Recenzja:

Nowa Fantastyka 10/14

Moje całkiem subiektywne odczucia po lekturze

Nie ma czegoś takiego, jak obiektywne odczucia, nie wierzę również w istnienie obiektywnych recenzji. Dlatego nie mam zamiaru się oszukiwać, nie starałam się być na siłę wszechwiedząca i przedstawiać swoją opinię jako jedynie właściwą. Muszę tylko zaznaczyć, że nie wybrzydzam na SF, hard fantasy, czy jakieś bardziej obyczajowe opowiastki. No, na nic nie wybrzydzam, stąd na pewno nie skreśliłam jakiegoś opowiadania ze względu na gatunek, który przedstawia. Tensza chapnie wszystko, byleby było w miarę zjadliwe.

Numer uznaje za całkiem udany, tylko jeden tekst naprawdę mnie zawiódł. Uprzedzam, zrecenzowałam tylko prozę, publicystyki nie ruszam. Kolejność zgodna z tym, co przeczytałam jako pierwsze, co jako ostatnie, jeśli kogokolwiek to interesuje.

 

Daję życie, biorę śmierć – Marta Krajewska

Nad pierwszym akapitem opowiadania unosi się duch Nietzego. Dostajemy las, w który spoglądamy, ale on również spogląda w nas. Nie jest to zły początek, choć nieco odstaje klimatem od reszty tekstu. Bo potem opowiadanie wita nas ciepłem domowego ogniska, otula aurą miłości i powoli prowadzi oczami dziecka. Akcja rozwija się leniwie, ale akurat w przypadku tego tekstu nie jest to wada, a wręcz zaleta. Opisy są naprawdę prześliczne, przesuwają się po umyśle wizją czasów dawno minionych oraz obrzędów równie starych, co zabobonnych. Autorka pisze o sobie „Kręcą mnie słowiańskie, przedchrześcijańskie klimaty (…)” i widać to na każdym kroku. Ja tylko dodam, że kręcą Autorkę całkiem profesjonalnie, opisane obrzędy są żywe, prawdziwe i uwierzę bez mrugnięcia powieką, jeśli ktoś mi powie, że są historycznie akuratne.

Dla niektórych wadą może być długość opowiadania. Kończy się dosyć szybko, zaraz po rozpoczęciu się jakiejś pseudoakcji, ale nie jest to zakończenie, jak nożem uciął. Mi nie przeszkadzało, a całość wywarła na mnie spore wrażenie, udowadniając, że można napisać coś ciekawego w nie tak wcale wielu słowach. Z wad wymieniłabym mnogość zdrobnień („rączki”, które schwyciły „giezełko” sprawiły, że „troszeńkę” wymiękłam) i… i nie wiem. Nie mam nic więcej, panie sędzio. Wszystkie zarzuty wymieniłam.

Moje subiektywne odczucia po lekturze – przyjemna, nostalgiczna, polecam do ciepłego napoju. Ale fanów akcji uprzedzam, że tej tutaj niewiele.

 

Powrót demonów słońca – Jan Żerański

Na początku opowiadanie intryguje. Odczuwałam pewien dysonans, gdy bohater – mag wydawałoby się typowy do bólu zębów – zostaje zestawiony z technologią, nie tylko wysoce zaawansowaną, ale również bardzo, ale to bardzo abstrakcyjną.

Ów bohater ma obsesję na punkcie Magii (obowiązkowo przez duże M) i Ludzi (obowiązkowo przez duże L), obsesję która jest motorem napędowym opowieści. I tak naprawdę niewiele więcej można powiedzieć o fabule. Mamy jakąś tajemnicę (nie w stylu „kto zabił?”, raczej „dlaczego tak?), chcemy wiedzieć, z jakich powodów świat przedstawiony ma taki kształt, a nie inny, ale nie dostajemy tego. O, nie. W zamian Autor zaserwował nawał słowotwórstwa i niewyjaśnionych terminów oraz ras – multum określeń, których wyjątkowość rozpoznawałam wyłącznie po dużej literze na przedzie słowa, a także takich, których forma jest w moim odczuciu specjalnie udziwniona, by nadać nastroju całej treści. Szczególnie rozbawiło mnie „nawigacjum myślowe” i „żeglarium gwiezdne” (występujące obok siebie w jednym zdaniu). Z jednej strony czytelnik intuicyjnie wyczuwa, do czego mogą być te przedmioty wykorzystane, ale tekst jest potem tak niejasny, że zwyczajnie wyobraźnia mi szwankowała. W efekcie, dla mnie rzeczone „nawigacjum” i „żeglarium” to tylko zlepek literek, układających się w coś mgliście znaczeniowego.

W pewnym momencie, po bloku tekstu pełnego tego typu określeń i zawiłych opisów, bohater najzwyczajniej w świecie sobie rzygnął, a ja poczułam się jakbym wyrżnęła o ścianę. No, bo jak to tak rzygnął? On powinien co najmniej wymioticjum w sferrum triprzestrzenne zapuścić!

