- Opowiadanie: Zyta - Urodzony ojciec [WOJNA PŁCI 2012/2013]

Urodzony ojciec [WOJNA PŁCI 2012/2013]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Urodzony ojciec [WOJNA PŁCI 2012/2013]

Od rana źle się czułem. Właściwie to już od kilku dni miałem dziwne objawy. Nie dość, że mnie mdliło, to jeszcze mój brzuch był jakiś taki wzdęty. Miałem uzasadnione podejrzenie, że strułem się ciastem ciotki Irki – o niezwykłym (i nigdy pozytywnym) wpływie jej karpatki na ludzki organizm krążyło w naszej rodzinie wiele opinii. Próbowałem już wszystkiego: tabletek na zgagę, miętowych herbatek, lekkostrawnych posiłków, ale nie dało to żadnych efektów. Najdziwniejsze było to, że nie miałem temperatury ani rozwolnienia, które w tej sytuacji mogłoby efektownie oczyścić mój biedny żołądek z resztek przeklętego ciasta.

Mimo złego samopoczucia i tak poszedłem do garażu. „Mdłości to jeszcze nie powód, żeby zamykać warsztat. Babą w ciąży nie jestem” – pomyślałem i zabrałem się do pracy. Na chwilę uwagi oczekiwał Matiz pani Ani, mojej sąsiadki. Zwlekała trochę z wymianą cylinderków, aż skuteczność hamowania pogorszyła się tak bardzo, że nikt nie chciał jej podpisać przeglądu. Wtedy przyszła z tym do mnie, a ja w ramach sąsiedzkiej przysługi zgodziłem się podreperować hamulce. W końcu pani Ania pracuje w skarbówce, a ja jako mały przedsiębiorca powinienem nie mieć zatargów z takim urzędem.

Kiedy podniosłem tył Matiza, zdjąłem koła i już szykowałem się do ściągnięcia bębnów hamulcowych, zadzwoniła moja komórka. Nie znałem numeru, który pokazał się na wyświetlaczu, odebrałem więc oficjalnie:

– Auto-Naprawa, Paweł Kwiatkowski, słucham.

– Dzień dobry – odezwał się ciepły kobiecy głos. – Mam taki problem: moja Micra jest jakby mniej sterowna, rzuca mnie po całej jezdni… Wie pan, o co chodzi? – głos uśmiechnął się z zakłopotaniem.

– Ściąga panią, tak? – doprecyzowałem.

– Tak, właśnie tak – wyobraziłem sobie jak długonoga właścicielka głosu kiwa z zapałem blondwłosą główką. – I do tego coś z przodu strzela, kiedy skręcam… Miałby pan czas to obejrzeć?

– Oczywiście, proszę przyjechać. Ma pani adres?

– Tak, mam. O której mogę przyjechać?

– Z autem, które teraz naprawiam powalczę jeszcze nie dłużej niż półtorej godziny, potem mam wymianę oleju i filtrów, to potrwa około godzinki, na później nie mam nic umówionego, więc pani będzie pierwsza w kolejce. Teraz jest 10:00 – liczyłem na głos – więc do 13:00 na pewno wszystko skończę. Odpowiada pani taka godzina?

– Oczywiście. Będę na pewno. Do widzenia.

– Do widzenia.

***

 

Golf Rafała wisiał nad moją głową. „Ten podnośnik to była jednak dobra inwestycja” – pomyślałem, majstrując przy przednim zawieszeniu oświetlonym o niebo lepiej niż w starym kanale, z którego do niedawna korzystałem.

– Tak jak mówiłem. Zobacz, tu na tym sworzniu masz luzy – na dowód swoich słów poruszałem wahaczem.

– Aha – Rafał ze zrozumieniem pokiwał głową. – A jak sprzęgło?

– Tarcza i docisk mocno zużyte. Ja bym wymienił, ale jak chcesz, to możesz to jeszcze trochę odwlec. Zobacz tutaj… – przerwał mi dzwonek telefonu. Dzwoniła Marta, moja była dziewczyna. – Zaczekaj chwilę – zwróciłem się do Rafała, odszedłem kawałek i odebrałem. – Mówiłem Ci, żebyś do mnie nie dzwoniła, nie groziła mi, nie kombinowała, bo i tak zdania nie zmienię – powiedziałem chłodno.

– Czyli jeszcze nie nabrałeś rozumu? – głos Marty był zimny. – Czy po prostu nie chcesz się przyznać do błędu? Wrócę, jeśli tylko poprosisz – lekko zeszła z tonu.

