- Opowiadanie: eovinn - Czarnousty cz. 2

Czarnousty cz. 2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czarnousty cz. 2

Krwawe Dłonie zakołysał się nad ciałem młodego jaszczura w wyraźnym zamyśleniu. Minęły dwa miesiące i poległy cztery obiekty, którym Yander miał odebrać moc. Nie udało się ani razu. Podświadomie wiedział, że rytuał stosowany na obdarzonych ludziach może nie zadziałać na barbarzyńcach, ale próbował odsunąć od siebie tę myśl. Niestety wszystko zawiodło, a czas mijał. Nie mógł w nieskończoność partaczyć roboty, bo chociaż nagowie pałali do niego sympatią nie będą mieli skrupułów, aby pozbawić go głowy.

– To naprawdę niepokojące – zauważył Sheryanel, prostując się. – Może powinni-sss-śmy sss-sprowadzać sss-starsze o-sss-sobniki?

– Nie, to bez sensu – odparł mag, kręcąc głową. – Tylko niepotrzebnie się narazicie. Musi być jakiś inny sposób.

Yander przekroczył ciało jaszczura i skręcił w najbliższy, szeroki korytarz oświetlony fosforyzującymi kryształami. Wszystkie próby mężczyzny odbywały się właśnie w tym miejscu. Labirynty tuneli ciągnęły się pod całą wyspą, a nagowie z zadziwiającą prędkością pokonywali zakręty i zagłębienia, zwinnie wślizgując się do pieczar prowadzących na niższe poziomy. Korytarze były nieustannie patrolowane przez nieliczne oddziały Szepczących, którzy od kilku tygodni uzbrojeni byli wyłącznie w obszerne siatki wykonane z jelit jakiegoś zwierzęcia. Każdy jaszczur, który zapuścił się w te strony musiał zostać natychmiast schwytany i uwięziony. Były to przeważnie podrostki uczące się polować, lecz nawet młodzi Reptilianie stwarzali zagrożenie. Sheryanel nie krył zadowolenia, że łapanie ofiar tak wspaniale im szło, a wypowiadał to takim tonem, jakby mówił o zbieraniu grzybów. Nagowie, którzy schwytali jaszczura byli zobowiązani odciąć barbarzyńcy język, aby nie wzywał pomocy. To było dla nich niewielkie pocieszenie, ale nigdy nie złamali rozkazu i nie zabili żadnego jeńca, chociaż bardzo chcieli.

Yandera znali już wszyscy, ale tylko nieliczni używali jego prawdziwego imienia. Wśród Szepczących istniał, jako Czarnousty i było to jednocześnie jedyne słowo, które nagowie wymawiali z nabożnym szacunkiem. Nawet ich „Wielki Nashersourdylian” nie brzmiał tak godnie. Mężczyzna nie zachował w pamięci imion wszystkich wężowych stworzeń, znał tylko niektóre. Siostrzeńcy Sheryanela nazywali się Ceruna Jasne Ostrze i Azyora Nocne Oko, ich matka to Kenea Cień Księżyca, a ojciec i jednocześnie głowa Starszyzny – Lellene Ciemny Pył. Zapamiętanie więcej, niż dziesięciu imion graniczyło w tym wypadku z cudem. Szepczący znali wiele słów, ale ich nazwy w języku Xeran niewiele się od siebie różniły. I tak prócz Ciemny Pył istniały również: Nocny Pył, Szary Pył, Oślepiający Pył, Lekki Pył i wiele innych. Yander czuł się bardzo zakłopotany, gdy z początku imiona mu się myliły. Sheryanel wszystko cierpliwie tłumaczył i sprawiał przy tym wrażenie kocicy, która troskliwie dba o własne młode. Gdyby jego żółte oczy miały jakiś wyraz, z pewnością byłoby to spojrzenie najbardziej kochającej matki pod słońcem.

Wyszedł na powierzchnię i odetchnął świeżym powietrzem. Zejście do podziemi znajdowało się niedaleko szczeliny w skałach, za którą mieściły się gorące źródła. Była to najbezpieczniejsza droga do leży i jednocześnie jedyna, którą znał Yander. Nagowie prawdopodobnie obawiali się, że gdyby pokazali magowi więcej tuneli to wzrosłaby szansa, iż któregoś dnia mężczyzna spotkałby tam jaszczura. To z kolei prowadziło do uwolnienia mocy Yandera w przypadku ewentualnej obrony, a dalej – zawalenia się konstrukcji, gdyby magia okazała się zbyt silna. Czarnousty wcale nie miał im tego za złe. Znał siebie na tyle dobrze, żeby wiedzieć, iż podobna sytuacja była bardzo prawdopodobna.

– Yhia-hender.

Mag odwrócił się. Z wylotu wynurzał się Sheryanel, kołysząc się lekko. Wyglądał jak człowiek z nienaturalnie wklęsłym brzuchem i odstającymi żebrami, dopóki nie pojawił się jego ogon. Krwawe Dłonie okrążył mężczyznę, aby reszta jego ciała wypełzła z tunelu, po czym zatrzymał się, patrząc na Czarnoustego z góry. Yandera otaczały teraz dwa grube sploty ułożone na sobie i były zaledwie na wyciągnięcie ręki. Znalezienie się w takiej pułapce nie było najprzyjemniejszą rzeczą na świecie. Ułożony jak zwój liny ogon przewyższał go o połowę ciała i gdyby Szepczący chciał, mógłby go bez problemu zmiażdżyć w jednym, lekkim uścisku.

– Chcieliby-sss-śmy ci o czym-sss-ś powiedzieć – wysyczał nag, poruszając na boki dłońmi, jakby gładził nimi powietrze.

– Nie jestem w nastroju na pogawędki – warknął mężczyzna, odwracając się ostentacyjnie.

