- Opowiadanie: RheiDaoVan - Słońce nie chciało wzejść [KB026]

Słońce nie chciało wzejść [KB026]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Słońce nie chciało wzejść [KB026]

Czas robiłsobie jaja i najwyraźniej świetnie się bawił.

Po ulicach jeździły tak nocne, jak i dzienne autobusy, metro było zamknięte, a tramwaje stały na torach z otwartymi drzwiami i napisem "koniec trasy". Jadący komunikacją miejską ludzie nie pasowali do siebie. Ubrani w garnitury mężczyźni z teczką pod pachą, drobne staruszki wracające z zakupów, szkolna młodzież, turyści z aparatami, kobiety w kusych spódniczkach, mocnych makijażach i absurdalnie wysokich butach, podchmieleni łysi młodzieńcy strojem demonstrujący przynależność do klubu sportowego. Każdą z tych grup można spotkać w komunikacji miejskiej, ale są pewne stałe rytmy, gdy jedne nie występują lub są w znacznej mniejszości. A teraz było tak, jakby jednocześnie była poranna godzina szczytu, koniec szkoły, południe i czas wieczornego imprezowania. Wszystkie pory jednocześnie.

Część sklepów była pozamykana, w innych przyjmowano właśnie towar, a w niektórych kasjerzy podjadali ukradkiem lunch.

W szkołach dzwonek wzywał na lekcje, ale brama wejściowa była zamknięta.

Nikt nie pamiętał, kiedy właściwie jadł śniadanie.

Słońce nie chciało wzejść.

 

***

 

Umówiliśmy się przy Rotundzie, miejscu, które nocą lśni kolorami świateł, a magia tętni wesoło nawet w środku nocy. Szedłem szerokimi, zawsze zatłoczonymi Alejami Ujazdowskimi i byłem przerażony brakiem ludzi. Samochody stały równo zaparkowane na chodniku, tramwaje utknęły na torowisku, a niemal pusty autobus tańczył lambadę na jezdni.

 

***

 

– Dobra, podsumujmy – powiedziała Piegża, pocierając skronie. – Nie mamy do czynienia ze zwykłym, prostym rozciągnięciem czasu. To coś jest dużo groźniejsze i na tyle potężne, że nie tylko powstrzymało słońce od jego obowiązku wzejścia, ale również zaczarowało ludzi tak, by nie zdawali sobie sprawy ze swej sytuacji. Łącznie z ludźmi, którzy sami używają magii. Poza nami. Jakimś cudem.

– To kwestia spostrzegawczości i umiejętność przyjmowania do świadomości rzeczy, które zdają się być niewyobrażalne – wtrąciłem.

– Świetnie, to co teraz? Jakiś pomysł, czarnoksiężniku? – spytał Igor. Miałem ochotę odparować, żeby, jako podobno najgenialniejsze medium, przewidział, co się stanie, ale jakoś się powstrzymałem. Wolałem nie ryzykować kłótni w naszej małej, niestabilnej grupce osób, które nawet dobrego dnia by sobie nie życzyły. No, mi. Nikt nie lubi czarnoksiężników. I Piegży. Jeśli kogoś nie lubi się bardziej od czarnoksiężników, to czarnoksiężników parających się nekromanctwem.

I tylko Wron stał w ponurym milczeniu, paląc powoli papierosa.

– Takie zaciemnienie to nie jest coś, co zdarza się dość często, wiesz? – zauważyłem, rzucając Igorowi gniewne spojrzenie. – Nie mam pojęcia, co to jest i jak z tym walczyć. I czy w ogóle się da – dodałem po chwili.

– Świetnie.

– Bardzo fajnie – odezwał się Wron. – Ale miło by było, gdybyśmy coś wymyślili. Szybko.

Piegża zaklęła, Igor jęknął cicho, a pode mną ugięły się kolana.

Do tej pory, pomimo braku słońca, nie mogłem powiedzieć, że było ciemno. Nie tak naprawdę. W mieście jest zbyt dużo kolorowego światła. Pomarańcz i biel ulicznych lamp, zieleń i czerwień sygnalizacji, szkarłatne plamki oświetlenia dla samolotów, żółtawy poblask z okien bloków, węże ruchu ulicznego stworzone z reflektorów, złoty poblask mokrych ulic i chodników, tęcza neonów.

