- Opowiadanie: Dzio - Dzielny Roders Makpwin [GRAFOMANIA 2013]

Dzielny Roders Makpwin [GRAFOMANIA 2013]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dzielny Roders Makpwin [GRAFOMANIA 2013]

Roders Makpwin miał dziewczynę, którą mu ją porwali i uprowadzili zbójnicy, poza tym była piękna i miała ładne oczy. Kiedy Roders wszedł do pomieszkania rzuciła mu się na oczy wiadomość, na której był okup z żądaniem nieszukania Giwiny. Wzburzony tym co przeczytał wstał i wyszedł.

 

Potem ruszył szybkim krokiem do miasta niosąc zapasy w plecaku i konia. W mieście była jedna gospoda, z której chciał się dowiedzieć wszystkiego i kto porwał mu narzeczoną. Wszedł, siadł i koniowi dał siana, żeby nabrał siły. Odchylił się na tylnych nogach i słuchał jak wieśniacy gadają o jacyś dziwnych zbójach. Wiedział, że to są jego zbójcy. Nadstawił drugie ucho i usłyszał, że udawali się na południowo-północny obrzar lasu. Wtedy opuścił przednie nogi, wstał, wziął strzepnął i wyszedł. Nie lubił suchego chleba, bo się kruszył, ale koń nie, więc mu dał resztę do zjedzenia.

 

Poszedł z koniem w stronę lasu zanim złapał ich zmrok. Szli i szli, a koń jechał, aż znaleźli ślad. Stopa była duża i nie jedna a tysiące, a nawet setki. Wszędzie było ich pełno więc się położyli i czołgali do pagórków, z których usłyszeli chrapanie. Było głośne i mocne jak środek rozszarzałej, wściekłej burzy z piorunami i błyskawicom. Wyjrzeli i zobaczyli dużo śpiących, do których należały tamte stopy, a po środku ujrzał swoją Giwine przywiązaną do słupa w pięknej sukience. Pamiętał tą sukienkę, bo sam ją jej kupował na straganie w ich drugą rocznicę spotkania. Wiedział, że ma ładny różowy kolor, ale z tego miejsca nie widział go bo było ciemno już. Pamiętał jak się cieszyła kiedy w niej chodziła, bo lubił jej sprawiać radość. Nagle zobaczył, że jest pocięta. Zdenerwował się i oburzył. Postanowił ich wyrżnąć jak spali, ale wiedział, że koń nie nadaje się do interesu jego. Bał się o jego samopoczucie więc odczołgali się dalej w stronę drugiej polany.

 

Tam nie było ich słychać, więc zbójcy się nie zorientują. Musiał dopracować plan, wiedział, że nie podoła temu w jeden sam i koń, ściągnął plecak i wyjął ptaka. Wiedział, że to mu pomoże i aż mu się ulżyło. Wyjął nóż i przeciął aż krew trysnęła niczym wodospad nieposkromiony, ale tak trzeba było, bo to wszystko dla dobra żony. Wyciągnął pióro z tyłka, aż ptaka zabolało i zaczął maczać w krwi. Napisał w dwóch słowach, że potrzeba mu pomocy, że znalazł uprowadzoną i żeby tu przyszli jego dzielni kopani. Taką kartkę poskładał, przywiązał do nogi i rzucił do góry, a ptak odleciał. Potem wzioł szmaty kawałek na nadgarstwk, bo krew mogła zwabić misa i owinął go. Wiedział, że jak ptak dojdzie to oni przyjdom i pomogom mu w odbiciu. Więc siadł i czekał, aż zasnął, a koń nie, bo stał na czartach.

 

Obudził się otoczony swoimi gębami. Było ich razem dziesięciu, a z nim jedenastu i koń. Oni nie mieli konia, bo mieli miecze. Długie, ostre i błyszczące w świetle promieni księżyca. Roders był dumny, że zebrał taką dużą kupę przyjaciół. Zapoznawszy się z interesem ruszyli cichaczem na misje ratunkową by wyrżnąć zbójców, a koń nie bo było mu żal.

 

Szli, a ich zbroje dźwięczały złowrogo zapowiadając mord. Podeszli blisko i zaczęli rżnąć śpiących zbójców. Giwine krzyczała zrozpaczona, co rusz oblewana nie swoją krwią. Patrzyła jak jej luby wyciąga z plecaka swój wspaniały miecz, a zbóje widząc to zaśmiali się parszywie. Oni widzieli samą rękojeść, bo nie wiedzieli, że miecz jest zaczarowany i przewidoczny. Padali martwi jak muchy z tym głupim uśmiechem na ustach. Nie mogli uwierzyć, że nie żyją, nie wiedzieli co ich zabiło. Inni kompani pomagali dzielnemu kumplowi i po chwili wszyscy zbójcy byli martwi, a tylko trzech uciekło.

 

Na polanie walki oprócz zabitych leżało wielu obrażonych. Do nich należał też śmiertelnie ranny Roders Makpwin. Podszedł do ciężarnej żony, ściągnął jej knebel i rozmawiał z nią, ale ona nie dawała mu dojść do słowa, bo się bała dalej. Wszyscy otoczyli ich kręgiem, a on pogłaskał konia po pysku i zarżał.

 

Wszyscy udali się do chaty, gdzie Roders na szczęście nie był długo chory, wkrótce umarł, a Giwine powiła mu dwojaczki. Były one podobne do ojca niczym zdarta z niego skóra. Giwine była wdową, jakiej wielu mężów mogła by sobie życzyć, więc przyjaciele zmarłego opiekowali się nimi. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie.

 

 

8-)

Koniec

Komentarze

Tutaj nie powinno być akapitów?

Mogą być.

8-)

Ja zawsze mam rację. Nawet gdy nie mam racji, to ją mam.

Chyba trochę przesadziłeś ze stężeniem grafomanii w tekście. Czytelny, ale momentami idzie topornie. 

JÓZEZ STALIN - NAJWIĘKSZY BOHATER POLSKI I POLAKÓW!

Tylne i przednie nogi mnie rozbawiły, ale wyciągnięcie pióra z tyłka, które przecież zawsze boli, rozłożyło mnie na łopatki.

Ubawiłem się przy czytaniu.

Genialne! ;)

Piękny okaz grafomanii ;)

Kurczę, nie powiem, śmieszne to :) Ale im dalej, tym coraz mniej, bo stężenie grafomanii tutaj niezwykle wysokie :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka