- Opowiadanie: tintin - (ZABIĆ ADOLFA H.) Ta sama rzeka

(ZABIĆ ADOLFA H.) Ta sama rzeka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

(ZABIĆ ADOLFA H.) Ta sama rzeka

Adolf Hitler, o czym mało kto wie, zostawił po sobie nie tylko obłąkańczą ideologię, Europę w zgliszczach i ogólnoświatową niechęć do nazywania synów imieniem na "A". I oczywiście całkowitą atrofię mody na jeden z rodzajów wąsów – ten a la myszowaty księgowy. Pozostało po nim dziecko: kiedy Hitler uciekł z Wiednia do Niemiec w 1913, nie zrobił tego wyłącznie by uniknąć poboru do wojska. Dziewczynka na szczęście była podobna przede wszystkim do matki. Natomiast "mało kto" znaczy "tylko ja".

 

 

Świadomość bycia pra-pra-prawnukiem takiej kanalii była naprawdę paskudna. Co gorsza, jako genetyk wiedziałem doskonale, że krew dziadunia jeszcze się odezwie poprzez nasze uczynki. Rozcieńczanie jej w każdym kolejnym pokoleniu dawało jakąś nadzieję, ale to samooszukiwanie się nie mogło już dłużej trwać. Byłem paranoikiem? Może. Ale… moja nie aż tak daleka krewna zmieniła nazwisko na Wagner tuż przed podjęciem pracy w szpitalu. Ciekawy zbieg okoliczności, biorąc pod uwagę upodobania muzyczne dziadka Adolfa, prawda? O cioci Waltraud, pielęgniarce z powołania, zresztą było swego czasu głośno.

 

 

Mając fragmenty takiego genotypu, jakkolwiek szczątkowe, byłem bombą z opóźnionym zapłonem. Mogłem popełnić samobójstwo, ale w roku pańskim 2051 to nie było takie proste: podstawowe funkcje życiowe każdego obywatela były zdalnie monitorowane przez komputery Ministerstwa Zdrowia. Śmierć z powodu zawału? Udaru? Zadławienia? Wykrwawienia? U nas jesteś bezpieczny. Chyba że masz dostęp do broni palnej lub wystarczająco silną motywację by wbić sobie nóż dokładnie w serce. Zresztą, ja bardzo, bardzo chciałem żyć: pięćdziesiąte urodziny były tuż za rogiem i powoli kończył mi się czas na spłodzenie dziecka i doczekanie jego dorosłości. Jako że byłem dość staroświecki, musiałem uwzględnić jeszcze kilka lat na sprawy damsko-męskie. Znalezienie kobiety, zakochanie się. Takie kwestie. Dosyć trudne, dodam. Wcześniej nie podejmowałem prób w tej materii, to i doświadczenie miałem marne. Ale jakoś to się odbywa, prawda? Moja przyszła żona na pewno będzie bardziej zorientowana, więc mi pomoże.

 

 

Czemu czekałem z założeniem rodziny tak długo, zamiast podjąć ryzyko wcześniej, albo zupełnie zrezygnować z nadziei na dziecko? Od kilku dekad pracowałem w dużym zespole, w laboratorium biochemicznym firmy V. Zajmowałem się kwestiami dziedziczenia schorzeń serca. Już umieliśmy sprawnie takie uszkodzenia wykrywać na podstawie badań genetycznych i usuwać je z płodów, nawet w ciele matki. Jednak wciąż daleko było nam, naukowcom, do wyizolowania – przykładowo – genu agresji. Albo skłonności sadystycznych. Kłamstwa. Chorej ambicji. Żądzy władzy za wszelką cenę. Zresztą, nawet gdyby takie operacje były możliwe… Chyba bym nie chciał dziecka z "poprawionym" charakterem. Ciało, to co innego. Ale kroić i szyć komuś duszę? I to jeszcze bez jego zgody? Nie. Jak pisałem, byłem raczej staroświecki.

 

 

Uprawiając swoje poletko, cały czas intensywnie dokształcałem się także z innych dziedzin. Pewnego dnia, trochę bezmyslnie bawiąc się wieczorem komórką mięśnia dwugłowego uda, zauważyłem, że jeśli rozłożyć w jej mitochondrium jeden… no, nieważne, to uzyskana energia jest nieproporcjonalnie duża w stosunku do założeń teoretycznych. Widocznie ten… to coś magazynuje ją, z czego nie zdawałem sobie sprawy. Co jeszcze ważniejsze, energia uwolniona w procesie rozpadu nie niszczy ani mitochondrium, ani którejkolwiek z pozostałych organelli w komórce. To bardzo ciekawe, bo powinna ją zagotować. No, prawie. W mikroskali. Wyglądało to tak, jakby komórka była p r z y g o t o w a n a na taką sytuację i miała wypracowany mechanizm obronny.

 

 

Byłem zafascynowany, ale ten jeden raz w życiu zamiast próbować zrozumieć ten fenomen lepiej, natychmiast pomyślałem o jego zastosowaniu praktycznym. O rozwiązaniu największego problemu opóźniającego ogłoszony w roku dziewięć lat wcześniej projekt budowy maszyny czasu. Chodziło o to, że ciało ludzkie nie wytrzymuje takiej dawki energii, jaka musiała zostać przez nie przepuszczona by możliwe było przeniesienie się w czasie. Powrót w przeszłość, nawet tę odległą o sekundę, wymagał jednoczesnego pobudzenia wszystkich komórek ciała daleko poza ich granicę wytrzymałości. Zwiększanie "długości" podróży w czasie, przynajmniej w modelach teoretycznych, mozna było osiągnąć na szczęście tylko nieznacznie zwiększając strumień energii. Trzeba było za to bardzo precyzyjnego manipulować innymi parametrami.

 

 

Natychmiast skontaktowałem się z fizykami odpowiedzialnym za projekt. Zaoferowałem – i w relatywnie krótkim czasie wywiązałem się z obietnicy – że wyprodukuję wirusa doklejajacego się do każdej komórki i rozkładającego o zadanym czasie, w sposób skoordynowany, ten jeden, konkretny związek chemiczny w mitochondrium. Oczywiście, ani koledzy od podróży w czasie, ani współpracownicy, których dostałem do pomocy w moim nowym zespole i laboratorium, nie rozumieli w pełni, na czym mechanizm polega. Sam tego do końca nie pojmowałem, ale i tak dołożyłem wszelkich starań, by im nie udało się złożyć nawet tej niekompletnej układanki, której obraz miałem w głowie ja.

 

 

Testowanie różnych szczepów wirusa, projektowanie i budowa urządzeń zdolnych wyłapać uwalnianą przez niego egergię zanim się rozproszy, eksperymenty sprawdzające zgodność teorii z rzeczywistością, wymyślenie sposobu powrotu do teraźniejszości, rozwiązywanie milionów bardziej przyziemnych problemów… Skończyliśmy, kiedy byłem już sporo po sześćdziesiątce. Do tego momentu, w szaleństwie pracy naukowej, współtworząc historię nauki i co najmniej kilka jej nowych gałęzi, niemal zapomniałem o pierwotnym celu mojego gigantycznego wysiłku umysłowego i fizycznego. Skończyłem jako mężczyzna nie mogący już niestety mieć nadziei na zobaczenie wnuków i z coraz mniejszymi szansami na wyprawienie dziecka do szkoły. Czy było warto? Oczywiście, że było. W skrytości ducha liczyłem na to, że w kolejnej wyprawie uda mi się cofnąć o dwa dziesięciolecia i dać mojemu młodszemu "ja" – nikomu innemu bym nie zaufał – szczegółowe instrukcje jak zbudować maszynę czasu.

 

 

 

Na razie jednak zagwarantowałem sobie odbycie pierwszej podróży w czasie, jakiej miał doświadczyć człowiek. Piszę "człowiek" umyślnie, żeby odróżnić się od kilkuset klonów, które, formalnie rzecz biorąc, już takie wyprawy miały za soba. Mieliśmy ich w magazynach jeszcze kolejnych kilka setek, i trochę brakowało nam pomysłu na ich utylizację. Na szczęście, w naszych czasach klonowanie jest w miarę tanie, a juz szczególnie przy budżecie Ministerstwa Obrony Narodowej. Jako dobry kolega i lojalny pracownik, załatwiłem mojemu dawnemu chlebodawcy, V., kontrakt na ich produkcję dla nas. Żyjemy w pięknych czasach: kiedyś nie było tak wspaniałych narzędzi pracy naukowej.