Był rozdrażniony i zniechęcony. Dni wlokły się niemiłosiernie, codziennie wykonywał te same czynności i co noc kładł się spać w takim samym nastroju, z jakim się budził. Nie miał tu książek, odpowiednika partnera do treningu, nie mógł nawet zapisać swoich odkryć, gdyż Szepczący nie mieli pojęcia, do czego służył pergamin. Byli niepiśmienni i pewnego dnia Yander postanowił, że nauczy ich tej sztuki, ale długie palce Szepczących nie nadawały się do delikatnego trzymania i operowania piórem. O maczaniu cienkich pazurów w farbie i używaniu ich zamiast stalówki nie chcieli nawet słyszeć. Czarnousty coraz bardziej się nudził i wiedział, że oszaleje, jeśli nie nastąpi jakiś gwałtowny przewrót, na co raczej się nie zanosiło.

– Yhia-hender – powtórzył cierpliwie nag. – Je-sss-st co-sss-ś, o czym ci nie powiedzieli-sss-śmy.

Mężczyzna skrzyżował ręce na piersi i odwrócił się przodem do naga. Podświadomie chciał go sprowokować do jakiejś awantury, sprzeczki, od biedy zadowoliłby się nawet jakimś wyrazem niezadowolenia na twarzy Szepczącego. Sheryanel jednak nie był w bojowym nastroju nawet, jeśli rzeczywiście potrafiłby się z kimś kłócić. Nagowie nie rozumieli wulgaryzmów, podniesionego głosu czy gróźb. Jako jeden organizm podzielony na wiele ciał nie musieli ze sobą rywalizować, ani się pojedynkować. Co należało do jednego było jednocześnie własnością wszystkich. Poza tym na wyspie prawdopodobnie nie istniało stworzenie, z którym Szepczący mogliby wymieniać się poglądami.

– Czy ma to coś wspólnego z jaszczurami? – zapytał niechętnie mężczyzna. Sheryanel pokiwał powoli głową. Jego ręce kołysały się harmonijnie raz w jedną, a raz w drugą stronę, jakby głaskały niewidoczne zwierzę. – Co to jest?

– O’teph – odparł nag tonem, który miał wszystko tłumaczyć.

Yander patrzył na niego tępo, unosząc brew w niemym pytaniu. Uznał, że albo był głupcem i nie zrozumiał oczywistego przesłania, albo należał do grona ignorantów skoro nie wyłapał kontekstu z odpowiedzi.

– O’teph. Świetnie. A może jakieś konkrety? – zapytał i parsknął rozdrażnionym śmiechem.

Krwawe Dłonie wyglądał, jakby nie zrozumiał i przechylił lekko głowę dla większego efektu. Mężczyzna ponownie się zaśmiał i machnął ręką, czując narastającą złość. Gdyby Sheryanel wiedział czym było rozdrażnienie, na pewno by go teraz zostawił, a tymczasem po prostu stał i czekał na zainteresowanie ze strony Czarnoustego. Yander szybko dał za wygraną chcąc mieć tę pogawędkę jak najprędzej za sobą. Nie miał zamiaru przełazić przez ogon Sheryanela jak przez płot. Sama perspektywa wydawała się strasznie upokarzająca.

– No dobra, skończyłem – westchnął. – Czym jest O’teph?

– Plemię żyjące u podnóża Thurara – wytłumaczył nag. Thurara było największym szczytem na wyspie, widocznym właściwie z każdego miejsca Ouzy. Sam zwrot oznaczał po prostu Górę Ognia, co na Xeran nosiło pospolitą nazwę „wulkan”. – Na-sss-si kuzyni. Żywią sss-się energią różnych i-sss-stot. W tym ja-sss-szczurów.

Yander patrzył na Sheryanela jakby wyrosła mu druga głowa. Krwawe Dłonie nie zrozumiał tego i zakołysał się ostrożnie, sprawiając wrażenie niezwykle zaciekawionego. Mag zastanawiał się jaka siła sprawiła, że jeszcze nie wpadł w szał. Przez dwa miesiące trudził się, ćwiczył, odnosił porażki i to tylko dlatego, że wężowa bestia nie powiedziała mu tak istotnej rzeczy?! Czarnousty miał ochotę uderzyć w ścianę głową. Najlepiej czyjąś.

– Co cię skłoniło do wyznania mi tej… wieści? – zapytał zamiast tego. – Po dwóch miesiącach trudów i niepowodzeń zlitowałeś się nade mną czy po prostu zapomniałeś?

– O’teph nie sss-są tacy jak my – odparł spokojnie Sheryanel. – Żyją na uboczu, je-sss-st ich bardzo niewielu. Sss-strzegą tajemnic wy-sss-spy jak rozkazał im Wielki Na-sss-sher-sss-sourdylian.

– Jakich tajemnic?

Sheryanel pokręcił głową.

– Czy to możliwe, że ich wiedza pomoże ci w o-sss-siągnięciu celu?

– Absolutnie.

– Wobec tego ru-sss-szamy jutro z sss-samego rana.

 

*

 

Skórzane pasy, które nosił na sobie Sheryanel pierwszego dnia ich spotkania, okazały się uprzężą i służyły do transportu młodych. Mały nag chwytał się jarzma i owijał ogon wokół pasa rodzica, aby z nim podróżować. Yander nie poczuł się urażony, gdy zaproponowano mu ten rodzaj przejażdżki. Bycie pasażerem na Xeran świadczyło o zamożności, gdyż w konie pociągowe wcielali się jedynie niewolnicy, którzy byli jednocześnie najchętniej nabywanym towarem. Podróżowanie tym sposobem oznaczało prestiż. Czarnousty poczuł, że ma władzę nad nagami chociaż oni pojmowali kwestie transportu zupełnie inaczej.

