- Opowiadanie: c21h23no5.enazet - Nawrócenie Pocahontas [ANTYBAJKA 2013]

Nawrócenie Pocahontas [ANTYBAJKA 2013]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nawrócenie Pocahontas [ANTYBAJKA 2013]

 

Rozdzierający jęk. Żadne zwierzę nijakim skowytem nie przypomina wrzasków ludzkich potworów, kiedy z ich trzewi wyrywa się życie.

 

Nawet najpodlejsze zwierzę, umierając w bólach, zachowuje cząstkę godności. Wynika ona z poszanowania natury. Zgody na śmierć. Ludzkie potwory owijają się ciasno wokół życia niczym węże. Trzeba wyrywać im zakleszczone członki, by uwolnić zduszone życie. Mnóstwo niepotrzebnej, brudnej roboty.

 

Gdy jęk zgasł w gardle ludzkiego potwora, Pocahontas uniosła czujnie głowę. Z ciemności płynęły szepczącą lawiną dźwięki lasu, uwolnionego z groźby obsceniczności, jaką niosło światło dnia. Puszcza z lubością oddawała się swym mordom; szybkim, sprawnym, wedle hierarchii wyznaczonej w czasach, nim jeszcze małpy spaczyły się w ludzkie potwory. Zwierzęta rozszarpywały się ostrymi zębami, pożerały surowe mięso. Działały wyłącznie, by przetrwać. Spowita mrokiem knieja zażywała kąpieli w ciepłej krwi: ona stanowiła jej pokarm. Ludzkie potwory zabijały dla spaczonej przyjemności i wątpliwej władzy. Potrafiły władać jedynie więźniami i stosami trupów.

 

Pocahontas wiedziała o tym. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo te bestie boją się żywych, zwinnych stworzeń, z którymi stają do nierównej walki, uzbrojone w strzelby i noże. Najsłabsze z ssaków, pozbawione futra i pazurów, wiotkie niczym trzcina… W swej lichości przekształciły umysł w broń, a dzięki niemu wynalazły narzędzia egzekucji. I wymyślne okrucieństwo.

 

Wokół rozbrzmiewał jedynie lubieżny świergot ptactwa, nawołującego się na chuć. Żadnego potwora w pobliżu. Głupcy, chodzą w pojedynkę po wrogim terenie, pomyślała Pocahontas. Odczuwała znużenie i przez chwilę rozważała, czy nie wrócić do wioski. Może ludzkie potwory potrafią uczyć się na błędach i następnej nocy wyprawią się w puszczę parami. Łatwiejsza, sprawniejsza praca. W dodatku docierał do niej zapach jelenia, dorodnego samca, zapewne celu myśliwego. Nie wyczuwała woni łani. Mogłaby skropić się ekstraktem z dzikiej róży oraz mięty i oddać się mu, zamiast szarpać z ludzkimi wynaturzeniami…

 

Młoda Indianka westchnęła. Urodziła się spokrewniona z ludzkimi potworami. Dwóch bestialskich instynktów nigdy się nie wyzbyła: żądzy cielesnej i krwi. Ten drugi dominował. Ludzkie potwory często oszukiwały drugi pierwszym. Pocahontas miała ciemniejszą skórę, oczy i gęstsze włosy, niż ludzkie bestie. Nie należała do bladych, jasnookich potworów, które przeczyły nie tylko matce naturze, ale i swej własnej.

 

Rzuciła się w upojony mordami las, szukając tropów. Krew skapywała z drzew na jej ramiona i łagodnie omywała stopy. Głęboka noc wciąż nie dawała żadnej nadziei na świt. Knieja ucztowała w najlepsze. Nie dbała jeszcze o wchłanianie śladów, ukrywanie resztek, uciszanie triumfatorów. Każdy zakamarek puszczy buchał spełnieniem istot rozsmakowanych w słodkich, krwistych miąższach. Pocahontas zazdrościła im i żałowała, że sama nie może pożreć swych ofiar. Mięso ludzkich potworów w smaku przypominało cierpkie, wysuszone owoce. Te bestie nie nadawały się do niczego: zostawienia w spokoju, tresury ani jedzenia. Jedyne, do czego zdawały się idealne, to robienie za zwierzynę łowną. Powolną, głuchą, mało spostrzegawczą, niepłochliwą. Idealną.

