- Opowiadanie: Piwak - Myszka (SŁOWIANIE 2012)

Myszka (SŁOWIANIE 2012)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Myszka (SŁOWIANIE 2012)

Z przelanej krwi narodzi się mściciel.

 

 

 

 

Ostrów Tumski

 

Skwierczące płomienie rozjaśniały ostatnie godziny mroźnej nocy. Podgrodzie i ziemno-drewniane schody prowadzące do stożkowatej wieży usłane były trupami obrońców i mieszkańców. Najeźdźcy opuszczali już gródek, obawiając się, że zostaną pogrzebani pod opadającą strzechą. Wewnątrz budowli zostawili żony namiestnika opola, jego dzieci i domowych niewolników, pozwalając, by ogień pochłonął zarówno martwych, jak i rannych.

 

Na podgrodziu więcej leżało zbrojnych wojów, teraz pozbawianych okrycia i broni. Jeden z dziesiętników, Krzywosąd, pilnował, by nikt nie uciekł, a mieszkańcy osady na południowym cyplu Ostrowia nie ważyli się interesować knežowymi sprawami. Drugi pakował na wozy skarby rodowe w siedmiu wielkich skrzyniach. Pod nogami plątał mu się niewolny, kupiony za płaty kneža, by otworzył bramy w nocy.

 

– Z drogi, psie – warknął, zirytowany i walnął go na odlew wielką pięścią.

 

Starzec upadł na błotnistą od posoki ziemię. Wypluł jeden z ostatnich zębów, jakie mu zostały. Nie potrafił jednak odpuścić.

 

– Popiel dał słowo, Boz! Nic ci…

 

Dziesiętnik przerwał mu wpół słowa, kopiąc go pod żebra, bez gniewu, raczej ku nauce.

 

– To leź do niego i żądaj, by je dotrzymał – parsknął, doskonale zdając sobie sprawę, jak to się skończy. I jaka będzie zapłata kneža za zdradę. Ruszył do kolejnego wozu, by żadnemu z mężów nie zachciało się skubnąć czegoś ze skarbu należącego teraz do Popiela.

 

Niewolny rozkaszlał się, wypluł czerwoną ślinę i powoli wstał. Rozejrzał się po podgrodziu. Zbrojni zabawiali się z dziewkami, choć te w większości już ledwo dychały. Tylko jeden z nich, niemłody już brodacz wchłaniał z zachwytem obraz przed swymi oczami. Jakiś otrok, ledwie z jasnym meszkiem na brodzie, prawie że rozrywał młódkę, która mogła mieć nie więcej niż dziewięć, dziesięć wiosen. Na zakrwawionej twarzy trudno było rozpoznać jej rysy, ale po uciętych palcach i rozerwanych uszach niewolny domyślił się, że to Pozna, najmłodsza córka martwego pana z pierwszej żony.

 

Jej oczy spotkały się z jego, ale nie było w nich ani krzty nadziei. Tylko ból i wściekłość.

 

 

 

Welesie! Oddaję ci ten ból. I tę żądzę.

 

 

Starzec nie mógł dalej patrzeć na przeklinającego go oczami dzieciaka, zbliżył się więc do obserwującego zbrojnego, którego mimo brody rozpoznał. Był to Sułek z pobliskiej osady, którego jeszcze ociec namiestnika skazał za gwałt na wolnej młódce i wygnał z opola.

 

– Chciałoby się, a nie w mocy – zaczął niewolny, rechocząc do rozpuku. – Czegoś brak, o tutaj. – Złapał się za kroczę i pomacał, wciąż chichocząc wrednie. Nie miał zupełnie instynktu samozachowawczego.

 

Wściekły Sułek powalił go jednym ciosem. A potem zaczął kopać na oślep. Z początku niewolny próbował zasłaniać głowę, ale szybko nie był w stanie nawet tego robić. Dopiero na drugie wezwanie wojewody do odejścia wój zdołał oderwać się od swojej ofiary. Biezdar ostro karał nieposłuszeństwo. Wyruszyli, zostawiając zdrajcę razem z ludźmi z gródka. Tylko pobliski chram Welesa był nienaruszony, a wołchwowie, jego wróżbici, nietknięci. Na boga oprawcy nie śmieli podnieść ręki.

 

Woje kneža jeszcze nie zjechali z lodu pokrywającego ramię Warty, zwane Cybiną, gdy z pobliskiego lasu wyszły wilcy. W niedługim czasie opanowały podgrodzie, ignorując ogień w wieży znajdującej się na szczycie kopca. I rozpoczęły ucztę.

 

Piąty to zdrajca.

 

Niech wilcy rozszarpią jego członki.

 

 

 

 

Trzynaście lat później

 

Moraczewo

 

Panna młoda w czerwonej sukni, ze srebrną opaską na rozpuszczonych włosach tańczyła swadziebny pląs ze swymi druhnami. Po drugiej stronie polany łada z drużbami rozpoczynał własny tan, gdy tylko dziewki nieruchomiały, oddając im pola. Czasem obie grupy do siebie podlatywały, otroki próbowali łapać młódki, a te im się wywijały ze śmiechem.

 

– Jeżynko, pójdźże do mnie – zaśpiewał oblubieniec wysokim głosem.

 

– A złap mnie wpierw, Dalko. – Roześmiana dziewka skoczyła pod ramieniem drużki i pomknęła przed siebie.

 

Dalimir próbował ruszyć za swoją miłą, napotkał jednak na ścianę z dziewek, które za nic nie chciały go przepuścić. Potrzebował pomocy druhów. Gdy ci zajęli się młódkami, prowadząc je do energetycznego, skocznego tanu w rytm wielkich kotłów, rzucił się w pogoń.

 

Siedzący przy stole dziad Dalka z rozrzewnieniem zapatrzył się na młodych. Wspominał swoje młode lata, ale nie zapominał też o otwartych sprawach.

 

– Syn Rzepki, Piastunie, już z dawna jest w wieku odpowiednim do swaćby – zauważył, zwracając się do siwego, ale wciąż jeszcze pełnego sił męża po swej prawicy. Zanim ten odpowiedział, położył dłoń na ramieniu woja po swojej drugiej stronie. – Może by go wydać za wnukę mego swaka? Ha? Co ty na to? A ty Lesławie?

 

Ani Piastun, ani mąż jego siostry nie zdążyli się odezwać, gdy wtrącił się inny opolski namiestnik.

 

– Dziewosłęby można załatwiać później, Gnieracie – warknął ostro. Sam też miał dziewkę, która niedawno zaczęła krwawić i pomysł, by to wnuka Lesława miała przypaść młodemu, nie spodobał mu się ani trochę. Szczególnie biorąc pod uwagę to, co obmyślali dla syna Rzepichy. – Radźmy lepiej, co robić.

 

– Wiemy, co robić, Boromirze. – Lesław spojrzał na niego groźnie. – Minęło ledwie siedem zim odkąd Biezdar oskarżył Myszków przed Popielem o konszachty z Czimisławem serbskim i wyniszczył cały ród. Tera ktoś zaczął rozpowiadać o przepowiedni gości na postrzyżynach młodego Siemowita. Ile będzie myślał Popiel, zanim wyśle swoich Goplan na gród Piasta? I zabije ostatniego Lechitę, choć po kądzieli?

 

Boromir wychylił kielich z piwem i podstawił dziewce niewolnej do napełnienia.

 

– Taa, to wszyscy wiemy, Leśku. Radźmy jak do tego nie dopuścić. Ruszymy na Mietlicę? Albo na Gnezdno, choć to święte miejsce? Musielibyśmy mieć wieże oblężnicze, tarany… A jak je zaczniemy budować, cisi Popiela zaraz mu doniosą i po gramole. – Wzruszył ramionami. – Ciągle też nie przekonaliśmy do sprawy namiestników z Lądu i Lednicy – przypomniał.

 

Wojowie nawet przestali pić, zastanawiając się nad jego słowami.

 

– Niech Popiel wyjdzie do nas – odezwał się nagle Piast, lekceważąc wspomnienie o dwóch potężnych grodach. Znał dobrze zarówno Hyńka z Lednicy, jak i jego swaka, Miestwina z Lądu, obaj byli bardzo ostrożni, nie sądził, by się ruszyli, zanim sytuacja się nie wyjaśni.

 

 

Grzybowo

 

Niewolna z wielkim biustem i sięgającym prawie do niego brzuchem uginała się pod przewieszonym przez ramiona kijem, na którym zamocowane były dwa wielkie słoje pełne miodu. Zasapana i spocona podeszła do narowistej rzeki Strugi. Przyklękła w wodzie, odkładają na chwilę słoje, po czym ostrożnie ochłodziła się, oblewając nią twarz i kark. Mimo późnej pory wciąż panowała parna kanikuła, choć dopiero był Tydzień Rusałek i do Nocy Kupały, która rozpoczynała lato, zostały jeszcze dwie pełnie miesiąca. Dziewka chętnie rozebrałaby się i cała zanurzyła w chłodnej rzece. Zbliżała się jednak pora wieczerzy, żniwiarze wkrótce wrócą z pola, więc nie mogła trwonić czasu na zbędne korowody i cackanie się ze sobą. Westchnęła niechętnie i zaczęła się zbierać.

 

– Pomóc?

 

Krzyknęła i upadła z powrotem na tyłek. Na szczęście słoje były mocne i nic się nie stało z drogocennym miodem ledwo co zebranym przez pszczelarzy. Przed dziewką stała młódka mniej więcej w jej wieku, tyle że wolna i raczej z dobrego rodu, chociaż żadnej biżuterii nie nosiła, poza szpilą przytrzymującą kamlotowy płaszcz. Miała na sobie jednak drogą, batystową koszulę, a zamiast spodniej sukni, płócienne, czerwone nogawice i dopiero na nich wełnianą, zieloną zapaskę, spódnicę rozciętą do bioder. Sama niewolna w takie upały nosiła tylko męskie giezło i gacie podwinięte do ud, by dzięki przebraniu chronić nienarodzone przed Porońcem.

 

– Nie trwóż się. Jestem Bajka, wiedźma i bajarka, strudzona długą drogą. Chciałam prosić o nocleg i strawę w grodzie.

 

Niewolna szybko się opanowała i pozbierała z ziemi. Dopiero teraz zauważyła gęśla, które obca miała przewieszone przez ramię.

 

– Och, wybacz, Bajko. To przez dzieciaka taka płochliwa się zrobiłam. Rzepka, pani na grodzie, na pewno nie odmówi gościny córce Welesa. Wszyscy ucieszymy się z gędźby i śpiewu.

 

– Będę rada móc wam służyć – odparła Bajka. – Ale lepiej daj ten kij, bo otrok wyskoczy z ciebie, jak stoisz.

 

Z grodu wyszedł zbrojny z wielkim rudawym wąsiskiem przysłaniającym pół twarzy. Zatrzymał się parę kroków przed mniejszą bramą i oparł rękę na mieczu.

 

– Cóż to, Niezgódka?

 

Dziewka podeszła do niego radośnie, rzucając mu się na szyję.

 

– Boćko, Boćko! Bajka mówi, że dam ci syna!

 

Wój zmarszczył gęste brwi i zerknął powątpiewająco na obcą.

 

– Bajka?

 

– To córka Welesa – wyjaśniła szybko Niezgódka.

 

– Hm – mruknął Boćko, dmąc w wąsiska. – Jak tak, to witamy w grodzie Rzepki. Mońka! – wrzasnął do krzątającej się po majdanie dziewki. – Weź od gościa miód.

 

Niewolna podbiegła, nie chcąc dawać zbrojnemu powodu do rozdrażnienia.

 

– Zapraszamy, Bajko – dodał wój, gdy bajarka miała już wolne ramiona. – Strawa i kąt do spania zawsze znajdą się w tym tumie dla strudzonych drogą wędrowców. – Uderzył otwartą dłonią w tyłek Niezgódkę i popchnął ją w stronę budynku. – A ty jak dasz mi syna, miła, to cię uwolnię. Jakem Boćko.

 

Ciężarna zaczęła całować z wdzięczności swojego pana, ale Bajka nie musiała czytać w jej myślach, by widzieć, jak mocno duma. Wrócić do rodowej chałupy, gdzie pewnie ojce już pomarli i musiałaby być na łasce bratowej? Albo jeszcze gorzej, użerać się z obcymi dzieciakami, gdyby brat wydał ją za jakiegoś starego wdowca? Bo nie była tak naiwna, by sądzić, że jakiś ród przyjmie ją za żonę młodzika. Czy też zostać z tym potężnym wojem, wojewodą potężnego grodu, po którym jako wolna żona mus coś odziedziczy? Była pewna, że jakby zginął, jego pani, Rzepka, nie da ukrzywdzić jej ani dzieciaka.

 

– Miłuję cię, Boćko, jak słońce i wodę. Mogę być niewolną, byle twoją – szeptała między całusami. Podjęcie decyzji nie zajęło jej dużo czasu.

 

Starszemu wojowi aż oczy zaszły łzami, tak się wzruszył. Odchrząknął z zakłopotania.

 

– No już, już, Niezgódka. Idźże do roboty. Sam zaprowadzę naszego gościa do Rzepki.

 

Bajka została wprowadzona do wielkiej izby biesiadnej. Stoły były nakrywane przez służbę na wieczerzę. Niewolnych doglądała gibka białka, w której stronę poprowadził bajarkę Boćko.

 

Rzepicha była poważną matroną pod czterdziestkę o śnieżnobiałej skórze i ciemnorudych włosach wyglądających spod welonu. Wciąż piękna, godna bajań, jakie o niej opowiadano, uznała dziewka.

 

– Kogoż to sprowadziłeś do tumu, Boćko? – spytała białka woja, bacznie obserwując przybyłą zielonymi oczami.

 

– To Bajka, Rzepicho. Wiedźma i bajarka. Szuka strawy i noclegu.

 

– Radam cię poznać, Rzepko, chlubo wszystkich cór gnezdneńskich – odezwała się dziewka, kłaniając się lekko.

 

Białka skinęła jej głową.

 

– I wzajem, Bajko. Wielam o tobie słyszała, luboś tak młoda, już sławna na wsze strony. Zaraz wieczerza. Oporządź się pierwej i zapraszam do stołu. – Rozejrzała się po służkach. – Świechna, zajmij się gościem – zwróciła się do krótko ostrzyżonej, malutkiej niewolnej.

 

Bajka najchętniej cała wskoczyłaby do chłodnej rzeki, ale już zmierzchało, więc pewnie natknęłaby się na wodnika albo wodne boginki. A w tym ukropie nie miała chęci ni sił walczyć. Gdy wróciła do izby ledwie po przemyciu rąk i twarzy, ławy przy stołach były już zajęte. Jedyne wolne miejsce znajdowało się po prawej stronie Rzepki. Po jej lewicy siedział młodzieniec o kasztanowych włosach i bajarka domyśliła się, że to jej syn, słynny junak Siemowit, którego postrzyżyny ponoć same bogi zaszczyciły swoją obecnością. O czym jednak się nie ględziło otwarcie, by nie zeźlić Popiela.

 

Rzepicha uniosła rękę i przy stołach chłepczący i wrzeszczący dotąd wojowie zamilkli jak jeden mąż.

 

– Woje – odezwała się niegłośnym głosem, ale w ciszy była dobrze słyszalna nawet na końcu izby. – Dzisiaj zaszczyciła nas swoją obecnością córa Welesa, słynna Bajka. Przywitajmy ją godnie, a myślę, że po wieczerzy odwdzięczy się nam pieśnią. – Uśmiechnęła się do gościa i poklepała ławę obok siebie. – Siadaj przy nas, dziewczę drogie.

 

– Sława! Sława! – powitali ją mężowie.

 

Dziewka odpowiedziała uśmiechem i zajęła miejsce między białką a jej wojewodą, Boćkiem.

 

– Jako rzekłaś, Rzepko.

 

Po obfitej, suto zakrapianej piwem wieczerzy, sprzątnięto ze stołu talerze i misy, a jedna z niewolnych przyniosła bajarce jej gęśle. Bajka szarpnęła struny i w izbie zrobiło się cicho. Rozpoczęła od długiej ballady o Łybedzi polańskiej, o tym jak dziewka stała się strażniczką złotych jabłek, zsyłających zapomnienie, i żywej wody, dającej albo przywracającej życie. Spokojne, rzewne fragmenty mieszały się ze szczękiem broni, gdy śpiewała o walkach trzech braci Łybedzi, Kija, Szczeka i Choriwa, chroniących ją przed wszelkim niebezpieczeństwem i walczących z chmarą upiorów czy wielkimi żmijami. Gędźba wydobywająca się z gęśli zmieszana ze śpiewem była nadzwyczaj plastyczna. Niektórzy słuchający zrywali się z mieczami czy toporami, jakby obawiając się, że zostaną zaatakowani przez groźne stwory.

 

Gdy bajarka skończyła, zachwyceni słuchacze zaczęli klaskać i walić kubkami o stoły, prosząc o więcej. Zmieniła zatem barwę dźwięku, zniżając zarówno tonację gęśli, jak i głosu.

 

Ziarna gniewu

 

Wyrzynają się powoli

 

Z brunatnego ciała Mokosz

 

Rosną nieprzerwanie ku powierzchni

 

By zaczerpnąć tchu

 

 

 

Zaszczepione w sercu

 

Kują jak cierń

 

Zaczerniają uczucia

 

Rozogniają zmysły

 

Pobudzają do czynu

 

Gramoły

 

 

 

Wojowie chętnie podchwycili ostatnie słowo, powtarzając je za Bajką grubym, zgodnym głosem.

 

Ziarna gniewu

 

Trujące jak sporysz

 

Zabijają wolno

 

Rozkoszując się

 

Każdym cierpieniem

 

 

 

Zaszczepione w umyśle

 

Odbierają rozsądek

 

Wpychają w szaleństwo

 

Radosne i okrutne

 

Pragnące…

 

 

 

– Gramoły! – wrzasnęli znowu mężowie. – Ziarna gniewu! Zabijają wolno! Wpychają w szaleństwo! Pragną gramoły!

 

Rzepicha wstała w trakcie śpiewu. Nie była nierada reakcji wojów na buntowniczą pieśń, wzywającą do powstania, ale na zachwyconą również nie wyglądała. Uważała, że na wszystko jest czas i miejsce. Czas gramoły jeszcze nie nadszedł. Póki co lepiej było prowadzić handel bursztynem czy futrami z odległymi ludami i zbierać srebrne dirhemy.

 

Mężowie powoli zaczynali się uspokajać, zwrócili uwagę na swoją gospodynię.

 

– Późno już. Chodźmy spać – powiedziała do nich, po czym zwróciła się do gościa. – Bajko, jesteś godna swej sławy. Tuszę, że zostaniesz z nami dłużej.

 

– Z miłą chęcią, Rzepko.

 

Białka skinęła jej głową.

 

– Świechna, Niezgódka, przygotujcie posłanie przy oknie dla córy Welesa. Siemaszko, pogaś później światło. Dobrych snów wszystkim.

 

Wojowie, mamrocząc ze sobą albo podśpiewując ostatnią pieśń Bajki, zaczęli się rozchodzić. Służki zbierały pozostawione po nich kielichy, a wyznaczone wyszły z izby, by przynieść posłanie dla gościa. Część mężów, która również spała w głównej izbie, rozłożyło się w swoich kątach i po chwili z różnych miejsc zaczęło dochodzić pochrapywanie.

 

Bajka spojrzała na młodzieńca. Siemowit. Władca rodu. Zapędy jego matki były widoczne gołym okiem. Dziw, że Popiel pozwolił mu dożyć wieku męskiego. Szczególnie że nie miał rozterek przed nakazaniem wybicia całego siemu, łącznie z najmniejszymi otrokami.