 

 

 

Tak naprawdę, to cała reszta był już łatwa. Przeniosłem się do dnia na parę tygodni przed poczęciem mojej pra-pra-prababki. Odnalazłem Hitlera w Wiedniu. Wyśledziłem, z kim się spotykał. Znalazłem jakiegoś niezbyt bystrego drobnego cwaniaczka bez skrupułów, przedstawiającego się jako "bezrobotny aktor", któremu zapłaciłem złotem za zabicie Adolfa Hitlera i zgwałcenie jego kochanki. Zresztą, całkiem ładnej – może więc dałoby się wytargować lepszą

cenę. Co za różnica jednak; za kruszec nie płaciłem z własnej kieszeni, kupiłem go za pieniądze z budżetu projektu. Musiałem zagwarantować sobie, że tej nocy zostanie poczęte dziecko, którego potomkiem jestem ja. Wiedziałem, że mogę po tym wszystkim inaczej wyglądać, może być trochę starszy lub nieco młodszy, lubić sernik zamiast biszkoptu – ale że nadal będę istniał, to było bezsprzeczne. I że najprawdopodobniej będę pamiętał dwie wersje "przeszłości". Niestety, inteligencja klonów, ze względów bezpieczeństwa, była znacznie poniżej mozliwości komunikacji i upewnienia się co do tej kwestii.

 

 

Całą sprawę oglądałem z pewnego oddalenia. Widziałem Hitlera przemykającego w półmroku do domu kochanki, chwilę po tym jak z podjazdu odjechał powóz jej męża. Za młodym Adolfem ruszył drugi cień. Oba spotkały się w momencie otwierania przez dziewczynę drzwi. Na zawsze zapamiętam widok nagle oświetlonej twarzy Hitlera, wykrzywionej w strasznym grymasie, kiedy poczuł ostrze długiego noża wbijające się w kręgosłup. Zza jego pleców wychynęła dłoń, która stłumiła agonalny krzyk, obaj mężczyźni wpadli do mieszkania, drzwi się zamknęły. Poczekałem jeszcze godzinę, by upewnić się, że niezbyt silne odgłosy szamotaniny nie sprowadziły nam na kark policji. Wynajęty przeze mnie ludzki chwast wyszedł w końcu z kamienicy. Wręczyłem mu drugą część zapłaty, z odrazą patrząc na jego tępy, bezrefleksyjny wyraz twarzy. Nie chodziło mi o stronę moralną tego co obaj zrobiliśmy – mój niesmak wywołała tylko konieczność posłużenia się tak prymitywnym egzemplarzem człowieka.

 

 

* * *

 

 

Pamiętam to wszystko. Pamiętam też drugą wersję mojego życia. Tę, którą wy nazywacie prawdziwą i jedyną. Nigdy nie byłem naukowcem. Pochodzę z ubogiej rodziny, w której niemal nikt nie zdobył nawet wykształcenia średniego. Zajmuję się dowożeniem i odwożeniem z mieszkań robotów sprzątających. Nigdy nie pracowałem w laboratotium, a większość tego, o czym piszę powyżej, w tym słowa "mitochondrium" i "geny" nic mi nie mówi. Zresztą, szczegóły tego kim byłem w innym życiu już się w dużej części zatarły. Kiedyś słyszałem, że naukowcy podobno budują maszynę czasu. To było jakieś dwadzieścia lat temu. Ciekawe, czy będę mógł kiedyś wrócić w przeszłość. Tylko właściwie po co?

Koniec

Komentarze

"Adolf Hitler, o czym mało kto wie, zostawił po sobie nie tylko obłąkańczą ideologię, Europę w zgliszczach i ogólnoświatową niechęć do nazywania synów tym imieniem." -- A co ma do tego Hitler. I tak nie dałbym synowi imienia "Europa".

 

Tyle na temat pierwszego zdania. Kilka następnych też jakoś specjalnie mnie nie zachęciło do dalszej lektury. Może kiedy indziej.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Taa... mam nadzieję, że pozostałe negatywne oceny będą bardziej sensownie uzasadnione. Chociaż trochę bardziej:)

Niestety - jak dla mnie nudne. Zabawa z genetyką dziurawa jak rzeszoto. A już pomysł (zauważmy: utalentowanego genetyka) że dziecko poczęte przez matkę z kimś innym, będzie miało pamięć swojego nienarodzonego przyrodniego brata... nie. Po prostu: nie.

Pozdrawiam

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Założenia konkursu:

Kto postanowił zabić dyktatora? - No to mamy tu jakiegoś odległego potomka.

Czy powstrzymał w ten sposób wojnę? - Nie wiemy.

Czy otworzył czerwoną puszkę pandory? - Nie wiemy.

Czy jednak ocalił świat? -  Nie wiemy.

Rozszczepił czasoprzestrzeń i zniszczył swój wymiar? - Taaaa.

Coś innego? - ...

Co mamy? Pewien pomysł na podróż w czasie i sposób wyeliminowania rzeczonej osoby ale nic po za tym.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Edit: nie potomka a kuzyna.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Oceny? Nie oceniłem Twojego opowiadania. Jak przeczytem -- może to zrobię. Natomiast radzę poprawić pierwsze zdanie.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Przepraszam, nie przyrodniego brata tylko sama nie wiem kogo, bo tyle pokoleń do przodu terminologia mi siada

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Zalth: "Fabuła opowiadania powinna być osnuta wokół poczynań bohatera, który z pomocą wehikułu czasu cofa się w przeszłość i dokonuje zamachu na adolfa hitlera, a następnie odkrywa wpływ zabójstwa na swoją rzeczywistość. (...) Pochylimy się także nad motywacją bohatera, która go pchnęła do tego czynu." Założenia, które wypisałeś kończą się na "coś innego". Moje opowiadanie to właśnie coś innego.

Masz rację Autorze. W moim przypadku jednak, to "coś innego" nie chwyciło. Tak bywa z czytelnikami. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Rządzy władzy za wszelką cenę.  ---> khm, khm...  

W roli dowodu przeczytania.

Pmijając ten błąd w pierwszym zdaniu, mnie początek zachęcił do lektury. Rozbawiło mnie to A "mało kto" znaczy "tylko ja". Dalej niestety gorzej. Na przykład dlaczego w 2051 popełnienie samobójstwa nie jest proste? Sklonują go, ma gumowe kości?
Interesująco wybrnąłeś z problemu przeniesienia bohatera w przeszłość, tym niemniej jest to dość dziwne. Założenie, że rozłożenie czegoś tam w mitochondrium, nie wpłynie na jego prawidłowe działanie jest raczej naciągane. To by znaczyło, że w komórkach znajdują się niepotrzebne elementy.

Wiedziałem, że mogę po tym wszystkim inaczej wyglądać, może być trochę starszy lub nieco młodszy, lubić sernik zamiast biszkoptu - ale że nadal będę istniał, to było bezsprzeczne. -- tak zwany dowód przez autorytet. Tym niemnie chciałabym wiedzieć czemu to było takie pewne. Chciałeś tu ominąć paradoks dziadka, ale dość kulawo to wyszło.
Swoją drogą to zabawne, że bohater był przeciwnikiem manipulacji przy pojedynczych genach, ale nie miał nic przeciwko wymianie całego chromosomu. O, no i nie wspomniałeś, że oprócz tego, że oprócz zmiany upodobań kulinarnych, mógłby też zmienić płeć ;)

Zastrzeżenia budzi też wybór zabójcy. Dlaczego akurat taki troglodyta?

Ale plus za odpowiednią narrację przy rozważaniach naukowych. Zastanawiałam się czemu są tam fragmenty typu "jeden... no, nieważne", ale w świetle zakończenia, wszystko się rozjaśnia.

Jest też sporo błędów, o których pisali poprzednicy, ale nie będę wypisywać. Generalnie plus też za to, że (pomijając niektóre założenia fabularne) to się w miarę trzyma kupy. Zdaję sobie sprawę, że przy takim temacie narracja pierwszoosobowa jest chyba najtrudniejszą opcją z możliwych. Niestety, to za mało.
Pozdrawiam.

Poprawiłem kilka fragmentów. Dziękuję za komentarze. Nie ze wszyskimi się zgadzam...

 

jeroh i marlęta: pierwsze zdanie było zupełnie w porządku. Przy pewnej dozie złej woli można je było, owszem, odczytać na Waszą modłę, ale tylko *chcąc* to zrobić. Zmieniłem je. Jednak porównajcie je z czymś takim: "Mój dziadek poznał Mateusza kiedy pracowali w USA u Forda. Jego imię zawsze przypominało mu o Polsce." - tu też byście uważali, że Ford (lub Stany Zjednoczone) są bliżej wyrazu "imię", a więc oczywiste jest, że to do któregoś z nich on się odnosi?

