- Opowiadanie: Ardel - Schron (KB024)

Schron (KB024)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Schron (KB024)

– Tomek… – szeptała rozgorączkowana Biedronka. – Boję się, tak bardzo się boję. – Głos dziewczynki drżał, oscylując pomiędzy piszczeniem a dźwiękami już nieuchwytnymi dla ludzkiego ucha. Chłopak, na oko mający lat szesnaście, siedział w kucki pod ścianą i za wszelką cenę starał się ukryć plamę, wykwitającą na jego lewym udzie. A ta rozlewała się coraz bardziej, skapując żółtymi kroplami na podłogę. Nie zdołał dłużej powstrzymywać natury. Nastolatek był prawdopodobnie młodszy – karabin w dłoni oraz podrdzewiały hełm na głowie skutecznie podwyższały jego wizualną dojrzałość.

– Spokojnie. – Objął drobną przyjaciółkę, raczej po to, by ukryć swój strach, niż by jej ulżyć. – Z pewnością nic się nam, no, nie stanie. Jesteśmy przecież w, tym no, podziemnym bunkrze, a te budowane są po to, byśmy byli, no, bezpieczni. – Jedenastoletnia panienka dygotała w jego uścisku. – No więc, no… Poza tym pan Daniel dał mi tego… yyym… szpringfilda, żebym cię bronił, prawda?

Matylda, zwana Biedronką, gdyż piegi na jej twarzy widoczne były nawet w rozproszonym świetle lampy naftowej, wyraźnie się odprężyła. Wytarła oczy i nos w rękaw sukienki w typowo harcerskich barwach. Uniosła wzrok. Tomek był taki silny. Już raz ją uratował, gdy usłyszeli alarm nuklearny. Ona, nieświadoma tego co się dzieje, obierała ziemniaki dla Podziemia, a on wbiegł do improwizowanej kuchni i zaciągnął do najbliższego schronu. Jak się potem okazało, atak miał miejsce w mieście obok, lecz promieniowanie, czymkolwiek ono było, bo wybuchy przecież już minęły, nadal było szkodliwe. Ona chciała już wielokrotnie wyjść na zewnątrz, ale jej obrońca wytrwale tłumaczył, że muszą odczekać jeszcze kilka dni, zanim będzie bezpiecznie. W miarę bezpiecznie, jak powiedział. Ekspozycja na radioaktywny pył nie była dobra. Czymkolwiek ten pył był.

Tomek wzdrygnął się. Zdawało mu się przez chwilę, ze słyszy jakieś szuranie. Nie, nie. Wyobraził to sobie. Siedział już w tej przeklętej przez Boga norze od trzech dni (albo jedynie czterech godzin, nie potrafił określić ile minęło czasu, cały czas było ciemno). W każdym razie zasnął jak dotąd trzykrotnie. Wciąż te same betonowe ściany, smród moczu i kału, migoczące światło lampki i strach. Przynajmniej nie brakowało im nafty, akurat natrafili na wypełnioną nią beczułkę. Chciał wyjść, tak jak Biedronka, lecz za bardzo się bał. Daniel ostrzegał go, a w Podziemiu był to spec od wszelkich zagrożeń, że tydzień po wybuchu jądrowym zawsze krążą jeszcze ghule; bo kto by się przejmował promieniowaniem? Ale młodzieniaszek nie chciał straszyć dziewczynki, więc opowiadał jedynie o chorobach. Jakoś musiał ją przekonać.

Znów to chrobotanie! To nie może być wytwór jego wyobraźni. Odsunął od siebie Matyldę i obejrzał broń, która wydała mu się teraz niezwykle ciężka i bezużyteczna.

– Zostań tutaj, Biedronko. Muszę coś sprawdzić. – Pogłaskał ją po zatłuszczonych włosach. Ta spojrzała na niego zielonymi oczami o rozszerzonych źrenicach.

– Ale… nie możesz… – Serce ścisnęło się w chłopięcej piersi, gdy do jego uszu dotarł utopiony w żałości głos. Ale twardy w postanowieniu ruszył przed siebie. Musiał ją chronić.

Odprowadzało go łkanie.

 

Ręce mu drżały, lufa Springfielda M1903 kreśliła w powietrzu nieregularne łuki. Tomek przypomniał sobie, by odbezpieczyć broń, co ledwie mu się udało; palce były w tamtej chwili wyjątkowo nieposłusznymi kompanami. I znów to usłyszał – szuranie. Ciemność monotonnego korytarza pobudziła wyobraźnię. W umyśle widział ghula, istotę zmutowaną tak bardzo, ze ledwie przypominała człowieka. Ciągniona przez nią noga zostawiała wymagany przez kanon opowieści ślad zgnilizny, przez cienką skórę, miejscami przerwaną, wyzierały mięśnie. Smród unosił się, niczym z pryzmy kompostu na dawnej farmie babci. Otrząsnął się. Musiał być dzielny. Dla Biedronki!