– Marta, rozmawialiśmy już o tym. Nie ja kazałem ci wyjeżdżać gdzieś, nie wiem nawet, gdzie, bo mi nie powiedziałaś. Mówiłem ci już, że to koniec i dobrze wiesz, dlaczego tak się stało.

– Pożałujesz tego – powiało chłodem. – Jeszcze zobaczysz, że..

Usłyszałem, że ktoś wjechał na podwórko. Przypuszczałem, że to właścicielka Micry, z którą umówiłem się na 13:00.

– Przepraszam, muszę już kończyć – przerwałem Marcie dalsze pogróżki. – Nie dzwoń do mnie więcej. Zdania nie zmienię. Cześć – rozłączyłem się i podszedłem do Rafała.

– Znowu Marta? – zaśmiał się. – Nic nie mów. Zresztą już spływam, przyjechała chyba ta babka, z którą byłeś umówiony. Wyjadę sobie tyłem. A o sprzęgle jeszcze pomyślę – rzucił, wsiadając do auta, które zdążył już opuścić na dół. Nie pozostało mi nic innego, jak otworzyć drzwi wjazdowe i wyjść przed garaż.

Na podjeździe stała srebrna, z zewnątrz bardzo zadbana Micra, z której po krótkiej chwili wysiadła jej rzeczywiście jasnowłosa właścicielka. Potwierdziły się tylko moje przypuszczenia dotyczące koloru włosów – reszta była całkiem odmienna od tego, co sobie wyobrażałem. Zamiast długonogiej szczupłej blondynki zobaczyłem młodą (prawdopodobnie w moim wieku), stosunkowo niską (na oko metr sześćdziesiąt), dość puszystą, ale nie otyłą kobietę z burzą jasnych loków na głowie.

– Dzień dobry – jej głos nadal brzmiał ciepło i przyjaźnie. – Agnieszka Lange, dzwoniłam dziś rano.

– Witam. Proszę wjechać do garażu, zaraz zobaczymy, co się stało.

***

 

– I co pan o tym sądzi? – zapytała właścicielka Micry, widząc, że kończę oględziny jej samochodu.

– Trzeba będzie wymienić lewą końcówkę drążka. O, proszę spojrzeć – na dowód poruszałem przednim kołem na prawo i lewo. – Całe koło jest luźne i auto robi się niesterowne – obszedłem samochód i poruszyłem prawym kołem. – Tutaj luz jest mniejszy, ale radziłbym wymienić też prawą końcówkę.

– Rozumiem – kobieta pokiwała głową. – A co z tymi trzaskami?

– To przegub. Do wymiany. Swoje odsłużył.

– Dobrze, czyli pan to wymieni, tak? Co mam kupić?

– Prawą i lewą końcówkę drążka i lewy przegub zewnętrzny. Zapamięta pani, czy może lepiej ja mam to kupić?

Nagle zrobiło mi się niedobrze. Poczułem, że będę wymiotować. Zanim wybiegłem z garażu, trzymając się za brzuch, udało mi się tylko wybąkać szybkie „przepraszam”.

Uff, wybiegłem w samą porę, ale i tak było mi okropnie głupio. Kobitka nie była w moim typie (no, dobrze, tyłeczek miała niczego sobie), ale to wcale nie zmniejszyło mojego zażenowania, kiedy już doprowadziłem się do porządku i musiałem wrócić do garażu.

– Najmocniej panią przepraszam. Mam ostatnio jakieś problemy żołądkowe – spuściłem głowę, nie wiedząc, co zrobić z oczami.

– Nic się nie stało – uśmiechnęła się ze zrozumieniem. – Przepraszam, że pytam, ale poniekąd zajmuję się leczeniem i może mogłabym jakoś pomóc? Długo to trwa? Jakie dokładnie ma pan objawy? Gorączka? Biegunka? Bóle brzucha? – z zawodową ciekawością zasypała mnie lawiną pytań.

Mimo że unikam lekarzy i ze wszystkim staram się radzić sobie sam, zaufałem jej w tamtym momencie i opowiedziałem dokładnie o wszystkim.

– Mogę zobaczyć? – nie czekając na pozwolenie podeszła do mnie, jedną dłoń oparła o moje plecy, drugą położyła na brzuchu. Jej pomalowane na różowo ponadprzeciętnie długie paznokcie błyszczały w świetle garażowych lamp. Pomacała mój brzuch, mrucząc coś pod nosem. – Nie boli, prawda?

– Nie. Nie boli. To jakieś zatrucie, tak?