 

AlexFargus: co za dziwaczny zarzut. Przecież chyba oczywiste jest (w obrębie konwencji), że ktoś dokonujący zmiany przeszłości jako jedyny będzie tą zmianę pamiętał, prawda?

 

Zalth: Twoje zarzuty dotyczyły mojego rzekomego nietrzymania się złożeń konkursu. To nieprawda, że ich nie spełniłem.

 

Pozostałe kwestie poruszone przez marlętę:

no widocznie jest tam coś nadmiarowego. W czym problem? Bez ślepej kiszki i migdałków też można żyć...

Czemu to takie pewne? marlęta, czy Ty chcesz bym Ci tłumaczył teorię podróży w czasie? Nie znam jej. Jeśli ktoś zna - zapraszam do wyjaśnienia jej nam wszystkim. W moim opowiadaniu ona istnieje, i zna ją narrator. To wystarczy. Narrator wie, że będzie istniał i zakłada, że zmiana przeszłości - o być może ogromnym znaczeniu dla świata, ale to go nie obchodzi w najmniejszym stopniu! - wpłynie na niego relatywnie mało.

Bohater jest, faktycznie przeciwnikiem manipulacji - ale tu przyświeca mu ważny cel: zniszczyć dziedzictwo A.H. OK, przyznaję, tu narrator jest trochę niekonsekwentny, dodam jeszcze zdanko.Przy innych jego niekonsekwencjach ta akurat to zresztą pikuś.

Troglodyta - bo człowiek wyrafinowany pokroju Hannibala Lectera nie da się wynająć do morderstwa i gwałtu. Plus bohater nie miał doświadczenia w kontaktach ze świadkiem przestępczym - widocznie do tego typa udało mu się dotrzeć. Poprzednicy nie pisali o sporej liczbie błędów.

 

AdamKB: cóż mogę powiedzieć... mam kłopoty z ortografią, tekst pisałem na okienkach w szkole i na dodatek w .txt. Pocieszam się, że znalazłeś  t y l k o  jeden błąd:) Tak czy tak - fstyd.

 

Nie chcę, by ten wpis zabrzmiał arogancko. Rozumiem i akceptuję krytykę w rodzaju: nuda / za długi wstęp / nie porwało mnie / źle się czyta. W porządku, nigdy się nie będę z czymś takim sprzeczał. Za inne usterki, bardziej konkretne, również się pokajam. Tyle że nie za wszystkie:)

 

Dziękuję Wam za czas poświęcony na przeczytanie opowiadania i napisanie komentarzy. Serdecznie pozdrawiam!

A jeśli także w przypadku tego tekstu, kiedy już naprawdę postarałem się wylożyć wszystkie karty na stół, nikt, a już szczególnie Komisja konkursowa, nie zauważy drugiego dna opowieści - będę smutny (regularorów to powinno ruszyć;))

Drogi Autorze.

Zacytowałeś we wcześniejszej wypowiedzi kryteria narzucone przez założenia konkursu, ale nie wspomniałeś o najważniejszej, po coś w końcu specjalnie wytłuszczonej części: ... "spójnej i przekonującej wizji alternatywnej rzeczywistości".

I właśnie tego, moim zdaniem w tym opowiadniu brakuje. Jeden akapit o facecie wożącym roboty to nie jest wizja alternatywnej przyszłosci.

Pozdrawiam.  

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Dla niego "alternatywną rzeczywistością" jest ta, w której nie przeniesie genów Hitlera na następne pokolenie. Zalth, tą kwestię rozstrzygnie komisja, ale ja nie pisałem tekstu o, powiedzmy, konsekwencjach nie-wybuchu II Wojny Światowej. Skoro bohater tym sobie głowy nie zaprząta i ma inne motywacje niż np. nie dopuścić do Szoah, to czemu mam opisywać jaką piękną, zachowaną od Średniowiecza, Starówkę ma Gdańsk? Pozwólmy to ocenić Komisji, OK?

     Miało być opowiadanie o zabiciu Hitlera i podróży w czasie. Przeczytałam opowiadanie, w którym była podróż w czasie, a Hitlera zabito.

     To że wizja Autora odbiega od oczekiwań czytelników, zdarza się nader często. To, że interpretacja czytelników nie spełnia oczekiwań Autora, też bywa. Czy opowiadanie spełnia warunki konkursu, orzeknie wysokie jury.

     Tintinie, jeszcze nie zauważyłam drugiego dna, ale postaram się spróbować wejrzeć głębiej między litery. Jednakowoż za skutek nie ręczę. ;-)

         

„Już umieliśmy sprawnie takie uszkodzenia wykrywać na podstawie badań genetycznych i usuwać je…” –– Ja napisałabym: Już umieliśmy, na podstawie badań genetycznych, wykrywać takie uszkodzenia i sprawnie je usuwać

 

„Uprawiając swoje poletko, cały czas intensywnie dokształcałem się także z innych dziedzin”. –– Ja napisałabym: Uprawiając swoje poletko, cały czas intensywnie dokształcałem się także w innych dziedzinach.

 

„Pewnego dnia, trochę bezmyslnie bawiąc się…” –– Literówka.

 

„Byłem zafascynowany, ale ten jeden raz w życiu zamiast próbować zrozumieć ten fenomen lepiej…” –– Powtórzenie. Może: Byłem zafascynowany, ale ten jeden raz w życiu zamiast próbować zrozumieć ów fenomen lepiej

 

„O rozwiązaniu największego problemu opóźniającego ogłoszony w roku dziewięć lat wcześniej projekt budowy maszyny czasu”. –– Myślę, że miało być: O rozwiązaniu największego problemu, opóźniającego, ogłoszony dziewięć lat wcześniej, projekt budowy maszyny czasu.

 

„…w modelach teoretycznych, mozna było osiągnąć…” –– Literówka.

 

„Trzeba było za to bardzo precyzyjnego manipulować innymi parametrami”. –– Pewnie miało być: Trzeba było za to bardzo precyzyjnie manipulować innymi parametrami.

 

„…że wyprodukuję wirusa doklejajacego się do każdej komórki…” –– Literówka.

 

„…i budowa urządzeń zdolnych wyłapać uwalnianą przez niego egergię zanim się rozproszy…” –– Pewnie miało być: …i budowa urządzeń zdolnych wyłapać uwalnianą przez niego energię, zanim się rozproszy

 

„Na razie jednak zagwarantowałem sobie odbycie pierwszej podróży w czasie, jakiej miał doświadczyć człowiek”. –– Ja napisałabym: Na razie jednak zagwarantowałem sobie odbycie podróży w czasie; pierwszej, której miał doświadczyć człowiek.

 

„…już takie wyprawy miały za soba”. –– Literówka.

 

„…a juz szczególnie przy budżecie…” –– Literówka.

 

„Wiedziałem, że mogę po tym wszystkim inaczej wyglądać, może być trochę starszy lub nieco młodszy…” –– Wiedziałem, że mogę po tym wszystkim inaczej wyglądać, mogę być trochę starszy lub nieco młodszy

 

„…była znacznie poniżej mozliwości komunikacji…” –– Literówka.

 

„…chwilę po tym jak z podjazdu odjechał powóz jej męża”. –– Powtórzenie. Może: …chwilę po tym jak z podjazdu oddalił się powóz jej męża.

 

„Nigdy nie pracowałem w laboratotium…” –– Literówka.

 

Pozdrawiam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Serdecznie dziękuję za wypunktowanie błędów. Wierz lub nie, ale czytałem to opowiadanie dwa lub trzy razy przed zamieszczeniem go tutaj. Niestety, było pisane w Notatniku, na obcej klawiaturze, w pracy. Wklejenie tekstu do edytora Fantastyki niewiele pomaga, nie ułatwia szukania literówek albo pozostałości po wielokrotnej edycji. Błędy stylistyczne i ortograficzne to, rzecz jasna, inna para kaloszy. Dzięki:)

Drobiazg. ;-)

Jak zwykle cieszę się, że mogłam pomóc.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ależ drogi Autorze, tu nie ma żadnej złej woli. Wystarczyło zamienić "tym imieniem" na "jego imieniem" i sens byłby inny.

no widocznie jest tam coś nadmiarowego. W czym problem? Bez ślepej kiszki i migdałków też można żyć... -- zmiany w obszarze mikro i makro to dwie różne sprawy. Gdybyś, dla przykładu, napisał, że bohater wyktył tam coś o czym wcześniej nie wiedzieli i nie znali jego celu, byłoby to bardziej klarowne. Pomijam to, że energia nie ugotowała komórek i to, że problem powrotu sprowadziłeś do stwierdzenia, że go opracowali. Trochę w tym radosnej twórczości, ale jakoś jest to uzasadnione. Natomiast tamto mi zgrzyta, nic nie poradzę.