Drogę oświetlał sobie maleńką latarką, której baterie były już na wyczerpaniu. I nagle nikły strumień fotonów został pochłonięty przez mocniejsze światło. Potem pojawiła się sylwetka człowieka. Przestraszony Tomek wystrzelił.

 

Daniel miał przebite kulą płuco. Chłopiec klęczał przy nim i ryczał jak bóbr. Próbował przepraszać, ale ten stary, doświadczony rebeliant uniósł dłoń. Tomek zamilknął.

– Słuchaj, chłopcze – wychrypiał, a na wargach pękały mu krwawe bańki. – Przysze… – wziął głęboki, jak na swój stan oddech – …eeedłem tutaj, by pokazać wam, dzieciaki… – jęknął i wywrócił oczami. Wrócił jednak do przytomności. – Pokazać… ewakuacyjne. Jest… – zacharczał w spazmie kaszlu. – Idą! – I umarł.

A oni, to jest ghule, nadeszły.

czerwiec 2012

Andrzej „Ardel” Betkiewicz

Koniec

Komentarze

Witaj!

 

W toku czytania wszystkich konkursowych miniaturek przybyłem także i tutaj. Sprawnie to skonstruowane i napisane też całkiem nieźle. Muszę przyznać, że podobało mi się. DJ będzie miał trudny wybór spośród tylu dobrych prac, a przecież przyrzekł rozstrzygnąć konkurs błyskawicznie! :)

 

Mam tylko jedną uwagę... Dlaczego Tomek zsikał się ze strachu? Ja rozumiem, że stan permanentnego napięcia jest wyczerpujący dla psychiki, ale nie pojawił się żaden nagły impuls, który mógłby spowodować taką reakcję.

No dobra, to może jeszcze druga uwaga. SpringfileldM1903 ma kaliber 7,62 mm. Nie uważasz, że Daniel trochę za szybko odpłynął?

 

To chyba tyle. Ale tak ogólnie to muszę przyznać, że podobało mi się i na pewno wejdzie do czołówki. :)

 

Pozdrawiam

Naviedzony

Ona, nieświadoma tego co się dzieje, obierała ziemniaki dla Podziemia, a on wbiegł do improwizowanej kuchni i zaciągnął [ją] do najbliższego schronu.

nie potrafił określić ile minęło czasu, cały czas było ciemno). - Lepiej to rozbić na 2 zdania. Czasu - czas; może któryś z tych wyrazów by zmienić, żeby lepiej brzmiało.

Ale twardy w postanowieniu ruszył przed siebie. - Twardy? Mocny może, coś takiego.

Ciemność monotonnego korytarza pobudziła wyobraźnię. - monotonna ciemność, ciemności, ale nie korytarz.

Jesteśmy przecież w, tym no, podziemnym bunkrze... - przecinek w złym miejscu. Usuń go.

Tyle mi się rzuciło na oczy. Czesem budujesz za długie zdania i można się pogubić. Pozdrawiam

Niezłe, naprawdę niezłe. Jedyne zastrzeżenia, jakie miałem, wypisał już Naviedzony i podpisuję się całkowicie pod jego komentarzem.

Aha i jeszcze jedna uwaga: sformułowanie "ziemianka dla Podziemia" brzmi kiepsko. Nie wiem, co zaproponować w zamian, więc tylko sygnalizuję, że coś tu nie gra.

@Naviedzony - odnośnie popuszczenia moczu - tutaj miałem na myśli niemożność utrzymania go w pęcherzu. W następnym zdaniu opisany jest ów zew natury. Na ludzkich ranach postrzałowych się nie znam się za dobrze. Na przyszłość zanotuję sobie Twoją uwagę.

@Morgon - dziękuję za ukazanie błędów. Mea culpa, myślałem, że wyłowiłem wszystki (aż mi wstyd, bo tekst krótki). Ale zmieniać tekstu nie będę - został zgłoszony na konkurs i tak powinien pozostać.

Dziękuję za przeczytanie tekstu i komentarze.

@Ardel - Jeśli bardzo mu się chciało, to mógł przecież po prostu odlać się gdzieś w kącie, a nie w gacie lać ;)

Z drugiej strony to dziecko, więc rozumiem, że mógł trzymać i trzymać, aż nie wytrzymał... Hmm... W tym sensie ma to jakieś uzasadnienie. :)

A to mi się podobało bardzo. Nie wiem, czy najbardziej ze wszystkich KB, ale bardzo.

To bardzo cieszące. Dziękuję.

Nowa Fantastyka