– Nie… To coś… – zawahała się – coś innego… Wie pan, co? Najlepiej by było, gdyby odwiedził mnie pan w moim hmmm biurze? Gabinecie? – zaśmiała się. – Sama nie wiem, jak to nazwać. Nie jestem tradycyjną lekarką. Bliżej mi raczej do zielarki albo… tak, nasze babki nazywały takie kobiety znachorkami. Przyjmijmy więc, że jestem znachorką – uśmiechnęła się delikatnie, ukazując drobne białe zęby. – Proszę mi zaufać, potrafię panu pomóc – mówiła takim tonem, że przestraszyłem się, czy to aby nie jakaś groźna choroba.

– To coś poważnego?

– Proszę się nie obawiać i po prostu przyjechać.

***

 

Jej mieszkanie było o dziwo całkiem normalne. Stojąc przed drzwiami zastanawiałem się, czy nie zrezygnować i nie wrócić do domu, ale wspomnienie codziennych żołądkowych sensacji i jedno spojrzenie na mój nadal wzdęty brzuch, który usiłowałem ukryć pod niebieskawym swetrem wystarczyły, bym jednak złożył wizytę tej dziwnej kobiecie. Kiedy wszedłem do jej mieszkania, w duchu śmiałem się z własnej głupoty – tak panicznie bałem się lekarzy, że wolałem pójść do tej, jak sama się nazwała, znachorki. Żałosne.

Po przejściu przez zwyczajny przedpokój i całkiem normalną, nowocześnie urządzoną kuchnię, kobieta zaprowadziła mnie do całkiem przytulnego salonu. Usadowiłem się więc na miękkim skórzanym fotelu („nieźle musi zarabiać na tym swoim <>” – pomyślałem wtedy) w oczekiwaniu na herbatę, którą – jak sama się określiła – znachorka mimo moich sprzeciwów chciała mnie uraczyć.

– Proszę bardzo – postawiła przede mną elegancką filiżankę wypełnioną cieczą o bardzo intensywnym ziołowym zapachu, o którym nie mogę powiedzieć, żeby był przyjemny. – Niech pana nie zraża zapach. Wiem, że początkowo wydaje się dziwny, ale proszę mi wierzyć na słowo, pomoże na pańskie hmm… dolegliwości – poczekała, aż spróbuję trochę tego ohydztwa. – Właśnie. O tym mieliśmy rozmawiać. Lepiej będzie, jeśli przejdziemy na ty. Ines – wyciągnęła w moim kierunku dłoń o różowych paznokciach.

– Paweł – uścisnąłem jej rękę.

– Pewnie nie pamiętasz, ale wczoraj przedstawiłam ci się jako Agnieszka. To takie ułatwienie – uśmiechnęła się. – ludzie traktują poważniej rodzimą Agnieszkę niż egzotycznie brzmiącą Ines. No dobrze, ale wróćmy do tematu. To może być dla Ciebie trochę niespodziewane, ale muszę zadać to pytanie. Rozstałeś się może ostatnio z dziewczyną, odrzuciłeś czyjeś zaloty albo coś podobnego? – rzeczywiście się zdziwiłem, ale odpowiedziałem:

– Tak. Kilka tygodni temu.

– Nie rozstaliście się pokojowo, prawda? Ona uważa Cię za winnego albo chce wrócić, tak?

– No tak… Zgadza się – nie wiedziałem, do czego prowadzi ta rozmowa. – Ale to wszystko, te mdłości i reszta to nie na tle nerwowym. Przecież bym wiedział.

– Tak, tak – Ines zaśmiała się nerwowo. – Mdłości, zwłaszcza poranne, wymioty, dziwne uczucie w żołądku, obrzydzenie na widok niektórych potraw – wyliczała na palcach. – Wiesz, czego to objawy? – domyśliłem się, że to nie jest pytanie retoryczne, ale nie miałem pojęcia, co odpowiedzieć.

– Ciąży – wybuchnąłem głupawym śmiechem. – Ale ja nie jestem kobietą.

– No właśnie… I tu mamy problem, bo… – Ines zrobiła dziwną minę – Ty jesteś w ciąży. Tylko się nie śmiej – szybko wyrzucała z siebie kolejne zdania, jakby chcąc zdążyć, zanim zrobię coś głupiego. – Jestem pewna. Znam się na tym. Ktoś Cię zaczarował. To bardzo silne zaklęcie. Przypuszczam, że mogła to zrobić Twoja urażona była dziewczyna, kiedy ją zostawiłeś i zorientowała się, że jest z Tobą w ciąży. Nie groziła Ci?

– Nnno… Mówiła różne rzeczy – zawahałem się. – Ale to przecież niemożliwe. Bo jak? Nie mam macicy ani innych takich…

– Wiem, że trudno to zrozumieć, ale to prawda. To potężny czar. Jak by Ci to wytłumaczyć – pomyślała chwilę. – Osoba, która rzuciła to zaklęcie jakby przeniosła dziecko ze swojego organizmu do Twojego. Jako karę. Biologia nie ma tu nic do rzeczy, nie liczy się, co masz, a czego nie. Zaklęcie sprawiło, że to Ty jesteś w ciąży.

Nie wiedziałem, co myśleć. Jeszcze wczoraj spokojnie naprawiałem samochody, myśląc, że mdli mnie z przejedzenia, a lekko zaokrąglony brzuch jest efektem wzdęć. A teraz całkiem obca dziewczyna próbowała mi wmówić, że ktoś mnie zaczarował (kto w ogóle wierzy w magię?), czego efektem jest ciąża. „Przynajmniej będę jedynym facetem na świecie, który jest pewien swojego ojcostwa” – w myślach próbowałem być zabawny.

– No dobrze – powiedziałem powoli. W moim głosie zabrzmiała wątpliwość. – Załóżmy, że Ci uwierzę… To co w takim razie z tym zrobimy?

– Z czym?

– No z tą niby ciążą, a z czym? – zirytowałem się.

– No… Wyjście jest jedno: urodzisz za jakieś siedem miesięcy – powiedziała spokojnie Ines, potrząsając blond lokami.

– Ale…

– Posłuchaj Paweł – pochyliła się w moją stronę i spojrzała tak, jakby miała tłumaczyć dziecku lekcję, której nie zrozumiało w szkole – ktoś rzucił na ciebie skomplikowane zaklęcie, takie „przeniesienie” ciąży z matki na ojca dziecka (bo nie da się tego zrobić osobie, która rodzicem dziecka nie jest) jest możliwe tylko w pierwszych tygodniach po zapłodnieniu i nawet wtedy niesie ze sobą ogromne ryzyko. Nawet jeśli umiałabym to odczynić, to na tym etapie ciąży płód by tego nie przeżył. Nie da się sprawić, żeby ciążę donosiła matka dziecka – spojrzała na mnie błagalnie. – Albo ty urodzisz, albo dziecko będzie musiało umrzeć. A muszę ci powiedzieć – ton jej głosu momentalnie się ochłodził – że ja na drugą opcję się nie piszę. Jeśli chcesz zabić swojego potomka, idź z tym do kogoś innego.

Ines wstała z fotela, okrążyła pokój i podeszła do okna. Stanęła tyłem do mnie, wpatrując się w widoczny za szybą krajobraz, najwyraźniej chcąc mi dać czas do namysłu. Czułem się co najmniej dziwnie, ale wiedziałem, że czego bym nie myślał, decyzja już zapadła. Po pierwsze – jeszcze do mnie nie dotarło, że zostanę ojcem (a właściwie matką) i absolutnie nie wchodziło w grę kręcenie się po mieście w poszukiwaniu kogoś (Ginekologa? Czarownicy? Znachorki?), kto przeprowadzi aborcję albo odczyni rzekome zaklęcie. Po drugie – jeśli Ines mówiła prawdę, rozwijał się we mnie płód. A płód to dziecko, człowiek. I już.

– Jeśli naprawdę jestem w ciąży, to jakim cudem urodzę? – odezwałem się po niezbyt długiej chwili milczenia. – Przecież nie jestem kobietą, moje ciało nie jest do tego przystosowane.

– Przez cesarskie cięcie – powiedziała najspokojniej w świecie Ines. – Rozumiem, że już podjąłeś decyzję?

– Chyba tak. Tak. Na pewno – wypowiedzenie tych słów ostatecznie rozwiało moje wątpliwości. Teraz interesowała mnie strona techniczna tego przedsięwzięcia. – Kto się tym zajmie? No wiesz, porodem, prowadzeniem ciąży. Przecież nie pójdę z tym do ginekologa – zdobyłem się na kpiarski uśmiech.

– Nie martw się – położyła swoją dłoń na mojej. – Ja się wszystkim zajmę. Znam się na tym, a poza tym będziesz potrzebował kobiety.

– ?

– A jak myślisz ukryć ciążę? – roześmiała się.

***

 

– Mamo, tato, to jest właśnie Agnieszka – przedstawiłem rodzicom Ines jako moją dziewczynę. – A to jest nasz dzidziuś – delikatnie położyłem dłoń na jej brzuchu, lekko uwydatnionym przez umieszczoną pod ubraniem niewielką poduszeczkę tak, by rozmiarami przypominał mój ciążowy brzuszek.