 

Indianka przeceniła własną odrębność od białych ludzi. Wspinając się na łagodne wzniesienie, runęła nagle w głęboką pułapkę.

 

– Mamy ją. Jest cała. – usłyszała głos nad sobą. Zobaczyła nieogoloną, pogodną twarz mężczyzny w średnim wieku.

 

– Po, nie zwiążemy cię, po prostu pomożemy ci wyjść. – to szczupły młodzieniec o bardzo jasnych włosach przechylał się przez krawędź pułapki. Podał Indiance rękę. Zaskoczona, dała się wciągnąć na górę.

 

Stało wokół niej pięciu mężczyzn, uzbrojonych po zęby w maczety i strzelby. Żaden z nich nie wycelował broni w kobietę. Czuła się wyjątkowo niekomfortowo. Ściągnęła barki i łypała nieufnie na otaczające ją potwory. Knieja nieprzerwanie nuciła psalm uwielbienia dla krwi, zatracona w rozkoszy, obojętna na los Pocahontas.

 

– Pozwolisz poprowadzić się do naszego obozu? – spytał blondyn. Prócz niemal białych włosów miał jasnoszare oczy. Zdawał się Indiance kompletnie wyprany z odcieni natury. Żaden kolorowy wiatr nie niósł barw; jedynie blask księżyca srebrzył się na włosach mężczyzny i kolbach strzelb. Kobieta czuła, że stoi na jakimś rozdrożu.

 

Dobrze, niech zaprowadzą mnie do swego obozu, pomyślała, próbując odzyskać animusz. Dziecinna robota, zarżnąć ich we śnie.

 

Blondyn podał jej ramię, uśmiechając się łagodnie. Zbita z tropu dała poprowadzić się w las.

 

Wkrótce weszli na teren, gdzie puszcza ograniczała swą lubieżną, nocną działalność. Pocahontas słyszała jedynie cichutkie szepty, sławiące ciepłą krew. Ten teren zajęły ludzkie potwory. Podobno ich dzieci, tak jak i mali Indianie, były zdolne słyszeć krwiożercze, nocne szepty lasu. Kobieta wątpiła jednak, by potworne młode mogły je pojąć. Najpewniej bały się ich, oddalając od natury już w kolebce życia. Unikały drapieżców, którzy obdarzyliby je darem zdrowej selekcji. Chore, słabe dzieci zostałyby pożarte. Opieka nad nieporadnymi odstręczała Pocahontas. Podobnie jak zbędne hodowanie opornych, niemądrych młodych.

 

Obóz ludzkich potworów oświetlono niczym arenę do tańców plemiennych. Oszukują noc, pomyślała Indianka. Pozbywają się wszystkiego, czego się boją. Przyznała jednak w duchu, że kolorowe, wielkie lampy nadawały otoczeniu głębi i magii. Mężczyźni poprowadzili ją między namiotami, oddalając się od linii lasu i wchodząc pomiędzy coraz okazalsze budynki. Otoczyły ją wysokie, mocne budowle z drewna i skały. Pocahontas nie wiedziała, jak daleko ciągną się zabudowania. Niegdyś od tego miejsca zaczynał się las innego plemienia.

 

Blondyn wprowadził kobietę w uliczkę, którą oddalili się od centrum. Na jej końcu stał rozległy dom oraz stajnia. Na konstrukcję budynku składało się drewno i szkło. Indianka nigdy czegoś takiego nie widziała. Za szybami dostrzegła wiele nieznanych jej roślin oraz mebli, które sprawiały wrażenie doskonałych dla jej strudzonego ciała.

 

– To twój dom. – oznajmił towarzysz. – Skorzystaj z kąpieli i zjedz coś. Na łące pasie się koń. Mustang, ale doskonale ułożony. Był kiedyś niezłym chojrakiem, zupełnie jak ty. Biegał po Dzikiej Dolinie i śpiewał piosenki o wolności, grając ludziom na nosie. Na swoje szczęście trafił w końcu na nas, a my wiedzieliśmy, na co zasługuje. Ukazaliśmy mu dobrobyt i zapewniliśmy spełnienie wszelkich zachcianek, a on wydał nam całe swoje stado. Mustangi są silne, przysparzają nam swą pracą wiele dobra. Nikomu włos z głowy nie spadł. Tobie także nic się nie stanie. O świcie Mustang powiezie cię na niedaleki plac, tam się spotkamy.

 

Odszedł. Pocahontas stała przed swoim domem kompletnie oniemiała. Nie mogła się skupić. Rozejrzała się, choć ciekawość już brała w niej górę nad instynktami. W niedalekim zagajniku spostrzegła kilka postaci, uzbrojony mężczyzna tkwił także nieopodal drogi do posiadłości. Pozbawiona osłony mroku i drzew nie miała szans na ucieczkę. Postanowiła odpocząć.

 

Ostrożnie zbadała cały budynek, szukając pułapek. Nie znalazła nic prócz rzeczy stworzonych najwyraźniej dla niewymiernej przyjemności. Ten dom krzyczał z rozkoszy, jakby miał nieustanny, niemal bolesny orgazm. W dodatku czekał, aż Indianka przyłączy się do jego wywrzaskiwanej serenady. Po chwili zatracała się już w kąpieli w mleku, ostrej muzyce i pochłanianiu czekolady. Namaściła skórę kilkunastoma kremami, przymierzyła kilkadziesiąt sukni, przeglądając się z zachwytem w wielkich lustrach. Odpaliła kadzidełka, wypiła kilka kieliszków wina, wypaliła ziele, jakim raczyły się ludzkie potwory. Zdawała się pogrążona w transie, niczym szamani w trakcie obrzędów plemiennych, oddzielającym ją od instynktów i rozumu. Upojona, odurzona dobrobytem, ułożyła się w hamaku na tarasie i biernie czekała na nadchodzący świt.

 

Przez wrzaski domu oraz jej pomruki zadowolenia nie docierał do niej żaden szmer z kniei. Nie dbała o to. Pierwszy raz w życiu czuła taki rodzaj znużenia, którego się pożąda, a nie zwalcza. Zdawało jej się to częścią jakiejś odmiennej, uśpionej w niej dotąd natury.

 

Świt zdążył już zmienić się w jasny poranek, gdy to do niej dotarło. Podniosła się powoli, urzeczona i przestraszona jednocześnie. Przed sobą miała krajobraz świata stworzonego przez ludzkie bestie. Coraz wyższe budynki pięły się aż po kres horyzontu. Niektóre sięgały nieba. Przed oczyma miała owiane legendą wśród Indian Miasto Potworów.

 

Pocahontas nie zdawało się potworne. Skowyt rozkoszy buchał z murów, tłamsząc z mocą jęki rozpaczy przyrody. Władza, jaką posiadły nad światem ludzkie potwory, zdawała się Pocahontas boską, absolutną. Pojęła, że jej plemię myli się, uznając nieprawdziwych ludzi, czyli ludzkie bestie, za podrzędną rasę. Prawda, żadni z nich prawdziwi ludzie, a BOGOWIE. Do tego przyjęli ją w swe grono jak równą sobie, a nie niczym dzikusa niewartego szacunku. Podobnie jak konia, który na nią czekał. Indianka spostrzegła go na pastwisku. Przechadzał się niespiesznie w oczekiwaniu na nią. W jego ruchach nie znalazła śladu dzikości i chyżości; spostrzegła za to wyważoną rozwagę oraz ściśle wyćwiczoną grację. Kobieta zeszła do niego i dosiadła go, a ten pewnie, ale całkowicie jej poddany, ruszył przez potworne ulice.

 

Pocahontas mijała młode, piękne kobiety, z wdzięcznym śmiechem ukazujące mężczyznom swe wdzięki. Z każdego straganu kusiły słodkości. Beztroskie dzieci biegały po kałużach, przerzucając się zasłyszanymi u dorosłych obelżywościami. Gwar pełen ludzkich, zepsutych przyjemności pieścił Pocahontas bardziej, niż nocne melodie lasu.

 

Mustang powiódł ją na szeroki plac, ku oszałamiającemu ogrodowi na środku. Bajeczne, sztuczne kwiaty zawstydziłyby każdą żywą roślinę. Kobieta zsiadła z konia i wstąpiła do tego królestwa barw. Na ławce przy urokliwym jeziorku znalazła znanego jej już, wyblakłego mężczyznę. Gdy usiadła obok, podał jej złoty trunek w potężnym naczyniu. Mimo goryczy, uznała go za najwspanialszy napój na Ziemi.

 

– Twój las stoi nam na przeszkodzie, Po – rzekło uroczyście blade bóstwo. – Znasz w nim każdy skrawek. Pomóż nam wyłapać zwierzęta, a zamkniemy je w bezpiecznym rezerwacie. Wesprzyj nas w rozmowach z twym ludem, byśmy mogli dać im pracę i wprowadzić w ten wspaniały świat. Wtedy zetniemy drzewa i rozbudujemy nasze miasto.

 

Wzniósł toast. Pocahontas opróżniła cały kufel złotej ambrozji niemal na raz. Odbiło jej się potężnie.

 

– Tak! – krzyknęła z ludzką rozkoszą, zamykając swe życie w namiętnym, miażdżącym uścisku.

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Do konkursu (znaczy wybaczam ;))

Tak przeładowane słowną ornamentyką, że aż trudne do czytania. Nie wciągnęło mnie, niestety.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Czyta się nieźle, językowo trudno się czegoś przyczepić, ale trochę mi brakuje dynamiki, momentami opisy wydają się wręcz zapętlone. Te same określenia powtarzasz nawet po kilka razy. Na Twoim miejscu poświęciłbym trochę opisy na rzecz jakiejś sceny akcji. Wtedy zamias "nieźle" mogło by być "bardzo dobrze".

Pozdrawiam.

PS. Nie bardzo mogę tu znaleźć antymorał.

Yoss, akurat antymorał jest czytelny - dziewczę z puszczy porzuca uroki życia w zgodzie z naturą i oddaje się przyjemnościom, jakie dostarcze złe, zepsute życie w cywilizacji.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

    Przeleciałbym ten tekst i polikwidowal powtórzenia czasownika "być". Rażą. istnieja inne czawowniki. Czemu blisko siebie  występuje wyraz " bór"? Istnieją wyrazy  puszcza, knieja itp.

    Bardzo ładny jezyk opowieści --- nie wiem, czy nie za trudny  na ten portal. Wysmakowany, nawet za bardzo, bo zmusza do skupienia, co dla wielu jest wadą.  Po dopracowaniu językowym móglby to byc naprawde bardzo dobry tekst. I proponuję go jeszcze dopieścić. 

    Pozdrawiam.

Piękny tekst, nasączony magią. Przy takiej narracji dynamika akcji jest sprawą drugo-, a nawet czwartorzędną.

Twoje opowiadanie wchłonęło mnie od pierwszego zdania i wypluło pod koniec - zauroczonego i zaczarowanego.

Gratuluję.

Sorry, taki mamy klimat.

Dziękuję, właśnie liczę na uwagi, z których czegoś się nauczę. Spróbuję doszlifować wedle rad. Nie zdawałam sobie sprawy wcześniej, że tutaj tyle się dzieje. Przez lata wykształciłam sobie specyficzny rodzaj pisania, któremu bardzo przyda się szlif i przemiany.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

"Wokół rozbrzmiewał jedynie lubieżny świergot ptactwa, nawołującego się na chuć. Żadnego potwora w pobliżu. Głupcy, chodzą w pojedynkę po lesie, pomyślała Pocahontas. Była zmęczona i przez chwilę rozważała, czy nie wrócić do wioski. Może ludzkie potwory potrafią uczyć się na błędach i następnej nocy wyprawią się w puszczę parami. Łatwiejsza, sprawniejsza praca. W dodatku czuła zapach jelenia, dorodnego samca, który zapewne był celem myśliwego. Nie wyczuwała woni łani. Jeleń był sam. Mogłaby skropić się ekstraktem z dzikiej róży oraz mięty i oddać się mu, zamiast szarpać z ludzkimi wynaturzeniami… "

Widzę, widzę, poprawiam właśnie ;) Dam znać, jak wkleję poprawioną wersję.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

W swej lichości wykształciły umysł w broń --- zdanie uważam za błędne, "przekształciły" byłoby o wiele lepiej; przynajmniej mi nijak to powyżej leży.

 

Dwóch bestialskich instynktów nigdy się nie wyzbyła: żądzy cielesnej i krwi. --- wychodzi na to, że krew jest bestialskim instynktem.