Latarnie gasły, jedna po drugiej. Sygnalizacja poszła w ich ślady. Potem dołączyły też neony i oświetlenie bilboardów. Na koniec zgasły światła samochodów i nieliczne poświaty z mieszkań. Dopiero teraz mogliśmy mówić o prawdziwej ciemności.

I tylko jeden budynek wciąż trwał w pełni blasku. Znienawidzony i opluwany przez lata. Rakieta. Pekin. Kutas Stalina.

Pałac Kultury i Nauki pysznił się barwami tęczy.

– To co – zawołałem wesoło. – Idziemy?

 

***

 

To było dziwne. Miałem wrażeniem, że z każdym krokiem robi się coraz ciemniej i zimniej. Coś przemykało na granicy widoczności, pomiędzy budynkami i pozostawionymi na skrzyżowaniu autobusami, ale bało się podejść. Albo nie chciało.

Krok i krok, no dalej. Jeszcze trochę. Niczym łódki na ciemnej wodzie prowadzone przez latarnię morską.

Piegża klęła pod nosem, a Wron z uporem próbował uruchomić zapalniczkę, żeby przypalić kolejnego papierosa. Igor mamrotał coś o niezapłaconych rachunkach za prąd. Miałem charakterystyczne dla paranoików przekonanie, że ktoś nas obserwuje.

Przejście tych kilkudziesięciu metrów zajęło nam pół godziny, ręce miałem odmarznięte, a na włosach Piegży zauważyłem szron. Usiedliśmy na stopniach przed wejściem. Dzięki temu kolorowemu światłu, czułem się odrobinę lepiej. Odrobinę bezpieczniej.

– Myślisz, że tu znajdziemy odpowiedź? – spytał Igor.

– Z jakiegoś powodu to jedyne miejsce, które nie zgasło – zauważyłem. – I jest tu ciepło – dodałem po chwili – Uważam, że to całkiem dobre miejsce na rozważenie naszej sytuacji.

– Jak chcesz – burknął Igor, demonstrując swoje niezadowolenie.

– Zastanawialiście się właściwie, jak długo to już trwa? – spytał Wron, dalej siłując się z zapalniczką.

Otworzyłem i zamknąłem usta. Nie miałem pojęcia.

– Od trzech dni, pięciu godzin i trzydziestu ośmiu minut. Oczywiście przyjmując znany wam system liczenia czasu – odpowiedział męski, uprzejmy głos. Prawie dostałem zawału.

Mężczyzna stojący u stóp schodów wyglądał do bólu przeciętnie. Średni wzrost, brązowe, przerzedzone włosy, nijaka twarz, nudny garnitur w prążki i stalowy krawat do kompletu. Uśmiechał się do nas pogodnie.

– Eeee…co? – zareagował Igor z charakterystyczną dla siebie bystrością.

– Jestem zaskoczony, że jest was aż czwórka! – zawołał nieznajomy. W jego głosie dało się słyszeć podziw. – Zazwyczaj to gra jeden na jeden. Ale, chyba powinienem się przedstawić! Powiedzmy, że na potrzebę chwili nazywam się Jan Wiśniewski.

Spojrzałem na Piegżę i Wrona, ale oni byli równie zdezorientowani i zaskoczeni absurdalnością tej sytuacji jak ja. Na Igora nawet nie chciałem patrzeć.

– Przepraszam bardzo. – Starałem się, by mój głos był opanowany i spokojny, i chyba nawet mi to wychodziło. – Ale czy wyjaśni pan, skąd pan się wziął i o co panu chodzi?

Uśmiechnął się pogodnie.

– Naturalnie, naturalnie! Jestem Śmiercią Miast, na pewno o mnie słyszeliście. Wielki pożar Londynu w 1666 roku, trzęsienie ziemi w San Francisco w 1906, bombardowanie Drezna… Zawsze próbuję czegoś nowego!

Gapiliśmy się na niego bez słowa, chyba tylko dlatego, że żadne z nas nie było w stanie wydusić z siebie nic sensownego. A on wyglądał, jakby naprawdę świetnie się bawił.