Czemu to takie pewne? marlęta, czy Ty chcesz bym Ci tłumaczył teorię podróży w czasie? Nie znam jej. Jeśli ktoś zna - zapraszam do wyjaśnienia jej nam wszystkim. W moim opowiadaniu ona istnieje, i zna ją narrator. To wystarczy. -- Oczywiście, że nie chcę, żebyś tłumaczył mi teorię podróży w czasie. Wiem, że jej nie znasz, ale nie uważam, że wystarczy, że zna ją narrator. Wybacz, ale Twoja wypowiedź sugeruje, że opowiadanie było nieprzemyślane. Nikt nie wymaga opisywania w jaki sposób ta uwalniana energia pozwoliła na taką podróż, ale niech to ma ręce i nogi. On zabija swojego przodka i twierdzi, że to nie wpłynie na jego istnienie. Ponieważ to jest sprzeczne z logiką, powinno być jakoś wyjaśnione. Co pozwala mu tak przypuszczać? Fakt zapłodnienia kobiety w tym samym czasie? Przecież wystarczy, że zamiast mężczyzny urodziłaby się kobieta, a nie spotkałaby matki następnego potomka itd. Jeśli masz teorię, która by to wyjaśniła, narrator powinien to rozwinąć.
Masz rację, pisali tylko o znalezionym błędzie czy dwóch. To, że było ich dużo dodałam od siebie, ale zamiast czepiać się szczegółów mogłeś przejrzeć tekst. Tyle ode mnie.

Przyznaję, że w paru miejscach poszedłem na skróty, żeby nie wikłać się w tłumaczenie każdego drobiazgu. Podobnie, pisząc o porannej toalecie bohatera nie czułbym się w obowiązku wyjaśniać jaki wpływ ma brak higieny na zdrowie. Wystarczy mi, że wie o tym bohater, i dlatego myśli sobie np. "Kurczę, najwyższy czas umyć zęby". Rozumiem jednak, że Tobie czegoś zabrakło. Trudno, nie zmienię tych fragmentów. Marlęta, nie chcę być postrzegany jako pieniacz, więc w tym miejscu skończę. Dziękuję, że Ci się chcialó poświęcić mi czas. Aha, tamto nieszczęsne pierwsze zdanie... Naprawdę, rozważałem zaproponowany przez Ciebie wariant. Nie pasował, bo kojarzył mi się z nazywaniem dzieci *na cześć* Hitlera, podczas gdy ja nie to miałem na myśli. Powinienem pewnie przepisać cały wstęp. Miłego wieczoru!

Drogi tintinie, Twój bohater nie mógłby niczego pamiętać, gdyż, jak wspomniała marlęta, po zmianie przyszłości by nie istniał. Dlaczego? Otóż dlatego, że nie narodziłaby się jego pra-pra-prababka, tylko jej przyrodni brat lub siostra - istota ludzka o prawdopodobnie zupełnie innej połowie genomu. Więc i jej potomek będzie zupełnie inną osobą. Owszem, gdyby Twój bohater był kapłanem jakiejś ciekawej religii, mógłby tłumaczyć sobie zachowanie pamięci wędrówką dusz czy czymś podobnym, ale wierz mi - chyba żaden naukowiec zajmujący się biologią molekularną lub czymś podobnym nie stwierdziłby:"mogę po tym wszystkim inaczej wyglądać, może być trochę starszy lub nieco młodszy, lubić sernik zamiast biszkoptu - ale że nadal będę istniał, to było bezsprzeczne". Poza tym wymiana Hitlera jako przodka na jakiegoś najemnego mordercę i gwałciciela, żeby pozbyć się możliwego "genu agresji" - no coś tu logika szwankuje.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

AlexFagus: Różnie ten problem jest przedstawiany. Niektórzy piszą, że przeszłości po prostu nie da się zmienić. Inni, że to ekstremalnie niebezpieczne. Są utwory literackie, w których sprawca zmiany jako jedyny pamięta to wydarzenie - a chyba zgodzisz się, że każda, nawet najdrobniejsza zmiana przeszłości może skutkować "innym mną". Są też inne, wydaje mi się, że mniejszość, kiedy "nowy" bohater nie pamięta siebie "poprzedniego". Z kolei Lem napisał opowiadanie, w którym bohater cofając się w czasie jednocześnie młodniał (nie da się cofnąć w czasie przekraczając długość trwania własnego życia). Wydaje mi się, że każdy autor przyjmuje takie założenia, jakie mu pasują do wymyślonej historii. Czekaj, mam dobry przykład: czy Le Guin kiedykolwiek wyjśniła zasadę działania ansibla? Nie pamiętam. Może tak, ale po prostu nie pamiętam... O, zajrzałem do Wikipedii. No cóż, takie uzasadnienie dla jego sprawnego działania to jest słabe uzasadnienie...

"Poza tym wymiana Hitlera jako przodka na jakiegoś najemnego mordercę i gwałciciela, żeby pozbyć się możliwego "genu agresji" - no coś tu logika szwankuje." - i tu masz całkowitą rację, niestety. Tego fragmentu nie przemyślałem. Skupiłem się na, przegapionej z kolei przez narratora, głupocie:( Mea culpa.

Genetyczne wywody trochę mnie zniechęciły, ale doczytałem do końca. Pomysł całkiem niezły, ale jakoś tekst nie wywarł na mnie wielkiego wrażenia. Właściwie wygląda na sprawozdanie niż na opowiadanie.

homar: ja się kiedyś nauczę dialogi pisać...

Już na wstępie pragnę Autorowi powyższego utworu poradzić, ażeby na przyszłość raczył przejrzeć tekst przed jego opublikowaniem, pod kątem literówek etc. Nie wygląda to zbyt profesjonalnie i razi czytelnika.

 

Przeczytałem. Forma, którą przyjąłeś, niestety nie wyzwala u odbiorcy pożądanych emocji; czuję się jakbym właśnie skończył czytać jakieś mało interesujące zapiski, wspomnienia człowieka, którego jednak życie --- paradoksalnie --- powinno być niezwykłe. I takie z pewnością jest. Tyle że przedstawiłeś je w sposób nieciekawy, powierzchowny, lakoniczny. Nie ma jako takiej fabuły, i pewnie rozpisanie na podstawie tego tekstu bardziej rozbudowanej historii, zajęłoby niepomiernie więcej czasu, wymagałoby umiejętności kreowania świata, akcji i postaci. W Twoim opowiadaniu świat zarysowany jest w sposób najprostszy, podobnie jak cała opowieść; kawa na ławę, zero jakichkolwiek wrażeń, tylko kolejne beznamiętne słowa, których nikt za chwilę nie będzie już pamiętał. Nuda towarzyszyła mi przez cały czas, na szczęście niezbyt długi. Myślę, że nie zrobiłeś też użytku z sugerowanej przez nas ilości znaków, które Ci jeszcze zostały.

 

Niestety nie znajduję pozytywów. Tekst stoi na stosunkowo słabym poziomie, niczym nie zaskakuje, brakuje wielu elementów udanego opowiadania. W ogóle "nie czuję" tego świata, nie koegzystuję z bohaterami (jest jeden, który tylko mówi, mówi i mówi i to w sposób niezajmujący) i wszystko to powoduje, że pozostaję wobec Twojej wizji całkowicie obojętny, nawet nie zawiedziony, bo nie dałeś mi choćby promyku nadziei, że coś z tego może być.

 

Pozdrawiam. 

*promyka.

Hi hi, a "Kwiaty dla Algernona" czytałeś? Nie, spokojnie, nie porównuję moich wypocin z jednym z najbardziej utytułowanych opowiadań (i powieści) sci-fi. Chcę tylko zwrócić Twoją uwagę na podobieństwo formy. Nie wiedziałem też, że była jakaś sugerowana długość:( Nie wiedziałem też, że musi być fabuła (w sensie "akcja") - "Głos Pana" by się nie załapał:( OK, no dobra, nie podobało Ci się. Mi akurat tak. Szkoda, że nie dostrzegłeś nic zastanawiającego w postępowaniu bohatera - wydawało mi się, że to akurat mi ładnie wyszło. To (bardzo płaskie i oczywiste) drugie dno... Dzięki za komentarz. Pozdrawiam:)

Nie wiedziałem też, że była jakaś sugerowana długość:(


Limit wynosi 30 tys. znaków. Nie chodzi mi jednak o to, że miałeś napisać opowiadanie na 30 tys. znaków, ale że zostało ci jeszcze do wykorzystania ok. 20 tys., które moim zdaniem mogłeś, dla dobra tekstu, wykorzystać.