Rzuciła się w mruczący z rozkoszy las --- będę konsekwentny, niejaka Achika zbombardowała mnie za "mruczące pioruny" (oblatany w języku polskim AdamKB jej przyklasnął), zatem, jak wskazuje logika, las również nie może mruczeć. (Nie miej do mnie pretensji, ja tylko przytaczam niektóre absurdy jakie się na tej stronie pojawiają :))

 

(...) susem drapieżnika na tropie --- to drapieżnik na tropie ma jakiś sus na specjalne okazje?

 

Powolną, głuchą, mało spostrzegawczą, nie płochliwą. --- niepłochliwą*.

 

Żaden kolorowy wiatr nie niósł barw --- nie dość, że gdzieś tam są kolorowe wiatry, to jeszcze nie są kolorowe.

 

jedynie niemal pełny księżyc srebrzył się na włosach mężczyzny i kolbach strzelb. --- jego blask czy też światło się srebrzyło na włosach, nie on sam jak podejrzewam.

 

były zdolne słyszeć krwiożercze, nocne szepty lasu --- uważam, że krwiożerczy szept jest bardzo nietrafiony; 

1. «o zwierzętach: żywiący się mięsem lub krwią upolowanych istot żywych»

2. «o człowieku: odznaczający się okrucieństwem»

 

ciężko wyobrazić sobie szept w takowej postaci, poza tym "krwiożerczy", jak powyżej, odnosi się do ożywionych tworów.

 

Za szybami dostrzegła wiele nieznanych jej roślin oraz mebli wyglądających na doskonałe dla jej strudzonego ciała --- powtórzenie; i w przypływie wnikliwości stwierdzę, że w tym zdaniu też coś "niedomaga"; po prostu wyobraziłem sobie, że komoda wygląda pięknie dla mojej somy.

 

Taka uwaga: przedstawiasz Pocahontas jako kompletną dzikuskę, dla której człowiek to masa pełna zła, i instynktów, coś jakby niepojętego, odstraszającego, niepoznanie innego, po czym nagle Po osadza się w ludzkim domu, pali, pije, przebiera się, kąpie w mleku. Przychodząc z totalnej dziczy pojęła tak wiele rzeczy i to w ciągu godzin, bo potem na hamaku spokojnie wyczekuje brzasku.

 

Koń pasł się przez całą noc aż do rana, do tego z uzdą. Najpierw zjadł żelazne wędzidło w swoim pysku, skoro z taką radością i łatwością skupał trawę? (Mogę tutaj popełnić błąd, nie znam się mocno na koniach).

 

Opinia: Uważam, że coś w Tobie jest i rozwijaj się; pomimo tego stwierdzam, że tekst jest bardzo przeciętny i przewidywalny.

 

 

Pozdrawiam.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Konie w nocy nie żerują.  

Tak nagła przemiana? Bardzo, bardzo mało wiarygodne...

...bo to właśnie element fatnastyczny! ;)

Sorry, taki mamy klimat.

Zmiany wprowadzone ;) A co do konia, to Mustang z Dzikiej Doliny, jeśli nie widać tego wyraźnie po opisie. Załóżmy, że się pasie kiedy chce.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Zdecydowanie gorzej.

;) Ciężko dogodzić!

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dobra, czytając pierwotną wersję dałem ponieść się "ornamentyce", płynności opisów, niespieszności. Powyższe cechy sprawiły, że nie przszkadzały mi rzeczy, o których wiedziałem, że wytkną Ci inni - np. zbyt szybką przemianę bohaterki itp., bo w tak magicznym tekscie fabuła jest sprawą mało istotną. Pozbawiłaś opowiadanie tego, co najbardziej mi w nim pasowało. Obecnie tekst zgrzyta, jest nierówny, szarpany. Był piękny, teraz jest po prostu naiwny. Wybacz.

Sorry, taki mamy klimat.

    Rzadki przykład samokastracji. Zamiast jeszcze delikatnie wycyzelowac tekst językowo, Autorka przerobiła go na pospolitą story a la Chmielewska.  Bardzo dobra warstwa jezykowa poszla się bujać w oblokach zapomnienia.  

    Porażka na własne zyczenie. Szkoda. 