– Oczywiście byłoby straszną niesprawiedliwością, gdybyście nie mieli szansy obrony – powiedział z wciąż radosnym uśmiechem i, właściwie nie wiem skąd, wyciągnął drewniane pudełko w czarno-białą szachownicę. – Dlatego zawsze daję jednej osobie szansę na uratowanie miasta – mówił, rozkładając figury. – Stąd też moje zaskoczenie, gdy okazało się, że jest was aż czwórka, ale cóż. Chyba po prostu pozwolę wam grać jako drużyna. Proszę się nie bać, czasami się udaje wygrać. O, na przykład pan Mitsuo Tanaka wygrał ze mną i ocalił miasto Kokura. Proszę, białe zaczynają.

Spojrzeliśmy po sobie niepewnie.

Wreszcie Wron sięgnął po pionka.

Koniec

Komentarze

Całkiem, całkiem. Przeczytałam bez przykrości, choć zauważyłam kilka potknięć.  

 

Czas robiłsobie jaja… – Brak spacji.  

 

Ubrani w garnitury mężczyźni z teczką pod pachą… – Ci wszyscy mężczyźni z jedną teczką?

 

…i absurdalnie wysokich butach… – Czy miałeś na myśli buty o absurdalnie wysokich cholewkach, czy absurdalnie wysokich obcasach. Nie wykluczam też możliwości, że buty mogły mieć jednocześnie bardzo wysokie obcasy i takież cholewki.

 

…żółtawy poblask z okien bloków, węże ruchu ulicznego stworzone z reflektorów, złoty poblask mokrych ulic i chodników, tęcza neonów.– Powtórzenie. Myślę, że same reflektory nie stworzą wspomnianych węży.

Może …węże ruchu ulicznego stworzone ze świateł reflektorów

 

…ręce miałem odmarznięte – Słownik powiada, że odmarznąć, to:  1. «przestać być zamarzniętym» 2. «odłączyć się od czegoś, przestając być przymarzniętym»

Podejrzewam, że ręce zaczynały się odmrażać, więc może: …ręce miałem zmarznięte / przemarznięte…

 

Z jakiegoś powodu to jedyne miejsce, które nie zgasło – zauważyłem. – I jest tu ciepło – dodałem po chwili – Uważam, że to całkiem dobre miejsce na rozważenie naszej sytuacji. – Powtórzenie.

 

Ale czy wyjaśni pan, skąd pan się wziął i o co panu chodzi? – Powtórzenia.

 

 

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podoba się.

 

Cholernie przypadła mi do gustu idea Śmierci Miast, żałuję, że nie jest moja ; ) Wpleciona w założenia konkursu całkiem udatnie.

 

Nie wiem, czy kobieta może być "w" makijażu, nie pasuje mi to zanadto, mimo że sama jestem kobietą.

 

"- Z jakiegoś powodu to jedyne miejsce, które nie zgasło - zauważyłem. - I jest tu ciepło - dodałem po chwili - Uważam, że to całkiem dobre miejsce na rozważenie naszej sytuacji.: - po "chwili" kropka.

 

- Eeee...co? - brak spacji po wielokropku.

 

Tyle. ; ) Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Spora niekonsekwencja na początku - najpierw mamy fragment o tłoku - A teraz było tak, jakby jednocześnie była poranna godzina szczytu, koniec szkoły, południe i czas wieczornego imprezowania. Wszystkie pory jednocześnie., a zaraz potem: Szedłem szerokimi, zawsze zatłoczonymi Alejami Ujazdowskimi i byłem przerażony brakiem ludzi.  To było w końcu pełno ludzi czy nie?

Fajny klimat udało Ci się stworzyć nawet w tak krótkim tekście, poza tym podobnie jak joseheim pomysł ze Śmiercią Miast bardzo mi się podobał :) Aż się prosi żeby taki pomysł rozwinąć do czegoś co nie będzie tylko kolejnym żartem na temat gry w szachy o losy świata.

Niezłe :)

 

 

Z założenia miało być tak, że pierwszym objawem tego, że coś jest nie tak, było przemieszanie się pór dnia i tłok. -> To pierwszy akapit

A potem ludzie poznikali z ulic, zamykając się w domach (po tych trzech dniach) -> tu już mamy akcję właściwą.

Tak to miało wyglądać ;)

Swoją drogą, ciekawostka. Ten brak spacji jest winą tego, że nie sprawdziłam tekstu po wklejeniu tu. Edytor zjada spacje (nie tylko mi się to przytrafiło). Dziwne to.

Nowa Fantastyka