Yander owinął prawą dłoń rzemieniami zwisającymi z uprzęży na plecach Sheryanela i podciągnął się. Dla stabilności oparł stopę na wystającej kości biodrowej naga i mocniej chwycił się jarzma. Istota stała spokojnie, posykując leniwie, bynajmniej nie z bólu. Czarnousty był bardzo wysoki, dobrze zbudowany i pomimo swego ciężaru w odczuciu nagów sprawiał wrażenie lekkiego jak piórko. Mężczyzna zachowywał ostrożność, nie chciał przez przypadek uszkodzić Krwawe Dłonie i narazić się na niespodziewany atak. Do pewnego czasu nie wiedział niczego o anatomii tych bestii, ale wygodniejszej pozycji zaczął szukać dopiero, gdy został uświadomiony, że wszystkie bebechy nagów za wyjątkiem serca i płuc znajdują się w ogonie. W ten sposób mógł swobodnie wbijać stopę w dolną część pleców Sheryanela nie ryzykując, że przypadkiem naruszy mu nerki.

– Sss-stra-sss-sznie sss-się wierci-sss-sz – zauważył wąż, oglądając się przez ramię. Yander cofnął głowę, gdy potężne rogi śmignęły tuż przed jego nosem. – Przepra-sss-szam – dodał Krwawe Dłonie skruszonym głosem. Wyszedł z tego niezwykle komiczny dźwięk, ale Czarnousty docenił jego starania. – To pierw-sss-sza podróż do Thurara od wielu lat. Denerwujemy sss-się.

– Ty się denerwujesz? – Mężczyzna uniósł brwi, nie przestając szarpać się z rzemykiem, aby go bardziej skrócić. – Nie odwiedzacie się za często, co? – Sheryanel pokręcił głową i Yander w ostatniej chwili zdążył się uchylić przed grubymi, zakrzywionymi rogami. Policzył w myślach do pięciu, aby zwiększyć pokłady cierpliwości. – Jeżeli jest coś, co powinienem wiedzieć, powiedz mi to teraz. Nie chciałbym sam podkładać się pod topór.

– Mamy w-sss-spólne tunele i o-sss-statnio odbieramy dziwne sss-sygnały – odparł Krwawe Dłonie po chwili milczenia. – Sss-są zaniepokojeni twoją obecno-sss-ścią. Nie wiemy czy nie będą agre-sss-sywni.

– Będziemy ostrożni. Bardziej zastanawia mnie dlaczego mówisz „oni”, gdy wyrażasz się o O’teph. To już nie są „my”?

Sheryanel nie odpowiedział. Zakołysał się niespokojnie, jakby chciał odejść, lecz szybko się rozmyślił. Yander postanowił go więcej nie katować. W swoim czasie wyciągnie z niego potrzebne informacje.

– Jestem gotowy – odparł Czarnousty, zaciskając palce na grubych pasach. – Ruszajmy.

Sheryanel powoli podpełznął do szerokiego wylotu ukrytego pomiędzy krzewami i wsunął się do środka. Kiedy się nachylał Yander musiał wbić mu kolano pod żebra, aby nie stracić równowagi. Nie był przyzwyczajony do poruszania się poziomo, głową w dół, i kiedy Krwawe Dłonie wciągnął cały ogon do tunelu wiedział, że dalej będzie tylko gorzej.

Nie powstrzymał wrzasku, przez który zdarł sobie gardło, gdy Szepczący ruszył. Ściany podziemnej drogi, świecące kryształy czy inni nagowie stali się rozmazaną paletą różnokolorowych barw, a Yander szybko stracił orientację w terenie. Nie potrafił odróżnić góry od dołu, a perspektywa zmieniała mu się kilkanaście razy w ciągu chwili. Krwawe Dłonie kołysał się w ruchu, odbijając się od jednej ściany do drugiej z taką szybkością, że w oczach mężczyzny pojawiły się łzy. Zaciskał mocno szczękę, kurczowo uczepił się uprzęży i modlił się, aby wreszcie opuścić ten krąg piekielny. Sheryanel wchodził ostro w zakręty, sunął w dół po prawie pionowych ścianach i nurkował z rozpędu do grot umiejscowionych na poziomie gruntu. Yander jednak nie mógł stwierdzić czy był to grunt dolny czy górny.

Mężczyzna stracił nadzieję, że na końcu tunelu znajduje się jakiś cel. Krwawe Dłonie dobrodusznie zatrzymał się przy zawalonym korytarzu, aby wspomnieć odnalezienie Czarnoustego, co dało magowi czas na swobodne opróżnienie żołądka. Trwało to dłużej niż przypuszczał, ale świadomość, że Thurara jest jeszcze tak daleko tylko pogłębiała jego chorobę. Sheryanel nie rozumiał wielu rzeczy, a efekty po brawurowej przejażdżce wcale nie były wyjątkiem. Odpoczywał wsparty o wielki głaz w czasie, gdy Yander walczył, aby nie zwrócić swoich wnętrzności. To był długi i wyczerpujący bój.

Dalsza część podróży nie przebiegła lepiej, lecz Czarnousty większość czasu spędził w półśnie. Budził się tylko wtedy, gdy uścisk na pasach malał, a on był zmuszony go wzmocnić. Wiele setek zakrętów i dziur w ziemi (bądź w suficie) później, powietrze stało się cieplejsze i strasznie cuchnące. Nie mogła to być wyłącznie siarka, gdyż dobrze rozpoznawał jej charakterystyczny zapach. Coś, co się z nią mieszało nie było sposób do czegokolwiek porównać. Odór był tak wstrętny i intensywny, że miał ochotę wyrzygać wątrobę.

Sheryanel zwolnił i ostrożnie zagłębił się w tunel prowadzący w dół. Z każdą chwilą zapach nasilał się, aż Yander poczuł pieczenie pod powiekami. Korytarze wyglądały tutaj zupełnie inaczej, niż te budowane przez Szepczących. Ściany miały nieregularne kształty, z podłoża wystawały ostro zakończone skały i brakowało tego blasku, który towarzyszył wyłącznie śliskim powierzchniom. Krwawe Dłonie poruszał się po żwirze i na pewno nie było to zbyt komfortowe. Jeżeli zedrze sobie skórę, to będzie zmuszony ją później zrzucić, co niekiedy trwało nawet tydzień. Brat Sheryanela cierpiał na tę przypadłość. To było jak tydzień wyjęty z życia. Nawet trawienie nie sprawiało aż tylu kłopotów. Chociaż kiedy w zeszłym miesiącu jakieś młode nażarło się ścierwa dużego roślinożercy, leżało odłogiem aż do wczorajszego wieczora.