    Pozdrówko.

Pocahontas wychynęła kufel (...).   ---> wychynąć to można z kufla.  

Sethrael z Rogerem surowo, ale sprawiedliwie ocenili skutki autokorekty...

;) Żadna porażka, tekst może wrócić w pierwotnej postaci ;) bez <być> oczywiście i technicznych błędów.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

No i już, żaden problem. Zwrócę teraz tylko uwagę na techniczne potknięcia. Jestem zdezorientowana odnośnie mojego języka, często jest wytykany przez wydawnictwa. Po waszych uwagach pomyślałam, że może wam też o to chodzi i lepiej, żeby był 'pospolity'. W książce bym go nie zmieniła na rzecz czyjegoś widzimisię, ale to opowiadanie na konkurs, w dodatku drugie w życie, jakie napisałam. Siedziałam dotąd w książkach (być może drugą wydam w tym roku) i poezji (czasem nagradzanej). Podsumowując całość waszych rad, język i 'ornamentyka' zostaje ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Gdy jęk zgasł w gardle ludzkiego potwora, Pocahontas uniosła czujnie głowę. Z ciemności płynęły szepczącą lawiną dźwięki lasu, uwolnionego z groźby obsceniczności, jaką niosło światło dnia. Puszcza  z lubością oddawała się swym mordom; szybkim, sprawnym, wedle hierarchii wyznaczonej w czasach, nim jeszcze małpy spaczyły się w ludzkie potwory. Zwierzęta rozszarpywały się ostrymi zębami, pożerały surowe mięso. Działały wyłącznie, by przetrwać. Spowita mrokiem  knieja  zażywała kąpieli w ciepłej krwi: ona stanowiła jej   pokarm. Ludzkie potwory zabijały dla spaczonej przyjemności i wątpliwej władzy. Potrafiły władać jedynie więźniami i stosami trupów.

Pocahontas wiedziała o tym. Zdawała sobie sprawę, jak boją się żywych, zwinnych stworzeń, z którymi stają do nierównej walki, uzbrojeni w strzelby i noże. Najsłabsze z ssaków, pozbawione futra i pazurów, wiotkie jak trzcina… W swej lichości przekształciły umysł w broń, a dzięki niemu narzędzia egzekucji. I wymyślne okrucieństwo.

Bór i las są rzeczownikami wyświechtanymi. Zamienniki --- puszcza i knieja --- chyba lepiej obrazują istotę tego miejsca. Zastosowanie dwukropka w kolejnym zdaniu i zmiana szyku umozliwia zlikiwidowanie czasownika "być", skrocenie zdania i dalsze zmniesjzenie ilości znakow, a zdanie jest bardiej zwarte. 

 I tak powoli do końca... 

Jeszcze mamy czas, jak powiedział  kat do skazańca pięć  minut przed egzekucją, starannie ostrząc  miecz.

PS. Akapit ma znaczenie. Od opisu miejsca przechodzimy do opisu spostrzeżeń bohaterki. 

Uwzględniłam rady. Dodałam też, że jej dom jest obserwowany przez potwory, dlatego nie pozostawało jej nic innego, jak zastosować się do słów blondyna (żeby nie było, że od razu zrobiła się taka bezwolna).

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

StargateFan, tak teraz zauważyłam, co do kolorowego wiatru, to nawiązanie do piosenki z Pocahontas. Cytuję

Czy powtórzysz te melodie, co z gór płyną?

Barwy, które kolorowy niesie wiatr

(...) Możesz zdobyć świat

Lecz to będzie tylko świat

Nie barwy, które niesie wiatr

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Już jest po czasie edycji. Szkoda. Kolejny fragmencik:

"Stało wokół niej pięciu mężczyzn, uzbrojonych po zęby w maczety i strzelby. Żaden z nich nie wycelował broni w kobietę. Czuła się wyjątkowo niekomfortowo. Ściągnęła barki i łypała nieufnie na otaczające ją potwory. Knieja nieprzerwanie nuciła psalm uwielbienia dla krwi, zatracona w rozkoszy, obojętna na los Pocahontas."

Trzy wyrazy mi zgrzytają. Jeżeli ktoś ma maczetę i strzelbę, to nie jest uzbrojony po zęby. Po prostu jest uzbrojony. Albo wywalić "po zęby" --- i to sugerowalbym --- albo dodać "rewowlwery/skałkowe pistolety,  noże --- bo wtedy goście noszą na sobie maly arsenal broni. "Niekomfortowo" --- mdły przymiotnik i bardzo wspołczesny. Trzeba go  zastąpić innym, starszym, czyli pasuąacym do czasu opiwieści --- i bardziej wyrazistym. "Knieja" --- wcale nie tak dalekie  powtórzenie: wyraz występowal wyżej. Też do zmiany: dzika glusza. dziki ostęp, coś podobnego.

To jest cyzelowanie albo inaczej: szlifowanie tekstu. Ale w sumie --- dla mnie ---  jezykowe jest dobrze. 

Pozdrówko.    

Rozumiem, jednak bardzo prawdopodobnym jest, że rzadko kto piosenkę pamięta, poza tym - to że kolorowy wiatr się w niej pojawia wcale nie oznacza, iż jest z automatu poprawny lub dobrze brzmiący. Ja mówiąc szczerze nigdy nie oglądałem Pocahontas, moje dzieciństwo kwitło jakoś na Asterixie i Obelixie oraz Gumisiach ;) Ale miło, że pokwapiłaś się żeby pokazać pochodzenie tego dziwnego opisu...

 

Przyuważyłem, że wydałaś już jakąś książkę, podrzucisz tytuł (jeśli to nie problem i nadgorliwość z mojej strony)?

 

Pozdrawiam i czekam na kolejne teksty.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Szczerze mówiąc to się cieszę, że jest po czasie, nie mogę już patrzeć na ten tekst ;) RogerRedeye, zgadzam się, ale (jak to często bywa) widzę te niedociągnięcia dopiero po wytknięciu. Dziękuję za wszelką pomoc, z pewnością udało się nieco podciągnąć tekst.

StargateFan, wydałam książkę, mając lat dwadzieścia, napisaną w wieku lat siedemnastu. Dzieciaki z liceum są nią zachwycone, ale wątpię, by ktokolwiek zaznajomiony z pisaniem się zadowolił. Błędów jest multum, a moja skłonność do ARCYdługich zdań była jeszcze zupełnie nie poskromiona (to opowiadanie jest cudem mojego samozaparcia, brak mu tych skomplikowanych, wielokrotnie złożonych tworów ;). Książka ma jednak klimat, którego po latach nie umiałabym juz powtórzyć. Dlatego ją cenię. Nie chcę tak bezpośrednio rzucać tytułem, jeśli wpiszesz w google mój nick bez kropki, pierwszy wyskoczy ci cytat z książki ;) (przynajmniej mnie wyskakuje)

Próbuję wydać teraz fantasy, choć książka też ma trochę niedociągnięć językowych i obawiam się, że przez to zostanie odrzucona. Jestem niecierpliwiec i wysłałam ją już dawno do wydawnictw, mimo, że można było nad nią jeszcze popracować. Na szczęście mapa i słownik mogą robić wrażenie, nad tym mocno pracowałam. Ale jak Fabryka Słów powie nie (dosyłałam im już poprawki dwa razy, pewna Pani ma ze mnie ubaw), to już będzie dla mnie pewne, że trzeba kompletnie przebudować książkę.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Bes­tie. Apos­tołowie he­doniz­mu

Dzięki Roger, znalazłem już ;)

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

    Z ciekawości muszę przeczytać. Bardzo o ładny tytuł.  Ale najpierw ---  gratulacje!

Błędy, nie błędy, jednak książkę napisałaś ;) Ja nie wyobrażam sobie, żebym był w stanie napisać coś spójnego, sensownego i jednocześnie dłuższego niż dwadzieścia pare stron. Jak się kiedyś natknę na Twoją książkę, to na pewno przeczytam ;)

Dziękuję.

To ja mam problem z opowiadaniami. Piszę książki od 200 do 400 stron A4. Obecne fantasy ma mieć 6 części, każda ma miec ponad 200 stron A4 (dwie części gotowe). Pisząc opowiadanie na konkurs jubileuszowy tak się zapędziłam, że musiałam wysłać pół.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Przeczytałam i wyznaję, że opowiadanie nie zrobiło na mnie szczególnego wrażenia. Nie poczułam magii, o której piszą inni komentatorzy.