 

Nie wiedziałem też, że musi być fabuła (w sensie "akcja")

Nie musi. Po prostu forma, którą przyjąłeś mi nie odpowiada i jest to moja osobista opinia.

 

Pozdrawiam. 


Pewnie:) Następnym razem będzie (?) lepiej!

Moja przyszła żona na pewno będzie bardziej zorientowana, więc mi pomoże.

Fajne zdanie. Ale to niestety wszystko, co mi się podobało w opowiadaniu. Nie za bardzo rozumiem twoich wyjaśnień sprzeczności tekstu z podstawami genetyki i samą logiką. Ansibl jest przecież fikcyjną maszyną, więc Le Guin mogła wyjaśnić jego działanie albo i nie - jej sprawa. Natomiast jeśli akcję umieszcza się w naszym świecie, mniejsza o czas, ale np. ludzie zamiast chodzić lataliby, to wypadałoby wspomnieć, co jest nie tak z grawitacją.

Tak samo nie rozumiem, czemu pięćdziesięciolatek w i e, że nie dożyje do momentu, gdy jego potencjalne dzieci osiągną dorosłość - długość życia stopniowo się wydłuża, a nie skraca... Jeśli coś jest sprzeczne z naszą podstawową wiedzą i ot tak rzucone w tekście - zwraca uwagę. Opowiadanie niestety wygląda na mocno nieprzemyślane. 

 

 

Zawsze coś;)

 

Maszyna czasu też jest fikcyjnym urządzeniem. Nie wiemy, jak będzie pracowała. Jeśli ansibl potrzebuje do działania położonego w pobliżu obiektu o wielkiej masie (jeśli dobrze pamiętam), to widocznie tego właśnie potrzebuje. Jeśli narratorowi powiedziano, że - o ile jego praprzodek zosteni poczęty tej samej nocy - jego istnienie jest niezagrożone, to widocznie tak jest. Ja z kolei nie bardzo rozumiem, czemu upierasz się, że nie. We wcześniejszym komentarzu przypomniałem, że różni autorzy różnie odnoszą się do paradoksów związanych ze zmienianiem przeszłości. To, że napisałem, że czas "wróci" na swoje pierwotne tory i narrator będzie mniej więcej tym, kim by był - to też było założenie nie moje, tylko naukowców z opowiadania. Mogli się zresztą mylić, prawda?

 

Kwestia wieku i posiadania dzieci - w zasadzie masz rację, mogłem dodać zdanie wyjaśnienia. Natomiast nie jest to jakaś wielka nielogiczność: człowiek ma, powiedzmy, 50 lat. Mówi "powoli kończy mi się czas" w sensie "za pięć lat może być za późno". I przecież spłodzenie potomka w wieku 55 lat oznacza 75 lat w dniu jego dwudziestych urodzin. Chyba można uznać, że, przy braku postępów w opiece geriatrycznej, faktycznie można mieć obawy, że się nie dożyje. Ale przyznaję, wystarczyło dodać jedno zdanko albo uczynić bohatera starszym. Nawiasem mówiąc, w jednej z wersji tekstu miałem w tym miejscu "dojrzałość", nie "dorosłość". Mogłem tego nie zmieniać, w końcu dojrzałość można rozumieć na różne sposoby, a w przyszłości osiągnięcie jej może następować np. około trzydziestki.

 

Gdzie tekst jest sprzeczny z podstawami genetyki?

O maszynie nic nie pisałam, wszystkim ciągle chodzi o genetykę, o której twój bohater, ktorego uczyniłeś genetykiem, wie tyle, co dziecko z podstawówki. I tu jest problem. Naukowiec powinien mieć jakąś wiedzę na konkretny temat, a nie "zakładać",  że gdy zmieni sobie przodka, najwyżej smak mu się zmieni, a on pozostanie, nie zniknie. 

A podstawy genetyki to jest właśnie fakt, że jakbyś sklonował komórkę jajową i obie zapłodnił dwoma różnymi plemnikami, to otrzymasz dwoje różnych dzieci (zarówno jeśli chodzi o DNA, płeć, wygląd, charakter etc.), a nie takie same dzieci, najwyżej z różnym smakiem. Jak genetyk mógłby tego nie wiedzieć? Jakim cudem rzeczywiście wracając do przyszłości, genetyk wciąż istniał, tylko z inną wiedzą, pamięcią, która stopniowo zastępowała jego własną? Całe opowiadanie jest sprzeczne z genetyką. Zabijając swojego przodka, twój bohater zniszczył całą linię od córki Hitlera do siebie. Co tworzy paradoks przodka - skoro nie istniał, to go nie zabił. Pominąłeś ten paradoks wbrew prawom genetyki.

 

 

Piasłaś. "Ansibl jest przecież fikcyjną maszyną, więc Le Guin mogła wyjaśnić jego działanie albo i nie - jej sprawa" - maszyna do podróży w czasie też.

 

Piwak, wybacz, ale to chyba jednak Ty nie przemyślałaś tego (jak zrozumiałem, głównego) zarzutu. OK, pozwól, że wyjaśnię krok po kroku:

Chcąc zmienić przeszłość możemy spodziewać się jednej z kilku rzeczy...

a) Nie da się tego zrobić - z jakiegokolwiek powodu.

b) Da się - i jedna zmiana pociąga kolejną lub kolejne, i kolejne, i mamy liczbę zmian rosnącą proporcjonalnie (do upływu czasu między danym punktem w przeszłości a teraźniejszością), lub, co gorsza, wykładniczo. W takim przypadku nie można mieć żadnej pewności, nie ma sensu nawet próbować spekulować, co do efektu w teraźniejszości, z której wyruszył podróżnik w czasie. WSZYSTKIE opowiadania z "efektem motyla" są całkowicie i nienaprawialnie bez sensu.

c) Da się - i po zmianie jakiegoś parametru w przeszłości zaczyna działać mechanizm samoregulacji czasu. Zmiany są "wygaszane" w miarę upływu czasu, a układ "chce" wrócić do równowagi. Wygaszanie może, podobnie jak przy rozwibrowywaniu układu, następować liniowo lub wykładniczo.

 

O ile wiem, wszystkie trzy możliwości są tak samo uprawnione w tekście literackim - póki rzeczywistość ich nie zweryfikuje, ale na to się chyba na razie nie zanosi.

Dobra, a teraz do rzeczy: w moim opowiadaniu jest opisana sytuacja c). Przecież wystarczy, żeby praprzodek narratora miał ("wymuszoną" przez sam czas) tę samą płać co w niezmieniojej przeszlości. I miał dziecko z tą samą osobą. I to dziecko, choć miało innego jednego z rodziców (już nie A.H.), znów miałoby dziecko z tą samą osobą co "oryginalnie". Już widzisz? Wystarczy, żeby zadziałał mechanizm wyciszający zmiany, żeby po kilku pokoleniach (czyli właśnie w sytuacji z opowiadania) kolejny potomek był niemal identyczny co przed podróżą w czasie - bo miałby tylko jednego, odległego przodka innego niż pierwotnie.

 

I na to liczyli fuzycy, i tak powiedzieli narratorowi. Powtarzam: czemu miałoby to dziwić któregokolwiek z Czytelników? Narrator w dobrej wierze przekazuje co wie Czytelnikom. Nie wiedząc, że ta jedna, niestety w pewnym sensie kluczowa, i widocznie bardzo silna cecha jego nowego pra-...pradziadka przeniesie się przez pokolenia.

 

Masz jeszcze jakieś wątpliwości? Może jednak opowiadanie pod tym względem (jakkolwiek beznadziejne pod innymi) jest jednak lepsze, niż myślałaś?

Powtórzę to, co mówił choćby Piwak dwa posty wyżej: tekst wykłada się na "wiedzeniu", że bohater będzie dalej żyć, jako ktoś zupełnie inny. Mogłeś to pisać nawet w najlepszej wierze, ale mnie to ani odrobinę bardziej nie przekonuje. Koncept jest zbyt naciągnięty, żeby go kupić. Nie kupuję też argumentacji o "rozwodnionym genie Hitlera" - choć, jak rozumiem, to właśnie ów rozwodniony gen miał stać za kompletnie bezrefleksyjnym zleceniem gwałtu na własnej praprababce. Jeśli to miało być owe drugie dno, brawo, bohater wyszedl Ci stuprocentowo odrażający i antypatyczny.