– Ależ tu cuchnie! – mruknął Yander, który nie wytrzymał dłużej i musiał poskarżyć się na swoją niewygodę. – Czy życie w takim miejscu nie jest szkodliwe?

– Je-sss-st – odpowiedział nag. Wyraźnie zwolnił, gdy droga zaczęła piąć się w górę. – Ale O’teph nie odważą sss-się wyj-sss-ść na wyż-sss-sze poziomy.

– A więc dobrowolnie się trują i dlatego jest ich tak niewielu. – odgadł mężczyzna. Krwawe Dłonie wydał z siebie syk, który oznaczał potwierdzenie i jednocześnie uległość żądaniom małżonki. Czarnousty cieszył się, że nigdy nie będzie potrafił wydobyć z siebie podobnego dźwięku. Nie, żeby chciał. Uleganie ewentualnej żonie było ostatnią rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobi. – Ilu dokładnie?

– Trzy cykle temu ich liczba zmniej-sss-szyła sss-się do o-sss-śmiu.

– A ilu ich było za czasów twojej młodości?

– Ponad cztery ty-sss-siące.

Szybko zdychają, pomyślał Yander, ale nie powiedział tego na głos. Sheryanel nie był w gruncie rzeczy stary, nie jak na standardy nagów. Miał dwieście dwadzieścia trzy lata, a w mowie Szepczących – thizeezu’ al’ thi’ zee’ al’ kre thertte. Długa i trudna liczba, lecz nag, który mógł się pochwalić wyjątkowym łamaczem języka był bardzo szanowany. Szczególnie, jeśli potrafił podać swój wiek na jednym wydechu.

Korytarz prowadził w górę, a droga stawała się coraz bardziej stroma. Odległość między fosforyzującymi kryształami była większa i przez długi czas poruszali się w całkowitym mroku. Tunel zwężał się, zakręcał pod nieregularnymi kątami i Sheryanel musiał się czołgać, aby nie rąbnąć głową w strop. Yander siedział ze skrzyżowanymi nogami na plecach Szepczącego, trzymając się jarzma. Nigdy nie sądził, że przyjdzie mu dosiadać takiego wierzchowca. I to jeszcze na oklep! Ogarnęła go euforia i miał ochotę się zaśmiać. Czyż nie dążył do tego, aby podporządkować sobie innych? Nie musiał nawet wykorzystywać magii, podstępów czy agresji, a i tak osiągnął cel. Nag pełznął po ziemi jak zwykły robak. Jego duma opadła wraz ze zniżeniem się do podłoża i obydwaj o tym wiedzieli.

Coś zasyczało i Yander obrócił się gwałtownie. Przy jednej z nisz ujrzał mały otwór, z którego unosiła się stróżka dymu. Zmarszczył brwi i pochylił się, lecz wówczas Sheryanel wierzgnął i odsunął się od dziury.

– Nie – wysyczał ostrzegawczo. – To gaz. Nie wdychaj go.

– Od tego umarli pozostali? – zapytał Yander, czując jak włosy na karku stają mu dęba. Właśnie wyjaśniło się pochodzenie tego okropnego smrodu, ale Czarnousty wcale nie był zadowolony z odkrycia owej tajemnicy. – Dlatego trzymasz głowę wysoko?

– Tak – odparł nag. Jego oddech był świszczący, a mówienie wyraźnie sprawiało mu trud. – Nie każdy może tędy przej-sss-ść. O’teph sss-są mniej-sss-si od na-sss-s, sss-szybciej poru-sss-szają sss-się w tych korytarzach. My jedynie sss-skracamy sss-sobie życie…

Krwawe Dłonie zamilkł i skupił się na drodze. Dopiero teraz Yander zrozumiał, że podróż do Thurara dla wielu nagów kończyła się śmiercią. Czarnousty był odporny na tutejsze choroby, a gaz działał tylko na jego węch, podczas gdy Sheryanel wyraźnie opadał z sił. Miał nadzieję, że szybko opuszczą to miejsce, bo nie chciał stracić towarzysza tak blisko celu. Jeżeli O’teph zdradzą mu sekret pobierania energii z otoczenia, żadne podziemne tunele nie będą już potrzebne. Yander zdobędzie moc, pozbędzie się jaszczurów i zapanuje nad wyspą tak, jak planował. Jakieś trujące wyziewy nie mogły pokrzyżować mu planów skoro od tej pory wszystko mogło się diametralnie zmienić.

– Sheryanel. – Yander położył dłoń na bladym ramieniu naga. Czuł pod palcami jak jego mięśnie drżą z wysiłku, lecz do tej pory nie usłyszał ani jednej skargi. – Wskaż mi drogę i wracaj. Równie dobrze sam mogę dotrzeć do Thurara, jeśli masz tu skonać jak pies.

– Ale my już je-sss-ste-sss-śmy w Thurara – odparł Szepczący i wskazał korytarz dokładnie przed nimi. – O’teph wkrótce do na-sss-s dołączą.

Yander wytężył słuch, próbując zignorować syczenie ulatniających się gazów i szuranie ogona po chropowatej nawierzchni. Kiedy się skupił udało mu się wyłowić z otoczenia zniekształcone szepty oraz słowo, które nauczył się wychwytywać spośród tego przedziwnego języka: Yhia-hender. To miło, że znali imię nadciągającego gościa.

 

*

 

Zostali wyprowadzeni z tuneli, ale nie pozwolono im wejść do leży. Sheryanel zachowywał się wzorowo jak na troskliwą matkę i syczał ostrzegawczo na każdego, wymachując z irytacją ogonem. O’teph nie śmieli przekroczyć wyznaczonej przez Szepczącego granicy. Byli nieufni i zdenerwowani. Naprężeni jak struny, jakby szykowali się do ataku. Rzeczywiście byli mniejsi niż Sheryanel, ale ich dziwaczność przewyższała wszystko, co Yander do tej pory widział na wyspie.