– Jeśli nasze maleństwo nadal będzie rosło w takim tempie – zaśmiała się Ines – to Paweł będzie musiał zacząć nosić ciążowe ciuchy. Szkoda tylko, że dla mężczyzn takich nie produkują. No, no, może dzięki tej ciąży współczulnej niedługo zobaczę cię w babskich fatałaszkach, kochanie – żartobliwie dała mi kuksańca w ramię.

– A co dokładnie powiedział lekarz na temat tej ciąży współczulnej? Jak to wygląda? Nigdy o tym nie słyszałam… – dopytywała się moja mama, ciekawa wszystkiego, co związane z jej jedynakiem.

– Prawdopodobnie mój brzuch będzie rósł podobnie do brzucha Agnieszki. No i będę miał zachcianki, opuchnięte nogi, humory i takie tam babskie przypadłości…

– To cały zespół objawów – wtrąciła się Ines, przybierając mentorski ton – wynikający z tego, że Paweł jako przyszły ojciec bardzo przeżywa moją ciążę, w efekcie czego w jego organizmie zachodzą zmiany podobne do tych, jakie następują w moim.

***

 

Cała nasza maskarada szła jak z płatka. Dla zachowania pozorów musiałem zamieszkać z Ines, wprowadziłem się więc do niej, bo w moim domu, który dzieliłem z rodzicami trudniej byłoby nam ukryć, że tak naprawdę to ja, nie ona, jestem w ciąży. Oczywiście moi rodzice upierali się, żebyśmy zamieszkali razem z nimi, ale udało nam się wmówić im, że dla zdrowia przyszłej matki i dziecka lepiej będzie, jeśli nie zmienią tak nagle miejsca zamieszkania. Wprowadziłem się więc do mieszkanka Ines. Z braku miejsca udostępniła mi sypialnię, a sama przeniosła się na kanapę, o co z resztą solidnie się wykłócaliśmy. Ostatecznie Ines przekonała mnie, że muszę zrezygnować z dżentelmeńskości i zająć jej sypialnię dla dobra nienarodzonego dziecka. Przyszły matko-ojciec musi przecież dobrze wypoczywać, prawda?

Mój brzuch rósł z tygodnia na tydzień, co wymuszało na Ines ciągłe zwiększanie rozmiarów balastu, który nosiła pod ubraniem. Udawanie kobiety w ciąży szło jej nad wyraz dobrze. Poduszki świetnie imitowały ciążowy brzuszek, a naturalnie okrągłe kształty Ines tylko ułatwiały jej odgrywanie swojej roli. Z biegiem czasu przekonałem się też, że jest ona osóbką kapryśną, co w naszej sytuacji również było przydatne – kobiety w ciąży mają przecież wahania nastroju i dziwaczne zachcianki. Tak, odczułem to wszystko na własnej skórze. Ryba z lodami, ogórki kiszone i pasztet, pączki i parówki – takie zestawy stały się moimi przysmakami. Nie dość, że urósł mi brzuch, to jeszcze ogólnie przytyłem i spuchłem, a kręgosłup dokuczał mi coraz bardziej. O majsterkowaniu mogłem zapomnieć. O ile w początkowych miesiącach ciąży usiłowałem jeszcze coś podziałać, to z biegiem czasu nie miałem na to ani siły, ani ochoty. Zrobiłem się marudny i ociężały. Jak prawdziwa ciężarna baba.

Ines wspierała mnie na każdym kroku. Nie dość, że znała się na wielu rzeczach, to jeszcze była bardzo opiekuńcza. Wielokrotnie próbowałem z nią rozmawiać o tym, co chciałaby dostać w zamian za wszystko, co dla mnie robi, ale zbywała mnie frazesami o współczuciu, misji i idei wzajemnej pomocy. Właściwie to mógłbym się w niej zakochać. Ale nie była w moim typie. Chociaż… z biegiem czasu stwierdziłem, że jest na swój sposób ładna. Może nie wyglądała na modelkę, ale miała w sobie coś niezwykłego. Nie wiem, czy to obecna w niej magia, czy okrągłe głęboko szare oczy, czy może burza jasnych loków, ale była na swój sposób intrygująca. Lubiłem patrzeć, kiedy wieczorami, ubrana w jedno ze swoich nieodłącznych pastelowych ponczo, wertowała bardzo stare książki, przerzucając strony zgrabnymi palcami zakończonymi starannie pomalowanymi na jasnoróżowo długimi paznokciami. Myślę, że gdybym dał jej wyraźny sygnał, poszłaby ze mną do łóżka. Ale nie dałem jej takiego sygnału, bo sam wtedy nie wiedziałem, czego chcę, a Ines tak dbała o mnie i o dziecko, że z niczym się nie narzucała.