 

– Bajają, że miałeś niezwykłych gości na postrzyżynach – odezwała się do niego z błyskiem rozbawienia w oczach. – Ponoć była też jakaś przepowiednia…

 

Siemaszko drgnął. Nie lubił wracać pamięcią do tego dnia, gdy oddał się w opiekę Piastuna. I gdy zaszczycił go swoją obecnością rodzony ociec. A przynajmniej tak wywnioskował z zachowania matki, bo nikt nic nie mówił wprost, a później też dorośli unikali rozmów na ten temat, przynajmniej przy nim. Do tego ta cholerna przepowiednia, która sprawiła, że matka pokraśniała aż z dumy i radości, zaś Piast się zaniepokoił i zaraz po święcie, zamknął ze swoimi druhami i krewniakami, by obgadać sprawę.

 

– Zawsze coś bają. – Wzruszył ramionami, udając, że nic takiego się nie stało. – Sama wiesz o tym najlepiej, Bajko.

 

Uśmiechnęła się lekko.

 

– Juści. Ale nie każde bajanie może przerazić kneža.

 

Siemowitowi nie spodobało się to posądzenie. Nie obawiał się jednak wiedźmy, o niej również co nieco słyszał.

 

– Bajają też o pewnej dziewce. Że niczym Weles każdej nocy pod postacią wadery bieży od grodu do grodu, od osady do osady. I nawołuje do gramoły.

 

Przekrzywiła głowę, patrząc na niego z nowym zainteresowaniem.

 

– I nie obawiasz się wadery?

 

– Junak niczego się nie obawia.

 

Zaśmiała się cicho, przenosząc spojrzenie na zbliżającą się do nich ciężarną.

 

– Bajko, posłanie gotowe – powiedziała dziewka.

 

– Dzięki, Niezgódko. – Wiedźma skinęła jej głową i wstała. – Niech Kirsna, pani snów, ześle wam kolorowe marzenia.

 

Ruszyła do swojego leża pod otwartym oknem, przez które wpadał orzeźwiający wiaterek. Ściągnęła koszulę, zapaskę i nogawice. Siemowit nie mógł oderwać od niej wzroku, nawet gdy już weszła na posłanie i przykryła się płaszczem, ciągle przed oczami miał jej zgrabne ciało. Niespiesznie krążył po izbie, gasząc tłuste, śmierdzące świece. Tylko od święta używano woskowych, czasem nawet z dodatkiem kwietnego czy owocowego zapachu.

 

Gdy pierwszy raz dostał w łydkę, uznał to za wypadek i zignorował. Po chwili jednak otrzymał kolejnego kopniaka. Zmarszczył brwi.

 

– Co ci, Lechito? – Zerknął na niewielkiego domowika z roztrzepanym długim włosem i brodą zaplecioną w warkoczyki. W odpowiedzi ten tylko zamachnął się krótką, acz umięśnioną nogą. Siemowit uchylił się, ale w tym samym momencie duch zniknął. Młodzieniec wzruszył ramionami i podszedł do ostatniej świecy. Na wielkiej skrzyni obok niej pojawił się nagle opiekun siemu, który tym razem pacnął go boleśnie w ucho.

 

– Au! – syknął cicho chłopak. – Cóże z tobą? Mleka nie dostałeś?

 

– Głupiś! – parsknął duch. – Idźże tam, gdzie ci dobrze. Samo nie przyjdzie.

 

Siemaszko zaciął usta. Wiedział jednak z własnego doświadczenia, że nie jest mądrze rozdrażniać domowika. Nie zastanawiając się więc długo, ruszył energicznie pod okno, ściągając po drodze giezło.

 

– Suń się – mruknął, gdy już pozbył się też obcisłych gaci.

 

Wiedźma zaśmiała się cicho i odwróciła, układając się na boku. Położył się obok, jedną ręką złapał ją za piersi, drugą przyciągnął jej biodra do swoich.

 

– Pokaż mi swojego wilka, Bajko – wyszeptał do jej ucha.

 

I pokazała, co znaczy legnąć z waderą. Gdy zmienili pozycję i odwrócili się do siebie twarzą, Siemowit miał całą klatkę piersiową zdrapaną pazurami i parę krwawych śladów po zębach. Mimo wszystko widłaczka potrafiła panować nad sobą wystarczająco, by nie zrobić mu krzywdy. Po paru godzinach dawania sobie wzajemnej rozkoszy wreszcie usnęli.

 

Ledwie jednak wiedźma wstąpiła do krainy snów, zaczęło jej brakować tchu. Obudziła się od razu, złapała nocną zmorę za kark i włosy, i odrzuciła w bok. Zaraz usłyszała pomruk Siemowita w półśnie.

 

– Kiki, sio. Rano dam ci sera.

 

Zmora jednak nie dała się przekupić. Wrzasnęła niczym strzyga zrywająca się do ataku i próbowała znowu rzucić na obcą. Krótki plask przerwał krzyk. Malutka kikimora złapała się za palący policzek, po czym urażona i zniesmaczona takim bezbożnym zachowaniem, zniknęła.

 

Siemaszko odwrócił się w stronę Bajki, przerzucając rękę nad jej ramieniem.

 

– Nieźle – mruknął w jej włosy. – Ale teraz będzie tkać całą noc…

 

I rzeczywiście. Po chwili w izbie dał się słyszeć pełen poczucia krzywdy dźwięk kołowrotka.

 

 

Mietlica

 

Uczty Popiela kończyły się dopiero z rana. Po jego prawicy półleżała drzemiąca żona, Brużka, a z drugiej strony zasiadali synowie. Starszy, z poojcowym imieniem, który niedawno otrzymał miecz i został przyjęty do wojów, otwarcie zabawiał się z dziewką przy stole, młodszy popijał kielich za kielichem i wściekał się, gdy dzban, z którego niewolna mu dolewała zeszłorocznego, lipowego miodu, stawał się pusty. Młódki biegały bez tchu do beczki i z powrotem, zderzając się czasem z innymi niewolnymi donoszącymi mięsiwo na stół, ale i tak według Popielida były zbyt wolne, za co otrzymywały zasłużoną karę.

 

Knež nie lubił, gdy mu przerywano posiłek.

 

– Popielu. – Biezdar stanął mimo wszystko przed stołem i niezłomnie próbował zwrócić na siebie jego uwagę. – Jest sprawa.

 

Włodarz walnął w stół aż wino się powylewało, a Brużka krzyknęła cicho, budząc się ze snu.

 

– Cóż takiego śmie być sprawą, gdy ja jem? – warknął Popiel, biorąc kolejny udziec z dzika i wskazując dziewce kielich do napełnienia. – Robisz się nużący, wojewodo. Może jak cię zamknę w jamie, to się uspokoisz.

 

Biezdar zacisnął usta. Od kilku lat Popiel był we władzy Żyra, co uwidoczniło się wyraźnie w jego posturze. Całonocne biesiady sprawiły, że już nawet na konia sam wejść nie potrafił, a też nie wszystkie wierzchowce miały siłę go unieść. Spojrzał błagalnie na Brużkę. Ta się zlitowała i dotknęła dłoni męża.

 

– Mój knežu – odezwała się aksamitnym głosem. – Jestem przekonana, że Biezdar wie, jak ważny jest dla ciebie spokój przy posiłku… – Wzięła ze swojego talerza ostatnie przepiórcze jajo i włożyła mu całe do ust. A gdy Popiel skupił się na przekąsce, zwróciła się do wojewody. – Wytłumacz się.

 

Wój skinął głową z wdzięczności.

 

– W ostatnie noce traciliśmy drużynników. A dzisiejszej zniknął dziesiętnik Boz.

 

– Gramoła! – wrzasnął Popiel młodszy, wyrywając się z objęć dziewki i próbując sięgnąć po miecz. – Do broni!

 

– Siad – syknęła do niego matka. Młodzieniec zrobił się czerwony na twarzy, ale usłuchał. Tylko dziewkę odrzucił od siebie, siadając z powrotem na ławie.

 

Ojciec zignorował ten wybuch.

 

– Co znaczy zniknął? – zapytał twardo swojego woja, na moment zapominając o trzymanym w dłoni udźcu.

 

Biezdar zawahał się.

 

– Z początku myśleliśmy, że kilku mężów postanowiło uciec. Ale przeszukaliśmy lasy, chaty ich rodów i ani śladu. Jakby się zapadli pod ziemię. A teraz to samo z Bozem. Nie uciekłby, bo i gdzie? Od ciebie, knežu, ma wszystko. Chciał teraz synów żenić i liczył, że opłacisz wiano za dziewki…

 

– To co im się stało? – Głos Brużki powiał chłodem. W takiej sytuacji rzeczywiście o ucieczce czy zdradzie nie może być mowy.

 

Wojewoda pokręcił głową.

 

– Łowcy nic nie znaleźli. Żadnych śladów stóp, kopyt. Lud baja… – zamilkł na moment, wiedząc, jak to zabrzmi. – Hm, że to rusałki.

 

– Że co?! – Popiel był wściekły.

 

– Mamy Tydzień Rusałek, mój knežu – przypomniała Brużka.

 

Popiel zerwał się gwałtownie z ławy.

 

– Ich święto czy nie, nigdy się nie poważały tańcować z moimi drużynnikami! – wrzasnął. Złapał kielich i na raz wypił miód. Przełknął i odrzucił naczynie za siebie. – I jako żyję, nie będą! Wody! – polecił dziewkom. Szybko podbiegły z wiadrem lodowatej wody, którą wylały na głowę Popiela. Ten pokręcił głową, warcząc przy tym. – Brr! Jeszcze!

 

Po drugim wiedrze wreszcie był gotów.

 

– Mój płaszcz!

 

– Poczekaj choć na świt, mój knežu – odezwała się Brużka zmartwionym głosem. – Lepiej nie drażnić nocnic i Boboka.

 

– Co mi tam nocnice. – Machnął ręką Popiel. – Jam jest włodarzem tych ziem, to one powinny czuć bojaźń przede mną.

 

Ruszył do wyjścia, przypinając długi miecz do pasa. Za nim chciał iść starszy z synów, ale powstrzymał go syk matki.

 

– A ty dokąd?

 

Młody Popiel westchnął ciężko.

 

– Na nic mi nie pozwalasz – oburzył się. – Mam już szesnaście lat i miecz przy boku! – Chciał go wyciągnąć, za co dostał od matki po łbie.

 

– Za młodyś i za głupiś, by wyjeżdżać w noc na spotkanie z rusałkami. No już, idźcie spać.

 

Popiel zostawił żonie radzenie sobie z młodymi. Pozwalając sobie założyć płaszcz w mrocznej sieni, zwrócił się do wojewody.

 

– Gdzie stał Boz?

 

– W osadzie na Ostrowiu Tumskim.

 

Knež zmarszczył brwi i zamyślił się głęboko.

 

– Tak czułem, że będą z nim jeszcze kłopoty – mruknął, wychodząc na majdan, gdzie już czekały konie dla niego i jego drużyny.

 

– Zostały zgliszcza, Popiele – próbował go uspokoić kroczący przy nim Biezdar. Był jednym z niewielu, którzy słyszeli klątwę-przepowiednię, jaką rzuciła na młodego wtedy włodarza wilnica, wieszczka, którą zgwałcił, a potem kazał umęczyć. – Nie ma już grodu. Nie ma już siemu Myszków.

 

– Oby – warknął knež. – Lepiej by się nie okazało, że jakaś ichnia dziewka weszła do korowodu rusałek. Jeśli coś spieprzyłeś, pierwszy za to zapłacisz.

 

 

Grzybowo

 

Rzepka kręciła się po podgrodzkim majdanie, doglądając dziewek z grodu i pobliskiej osady, które podzieliła na kilkunastoosobowe grupy. Jedna, zebrawszy wcześniej mlecze na łące, zaprawiała je teraz, by za parę miesięcy zrobić z nich miód pitny. Inne przejmowały od pszczelarzy miód, który zabezpieczały, wosk do wyrabiania świec oraz kit czy mleczko pszczele na poparzenia i otwarte rany. To ostatnie miało również wspomagać męskość, ale żaden wój nie przyznałby się do używania go w takim celu.

 

Bajka, chroniąc się w cieniu przed ostrym słońcem, przygrywała im do pracy, opowiadając o niespotykanej miłości między wojowniczą rzeczną rusałką a jednym z władyków Mazowszan.

 

– Rzepko! – Białka podniosła wzrok na męża pełniącego straż w wieży przy bramie. – Dwóch konnych się zbliża!

 

– Zbrojni?

 

Strażnik wpatrywał się w dal.

 

– Chyba dziewka – odkrzyknął zdziwiony. – A druga stara.

 

Wystarczył jeden gest Rzepki, by Boćko przejął dowodzenie nad obrońcami grodu. Ostatnia wieść od Piasta nakazała wszystkim zachować ostrożność. A po Popielu można się było wszystkiego spodziewać, szczególnie podstępów. Główna brama, od wschodu, była zamknięta i zaryglowana odkąd Piast wyjechał, wszyscy korzystali z niewielkiego przejścia na północy grodu, tworzonego przez zachodzące na siebie ramiona wału obronnego.

 

– Ktoś zacz? – zapytał strażnik z wieży jeźdźców, gdy ci podjechali pod fosę.

 

– Lesia z Gieczy – odkrzyknęła dziewka. – Proszę Rzepkę o posłuchanie.

 

Wój przy furcie zerknął na panią, która skinęła głową, zezwalając na wpuszczenie przybyszy. Zrzucono więc kładkę na fosę, by konie mogły przejechać. Po drugiej stronie dziewka zeskoczyła żwawo z konia i już na piechotę weszła na podgrodzie, a za nią jej służka. Oddała wodze jednemu ze zbrojnych, a gdy Rzepka podeszła do niej, upadła na kolana.

 

– Witaj, Lesiu – powitała ją pani grodu. – Co tu robisz, całkiem sama, bez straży? Niebezpiecznie teraz opuszczać gród. – Machnęła ręką zniecierpliwiona. – Och, i powstań wreszcie.

 

– Pani Rzepko – odezwała się dziewka, pozostając na kolanach, ze spuszczonymi oczami. – Proszę łaskawie o przyjęcie do rodu.

 

Białka zmarszczyła brwi.

 

– A cóż to? Lesław wie?

 

Lesia zawahała się.

 

– Odkąd dziadka nie ma, babki są straszne – wyszeptała ledwo słyszalnie, jakby to miało tłumaczyć jej ucieczkę. Uniosła błagalnie wielkie, błękitne oczy. – Pokornie proszę, Rzepko, nie odsyłajcie mnie do nich.

 

Rzepicha pokręciła głową. Wiedziała, że dziewka jest sierotą od pierwszych lat życia. A kiedy zmarła jej babka, która potrafiła trzymać cały gród twardą ręką, młodsze żony dziadka i ich dzieci mocno się rozzuchwaliły. Lesław nie potrafił sobie poradzić ze swymi białkami, więc zabierał dziewczę ze sobą, gdy tylko opuszczał Giecz. Również u niej była częstym gościem.

 

– I co ja mam z tobą zrobić, dziecko? – Spojrzała na drugiego gościa. – A to kto?

 

– Moja piastunka, Pężyrka – odparła Lesia, unosząc lekko głowę i obserwując niespokojnie Rzepkę.

 

– Dziewka umie gotować? – pani grodu zapytała służkę.

 

– U-umie, a jakże – zająknęła się Pężyrka.

 

Rzepicha westchnęła.

 

– Zatem zrobimy tak. Przygotujesz nam dzisiaj wieczerzę, Lesiu. Usmażysz tłókno z jęczmienia.

 

Dziewka aż podskoczyła z radości.

 

– Och, dzięki, dzięki, Rzepko. Nie zawiedziesz się.

 

– Myślę. Dostaniesz niewolne do pomocy. A ty, Pężyrko, pomożesz nam tu z miodem. Wystarczająco czasu zmitrężyłyśmy.

 

Dziewce na moment mina zrzedła, gdy dowiedziała się, że zostanie rozdzielona z piastunką, ale szybko wrócił jej uśmiech na twarz i chętnie ruszyła za wyznaczonymi niewolnymi. Rzepka wróciła do doglądania roboty z miodem, gdy podeszła do niej Bajka z gęślami i workiem podróżnym na plecach.

 

– Wielkie dzięki za gościnę, Lechitowa córo. Na mnie już czas.

 

– Czas? – zdziwiła się białka.

 

Bajarka zawahała się.

 

– Tej nocy pełnia miesiąca. Lepiej bym spędziła ją w lesie, z dala od ludzkich siedzib.

 

Rzepicha chwilę przyglądała się dziewce bez słowa, w końcu skinęła głową.

 

– Dobrze, córo Welesa. Gościć cię w mym siemie było prawdziwym zaszczytem. Zawsze będziesz tu mile widziana.

 

Gdy za wiedźmą zamknięto furtkę, przy matce pojawił się Siemowit.

 

– Bajka odeszła? – Trudno byłoby nie zauważyć żalu w jego głosie.

 

– Pełnia miesiąca. – Rzepka wzruszyła ramionami. – Chce pobrykać po lesie.

 

Młodzieniec milczał, zamyślony.

 

– Mamy nowych gości? – zainteresował się po chwili.

 

– Nie.

 

Spojrzał zaskoczony na matkę.

 

– A kto przybył?

 

– Lesia.

 

Zmarszczył brwi.

 

– Lesia z Gieczy? – Upewnił się, zdziwiony. – Czegóż chce?

 

– Wejść ci do łoża – odparła Rzepka bezpośrednio.

 

Parsknął.

 

– I to jej pragnienie czy Lesława?

 

Matka uśmiechnęła się z dumą, słysząc rozsądne pytanie swojego jedynaka.

 

– Na pewno Lesław chciałby, by pierwsza dała ci syna – odparła z namysłem.

 

– A ty czego chcesz, matko? – teraz pytał z powagą nie tylko rodzicielkę, ale przede wszystkim głowę rodu.

 

Rzepka poklepała go po ramieniu.

 

– Potrzebujemy Lesława. Nie bardziej jednak niż innych.

 

Okolice Ostrowia Tumskiego

 

– Nie przeniewierzę się Popielowi.

 

Piast przyglądał się Bozowi z zamyśloną miną.

 

– Chociaż on wybija siemy? – Łagodny głos Gnierata kusił do zdrady. – Nie dba o lud, tylko o swój brzuch?

 

Dziesiętnik parsknął.

 

– Dba o drużynę – odparł zdecydowanie. – Możecie mnie zaszlachtować, mój siem zostanie przez to wyniesiony i nagrodzony.

 

Piastun uśmiechnął się kpiąco.

 

– Chyba że Popiel przegra.

 

Boz odpowiedział podobnym uśmiechem.

 

– Nie jesteście Popielem. Nie wybijecie mojego siemu do głowy za to, że do was się nie przyłączyłem.

 

Naczelnicy spojrzeli po sobie i westchnęli. Podczas wróżdy można, a nawet trzeba wyniszczyć cały ród wroga, ale tak bez powodu po prostu się nie godzi. W końcu to była jedna z przyczyn, dla której podjęli się gramoły. Nie chcieli, by los Myszków spotkał inny ród.

 

– Koniec pustego gadania. – Zanim ktokolwiek zdołał zaprotestować, zniecierpliwiony Lesław wbił miecz prosto w serce Boza. Położył nogę na brzuchu zabitego, by wyciągnąć długie ostrze i dopiero wtedy spojrzał na swoich druhów, wzruszając ramionami. – Wkurzał mnie. I jeszcze jego ludzie zaczęliby się zastanawiać, czy dobrze zrobili, przechodząc na naszą stronę…

 

Gnierat skrzywił się, uważając, że mord na związanym jeńcu jest niegodny woja, ale Piast tylko wolno skinął głową, nie okazując dezaprobaty.

 

– Masz rację. To nie miało sensu.

 

Gdy Lesław odszedł, by wyczyścić swój miecz, jego surzy pokręcił głową.

 

– Lepiej, żeby Popiel przyszedł, bo… – urwał i westchnął.

 

– Przyjdzie – odparł pewnym głosem Piastun. Przyjrzał się dokładniej zmartwionemu druhowi. – O co chodzi, Gnieracie?