Czarnousty siedział na zwiniętych splotach przyjaciela, patrząc podejrzliwie na cudaczne, granatowe stwory. Bez wątpienia byli nagami: smukli i giętcy jak rośliny, kołyszący się harmonijnie, od czasu do czasu wymachując nerwowo ogonami. Ich skóra opalizowała lekko, wyglądała na śliską i miękką, zupełnie przeciwnie, niż grube łuski Szepczących. Wejścia do groty-domu strzegło czterech strażników – połowa całej nacji. Długie, skórzane kamizelki chroniły ich ciała, lecz dzierżone przezeń włócznie wcale nie wyglądały imponująco. Yander, który był przyzwyczajony do widoku kolosalnych nagów, postrzegał O’teph jako gatunek mały i całkiem nieporadny. Mogło być ich dwudziestu, ale nawet wtedy nie daliby ogromnemu Sheryanelowi rady. Ich jedyną metodą obrony było odstraszenie większego przeciwnika, do czego służył rozłożysty kołnierz, prawie identyczny jak u kobry. Nasada nosa łączyła się z wąską wypustką, która rozdwajała się powyżej głowy i przeistaczała w kaptur chroniący jednocześnie potylicę i plecy, łączący się z resztą ciała gdzieś na poziomie bioder. Gruba membrana między rozłożystą konstrukcją była wewnątrz jaskrawa, a kolory przybierały na intensywności, gdy O’teph rozkładał imponujący kołnierz i unosił się na ogonie. Już dwóch próbowało zastraszyć w ten sposób Yandera, lecz ten nawet się nie poruszył. Czarnousty był pod wrażeniem czerwonych, żółtych i pomarańczowych znaków nabierających głębi na ciemnym jak noc kapturze, ale nic poza tym. O’teph nadal byli wyżsi od niego, ale na szczęście nie musiał się cofać i zadzierać głowy, aby zobaczyć ich wąskie, bladoniebieskie oczy. Szepczący zawsze wyświadczali mu przysługę i zginali się wpół, ale ich kuzyni byli wyprostowani, jakby połknęli tyczki. Próbowali wyglądać groźnie i nieustraszenie, lecz daleko im było do takiego efektu.

Yander wstał i otrzepał ubranie. Pełne agresji syki rozległy się od strony czterech O’teph, a różnorodne malowidła po wewnętrznej stronie ich kapturów zaczęły nabiegać krwią. Czarnousty wiedział, że ich złość była spowodowana strachem, ale naprawdę nie musieli tego tak dobitnie okazywać.

– Robi się późno – mruknął do Sheryanela, swobodnie przechodząc po jego ogonie i zatrzymując się tuż obok ramienia gada. – Ile jeszcze chcą się naradzać?

– Nie wiemy tego – odparł nag, kręcąc głową. O’teph znów zasyczeli ostrzegawczo. Nie mieli wielkich rogów jak Szepczący, którymi mogliby kruszyć najtwardsze skały. Ta perspektywa musiała ich bardzo niepokoić.

– A czy oni rozumieją, co mówię? – Yander skinął głową na granatowe węże zbite ciasno przy wejściu.

– Nie wiemy, Yhia-hender.

– Więc może im powiedz, że zabiorę ich moc niezależnie od wyroku Starszyzny? – zasugerował mag. Piskliwo-syczący dźwięk jaki wydobył się z gardeł czterech strażników był wystarczającą odpowiedzią. Yander uśmiechnął się triumfalnie. – Ha. Jednak rozumieją. – Pociągnął Sheryanela za jeden z jasnych warkoczyków, a nag pochylił się pomocnie. – Dlaczego po prostu tam nie wejdziemy? – wyszeptał mężczyzna. – Nic nam nie zrobią. Zabiorę, co moje i wracamy. Równie dobrze mogą nas tu trzymać przez tydzień!…

– To bardzo możliwe – zgodził się Szepczący.

– Nie jestem tak cierpliwy jak wy… Nastrasz ich trochę, powinno pomóc.

– Sss-są uparci, ale nie tchórzliwi.

– Ale może to skłoni resztę do wyjścia. No, dalej – zachęcał Yander. – Nie każę ci nikogo zabijać. Po prostu bądź straszny.

Sheryanel zakołysał się w roztargnieniu, ale jawny brak sprzeciwu tylko zachęcił mężczyznę. Chwycił się jarzma i podciągnął się, jedną stopę opierając na plecach naga, a drugą na wgłębieniu w jego biodrze. Nawet nie starał się ukryć zadowolenia. W jakiś sposób te silne stworzenia wykonywały jego polecenia bez słowa sprzeciwu. Krwawe Dłonie może i chciał, aby jaszczury opuściły wyspę, ale miał wyraźne opory przed osiąganiem celu po trupach. Wahał się zaatakować O’teph z własnej woli, ale wykonanie czyjegoś rozkazu prowadziło do powstania wątpliwości. Jeżeli Szepczący do tej pory uważali, że atakowanie kuzynów jest złe, nie robili tego, ale kiedy Yander zasugerował coś przeciwnego – zaczęli się zastanawiać. A od rozważania do podjęcia decyzji już niedaleka droga.

– Nie wahaj się – powiedział chłodno Czarnousty. Sheryanel zadrżał wyczuwalnie, ale jego mięśnie powoli się napięły. – Atakuj!