Cieszę się. Taki miał wyjść!

 

To jest facet, który MYŚLI o sobie, że jest szlachetny, brzydzi sie zbrodniami przodka i boi się powtórki z rozrywki w wykonaniu kogoś innego ze skażonej rodziny. Ale to tylko patyna: narrator nie widzi belki we własnym oku. Posyłanie na śmierć klonów i traktowanie ich jak narzędzi potrzebnych w pracy, skrzywdzenie prababki, zabawa komórką (polegająca na rozwalaniu jej z nudów) - szkoda, że tylko Tobie dało to do myślenia. Z drugiej strony, może sprawa była tak oczywista, że innym się po prostu nie chciało nawet o niej wspominać.

 

Więc nie traktuję Twojego "brawo" jako ironii. To właśnie chciałem osiągnąć.

 

piotroosiu, przepraszam, ale czuję się jakbym rzucał grochem o ścianę. Czego właściwie w moim wytłumaczeniu trzech (pewnie jest więcej) wariantów podróżowania w przeszłość "nie kupujesz"?

 

Pozwól, że zadam Ci pytanie: czy zaakceptowałbyś sytuację w opowiadaniu, gdzie podróżnik w czasie namawia swojego dziadka, by nie wstępował do NSDAP, w związku z czym np. Rzesza traci jednego ze swoich przyszłych generałów i przegrywa wojnę? I świat jest zupełnie inny, i jest to ładnie, konsekwentnie opisane?

"Brawo" nie było ironiczne. Osiągnąłeś to co chciałeś.

"Nie kupuję" tego, że machnięciem magicznej różdżki zbywasz fakt, że przodek bohatera się zmienił, a mimo to on pozostał sobą. Kompletnie mnie nie przekonuje takie podejście do zasady "historia sama się naprawi". Genetyka tym bardziej nie powinno przekonywać. W ogóle podejścia do genetyki nie kupuję. Ba. Jeśli już pan genetyk miał pozostać sobą mimo innego pra-pra-ojca, to jego pra-pra-ojciec neandertalczyk powinien wstąpić do partii i zostać fuhrerem w miejsce fuhrera. Bo jakże to tak? Inne geny, inna przeszłość, inna historia, ale ten sam człowiek?

Ja rozumiem, że jako autor bronisz swojego pomysłu. Pierońsko ciężko jest zaakceptować fakt, że pomysł nie wypalił. Ale w sytuacji, gdy czujesz się jakbyś rzucał grochem o ścianę, być może powinieneś sprawdzić, czy ten groch nie jest z kapustą. Udane pomysły z reguły bronią się same.

Piotroosiu, skoro nie chcesz odpowiedzieć na moje pytanie, to nie mam przykładu, który by Cię może przekonał. W takim razie nie mogę już nic dodać... OK, może coś się znajdzie. W punktach, bo tak jest czytelniej:

 

1. machnięcie magicznej różdźki - nie, tylko jak najbardziej (przynajmniej dla człowieka obytego ze sci-fi) zasadny domysł na temat zachowania się strumienia czasu w sytuacji zaburzenia go przez podróżnika. Pomysł nie jest mój! Czy naprawdę chcesz, żebym poszukał innych tekstów pisanych z takim założeniem? Nie musi Cię to przekonywać, podobnie jak możesz a priori odrzucić cały koncept podróży w czasie. Albo możliwość dokonywania korekt przeszłości. A czytałem co najmniej raz, że takie manipulacje są niemożliwe, bo już wszystkie zostały dokonane i przeszłość jest ustalona. Nie musi Cię to przekonywać, ale w ten sposób dajesz furtkę do zakwestionowania KAŻDEGO opowiadania i filmu o podrózy w czasie. W imię naszego wewnętrznego przekonania, że "to bez sensu" możemy uznać za chałę "Jankesa na dworze Króla Artura", "H.P. i więźnia Azkadanu", "Dzień Świstaka", "12 Małp", "Donniego Darko", o Terminatorach nie wspominając. Udowodnię Ci na dowolnym z wypisanych przykładów, że się da. Chcesz?

 

2. Stwierdzenie "nie kupuję" jest... dziwne... z jeszcze jednego powodu: czy Ty naprawdę masz problem z zaakceprowaniem faktu, że zmiana TYLKO jednego przodka pięć pokoleń wstecz ma znikomy wpływ na pulę genową człowieka? To ja ponownie proszę o wybaczenie, ale nie chce mi się liczyć ilu bezpośrednich przodków ma się na tym poziomie, ale to już jest spora grupa. 

 

3. Zamykasz umysł na jeszcze jedną rzecz: nie powinieneś utorzsamiać narratora/bohatera z autorem. Bohater może się mylić, może o czymś zapomnieć, może go ktoś okłamać albo przekazać coś nieściśle. Ja nie twierdzę, że czas musi koniecznie wracać do stanu "równowagi" (choć ma to jak najbardziej sens przy okazji rozważania innych układów fizycznych). Ja twierdzę, że w moim opowiadaniu tak powiedziano głównemu bohaterowi. Więc właściwie to z kim się teraz sprzeczasz? :)

 

Cholera, znów się rozpisałem... Już na koniec: Piotroosiu, ja wiem, że trudno autorowi dać się przekonać do swoich racji. Jednak i Ty pamiętaj, że czytelnik nie jest świętą krową, że czasem to jego rozumowanie jest błędne. Słuchaj, zadałem już teraz całkiem sporo pytań pomocniczych. Jeśli chcesz na nie odpowiedzieć - super, możemy dalej gadać:) Jeśli nie - nie mam już naprawdę nic do dodania. Może tylko...

 

Żartowałem:D

Okej, odpowiem na Twoje pytanie, chociaż to naprawdę nic nie zmienia. Zaakceptowałbym taką hipotetyczną sytuację, bo to zupełnie inna sytuacja niż ta, która znajduje się w Twoim tekście. To, co znajduje się w Twoim tekście, to klasyczny paradoks dziadka.

1. Spojlerując wymienione przez Ciebie filmy: Inna sytuacja jest w Dwunastu Małpach i Terminatorze, gdzie mamy do czynienia ze stabilną pętlą czasową. Zwłaszcza w tej drugiej historii nigdy nie było INNEGO Johna Connora. Dzień Świstaka to całkiem inna sytuacja - brak podróży w czasie jako takiej i kolejna pętla czasowa, tym razem zdecydowanie niestabilna. Donnie Darko pamiętam słabo, ale - jeśli pamięć mnie nie myli - fabuła kręciła się wokół premonicji i przeniesienia czegoś w przyszłość. Pozostałych dwóch filmów nie znam, ale nie wiem co chcesz mi udowodnić na przykładzie tych dwóch wymienionych. U Ciebie nie ma pętli czasowej. U Ciebie jest podróż w czasie powodująca przepisanie historii, z pojedynczym bohaterem pamiętającym obie jej wersje. Samego przepisania historii nie kwestionuję. To faktycznie częsty wariant sci-fi. Kwestionuję to, czy Ty rozumiesz tego zasady. A to dlatego że...

2. Tu nie ma zamiany TYLKO jednego przodka pięć pokoleń wstecz. Nie ma czegoś takiego jak "zamiana przodka". To, co zastosowałeś, to kompletne wymazanie tego przodka. Nie ma żadnych "pięciu pokoleń wstecz", bo nie ma też pięciu pokoleń w przód. Zmiana historii następuje od miejsca, w którym została zmieniona historia.

3. Z faktem, że genetyk bez problemu przyjmuje za pewnik tak oczywistą genetyczną bzdurę. Tego, że w ogóle jakikolwiek naukowiec godny nazywania go naukowcem przyjąłby podobną sytuację na słowo honoru bez przetestowania. Jeśli coś podajesz jako absolut, choćby z punktu widzeniu postaci, to musi to być jakoś logicznie uzasadnione przez pryzmat jego wiedzy i okoliczności przyrody. Paradoks dziadka - raz. Dwa - dla naukowca nic nie jest pewne, dopóki nie zostanie po wielokroć udowodnione. Trzy - genetyk w życiu by nie pomyślał, że pierwszą konsekwencją kompletnego przepisania genomu będzie to, że ktoś "przestanie lubić sernik". Dowód, który przedstawiłeś, to dowód 'na paktofonikę' - "ja to ja, to jasne jak dwa razy dwa". I tyle. Tak, bo tak.