 

Wój wzruszył ramionami.

 

– Chytrze załatwiliśmy całą drużynę… – zaczął i znowu zamilkł, nie wyjaśniając, co mu na duszy ciąży.

 

– No i? W czym kłopot? – Wąsy Piasta zadrgały ze zniecierpliwienia.

 

– To tak trochę nie po bohatersku korzystać z pomocy dziewek – wyjąkał wreszcie niechętnie Gnierat.

 

Piastun parsknął.

 

– E tam, od razu nie po bohatersku. Jak junacy korzystają z pomocy dziewek jakoś nikt nie odbiera im bohaterstwa. Liczy się zmyślność, i tego przede wszystkim starałem się nauczyć Siemowita. Osiłka z mieczem, gotowego za ciebie walczyć zawsze się znajdzie. – Poklepał druha po plecach. – Nic się nie martw. Jak się Popiel pojawi, pierwsze, co zrobi, to się obeżre i upije. Zaatakujemy o świcie, jak będą w kociokwiku po piwie.

 

 

Ostrów Tumski

 

Popiel dotarł do Ostrowia, gdy słońce stało wysoko na niebie. Zmęczeni wojowie zmyli z siebie najpierw pot w rzece, po czym knež zarządził ucztę, jakkolwiek Biezdar próbował nakłonić go do działania. Włodarz całkiem rozsądnie odparł, że rusałki nie wyjdą przed zachodem słońca, więc mają sporo czasu. O ile oczywiście za zniknięciami stoją rusałki.

 

Kmiecie zostali zmuszeni do otwarcia swoich beczek z piwem, a ich białki do przygotowania mnóstwa jedzenia, które szybko znikało. Mięsiwo i dzbany donosiły dziewki, niektóre niemające nawet dziesięciu lat, uginając się pod ich ciężarem.

 

Woje pili i jedli, chełpiąc się swoją dzielnością. Przejechali przez noc, z knežem na czele, bez lęku przed nocnicami i Bobokiem, jak prawdziwi bohaterowie. Wszyscy dobrze się bawili, tylko Bereźmianowi piwo coraz mniej smakowało. Dopijał jednak zawartość kielicha, by jasnowłosa dzieweczka z dwoma krótkimi warkoczykami mogła mu dolewać, wypinając przy tym zgrabny tyłeczek. Jednak gdy próbował ją złapać, wywijała się ze śmiechem. Drażniła go i zwodziła. A jak skończyło jej się piwo w dzbanie, czmychnęła ku chatom. Ruszył za nią. Dotarłszy do budynków, zauważył jej lniane, krótkie giezło na skraju lasu. Spojrzała na niego i zachęcająco się uśmiechnęła, po czym odwróciła się i pobiegła. Bez namysłu pobieżył za nią przez most.

 

Gdy dzieweczka sprawdzała, czy podąża za nią, czasem jakby widział na jej twarzy strach, ale musiał być udawany, uznał Bereźmian. Może była młodziutka, ale zwodzić już potrafiła. Jak tylko ją złapie, pokaże jej, że knežowego woja żadne samicze uroki się nie imają.

 

Nagle potknęła się o wystając korzeń i upadła na ziemię. Bereźmian był tuż przy niej i zanim się zerwała do dalszego biegu, przygwoździł ją swoim ciężkim cielskiem do podłoża.

 

– Widzisz, maleńka? Ode mnie nie ma ucieczki – wychrypiał, rozrywając jej giezło na płaskiej piersi.

 

Zaśmiała się i równocześnie pod dłońmi poczuł rosnące krągłości. Oderwał ręce od kobiecych piersi, jakby parzyły. Chciał odskoczyć od tej obrzydliwej czarodziejki, gdy poczuł miecz na karku. Znieruchomiał.

 

– Lubisz dzieweczki, które ledwo co odrosły od ziemi, Bereźmianie? – Usłyszał za swoimi plecami.

 

Nagle dojrzała ciągle leżąca pod nim czarodziejka uśmiechnęła się szeroko.

 

– Jestem pewna, że my cię polubimy. Zgadza się, siostry? – Odpowiedział jej radosny śmiech. Uniosła się i przyciągnęła woja do siebie. – I wiesz co? – szepnęła tuż przy jego ustach. – Możesz krzyczeć do woli.

 

I Bereźmian, który nie lękał się nocnic ani Boboka, którego nie był w stanie powstrzymać żaden wróg, zaczął krzyczeć. Z uczuciem, jakby od tego zależało jego życie. Nie zależało.

 

Drugi wystawił męskość na próbę.

 

Niech pozna bezradność i ból.

 

Czemuż zabrali dziewczynie wianek?

 

 

Grzybowo

 

Lesia leżała w łożu Rzepichy, w jej niewielkiej izbie, którą ta oddała synowi na pokładziny. Przykryła się prawie pod szyję grubą niedźwiedzią skórą, aż pot leciał z niej ciurkiem. W trakcie wieczerzy umknęła w ustroń, by nie rzucać się w oczy. Wojowie musieli mocno ją przeklinać za niedosmakowaną potrawę, będącą jej własną wariacją na temat prostego dania. Wystarczyło przecież utłuc ziarna jęczmienia z miodem, uprażyć, rozkruszyć, wsypać na wrzątek i… właśnie dosmakować przyprawami. Z którymi chyba przesadziła.

 

Rzepka nie robiła jej jednak wyrzutów, jakby dokładnie tego się spodziewała. Stwierdziła tylko z całkowitą pewnością, że Lusia wszystkiego się szybko nauczy, po czym odesłała ją do mniejszej izby, by tam czekała na swojego męża.

 

Siemowit wszedł ze świecą w dłoni, którą postawił na skrzyni przy łożu. Obserwowała go z zaciekawieniem, ale i niepewnością, gdy się rozbierał.

 

– Coś ty wymyśliła? – spytał dziewki z rozbawieniem. Spróbował ściągnąć z niej futro, ale ze zdziwieniem zauważył, że przyczepiła się do niego, mocno ściskając je dłońmi. – Co jest, Lesia?

 

Przygryzła wargę z zakłopotania.

 

Siemowit przyjrzał się dokładniej jej twarzy, marszcząc brwi.

 

– Chyba nie chcesz powiedzieć… – zaczął i urwał, nie mogąc uwierzyć w taką możliwość.

 

Westchnęła ciężko i spojrzała na niego smutno swoimi wielkimi oczami.

 

– To wszystko przez babki – pożaliła się. – Nie wypuszczały mnie z grodu na żadne święto, więc jak miałam poznać jakiegoś męża…? A jak byłam z dziadkiem, to żaden się nie ważył podejść…

 

Spuściła powieki i pozwoliła, by spod nich wydostało się kilka łez. Chlipnęła żałośnie.

 

– Siemaszko – odezwała się po chwili, błagalnie, gdy młodzieniec wciąż milczał, i uniosła rękę, by otrzeć łzy. Futro opadło z jednej strony, odsłaniając fragment piersi, ale dziewka nie zwróciła na to uwagi. – Nie odeślesz mnie…?

 

Młodzieniec odchrząknął zakłopotany.

 

– Cóż, to… hm, pewnie będzie coś nowego.

 

Okolice Grzybowa

 

Zmierzchało, gdy Bajka znalazła ustronne miejsce przy zarośniętej, pokrytej rzęsą sadzawce. Rozebrała się i schowała w krzakach wszystkie swoje rzeczy. Weszła do wody, by schłodzić się przed biegiem. Kilka razy zanurzyła się cała, po ostatnim z sadzawki wyskoczyła już jako ciemnoszara wilczyca i ruszyła w las.

 

Poczuła się swobodna i szczęśliwa, z głową wolną od wszelkich myśli. Liczył się tylko bieg, szybkość. I zapach. Gdy złapała woń sarny, opanował ją zew i rzuciła się w pogoń. Dogoniła płoche zwierzę zbyt prędko, skoczyła, przegryzając od razu gardło. Chętnie pobawiłaby się dłużej, ale była bez obiadu, a przemiana zawsze jeszcze wzmagała apetyt. Pochłeptała ciepłą krew, po czym rozerwała brzuch, by dobrać się do serca i wątroby.

 

Nagle poczuła obecność obcego. Zerwała się gwałtownie i zawarczała, grożąc każdemu, kto chciałby się zbliżyć do jej ofiary, zanim z nią skończy. Niczego nie usłyszała. Rozejrzała się po lesie, wciąż powarkując ostrzegawczo. Gdy w końcu uznała, że jest sama, chciała wrócić do swojej uczty. Wtedy ostry podmuch powietrza rzucił ją na drzewo paręnaście kroków dalej. Zaskomlała i osunęła się na ziemię.

 

Przed nią pojawił się wir powietrzny, który powoli zaczął się przemieniać w męża. Wysokiego, rogatego, z długą brodą i wielkim, zwisającym prawie do kolan przyrodzeniem. Od razu rozpoznała Borowiła, zwanego też Borewitem, pana lasów i zwierząt.

 

Bajka zaczęła się trząść, gdy samym spojrzeniem wymusił na niej przemianę. Już we własnym ciele, pobladła skuliła się w kłębek, patrząc na boga z przerażeniem.

 

– Weles ci nie mówił, widłaczko, że nawet jego dzieci muszą mi składać pierwej ofiarę, nim zabiją to, co moje?

 

Dziewka nie była w stanie wydusić z siebie słowa, tylko pokręciła gwałtownie głową. Nie mówił. I przez te lata, odkąd została widłakiem, nigdy nie natknęła się ani na Borowiła, ani na jego żonę, Dziewannę. Aż do tej majowej nocy.

 

– Cóż, widłaczko. Niewiedza nie chroni przed karą – poinformował ją, zbliżając się.

 

– Kara jednak – odważyła się w końcu odezwać, wiedząc, że władztwo lasów nie cenią tchórzy – nie powinna być tożsama, jak wtedy, gdyby winę popełniono z pełną świadomością…

 

Bóg przyjrzał się dziewce dokładniej, z zaciekawieniem, a Bajka zauważyła, że jego członek zaczyna rosnąć i unosić się.

 

– Istotnie, widłaczko – przyznał jej rację, rozbawiony. – Nie tożsama. Ale wystarczająco bolesna, by wina się nie powtórzyła.

 

Wiedźma przełknęła głośno ślinę. Oj, tak. To będzie dotkliwa kara.

 

 

Ostrów Tumski

 

– Popielu! – Knež drgnął i ze złością spojrzał na siedzącego opodal Biezdara, ale tym razem to nie on przerwał mu ucztę składającą się z opiekanego w glinie jeża, delikatnych gołębi gotowanych na piwie, upieczonej na wolnym ogniu świni z czosnkiem i ziołami oraz polewki z lebiody.

 

– No czego tam? – mruknął do dziesiętnika Krzywosąda.

 

– Bereźmian gdzieś zniknął, knežu.

 

Włodarz machnął ręką, lekceważąco.

 

– Pewnie na dziewki polazł. – Wbił zęby w żeberka, ale dziesiętnik nie ustępował, tylko odchrząknął niepewnie.

 

– Sprawdziliśmy. Wszystkie młodsze dziewki są już doma, starsze tu usługują…

 

Popiel znieruchomiał, zaskoczony, po czym rozejrzał się po wojach.

 

– Który go widział ostatni?

 

Podchmieleni mężowie popatrzyli po sobie.

 

– Chyba poszedł na stronę, gdy podano figi z makiem i kwaszone rydzyki – odparł jeden z nich.

 

– W stronę chałup – sprostował drugi.

 

Knež spojrzał ostro na kmieci i ich białki.

 

– Popielu, my nie… – odezwał się jeden z najstarszych mieszkańców osady. – Nic mu nie zrobiliśmy…

 

– Jak i innym?! – wrzasnął włodarz.

 

Wojowie wstali z ław i sięgnęli do broni. Ci, którzy pełnili straż, zaczęli okrążać kmieci.

 

– Knežu! – krzyknęła nagle jedna z dziewek donoszących piwo. – Widziałam, jak jeden z twoich zszedł z Ostrowia. Mostem na bagna i pewnie dalej do lasu.

 

Popiel zatrzymał na niej swój twardy wzrok.

 

– Czyżby… – Powstał i zbliżył się do młódki, która hardo wytrzymała jego wzrok. – No dobrze – orzekł, klepiąc ją w policzek. – Sprawdzimy to. Biezdar – odwrócił się do swoich wojów. – Zostajesz w osadzie. Sam sprawdzę las.

 

Wojewoda spojrzał na dziesiętnika, któremu niemo próbował przekazać, by uważał na kneža.

 

Wyszli z osady drewnianym mostem. Musieli zostawić konie, zaraz za rzeką rozciągały się bagna i do lasu prowadziły tylko wąskie ścieżki. Popiel kazał też zabrać dziewkę, która ponoć widziała, jak Bereźmian opuszczał Ostrów. Na czele pochodu, w słabym świetle pochodni, szukał śladów stóp łowczy.

 

Chociaż już słońce wstało, im dalej wchodzili w las, tym było ciemniej. Dziewka rozglądała się na boki, ale trzymana mocno przez woja nie miała możliwości uciec. Niecierpliwy knež mruczał pod nosem na powolnego tropiciela, który nie potrafił znaleźć żadnych śladów. Tak jak wcześniej mówił Biezdar, Bereźmian zapadł się pod ziemię jak wcześniejsi drużynnicy. Chyba że wcale nie poszedł do lasu.

 

Łowczy zatrzymał się na rozwidleniu i potargał wąsisko.

 

– Ki bełt. – Pokręcił głową, nic nie rozumiejąc. – Jakby jakiś błędnik zwodził nas na manowce…

 

– Tam! – krzyknęła nagle dziewka. – Błędne ogniki!

 

Wszyscy spojrzeli w prawo, gdzie rzeczywiście błękitne światełka ułożyły się w dwa rzędy, tworząc ścieżkę.

 

– Popielu? – Krzywosąd oczekiwał na decyzję kneža.

 

Włodarz parsknął krótko.

 

– Też coś. Jakbyśmy się mieli nabrać. Łowczy, w lewo – polecił. – I wyciągnąć broń, tarcze przed siebie – dodał po chwili, wiedząc, że gdzie pojawiają się błędne ogniki, tam zaraz różne dziwy się dzieją.

 

Sam nie miał tarczy, uważał, że tylko przeszkadza w walce. Zresztą podczas ataku wszyscy woje odrzucają je od razu, przydatne są tylko do ochrony przed strzałami czy lecącymi włóczniami.

 

– Popielu!

 

Zadziwiony włodarz zauważył, że dziesiętnik rzuca się na niego całym ciałem. Obaj przewrócili się na ziemię, a na twarz kneža opadły krople krwi z ust Krzywosąda. Dopiero po chwili zrozumiał, że leżący na nim mąż jest martwy. Strzała sterczała z jego pleców niczym kolec.

 

– Za drzewa! – wrzasnął co sił w gardle.

 

Gdy woje chowali się przed ostrzałem, dziewka kopnęła tego, który ją trzymał, w krocze i zgięta w pół pomknęła w las.

 

– Do boooju! – dotarło do nich z oddali.

 

Płytkimi mokradłami nadbiegali w ich stronę woje w samych gaciach, które były jedynym strojem bojowym ludu słowiańskiego od zarania dziejów, w dłoniach dzierżący długie miecze, bardziej poręczne do pieszej walki topory albo i potężne maczugi nabijane krzemieniami.

 

Popiel od razu rozpoznał opolskich namiestników prowadzących zbrojnych.

 

– Zdrada! – wrzasnął. – Kto ze mną, na nich!

 

– Popiel! – odkrzyknęli wierni mu drużynnicy. Odrzucili niewielkie, okrągłe tarcze i rzucili się do walki, nie przejmując się, że napastników jest trzy razy więcej.

 

Siódmy i szósty – dziesiątek wodzowie.

 

Knež każe, to czynią.

 

Umrą więc dla niego.

 

Czemuż zabrali dziewczynie ojca?

 

Okolice Grzybowa

 

Bajka ostrożnie podmywała się w sadzawce. Dzięki widłactwu szybko przestawała krwawić, ale ból zadany przez boga wciąż pozostał. Na moment przymknęła oczy, gdy przed nią wyrósł wielki cień.

 

– Dobrze się bawiłeś? – rzuciła ostro. Była na niego wściekła, że „zapomniał” ją ostrzec przed Leszym.

 

– Zaiste – odparł, rozbawiony, niskim, gardłowym głosem.

 

Opuściła giezło, by zakrywało od góry nogawice i odwróciła się z rozgniewaną miną.

 

– Czego chcesz?

 

Mąż w czerni uniósł lekko ciemne krwi.

 

– Mieliśmy umowę, dziewko – przypomniał.

 

Wzruszyła ramionami.

 

– Jestem tego pomna. Czego chcesz teraz?

 

Uśmiechnął się lekko.

 

– By Siemowit nie został knežem.

 

Zmarszczyła czoło.

 

– A czemuż to?

 

– To już nie twoja sprawa. Przeszkodzisz w gramole – rozkazał.

 

– Nie – odparła twardo, patrząc na męża niewzruszenie.

 

Oczy mu zapłonęły szkarłatem.

 

– Chcesz złamać słowo dane bogowi, dziewko? – zapytał powoli.

 

– To ty łamiesz swoje, Welesie! – odparła gwałtownie. – Może to ich gramoła, ale moja wróżda. Mój czas na pomstę. Obiecałeś mi to!

 

Bóg chwilę milczał, przyglądając się Bajce wściekłym wzrokiem.

 

– Zaiste – zgodził się, prawie cedząc słowa. – Obiecałem, Myszko. Będziesz zatem miała swoją wróżdę. A potem Siemowit zginie – dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu.

 

Dziewka drgnęła, po czym skinęła głową.

 

– Niech się stanie.

 

Weles uśmiechnął się lekko.

 

 

Grzybowo

 

Lesia weszła do głównej izby pełnej wojów jak trusia. Niewolne z większą pewnością siebie roznosiły piwo i przekąski. Stanęła za swoim mężem z dzbanem pełnym zdrowego kwasu chlebowego, który ten uwielbiał, nie spuszczając oczu z ruchomego kubka w jego dłoni i zastanawiając się, jakim cudem ma go napełnić. W końcu postawiła dzban na stole. Młodzieniec spojrzał na nią zaskoczony, ale zaraz uśmiechnął się i objął ją w pasie.

 

– Lesiu, usiądź z nami.

 

Dziewka niepewnie zerknęła na starszych wojów, zastanawiając się, czy ciągle mają w pamięci jej nieudaną potrawę. Szybko przerzuciła nogi przez ławę i usiadła ze spuszczonymi oczami.

 

– Piast rozpoczął gramołę. Jeśli mamy zwyciężyć, musimy się pospieszyć. Zebrać mężów i ruszyć na Gnezdno. Jak zdobędziemy Świętą Górę, wszyscy się do nas przyłączą, uznając cię za wybranka bogów – mówił dalej Boćko.

 

Siemowit nalał sobie kwasu i napił się.

 

– Sami nie damy rady. – Pokręcił głową najstarszy z wojów z grubym, siwym wąsem.

 

– Co nie damy?! – oburzył się rówieśnik Siemaszki, odstawiając z trzaskiem niedopity kubek z piwem. – Jasne, że damy. Gnezdno już jest nasze!

 

Boćko westchnął ciężko.

 

– Gnezdno, mój młody Kocelu, okala niemal z każdej strony woda, a do tego jest doskonale obwarowane. Wały tworzą belki ułożone na przemian wzdłuż i w poprzek w gęstych rzędach, przesypanych ziemią. Nie spalą się. Wysokie na siedmiu mężów, szerokie na dwunastu. A niedawno jeszcze żyrzec obwarował dodatkową palisadą drugie podgrodzie. Szturmem się go nie zdobędzie, oblężenie może potrwać i całe lato. A chyba nie muszę ci mówić, że nie mamy tyle czasu.

 

Woje pomrukiwali z uznaniem na tak dobrą znajomość grodu, a Kocel zacisnął usta. Nie dał się przekonać. Był w gorącej wodzie kąpany i uważał, ze starcy za dużo myślą, a za mało działają.

 

– Może sami otworzą bramy…

 

Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na zawstydzoną Lesię, która nie spodziewała się, że jej ciche słowa rozbrzmieją w całej izbie przy zapadłej nagle ciszy. Zaczerwieniła się słodko i nie ważyła podnieść wzroku.

 

– Czemu mieliby to zrobić, moja miła? – zapytał łagodnie Siemowit.

 

Przełknęła niepewnie ślinę i zerknęła na swojego męża spod długich rzęs.

 

– Przecież jesteś junakiem… – zauważyła. – A… na Świętych Wzgórzach czczą Świętowita…

 

Młodzieniec zamyślił się, woje spojrzeli po sobie. O tym nie pomyśleli. Czy żyrzec jednak posłucha syna swojego boga?

 

– Mimo wszystko musiałbym mieć wojsko, które da starcowi do myślenia… – zastanawiał się na głos Siemowit. – I coś, co poprze moje roszczenia…

 

– Masz coś takiego. – Nikt nie zauważył, jak Rzepka weszła do izby. W dłoniach trzymała przedmiot mający nie więcej niż dwa łokcie, otulony białym płótnem. – To dar od twego ojca, Siemowicie. Czekał aż będzie potrzebny.

 

Młodzieniec aż się zachłysnął, gdy matka zaczęła odwijać krótki miecz. Wyciągnął dłoń, by go dotknąć, nagle zmarszczył brwi i powstrzymał się.

 

– Hm… Trochę… wyszczerbiony…

 

Rzepka pokręciła głową.

 

– To nie są szczerby, synu. Swarożyc wykuł go specjalnie dla ciebie. – Położyła mu miecz na dłoniach. – Może i za krótki, by walczyć nim z konia, ale na poparcie roszczeń wystarczy aż nadto.

 

Siemowit wstał i uniósł miecz, by każdy mógł go obejrzeć. Pod jego dotykiem faliste ostrze rozżarzyło się ogniem. Lesia uskoczyła z cichym piskiem, nie odrywając jednak od niego wzroku, wojowie powstali, wykrzykując imię młodzieńca.

 

– Sława Siemowitowi!

 

– Sława junakowi!

 

– Rzepko! Rzepko! – Przez grube głosy wojów z trudem przebijał się inny, mocno zziajany. W progu upadł na deski podłogi młody goniec. – Klęska… – wyjęczał. – Piast ubity.

 

 

Gnezdno

 

Oba podgrodzia Gnezdna pulsowały życiem. Na Wzgórzu Lecha, zwanym też Świętym Wzgórzem, znajdował się wielki gród, nad którym jednak górował jeszcze czterotwarzowy posąg Świętowita, patrolujący wszystkie strony świata i stojący w cieniu wielkiego, starego dębu.

 

Przed chramem boga zebrała się grupka ludzi, nie ważących się jednak podejść zbyt blisko. Pomocnik żyrzca wyprowadził ze świątyni narowistego białego konia należącego do boga, który miał przepowiedzieć przyszłość. Powoli go wiódł do potrójnego rzędu skrzyżowanych ze sobą, wbitych w ziemię włóczni. Zatrzymał się przed nimi i ściągnął koniowi wodze. Zwierzę rozejrzało się wokół, jakby pytało, czego się od niego oczekuje, po czym skupiło wzrok na stojącym za rzędami włóczni starcu w długiej białej szacie oraz o siwych włosach i brodzie sięgających aż do pasa.

 

– No, koniku – mruczał pod nosem żyrzec. – Nie rób mi wstydu.

 

Wierzchowiec parsknął, ale w końcu ruszył przed siebie. Starzec obserwował go uważnie ze zmarszczonym czołem. Gdy zwierzę przeszło przez włócznie, poklepał je po szyi i dał słodki przysmak do schrupania.

 

Obserwujący wróżbę mieszkańcy Gnezdna mieli nietęgie miny, a młody pomocnik wręcz przerażoną. Żyrzec westchnął ciężko.

 

– No to mamy wojnę – mruknął cicho, tak że tylko uczeń go słyszał. – Z powodu klątwy jednej dziewki, która nie chciała lec z knežem, i syna drugiej, która aż nazbyt chętnie legła z bogiem. – Ech, czasy – mruczał dalej żyrzec, obejmując boskiego konia. – A tyś pewnie rad? – Ostatnie słowa ze złością skierował w stronę posągu Świętowita.

 

Pomocnik kapłana patrzył na niego szeroko otwartymi oczami, zszokowany, że ten śmie besztać boga.

 

A jakże.

 

Wysoko na szczycie wzgórza, na drewnianej twarzy tuż nad torsem z mieczem pojawił się pełen zadowolenia uśmiech. Nieopodal, z gniazda założonego wysoko na dębie, zaskrzeczał młody bielik.

 

 

Grzybowo

 

– A co z moim dziadkiem? – zapytała cienkim głosem przerażona Lesia.

 

Goniec przestał pić i pokręcił głową.

 

– Przykro mi. Lesław też zginął.

 

Pierwszą myślą dziewki, gdy to usłyszała, było: co teraz ze mną? I zawstydziła się z początku. Oczywiście kochała dziadka i przykro jej było, że jest martwy, ale ostatecznie uznała, że teraz liczyła się jej przyszłość. I że Lesław chyba poparłby takie myślenie.

 

– No, Chyży – odezwała się Rzepka, gdy młodzieniec brał się za dolewkę piwa. – Opowiadaj.

 

Goniec westchnął.

 

– Wszystko szło dobrze, z początku. Zaatakowaliśmy ich znienacka, ostrzeliwując z lasu. Zanim się pochowali, Popiel stracił znaczną ilość wojów. Gdy doskoczyliśmy do nich z mieczami i toporami, po niedługiej walce wydał rozkaz odwrotu, ale szliśmy za nimi, nie dając możliwości wycofania się. I gdy już się wydawało, że zwycięstwo jest w zasięgu ręki, że zaraz Popiel padnie, pojawił się Biezdar z drugą częścią drużyny i zaszedł nas od tyłu… Piast dostał włócznią w plecy. Lesława zabił sam wojewoda knežowy…

 

– A inni? Co z resztą naczelników?

 

– Gnierat umknął do pobliskiego Moraczewa. – Wzruszył ramionami. – Nie wiem jak Boromir…

 

Odchrząknął i zerknął błagalnie na Rzepkę, która łaskawie sama nalała mu piwa. Woje zaczęli gadać jeden przez drugiego, wyzywając i przeklinając Popiela.

 

– Musimy się przygotować do oblężenia! – Przebił się jeden głos w ciżbie innych.

 

Rzepka pokręciła głową.

 

– Nie na nas napadnie najpierw, Krucie.

 

– Prawda – poparł swoją panią wojewoda Boćko. – Zacznie od najbliższego i słabiej obwarowanego grodu.

 

– Moraczewo – domyślił się Siemowit. – Czy zdążymy przyjść im z pomocą?

 

Boćko pokręcił głową.

 

– Nie ma szans. Co prawda wały Moraczewo ma mocne, ale obsadę wciąż osłabioną po niedawnych igrach rodowych. By je zdobyć Popiel nie potrzebuje wielkich taranów. Zanim do nich dotrzemy, będą już zgliszcza.

 

Siemowit pokręcił głową z rozżaleniem.

 

– To ani tryzny nie możemy zrobić Piastunowi, ani go pomścić.

 

Matka położyła mu rękę na ramieniu.

 

– Pamiętaj, czego cię uczył, synu. Piast nie chciałby, byś zrobił coś głupiego, i to jeszcze z myślą o nim.

 

Westchnął i potrząsnął głową.

 

– Wyprawimy więc tryznę bez stosu i ciała. Teraz będziemy pić za duszę Piasta, a jutro wyruszymy na Gnezdno, jak uzgodniliśmy.

 

Pomysł zyskał powszechne uznanie. Woje zaczęli wspominać swojego namiestnika, dopominając się piwa. Rzepka pokręciła głową, ale nie sprzeciwiała się. Rozumiała, że tego właśnie potrzebują przed wznowieniem gramoły. Wyszła z izby, by wydać polecenia niewolnym.

 

Siemowit spojrzał na milczącego Boćka, który skinął głową. Odwrócił się więc do swojej młodej żony i wziął jej dłonie w swoje.

 

– Chciałbym, abyś pojechała do Gieczy, Lesiu – powiedział, uważnie jej się przypatrując.

 

Spojrzała na niego z przestrachem w słodkich oczach.

 

– Pozbywasz się mnie?

 

Zaśmiał się cicho.

 

– Ależ skąd, głuptasku. Jeśli jednak chcesz być knežną… musisz zdobyć dla mnie wojów swojego dziada, którzy zostali w Gieczy i pobliskich osadach. Chciałbym, byś zawiozła do nich moje wici wzywające do gramoły.

 

Zmarszczyła brwi, dumając nad tym mozolnie.

 

– I myślisz, że mnie posłuchają?

 

– Twoi stryjkowie są niewiele od ciebie starsi i nie dali się jeszcze poznać w boju. Ciebie woje Lesława znają od dziecięctwa, wszędzie z nim jeździłaś. A poza tym, teraz jesteś moją żoną, żoną junaka. Jestem pewien, że dasz sobie radę, moja miła. – Uśmiechnął się i pocałował ją lekko w usta.

 

Oczy Lesi błyszczały z radości.

 

– Skoro tak sądzisz… Przyprowadzę ci wszystkich, którzy nie są konieczni do utrzymania grodu – przyrzekła poważnym tonem.

 

– Tylko im nie przygotowuj strawy – mruknął Boćko i żona jego pana się żachnęła i zarumieniła, tym razem z zawstydzenia.

 

 

Moraczewo

 

Dalko wyszedł do lasu o świcie, tuż za dziewkami prowadzonymi przez jego młodziutką żonę na pierwsze owoce. Chciał znaleźć się z nią sam na sam, bez wszechobecnych oczu i uszu krewniaków, służby i niewolnych. Nie po to tak się natrudził, by przekonać dziadka do przyjęcia do rodu sieroty bez możnych krewnych, by teraz dzielić się widokiem swojej żonki. Albo i ciałem. Odkąd Gnierat wrócił, tchórzliwie umykając z pola bitwy, zamknął się w sobie i rządy w rodzie przejął ojciec Dalka. Który nazbyt często zerkał na swoją młodą snechę.

 

Dalimir zauważył ją z daleka, w nowej, malinowej zapasce wyróżniała się wśród prosto ubranych dziewek. Starał się zbliżyć do niej bezszelestnie. Położył palec na usta, nakazując niewolnej, która go dostrzegła, milczenie. Będąc z dwa kroki od żony, rzucił się do przodu i złapał ją w pasie. Jeżyna pisnęła, próbując się wyrwać. Oboje upadli na ziemię, turlając się, póki nie zatrzymali się na drzewie.

 

– Dalko! – oburzyła się Jeżyna.

 

Dziewki zaśmiewały się z nich, póki mąż nie spojrzał na nie ostro. Porwały swoje wiklinowe kosze i pomknęły dalej w las, zostawiając młode stadło razem.

 

– Zawsze, gdy widzę twój tyłeczek, robię się twardy – wyznał Dalimir swojej żonie wprost, bez ogródek. – Wypnij się słodka, Jeżynko.

 

Wywróciła oczami, ale zgodnie odwróciła się do Dalka plecami, wypinając tyłek i unosząc zapaskę. Mąż wbił się w nią od razu jakby od tego zależało jego życie. Zerwał jej z głowy białą chustę mężatki i złapał za krótkie, ciemne włosy, wyginając ją w łuk.

 

Nie potrzebował wiele czasu, by dojść. W końcu upadli oboje na ziemię, wykończeni. Dopiero wtedy doszły do nich krzyki i łomot. Dalko zmarszczył brwi.

 

– To z grodu… – zdziwił się.

 

Gdy zrozumiał, co to znaczy, zerwał się na równe nogi i wiążąc sznurki od gaci w biegu, rzucił się w stronę Moraczewa. Przerażona Jeżyna pobiegła za nim. Znalazła go na skraju lasu, wpatrzonego z niedowierzaniem w płonący gród, plądrowany przez drużynę kneža. Gdy chciał ruszyć do swoich, żona złapała go w pół.

 

– Nie możesz!

 

Spojrzał na nią zdziwiony.

 

– Może i jestem młody, ale machać mieczem i strzelać z łuku potrafię – odparł ostro. – Moim obowiązkiem jest być teraz w grodzie.

 

– I dać się zabić?! – wrzasnęła wściekła Jeżyna. – I zostawić mnie? I to maleństwo, które noszę pod sercem?! To wobec nas masz obowiązki!

 

– Nie rozumiesz… – zawahał się Dalek. – Mój siem…

 

Jeżyna odwróciła go do siebie i spojrzała prosto w oczy.

 

– Nie możesz im już w żaden sposób pomóc – powiedziała wolno, twardym głosem. – A twoja śmierć w niczym im nie pomoże. Lepiej zbierzmy dziewki i ruszajmy w drogę. Tylko żyjąc będziesz mógł ich pomścić.

 

Dalimir spojrzał jeszcze raz na płonący gród rodowy, który kiedyś miał być jego. Wzrok mu stwardniał.

 

– Dobrze. Pójdziemy do Grzybowa. Tam będziesz bezpieczna. A ja przy Siemowicie znajdę wróżdę.

 

 

Bór, okolice Ostrowia Tumskiego

 

Bajka przemierzała lasy od osady do osady, pieśnią porywając mężów, nawet prostych oraczy, do gramoły Siemowita. Wszyscy już słyszeli o nieudanym powstaniu jego piastuna, ale w junaku pokładano większe nadzieje. Powszechnie wierzono, że syn boga musi opiekować się ludem, chronić go przed wszelkimi niebezpieczeństwami, i tymi pochodzącymi od ludzi, i tymi od nieludzi. A mieszkańcy opola ostrowskiego szczególnie chętnie słuchali pieśni o buncie. Wciąż pamiętano dawnego naczelnika, z Myszków, który był dobrym sędzią i gospodarzem. Obecnym, od piętnastu lat, był wojewoda knežowski, Biezdar, nagrodzony naczelnictwem za zdobycie Ostrowia Tumskiego. Na szczęście rzadko bywał w okolicy, ale jego zastępcom lud był równie niechętny.

 

Kolejna osada była oddalona od ostatnio odwiedzonej na tyle daleko, że Bajce nie udało się dobiec w jeden dzień. Postanowiła przespać się w lesie, zanim wyruszy w dalszą drogę. Niczym u wilka, jej sen był urywany i czujny. Zbliżający się poczet wyczuła dopiero, gdy tańcował tuż obok jej posłania. Głównie po kwietnym zapachu wydobywającym się z ciał rusałek, ponieważ bose stopy ledwo stykające się z ziemią nie wydawały żadnego dźwięku.

 

Bajka zerwała się na równe nogi, nieufnie obserwując zielone dziewki.

 

– Witaj, siostro – odezwała się jedna z tańcujących, przemykając wokół wiedźmy.

 

– Nie jestem waszą siostrą – sprostowała spokojnie Bajka.

 

Zaśmiały się.

 

– A powinnaś. W końcu zajęłyśmy się wojem lubującym się w młodych dzieweczkach… – zauważyła druga.

 

– Jesteś naszą dłużniczką – dodała kolejna.

 

– A dziewki, jeśli nie zaznały jeszcze miłości, spłacają go nam tylko w jeden sposób.

 

– Dołączając do naszego korowodu, Bajeczko – wyjaśniła kolejna, jakby nie była to powszechna wiedza.

 

Wiedźma pokręciła głową.

 

– Chętnie bym do was dołączyła, zielone dziewczyny – odparła ostrożnie, by nie urazić rusałek. – Jestem jednak widłaczką, należę do Welesa. Poza tym już od dawna zaznaję miłości…

 

Zielonowłosa, będąca najstarszą z korowodu, chociaż poza barwą włosów nic na to nie wskazywało, przystanęła przed Bajką, przyglądając się jej uważnie.

 

– Mylisz się, córko Welesa. O miłości nie wiesz jeszcze nic. – Uśmiechnęła się lekko. – Wróć do nas, jak załatwisz swoje sprawy z podziemnym panem.

 

 

Gnezdno

 

– Ktoś ty i czego chcesz?

 

Pod wielki gród, otoczony dwoma podgrodziami i grubymi wałami, w kilkunastu łodziach podpłynęli uzbrojeni woje.

 

– Jam Siemowit Rzepichita, z rodu Lecha. Syn Świętowita. Przybywam po dziedzinę po ojcu i matce – odparł młodzieniec dźwięcznym głosem. Stał na czele jednej z łodzi, wyprostowany, w ciemnej, wygarbowanej skórzanej szacie zapinanej na srebrne guziki.

 

Na odpowiedź trzeba było trochę poczekać. Na wieży przy bramie pojawił się starzec o nieścinanych włosach, w długiej białej sukni. Bez problemu rozpoznano żyrzca. Za nim stało dwóch młodych pomocników, wszyscy byli otoczeni uważnymi łucznikami, gotowymi w każdej chwili, na jeden gest kapłana, zalać łodzie strzałami.

 

– Witaj, Siemaszko – odezwał się żyrzec, używając chłopięcego imienia Siemowita. – Jeśli pragniesz wejść, złożyć ofiarę bogom, zapraszam, ale najwyżej samotrzeć. – Rozłożył dłonie. – Nie jesteśmy w stanie przyjąć całej twej drużyny.

 

Młodzieniec pokręcił głową. Mógł się tego spodziewać. Starzec nie podda się dobrowolnie.

 

– Pragnę wejść do grodu z moimi ludźmi, a potem wraz z wojownikami boga ruszyć na Popiela – odkrzyknął, nie ukazując rozdrażnienia.

 

– Myślisz, że masz ku temu prawo, Rzepichito?

 

– Myślę, że woje Świętowita pójdą za jego synem.

 

– Wszyscy znamy twą czcigodną matkę – odparł pobłażliwie, znużonym tonem żyrzec, jakby mówił do otroka. – Ale ojciec jest nam nieznany. Jak możesz udowodnić swoje roszczenia względem grodu i drużyny boga?

 

Jeszcze gdy kapłan mówił, znad jego głowy nadleciał bielik, głośno skrzecząc „kyik, kyik”. Zatoczył dwa kręgi, po czym gwałtownie zanurkował jakby chciał złowić rybę. Ale jego celem był Siemowit. Młodzieniec podniósł głowę, słysząc zew orła, ale pozostał na swoim miejscu. Nie chciał pokazać ani swoim wojom, ani tym na wałach strachu. Przełknął niepewnie ślinę i powoli uniósł lewą rękę.

 

Orzeł był młody, nie miał chyba jeszcze pięciu lat. Jego ogonowi trochę brakowało do śnieżnobiałej barwy, a dziób wciąż pozostawał ciemnoszary. Gdy wyhamował tuż przed Siemowitem i delikatnie przysiadł na wyciągniętej ręce, młodzieniec uznał to za znak. Podobnie jak jego woje, którzy zaczęli wykrzykiwać jego imię. Zrobiło to również wrażenie na gnezdnianinach. Zbrojni starali się niczego po sobie nie pokazać, ale pomocnicy żyrzca zachłysnęli się powietrzem, nie wierząc własnym oczom. Wolny, dziki ptak drapieżny od tak nie siada grzecznie na ręce niczym tresowany. Kapłan zacisnął usta. To nie był jednak koniec.

 

No dobra, pomyślał Rzepichita, nie zawiedź mnie, ojcze.

 

Huncpiarski smarkacz.

 

Siemowit znieruchomiał, ale w końcu uznał, że coś mu się przesłyszało. Wyciągnął swój niedługi, wyszczerbiony miecz i wskazał nim bramę. Nie był to jednak znak do ataku. Wały zatrzęsły się jak podczas trzęsienia ziemi, gdy wrota wystrzeliły na majdan podgrodzia, wypadając z zawiasów. Młodzieniec spojrzał na żyrzca.

 

– Czy to wystarczy jako dowód na moje roszczenia?

 

Starzec najchętniej ogłosiłby go czarownikiem i oszustem, ale kątem oka zauważył, że obrońcy samowolnie opuścili łuki. Zrozumiał, że został pokonany. Nikt nie będzie walczył z chłopakiem, którego wybrał sobie na towarzysza potomek legendarnego bielika Lecha. A tym bardziej takim młodzikiem, który potrafi mieczem wyrwać potężną bramę. Mógł więc zrobić tylko jedno. Pokłonił się Siemowitowi w pas.

 

– Witaj w Gnezdnie, synu Świętowita – wykrzyknął dźwięcznie, starając się nie ukazać swojej niezmiennej niechęci.

 

Młodzieniec skinął głową i nakazał podpłynąć pod sam gród. Wysiadł na brzeg, po chwili wyprowadzili z łodzi jego konia. Dosiadając go, ciągle trzymał na ramieniu bielika. Nie czekał aż żyrzec zejdzie z wieży, tylko na czele swoich wjechał do pierwszego podgrodzia, przyjmując hołd jego mieszkańców. Zakazał grabienia i gwałtów, teraz to byli jego ludzie. Jego poddani.

 

Brama do wyższego podgrodzia otworzyła się, zanim do niej dojechał. Najwyraźniej rozsądni gnezdnianie nie chcieli tracić kolejnej. Zmierzał do chramu swojego ojca, a za nim i jego drużyną, kroczyli mieszkańcy grodu, ciekawi epokowego widowiska.

 

Zeskoczył z konia tuż przed świątynią i przykazał wszystkim zaczekać. Wszedł do środka sam, tylko z bielikiem na ręku. Gdy żyrzec, cały zdyszany, w końcu dobiegł do świątyni, jej wrota same z siebie zatrzasnęły mu się przed nosem. Starzec zatrząsł się ze złości, ale zaraz uspokoił i wyprostował, by nie robić z siebie pośmiewiska. Westchnął ciężko i spojrzał na posąg na wzgórzu. Tak, pomyślał, to na pewno twój syn. Bezczelny niczym bóg.

 

Wydawało mu się, że odpowiedział mu śmiech.

 

 

Mietlica

 

– Knežu! Knežu!

 

Popiel leżał na stole, przeżarty jak świnia. Nie spał, w przeciwieństwie do większości swoich towarzyszy biesiady, ale udatnie udawał, by wszyscy dali mu wreszcie święty spokój. Po szybkim zdobyciu i spaleniu Moraczewa spodziewał się kolejnych zwycięstw. Zarówno jednak Giecz, jak i Grzybowo były zbyt dobrze obwarowane i branie ich mogłoby trwać miesiące. Nie mogli sobie na to pozwolić, szczególnie po tym, jak młody wychowanek Piasta wyruszył na Gnezdno. Domyślał się, co teraz chcą mu powiedzieć. Siemowit zajął Święte Wzgórza i pewnie zmierza ku niemu, do jego rodowego grodu. Albo wkrótce wyruszy.

 

Wiedział, co o nim opowiadają. Gnuśny Popiel. Zaśniedziały. Po jego rajdzie na rusałki wszyscy mieli nadzieję, że coś się zmieni. Ale tak naprawdę, to on nigdy nie chciał być włodarzem. Odziedziczył tron po ojcu, właściwie była to jedyna rzecz, jaką otrzymał od tego będącego wiecznie w ruchu Popiela, który przybywał do grodu jego matki tylko po to, by ją zapłodnić. A ta spędzała wolny czas od męża, spiskując przeciw niemu ze swoimi starszymi synami. Wielu z nich zginęło jeszcze za życia ojca, próbując odebrać mu władzę. Resztę zabił sam Popiel, gdy wreszcie sięgnął po nią, już po śmierci ojca. Myślał, że jak się pozbędzie braci, będzie miał spokój. Dlatego miał tylko jedną żonę, dwóch synów i parę córek, których nie zostawiał na dłużej samych w grodzie, by nic głupiego im do głowy nie wpadło. Ale i tak ciągle ktoś coś od niego sobie życzył. A przede wszystkim chcieli zabrać mu spokój, a to doprowadzało go do wściekłości.

 

Po którymś wykrzyczanym mu nad uchem: „Knežu!”, złapał miedziany kielich i walnął na odlew w krzykacza.

 

– Czego? – Półprzytomnym wzrokiem powiódł po stojących nad nim wojach. – Nie widać, że odsypiam ucztę?

 

Dziesiętnicy odsunęli się od swojego włodarza na kilka kroków, ale nie odeszli. Zerknęli niechętnie na wojewodę Biezdara, któremu najlepiej wychodziło uładzanie Popiela pod nieobecność knežnej. Ten zacisnął usta, widząc do czego włodarz się doprowadził.

 

– Popielu – zaczął ostrożnie. – Młody Rzepichita zdobył Gnezdno.

 

Knež machnął ręką, zrzucając ze stołu kielich.

 

– Tak, tak. I pewnie krążą o nim niewiarygodne opowieści, jaki to z niego junak. A ja wam mówię, że nie ma się czym przejmować. – Rozejrzał się za kielichem, który poturlał się aż do sieni. Popiel młodszy zbliżył się do ojca z własnym, pełnym miodu, który włodarz szybko osuszył, po czym złapał chłopaka za ramię. – Mój syn by go pokonał w oka mgnieniu, ja dzieciakowi co najwyżej mogę sprawić lanie, bo widać, że Piast go tylko rozbestwił. Chyba za bardzo obawiał się Rzepichy, by być otrokowi dobrym ojcem.

 

Oczy młodego kneža zabłysnęły, gdy zrozumiał, że to może być jego szansa. Wreszcie może wyruszyć w bój, nawet jeśli tylko przeciw młodzikowi, którego Popiel nie traktował poważnie.

 

– Ojcze, z chęcią spełnię twą wolę – powiedział żarliwie. – Poprowadzę drużynę w twoim imieniu i przywiozę ci głowę Rzepichity.

 

Wchodząca do izby biesiadnej na obiad Brużka, otoczona wianuszkiem młodziutkich Popielówien, już chciała zaprotestować. Przecież to ciągle dzieciak, któremu ktoś przez przypadek dał ostry miecz, zamiast drewnianego do ćwiczeń, myślała. Gdy zerknęła na męża, zmieniła jednak zdanie. Odkąd wrócił z polowania na rusałki, które zakończyło się wpadnięciem w pułapkę Piasta, już nawet nie kończył biesiady w jej łożu, tylko dnie i noce spędzał na stole albo i pod. Westchnęła ciężko. Ktoś z Popielidów musi być na polu walki, żeby woje nie zapomnieli komu służą. Już czas, by poznali się na młodym knežu, przyjęli go na następcę starego Popiela. Który niedługo może stracić knežowski stolec.

 

Energicznie podeszła do Biezdara, wzięła go pod ramię i odprowadziła na stronę.

 

– Mój drogi wojewodo – zaczęła z lekkim uśmiechem. – Życie młodego kneža jest twoim zmartwieniem. Niech go zranią, a pasy będę z ciebie darła. – Poszerzyła uśmiech. – Mam nadzieję, że się rozumiemy?

 

Wój zachował kamienną twarz.

 

– Doskonale, moja knežno.

 

Giecz

 

Lesia siedziała w ciemnej chacie jednego z bogatszych kmieci w osadzie, obserwując niewielkie ptaszki latające po głównej izbie. Część z nich łapała się na lepy zawieszone u powały, świergocząc przy tym przeraźliwie i poruszając nimi gwałtownie podczas prób uwolnienia się. Uważała, że to znacznie ciekawsze zajęcie od słuchania bełkotu babek. Oczywiście sami stryjkowie nie pofatygowali się, by z nią porozmawiać. Byli wściekli, że poważyła się zwołać wiec gieczowskiego opola bez pytania ich o zgodę, ale zbyt dęci, by zniżyć się do rozmów ze swoją samowolną bratanką. Woleli się do niej w ogóle nie zbliżać, by przypadkiem nie zrobić jej jakiejś krzywdy. Siemowit pewnie upomniałby się o żonę albo i zorganizował wróżdę na cały ich ród, po tym jak pokonałby Popiela. Chociaż Lesławicze nie wierzyli za bardzo w taką możliwość, uznali, że lepiej nie ryzykować. Jak tylko dowiedzieli się o śmierci ojca, wysłali Popielowi przez umyślnego zapewnienie o ich wierności. Młodsza żona Lesława była siostrą cioteczną Brużki, więc liczono na to, że knež nie będzie się mścił na siemie gieczowskim za niefartowną gramołę. Szczególnie, że ma teraz własne kłopoty z Piastowskim wychowankiem.

 

– Lesławo, bądźże rozsądną! – zaklinała ją krewniaczka Popielowej. – Wystarczy już, że stary lekkomyślnie wystąpił na drogę gramoły. Straciliśmy wielu dobrych wojów przez jego mrzonki. A teraz ty zachęcasz nie tylko pozostałych drużynników, ale i prostych kmieci, którzy już nie pamiętają, kiedy w dłoni trzymali broń, by wstąpili na tę samą ścieżkę? Prowadzącą do niesławy i śmierci?

 

– Nie wystarczy ci, że twój dziadek nie miał właściwej tryzny? Że jego ciało zostawiono wilkom na pożarcie? A dusza pewnie nadal błąka się po tym padole, nie mogąc sięgnąć Wyraju? Chcesz tego również dla swoich rodowców? – dodała inna babka twardo.

 

Lesia spojrzała na nie gniewnie.

 

– Siemiowit jest junakiem. Pewnie już zdobył Gnezdno, a może i nawet zmierza na Mietlicę. Nie chcecie mieć udziału w tym wielkim zwycięstwie?

 

Babki spojrzały po sobie. Najchętniej złapałyby dziewkę za włosy, zaciągnęły do grodu i zamknęły w wieży. Niestety, Siemowit przydał żonie aż trzy dziesiątki zbrojnych do jej drużyny. A i drużynnicy Lesława z jakichś niezrozumiałych względów lubili tę dziwę.

 

– Pani Lesiu – odezwał się od wejścia Kocel. Nigdy wcześniej jej tak nie nazywał, nawet do Rzepichy się tak nie zwracano, chociaż miano ją w głębokim poważaniu. Młodzieniec jednak słyszał jak bez szacunku traktują żonę jego wodza w jej rodzinnym grodzie, więc chciał pokazać babom, że to już nie jest zwykła dziewka. Że jest od nich kimś o wiele lepszym. – Wiec podjął decyzję.

 

Lesia na moment wstrzymała oddech i przymknęła oczy. Nie chciała jednak pokazać przed babkami lęku, więc zaraz spojrzała na dziesiętnika, którego przydał jej na wodza drużyny Siemaszko, i spróbowała się uśmiechnąć z pewnością siebie.

 

– Wyśmienicie, najwyższy czas. – I opuściła izbę, zgrabnie omijając lepy z ptaszkami.

 

 

Gnezdno

 

 

– Wielka liczba wojów idzie, Siemowicie.

 

Wódź spojrzał na swojego wojewodę.

 

– Idzie?

 

– Tak. Bez konnych.

 

Siemowit zmarszczył brwi.

 

– A jak przednia brama?

 

– Wciąż naprawiają – odparł Boćko.

 

Młodzieniec odchrząknął z lekkim zakłopotaniem.

 

– Dobrze, zobaczmy, kto się zbliża, przyjaciel czy wróg.

 

Gdy podeszli do miejsca, w którym jeszcze o świcie znajdowała się brama, rzemieślnicy przerwali pracę i zrobili miejsce junakowi.

 

– Nie wyglądają na wojów – mruknął zdziwiony Boćko.

 

– Zaraz się wszystkiego dowiemy – odparł Siemowit, nie spuszczając oczu z osoby płynącej wpław w stronę grodu.

 

Wojewoda zwęził powieki, by lepiej widzieć. Po chwili zauważył długi warkocz unoszący się na wodzie. Zerknął na młodego wodza i niechętnie zauważył błysk w jego oczach. Ta dziewka jeszcze sprowadzi kłopoty, pomyślał.

 

Siemowit podszedł do brzegu i pomógł wstać Bajce.

 

– Cześć junakowi – powitała go uroczyście.

 

Skinął jej głową ze szczerym uśmiechem.

 

– Cześć córze Welesa. Kogo mi sprowadziłaś?

 

Odpowiedziała uśmiechem.

 

– Wrogów Popiela. To członkowie opola ostrowskiego.

 

– Widzę, że byłaś pracowita jak pszczółka przez te dni. Wrogowie Popiela są zawsze mile widziani. – Zerknął na swoich ludzi. – Przewieźcie ich do grodu. Jak już wszyscy się tu znajdą, niech stawią się na majdanie. Chcę ich poznać.

 

Dopiero z wieczora spora grupa oraczy i rzemieślników z osad ostrowskich ustawiła się w rzędzie, by się pokazać junakowi. Dla większości jedyną bronią było ich narzędzie pracy. Oracze podpierali się o wysokie, przerobione radlice, kosy i widły, ale tylko niektóre posiadały żelazne okucie, natomiast potężnie zbudowani drwale i kowale opierali o swoje ramiona topory i młoty.

 

– A ci? – spytał Siemowit, wskazując na bezbronnych przybyszy.

 

– Otroki – wyjaśniła Bajka. – Liczą, że walcząc dla ciebie, uzyskają wolność. A może i jakieś dobra.

 

Wódź skinął im głową. Niewolnych nie tylko nazywano tym samym słowem, co i niedorostków, ale i podobnie traktowano – nie mieli prawa głosu w sprawach siemu, nie krzywdzono ich bez powodu, a w odpowiednim czasie dawano możliwość wykazania się. Boćko jednak pokręcił głową.

 

– Mają wielkie chęci, ale czy przydadzą się na polu innym niż uprawnym, to się jeszcze okaże – mówił o wszystkich przybyszach.

 

Bajka uśmiechnęła się lekko.

 

– Mogą cię jeszcze zaskoczyć, wojewodo.

 

Stary wój nie był pewien, czy wiedźma coś zrobiła. Mógł to być ledwo widoczny ruch dłonią, skrzywienie ust, mrugnięcie. Nagle jeden z oraczy, który nie mógł słyszeć ich wymiany zdań, podciął nogi młodemu wojownikowi z Grzybowa, drugi przyłożył ostrze do szyi leżącego. Byli szybcy i działali sprawnie.

 

– Może i nie jesteśmy wojami – Najstarszy z oraczy splunął, jego ślina spadła niebezpiecznie blisko ciżem Boćka. – Ale kupą radzim sobie z wojem.

 

Siemowit dotknął ramienia tego, którego radlica mogła przebić gardło woja. Oracz odstąpił od leżącego. Wściekły młodzieniec zerwał się na równe nogi, ale twarde spojrzenie wodza zapobiegło bójce.

 

– Jutro – obiecał. – Teraz idźcie spocząć, a o świcie poćwiczymy.

 

 

Mietlica

 

Popiel młodszy rzucił zakrwawione prześcieradło swojej drużynie na stół, co zostało powitane śmiechem, brawami i okrzykami „krwawa swadźba”.

 

– Jaka była? – zaciekawił się jeden z rozbawionych druhów kneža.

 

– Wąska. Jakby umyślnie ją zaszyto, bym się nie mógł dostać – poskarżył się łada.

 

Pijani wojowie zarżeli.

 

– Może trza było nożem? – radził jeden poniewczasie.

 

– Teraz już jest szersza, będzie łatwiej – zauważył inny.

 

Knež wzruszył ramionami.

 

– O ile jeszcze będzie potrzebna. Odesłałem ją do matki. Niech pobawi się w młodą knežnę, póki ojciec potrzebuje jej ojca. Potem sam wybiorę sobie żonę.

 

– Jasne, Popiele. A teraz pijmy. Dzisiaj krwawa swadźba, a jutro zrobimy krwawą łaźnię Rzepichicie. – Słowa drużynnika zostały przyjęte z radosnym poklaskiem.

 

Giecz

 

Zmierzchało, gdy wiec wreszcie podjął decyzję. Lesia stanęła przed starszyzną sama, za plecami czuła jednak oddech mrowia mężów. Po prawej ustawiły się babki ze stryjkami i ludźmi z grodu. Naprzeciw nich stali jej ludzie, a dokładniej woje jej męża. Wcale jednak przez to nie czuła się pewnie. Podniosła swoje wielkie oczy, którym tak trudno było się oprzeć, i zapytała:

 

– Cóż więc postanowiliście?

 

Odpowiedział jej najstarszy z rady, rówieśnik i towarzysz jej dziadka, Orwat.

 

– Długo radziliśmy nad twoją prośbą, Lesiu – Zamilkł, jakby nie podobało mu się, że właśnie on musi jej oznajmić decyzję starszyzny. – Wszyscy się zgadzamy z tym, że… – odchrząknął krótko – nie znamy Siemowita. Mówią, że to junak, syn Świętowita, ale nic właściwie o nim nie wiemy. Jak więc mamy mu zaufać?

 

Lesia pobladła. Nie musiała się odwracać, by widzieć zadowolenie na twarzach babek i stryjów.

 

– Mnie znacie – odparła mocnym głosem, prosząc bogów, by się nie załamał. – Mi możecie ufać. Znaliście też mojego dziadka, Lesława, którego wybraliście na naczelnika opola. I jemu ufaliście. A on zaufał Siemowitowi. Wysłał mnie do niego, bym została jego żoną. Wierząc, że w przyszłości mój mąż uczyni mnie knežną.

 

Starsi zaszeptali między sobą. Po dłuższej chwili, która Lesi wydała się wiecznością, Orwat znowu spojrzał na nią.

 

– Postanowiono – ogłosił twardym głosem. – Woje z Giecza nie będą służyć Siemowitowi z Grzybowa.

 

 

Kraina Wielkich Jezior

 

Siemowit wydał rozkaz wymarszu niechętnie. Ciągle wierzył, że Lesi się uda i sprowadzi mu doświadczonych wojów z gieczowskiego opola. Żona jednak nie nadchodziła, a jego wojowie powoli zaczynali się nudzić. Byli zawsze chętni do bitki, ale podczas zbyt długich postojów tracili ducha. Boćko poradził, by nie czekać, aż zaczną się ucieczki, tylko zająć mężów najpierw drogą, później budową mostu łyżwowego opartego na łodziach, dzięki któremu wojsko miało przedostać się na drugi brzeg Gopła. Za nim znajdował się główny gród Goplan, Mietlica. Przepłynięcie jeziora nie powinno zająć dużo czasu, nie było szerokie, za to długością przypominało rzeczkę. Nie planowali jednak przeciąć go w najwęższym miejscu, tylko niżej, by od południa zaskoczyć Popiela.

 

Większość wojów stała w gotowości pod bronią, w każdej chwili spodziewając się znaków od wystawionych czujek. Osadnicy ścinali drzewa i budowali łodzie, mniej doświadczeni w boju ćwiczyli walkę.

 

Siemowit obserwował Bajkę podczas ćwiczeń włócznią, która najbardziej ze wszystkich broni, jakie mieli, przypominała używany przez nią podczas wędrówek kostur. Co prawda bajarze są nietykalni, ale czasami trzeba niektórym o tym przypomnieć. Radziła sobie nienajgorzej, czasem tylko rozpraszał ją bielik krążący nad jej głową. Chyba ją polubił, myślał Siemaszko. Tylko czemu musi być tak wściekle zazdrosny, gdy sam zbliżam się do dziewki? Jakby chciał ją mieć tylko dla siebie. Cóż za niedorzeczność. Nie może sobie znaleźć jakiejś zwinnej orlicy?

 

– Wodzu!

 

Przerwał obserwację, by skupić uwagę na biegnącym w jego stronę zwiadowcy.

 

– Zbrojni!

 

Do czujki natychmiast zaczęli zbliżać się też Boćko i niżsi dowódcy, w tym Bajka. Co prawda nie miała takiego doświadczenia wojennego, jak chociażby Wisina, która na czele chąśników napadała nawet na dalekich Danów, ale osadnicy, których sprowadziła, ufali jej. Nikogo obcego nie chcieli, a wśród siebie nie potrafili wybrać, więc została tylko Bajka.

 

– To Lesia? – spytał Siemowit z nadzieją.

 

Zwiadowca pokręcił głową, łapiąc oddech.

 

– Z trzydziestu konnych.

 

– Jak daleko?

 

– Będzie na trzy strzały. Nie śpieszą się. Ani nie kryją za bardzo.

 

– Przygotujmy się, by ich powitać – zarządził wojewoda. – Bajko, ustaw swoich z kosami i radlicami z przodu.

 

Czekali w napięciu na konnych, którzy jechali stępa, jakby nie śpiesząc się nigdzie. Boćko zwęził powieki, coraz słabiej zaczynał widzieć.

 

– Boromir…

 

Zaczekali aż naczelnik najdalej wysuniętego na północ opola wieleńskiego do nich podjechał i zsiadł z konia.

 

– Witaj, Boromirze – Pierwszy odezwał Boćko, skinąwszy głową przybyszowi.

 

– Witajcie, wojewodo, Siemaszko.

 

Siemowit zignorował to, że został nazwany dziecięcym imieniem. Ale nie polubił naczelnika.

 

– Gdzie się podziewałeś, stary druhu? – Ciężar rozmowy przejął na siebie Boćko, starając się, by brzmiała lekko, przyjacielsko.

 

Boromir wykrzywił się.

 

– Starałem się nie wpaść w łapy Popiela. W końcu udało mi się przedostać do swaków na Pomorzu. Ale jak tylko dotarło do mnie, że nasz Siemaszko zdobył Gnezdno i zmierza ku Mietlicy, musiałem wrócić. Nie może przecież zabraknąć wieleńskich wojów!

 

Młody wódź skinął mu głową, ale nie dał się ponieść jego ekscytacji.

 

– Nie może – potwierdził spokojnie. – Odpocznijcie chwilę, wkrótce się przeprawimy na drugi brzeg.

 

Gdy Boromir i jego wojowie udali się, by spocząć i zadbać o konie, Siemowit skierował się ku wracającemu z drugiego brzegu zwiadowcy. Przyjął od niego sprawozdanie, po czym razem z Boćkiem odszedł na stronę i zaczął coś rysować na ziemi, omawiając każdą kreskę i kółko ze swoim wojewodą.

 

Widłaczka zbliżyła się do nich bezgłośnie. Zerknęła na prosty rzut terenu zza drugiego brzegu, ale nie to było dla niej w tej chwili najważniejsze. Znała wojów słowiańskich zbyt dobrze, by wiedzieć, że każdy plan wodza wytrzymuje tylko do rozkazu ataku. Później każdy rusza na wroga jak chce.

 

– On ma zły zapach – doniosła obu mężom.

 

– I co, mam mu kazać się wykąpać? – Siemowit nawet nie przerwał rysowania.

 

Cicho warknęła z rozdrażnienia.

 

– Wiesz, że nie o to mi chodzi. Nie ufam mu.

 

– Piast mu ufał.

 

– Piast jest martwy.

 

Dopiero teraz podniósł się, przerywając kreślenie. Spojrzał na Boćka, który bez słowa przysłuchiwał się rozmowie swojego wodza z wiedźmą.

 

– A co ty o tym myślisz, wojewodo?

 

– Piast mu ufał – powtórzył za Siemowitem ostrożnie. – A my nie mamy powodu do nieufności. Pomijając to, że stchórzył. Ale wrócił od Pomorzan, choć mógł bezpiecznie siedzieć u braci żony, póki się nie uspokoi. I chce walczyć. Więc pozwólmy mu. Dajmy mu szansę się wykazać. Tutaj.

 

Siemowit spojrzał na miejsce, które wskazał Boćko i uśmiechnął się lekko.

 

– Krut! – krzyknął do młodego woja. – Wezwij wszystkich dowódców.

 

– Robi się!

 

Po chwili wszyscy niżsi dowódcy wpatrywali się w wyrysowany zamysł Siemowita i Boćka. Teren został podzielony na trzy części. Po prawej był gładki, w środku dorysował krótkie poziome kreski, a po lewej fale.

 

– Tutaj – wskazał wódź na prawą stronę – jest najlepszy teren dla jazdy. Jeśli zbliżające się siły Popiela mają jeźdźców, to na pewno ustawią ich w tym miejscu. Są twoi, Bajko – Zerknął na dziewkę, która skinęła głową. Jej ludzie nie byli może doświadczeni, ale liczbowo przeważali każdą konnicę. Większość Słowian uważała, że konie mają ich tylko dowieźć na miejsce bitwy, później mogą sobie pohasać po okolicy. – W środku teren nie jest już taki płaski, ale konie przejadą. To twoje miejsce, Boromirze. Za tobą stanę z jeźdźcami Świętowita. Po lewej są mokradła, ale nasze czujki się zarzekają, że ludzie przejdą. Poprowadzisz ich, Boćko. A teraz szczegóły…

 

Zamilkł, gdy dowódcy zaczęli się odsuwać, a cichy stukot przybierać na sile. Biały koń zarżał cicho, gdy Siemowit na niego spojrzał. Wódź westchnął ciężko. Któryś raz z kolei pomyślał, że jakieś licho musiało go podkusić, by zabierać na wojnę rozpieszczonego, poświęconego bogu wierzchowca. Takiego, który nigdy nie był wiązany i który za każdym razem, gdy splątywano go na postoju, przegryzał więzy, po czym atakował klacze i psocił.

 

– Stój – syknęła Bajka i zawarczała po wilczemu.

 

Koń parsknął, potrząsnął łbem i zatańczył w miejscu, ale po chwili znieruchomiał, patrząc spode łba na widłaczkę.

 

Siemowit wzniósł oczy do nieba, po czym wrócił do planu, dorysowując z powrotem zamazane przez kopyta kreski.

 

 

Lesia pędziła najszybciej jak mogła. Wybrała najkrótszą trasę z Giecza do Mietlicy przez mokradła, nieopodal starego, opuszczonego grodziska przy rzeczce Mesznie. Niewiele wiedziano o ludzie, który je zamieszkiwał. Czcił słońce na równi z bóstwami podziemnymi, więc zmówiła modlitwy zarówno do Swaroga, jak i Nyji, prosząc o boską opiekę. Przynajmniej swoich zmarłych palił, a popiół chował do popielnic, które jeszcze zamykano w kamiennych komorach, by w żaden sposób nawie nie szkodziły żywym. Zbliżał się zmierzch. Na razie nie planowała jednak się zatrzymać, miała nadzieję, że przed zachodem dotrą przynajmniej do krańca Gopła, a o brzasku ruszą dalej, na północ.

 

Nie była pewna, jak jej mąż zareaguje na decyzję gieczan, ale nie miała już na to wpływu.

 

 

Drugi brzeg Gopła

 

Biezdar był wściekły. Brożka przykazała mu pilnować i chronić młodego Popiela, co nie było jednak wcale proste. Gdy zwiad przybył z wieściami, że Siemowit przeprawia się przez jezioro, młody knež był już spity w trupa razem z drużyną, bo wcześniej musiał uczcić swoje pokładziny. Zafundował więc wszystkim mroźną kąpiel i kazał szykować się do drogi.

 

Teraz oboje stali na czele wojska naprzeciw wojom z ziemi gnezdneńskiej, którzy całkiem szybko przeprawili się mostem łyżwowym na drugi brzeg Gopła i ustawili w dziwny sposób, z konnicą w środku, nie na zewnątrz. A do tego za plecami mieli jezioro. Wojewoda uznał, że Popiel miał rację. To będzie łatwe zwycięstwo, odpowiednie dla młodego kneža.

 

Siemowit dał znak do rozpoczęcia natarcia. Pierwsi ruszyli jeźdźcy, a zaraz za nimi biegli piesi. Młody Popiel był niecierpliwy, niechętnie słuchał wojewody, który kazał czekać. Bułanek kneža równie niespokojnie przebierał nogami i parskając co chwilę.

 

Konnica Boromira była już na długość strzały od wojska knežowskiego, ale Biezdar wciąż nie dawał zgody na atak. Nagle rozdzieliła się na boki i zawróciła, z okrzykiem „za Popiela!”, nacierając na swoich niedawnych towarzyszy.

 

W oddziałach Siemowita zapanował chaos, ale szybko został wyparty przez gniew. Osadnicy pod wodzą Bajki nie mieli problemów z określeniem wroga. Był nim ten, który trzymał miecz ostrzem w ich stronę. Blokowali długie miecze jeźdźców radlicami albo widłami i przebijali kolczugi. Inni odrąbywali siekierami koniom nogi, po czym dobijali upadających wojów. Zbyt wielu ostrowian jednak przy tym ginęło.

 

Konni zwierali się ze sobą, chociaż długie miecze nie nadawały się za bardzo do szermierki, jedynie do cięcia. Siemowit nawet nie był wściekły na Boromira. Zapewne Popiel dał mu coś, czego on sam nie mógł. Nie mógł mieć o to pretensji, tym bardziej że spodziewał się takiego zwrotu sytuacji. Ostrze wykonane przez Swarożyca przecinało na pół zwykłą stal, odcinało kończyny przy minimalnym wysiłku jakby były wiązkami zboża.

 

– Co z łucznikami?! – wrzeszczał do Siemowita Boćko, którego ludzie z mokradeł zasypywali konnych włóczniami.

 

Młody wódź pokręcił głową. Łucznicy pod wodzą Dalimira z Moraczewa przepłynęli na drugi brzeg razem z czujkami, już od dawna powinni być rozłożeni w lesie i włączyć się do bitwy. Najwidoczniej Popiel wysłał własny zwiad do lasu. Siemowit dał znak swojemu wojewodzie, by wyprawił drużynę, by sprawdziła, co się stało. Boćko sam wyruszył na jej czele, zostawiając dowództwo swojemu zastępcy. Po wyrzuceniu włóczni, woje sięgnęli po topory, maczugi i noże bojowe, niektórzy wyrywali włócznie z ciał zabitych, by wykorzystać je ponownie w walce wręcz. I rzucić się na wroga z radosnym okrzykiem.

 

Bajka nie miała w sobie spokoju Siemowita. Warczała jak wilk, w końcu odrzuciła włócznię, która wbiła się między żebra jeźdźca po prawej od Boromira. Jej dłonie zmieniły się w wilcze łapy z potężnymi pazurami. Chciała zatopić je w sercu zdrajcy, chciała wgryźć się kłami w jego gardło. Ruszyła ku niemu, rozdając ciosy na oślep. Jej ludzie unikali jej, robiąc przejście. Niektórzy jeźdźcy, podobnie jak ich konie, wpadali w popłoch widząc widłaczkę przemienioną do pasa. Próbowali uciekać, ale nie było dokąd. Tuż za nimi już byli woje kneža, którzy cięli mieczami równo wrogów i zbiegów.

 

Boromir zauważył Bajkę, gdy była parę długości miecza od niego. Spiął konia, dłonią, którą trzymał wodze, zerwał z siebie giezło i nakrył nim jego oczy. Okrzykiem zachęcił go do natarcia. Widłaczka zawyła głucho i rzuciła się do biegu. Skoczyła, zrzucając naczelnika z drewnianej terlicy i zanurzając zęby w jego szyi. Jeszcze nie upadła na ziemię, gdy poczuła ostry ból w okolicy łopatki.

 

 

Jezioro Gopło

 

– Lesiu…

 

Zerwała się gwałtownie z posłania i ze zdziwieniem zauważyła, że niebo wciąż rozświetlają gwiazdy, a księżyc stoi wysoko. Jeszcze daleko było do świtu. Zamknęła oczy i położyła się z powrotem.

 

– Leessiu…

 

Usiadła i mrugając oczami rozejrzała się wokół. Cały obóz spał. Kto więc ją wołał?

 

– Chodź do mnie…

 

Po chwili znalazła się przy brzegu jeziora. Nie pamiętała nawet jak wstawała i do niego podeszła.

 

– Chodź do mnie, Lesiu – Głos był miękki i głęboki, przyzywający. Zniewalał, nakłaniał do wejścia do wody. Nawet nie poczuła, jak jej ciżma zamokły. Wiedziała tylko, że musi się znaleźć jak najbliżej niego, dać mu się otulić.

 

Ciepła woda gładziła je łydki, uda. Było to równie przyjemne jak męskie dłonie na jej ciele. Zanurzała się coraz bardziej. Gdy poczuła szerokie dłonie łapiące ją w pasie, szarpnęła się, próbując się wyrwać.

 

– Lesia! –Ktoś krzyczał jej wprost do ucha. Nieprzyjemne, odrzucające dźwięki. Kopnęła w wodzie, próbowała uderzyć łokciem, ale uścisk tylko się wzmocnił. – Lesia, przestań! To ja, Kocel! Uspokój się wreszcie… Pomóżcie mi! – krzyknął do drużynników. – To Goplana! Wzywa ją do siebie.

 

Siemowitowa szalała tak bardzo, że potrzeba było trzech chłopów, by wyciągnąć ją z wody i umieścić na koniu. Jeden z wojów wrzucił do jeziora swój złoty łańcuch, w nadziei, że to uspokoi panią wodnych rusałek, a przynajmniej na jakiś czas rozproszy jej uwagę.

 

Ruszyli z kopyta na północ.

 

 

Na południe od Mietlicy

 

Siemowit czuł, że przegrywa. Woje Popiela spychali go w stronę jeziora. Wiedział, że jeśli czegoś nie zrobi i to szybko, wycofywanie się zmieni się w chaotyczną ucieczkę i wszyscy się potopią. Nigdzie nie widział kneža. Wielu jeźdźców miało na sobie co prawda kolczugi, ale szyszaki nie zasłaniały twarzy. Zauważył jednak, że wojewoda Biezdar próbuje dzielić swoją uwagę na dowodzenie i opiekę nad młodym wojem, który aż nazbyt widocznie rwał się do bitwy. Czyżby Popiel wysłał syna w zastępstwie?

 

Odbił włócznię lecącą w jego kierunku, ściął rękę jednego z wojów i przebił innego. Gdy na chwilę miał wolne pole wokół siebie, zerknął do góry, na krążącego nad polem bitwy bielika. Spróbował przesłać mu w myślach obraz wojewody. Nawet żmij pozbawiony głowy nie jest już groźny. Orzeł zaskrzeczał głośno i ze świstem zanurkował ku walczącym. Siemowit wstrzymał oddech, widząc jak jest coraz niżej, już prawie złapał pazurami Biezdara. Nagle wój zza pleców wojewody zepchnął go z konia, samemu padając ofiarą drapieżnika. Bielik zaskrzeczał, ze złością wbijając potężny dziób w oczy tego, który mu przeszkodził. Mąż zaczął krzyczeć przeraźliwie, mimo bólu chciał przebić orła nożem, ale ten zdołał umknąć w powietrze.

 

Trzeci oczyma radość czerpał.

 

Niech tchórzowi wydziobią je ptaki.

 

Siemowit zacisnął usta, tłumiąc przekleństwo i z jeszcze większą zaciętością, rozdając ciosy na wszystkie strony, próbował dotrzeć do wojewody, który już zebrał się z ziemi i dalej walczył, nie szukając nawet konia. Boskiemu wierzchowcowi jakby udzielił się gniew swego pana, bo parł naprzód nieprzejednanie, gryząc wszystko, co wpadło mu pod zęby.

 

Młody knež zauważył wodza buntowników i ruszył ku niemu, lekceważąc nawoływania Biezdara. To była jego chwalba, jego zwycięstwo. Stary wojewoda mu tego nie odbierze. Uderzył pierwszy i wschodni bułat wytrzymał cios boskiego ostrza. Zaśmiał się krótko, widząc zaskoczenie na twarzy Siemowita.

 

– Taki twój miecz boski, jako i ty! – krzyknął do niego. – Zaraz cię wyślę do Nyji.

 

Rzepichita uśmiechnął się lekko.

 

– Uważaj, bo jeszcze cię usłyszy.

 

 

 

Konie pędziły kłusem w pewnym oddaleniu od nadbrzeża, ale starali się nie tracić jeziora z oczu. Lesia już się uspokoiła, przejażdżka przewietrzyła jej głowę i przywróciła zmysły. Pozostał wstyd i wściekłość.

 

– Czemu tylko do mnie się doczepiła? – mruczała pod nosem.

 

– A co wcześniej robiłaś? – zaciekawił się Kocel.

 

Wzruszyła ramionami, wykrzywiając usta.

 

– Spałam – odparła krótko, nagle jednak zmarszczyła brwi.

 

– O co chodzi? – wój zauważył jej reakcję.

 

Zawahała się na moment.

 

– Gdy przejeżdżaliśmy koło tych ruin, grodziska… modliłam się do Swaroga i Nyji. Ale to przecież…

 

– Przecież – przerwał jej wój, który pomógł Kocelowi wyciągnąć ją z jeziora. – Lepiej nie modlić się zbyt często. Nigdy nie wiadomo, kto słucha.

 

Lesia westchnęła ciężko. To było nie do pomyślenia. Przecież modliła się o ochronę, opiekę. Niby miała odpowiedzieć Goplana, władczyni rusałek wodnych? Chyba że to był jej sposób ochrony.

 

– Co to? – zapytał nagle Kocel. – Słyszeliście?

 

Zwolnili z kłusa w step i zaczęli nasłuchiwać.

 

– Jakby odgłosy bitwy.

 

– Pośpieszmy się więc – rzuciła Lesia, sięgając po swój łuk, który miała przytroczony do siodła, i przechodząc w cwał.

 

 

 

Boćko i jego ludzie skradali się między drzewami. Wkrótce doszedł do nich szczęk oręża. Noże bojowe nosili przy pasie zaginieni łucznicy, najwidoczniej woje Popiela ich zaskoczyli, gdy próbowali znaleźć dogodne miejsce do oddawania strzałów.

 

Wojewoda znakiem pokazał kilku mężom, by obeszli łukiem walczących, aby wziąć ich w okrążenie. Potem uniósł swoją maczugę i pierwszy z krzykiem na ustach rozpoczął atak. Roztrzaskał głowę wojowi, który wyłamał rękę Dalimirowi i chciał przebić mu serce. Niedługo było już po wszystkim, jednak większość łuczników była martwa lub niewystarczająco sprawna, by wykonać swoje zadanie. Moraczanin przeklinał w głos swoją niesprawną rękę. W drugiej trzymał jednak mocno nóż bojowy.

 

– Dobra, zbierzcie wolne łuki i na drzewa. Reszta stoi na warcie – rozkazał Boćko, ignorując wrzaski rannych. Sam też wziął jeden łuk i wyszukał sobie odpowiednie miejsce na jednym z drzew na skraju lasu.

 

Po chwili fala strzał zalała miejsce bitwy. Buntownicy przestali być spychani w stronę jeziora. Z nową nadzieją rzucili się na wroga. Biezdar próbował zapanować nad wszystkim, pod osłoną tarczy wykrzykiwał rozkazy, wrzeszczał na wojów, którzy wybierali ukrywanie się pod końskimi ciałami zamiast walki. Sam dla przykładu ruszył do ataku, zadając cięcia długim mieczem.

 

Dla Boćka był teraz odkryty. Sięgnął po kolejną strzałę, ale kołczan okazał się pusty. Aż syknął ze złości. Jakiś wój musiał się zorientować w sytuacji, bo podał mu jeden ze swoich pocisków. Wojewoda wziął, nie patrząc na darczyńcę i wolno wypuszczając oddech, wystrzelił, nie zwracając uwagi na złoty grot. Zamknął oczy.