***

 

W końcu nadszedł ten dzień. Pamiętam tylko okropne skurcze i ból, jakiego jeszcze nigdy nie czułem. Krzyczałem. Nie pamiętam co. Chyba chciałem umrzeć, byle tylko ten nieziemski ból ustąpił. (Swoją drogą, to ciekawe, dlaczego mój organizm zareagował tak samo, jak ciało rodzącej kobiety, mimo że z przyczyn biologicznych nie mogłem urodzić w tradycyjny sposób, więc ten cały cyrk ze skurczami i bólami był zbędny.)

Ines spisała się na medal. Równie zwinnie posługiwała się zarówno magią, jak i skalpelem. Magicznie uśmierzyła mój ból, znieczuliła miejsca cięć i oszołomiła mnie, co miało skutek podobny do działania tzw. „głupiego Jasia”. Kilka zwinnych ruchów skalpelem i udało się wydostać dziecko. To była dziewczynka. Nie wiem nawet, jak wyglądała – byłem zbyt ogłupiony zaklęciami i zmęczony zabiegiem, by na czymkolwiek się skupić. Nawet na własnym nowonarodzonym dziecku. Albo pokazywane w filmach szczęśliwe matki, trzymające w ramionach swoich potomków, jeszcze całych umazanych krwią, są przesadzone, albo prawdą jest, że kobiety są niezwykłe. Ja w każdym razie byłem w tamtej chwili zwykłym wycieńczonym facetem, który dopiero co urodził córkę i nie ma nawet siły zarejestrować tego faktu swoim umysłem. Za dużo bólu, za dużo krwi, za dużo ingerencji w mój organizm.

***

 

Nie wiem, ile godzin po porodzie przespałem, ale zapewne sporo (pewnie magia Ines miała z tym coś wspólnego). Co jakiś czas miałem tylko krótkie przebłyski świadomości, po których znów zapadałem w sen. Kiedy moje ciało zaczęło powoli dochodzić do siebie, obudziłem się na dobre. Chciałem zawołać Ines, ale usłyszałem, że z kimś rozmawia.

– Nie, panie, to nie będzie konieczne – mówiła w sposób zdecydowany, ale słychać było, że nie śmie rozkazywać swojemu rozmówcy. – Zadbam o to, że odejdzie sam.

Nie słyszałem, co odpowiedział rozmówca Ines, widocznie mówił ciszej. Doskonale za to zrozumiałem jej odpowiedź.

– Wiem, panie, zdaję sobie z tego sprawę, ale gwarantuję, że nie przysporzy nam to kłopotów. Najważniejsze, że mamy dziecko. Mężczyzną się zajmę. Proszę o odrobinę zaufania…

Padła odpowiedź, której nie zrozumiałem.

– Tak, panie. Jeśli nie uda mi się skłonić go do odejścia, zabiję go.

***

 

– Ines, musimy porozmawiać – powiedziałem pewnego dnia, kiedy odzyskałem już pełną sprawność i czułem, że muszę w końcu zacząć radzić sobie sam.

– Słucham – odwróciła się od dziecięcego łóżeczka i spojrzała na mnie przyjaźnie, jak zwykle. Pomyślałem wtedy, że ta dziwna rozmowa, którą podsłuchałem musiała być sennym majakiem. Skłamałbym, stwierdzając, że mi wtedy nie ulżyło.

– Już dobrze się czuję, więc chyba czas to wszystko skończyć – zacząłem. – To zrobimy tak, jak mówiliśmy? Ty umarłaś na jakąś tam chorobę, a ja zostałem z małą sam?

– Nie – powiedziała lekko, potrząsając blond lokami. – To ty odejdziesz, a dziecko zostanie tutaj.

Oblał mnie zimny pot. Natychmiast przypomniała mi się zasłyszana rozmowa, a raczej jej fragmenty. „Jeśli nie uda mi się skłonić go do odejścia, zabiję go” – zabrzmiało mi w głowie.