Może dlatego, że Pocahontas nie jest postacią z moich bajek, a kiedy słyszę to imię, jawi mi się niejaka Edyta G. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie dziwię się. Jak wymyślałam motyw, przelatywało mi tyle bajek przed oczami, że po prostu użyłam losowania. Nie to, żebym była fanką Pocahontas. Jestem pokoleniem Muminków i Żwirka z Muchomorkiem.

Byłabym wdzięczna za uwagi techniczne, ponieważ po losowaniu starałam się jak mogłam wykorzystać temat ;) Każda uwaga jest cenna, by następnym razem <oczarować> więcej osób.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

    Mamy wersję ostateczną. Co teraz można powiedzieć?  Językowo jest nieżle, zwlaszcza początek, ale tekst jest do dopracowania. Chyba ze dwa błędy w zapisach  dialogów.  O uzbrijeniu po zęby i przymiotniku "niekomfortowy" pisalem wcześniej. Konstrukcyjnie: nieprzekonywująca jest przemiana bohaterki. Niby dlaczego tak szybko uwiodło ja nowe zycie? Po drugie: jezeli jest to dzika  Indianka, to skąd wie, czym jest krem, posciel, wino itp? Błąd. Musi najpierw to poznać.  Po trzecie: skąd blondas zna jej imię i, malo tego, zwraca sie do niej zdrobniale? Też błąd.  Należało to wyjaśnić jednym zdaniem, moze dwoma. Po czwarte: niestety, tu nie ma anty-morału. A to taki konkurs, na anty-bajkę...

    W sumie: dobry material na ciekawy szort, jak cywilizacja uwodzi dziekie kobiety. Móoglby być  bardzo ciekawy, pod warunkiem zaskakujacego konca. 

    Jak na debiut --- fajnie, ale jak na uatorkę ksiązki --- slabo.

    Pozdrówko. Milo było.

Och, tylko bez powoływania się na książkę. To żadne arcydzieło. Nie mierz mnie formatem pisarza, bardzo proszę.

Dziękuję za podsumowanie. Następnym razem będzie lepiej ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

No wiesz, w sumie, to każdy kto coś wydaje staje się pisarzem. Nie pozbędziesz się tego ciężaru i tak --- tylko tak --- można Cię już mierzyć.

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

Cena autopochwały ;)

Sorry, taki mamy klimat.

Nie zgadzam się, StargateFan. Próbowałam wydawać książki od 15 roku życia. Pierwsza nie przeszła przez wydawnictwa (pochwalił ją Tomek Piątek, ale cóż z tego), więc powstała druga (ta wydana). Ona też nie chciała przejść, odpisywano mi, że ciężka, temat się nie nadaje, nie zarobią, dziwaczny warsztat, w ogóle poroniony pomysł, a ja jeszcze młoda. Wydałam ją po części własnym kosztem. Mimo moich osobistych przekonań i odczuć, nie nazwę się pisarzem, w moim mniemaniu nie udowodniłam jeszcze własnego pisarstwa niczym szczególnym. Cieszę się, że przychodzą do mnie dzieciaki i mówią: Hej, ta książka zmieniła coś we mnie! Ale krytyki literackiej powieść by nie przeżyła. Poezję czasem mi się nagradza, więc ewentualnie zgodzę się na miano POCZĄTKUJĄCEJ poetki. Ale tutaj mamy opowiadanie. A ja opowiadań nigdy nie pisałam i chcę się tego nauczyć :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Byłam, przeczytałam. Przyznam, że nie bardzo rozumiem, dlaczego, kiedy już ją schwytali, to wsadzili ją do domu całkiem samą. Poza tym skąd wiedziała, do czego służą wszystkie przedmioty w domu? Wychowana w puszczy Indianka od razu zgadła, do czego służy krem nawilżający? Hm...

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jako antybajka może być, w innym przypadku nie podobałoby mi się. Klimat ociera się o horror, a ja nie lubię horrorów.

Ale abstrahując od klimatów – całkiem sprawnie napisane.

Coż --- mi się średnio podobało. Historia leci zbyt szybko, a język --- innych, co prawda, poruszył --- ale mnie niezbyt.

pozdrawiam

I po co to było?

Nowa Fantastyka