- Hydepark: Obowiązki autora sagi

Hydepark:

książki

Obowiązki autora sagi

Dobra, prosto z mostu. Będzie o Georgu R. R. Martinie i paru innych, którzy idą w jego ślady. Pewnie wielu się orientuje w sytuacji, ale dla wyjaśniania – Martin piszę „Pieśń lodu i ognia”, pisze, pisze i pewnie nigdy jej nie skończy. Wcale nie dlatego, że rychło umrze, oby żył sto lat, ale wszystko wskazuje, że mu się nie chce. Czwarty tom został wydany pięć lat po trzecim, piąty sześć lat po czwartym. „Wichrów zimy”, tomu szóstego, nadal nie widać. Martin ostrożnie planuje zamknąć się w siedmiu tomach, więc każdy znający historię powstawania sagi już wie, że będzie ich potrzeba przynajmniej osiem.

Przyznam, że jako czytelnik, który kupuje jego dzieła, czuję się bardzo źle. Po pierwsze – koniec historii opowie serial, który może jako dzieło filmowe jest niezły, ale jako adaptacja sprawdza się koszmarnie (może z wyjątkiem nieźle przeniesionego na ekran sezonu pierwszego). Więc serial opowie nam wszystkim zakończenie, dwaj panowie twórcy Weiss i Benioff, którzy zupełnie sagi nie rozumieją przedstawią koniec historii, a właściwie swojego fanficka, w którym, to jest pewne, zdradzą kluczowe rozwiązania wszystkich wątków, a finałowa bitwa, będzie… cóż bitwą telewizyjną za jakieś 10 mln dolarów. Oczywiście, można serialu nie oglądać, ale spoilery i tak będą atakować z każdego zakątka Internetu.

Być może Martin zdoła wydać tom szósty przed szóstym sezonem. Zdąży dla czytelników angielskich, bo reszta świata, czekająca na przekład, i tak nie dostanie książki przed nowym sezonem. Niedługo potem serial się skończy. Emocje opadną, ¾ zapaleńców zaraz o nim zapomni. Mam wrażenie, że Martin zabierze się za tom siódmy (wcale nie ostatni), rozgrzebie go i nigdy nie skończy. Po co, skoro można robić tyle innych wspaniałych rzeczy? Po co, skoro wszyscy już znają zakończenie?

Czytelnicy są podzieleni. Niektórzy bronią Martina twierdząc, że powinien pisać tak wolno, jak ma ochotę, i nic im nie jest winien. Inni czują się oszukani.

Wiem, że każdy pisarz ma swoje tempo, lecz patrząc na konkurencję, można naprawdę odnieść bardzo nieprzyjemne wrażenie. Ostatnio w wywiadzie w NF Martina skrytykował Wagner, który pisze szybciej, mimo że musi godzić pracę zawodową z pracą pisarza. Są autorzy, dla których napisanie 1000-stronicowej sagi to rok. Tak pisze Erikson czy Sanderson. Ten drugi ma nie tylko znakomite tempo pracy (a przy tym pisze świetne książki), ale znakomity kontakt z fanami – na twitterze zamieszcza sprawozdania z prac, co jakiś czas robi podsumowania, a na stronie internetowej ma pasek postępu z prac nad książką. Martin od lat milczy na temat swoich postępów, czym wpędza fanów w obłęd. Ci szukają wskazówek wszędzie, robią wykresy, analizują strzępki wywiadów statystów z serialu, byle tylko zorientować się, jak daleko posunięte są prace nad nowym tomem. I dalej nikt nic nie wie.

W okolicach świąt pojawiła się akcja „12 dni Westeros”, w której na oficjalnym twitterze Martina (tak, ma go, ale jak się zaraz okaże, wcale go nie używa) odliczano dwanaście dni do… no zdawało się do czegoś ważnego. A że ostatni dzień wypadł w pierwszy dzień zimy, fani podejrzewali, że będzie to data ogłoszenia nowej książki. Byli w błędzie. To jakiś współpracownik zrobił tę akcję, ot tak sobie. Najgorsze w tym wszystkim, że gdy Martin się o tym dowiedział, wylał frustrację na swoich wiernych fanów, że ci mają czelność coś takiego pomyśleć.

Martin oczywiście nie zajmuje się tylko „Wichrami zimy”, ma też szereg innych projektów, z których większość obchodzi chyba tylko jego. Redaguje zbiory opowiadań, pisze scenariusze, wymyśla nowe seriale. „Świat lodu i ognia” – książka o świecie sagi, to naprawdę świetnia lektura, ale czy coś takiego nie powinno się ukazać już po zakończeniu sagi? Autor może robić, co mu się podoba, lecz jeśli na tysiąc fanów, tysiąc oczekuje kolejnego tomu, a za plecami czai się doganiająca powieści adaptacja, czy nie powinien rzucić wszystkich sił, by dokończyć dzieło swojego życia?

Niektórzy uważają, że pisarze są wyjątkową grupą zawodową, nie należy od nich niczego wymagać, bo mogą nie mieć weny. Ja myślę, że 99% tych „ogarniętych twórczą niemocą” przełamało by ją, gdyby tylko nabrało chęci i systematyczności.

Niektórzy uważają, że pisarz zaczynając sagę nic nie jest czytelnikowi winien, bo ten płaci i otrzymuje konkretny tom – jakiś tam wycinek historii. Ja myślę, że autor zaczynając sagę, (w dodatku taką która czyni z niego gwiazdę i milionera) ma moralny obowiązek ją dokończyć. Oczywiście Martin mógł powiedzieć: „słuchajcie tu macie pierwszy tom, co prawda nie dokończę tej historii przez kolejne trzy dekady, prawdopodobnie wcale; więc jesteście ostrzeżeni, chcecie to kupujcie”. Wtedy byłby rozgrzeszony.

Ale i tak bym kupił. Cóż Martina można kochać i nienawidzić jednocześnie.

Oczywiście, jest jeszcze Pathrick Rothfuss i jego „Kroniki królobójcy”, wypisz, wymaluj, podobna sytuacja. I pewnie wielu innych, możecie wymieniać. Pozostałe niedokończone sagi, w które się wpakowałem, na szczęście są wydawane dość regularnie.

No cóż, mimo wszystko życzę wszystkim optymizmu Starków w kwestii rychłego nadejścia zimy.

Komentarze

obserwuj

GoT znam tylko z serialu (świetny), do książek powoli się przymierzam. Rzeczywiście, takie sytuacje są odrobinę wkurzające, ale co zrobić? Nikt przecież nie zaciągnie autora siłą przed klawiaturę. Co do tempa wydawania – David Weber jest w tym całkiem niezły, seria “Schronienie” ma dopiero pięć lat, a w październiku wychodzi ósmy tom (każdy ma coś koło 800 stron).

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Przynajmniej dla mnie najmądrzejsze zdanie z tego całego wywodu to: “Autor może robić, co mu się podoba”. Moralny obowiązek pisania, serio? Ja to widzę tak, Martin odniósł niezwykły sukces, ma tyle kasy, że już pewnie nie wie co z nią robić i teraz może właśnie robić to co lubi, jeździć po świecie i porównywać lokalne kuchnie.

 

A do tego wszyscy wiedzą, że ma wredny charakter z natury i jeśli sto osób mu powie, że ma kurna pisać, bo czytelnicy czekają, to wiesz, co może zrobić? Spuścić meteor na cały wykreowany przez siebie świat i zrobić wielką grzankę. I mimo, że sama chciałabym przeczytać dalsze tomy, to wizji grzanki  teraz dziwnie kibicuję.

 

A co do moralnego obowiązku, pomyśl o przerwanych po pierwszym lub drugim sezonie wspaniałych serialach, które chwytały za serce, ale niestety nie przynosiły wystarczająco dużo pieniędzy, natomiast zgromadziły wiernych fanów. Czy twórcy i aktorzy też nie powinni ich kontynuować, bo to ich moralny obowiązek?

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Musiałem przelać, co mi na sercu leży, bo jak człowiek od kilku lat codziennie sprawdza informacje o oczekiwanej książce i codziennie dostaje figę, to może się sfrustrować. Chyba najgorsza jest ta niewiedza. Ja wiem, że Martin może nie chcieć podawać terminów, skoro ostatnio trochę się przejechał (5 lat hehe), ale chyba wie, ile napisał, ile ma gotowe. Wyobrażacie sobie, że piszecie na portal opowiadanie, czekają na nie dziesiątki spragnionych użytkowników (np. taki debiut Regulatorki :D), i pytani przez czytelników o postępy, odsyłacie ich z kwitkiem? Ja bym był zaszczycony i chętnie dzielił się przeżyciami. I chyba każdy. Tu widać różnicę pomiędzy twórcą, który może mieć wszystko w tyłku, a takim, co naprawdę się stara.

 

A co do moralnego obowiązku, pomyśl o przerwanych po pierwszym lub drugim sezonie wspaniałych serialach, które chwytały za serce, ale niestety nie przynosiły wystarczająco dużo pieniędzy, natomiast zgromadziły wiernych fanów. Czy twórcy i aktorzy też nie powinni ich kontynuować, bo to ich moralny obowiązek?

Firefly? :(

To bardzo inna sytuacja. Seriale kasuje stacja, twórca zwykle ma wtedy większego kaca niż widzowie. Aktor nic nie może, twórca niewiele. Tu chodzi o kasę. Gdyby Martinowi nowy tom miał przynieść stratę, to już widzę, jakby się do niego zabierał :)

 

Przynajmniej dla mnie najmądrzejsze zdanie z tego całego wywodu to: “Autor może robić, co mu się podoba”. Moralny obowiązek pisania, serio?

Autor powinien być dla czytelnika, nie odwrotnie. Jeśli autor coś zaczyna, powinien skończyć. Naprawdę chcemy rynku, gdzie autorzy będą zaczynać projekty (a zacząć łatwiej, niż skończyć), zbijać kasę i je porzucać? Dla mnie pisarz to zawód. A czytelnik jest w pewnym sensie pracodawcą. Jeśli budowlaniec, któremu płacimy za wybudowanie domu, rozmyśli się w połowie, nie mamy prawa czuć frustracji? Wiem, że porównanie toporne, ale prawdziwe. Zawód to zawód. Nie chce ci się wywiązywać z obowiązku wobec czytelnika, pisz pojedyncze powieści albo opowiadania.

Przypadków jest na pęczki, i to o wiele gorszych :) Na nowego Dragon Balla czekano 18 lat, wcześniej były setki teorii spiskowych, fejków, w końcu już chyba każdy stracił nadzieję, a potem przyszedł rework Kai i w końcu nowe Super. Podobnie Duke Nukem, chociaż ostatnia edycja podobno pozostawiała wiele do życzenia. Chyba jedynym dziełem kultury, które naprawdę nigdy nie ujrzy światła dziennego jest Half Life 3. Każdy wie, że Gaben prędzej umrze, niż na to pozwoli, a Gaben jest bardziej nieśmietelny od Boga.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Może uznacie, że jestem dziwna, ale właśnie to jest jeden z głównych powodów, dla których staram się trzymać z daleka od sag i seriali. Wolę obejrzeć film fabularny taki jednostkowy lub przeczytać jedno-dwutomową książkę stanowiącą całość. Lubię poznać całą opowieść na raz, a nie czekać na dalsze losy bohaterów, aż zapomnę od czego się zaczęło. 

GoT przeczytałam, bo kupiłam Mamie w prezencie komplet, to jak już było pod ręką, to czemu nie. Serialu nie oglądam. Czy czekam z niecierpliwością na kolejny tom? Już nie, po co się denerwować. Martin zrobi, co będzie chciał. A dla mnie to też nie będzie pierwsza niedokończona opowieść, bo były i takie, które mnie nie wciągnęły na tyle, żeby wyczekiwać i czytać kolejne tomy. 

Z jednej strony – autor to wolny człek i może robić, co chce. Zwłaszcza, jeśli nie zależy od tego, czy będzie miał co następnego dnia do garnka włożyć. Z drugiej – jak zauważył Zygfryd – autor, zaczynając coś pisać i publikować, niejako składa zobowiązanie wobec czytelników. I byłoby dobrze, gdyby się z niego wywiązał.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ja mam podobnie jak Śniąca. Unikam sag, jeśli widzę, że coś jest piątym tomem czwartej serii to nawet nie interesuję się, czy warto zaczynać od początku.

Dałam się jednak wciągnąć w dwa, w założeniu, tasiemce. Meekhan Wegnera i “Archiwum burzowego światła” Sandersona. I co? Na czwarty tom Wegnera czekałam i czekałam, wydanie było kilka razy przekładane, i w końcu, kiedy książka się już ukazała i ją kupiłam, to na razie czytają inni. Bo mnie się chwilowo odechciało i uzbierał mi się stos innych lektur. A świat Sandersona jest na tyle skomplikowany, pełen niuansów i odkrywany po niewielkich kawałkach, że – zapewne – kiedy wyjdzie tom trzeci, to zapomnę połowę tego, co już przeczytałam do tej pory. 

 

Czy autor ma obowiązek itede? Pewnie nie za bardzo, pewnie mu się też może odechcieć po paru dekadach. Może, kurczę, umrzeć ze starości, zanim skończy pisać. No, ale sierotki niestety pozostaną. ;)

Ocho, ja wolę sagi od powieści. Oczywiście można brać za skończone, ale to to o tych nieskończonych często jest najgłośniej i można o nich najwięcej dyskutować.

Z Wegnerem i Sandersonem nie zginiesz, obaj mają dobre podejście do fanów. A wyobraź sobie teraz, że mija pięć lat od ostatniego Meekhanu, Wegner milczy o postępach swoich prac, więc nie wiesz, czy już kończy, czy dopiero zaczyna, a za chwilę ciąg dalszy zaspoileruje ci inne medium?

Jak ja się cieszę, że “Uczta dla wron” okazała się – w moim odczuciu – beznadziejna, a pierwszy tom “Tańca ze smokami” tak potwornie rozmemłany, że drugiego nie miałem już ochoty kupić i cała saga przestała mnie w ogóle interesować. Łiii!

A z Tobą, Zygfrydzie, niestety się nie zgodzę – uważam, że autor nie ma obowiązków wobec czytelników; mało tego – sądzę, że to właśnie podejście roszczeniowe do twórcy jest niepoważne.

Pisarz nie spełnia oczekiwań? Cóż, olać pisarza, jest tylu innych. 

Sorry, taki mamy klimat.

I  dlatego staram się (choć nie zawsze wychodzi) nie ruszać niczego, co jest z góry zaplanowane na dłuższy czas, póki nie będzie ukończone.

“Tekst ma się bronić sam. Pewnie, tylko bywa tak, że nie broni się on nie ze względu na autora, tylko czytelnika" --- Autor cytatu pragnie pozostać anonimowy :)

Również uważam, że nie ma czegoś takiego jak obowiązki wobec fanów (czy chodzi o literaturę, czy muzykę, sztukę w ogóle). Może ktoś być wyjątkowym twórcą, a fanów nie cierpieć/nie umieć budować z nimi więzi – a i tak sztuka się broni. Kultura osobista zawsze w cenie, ale przekonanie, że fanom się należy, brzydko mi pachnie.

PS nie jestem sagowa do bólu, ale znam problem “fanowania” z innego (muzycznego) poletka dosyć dobrze.

Moim zdaniem książka to produkt jak każdy inny. Autor oczywiście nie ma żadnych obowiązków wobec fanów, ale ich zaniedbywanie wydaje mi się nierozsądne. Nie wypinasz się na ludzi, którzy chcą kupić twój produkt, bo najpewniej przestaną chcieć go kupować. A przypuszczam, że lepiej pisze się kolejne części swojej sagi, mając konto pełne zysków ze sprzedaży poprzednich. 

Ja też osobiście staram się nie pakować w sagi, ale jest to dosyć ciężkie, zwłaszcza jeśli chodzi o high fantasy.

Z tym poddenerwowaniem fanów bywa tak, że jak ktoś się już wkurzy konkret, to sam pisze fanfica, a one potrafią być lepsze od oryginału :D

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Zygfrydzie, a dlaczego wolisz sagi?

Co do Sandersona – gdzieś czytałam, że wspomniany cykl zaplanował sobie na 10 tomów. Jeżeli to prawda, to – nawet, jeśli grzecznie będzie się trzymał dwóch lat na tom – to po 20 latach, kiedy cykl się skończy, ja już pewnie będę za stara na przygody Kaladina i Shallan. Już pewnie trochę jestem, ale desperacko staram się do tego nie przyznawać. ;)

10 tomów? Serio? Rozumiem, że ktoś, kto wydaje mikropowieści może sobie zaplanować 10 tomów, ale Sanderson pisze tę swoją sagę w takich objętościach, że 10 tomów da nam jakieś 10 000 stron. Nie wyobrażam sobie, że można by rozwlec tę historię na 10 000 stron bez zamieniania jej w kompletną fabularną papkę.

Być może, Vyzarcie, nie wykluczam też, że to, co przeczytałam, mija się z prawdą. Ale przypominam sobie interludia z tomu pierwszego, które nie miały dla mnie żadnego sensu, dopóki nie przeczytałam tomu drugiego. Wtedy część cegiełek zaczęła wpasowywać się w odpowiednie miejsca. I tak się złożyło, że te dwa tomy czytałam jeden po drugim, więc mniej więcej pamiętałam szczegóły z interludiów. Gdybym je czytała w odstępie dwóch lat – jestem przekonana, że jeszcze więcej rzeczy by mi umknęło.

Ale sądząc po ilości detali i detalików – jakoś mi się nie wydaje zupełnie nieprawdopodobne, że jednak Sanderson planuje sporo części. ;)

 

Zygfrydzie, a dlaczego wolisz sagi?

Bo lubię przywiązać się do bohaterów, obserwować ich długie ewolucje. Bo lubię szczegółowo wykreowane fantastyczne światy, a na kilku tysiącach stron można to zrobić z odpowiednim rozmachem.

 

kiedy cykl się skończy, ja już pewnie będę za stara na przygody Kaladina i Shallan

Heh, ja tam się nie martwię. Ostatnio odświeżyłem sobie “Harrego Pottera” i miałem z tego taką samą frajdę, jak wtedy gdy miałem dwanaście lat :) 

 

10 tomów? Serio? Rozumiem, że ktoś, kto wydaje mikropowieści może sobie zaplanować 10 tomów, ale Sanderson pisze tę swoją sagę w takich objętościach, że 10 tomów da nam jakieś 10 000 stron.

Patrząc na to, jak napakowane fabułą są dotychczasowe dwa tomy, a mimo wszystko cały czas się ma wrażenie, że to początek, to jestem spokojny. Sanderson, jak zaczął karierę, to już miał w głowie kilkadziesiąt książek. Człowiek o takiej mocy przerobowej na pewno wie, jak zadbać o swoje opus magnum.

Zresztą te dziesięć tomów ma być podzielone 5-5. Druga piątka ma być sequelem dziejącym się po jakimś czasie, prawdopodobnie z innymi bohaterami w rolach głównych, choć ci starzy też się mają przewijać.

 

Śmieszy mnie to wstawianie za “wolnością” pisarza. Tu nie o wolność chodzi, a o dokończenie roboty, którą się zaczęło :P Gdyby jeszcze każdy tom Martina stanowił osobną historię, ale one bez siebie wzajem nie funkcjonują... To jakbyście poszli komuś ściany malować i powiedzieli, że po dwóch ścianach kończycie, bo wam się nie chce i w ogóle wolność, równość, tralalala.

Facet sobie w kulki leci i tyle. Jednakże podobnie jak Seth ostatniego tomu nie zdołałam doczytać, to mam to w nosie. Ale gdyby mi tak dwie ściany zostawił niedomalowane...

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Ale gdyby mi tak dwie ściany zostawił niedomalowane...

...to zatrudniłabyś innego fachowca, by dokończył robotę, a ten pierwszy, wcześniej czy później, straciłby dobrą opinię, a co za tym idzie – nie miałby zleceń i nikt by za nim nie płakał. Cała filozofia. :)

Sorry, taki mamy klimat.

...to zatrudniłabyś innego fachowca, by dokończył robotę, a ten pierwszy, wcześniej czy później, straciłby dobrą opinię, a co za tym idzie – nie miałby zleceń i nikt by za nim nie płakał. Cała filozofia. :)

Martin powiedział, że jeśli umrze, nikt nie ma prawa dokończyć za niego sagi, więc mamy sytuację, że ten “malarz” to jedyny fachowiec na świecie ;]

Oj tam, Zygfrydzie – trzymając się naszego remontowego porównania – skoro nie można dokończyć, to zatrudniamy fachowca, który pomaluje wszystko od nowa, po swojemu, bo przecież... ściana wciąż jest nasza, si? Jeśli czujesz się przez Martina lekceważony, nie płać mu więcej, ignoruj go tak samo, jak on Ciebie. Niech ktoś inny pomaluje TWÓJ świat!  ;) 

<Wujek Dobra Rada mode OFF>

Sorry, taki mamy klimat.

Porównanie do malarza jest takie, że jemu płaci się dopiero za robotę skończoną, tak jak pisarzowi. Jak Martin pomaluje ci dwie ściany z czterech i ucieknie, to mu nie płacisz za robotę, a połowę ścian masz wymalowaną...

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Ceterari, porównanie do malarza ma pokazać, że pisarz to też zawód i jeśli zawiera z tymi, którzy mu płacą, umowę (nawet nieformalną – bo wydawanie czegoś we fragmentach jest swego rodzaju umową), to ma obowiązek się z niej wywiązać jak każdy.

I nie, pisarzowi nie płaci się za robotę skończoną. Martin swojej nie skończył, a ma miliony dolarów.

 

Z drugiej strony nasze pretensje to i tak nic w porównaniu do tych, które ma prawo mieć HBO. Kiedy wykupywali prawa do ekranizacji w 2007 pewnie w najczarniejszych snach nie przypuszczali, że tak szybko zostawi ich bez materiałów do adaptacji.

Zapłacili mu za to, co zrobił, a teraz HBO mu daje za same prawa. Dziwisz się, że jak ma miliony dolarów, to tak jak malarzowi, który siedzi na forsie, może mu się zwyczajnie nie chcieć? ;)

 

Dwaj główni goście od tej serii w HBO znają zakończenie, więc serial powstanie bez problemu. Aktorka grająca Sansę próbowała ich upić i wycisnąć z nich to info, ale bezskutecznie.

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Niech ktoś inny pomaluje TWÓJ świat!  ;) 

To jest piękne! Jestem za :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

porównanie do malarza ma pokazać, że pisarz to też zawód

Tak, głównie o to mi chodziło. Bo odnoszę wrażenie, że niektórzy nie podchodzą do tego jak do pracy :P Mogłam jeszcze dodać, że to malarz, który dogadał się z nami “na czarno”, ale i od takiego wymagałbyś skończonej roboty. 

 

A co do serialu, bo się specjalnie nie orientuję – oni przypadkiem się jakoś fabularnie nie rozjechali z książką? I to całkiem mocno?

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Z tego co się orientuje to dużo rzeczy w serialu “odlazło” od ksiąžkowej fabuły, chociażby wątki Stannisa i Sansy.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Autor nie ma żadnego obowiązku kończyć serii. Może pisać następną część rok, dziesięć, a może nie pisać jej wcale. Bo, po pierwsze: kto i w jaki sposób go zmusi? A po drugie, może obecna seria mu się znudziła, stwierdził, że to nie ma sensu albo zwyczajnie nie ma pomysłu jak dalej pociągnąć fabułę? Jeżeli nie napisze, to nie napisze i nikt nic na to nie poradzi, zwłaszcza w przypadku Martina, który ma teraz tyle kasy, że ho ho. Ho.

 

Druga strona medalu jest taka, że jest to nie w porządku wobec fanów (dzięki którym ma furę forsy). Tak po prostu. Podobnie w przypadku serialu (Oddajcie nam Rodzinę Borgiów, bydlaki!), czy trasy koncertowej. Ba, nawet w trakcie koncertu artysta może powiedzieć “Ok, zagraliśmy cztery kawałki, wystarczy”. Żaden obowiązek, żadna zbrodnia, ale jakoś tak niefajnie i już. ;)

 

A co do serialu, bo się specjalnie nie orientuję – oni przypadkiem się jakoś fabularnie nie rozjechali z książką? I to całkiem mocno?

Tak, i w większości przypadku wyszło im to na dobre (np. skrócenie beznadziejnie rozwleczonej podróży Tyriona z Tańca ze Smokami).

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Martina czytałam do “Tańca ze smokami”. Przeczytałam połowę i stwierdziłam, że mam dosyć. 

 

Lubię serie książkowe, ale nie takie, które linearnie płyną. Na rynku mamy zalew tego typu publikacji, co mnie skutecznie zniechęca. Niektórzy mogą do tego mieć smykałkę, a inni po prostu produkując coś, co na pewno się sprzeda. Dlatego moimi ideałami są serie, które mają własny tor, jak np. uwielbiane przeze mnie świat Kompanii/Unii C. J. Cherryh. Dużo książek w serii, niektóre trzeba czytać “po kolei”, ale to może dotyczyć może dwóch powieści. Więc można czytać od momentu, który się chce. Osobiście nie mam cierpliwości do tak rozwleczonych fabuł – musiałyby być naprawdę mocne, abym chciała je dalej czytać. 

 

Nie uważam, żeby pisarz miał jakiś specjalny obowiązek wobec czytelników, ale powinien mieć obowiązek skończenia roboty. Masz serię, którą chcesz skończyć? Skończ. A jak się nie chce – przyznaj się do tego. Brzmi jakbym właśnie do Martina pisała, ale cóż, jego seria już mnie nie interesuje, więc nie mam tutaj żadnych emocji. A nikt nie wie, że Joan D. Vinge stworzyła całkiem fajną postać Kota, którego opisała w trzech książkach. Co poniektórzy czekają z utęsknieniem na kolejną publikację i nie trąbią o tym w mediach ;) Oczywiście, Autorka napisała list otwarty na temat Kota i nie wisimy w próżni (a czy jakiś polski wydawca się zainteresuje? Raczej nie, bo ostatnia powieść została wydana w 1996). 

Oddajcie nam Rodzinę Borgiów

A po cholerę? Co prawda nie oglądałam, ale przecież i tak wszyscy wiedzą, jak to się skończyło. ;)

A co do serialu, bo się specjalnie nie orientuję – oni przypadkiem się jakoś fabularnie nie rozjechali z książką? I to całkiem mocno?

 

 

Część wątków rozjechała się do tego stopnia, że nie ma nic wspólnego z książkami (Sansa, Jaime, Brienne, Davos) część osiągnęła jakiś tam podobny stan jak w książce (Daenerys, Jon, Cersei, Arya). Zresztą, jakby nie odjechali, to i tak niektóre rzeczy w zakończeniu serialu będą podobne jak w książce. Pozostaną spekulacje, czy to spoiler, czy wymysł twórców. I nie zawsze, bo scenarzyści są tak perfidni, że jedną  ze scen, która wydarzyła się w serialu, a nie wydarzyła w książce, zaspoilerowali, że to będzie w niewydanym tomie.