Koniec końców opowiadanie zostawiło mnie z niczym. Przez mnogie opisy przelatywałam wzrokiem pełnym niezrozumienia, wyjątkiem były te dotyczące smoków (nawiasem mówiąc chyba najciekawszy element tekstu). Zagęszczenie dziwnych pojęć sprawiało, że moje wyobrażenia sprowadzały się do prostego stwierdzenia, co właściwie w tekście się wydarzyło. Nie widziałam obrazów, widziałam słowa. I nie miałam wystarczającej cierpliwości, by te opisy czytać kilkukrotnie. W końcu wzięłam się za „Powrót demonów…” dla przyjemności, a nie, by w pocie czoła, próbować cokolwiek zrozumieć.

Moje subiektywne odczucia po lekturze – zawód. Tekst zapowiada się lepiej, niż kończy.

 

Nawet cienie będą szeptać – Sebastian Uznański

Opowiadanie zaczyna się niepozornie, trzon tekstu opiera się na bajkach, które snuje opiekunka, zajmująca się dosyć kapryśnym dzieckiem. Muszę przyznać szczerze – Autor sprawił, że w pewnym momencie to ja byłam tym dzieckiem. Z wielkimi oczami słuchałam, co opiekunka ma do powiedzenia, z żalem i przekleństwem na ustach, witałam wszelkie przerwy w opowieści. Muszę zgodzić się z komentarzem _mc_ – opowiadanie ma swoje drugie i trzecie dno. I kiedy domyśliłam się tego dna, zimny dreszcz przebiegł mi po plecach.

To naprawdę warty przeczytania tekst. Autor operuje językiem na bardzo wysokim poziomie. Gdy opisywał ogień, to płomienie skakały mi przed oczami, gdy dziecku mierzono ciśnienie, na własnym ramieniu czułam uścisk gumowego kołnierza, malowniczo porównanego przez Autora do boa dusiciela. Brrrr… już nigdy nie będę patrzeć tak samo na to, bądź co bądź, nieszkodliwe badanie.

Wady? Może to nie wada, ale dla mnie pewne aspekty opowieści nadal są niejasne, nawet po drugim przejrzeniu tekstu, a ja czegoś takiego zwyczajnie nie lubię. Jestem czytelnikiem, w którym – jeśli wywołasz głód – masz obowiązek go zaspokoić. Do syta!

I jeszcze taka drobnostka. Moim zdaniem zachowanie siedmioletniej dziewczynki, jej myśli i wypowiedzi, szczególnie na początku tekstu, były trochę zbyt dorosłe. Myślałam, że to element któregoś „dna”, ale nie. Dziewczynka ma lat siedem, a na początku wykazuje charakterek odpowiedniejszy humorzastej nastolatce.

Moje subiektywne odczucia po lekturze – najlepsze opowiadanie w numerze (podtrzymuje tę opinię po przeczytaniu ostatniego). Wciąga, intryguje i finałem wymierza ostry cios prosto w gębę.

 

Anioły sublimacji – Jason Sanford

Może to i głupie, ale na wstępie uderzyła mnie mnogość powtórzeń w tekście i straszliwa liczba 3 (napisana w diabolicznej formie cyfrowej, miast słownie). Taki już los osoby, która sama próbuje sił w pisarstwie i za takie coś dostaje cięgi na stronie nie powiem jakiej ;)

Odnoszę wrażenie, że to wina tłumaczenia, wyraźnie nie najlepsze, mocno zepsuło mi lekturę tekstu. Błędów było od groma z takimi kwiatkami jak „wystarczająco władzę” i „odksztuszanie” na czele. Już nie wspomnę o kilku naprawdę karkołomnych zdaniach, które musiałam czytać po raz wtóry, by wyciągnąć z nich jakikolwiek sens. Niestety, na poziomie słowa jest słabo.

Ale odkładając techniczne błędy na bok, skupię się na treści. Pomysł zawarty w tekście wydaje się nietuzinkowy, już sam tytuł mnie po prostu urzekł. Opowiadanie czyta się jak książkę, zresztą krótkie nie jest, więc ciężko się dziwić. Początkowo historia przeplata teraźniejszość z przeszłością, Autor całkiem sprawnie to wykonał, nie gubiłam się, choć pierwszy akapit pozostawił mnie z głupkowatym wyrazem na twarzy. Po prostu świata przedstawionego nie da się zrozumieć od pierwszego zdania, a Autor od razu rzuca czytelnika na głęboką wodę, dopiero potem tłumacząc, o co chodzi.

Po dosyć topornym starcie szłam już przez tekst z zaciekawieniem, choć bez większych emocji. Antagonistów opowieści nie polubiłam, choć nie było to jakieś gorące odczucie, a los protagonisty ni to mnie ziębił, ni to grzał. Nie było mi zupełnie obojętne, co się z nim stanie, ale jeśli ktoś z jego bliskich cierpiał/ginął, nie potrafiłam z siebie wykrzesać choćby iskierki współczucia. Po prostu nie czułam więzi z żadnym z bohaterów, a przecież w opowiadaniu zastosowano narrację pierwszoosobową, która daje duże pole do popisu w tej kwestii. Nawet scena naprawdę okrutnej egzekucji nie przyspieszyła mi tętna.

To chyba największy zarzut, jaki mam do tego tekstu. Poza tym wizja jest ciekawa, czasami wciska w fotel, całość nie nudzi. Dolne dzieci, rodzice, wielkie matki i tytułowe anioły sublimacji, unoszące się puchową mgiełką nad bohaterami, otaczając ich losy aurą tajemniczości i magii. To wszystko nadaje klimatu, wprowadza nutkę melancholii, wywołuje dreszcze w tym zimnym świecie SF. Tak. Miejsce, w którym przyszło żyć bohaterom, zdecydowanie bardziej mnie poruszyło, niż sami bohaterowie.

Historia stawia czytelnika przed trudnym pytaniami, na które – jeśli tylko zechce – sam może sobie dać odpowiedź. Oczywiście, główny bohater ma na ten temat własne przemyślenia, ale nie zostały one przedstawione jako te jedynie właściwe. Zakończenie jest pół-otwarte. To znaczy, opowieść można by kontynuować, spokojnie nadałaby się na książkę, ale i w tej formie pozostawia czytelnika w miarę „najedzonego”. Również takiego głodomora jak ja.

Moje subiektywne odczucia po lekturze – opowiadanie mocno okaleczone przez tłumaczenie, ale nadal warte przeczytania, głównie za nietuzinkową wizję.

Inne recenzje

Komentarze

obserwuj

A czemu nie ma publicystyki? : (

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Bo ja nie czytam publicystyki :P

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Całkiem subiektywne odczucia – to taki żarcik, prawda? ;)

Podobała mi się Twoja recenzja. Zapewne dlatego, że mogłem zgodzić się w wieloma spostrzeżeniami. Gdyby było inaczej, pewnie uznałbym, że tekst jest do bani, a Ty guzik wiesz. :D

Nawet cienie będą szeptać również uważam za najlepszy tekst numeru, potem leci opowiadanie Krajemarty, Powrót demonów słońca był nijaki – niby duże nadzieje, a zakończyło się bezpłciową paplaniną. Zaś co do prozy zagranicznej – cóż, nie dość, że nie moje klimaty, to na dodatek albo fatalnie napisane, albo tak przetłumaczone, po pierwszej stronie powiedziałem sobie, że dalsza lektura to dla mnie trening masochizmu, więc podziękowałem.

Sorry, taki mamy klimat.

Całkiem subiektywne odczucia – to taki żarcik, prawda? ;)

Tak, śmieszy mnie jak niektórzy piszą swoją “obiektywną” opinię, więc zaznaczyłam, że moja jest całkiem subiektywna. Cieszę się że to załapałeś (bo KTOŚ już napisał, że mu się nie podoba i podważał sens tego tytułu :P).

 

A co do reszty komentarza – widzę, Seth, że się pięknie zgadzamy :D

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Dzięki za ciepłe slowa. Ta mnogość zdrobnień to chyba przesada, ale to tylko moja subiektywna ocena jako autorki :p

 

I wiecie co, znów muszę przyznać, że mam zryty gust, bo mnie Uznański nie zachwycił. Podobało mi się, wciągnęło i trzymało. Ale koniec jakoś rozczarował. Już wszystko wiem, rozumiem, ale co z tego? Taki niedosty mi został, brakuje jeskiejś kropki nad “i”.

Z drugiej strony moje opowiadanie też się urywa, więc pewnie nie mam prawa się czepiać :)

https://www.martakrajewska.eu

Ja mam uczulenie na zdrobnienia, więc nie obawiaj się – zaznaczyłam jak mogłam, że to bardzo subiektywna ocena ;)

 

Mnie Uznański zachwycił, mimo urwanej formuły. Ale tytuł mi nie przypasował, czego nie miałam serca pisać, bo to już zupełnie takie psioczenie i widzi-mi-się :P

 

Dzięki, że zajrzałaś i zostawiłaś ślad po sobie.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

On powinien co najmniej wymioticjum w sferrum triprzestrzenne zapuścić!

Lezem, pse pani, lezem i kwicem! ;-) ;-)

 

Bardzo ciekawe, pogłębione studium lekturum prozum beletrykrytykum. Rzeknę ci ino Tenszo, że chciałbym więcej opinii, co, dlaczego, więcej ciebie w recenzji, a mniej streszczenia. Bo liczę na takie “wymioticjum”, na głody niezaspokojone, słowem – na prawdziwie subiektywne odczucia, czytając cudzą opinię,  Przyjmę, nie przyjmę, zgodzę się lub pokłócę – czniał to pies, ale dowiedzieć się ajk dany tekst ktoś inny interpretuje lub choćby jak go odczytuje, jakie skojarzenia nasuwa – o, to dla mnie w recenzji cenne jest.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Lezem, pse pani, lezem i kwicem! ;-) ;-)

To się cieszem niezmiernie :D

 

I obiecuję solennie następnym razem (o ile będzie następny raz) więcej własnych odczuć opisać.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Nowa Fantastyka