Gwałtowne szarpnięcie prawie zrzuciło Yandera na ziemię. Chwycił się mocniej uprzęży i wspiął wyżej, aby Szepczący lepiej słyszał jego polecenia. Sheryanel uniósł się błyskawicznie na ogonie i zasyczał głośno, rozpościerając ręce. Rzucił się do przodu jeszcze w tej samej sekundzie, a szeroki wymach jego ogona odepchnął na bok pierwszych dwóch O’teph. Pozostali ruszyli w przeciwnych kierunkach, aby otoczyć Krwawe Dłonie. Następny gwałtowny zwrot, a później pełen bólu, piskliwy wrzask, kiedy nag poharatał wierzch czarnego kołnierza pazurami. Szepczący obrócił się, jego ogon przeciął powietrze i przywalił w ostatniego strażnika, przygważdżając go do podłoża. Ostrzegawczy syk Sheryanela zmroził wszystkie granatowe nagi oprócz jednego, który zwijał się na popielnej ziemi z bólu. Jaskrawe barwy jego kołnierza zaczęły blednąć, aż stały się tak samo ciemne jak reszta ciała. Po tym całkiem przestał się ruszać.

– No to O’teph zostało tylko siedmiu – skwitował Yander.

Przeraźliwy, piskliwo-syczący dźwięk rozległ się nieopodal. Sheryanel znowu wierzgnął całym ciałem, ale ciemny kształt śmignął tuż pod jego splotami i zatrzymał się dopiero przy martwym nagu. Czarnousty rozpoznał jednego ze strażników. O’teph nachylał się nad zabitym współplemieńcem, dotykając jego twarzy, rąk i torsu. Lamentował tymi dziwnymi, drażniącymi uszy odgłosami, kołysząc się w przód i w tył. Pył uniesiony z ziemi podczas walki całkiem opadł i Yander po raz pierwszy ujrzał u naga coś, co przypominało emocje. Wąskie kąciki oczu O’teph powoli stawały się ciemniejsze, aż całkiem otoczyły ledwo widoczny, ciemnoniebieski punkcik będący źrenicą. W jednej chwili dzika twarz bestii zamieniła się w całkiem ludzką, należącą do zranionego młodzieńca. Nag poruszał ramieniem martwej istoty, jakby budził ją ze snu. Jego przedziwny płacz przybierał na sile, a ciało zaczęło drżeć w konwulsjach. Yander przypomniał sobie słowa Sheryanela, że wśród O’teph nie było ani jednej samicy. Wykrzywił pogardliwie wargi i prychnął. Takich jak ten zrozpaczony nag, w jego stronach określano mianem „klaczka”. Szkoda, że żaden gad nie znał wartości tej obelgi.

Ostrzegawczy syk Krwawe Dłonie zwrócił uwagę Yandera. Mężczyzna odwrócił wzrok od skamlącego O’teph i wychylił się zza ramienia naga, aby lepiej widzieć wejście do jaskini. W akompaniamencie gorączkowych szeptów i drażniących pisków, z groty wyłoniły się pozostałe cztery gady. Nieludzki jazgot tylko się nasilił, kiedy członkowie starszyzny zobaczyli swoich rannych krewniaków. O ile Czarnousty potrafił zauważyć podobieństwo dzieci do rodziców wśród Szepczących, tak ci wszyscy O’teph wyglądali identycznie. Jeden najbardziej charakterystyczny miał suchą skórę opinającą kości, szare plamy na ciele, a jego oczy kleiły się od ropy. Musiał być najstarszy i najbardziej schorowany spośród swojego niewielkiego plemienia. Liczne ozdoby z białych piór i kolorowych kamyków świadczyły o jego statusie.

Wódz.

Cichy syk nieustannie wydobywał się z gardła Sheryanela. Nag kołysał się harmonijnie, ale jego długie, muskularne ręce nadal były szeroko rozłożone. Cały czas zwracał na Yandera uwagę pomimo swojego skupienia na O’teph. Gruby, jasnożółty ogon wysunął się nieopodal biodra Krwawe Dłonie, będąc dla mężczyzn jednoznacznym sygnałem. Czarnousty wskoczył na prowizoryczną platformę, a pozostali, granatowi nagowie zakołysali się niespokojnie. Yander skrzyżował ręce na piersi i skinął na nich głową. Sheryanel podsunął ogon bliżej, aby mag mógł swobodnie porozmawiać z O’teph, będąc jednocześnie poza ich zasięgiem.

– Koniec narady? – zapytał drwiąco mężczyzna.

Trzej nagowie zasyczeli ostrzegawczo, lecz ich wódz nawet nie drgnął. Wpatrywał się w przestrzeń, a jego twarz była bardziej pozbawiona emocji, niż wszystkich Szepczących razem wziętych.

– Wiemy po co tu je-sss-ste-sss-ś – odparł wódz cichym, zachrypniętym głosem. Gdy wymawiał „s”, wydawał z siebie dźwięk przypominający charczenie, przez co słowo było bardzo zniekształcone. – I nie do-sss-stanie-sss-sz od na-sss-s niczego.

– Nie przybyłem tutaj, aby cokolwiek dostać. Przyszedłem, żeby to zabrać.

Stary wąż po raz pierwszy spojrzał na Yandera. Powoli odwracał w jego stronę otoczoną kapturem głowę i zdawało się, że tak samo wolno na niego patrzył. Oczy wodza przypominały wąskie szparki, celowo umieszczone otwory, ale nie miały już w sobie żadnego blasku świadczącego o życiu. Najstarszy O’teph był już martwy, lecz jakimś cudem jego ciało wciąż funkcjonowało. Być może wszystko zawdzięczał energii, którą rzekomo odbierał żywym istotom? Jaszczurom, które posiadały magiczne piętno i nie umiały z niego korzystać. Na samą myśl o tej potędze Yander czuł przebiegające po plecach dreszcze. Był najsilniejszym magiem z wysp Xeran i ta wiedza całkowicie mu się należała. Stworzy nowy, lepszy świat, gdzie Reptilianie przestaną zagrażać nagom, gdzie wszyscy będą uważać go za boga.

– Gniew odpowiada za twoje poczynania – odezwał się ponownie stary wąż, podpełzając w jego stronę.

Sheryanel zasyczał groźnie, ale Yander powstrzymał go powolnym, acz stanowczym ruchem dłoni. O’teph zatrzymał się tuż przed mężczyzną i wyciągnął zasuszoną, sękatą rękę w jego kierunku. Czarnousty otoczył się barierą, a kiedy zakończone szponami palce dotknęły jej – ta rozprysła się jak bańka mydlana. Yander zamrugał, ale nie cofnął się. Starzec nie był tak szybki jak Krwawe Dłonie, a nag z pewnością ochroni go w razie potrzeby.

– Potrafisz obchodzić się z magią – zauważył mężczyzna, próbując nie okazywać jak bardzo go to zaniepokoiło. – Zdobyłeś tę umiejętność dzięki pochłanianiu energii jaszczurów?

– Wielki Na-sss-sher-sss-sourdylian rozkazał nam sss-stać na sss-straży równowagi. Ty prowadzi-sss-sz do jej zachwiania. – Wódz spojrzał na Sheryanela, opierając chudą dłoń na jego ogonie, tuż obok stopy Yandera. – Przyjacielu… Jak to sss-się sss-stało, że odrzuciłe-sss-ś na-sss-sze nauki? Yuya Dziki Wiatr nie żyje, a jego naakki je-sss-st zrozpaczony. Czy sss-słowa tego potwora mogą…

Yandera nie obchodziło w jaki sposób wódz O’teph chciał wzbudzić w Sheryanelu wyrzuty sumienia. Słuchał go pobieżnie, większą uwagę skupiając na ciemnej, kościstej dłoni odznaczającej się na jasnym ogonie większego naga. Czy dotyk ten miał wywołać uczucie bliskości? Jeśli Szepczącym zbierało się na czułości to po prostu się wokół siebie owijali, posykując coś do siebie. Tym razem Czarnousty wyczuł pewną rezerwę, niepewność. Coś, co nie pozwoliło starcowi oddalić się od strażników i jednocześnie mieć kontrolę nad sytuacją. Yander wytężył zmysły i skupił się na ręce O’teph, wyczuwając niewielkie drgania energii. Ledwie je zauważył, były jak zefir muskający płatki kwiatów, ale jednak istniał. Mężczyzna rozpoznał magię, która wypłynęła z dłoni wodza, splatając się z wielką, żywą energią, emanującą od Szepczącego. To wystarczająco otrzeźwiło magowi zmysły.

– Sheryanel, cofnij się! – krzyknął, przerywając monolog starego węża.

Krwawe Dłonie ryknął i zarzucił gwałtownie wężowym ciałem. Yander stracił równowagę i spadł na ziemię, unosząc z niej chmurę popiołu. Potworny jazgot rozległ się ze wszystkich stron, a granatowe gady rzuciły się do ataku. Czarnousty nie zdążył ponownie otoczyć się barierą, kiedy wokół niego wzniósł się wielki, jasnożółty mur. To Sheryanel zamknął go w kryjówce utworzonej ze splotów, chroniąc go przed agresywnymi O’teph. Mężczyzna machnął ręką i pył rozrzedził się na moment. Zdołał ujrzeć tylko wierzchołki czarnych kapturów i długie kończyny młócące powietrze. Szepczący obracał się w miejscu, ruchy jego ogona unosiły z ziemi jeszcze więcej popiołu, ale nawet się nie przesunął. Bronił pozycji w jakiej się znajdował, bronił Yandera i radził sobie całkiem przyzwoicie.

– Nie oszczędzaj się, przyjacielu! – zawołał mężczyzna ze śmiechem, wdrapując się po splotach naga, jakby wychodził z wielkiego zwoju liny. – Zdobyłem to, po co tu przyszliśmy!

Czarnousty dotarł na sam szczyt splotów i zlokalizował najbliżej stojącego O’teph. Zaklęcie, które podążyło w kierunku naga wyrwało mu powietrze z płuc i zacisnęło tchawicę. Istota padła na ziemię wijąc się, krzycząc bez udziału głosu. Sheryanel znów zarzucił ciałem, jego ogon obrócił się i Yander znalazł się twarzą w twarz z kolejnym wrogim wężem. Bestia rzuciła się do przodu, ale nie udało jej się zahaczyć o magiczną tarczę mężczyzny. Blada ręka Szepczącego wystrzeliła w kierunku O’teph, a cienkie pazury zatopiły się w jego rozłożystym kołnierzu. Jeszcze w tej samej chwili Krwawe Dłonie zaatakował następnego naga, nie przejmując się jeszcze żywy kuzynem. Yander obserwował jak w tych bladoniebieskich oczach znika życie. Wystarczyły dwa uderzenia serca, aby pstrokate wnętrze kaptura zaczęło blednąć, a wąż osunął się martwy na ziemię. Czarnousty spojrzał oszołomiony na walczącego Sheryanela. Nie miał pojęcia, że był jadowity.

Ostatni O’teph padł w dwie minuty po rozpoczęciu ataku. Mężczyzna był zaskoczony jak łatwo przyszło mu nakłonienie Krwawe Dłonie do zwrócenia się przeciwko własnym kuzynom. To uświadomiło mu tylko, że Szepczący potrzebowali prawdziwego przywódcy, który potrafiłby wykorzystywać ich atuty do walki z wrogiem. A z tego, co zdążył zaobserwować – wrogami mogli być wszyscy, którzy nie zaliczali się do wąskiego grona „my”.

Yander wspiął się na ogon Sheryanela i spojrzał z góry na zalegające przy grocie ciała. Gdyby nie zmiażdżone w wielu miejscach ogony i głębokie rany, O’teph wyglądaliby jak pogrążeni w głębokim śnie. Najgorzej prezentował się wódz, którego klatka piersiowa była tak pokruszona, że kości wgięły się do wewnątrz. To by było na tyle, jeśli idzie o „Strażników Równowagi”. Jeśli O’teph sądzili, że Czarnousty zachwieje dotychczasowy porządek – mieli rację. Skoro mężczyzna opowiadał się za nagami, oczywiste było, że stanie po ich stronie i przyczyni się go zagłady jaszczurów. To było sprawiedliwe.

Sheryanel wydawał z siebie przeciągły syk i obrócił się powoli, aby Yander nie stracił równowagi. Ogon Szepczącego przesuwał się ostrożnie dookoła, płynnie jak karuzela, aż w końcu obydwaj stali z twarzami zwróconymi przodem do korytarza, z którego przybyli. Krwawe Dłonie kołysał się w zamyśleniu, jakby rozważał jakąś odpowiedź. Charakterystyczne szuranie roznosiło się echem w głębokim tunelu, dopóki z wylotu nie wyłonił się inny nag. Skórę miał oliwkową, błyszczącą, a jego ciemny ogon zdobiły liczne zygzaki. Głowę Szepczącego wieńczyły dwa długie rogi, skierowane do przodu jak u tura, więc rozsądnie było nie znajdować się za blisko jego twarzy. W poskręcane pasma brązowych włosów wczepione były kolorowe piórka i jaskrawe koraliki. Duża ilość ozdób prezentowała się okropnie, ale Szepczący nie znali czegoś takiego, jak gust. Im więcej paciorków i piórek tym większa pozycja społeczna. Wyłaniający się z tunelu nag był najważniejszym członkiem Starszyzny, Lellene Ciemny Pył.

Krwawe Dłonie powitał szwagra głębokim ukłonem, lecz ten niczego nie zauważył. Żółte oczy nowoprzybyłego przesuwały się z jednego trupa na drugiego. Usta Lellene były otwarte w wyrazie bezgranicznego szoku. Między jego wargami błyszczały cienkie, ostro zakończone kły, a rozdwojony język unosił się i opadał, jakby istota chciała coś powiedzieć. Ciemny Pył doszedł do siebie dopiero po bardzo długiej chwili. Ostatni raz obrzucił beznamiętnym wzrokiem pobojowisko i przełknął z trudem ślinę.

– To okropne – zaważył spokojnie Lellene. Nie umiał się złościć na innego Szepczącego. Z jakiegoś powodu nie wściekał się nawet na Yandera. – Dlaczego ich zabili-sss-ście?

– Nie wiemy – odparł równie łagodnie Sheryanel, kołysząc się leniwie. – Nie sss-są nami i zauważyli-sss-śmy, że możemy to zrobić.

– Yhia-hender?

– Próbowali odebrać energię Krwawe Dłonie. Broniliśmy się – odparł mężczyzna.

Lellene przyjął obydwie odpowiedzi do wiadomości i zaczął przyglądać się porozrzucanym po grocie ciałom. Yander kiedyś wiele by oddał, aby jego wymówki były tak po prostu akceptowane, bez najmniejszego słowa sprzeciwu. Jego życie na Xeran byłoby wówczas dużo łatwiejsze i prawdopodobnie nigdy nie musiałby opuszczać rodzinnego domu. Niestety nigdzie nie istnieli ludzie chociaż w małej mierze przypominający nagów. Szepczący nie znali chciwości, pychy, zarozumialstwa czy zła. Słuszne było to, co pomagało rodzinie i szkodziło wrogom. Jeżeli Krwawe Dłonie mógł zabić O’teph znaczyło, że nie należał on do „nas”, że zabicie okazało się chwalebne, bo Sheryanel nie cierpiał z powodu tej śmierci. Podjudzenie do walki i atak w formie obrony jednego z „nas” również był dobry. Tak jednomyślna społeczność mogła wiele osiągnąć, ale jakimś cudem została zepchnięta na sam kraniec wyspy. Skoro Yander nie potrafił nauczyć ich pisać, to może zachęci ich do walki o utracone tereny? Nigdy nie stał po stronie przegranych i tym razem nie będzie inaczej.

Koniec

Komentarze

Tekst należałoby podczyścić, ale to są drobiazgi. Całość czyta się z zaintersowaniem, jest potencjał, są postacie, jest pomysł - widać, że autor pracował solidnie. Ode mnie mocne 5.

 

Kiedy zdarza mi się czytać, tego rodzaju opowiadania, czy powieści, a od kilku już lat - przyznaję - staram się ich unikać, zawsze odnoszę wrażenie, że mam do czynienia z komputerową grą a nie z literaturą. Świat przedstawiony, owszem, ładny, kolorowy, ba! efektowny nawet, ale też cienki jak piksele, z których jest skonstruowany. Zda się palucha wetkniesz i na wylot przebijesz. Bohaterowie to nie istoty żywe, ale figurki, cyfrowe wydmuszki. Nie kieruje nimi, jakiś wewnętrzny imperatyw, ale (co widać słychać i czuć) sam autor za pomocą myszki i klawiatury przesuwa ich po płaskiej planszy miejsc i zdarzeń.
Z drugiej strony każda, nawet najdurniejsza, gra komputerowa posiada tę podstawową cechę, że pozwala nam na bezpośrednią interakcję ze światem przedstawionym. Co czyni ją mniej lub bardziej atrakcyjną. W literaturze, nawet tej najlepszej, takiej możliwości nie mamy. Przepraszam, za tę, (jak mawia klasyk) „oczywistą oczywistość" wywodu, ale w przypadku tego opowiadania i w ogóle tego typu literatury (ja nazywam ją „literaturą na PC-ta) ów brak interakcji powoduje, że staje się ona po prostu nudna. Ilość zawartych w niej szczegółów: imion, nazw własnych itd. - charakterystycznych dla opisywanego świata i zrozumiałych tylko i wyłącznie w jego granicach - byłaby atrakcyjna, ba konieczna nawet, gdyby nie jej „pikselowatość" właśnie. Nie wnosi niczego poza zamieszaniem. Męczy.

Cóż, widać tu jednak - tu zgadzam się red. Jakubem - dużo solidnej pracy. Dobrze, że są na tym portalu tacy, którzy swoje opowiadania zamieszczają a nie wrzucają. Oby takich, jak najwięcej.

Pozdrawiam.        

Nowa Fantastyka