 

– Dzięki – mruknął.

 

Nie ma za co.

 

Gdy jednak rozejrzał się wokół, nie zauważył obok siebie żadnego z wojów.

 

Czwarty – kłamca.

 

Ozłocon więc będzie.

 

Czemuż zabrali dziewczynie braci?

 

 

 

Zalewani strzałami z dwóch stron Popielowi woje zaczęli się wycofywać, ciągle jednak walcząc. Dopiero na widok wojewody z grotem wbitym w ramię, rzucili broń, prosząc bogów w myślach albo i na głos o zmiłowanie.

 

Walczący Siemowit i Popiel młodszy nawet nie zauważyli, że wokół nich zrobiło się luźniej. Na tańczących wokół siebie koniach wymieniali ciosy z taką siłą, że ledwo utrzymywali się po nich w siodłach. Boski wierzchowiec nie był przyzwyczajony do tak długiej pracy i to w takim ukropie. Co prawda słońce już zaszło, ale i tak był bardzo spocony, a z drewnianej terlicy siodło, mimo podłożonych derek, było strasznie niewygodne. W końcu miał już dość. Wskoczył na bułanka i uderzył go kopytem w łeb. Zadający właśnie cios Siemowit nie zdołał się utrzymać w strzemionach i spadł na błotnistą ziemię. Popiel wylądował zaraz za nim, gdy pod jego wierzchowcem ugięły się przednie nogi. Od razu został otoczony przez wojów z wymierzonymi w niego włóczniami.

 

– Odstąpić! – wrzasnął Siemowit. – On jest mój!

 

Jego ludzie, choć niechętnie, posłuchali. Nie znali pojedynków, a przynajmniej nie podczas bitwy, ale rozumieli, że wódź musi go pokonać dla własnej chwalby. Były jeszcze bardziej życiowe sprawy, o których jednak ani walczący, ani obserwujący walkę z bliska woje nie myśleli na razie.

 

– To był błąd – mruknął Popiel, spluwając w bok. Podniósł miecz i rzucił się na Siemowita.

 

Zwarli się w natarciu, żaden nie chciał odstąpić ani na krok. Siłowali się, boski metal skrobał o bułat, stal sprowadzaną z odległego Damaszku. Nagle Szczerbiec, jak nazwał swój falisty miecz Rzepichita, zapłonął ogniem. Popiel odskoczył do tyłu z szeroko otwartymi oczami, ale nie wypuścił swojego miecza.

 

– Dość tego! – warknął Siemowit, wściekły na ojca, że się wtrąca. Że w niego nie wierzy. – Sam sobie poradzę.

 

Nic nie robię, usłyszał nagle w głowie, jakby w odpowiedzi. To twój miecz, synu.

 

I w tym momencie, gniew, który starannie ukrywał przez całe dzieciństwo i lata młodzieńcze, wypłynął na zewnątrz. Miał dość tego, że wszyscy za niego decydowali, jak powinno wyglądać jego życie. Jego matka, nadając mu imię wodza, jego ojciec, pojawiając się ni z tego ni z owego na postrzyżynach i zostawiając boski miecz, Piastun… Wszyscy, odkąd się urodził, robili zamysły co do jego przyszłości…

 

A czego ty pragniesz, synu?

 

Głęboko odetchnął. W tej chwili pragnął tylko jednego. Zwyciężyć.

 

Rzucił się na Popiela, pozwalając, by cały jego gniew wydobył się na zewnątrz. By zalał wroga, utopił go. Atak był dziki i burzliwy. Z płonącego miecza leciały skry, przypalając skórę na dłoniach i twarzy. Żaden z walczących jednak nie zwracał na to uwagi. Młody knež zaczynał słabnąć. Owszem, wiele ćwiczył, ale każdą wolną chwilę od nauki spędzał z ojcem na ucztach i piciu. Albo z dziewkami. Nie był przyzwyczajony do tak długotrwałego wysiłku mięśni. Cofając się przed napierającym na niego jakby w bojowym szale Siemowitem, poślizgnął się na błocie zmieszanym z posoką. Kolejnego uderzenia Rzepichita nie zdołałby powstrzymać, nawet jakby chciał. Ostrze z impetem wbiło się w nieosłonięte miejsce między kolczugą i szyszakiem, i z rozpędu pędziło dalej, póki nie napotkało już żadnego oporu.

 

Popiel żachnął się, plując krwią i upadł na kolana. Jego głowa zachwiała się od gwałtownego ruchu i oderwała od ciała, upadając w błoto. Z oddali jasne oczy wpatrywały się w zabójcę z osłupieniem, bez życia.

 

Siemowit stał nieruchomo, ciężko oddychając. Jeszcze nie docierało do niego, że wygrał. Jego ciało chciało dalej walczyć, potrzebował czasu, by się uspokoić, pokonać szał nakłaniający do dalszego boju, dalszego zabijania. Zamknął oczy, z oddali dobiegały do niego wrzaski wojów, wykrzykujących jego imię. W miarę jednak jak się wyciszał, głosy z zewnątrz stawały się coraz głośniejsze.

 

Drgnął, gdy ktoś poklepał go po ramieniu i zacisnął dłoń na rękojeści.

 

– Dobra robota, Siemowicie – Boćko stanął obok niego. – I tak musiał zginąć, lepiej, że w pojedynku. Tylko… – zawahał się na moment, po czym dodał ciszej, by nikt inny go nie słyszał. – Mam nadzieję, że jesteś świadom, że gdyby na jego miejscu był ktoś bardziej… stonowany, pokonałby cię w dwóch ruchach. – Wódź spojrzał na niego takim wzrokiem, że wojewodzie zadrgał wąs z zakłopotania. – Słusznie, to nie miejsce ani czas na roztrząsanie sposobu twojej walki – dodał szybko. Przez chwilę milczał, rozglądając się po polu bitwy, pełnym trupów i końskiego ścierwa. – No tak… A co z resztą?

 

Spojrzenie Siemowita powoli stawało się na powrót rozumne.

 

– Resztą? – zdziwił się i dopiero teraz zauważył, że Popielowi, którzy się poddali, byli ściśnięci w jednym miejscu i pilnowani przez wojów z Grzybowa i łuczników. Ruszył w ich stronę z zakrwawionym mieczem w dłoni. Po drodze zauważył pożółkłe ciało Biezdara, ale nie miał głowy, by się nad tym teraz głowić. Zatrzymał się parę kroków przed jeńcami i przyjrzał im uważnie. Wielu było bardzo młodych, młodszych nawet od niego. Nabrał powietrze, chcąc skończyć to najszybciej, jak się da. – Dobra. Nie będę się rozgadywał, ani czasu na to nie ma, ani nie jestem w nastroju. Walczyliście dzielnie, ale o przegraną sprawę. Przed świtem Popiel przestanie być knežem. Kto chce być moim druhem i wspomóc mnie w walce, może dołączyć do mojej drużyny i mieć udział w zdobyczach. Kto woli wierność gnuśnemu Popielowi, który bez powodu wybił cały siem Myszków, który nie dba o nikogo i nic, poza swoim brzuchem, droga wolna. Przerzucimy was na drugi brzeg, zniszczymy most i sami ruszymy na Mietlicę. Nie walczę z wami, tylko z Popielem.

 

Knežowi spojrzeli po sobie, zaskoczeni taką łaską.

 

– I nie grozisz nam śmiercią czy wybiciem naszych rodów? – zapytał jeden ze starszych wojów.

 

Siemowit uśmiechnął się lekko.

 

– Po co? – zapytał po prostu. – Jak pokonam Popiela, nie będziecie dla mnie żadnym zagrożeniem.

 

Jeńcy znowu spojrzeli po sobie i chwilę poszeptali. W końcu ten sam, co wcześniej skinął głową.

 

– Możesz więc liczyć na nas. Pomożemy ci zdobyć gród. W jego obsadzie został mój syn i dwóch bratanków. Otworzą bramy, jak im każę.

 

Siemowit uśmiechnął się.

 

– Świetnie. Ale wpierw przysięgnijcie mi wierność na Welesa.

 

Stary wój zmarszczył brwi.

 

– Popiel nie wymagał przysięgi…

 

– I dlatego teraz możecie go bezkarnie zdradzić – Zerknął znacząco na ozłocone ciało Biezdara. – Temu nie uszła już tak bezkarnie zdrada czy kłamstwo pod przysięgą. Cokolwiek zrobił.

 

Jeńcy więcej nie dyskutowali, większość bez problemu złożyła przysięgę, z nadzieją, że młody junak będzie lepszym knežem niż Popiel. A do tego nie trzeba było wiele. Tylko dwóch wojów się wahało. Wódź spojrzał znacząco na drugi brzeg Gopła, ale mężowie pokręcili głowami.

 

– My ze Śląska. Wyzwoleni otroki. Możemy przysiąc ci wierność, Siemowicie – wyjaśnił jeden z nich – ale na Peruna. Przyjmiesz?

 

Wódź skinął głową.

 

– Przyjmę.

 

Po odebraniu przysiąg Siemowit zostawił byłych jeńców, którym zwrócono broń i rozdzielono po drużynach. Jakaś dobra dusza włożyła mu do ręki bukłak z wodą i dopiero wtedy poczuł, jak bardzo jest spragniony. Pijąc odwrócił się i natrafił na wielkie, błękitne oczy, które obserwowały go z zachwytem.

 

– Nie śpieszyłaś się zbytnio.

 

– Wiec po długich naradach zdecydował, że gieczanie nie będą dla ciebie walczyć – wyjaśniła Lesia niepewnie. Ten oblepiony krwią i błotem mąż nie przypominał jej własnego, tak łagodnego w łożu i poza nim. Wydawał się jej obcy. W walce jednak był wspaniały, prawdziwy bohater, prawdziwy junak. A najwspanialsze było to, że był jej.

 

Siemowit zerknął na drużynę przybyłą z kobietą.

 

– A ci to co? Złudzenie?

 

– Ci walczą dla mnie.

 

Wpatrywał się w milczeniu w żonę. Nieśmiało przygryzła wargę, zerkając na niego spod długich powiek. Nagle wybuchnął śmiechem.

 

– Sprytnie, moja miła, bardzo sprytnie. To teraz wybierz sobie straż ze s w o j e j drużyny, niech odwiezie cię do Grzybowa.

 

Gwałtownie podniosła głowę, tracąc całą niepewność.

 

– Nigdzie się stąd nie ruszam. – Skrzyżowała ręce na piersi i patrzyła na męża niezłomnie. – To też moja walka. Moja wróżda.

 

Pomyślał chwilę, po czym skinął głowę.

 

– Dobrze, możesz tu zostać – zgodził się dziwnie łatwo. – A to, co robimy, to nie jest wróżda. Piast, podobnie jak Lesław, zginął w walce, jak na woja przystało. Nie mszczę się za niego. I ty nie powinnaś za dziadka. To tak jakbyś chciała mu odebrać chwałę zaszczytnej śmierci w bitwie.

 

Lesia zmarszczyła brwi.

 

– Więc czemu to robisz?

 

Wzruszył ramionami.

 

– Z powodu młodzieńczej gramoły? Dla matki, którą ojciec Popiela pozbawił poojcowej dziedziny? Dla władzy… – Zamilkł, słysząc, jak Krut go woła z oddali, klęcząc przy jakimś ciele. Nie kończąc rozmowy, skierował się ku niemu pełen najgorszych przeczuć.

 

Lesia westchnęła ciężko, opuściła ręce i ruszyła za mężem.

 

– Znaleźliśmy Bajkę – Słysząc Kruta, zmarszczyła brwi. Nie wiedziała, że jeszcze jakaś kobieta brała udział w bitwie.

 

To, co ujrzała, nie było jednak kobietą. Może i miało ludzkie nogi, ale zamiast rąk – pokryte futrem łapy z pazurami, zamiast głowy, wilczy łeb. Nigdy wcześniej nie widziała widłaka, a teraz jeden, czy raczej jedna, umierała na jej oczach. Z pleców sterczała jej włócznia.

 

– Przykro mi.

 

Spojrzała na Kruta i ze zdziwieniem zauważyła współczucie na jego twarzy. Przeniosła wzrok na pobladłego Siemowita. Zależy mu na niej, zrozumiała z nagłą zazdrością. Zerknęła na zebranych wokół rannej wojów. Wszystkim im zależy.

 

Wódź przyklęknął przy widłaczce, dotknął jej ramienia i włóczni z opuszczoną głową. Odetchnął głęboko, po czym wyszarpnął ostrze z ciała. Bajką wstrząsnęły dreszcze. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza i zaczęła się zmieniać. Cała, z trudem i boleśnie. Nie tylko jej nogi się przekształciły, od pasa w górę również się przeistoczyła, stając się w pełni wilkiem.

 

Woje cofnęli się, a widłaczka spróbowała się podnieść. Udało jej się dopiero za trzecim razem. Bursztynowymi oczami zerknęła na Siemowita, który wciąż przed nią klęczał. Odwróciła się i wolnym, niepewnym krokiem ruszyła w stronę lasu. Wódź otworzył usta i wyciągnął rękę, jakby chciał ją zatrzymać. Poczuł na swoim ramieniu dłoń, która unieruchomiła go w miejscu.

 

– Pozwól jej odejść, Siemowicie – powiedział cicho Boćko. – To jej droga. Jeśli ma się uzdrowić, to tylko w tym ciele, na swój sposób. A nas też czeka droga, jeśli jeszcze przed świtem mamy się znaleźć pod Mietlicą.

 

Lesia zmarszczyła brwi, nagle rozumiejąc, że została przechytrzona. Jej mąż wstał gwałtownie i położył jej palec na ustach.

 

– Nie kłóć się – poprosił ze smutkiem w oczach. – Nie chcę stracić też ciebie.

 

Odszedł, nie czekając na odpowiedź żony. Ta stała jak wryta, nie wierząc do końca w to, co usłyszała. Jakby naprawdę mnie miłował, pomyślała ze zdziwieniem. Zamknęła oczy.

 

– Ja też nie chcę cię stracić – wyszeptała, ale nie mógł już jej usłyszeć.

 

Wezwała najstarszego ze swoich rodowych wojów, by wybrał tych, którzy z nią pozostaną. Potem, siedząc przy ogniu, w bezpiecznej odległości od jeziora, odczekała, póki księżyc nie zniknął za koronami drzew. Wtedy wydała rozkaz, by szykować się do drogi. Mężowie niepewnie spojrzeli po sobie.

 

– Przecież Siemowit powiedział…

 

– A starszyzna powiedziała, że gieczowscy woje nie służą Siemowitowi – przypomniała ostro, przerywając jednemu z wojów.

 

 

 

Bajka najpierw przyspieszyła kroku, potem zaczęła biec. Rana bolała przy każdym ruchu, ale stopniowo przyzwyczajała się do tego, zaczynała nawet lubić ból. Przed sobą widziała zmniejszający się księżyc, pędziła do niego, wzdłuż jeziora, lasem, na północ.

 

Tuż pod skarpą wypadła na nią brzeginia z niebieskimi włosami. Widłaczka zawarczała na nią groźnie, przywarła do ziemi i skoczyła. Rusałka brzegowa zasłoniła szyję ręką, ale upadła pod ciężarem wilczycy. Ta odskoczyła, ale dalej warczała, chcą pokazać, że to był tylko pokaz siły i daje brzegini szansę na ucieczkę.

 

– To moje miejsce – jęknęła niebieskowłosa z oburzeniem. – Zobaczysz, jak wrócę z siostrami, to ci pokażą.

 

Bajka nie przejęła się groźbami, powszechnie było wiadomo, że brzeginie to wielkie samotnice. Zawarczała tylko w odpowiedzi, a jej ciało zadrgało, jakby nie mogło się doczekać kolejnego skoku. Ramię nie bolało już tak bardzo, przypominało raczej, że żyje.

 

W końcu rusałka wskoczyła do jeziora i odpłynęła. Widłaczka pokręciła się w kółko, szukając odpowiedniego miejsca. Powęszyła nosem przy ziemi i w powietrzu, po czym uspokojona zwinęła się w kłębek i zapadła w lekki sen.

 

 

Mietlica

 

– Co tam się dzieje?

 

Brużka nie mogła spać, gdy jej ukochany synek z dala od matki walczył z buntownikami. Kręciła się więc po całym grodzie, niepokojąc służbę i obsztorcowując każdego, kto jej się rzucił w oczy. Mietlica musiała być gotowa na przyjęcie zwycięskiego kneža.

 

Na majdanie przed grodem wykłócały się dwie grupy wojów.

 

– No? Język wam się roztopił w tym gorącu? Co jest?

 

Zanim starszy się odezwał, młodzik wystąpił przed knežnę.

 

– Mój ojciec, Zbroigniew, stoi pod bramą. Przywiózł radosną wieść o zwycięstwie młodego kneža, który z drużyną i jeńcami wkrótce przybędzie do grodu.

 

– Ale… Nie tak… – zaczął starszy z obsady grodu, Brużka jednak zaklaskała w dłonie, przerywając mu i wzywając dziewki.

 

– Ruchy, trzeba się przygotować na powitanie zwycięskiego kneža. Rozświetlić majdan! – Zerknęła na wciąż stojących nieruchomo wojów. – A wy co? Kto otworzy bramę? Chyżo, co to za marudzenie?

 

– Nie taki był umówiony znak zwycięstwa z Biezdarem – wymamrotał w końcu starszy wój.

 

– Ale Biezdar ubity – dodał inny.

 

Brużka zmarszczyła brwi.

 

– Sława mu – odezwała się w końcu. – Skoro ubity, znaku nie przekazał. A Zbroigniew to nasz zaufany starszy drużynnik od lat. Nie każcie mu czekać pod bramą. Otwierać.

 

 

Siemowit z resztą drużyn skrył się w lesie nieopodal grodu, obserwując główną bramę. Długo nikt jej nie otwierał. W ciemności dało się słyszeć zawodzenia nocnic, które jednak zostały zignorowane. Woje mieli teraz inne sprawy na głowie niż najbrzydsze dziewki na świecie, do tego o skrzekliwym głosie niczym strzygi. Być może wkrótce w ich ramionach znajdą się żywe, mające co nieco pomiędzy skórą i kośćmi.

 

Wreszcie wrota zostały rozwarte na oścież i Zbroigniew wraz z pięcioma drużynnikami podlegającymi wcześniej pod wojewodę Biezdara wjechał do Mietlicy. Brama pozostała otwarta.

 

Wódź odczekał jeszcze trochę, chcąc się upewnić, że wszystko jest w porządku. Całkowitej pewności nie będą jednak mieli póki nie wjadą za wały. Zerknął na Boćka uważnie wpatrującego się w długi most wznoszący się na balach nad odnogą Gopła i widoczny przez otwartą bramę oświetlony fragment majdanu. Gdy zauważył oczekującą knežnę z dziewkami, skinął głową. Siemowit wolno wypuścił powietrze z płuc i dał znak do wyruszenia.

 

 

 

Brużka z uśmiechem na twarzy witała powracającego ze swojej pierwszej bitwy syna. Miał na sobie zakrwawioną kolczugę, w którą sama go ubrała, a na głowie szyszak. Jechał na pięknym siwku czy wręcz śnieżnobiałym wierzchowcu. Zapewne zdobycznym na tym niby-junaku, którego matka pewnie sama nie wiedziała z kim miała.

 

Twarz jeźdźca zauważyła dopiero, gdy ten wyjechał z mroku nocy pod światło pochodni. Nie zdążyła krzyknąć. Pierwsze strzały zabiły ją i jej młodszego syna, którego sprowadziła, by podziwiał chwalbę brata. Dziewki zaczęły krzyczeć i uciekać.

 

– Brama! – wrzasnął Siemowit, wyciągając swój miecz. Jeśli obrońcom uda się zamknąć bramę, wybiją ich do nogi.

 

 

 

Popiela obudził szczęk broni dochodzący zza okien. Niechętnie podniósł głowę.

 

– Stolnik! – wrzaskiem wezwał swojego sługę, który zawsze powinien być w pobliżu, by dbać, żeby niczego nie brakowało knežowi. – Kopę batów dla tych, którzy niszczą moją ciszę. Bogowie! – jęknął, łapiąc się za głowę. – Ale mi pęka. Zamknąć się tam! Stolnik!

 

Staruszek wpadł do izby, kuląc się, gdy przechodził koło okna.

 

– Knežu! To Siemowit!

 

– Wiem – machnął ręką. – Wysłałem syna…

 

– Nie! – przerwał mu gwałtownie stolnik. – Siemowit jest na dole! Dostał się za wały!

 

– Co?! – Dopiero teraz Popiel otrzeźwiał. – Jaka sytuacja? Gdzie moi woje?!

 

Stolnik niepewnie przełknął ślinę. Od lat nie brał udziału w walkach, ale skoro knež pyta…

 

– Część wojów od razu się poddała, Popiele. – Ostrożnie wyjrzał za okno i zaraz się schował. – Walki chyba już się przeniosły do grodu. Wkrótce pojawi się tutaj Siemowit.

 

Popiel czuł jak zaczynają mu się trząść dłonie. Rozejrzał się wokół. Dobrze, nie jest źle. Musi tylko wstać, o tak, bardzo dobrze. Wysłał stolnika, który chciał go podtrzymać, do czarta, i rzucił się pędem ku wewnętrznym schodom.

 

– Ojcze!

 

Na stopniach prowadzących wyżej na wieżę stały jego córeczki. Najstarsza miała trzynaście lat, najmłodsza sześć, wszystkie cztery śliczne jak matka. Uśmiechnął się do nich i kolejno je ucałował.

 

– Wszystko jest dobrze. Na górę i zamknijcie się w swojej komnacie, no już. Tatuś się wszystkim się zajmie.

 

Młodsze od razu posłuchały i pobiegły na górę, tylko najstarsza patrzyła na ojca dziwnym wzrokiem. I Popiel zrozumiał, że ona czuje zawód, rozczarowanie. Nim. Dokładnie tak jak coraz częściej ostatnimi czasy jej matka. Potem mała knežna odwróciła się i z dumnie uniesioną głową wolnym krokiem ruszyła do swojej komnaty.

 

W knežu rozgorzał gniew na dziewki i ich matkę. Jakim prawem one go oceniają? Ale to nic. Biegł w dół schodów. Tuż przy tajnym korytarzu doprowadzającym wodę do grodu miał swoją skrytkę ze skarbami. Otworzył ją teraz kluczem, jednym z dwóch, które zawsze nosił na szyi. Chwilę mu to zajęło, ręce trzęsły się coraz bardziej. Miał wielką ochotę napić się piwa. Nawet wpadło mu do głowy, by wrócić do sali biesiadnej po dzbanek, ale udało mu się w końcu przekonać, że byłoby to samobójstwo.

 

Złapał skrzynię z klejnotami i srebrnymi monetami z odległych krajów, i zaczął ją ciągnąć w stronę korytarza. Z chlustem wskoczył do strumienia sięgającego mu do kolan i z trudem ruszył w stronę jeziora. A potem do Mazurów. Na pewno mu pomogą. W końcu siostrę wiele lat temu wydał za jednego z ich starszych. Szkoda tylko, że nie mieli kneža, z którym mógłby się układać, ale nie można mieć wszystkiego. Przezprawa na pewno znajdzie sposób, by przekonać do niego nie tylko męża, ale i resztę starszyzny. W końcu pozostał jej jedynym bratem.

 

Gdy otworzył wyjście z korytarza przy brzegu jeziora, odetchnął głęboko świeżym powietrzem. Wolny…

 

I wtedy usłyszał ciche warknięcie. Jeszcze nie zdołał go zlokalizować, gdy coś ciemnego i ciężkiego rzuciło się na niego i powaliło w głąb korytarza, prosto do wody. Nie miał szans się obronić.

 

– Niee… – jęknął przerażony Popiel. – Nie możesz mnie zabić. Przepowiedziano mi…

 

Widłaczka uniosła łeb, który na krótki moment przeistoczył się w głowę dziewki.

 

– Jestem Myszka – powiedziała z błyskiem nienawiści w oczach. – I polowałam na ciebie trzynaście długich lat, Popiele.

 

Knež zaczął się trząść ze strachu. Zrozumiał, że nieopatrznie miał rację. Jedna z dziewek Myszków przetrwała rzeź. Tylko nie zmieniła się w rusałkę, a w widłaczkę.

 

– Czekaj! Ja… Weź skrzynię! Jest pełna kosztowności, monet. Będziesz bogata jak caryca z odległego Bizancjum!

 

Ale Bajka skończyła już rozmowę. Jej głowa na powrót stała się wilczym łbem z wielkimi kłami. Szybko przegryzła tętnicę szyjną i zaczęła chłeptać krew wroga. Pazurami rozrywała giezło i skórę Popiela, próbowała się dostać do serce i wątroby. Przeniosła łeb niżej i zamarła na moment. Potem spojrzała na korytarz prowadzący do grodu, warcząc ostrzegawczo.

 

Woje zatrzymali się. Idący na ich czele Kocel przyjrzał się uważnie wilkowi.

 

– Bajka? – Wadera spojrzała na niego bursztynowymi oczami i zawarczała po raz kolejny. Przekaz był jednoznaczny: to moja zdobycz. Wój uniósł dłonie do góry, trzymając miecz za ostrze skierowane do ziemi. – Dobra, spokojnie, Bajka. Nie przeszkadzaj sobie. My już zmykamy… Tylko skrzynię weźmiemy.

 

 

 

Siemowit czuł się zmęczony walką, która trwała prawie nieprzerwanie od popołudnia dnia wczorajszego. Oddano mu największą izbę sypialną należącą do knežostwa. Polecił sobie nie przeszkadzać, walnął się na łoże i od razu zasnął.

 

Nie spał jednak dobrze, sny męczyły go, do tego jeszcze ta woń mokrego futra… We śnie przyszła do niego Bajka, która… miała nóż w dłoni? Gwałtownie otworzył oczy i złapał dziewkę za rękę. Broń spadła na drewnianą podłogę, wbijając się w belkę. Wiedźma jęknęła cicho i upadła na kolana.

 

– To ty…? – wyszeptał z niedowierzaniem. – To ty masz mnie zabić?

 

– Przepraszam – wyszeptała po chwili.

 

Patrzył na nią z niezrozumieniem.

 

– Dlaczego? – zapytał cicho.

 

– To Pozna – usłyszał głos Lesi od drzwi. – Z Myszków. Przyjrzyj jej się, Siemowicie, dokładnie. Przecież widywaliście się jako dzieci – Zbliżyła się i uniosła głosy opadające wiedźmie na czoło. – Tak jak myślałam. Spójrz na skronie – Przyświeciła mu świecą. – Nadal ma ślady po szczypcach, którymi wyciągano ją z łona matki.

 

Widłaczka wyrwała się i uciekła do tyłu. Niedaleko, zaraz poczuła za plecami ścianę.

 

– Nie… – szepnęła kręcąc gwałtownie głową i patrząc na Lesię z szeroko otwartymi, przerażonymi oczami. – Nie możesz mnie pamiętać…

 

Siemowitowa uśmiechnęła się jednak smutno.

 

– Pamiętam. Miałam już pięć lat, gdy… t o się stało i wszystko pamiętam. Bawiłaś się ze mną, gdy z dziadkiem odwiedzaliśmy Ostrów. Brałaś mnie pod ramiona i kręciłaś się w kółko, a ja miałam uczucie, że latam. Że jestem wolna. Szczęśliwa. Jakby babki nie istniały…

 

Siemowit patrzył na obie kobiety i nic nie rozumiał. Płakały, patrząc na siebie, to unikając swojego wzroku.

 

– Pozna… – wyszeptał, jakby sprawdzając brzmienie imienia. – Jak to możliwe?

 

Wiedźma przeniosła na niego wzrok i westchnęła ciężko.

 

– Miałam dziesięć lat. A właściwie jeszcze ich nie ukończyłam. W nocy zdrajca otworzył bramę i wpuścił Biezdara, dwóch dziesiętników i dwudziestkę wojów. To wystarczyło, by wybić cały gród, wszystkich bez wyjątku.

 

Zmarszczył brwi.

 

– Ale ty…

 

– Bez wyjątku – powtórzyła twardo Pozna z Myszków. – Gwałcono mnie i zadano śmiertelną ranę. Wtedy oddałam się Welesowi. Z całym swoim gniewem, nienawiścią, strachem. Nie rozumiałam, kim są ci ludzie, dlaczego to robią, ale chciałam, żeby zapłacili. Tego nas przecież uczą od najmłodszych lat. Żadna zniewaga nie może pozostać bez odpowiedzi. A to, co zrobił, kazał zrobić Popiel… Nie mogło zostać wybaczone – Zamilkła na moment i przetarła twarz. – Weles obiecał mi wróżdę. Obiecał mi, że wszyscy, którzy brali udział w rzezi, cała dwudziestka trójka, a także ich rozkazodawca i jego ród, zginą. Że będę mogła ich zabić albo doprowadzić do ich śmierci… I udało się.

 

– Popielówny żyją – zauważyła niepewnie Lesia.

 

Pozna westchnęła.

 

– To już nie ma znaczenia. Ja nie dotrzymałam umowy, może dzięki temu one będą mogły żyć?

 

Siemowit pokręcił głową.

 

– Chcesz powiedzieć, że to Weles kazał ci mnie zabić? Ale dlaczego? Przecież bogowie nie mieszają się w taki sposób do życia ludzi…

 

Wiedźma uśmiechnęła się krzywo.

 

– Dlatego sam na ciebie nie poluje, tylko wysłał mnie.

 

– W czym mu przeszkadzam? – Nie mógł tego wciąż zrozumieć.

 

– Nie wiesz? On chce być Trzygłowem, nie tylko na Pomorzu. Na Rusi przegrał. Jest jednym z głównych bogów, obok Peruna i Mokosz, ale nie jedynym. A on pragnie rządzić nie tylko w podziemiach, ale i na ziemi, i…

 

– W Wyraju? – jęknęła przerażona Lesia. – Jak… jak można go powstrzymać?

 

Bajka zaśmiała się krótko.

 

– Nie można. To bóg. Robi, co chce i nikt go nie rozlicza.

 

– Poza innymi bogami – zauważył Siemowit. Kobiety spojrzały na niego. – Świętowit, gdy byłem w jego świątyni, mówił, że jak zdobędę władzę, będę musiał oddać mu się w opiekę z całym rodem. I samodzielnie składać mu ofiary – Pokręcił głową. – Myślałem, że tylko chce mnie… podporządkować sobie, jak ojciec otroka podczas postrzyżyn. Nie sądziłem…

 

Lesia zerwała się gwałtownie.

 

– Więc tak zrobimy. Oddamy się wszyscy w jego opiekę i wtedy będziemy bezpieczni od Welesa. Każę wyrzeźbić posąg Świętowita. Jutro złożysz mu ofiary i… będzie dobrze.

 

Wybiegła z komnaty, starając się usilnie wierzyć, że to, co mówiła, było prawdą. Pozna spojrzała na Siemowita i westchnęła.

 

– Nie rozumie – powiedziała ze smutkiem.

 

– Nie – Przyjrzał jej się uważniej. – Czy wciąż mam się spodziewać prób…?

 

Odwróciła wzrok, jej usta drgnęły.

 

– Stałam nad tobą z nożem wystarczająco długo, by cię zabić nim się obudziłeś… Nie potrafię – Pokręciła głową. – Nie rozumiem. Zabijałam przez te trzynaście lat tyle razy…

 

– Myślę, że wiesz, dlaczego – zauważył łagodnie. – Z tego samego powodu ja nie potrafiłbym ciebie zabić. Nie potrafię się nawet na ciebie złościć.

 

Zakryła twarz.

 

– I co teraz? – spytał po chwili.

 

– Muszę odejść – odparła ledwo słyszalnym szeptem.

 

– Naprawdę musisz?

 

Westchnęła. Opuściła ręce i spojrzała na niego.

 

– To były pożyczone lata. Trzynaście lat temu rodzanica zaczęła ciąć moją nić życia. Trzymała się już na ostatnim włosku, gdy Weles mnie przemienił. Teraz to koniec. Tej nocy, gdy dopełniłam swojej wróżdy, moja nić pęknie do końca.

 

– Lesia nie będzie zachwycona – odparł po chwili, starając się nie myśleć o tym, co sam czuje.

 

– Jeszcze mniej będzie zachwycona, gdy Weles po mnie przyjdzie.

 

– Może jak poproszę ojca…

 

– Nie – przerwała mu gwałtownie. – Nie będzie się wtrącał. Oddałam się Welesowi z własnej woli. On spełnił swoją część umowy, a ja… – Wzruszyła ramionami.

 

Patrzyli na siebie bez słowa. Siemowit delikatnie dotknął jej policzka.

 

– Jeśli tak być musi… Jeśli to będzie twoja ostatnia noc… Spędź ją ze mną.

 

W oczach Pozny pojawiło się zaskoczenie, a potem radość. I ogień. Uniosła się na kolana i przysunęła do Siemowita, łapiąc go za świeże, czyste giezło. Ich usta spotkały się w połowie drogi i gwałtownie w siebie wszczepiły. Ich dłonie błądziły po ciałach, wchodząc pod albo rozrywając koszule. Pragnęli siebie, szybko, dotkliwie, do zatracenia.

 

Siemowit zerwał sznurki wiążące gacie i wszedł w nią od razu. Trzymał ją mocno, ale nie wystarczająco. Z tyłu, ze ściany, wychynęły czarne łapy, które złapały dziewkę pod ramiona i przyciągnęły do siebie. Krzyknęła z przerażenia.

 

– Nieee!

 

– Baajkaa!

 

– Siem…!

 

Próbował ją złapać, ale jego ręce natrafiły na pustkę. Pomiędzy nim a ścianą nic nie było. Bajka-Pozna zniknęła.

 

Do komnaty wpadli woje, zwabieni krzykami, a zaraz za nimi Lesia. Nowy knež siedział na podłodze z rękami uniesionymi, jakby mogły coś wymacać w powietrzu. Żona podeszła do niego ostrożnie.

 

– Siemaszko? – zapytała łagodnie.

 

Milczał. Lesia spojrzała niepewnie na wojów.

 

– Zabrali ją – Siemowit wypowiedział te słowa pustym, ponurym głosem. W otępieniu.

 

Młoda knežna gestem kazała wojom wyjść z komnaty. Posłuchali chętnie, nie mieli ochoty zajmować się wodzem w takim stanie. Lesia usiadła obok męża i objęła go, płacząc.

 

– Nie zapomnimy jej – wyszeptała już nad świtem, gdy poczuła, że brak jej łez.

 

– Nie zapomnimy – poparł Siemowit z mocą. – Nikt nie zapomni. Wybuduję dla niej gród, obok jej rodowego. Będzie wielki, taki, jakiego jeszcze nie widziano. I nazwę go jej imieniem.

 

 

 

Miała problem z oddechem, czuła, że się dusi. Jeszcze długo po tym, jak została rzucona na posadzkę, szarpała się gwałtownie, próbując się wyrwać niewidzialnym oprawcom. W końcu bezsilnie opadła na podłogę i zapłakała bezgłośnie, nie mając już na nic więcej sił.

 

– Nie wiedziałem, że wiedźmy potrafią płakać.

 

Drgnęła ze strachem i podniosła się, wciąż pozostając jednak na kolanach. Izba była ciemna, bez jednej świeczki czy pochodni, a jednak, gdy usłyszała męski, głęboki jak jar głos, nagle tuż przed nią pojawił się tron z wysokim mężem, którego długie, ciemne włosy zasłaniały połowę twarzy. Jakby wcześniej był skryty przed jej oczami za zasłoną ciemności.

 

– Kim… – zaczęła pytać i urwała, wciągając gwałtownie powietrze, gdy pojawiający się znikąd wiatr na moment odkrył zasłoniętą część twarzy. Próbowała zakryć oczy, ale przerażający obraz wrył się w jej umysł i w żaden sposób nie dał odkleić. Ostre torsje wstrząsnęły nią od brzucha aż do gardła. Nie zdołała powstrzymać reakcji ciała na widok Peklenca. Gdy po dłuższym czasie uspokoiła żołądek, odsunęła się do tyłu, kręcąc głową. – Nie, nie, nie… – powtarzała nieustannie. – Nie zrobiłam niczego, czym miałabym sobie zasłużyć na porwanie żywcem do…

 

Władca Piekieł wyglądał na rozbawionego.

 

– A złamanie słowa danego bogu?

 

Zaśmiał się lekko, gdy nic nie odpowiedziała.

 

– Obserwowałem cię odkąd stałaś się Bajką. Twój sposób działania, wybór zemsty, to wszystko robi wrażenie. Dlatego uznałem, że możesz być dobrą służką.

 

Pozna była przerażona. I zszokowana.

 

– Należę do Welesa… – odparła ostrożnie, ledwo słyszalnym głosem.

 

– No tak – zgodził się Peklenc. – To drobna niedogodność. Myślę jednak, że w końcu o tobie zapomni… Za jakieś trzysta, czterysta lat? A wtedy ja będę mógł cię wykorzystać na ziemi. – Uśmiechnął się do niej szeroko, co wyglądało dość strasznie przy widocznej tylko połowie wargi. – Do tego czasu zostań moim gościem, Pozno z Myszków.

Koniec

Komentarze

W ostatnich minutach. Niestety kosztem korekty, tylko raz tekst został sczytany, więc za wszelkie błędy przepraszam. Może jutro uda mi się jeszcze sczytać opowiadanie, zanim miną 24 godziny...

Łoł, to dopiero fart :D Spodziewam się na tyle dobrego tekstu, że drukuję, sztoby się lepiej czytało ;]

Czytam i czytam, chyba ZNÓW odłożę na póżniej. Wlecze się to jak cholera.

Złap to nieszczęsne "karze" zamiast "każe"...  Wój czy woj?  

  ekeeke, mam nadzieję, że się nie zawiedziesz:-) Niestety, ciężko tu czytać dłuższe teksty.

 

AdamKB, dzięki za wyłapanie, skutki pisania po nocach i braku czasu na korektę. Wój i woj - oba poprawne, u mnie sam wój, w odmianie oboczność "ó" do "o".

 

 

Nie to, że się upieram albo kłócę, ale w żadnym z dostępnych słowników nie ma "wója" jako woja...

Na gramatyce historycznej, przy obocznościach to miałam. Ta sama zasada jak "bój - boju". Czasem też, ale rzeczywiście rzadziej niż z "woj", spotykam się z tym słowem w pracach historycznych, legendach itp. W necie ktoś napisał, ale to na forum, więc nie wiem, co to za osoba, że z "wój" jest z górnołużyckiego, a na ziemiach polskich był zawsze "woj". Nie wiem, na ile można coś takiego sprawdzić. Skoro jednak rusałki dałam, chociaż ruskie, ale za to bardziej rozpoznawalne od boginek, których nazwa może wprowadzać w błąd, to i "wój" zostawię.

Ech, kolejny powód, by zainwestować w Wielki Słownik Historyczno-Etymologiczny - tam to powinno być wyjaśnione. Tylko te ich ceny...

 

Nie łudź się. Tam tego nie ma.  

Też sądziłem, że ze słownika, noszącego taki obiecujący tytuł, dowiem się a dowiem. Owszem, dowiedziałem się. Że niewiele się dowiem.

     Wój wojem, ale coś mi się zdaje, że raczej "walnąl go na odlew", a nie "walnąl mu na odlew", jak jest w tekście. Ale --- mogę sie mylić. 

Nie mylisz się. Dzięki za zauważenie. Ja jestem za bardzo padnięta, by jeszcze raz sczytać opowiadanie.A jutro do pracy, więc trzeba się zbierać spać...

Nowa Fantastyka