Nie mienię się świętą krową. Wiem, że mogę się mylić. Ale policz głosy. Kilka osób powiedziało Ci już, że ich zdaniem pomysł pod tytułem: "zmieni się przodek, zmienią się okoliczności poczęcia, zmienią się geny, zmieni się historia, ale ja na pewno będę sobą jeśli bardzo mocno będę trzymał kciuki" jest nietrafiony. Ile osób przyklasnęło Twojej koncepcji?

Odpowiem później, dziś nie mam już czasu. Miło się rozmawia:) Jedno słowo na temat Twojego ostatniego argumentu: zawój. Dodałbym jeszcze Kopernika, ale to był zbyt cienki bolek, żeby go do mnie przyrównywać;)

I znów nie wiem, jak "zawój" ma się do mojego ostatniego argumentu. Nie wiem też, jak ma się do niego Kopernik. To znaczy, wydaje mi się, że mogę wiedzieć, ale nie chcę przez przypadek urazić. Czysto hipotetycznie: nie próbujesz, mam nadzieję, dać do zrozumienia, że jesteś po prostu niezrozumianym geniuszem?

Tylko żartem. Twój ostatni argument brzmiał: "Policz głosy przeciwko". Przy tamtej okazji miałem przekonywali mnie regulatorzy i AdamKB - przecież świetni językowcy. Po prostu kwestia "miliony much nie mogą się mylić" jest w dyskusji raczej słabym pomysłem. Znikam. Miłego dnia!

Dwie filozowie zwyczajnie :) Ja jednak staram się pisać tak, żeby to się czytelnikom podobało. Jeśli czytelnikom się nie spodobało, zakładam, że nie dość dobrze napisałem. Tekst powinien sam się bronić. Też miałem czasem ochotę w komentarzach pod swoimi opowiadaniami tupnąć i powiedzieć "nie zrozumieliście o co mi chodzi!", ale co z tego? Jeśli nie zrozumiała część, no to świetnie - napisałem coś z głową, ale jednak na tyle klarownego, że kto chciał to załapał. Jeśli nie zrozumiał nikt, no to wątpliwe, żeby była to wina wszystkich oprócz mnie ;]

tintin, może poczytaj sobie najpierw coś o genetyce. To, co piszesz naprawdę nie ma sensu. Likwidujesz jedną osobę w przeszłości - równocześnie likwidujesz WSZYSTKICH potomków tej osoby. Czego tu można nie rozumieć? Geny to nie jest budowla z klocków, w której możesz sobie zamieniać klocki do woli i budowla pozostanie taka sama.

Piwak, napisałaś opowiadanie konkursowe, w którym zlikwidowanie dziadka unicestwia wszystkich jego potomków. OK, pezecież się nie czepiam. Chociaż spokojnie mógłbym obalić Twój tok rozumowania.

Dobra, napiszę jeszcze jeden- niestety, obszerny -  komentarz, ale potrzebuję na niego dłuższą chwilę. Szkoda, że nie zaakceptowaliście mojego tłumaczenia o czasie wracającym automatycznie (a przynajmniej starającym się to zrobić) na swoje pierwotne tory. Czy mogę Was oboje prosić, żebyście jeszcze raz przeczytali mój komentarz z 2013-05-03  11:50? Nie twierdzę, że go nie zrozumieliście, ale może za drugim razem nabierze więcej sensu?

pjotroosiu (wybacz, że dotąd pisałem przez "i") - zakwestionuję logikę każdego z wymienionych przeze mnie - i dowolnego, który dołożysz Ty - filmów o jakichkolwiek manipulacjach przy czasie.

Teraz nie mogę, przepraszam.

Czytałem ten komentarz i zrozumiałem go za pierwszym razem. Po prostu jestem niezmiennie przekonany, że "samoregulacja czasu" nie zastąpiłaby usuniętej puli genowej Magicznymi Ludźmi Skądś Indziej. Mechanizm samoregulacji zadziałałby po najprostszej linii oporu. Założenie, że Twój bohater jest wyłączony z tego mechanizmu samoregulacji - że jego podróż w czasie daje mu specjalne względem reszty populacji prawa - sugeruje niesamowicie inteligentny mechanizm. Taki, który jest w stanie na bieżąco prześledzić wszystkie różnice między Linią Czasu A i Linią Czasu B i stwierdzić, że absolutnie niezbędne dla stabilnego działania nowej linii czasu jest to, żeby w niej również znajdywał się Pan X, który cofnął się w przeszłość. Tyle, że w Twoim zakończeniu to nie ma miejsca. Pan X zostaje prostym sprzątaczem. Nie cofa się w czasie. Katalizator zmiany znika i tak, a bohater nie jest wyjątkowy. A skoro nie jest wyjątkowy, to dlaczego akurat jego Dusza przetrwała? Dlaczego samoregulacja czasu przerzuciła na zupełnie nowego człowieka, z zupełnie nową biografią, rodziną i genomem, wspomnienia kompletnie innego człowieka z nieistniejącego kontinuum? Przecież dla mechanizmu samoregulacji najprościej byłoby pozwolić nowym osobom - tym, których gałęź rodowa rozpoczęła się od gwałtu - po prostu żyć własnym życiem. Wszechświat przetrwa. Kto inny zostanie sprzątaczem.

Ah - nie ma sprawy co do nicka. Możesz śmiało pisać Piotr albo odmieniać go jakkolwiek. Jest taki a nie inny bo chyba nikt poza mną na podobne okaleczenie mojego imienia nie wpadł, dzięki czemu mogę go używać na praktycznie każdym portalu, na którym się rejestruję :)

I jeszcze małe post scriptum. Tu nie chodzi o to, czy Twój (albo jakikolwiek inny) pomysł można obalić za pomocą nieudowodnionych teorii naukowych, albo wciągając w to jakieś dodatkowe argumenty z zewnątrz. Chodzi o to, czy pomysł jest wewnętrznie spójny. Ja uważam, że Twój nie jest.

tintin, nie rozumiem, czemu uważasz, że nie akceptujemy czasu wracającego automatycznie? Byłoby to logicznie, gdyby w przyszłości pojawił się zupełnie inny naukowiec, który zrobiłby to samo, co twój bohater, nie mając z nim nic wspólnego. A u ciebie, jak już pisze pjotroos, pojawia się nikt - osoba, która nie ma żadnego wpływu na dzieje, którą z głównym bohaterem z innej linii czasowej łączy tylko jedna wspólna prapraprababka (i jej przodkowie) - więc skąd wspomnienia bohatera? I do czego w tym przypadku czas wrócił automatycznie? 

Niniejszy komentarz piszę do moich Szanownych Oponentów, próbujących wlać mi trochę oleju do głowy. AlexFagus, pjootrus i Piwak "trochę" się namęczyli...

 

No dobra, nadeszła ta chwila. Odsuwałem ją od siebie, ale ile można. Oświadczam, że chwilę temu połknąłem tę żabę, zagryzłem kapeluszem, popiłem piwem, które długo i w pocie warzyłem, a teraz pozostało mi jeszcze odszczekanie spod stołu i pójście do nierówno posłanego łóżka. Mam nadzieję, że po takim wyznaniu nie będziecie mieli ochoty kopać leżącego. Jakby co - mogę jeszcze zatańczyć kankana. Przepraszam, że zmarnowałem Wasz czas na bezsensowną rozmowę o czymś, czego nie dostrzegłem ani pisząc opowiadanie, ani kiedy AlexFagus mi to wytknęła: 

 

Oczywiście, że dziecko mające innego przodka niż "oryginał" nie powinno mieć "oryginalnych" wspomnień.

 

... Ani kiedy jeszcze dwie dobre dusze póbowały mi uświadomić tę prostą prawdę. OK. Nie wycofuję się natomiast z tego, że bohater ma pełne prawo być poza tym człowiekiem bardzo podobnym (co do wyglądu, charakteru, upodobań) do tego, jaki byłby mając za pra-pra-pradziadka Adolfa H.

Prawdę mówiąc, byłoby to możliwe w takim przypadku: w momencie ingerencji w przeszłość, czas rozdziela się na dwa strumienie: oryginalny i nowy. Powstają dwa światy równoległe. I bohater jest między nimi łącznikiem - ten żyjący w oryginalnym strumieniu "pamięta" życie tego drugiego i nawzajem. Prawdopodobnie można w ten sposób bronić pomysłu, ale uczciwie przyznaję, że nie przemyślałem tekstu dostatecznie dokładnie, i nie takie tłumaczenie miałem na myśli.

 

Ponieważ nikt już tego wątku nie czyta, daruję sobie pisanie o błędach logicznych w słynnych filmach zajmujących się czasem. Gdyby ktokolwiek jednak chciał - niech da znać, poznęcam się nad takim choćby "Dniem świstaka" z przyjemnością.

 

Dziękuję za uwagę:)

Bez obaw! Wątek sam o sobie przypomniał, świecąc czerwoną gwiazdką. Przeczytałem i miło mi słyszeć, że w końcu usłyszałeś nasze walenie do drzwi. To, o czym piszesz w drugim poście faktycznie by mogło się sprawdzić w tekście, jako niespodziewany efekt uboczny, no ale właśnie - "niespodziewany" :) Nie ten bohater, nie ta motywacja. Nie zawsze wyjdzie.

 

"Dzień świstaka" to świetny film, który wcale nie jest o podróżach w czasie!

TA SAMA RZEKA — TINTIN

Przeczytałem — czas na komentarz:

1. pomysł — połowa opowiadania to tłumaczenia kwestii biotechnologicznych, które niestety nie mają zbyt wiele oparcia w rzeczywistości. Wirus niestety nie zajmuje się rozkładaniem czegokolwiek, bo to w zasadzie jest sam materiał genetyczny, ponadto wniknięcie do wnętrza mitochondrium jest, zdaje się, niezwykle trudne, jak również zmodyfikowanie każdej komórki ciała. O wiele łatwiej byłoby napisać, że stworzono wirusa, który modyfikuje komórki np. wątroby, dzięki czemu zsyntetyzują „substancję czasoodporną” czy jakieś takie cudo. 1.0

2. wizja rzeczywistości — doprowadzenie do stanu, o którym piszesz wymagałoby o wiele więcej wysiłku, jak również poważnych zmian w fabule. Nie wziąłeś pod uwagę, że wprowadzenie genów bandziora zmieni każdego z potomków — przez co staną się atrakcyjni dla innych partnerów, uzyskają inne uwarunkowania (w 50%! w pierwszym pokoleniu), jak również tego, że śmierć Hitlera zmieni rzeczywistość, przez co zmieni się globalna pula genowa (biorąc pod uwagę brak wojny/inną wojnę — w sposób niemożliwy do skontrolowania) i w zasadzie niemożliwe będzie poprowadzenie takiego samego drzewa genealogicznego, jak w pierwotnej rzeczywistości.

Istnieje, co prawda, koncept pamięci genowej — ale w sytuacji, gdy bohater B nie ma nic wspólnego z bohaterem A, takie dziedziczenie nie będzie możliwe.

Wydaje mi się, że pewnym rozwiązaniem sytuacji byłoby, gdyby bohater A stworzył sobie w laboratorium plemniczki z odpowiednim materiałem genetycznym, zastępującym materiał Hitlera, i z jego pomocą zapłodnił swoją pra pra pra... babkę. To jest, co prawda, naciągane, ale zahacza o minimum prawdopodobieństwa. Wciąż jednak pozostaje nierozwiązany problem wpływu śmierci Hitlera na świat i zmian w populacji (może gdyby babka żyła w jakiejś odciętej od świata wiosce...). 1.0

3. jakość wykonania — narracja pierwszoosobowa jest trudna w wykonaniu. Tobie niestety nie udało się jej zrealizować z polotem, przez co miejscami jest nudnawo. Zbyt dużo czasu poświęcasz opisowi babrania się w mitochondriach, który, de facto, nic nie wnosi do fabuły — toteż struktura niezbyt przystaje do sensu opowiadania. Językowo na szczęście jest przyzwoicie. 2.0

4. motywacja bohatera — to, przy właściwej realizacji, mogłoby być najciekawszym wątkiem tekstu. Bohater, który ryzykuje popsucie siebie samego (a przy okazji nieprzewidywalne zmiany w świecie), żeby pozbyć się powiązania z Hitlerem. Zabrakło mi jednak rozwinięcia tej kwestii, tj. bohater zbyt łatwo decyduje się na podjęcie tego ryzyka. 2.0.

Podsumowując — opowiadanie próbuje zahaczyć o hard SF, ale niestety marnie to wychodzi. Narracja pierwszoosoba wyszła nieco bezemocjonalnie. Zupełnie nie wziąłeś pod uwagę zmian, które wynikną ze zniknięcia Hitlera. Ocena wyszła 6.0.

pozdrawiam

I po co to było?

syf.ie - w sumie, 6/10 to nie jest tak źle. Nie na 10??? Oooo:( Heh, i tak wygram, reszta jury pewnie kocha mój tekst najbardziej:))) A bardziej serio - gorzka pigułka, ten mój debiut w konkursie. Postaram się wyciągnąć naukę z moich błędów. 

 

Piotrze, "Dzień świstaka" to rzeczywiście świetny film, i faktycznie nie o podróży w czasie, ale wykorzystujący jej motyw. A dokładnie - motyw podróżowania Phila o jeden dzień wstecz, do godziny 6 rano. Robi to nieświadonie, można tę sytuację nazwać pętlą czasową, ale podróż jako tak przecież następuje. No to teraz coś, co wydaje mi się błędem scenarzysty: skoro bohater się nie starzeje przez około dziesięć lat, które spędza w pętli, należy przypuszczać, że jego organizm "resetuje się" do stanu z poranka. W porządku, ale czemu zachowuje wspomnienia z tego dnia? Przecież ślady w pamięci to nic innego jak drobne zmiany w czymś tam w mózgu: nowe połaczenia nerwowe, jakieś inne związki chemiczne w konkretnych miejscach, coś związanego z elektrycznością - nieważne, chodzi mi o to, że mózg jest częścią organizmu Phila, a wydaje się zachowywać zmiany, czyli starzeć się niezależnie od reszty ciała. Nie kupuję tego:))) 

 

Po ostatnich doświadczeniach mogę przypuszczać, że się mylę, ale w każdym razie nigdzie tego co powyżej nie przeczytałem - to moje własne czepialstwo zainspirowane Twoim, Piwak i Alex.

6/25 ; )))

Cóż --- powodzenia w pracy nad kolejnymi tekstami. Mam nadzieję, że uwagi pomogą. Tak czy siak --- dobrze, że coś napisałeś.

pozdrawiam

I po co to było?

Komentarz przesłany wraz z wynikami do przewodniczącego jury.

Być może, gdyby w tekst nie podkreślał aż tak bardzo kwestii genetyki, to wszelkie niekonsekwencje byłoby łatwiej przełknąć. Ale – genetyka przewija się tu przez cały czas, bohater (ten pierwszy, przynajmniej) jest genetykiem, dlatego też zapewne tak trudno czytelnikowi na wszelkie nielogiczności się zgodzić.

Nie przemawia do mnie przekonanie bohatera, że geny Hitlera się odezwą (a jeśli w to wierzył, no to wybranie na swojego przodka gwałciciela i mordercy było co najmniej ekstrawaganckim pomysłem). Nie wierzę, iż możliwa jest wspólna pamięć osób, które są innymi ludźmi, bo mają innego przodka. A jeszcze przecież ten genetyk w ogóle się nie urodził. Próbowałam zrozumieć do bólu głowy – i mi się nie udało. W ogóle – pod tym względem – tekst jest mocno naciągany i niewiarygodny. I – tak jak pisałam – w każdym tekście o podróżach w czasie można nielogiczności oraz nieścisłości zdarzyć. Ale jeśli za punkt wyjścia i motyw przewodni wybiera się genetykę, to opowiadanie powinno mieć pod tym względem minimum naukowej rzetelności.

Właściwie brak tu wizji alternatywnej rzeczywistości. Samodzielnie nie udało mi się również dotrzeć do „drugiego dna” opowiadania, o którym w komentarzu wspomniał Autor.


Cóż mogę powiedzieć... kicha:) Dziękuję za ładnie uzasadnione odżurowskie komentarze i - zawstydzonny mierną jakością tekstu - postanawiam sobie solennie, że do następnego konkursu bardziej się przyłożę. Miłego dnia!

Przypominam ponadto, że DJ Jajko zorganizował konkursik na NAJBARDZIEJ POMOCNEGO JURORA. Wobec tego proszę Autorów, aby w komentarzach do wątku z wynikami, w miarę możliwości jak najszybciej, a bezwzględnie do 20 maja, zagłosowali. Autorowi przysługuje jeden głos.

 

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka