaszania własnych i mam nadzieję, że dyskusje będą ciekawe i owocne. :)

Komentarze

obserwuj

To może ja? 

:) 

 

Nie biegam, bo nie lubię

Internetowa Biblioteka Aleksandryjska, Wikipedia – czy kolejny “pożar Bibliotekii Aleksandryjskiej” (np. elektromagnetyczny impuls o duży zasięgu), niszczący sporą ilość zasobów sieci, mógłby cofnąć współczesną cywilizację w rozwoju o dziesiątki lat? Co mogloby się stać, gdyby w świecie informacyjnego szumu i bardzo powierzchownej wiedzy, jako tako weryfikowalnej informacji, nagle zapanował biały szum? Gdyby poszczególne węzły, wyspy w sieci, które przetrwają, były przez dłuższy czas odizolowane od siebie? Jaki “Miraż” mógłby się stać? 

 

Taka luźna propozycja dygresji :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Czyli, Fiszu: nie przeczytałeś, ale starasz się odnieść wrażenie, że jednak, że... ? :)

Nie biegam, bo nie lubię

Ten motyw wraca w każdej recenzji. Prawdopodobnie służy do podawania infodumpów. A teraz fast forward, świat uzależniony od wyszukiwarek, szybko dostępnej treści w wikipedii – zabierz to, tak jak zbiory Biblioteki Aleksandryjskiej zabrał ogień. Jak ten nagly brak łatwego dostępu do wiedzy mógłby wpłynąć na społeczność do niego przyzwyczajoną od maleńkosci?

Taka luźna dygresja-propozycja co do możliwych tematów do dyskusji. 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

To może najpierw krótko opiszę moje wrażenia z lektury. Uwaga mogą być spoilery! ;p

 

O książce mogę napisać tyle, ze dobrze napisana, szybko się czyta i jest bardzo dużo akcji. Aż za dużo! Typowo fantastyczne motywy znajdujemy dopiero pod koniec, wcześniej dostajemy jej zapowiedź. To mi się nie podobało. W moim odczuciu nie jest to dzieło wybitne, określiłabym go raczej jako dobry zapychacz czasu (Do czytania w autobusie książka sprawdziłą się wyśmienicie, ale w domu trudno mi było się do niej przemóc)

 

Do pierwszego tematu zaproponowanego przez Jerzego się niestety nie odniosę, bo ominęła mnie przyjemność czytania drugiego tytułu.

 

Co do punktu nr 2 „Wróg taki jak my” tu z chęcią podzielę się moimi spostrzeżeniami. Właśnie co co wchodzeniu w buty tzw najeźdźców zapytałabym się raczej czy aby na pewno w nie wchodzimy? :P Bo mi się wydaje, że książka została zbudowana na znanym nam schematach, słowach kluczach, które dały nam złudzenie, że jesteśmy na Bliskim Wschodzie. Używane są oczywiście nazwy miast, imiona, odniesienie do islamu, plus dodano trochę piasku i koniec. Dla mnie pod tymi kosmetycznymi zmianami dalej mamy do czynienia z Amerykanami a właściwie z amerykańską mentalnością. Dlatego też książka nie trafiła do mnie z swoim przesłaniem, o ile takowe miało być. W moim odczuciu jest to powieść, która miała być dobrze napisana i się sprzedać, a tematyka nieszczęsnych zamachów w tym pomóc. Co nie znaczy, że książka jest zła. Dla mnie po prostu płytka.

Fishu, nic by się nie stało. Kompletnie nic – było, i ni ma. :-P

 

Ta powieść albo nie jest podszyta literackim kunsztem, albo pozbawił go polski przekład. Nie wiem, nie czytałem wersji angielskiej.

 

„Wróg taki jak my.” „Czemu służy taka zamiana?”

 

Widząc konflikt oczami obu stron, to wszyscy są wrogami. Patrząc z każdej ze stron, używamy tylko innego filtra przekonań, przez który widzimy świat.

Cóż, nie wykażę się tu elokwencją, stwierdzając, że IMO to nachalna próba uświadamiania, budzenia empatii w stosunku do drugiej strony i pokazywana własnych (każdej ze stron) błędów. Coś w stylu: nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe. Chodzi o te drastyczne sprawy, ale także o zwykłe, kulturowe. No bo, jak potraktować gościa w naszym domu, który mówi, że mamy przemalować sobie ściany na inny kolor, zmienić meble na takie, które jemu się podobają, i stać się wierzącymi, choć wszystkiego tego nie chcemy. Ja bym go więcej nie wpuścił.

Autor pokazuje, że religia jest przyczyną konfliktów, ale także, że można na niej oprzeć dobrze funkcjonujące państwo. Religia bez fundamentalizmu może nawet służyć jako podwalina systemu sprawiedliwości – przykładem są Prawa Mirandy. Fundamentalizm jest przyczyną konfliktów, ale także nachalne narzucanie swojej woli drugiej stronie. Niezależnie z której strony patrzymy.

"Wróg taki jak my" – "Utożsamiając się z bohaterami powieści, wchodzimy w buty przedstawicieli kultury, którą Zachód traktuje jako najeźdźców."

Trudno utożsamić mi się z bohaterami powieści. Mimo iż – z nazwy – bohaterowie należeli do kultury arabskiej, ich mentalność, jak dla mnie, w stu procentach była amerykańska. Autor nie wszedł w buty przedstawicieli islamu – stworzył dopracowaną w szczegółach i przemyślaną, ale scenografię. Tu chciałam zaznaczyć, że doceniam ogrom pracy włożonej w odbicie świata zachodniego we wschodni, nawiązań i smaczków w powieści jest mnóstwo, niemniej nie miałam poczucia, że za rozbudowaną dekoracją kryje się jakaś głębia. Poza tym, zabrakło mi w "Mirażu" fabuły. Książka skupia się na przedstawianiu świata oraz tła ukazującego retrospekcje z życia bohaterów, ale o dziwo, na prawie 400 stronach dzieje się bardzo niewiele. Mamy odmalowaną ze szczegółami wizję świata, poznajemy przeszłość bohaterów i zamiast skłaniającej do myślenia/poruszającej/zaskakującej akcji, dostajemy wyjaśnienie typu 'deus ex machina' – które, jak dla mnie ma jedną, jedyną zaletę – zrozumiałam, czemu służyło *amerykańskie* przysłowie jako motto.

Skłaniam się raczej ku opinii przedpiśczyń – "Miraż" jest bardziej produktem komercyjnym, niż powieścią wywracającą do góry nogami świat w głowie czytelnika, a samą kulturę arabską traktuje mocno po łebkach.

PS. Czytałam w oryginale – język jest stosunkowo prosty, kunsztownym bym go nie nazwała.

Mam poślizg (do końca zostało mi tylko kilkanaście stron), więc przemilczę chwilowo kwestie interpretacyjne. Natomiast pozwolę sobie na uwagę, że moim zdaniem, wydawca kompletnie zaniedbał stronę redakcyjną. W książce zdarzają się grube błędy, a fragmenty gęsto usiane powtórzeniami trafiają się co i rusz. Nie mówiąc o drobniejszych sprawach. Nie wiem, czy problem zaczął się w oryginale, czy też głównym sprawca jest tłumacz, ale na pewno redaktor i korektor nie przyłożyli się zbytnio. A to, niestety, przeszkadza w lekturze.

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Fakt, błędy redakcyjne momentami rażą.  Ja jednak (niedoświadczony) nie obwiniam nimi redakcji. 

Może to sam autor się powtarzał w oryginale?  

Nie biegam, bo nie lubię

Wrzućcie najbardziej rażące fragmenty, to Wam powiem, czy wina autora czy tłumacza :)

Musiałbym czytać od nowa. ;) 

Ale chodziło mi o powtórzenia czasowników.  

“Był, była, było” itd. 

Nie biegam, bo nie lubię

Żeby tylko. Plagą sa powtórzenia rzeczowników, głównie w roli podmiotu. Korzystam z wersji elektronicznej, więc mogę przywołać przykład (przedostatni rozdział Księgi II):

Dwadzieścia sześć nie trafiło w nic konkretnego; trzy w komandosa, który przed chwilą strzelił, zabijając go; a jeden w szyję dowódcy komandosów, który wypuścił z ręki granat hukowy. Kiedy trzeci komandos obrócił się do chłopaka, granat wybuchł. 

To tylko próbka, jak podświetliłem komando to pobliskie akapity zaświeciły się jak choinka. I to nie jest odosobniony przykład.

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

O!  O to chodziło.

Jak widać nie tylko czasowników :) 

Nie biegam, bo nie lubię

Tłumacz w 80%. Reszta redaktor, że mu tego nie wychwycił. Natężenie “byłości” jest dość charakterystyczne dla angielskiego i trochę niemieckiego.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

W oryginale ten fragment wygląda tak: “Twenty-six hit nothing of consequence; three struck the commando who’d just fired, killing him; and one caught the lead commando in the throat, which, among other things, caused him to lose his grip on the flash-bang. As the unwounded commando pivoted towards the boy, the grenade went off.“

Tłumaczenie nie jest idealne, ale powtórzenia ‘komandosów’ są wzięte z oryginału.

Przy czym po abla te powtórzenia nie są niczym niezwykłym, takie konstrukcje, dla nas fe (bo z powtórzeniami, jak owe “byłości” – wszelkie formy “to be” –  to norma). A np. “lead commando” można przetłumaczyć na polski na kilka sposobów, bez powtórzenia, zachowując sens – np. “dowódca oddziału”, “dowódca”, “dowodzący” (co chyba wiernie oddaje sens ‘lead commando’). Ot, tłumacz pojechał chyba trochę “na lenia” z dosłownością przekładu.

 

Ale już już, kończmy OT :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dobra uwaga, Bellatrix. Pytanie, (pewnie wielokrotnie wałkowane): czy tłumacz powinien poprawiać oryginalny tekst?

Nie biegam, bo nie lubię

Ja może odpowiem ze swojego końca: tłumaczenie dosłowne, bez świadomości konieczności przełożenia norm językowych w języku obcym (jak w powyższym przykładzie) na normy w języku, na który się tłumaczy (czyli np. unikanei powtórzeń poprzez sprytne dobranie synonimów) – daje w efekcie niezłą kupę ;-)

 

Nie, nie tłumaczę zawodowo. Po prostu pracuję z dokumentacją obcojęzyczną od lat i widziałem już wiele, dosłownie przetłumaczonych, potworków. Ba, pewnie sam kilka przez pierwsze lata popełniłem.

Mój dobry znajomy za to tłumaczy zawodowo i robotę robi moim zdaniem przednio, bo sprytnie lawiruje między nie zmienianiem za bardzo stylu oryginału a poprawnością w języku polskim. Ale to pytanie np. można zadac bezpośrednio JeRzemuPauleorowi czy BardzoGrubejLoli... ;-)

 

Był taki wiersz Kiplinga, nie pamiętam tytułu, który cholernie trudno było dobrze przetłumaczyć na polski własnie ze względu na charakterystyczną rytmikę...

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Przy tłumaczeniu trzeba uwzględnić różnice wynikające ze specyfiki języków. To, co jest naturalne w oryginale, będzie raziło w tłumaczeniu, więc to jest nie tyle poprawianie co adaptacja stylu.

W przypadku angielskiego liczne powtórzenia warto podczas przekładu zastępować synonimami, trzeba też zwracać uwagę na zaimki, którymi tam mocno się szafuje, a u nas nie jest tego tyle potrzebne. W angielskich dialogach z kolei mnóstwo jest opisów typu “he said”, “she said”, które u nas można niekiedy w ogóle odpuścić sobie, bo mamy inny zapis dialogów (my stosujemy pauzy dialogowe, zaś u nich wszystko idzie w cudzysłowach), który ułatwia orientację w tekście, a na pewno warto stosować synonimy. Trzeba też mieć na względzie, że w literaturze anglojęzycznej jest zupełnie inna tradycja aliteracji – u nas trzeba na nie uważać, bo rażą; tam są popularnym środkiem stylistycznym. No i wypada również zwracać baczną uwagę na składnię – warto przyjrzeć się tłumaczonemu zdaniu i zamiast przekładać je słowo po słowie, dostosować do polskiego szyku wyrazów, który może dużo lepiej brzmieć. I tak dalej...

 

Nota bene, bardzo dawno temu, miałem kiedyś jako redaktor sytuację, w której dostałem do zredagowania opowiadanie po fatalnym tłumaczu. W tym opowiadaniu był czterowiersz – w oryginale zgrabny, w tłumaczeniu potraktowany dosłownie, bez próby zachowania rymów i rytmu. Efekt był taki, że przetłumaczyłem go na własną rękę jak należy.

Zakończyłem lekturę Mirażu i, niestety, nie czuję się usatysfakcjonowany. I nie chodzi o technikalia, o których pisałem wcześniej. Oczywiście są irytujące i przeszkadzają w odbiorze tekstu, ale prawdziwe problemy leżą gdzie indziej.

JeRzy zaproponował zestawienie Mirażu z Człowiekiem z Wysokiego Zamku. W związku z tym spróbuję wylać swoje żale w takiej właśnie konwencji.

Dłuższą chwilę myślałem od czego zacząć i koniec końców doszedłem do wniosku, że na początek trzeba przed szereg wypchnąć trzy osoby.

Pierwsza, czyli autor Matt Ruff. Starałem się znaleźć trochę informacji o nim, ale nie jest to proste. Oczywiście z tymi podstawowymi, czyli gdzie się urodził, kim byli rodzice, gdzie się kształcił nie ma problemu. Jednak nie o to mi chodziło. Przede wszystkim szukałem informacji skąd Ruff czerpał wiedzę o Bliskim Wschodzie. Wygląda na to – choć pewności nie mam – że nie jest to wiedza bezpośrednia, wynikająca z doświadczeń życiowych. Lektura starego blogu na Livejournal sugeruje, że autor czerpie głównie z gazet i telewizji. Oczywiście w żaden sposób nie chcę dyskredytować pracy jaką wykonuje żona Matta Ruffa – Lisa Gold, która jest, według The Economist, researczerką i edytorką męża. Mam nadzieję, że wysnuty wniosek nie mija się z prawdą, ponieważ za chwilę stanie się argumentem w dalszych rozważaniach.

Teraz obok Matta Ruffa stanie sam Philip K. Dick, autor Człowieka z Wysokiego Zamku. O tym człowieku powiedziano i napisano bardzo wiele. Nie znajduję zbyt wielu podobieństw pomiędzy obydwoma panami. Różne życiorysy, kompletnie różny sposób pisania: Dick wypluwał teksty niczym karabin maszynowy, Ruff jedną książkę pisze kilka lat. Dick ma ogromny dorobek, Ruff na początek 2016 r. zapowiada publikację szóstej powieści. Jednak nie to jest najistotniejsze. Otóż autor Ubika również nie miał bezpośredniej styczności z nazizmem czy Japonią, a jedno i drugie stanowi fundament Człowieka z Wysokiego Zamku. Wiadomo jednak, ze słów samego Dicka, że zjawisko faszyzmu fascynowało go, i że zgromadził na ten temat sporo materiałów.

I wreszcie trzecia, moja skromna, osoba. Staję obok obu autorów tylko po to, aby przyznać się do niewiedzy. Za moment będę wygłaszał opinie o światach przedstawionych w obu powieściach, a moja wiedza o Bliskim Wschodzie, USA czy Japonii jest książkowo-telewizyjna. W żadnym z tych zakątków świata nie byłem, no może z wyjątkiem Turcji, a w zasadzie Stambułu, co się prawie nie liczy. Mam kilku przyjaciół, którzy regularnie odwiedzali Egipt, Palestynę i Izrael, więc miałem okazję wysłuchać wielu relacji z pierwszej ręki, ale nie wiem czy można w tym wypadku mówić o poważnym źródle wiedzy. Trochę lepiej ma się sprawa z samym islamem. Stykałem się z nim wielokrotnie, choćby poznając Tatarów Krymskich czy włócząc się po Bałkanach, jednak to również były jedynie epizody.

Po tym przydługim wstępie czas przejść do sedna. Moja ocena sposobu przedstawienia alternatywnej rzeczywistości w obu powieściach jest diametralnie różna. Wizja pokonanej Ameryki w Człowieku z Wysokiego Zamku przekonała mnie. Dick pokazał wachlarz postaw ludzi, którzy znaleźli się w różnych sytuacjach i są przedstawicielami różnych warstw społecznych. W ten sposób wykreował spójny obraz będący konsekwencją wydarzeń historycznych, o których dowiadujemy się podczas lektury. I co niezwykle ważne, ten świat jest inny niż nasz, tworzy nową jakość. Nie jest rzeczywistością zlepioną z połamanych fragmentów naszej. No i Philip K. Dick obszedł się bez zabiegu typu Biblioteka Aleksandryjska, który, jak dla mnie, jest autorskim pójściem na skróty. W Mirażu sprawa ma się zgoła inaczej. Pokazany przez autora Bliski Wschód sprawia na mnie wrażenie nieudanej przebieranki. To jest jak oglądanie Krashana Bhamaradżanga w serialu Zmiennicy. Wiadomo, że to Piotr Pręgowski, wiadomo, że to pewna konwencja, więc możemy się przez chwilę umówić, że to obywatel Syjamu i bawić dalej. U Ruffa to wygląda tak jakby wziął Amerykanów, poprzebierał, dorzucił trochę gadżetów, żeby było bardziej egzotycznie i stwierdził: no to teraz macie Zjednoczone Państwo Arabskie. Według mnie to jest zupełnie nieudany zabieg, tyle że na tej ocenie cały czas ciąży niepewność wynikająca z początkowego wywodu. Wiem o państwach arabskich tyle co Ruff, albo nawet mniej. Podobną wadą jest obarczona ocena Człowieka z Wysokiego Zamku. Chociaż w tym wypadku przynajmniej w kwestiach związanych z nazizmem jest szansa, że nie ustępuję autorowi.

Odkąd przebrnąłem przez pierwszą połowę Mirażu chodzi mi po głowie myśl, że być może to co przed chwilą postawiłem jako zarzut jest celowym zabiegiem autora, który mówi: spójrzcie to tacy sami ludzie jak my, niczym się nie różnią od nas. Mało tego, my nie różnimy się od nich, gdyby historia potoczyła się trochę inaczej, to być może, że to właśnie my biegalibyśmy obwieszeni ładunkami wybuchowymi. Być może. Jednak mentalność ludzi Bliskiego Wschodu, podejście do kwestii wiary, krąg kulturowy, to wszystko tworzy ogromną, jak mi się wydaje różnicę. Nie wiem czy supermocarstwo z okolic Półwyspu Arabskiego byłoby lepsze, czy gorsze niż USA, ale byłoby kompletnie inne. Byłoby dla nas tak obce jak ortodoksyjne, żydowskie dzielnice Jerozolimy albo jak to co słyszymy o ISIS. Trochę przejaskrawię, ale w Mirażu ZPA wygląda jak USA z zakazem sprzedaży alkoholu. Jeżeli to naprawdę świadomy zabieg autora, to oznacza, że Ruff poszedł na łatwiznę. Nie miał pomysłu, albo wiedzy, albo jednego i drugiego, żeby namalować prawdziwy portret tamtych ludzi i jednocześnie żeby go przedstawić w takich barwach, aby wzbudzić sympatię czytelnika. Zamiast tego mamy szantażowanego homoseksualistę (ależ ten islam jest nietolerancyjny), piękną dziewczynę, która za młodu popełniła brzemienny w skutkach błąd (ciekawe ile autor wie o problematyce czasowych związków małżeńskich w islamie) i trochę bieganiny z bronią w ręku.

Nie mam serca do prób roztrząsania warstwy filozoficznej Mirażu. Jawi mi się ona dość miałką. O ile w przypadku Dicka wyobrażam sobie pasjonującą dyskusję na tym poziomie, o tyle Matt Ruff skutecznie mnie zniechęcił. Im bliżej wielkiego finału, tym bardziej odnosiłem wrażenie, że niektóre rozwiązania fabularne są wprowadzane cokolwiek na siłę. W rezultacie wiem jaka scena pozostanie mi w pamięci po tej lekturze. To będzie związany Dżin, który oświadcza:

Teraz, gdy wypowiedziałem słowa szahady i stałem się muzułmaninem, pogańskie zaklęcia już na mnie nie działają.

Uważaj o co prosisz, bo może być Ci dane. Chciałoby się rzec w podsumowaniu. Zaryzykuję. Zaryzykuję i zapytam: JeRzy dlaczego akurat ta lektura? Twoja opinia na jej temat jest tak diametralnie różna od naszej? Użyłem liczby mnogiej, bo komentarze zamieszczone przed moim wskazują, że nie jestem odosobniony w swoich opiniach.

Zdaje się, że u nas Miraż nie zyskał jakiejś ogromnej popularności. W sieci jest niewiele recenzji dłuższych niż kilkanaście zdań, jednak te które wykopałem są niezwykle pozytywne. Na wszelki wypadek nie będę rozpatrywał motywów ich powstania… Natomiast inaczej ma się sprawa za oceanem. Zdaje się, że tam ta pozycja znalazła prawdziwe uznanie. The Economist zamieścił nawet artykuł, w którym autor okrzyknął Matta Ruffa niemal profetykiem (wszak przewidział zamachy z 11 września, śmierć Diany, a być może nawet powstanie potężnego ISIS, zobaczymy) a sam Miraż porównał do dzieł Feliniego. Czyżby nasze mentalność i bagaż kulturowy były tak różne od amerykańskich? Jeżeli tak, to co dopiero mówić o zestawieniu Arabowie-Amerykanie.

 

Dla porządku jeszcze kilka dodatkowych materiałów, które wygrzebałem i z których w większym lub mniejszym stopniu korzystałem:

http://matt-ruff.livejournal.com

http://www.bymattruff.com

http://www.economist.com/blogs/prospero/2013/03/fiction-matt-ruff

http://www.kawerna.pl/recenzje/ksiazka/item/4612-czlowiek-z-wysokiego-zamku-dick-recenzja.html

http://www.kawerna.pl/aktualnosci/ze-wiata/item/3274-philip-dick-rocznica-urodzin.html

http://www.sedenko.pl/2011/01/20/philip-k-dick-1994/

 

Słowa uznania dla tych, którzy dobrnęli do końca!!!

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Dlaczego ta lektura? Zapewne dlatego, że należę do grona osób, które uważają “Miraż” za powieść mocno niedocenianą. Wiadomo, spekulowanie “co autor miał na myśli” kreując swój świat w taki, a nie inny sposób, to zawsze śliska sprawa. Obstawiałbym jednak, że Ruff świadomie rozkładał akcenty w swojej powieści tak, a nie inaczej i że bardziej zależało mu na pokazaniu podobieństw ludzi żyjących w odmiennych kulturach, niż samych różnic kulturowych.

 

Dodam jeszcze, że bardzo cenię także poprzednią powieść Ruffa, “Złe małpy”, która jak sądzę mogłaby się spodobać miłośnikom “Fight Clubu”. Ale to trochę off-topic. ;)

Dwa lata temu napisałem artykuł/recenzję “Mirażu” i “Osamy” Thidara. Ciekawe, czy dzisiaj napisałbym ją inaczej i czy w ogóle perspektywa tego, co się dzieje obecnie na świecie, w Europie, na Bliskim Wschodzie, wpływa na nasz dzisiejszy odbiór książki? Tekst, jak reszta publicystyki zniknął, ale wygrzebałem go przez google. Może przyda się użytkownikom, którzy piszą obecnie na stronie recenzje i artykuły, bo to ostatecznie po tej publicystycznej próbie rozpoczęła się moja kariera na łamach NF. :-) 

Wrzucam link, mam nadzieję, że zadziała.

http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/56843098

 

 

Jak wcześniej pisałem, powieść dosyć nachalne wsadza w sandały człowieka zachodu, cofa go w cywilizacyjnym rozwoju i zmusza, aby spojrzał z tej perspektywy na rozwinięte państwo ZPA. To prawda, że bohaterowie i miejsce akcji jest wykreowane na wzór zachodni, jaki znamy, ale odbieram ten zabieg jako celowy, przy pomocy którego autor chce przybliżyć nam swoją wizję. Zgodzę się, że to dosyć powierzchowne, ale „Miraż” traktuję jako powieść raczej rozrywkową. Gdyby autor przedstawił nam wizję państwa o kulturze, której dziewięćdziesiąt procent czytelników nie zna i nie rozumie, to co by osiągnął. Przypuszczam, że historia spotkałaby się z niezrozumieniem, gdyż byłaby to obyczajowość zbyt daleka.

Dołączając do typowo polskiego narzekania, brakuje mi w powieści przynajmniej próby pokazania przyczyn rodzenia się fundamentalizmu. Religia sama w sobie, nie jest przyczyną powstawania konfliktów, ale zrodzony z niej ekstremizm już tak i to jest sedno problemów.

Bardzo podobało mi się pokazanie, że rejon działań wojennych jest także areną walki służb wewnętrznych ZPA. Na tym terenie mamy szantażowanego Samira, który wiedzie przyjaciół w pułapkę. Nie robią tego fundamentaliści, ale konkurująca służba wewnętrzna. Bohaterowie myślą, że to ekstremiści. Przypuszczam, że opinii publicznej też byłoby to tak zaprezentowane. No ale… to zakrawa już o teorie spiskowe.

Uwagi dające do myślenia, Blackburn. O nachalności sam wspominałem. Niemniej może to dobry sposób na “danie do myślenia”? 

 

Drogi Janie,  Janku... ;) przeczytałem to, co pod linkiem.  Jesteś pewien, że zamieściłeś link do recenzji, a nie do tekstu na tylną okładkę?  ;) 

Nie biegam, bo nie lubię

O nachalności sam wspominałem.

To  znaczy, że podobnie to oceniamy.

 

Niemniej może to dobry sposób na “danie do myślenia”? 

Oczywiście, choć wszystko zależy od docelowej grupy. Jeżeli są to ludzie przekonani o nieomylności swojego “guru” i własnej, to tylko “nachalnością” można zmusić ich do “myślenia”.

Jak tam? Próbuje ktoś pisać artykuł na jakiś około-Mirażowy temat?

Nie umiem pisać artykułów. Coś tam już nabazgrałem, trochę chyba nawet na temat w pierwotnym wątku. 

Mam ochotę napisać więcej, bo temat coraz ciekawszy, ale najpierw muszą zwrócić mi notebooka z serwisu :/ Niewygodnie pisze się z fona. To już ponad miesiąc, fak!  Jakby co, nie polecam serwisu, który zaczyna się na H i kończy na P... ;) 

Nie biegam, bo nie lubię

Ja nie czuję mocy. :-(

Z dużym poślizgiem przeczytałem w końcu “Miraż”. Książka mnie rozczarowała, miałem wrażenie, że najciekawszy motyw alternatywnych światów został zepchnięty na drugi plan przez nadmiar retrospekcji. Bohaterowie wydali mi się za bardzo zamerykanizowani, nie czuło się obcości, świata do góry nogami. Pomysł zdecydowanie ma potencjał (spodobała mi się idea  z Biblioteką Aleksandryjską).

Ponieważ sama zamiana ról mnie nie przekonała, trudno, żeby lektura wzbudziła jakieś głębsze refleksje.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Bohaterowie wydali mi się za bardzo zamerykanizowani, nie czuło się obcości, świata do góry nogami.

Nie tylko ja o tym wspomniałem. Natomiast w tej kwestii, pewnie nadinterpretując, uwiera trochę pytanie, czy to, że euroamerykański sposób myślenia  bohaterów powoduje dyskomfort, nie wynika choć trochę z uprzedzeń... :) 

 

Edit:

W skrócie: przypisujemy im z góry zupełnie inny system wartości i inne tory myślenia? 

Nie biegam, bo nie lubię

A to bardzo dobre pytanie. Może niesłusznie nastawiamy się na mocno odmienny, egzotyczny sposób myślenia ludzi, którzy zasadniczo żyją we współczesnej cywilizacji, w wielkich miastach, tyle że w innej kulturze i religii. Tym bardziej, że mówi się tyle o globalizacji i zacieraniu się różnic.

Zatem słabość/moc “Mirażu” zależałaby między innymi, a nawet głównie od tego, czy  euroamerykańskość arabskich bohaterów wzbudzi w czytniku wspomniany (anty)dysonans,  “szok” kulturowy. Chyba rzeczywiście można tak sądzić i Ruff, tworząc swą powieść z myślą o rynku amerykańskim, nie “działał” przypadkowo. Nie chodzi o komercję,  ale przesłanie,  że świat nie jest tak czarno-biały jak sugerują “wojujący z terroryzmem” :) 

Nie biegam, bo nie lubię

Nowa Fantastyka