 

Tak, i w większości przypadku wyszło im to na dobre (np. skrócenie beznadziejnie rozwleczonej podróży Tyriona z Tańca ze Smokami).

 

Wolę wolno prowadzoną akcję, ale z głową i porządnie, niż to co nam zaserwowali scenarzyści. W piątym sezonie wiele rzeczy nie trzyma się kupy, postępowanie bohaterów przeczy temu, co było wcześniej, połowa zachowań jest zupełnie nielogiczna. 

 

Ja tam “Taniec ze smokami” przeczytałem z przyjemnością, lepszy od tomu czwartego, gorszy od tomów 1-3, ale i tak to poziom opowiadanej historii to poezja, cały czas zabieram się za kolejne znane i wysoko oceniane sagi, i choć wiele jest świetnych, to do Martina nie mają startu.

 

Trzymając się metafory, taki malarz raczej pomalowałby jeden pokój, a nie jedną ścianę :) 

 

Nie widzę nic niemoralnego w tym, że autor nie dokańcza swojej sagi. Bez przesady, niemoralne z jego strony byłoby, np. gdyby popełnił plagiat, a tak... czytelnik płaci za konkretną książkę, jest obietnica dalszych ale to, że mogą się nie pojawić, to jest ryzyko wpisane w zabieranie się za sagę (no chyba, że chodzi o taką już skończoną). Tak samo, jak nikt nam nie zagwarantuje, że następne będą na podobnym poziomie. Ja przeczytałam i Feast for Crows i Dance with Dragons, ale też uważam, że poziom się obniżył i podejrzewam, że kolejna część może być jeszcze gorsza, jako “wymęczona” i pisana bardziej z obowiązku niż z przyjemności. Albo z chęci zysku: vide Sezon Burz, w którym nie doszłam nawet do połowy a i tak żałuję, że w ogóle zaczęłam. 

 

To oczywiście budzi frustrację, ale tak już jest. Stieg Larsson nie napisze już czwartej części Millenium, nie powstanie trzeci sezon Carnivale i musimy z tym jakoś żyć. To, że dużo osób czeka na kolejne części jakiejś sagi dobrze świadczy o umiejętnościach autora, ale do niczego go nie obliguje.

 

Z drugiej strony – nie byłabym też taka skłonna bronić autorów przed ciągłymi pytaniami. Jak się zaczęło pisać sagę, obiecało kolejne części i ma się grono wiernych fanów to trzeba liczyć się z tym, że będą nas męczyć o te następne części. Jak na to autor zareaguje to już kwestia jego, że tak powiem, polityki marketingowej :) Podkreślam: jego prawo nie kończyć sagi, ale prawo czytelników domagać się, żeby skończył. Takie ryzyko zawodowe, mógł zostać hydraulikiem :P 

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

A po cholerę? Co prawda nie oglądałam, ale przecież i tak wszyscy wiedzą, jak to się skończyło. ;)

Parząc w ten sposób, to żadne seriale historyczne nie mają sensu. ;) Jeremy Irons genialnie wcielił się w postać Rodrigo Borgii, no i cały serial był świetnie zrealizowany.  

 

Wolę wolno prowadzoną akcję, ale z głową i porządnie, niż to co nam zaserwowali scenarzyści.

Są gusta i guściki, ale w przypadku serialu byłby to samobój. Nawet teraz sporo osób narzekało, że przynudzali, bo Tyrion tylko “płynie, klnie i pije” (a trwało to jakieś 2-3 odcinki), a gdyby przedstawili to tak, jak w książce, to Tyrion przez cały sezon płynąłby, klął i pił. ;P Ale niektóre wątki skopali, no fakt. 

 

Widzę, że nasze gusta się nie pokrywają, bo serię też oceniłbym inaczej. ;D Uczta dla wron była jeszcze całkiem fajna, ale Taniec ze Smokami już mnie męczył. 1-3 wymiata, z tym nie można się nie zgodzić. ;)

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Nowa Fantastyka