– O czym ty mówisz? Przecież to moje dziecko i ja się nim zajmę. Wystarczająco mi pomogłaś – udawałem, że z niczego nie zdaję sobie sprawy. – Tak, jak mówiłem, odwdzięczę ci się, powiedz tylko…

– Nie rozumiesz – przerwała mi, uśmiechając się. – Ja nie zamierzam ci pomóc. Stwierdzam fakt: odchodzisz bez śladu, a dziecko zostaje tutaj. Tyle.

– A jak nie odejdę, to co? Zabijesz mnie może?

Nie odpowiedziała. Wpatrywała się tylko we mnie uważnie, zastanawiając się widocznie, co wiem i jak się dowiedziałem.

– Tak – przerwałem milczenie. – Słyszałem twoją rozmowę z nie wiem kim, ale w każdym razie się nie boję. Nic mi nie zrobisz.

– Czyżby?

Na twarzy Ines zagościł kpiarski uśmiech, a mnie w tej samej chwili sparaliżował ból, jakiego nie czułem nigdy wcześniej. Bolała mnie każda komórka ciała z osobna i wszystkie razem. Głowa, ręce, nogi, tułów – nie wiedziałem, na jakiej części ciała się skupić. Byłem tak ogłupiony, że nie umiałem nawet zawyć.

Gdy Ines skończyła swoją manifestację siły, leżałem na podłodze wycieńczony i mokry od potu jak po kilku godzinach morderczego treningu.

– I co ci to da? – udawałem niewzruszonego, w rzeczywistości bojąc się, że wyprowadzę Ines z równowagi i ból powróci, być może silniejszy niż poprzednio. Jeśli w ogóle może istnieć jeszcze silniejszy ból. – Teraz sobie pójdę, ale wrócę na przykład z policją. I co wtedy? Przecież to nie twoje dziecko. Każde głupie badanie DNA to potwierdzi.

– Nie tak szybko – pokręciła przecząco głową i znów się uśmiechnęła. Ciarki przeszły mi po plecach. – To też nie twoje dziecko.

– Co ty chrzanisz?

– Powiedzmy, że cię wykorzystałam, oszukałam, a teraz chcę się ciebie pozbyć. Z jak najmniejszą szkodą dla ciebie. Odpuść, lepiej wiedzieć mniej.

– Nie wierzę. Przecież to ja urodziłem. To córka moja i Marty. Zaklęcie…

– Nie było żadnego zaklęcia – przerwała mi. – To znaczy było, ale nie takie. To ja do tego wszystkiego doprowadziłam. Miałam zarodek, ale potrzebowałam kogoś, kto urodzi. Wolałam wybrać mężczyznę niż kobietę, bo facet właściwie nie ma możliwości odebrania mi dziecka. Kto uwierzy w to, że był w ciąży i urodził nie swoje dziecko? Przecież to śmieszne, sam pomyśl. Mój wybór padł na ciebie trochę przypadkiem, to zresztą nieistotne. Rozstanie z Martą tylko mi pomogło weprzeć ci, że to ona cię zaczarowała. Wiedziałam, że mi zaufasz, jesteś zbyt dumny, żeby obnosić się z ciążą i szukać pomocy u kogoś jeszcze. Im mniej osób wiedziało, tym pewniej się czułeś. Poza tym pomogłam sobie trochę magiczną persfazją. I co ty na to? – zaśmiała się. – Jeśli chcesz, to spróbuj pójść na policję, ale lojalnie uprzedzam, że dziecko nie jest twoje, więc badania DNA niczego nie wykażą. Życzę powodzenia w przekonywaniu, że byłeś w ciąży i urodziłeś. Przy odrobinie szczęścia tylko skierują cię do psychiatry, a nie od razu na przymusową hospitalizację.

– Więc czyje to dziecko?

– To już dla ciebie nieistotne. Było mi potrzebne i dostałam to, co chciałam. Teraz grzecznie spakuj swoje rzeczy, wyprowadź się i nie szukaj dziecka, bo sam słyszałeś, co ci grozi. Rodzinie i znajomym możesz powiedzieć, że uciekłam z córką do Honolulu albo na jakiś inny Madagaskar. Jest mi to obojętne. Gwarantuję, że więcej mnie nie zobaczą. Żegnaj, Paweł – zaśmiała się ciepło, jak zwykle, a ja spuściłem głowę i zabrałem się do pakowania swoich rzeczy.

Koniec

Komentarze

Dobre. ;)

Kurczaki, niezłe, serio!

"Wie pan, o co chodzi? – głos uśmiechnął się z zakłopotaniem." - Głosy mogą się uśmiechać? 

Dobra, jest jeszcze kilka takich małych bobków, ale zgubiłam je pędząc na finał. Straszne to opowiadanie. Ale wiesz co, wreszcie ktoś pokazał problem praw rodzicielskich ze strony ojca. Wow. Naprawdę wiarygodnie. Bardzo udana próba wcielenia się w płeć przeciwną. Szkoda, że tak szybko biegnie się przez tekst. Ale z drugiej strony faceci przecież nie wdają się w szczegóły :)

Dziękuję za miłe komentarze :)

Wiem, wiem, że głosy nie mogą się uśmiechać, ale to sformułowanie wydało mi się takie życiowe, że zostawiłam je z premedytacją. Przecież podczas rozmowy telefonicznej słychać, gdy ktoś się uśmiecha - chyba że słyszą to tylko kobiety ;)

Nie dość tego, że z normalną (o ile takie istnieją) babą wygrać w takich sytuacjach nie można, to jeszcze biedaczysko na czarownicę trafił... Brr.  Szczęście, że to tylko fikcja literacka.  

Poza tym takiej wredocie nie powinnaś nadawać takiego ładnego imienia, o.  

No to teraz, po wyżołądkowaniu się w imieniu sponiewieranego bohatera, muszę przyznać, że tekst jest niekiepski.

Facet tak się martwił, że ktoś zobaczy, że ma brzuch? I założył niebieskawy sweter? <znaczące uniesienie brwi>

A już tak zupełnie poważnie to przyjemnie się czytało.

Kudłacz, czyżbyś sugerował, że faceci zupełnie nie przejmują się swoim wyglądem zewnętrznym? ;)

Też mi się podobało. I rzeczywiście - ciekawe spojrzenie na realny problem. I chyba po raz pierwszy w tym konkursie zdażało mi się zapominać, że tekst napisała osoba płci przeciwnej do bohatera. Pewnie przez te wszystkie drążki, przeguby, cylinderki:).

@AdamKB - czy ja widzę w Twoim komentarzu nielogiczność? Z normalną babą wygrać nie można, a w nawiasie wątpliwość, że normalne w ogóle istnieją. Więc skoro generalnie są nienormalne, to z wygrywaniem problemu być nie powinno :). A, zauważ na końcu uśmieszek, żeby znowu nie było :))).

Pozdrawiam.

Zauważyłem, ocho, uśmieszek, więc "znowu" nie będzie.  :-)

Oczywiście, że się przejmujemy, dlatego nie wyjdę na miasto w pidżamie ;) Choć może ja nie jestem dobrym przykładem, bo podobno ubieram się jak wieśniak :/ Ot, życie...

Prawdziwy facet poszedłby z tym do ginekologa, potem do telewizji, potem sprzedał prawa do filmu o sobie, a potem po cesarce leżałby na plaży na Hawajach.

Opowiadanie przyzwoite, choć zakończenie a la słaby kryminał ("Haha, ale cię wykiwałe(a)m, tego się nie spodziewałe(a)ś; a teraz ci wytłumaczę o co dokładnie/mniej więcej chodziło.") nie przypadło mi do gustu.

No właśnie jak dla mnie też zakończenie słabe. Poza tym całe opowiadanie za bardzo pędziło. Pomysł ciekawy, ale trzeba by to mocno dopracować. Za szybko się zgadza, by obca babka mu pomogła. Ok, persfazja, ale trzeba by to jakoś inaczej opisać.Skoro tak łatwo jej poszło przekonać faceta niewierzącego w magię, że jest w ciąży, że jego dziewczyna przeniosła dziecko ze swojej macicy do jego brzucha etc., to po co później się kłopocze tłumacząc mu wszystko, przekonując, że musi zniknąć, bo i tak nikt mu nie uwierzy albo go zabije - teraz już nie mogła użyć persfazji?

Pomijam już to, że uczciwego mechanika to ze świecą trzeba szukać;-)

 

O ile z opinią na temat opowiadania mogę się zgodzić, to w kwestii mechaników bym się kłociła ;)

Nie piszę, że ich nie ma, tylko że trzeba szukać. Zwykle jest tak, że jak od jednego usłyszy się horrendalną cenę za wymianę czegoś, to jak się pojedzie do innego, okaże się, że można to samo zrobić za ułamek tej ceny, a jak jeszcze do kolejnego - że w ogóle nie trzeba tego wymieniać, wystarczy jakiś drobiazg;-)

A najlepiej jest, jeśli w ogóle okaże się, że to taki drobiazg, że sama umiem go wymienić. I po sprawie ;)

Lekkie opowiadanie, ale po byciu zaskoczonym przez fakt ciąży u faceta, dalej jest już tylko gorzej.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka