- Opowiadanie: RheiDaoVan - Na Krańcu Świata (GOT)

Na Krańcu Świata (GOT)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Na Krańcu Świata (GOT)

Zimno. Zimno, ponuro i podle.

Jon spojrzał na Mur, oślepiająco niebieski w słoneczne dni. Minęły już cztery tygodnie, a jego widok wciąż przyprawiał o drżenie, mieszaninę zachwytu i lęku. Największa konstrukcja zbudowana rękami człowieka, lodowa ściana ciągnąca się kilometrami przez północ. Tarcza. Koniec Świata.

Życie na Czarnym Zamku toczyło się niezmiennym rytmem – rano ćwiczenia, popołudniami praca. Czarni bracia dbali, by rekruci mogli nauczyć się jak najwięcej, wyznaczając im różne zadania. Pomagali przy robieniu strzał, kręcili kamieniem w zbrojowni, zajmowali się ptakami maestera Aemona albo rachunkami Bowena Marsha.

Albo jak teraz, wysyłano go na straż. Na samą górę, gdzie wiatr kąsał najdotkliwiej, a drzewa wydawały się poruszać i zbliżać do Muru. Milimetr po milimetrze. Tuż za szerokim pasem ziemi, o której istnienie walczyły siekiery Nocnej Straży, majaczyły ciemne sylwetki drzew, jakby ktoś wybudował drugą, równoległą ścianę. Ścianę nocy i nieznanego. Jon cieszył się, że ma u swego boku Ducha.

Znajome dyszenie wyrwało Snowa z zamyślenia. Odwrócił się i uśmiechnął, widząc człapiącego w jego stronę Sama. Tarly, owinięty czarnym futrem i masą innej odzieży, pod potężnym kapturem, wyglądał niemal jak kulka. Sapiąca, jąkająca się kulka.

– Co tu robisz? – spytał Jon.

– Alliser Thorne stwierdził, że nocna warta dobrze mi zrobi – odparł Sam z rezygnacją, głaszcząc Ducha po łbie.

Jon pokręcił głową, nic nie odpowiadając. Mógł się tego domyślić. Thorne lubił dopiekać każdemu, zwłaszcza jeśli był to świeży, tchórzliwy rekrut. Zwłaszcza jeśli ten rekrut został przyjacielem bękarckiego Lorda Snowa. Kiedyś Jon reagował gwałtownie, gdy ktoś tak go nazwał, ale za radą Tyriona przywykł i sam zaczął się tak nazywać. Zdziwiło go jak szybko nieprzychylni mu bracia ze straży przestali używać tego śmiesznego tytułu.

– Wygląda to strasznie. – Każdemu słowu Sama towarzyszył obłok pary. – Za nic nie chciałbym się tam znaleźć.

– Mój wuj gdzieś tam jest – powiedział cicho Jon. – Kiedy pierwszy raz mnie tu przysłano, myślałem, że zobaczę jak wraca, że usłyszę róg. Nie wrócił. Ani wtedy, ani teraz.

– Daj mu czas. Słyszałem, że jest najlepszym zwiadowcą, ktoś taki jak on wróci z pewnością – powiedział Sam z rzadką u niego stanowczością. Po chwili dodał już mniej pewnie: – Chciałbyś tam być?

Jon zamyślił się. Chciał? Pragnął, pożądał, marzył! Zagłębić się w mroczny las pełen tajemnic, skrzyżować stal z dzikimi Mance'a Raydera, strzec Siedmiu Królestw przed Innymi. Odnaleźć wuja Benjena. Uznał jednak, że lepiej nie mówić tego na głos, skinął tylko głową. Sam westchnął i trudno było orzec, czy był to komentarz, czy zwykłe zmęczenie. Szli dalej w milczeniu, otoczeni mrozem i własnymi myślami. Jon tęsknił za Winterfell, za życiem, które tam zostawił. Tęsknił nawet za lady Catlyn Stark, która nigdy za nim nie przepadała. Zerknął na Sama, ciekaw, czy i on czasem żałował wyprawy na Mur.

Dźwięk rogu rozdarł ciszę. Jeden sygnał. Zwiadowcy wracają.

Jon i Sam dopadli do krawędzi Muru, wytężyli wzrok.

-Tam! – krzyknął Sam wskazując palcem granicę lasu. Koń, z dwoma jeźdźcami na grzbiecie, pędził ku bramie jakby sami Inni go ścigali.

Popędzili ku windzie. Dwóch braci stojących przy platformie chciało opieprzyć ich za opuszczanie stanowiska, ale rozpoznając Jona, a zwłaszcza duży, biały kształt pędzący za nim, machnęli ręką. Czasem na Czarnym Zamku można było liczyć na odrobinę zrozumienia.

 

***

 

Na placu, mimo nocy, stłoczyło się wielu mężczyzn odzianych w czerń. Jon przepchnął się między nimi i zamarł. Z konia ściągano właśnie jednego ze zwiadowców. Był nieprzytomny, a połowa jego twarzy była ciemna od zaschniętej krwi, ale lekki obłoczek pary świadczył o tym, że wciąż trzymał się życia. Przyniesiono nosze i dwóch braci zaniosło go do kuchni, jedynego pomieszczenia na dole poza stajnią, które nocą było cieplejsze od podziemnej krypty. Drugi zwiadowca zsunął się z konia i gdyby nie Donal Noye, który posłużył mu ramieniem, upadłby na bruk. Serce Jona zabiło mocniej. Rozpoznał brudną od krwi i czerwoną od mrozu twarz zarośniętą czarną brodą.

Benjen. Jego wuj.

Wrócił.

Bardziej niesiony przez kowala, niż własne nogi, Pierwszy Zwiadowca również zniknął w drzwiach kuchni. Jon bez zastanowienia ruszył w jej stronę, ale zawahał się widząc Starego Niedźwiedzia gniewnie patrzącego na plac.

– Ci, którzy wypadli ze swoich komnat prowadzeni ciekawością nie mają tu czego szukać. Ci, którzy zeszli ze stanowisk mają tam wrócić. Wszystkiego, co niezbędne dowiecie się rano. – Spojrzał na Jona i po chwili skinął mu głową. – Niech Duch ogrzeje trochę Benjena jemu jak żadnemu z nas należy się więcej ciepła. Znajdź też Tarly'ego, może nauczy się czegoś od maestra.

W świetle pochodni obaj zwiadowcy wyglądali jeszcze gorzej, zupełnie jakby wydarli życie z paszczy jakiejś straszliwej bestii. Nieprzytomny, w którym Jon rozpoznał mężczyznę, który śpiewał przed wyjazdem sprośne piosenki, nie miał lewej ręki, a twarz wyglądała jak po brutalnym spotkaniu z buzdyganem. Jasne włosy były pozlepiane krwią. Maester Aemon pochylał się nad nim z zatroskaną twarzą, mamrocząc coś pod nosem.

Benjen siedział na stole najbliżej starego pieca. Wpatrywał się pustym wzrokiem w ścianę, bez słowa sprzeciwu dając z siebie zdjąć broń i część ubrań. Stary Niedźwiedź usiadł na krześle, westchnął ciężko.

– Wiem, że jesteś zmęczony, ranny i przeżyłeś piekło, ale musisz mi o nim teraz opowiedzieć.

Benjen pokiwał tylko głową, ale minęła chwila nim otworzył usta.

– Szliśmy trasą opuszczonych wiosek. Pięć, tyle naliczyliśmy. Ludzie zniknęli zabierając ze sobą dobytek i zwierzęta. Żadnych śladów napaści, były po prostu… puste. – Benjen Stark skrzywił się, gdy Sam zbyt mocno przycisnął opatrunek na ramieniu. Grubas przeprosił pośpiesznie spuszczając wzrok. – Było tam też dużo popiołu i czaszek. Ludzkich. Dzicy zawsze palili swoje zwłoki. Teraz… już wiemy czemu – powiedział cicho.

Jon spodziewał się, że Stary Niedźwiedź ponagli Benjena lub powie cokolwiek, ten jednak milczał.

– Dalej na północ znaleźliśmy pierwsze obozy dzikich. Są ich setki, tysiące. Nie wiem, jakim cudem Rayder zdołał zebrać ich tylu. Wszystkich. Oni szykują się do wojny. Szeptali między sobą o Innych, rozmawiali o Murze. – Umilkł ponownie jakby zbierał myśli. – Wracając zajechaliśmy do Crastera. Chciałem dowiedzieć się, od jak dawna wiedział i co ma zamiar z tym zrobić. O ile w ogóle… Gdy tam dotarliśmy… Tam… wszyscy byli martwi. – Benjen kaszlną i splunął krwią. Przez chwilę uspokajał oddech. – Ktoś zamordował jego i te wszystkie kobiety. Dzieci. Zebraliśmy ciała i zostawiliśmy… To był błąd – jego głos zaczął drżeć.

– Dzicy – Thoren Smallwood splunął na ziemię. Benjen pokręcił powoli głową.

– Postanowiliśmy spędzić noc pod dachem, w cieple. Marwe stał na zwiadach, obudził nas jego krzyk. Kiedy wypadliśmy na zewnątrz… Oni ożyli. – Pierwszy raz Stark spojrzał na Mormonta. – Caster i te kobiety. Byli bladzi, mieli ogniki w oczach. I miecze w dłoniach. Toporki, noże. Cokolwiek, co znaleźli. Zaatakowali nas, a my byliśmy bezbronni. – Spojrzał ostro na czarnych braci, ale żaden nie odważył się rzucić żadnej kąśliwej uwagi. Żadnego docinka, że ze zgrają bab sobie nie mogli poradzić. Wszyscy patrzyli w napięciu, bez słowa. – Byli nieczuli na nasze miecze. Tylko na ogień. Dlatego dzicy palili swoje zwłoki. Żeby nie wstały i nie zamordowały ich w nocy. – Zamilkł próbując się uspokoić. Odetchnął głębiej. – Podpaliliśmy dom i uciekliśmy. Przy koniu, w worku, jest ręka. Wzięliśmy ją żeby maester mógł ją zbadać, lub wysłać do Cytadeli.

Lord Dowódca skinął powoli głową.

– Dywen, przynieś tę rękę, chcę ją obejrzeć.

Spojrzał ponuro na Benjena.

– Miałem jutro oznajmić, że bracia wyruszają za Mur. Mieliśmy sprawdzić, co tam się dzieje, czemu wszyscy zwiadowcy znikają. Czu dzicy zbierają się pod wodzą Mayce'a…

– To na pewno. Nikt nie bierze tyle broni i zapasów, jeśli wybiera się na popołudniową przechadzkę po okolicy.

W kuchni zapanowała cisza. Twarz Lorda Dowódcy była zasępiona, a żółto-pomarańczowe światło pochodni dodawało jej jakieś dziesięć lat zmartwień. Jedynie z ust starego maestra wydobywały się ciche słowa. Szept właściwie.

Mormont westchnął ciężko.

– Zaraz napiszę listy do wszystkich tych, którzy obwołali się królami, by przysłali nam ludzi, broń i zapasy. Może chociaż jeden z Jeleni udzieli nam pomocy. Albo młody Stark, on jest najbliżej. – Mormont spojrzał na Snowa. – Jon, pojedziesz z dwoma braćmi do Robba. Znasz go, ciebie wysłucha najprędzej. Sam, przygotuj kruki. Jutro zaczniemy też dokładnie sprawdzać Mur. Mogą sobie toczyć swoje wojenki o tron wykuty z mieczy, ale prawdziwa wojna o losy Siedmiu Królestw odbędzie się tu, na północy.

Na Murze.

Na Krańcu Świata.

Koniec

Komentarze

Zimno. Zimno, ponuro i podle. - Zastanawiałem się, dlaczego to chyba ostatni tekst, pod którym nie ma komentarzy. I podejrzewam, że to przez te pierwsze dwa zdania. Nie są jakieś niepoprawne, czy coś, ale początek w takim stylu (jeszcze lepiej: "Ból. Ból i krew", albo "Krew. Krew i ciemność".) jest strasznie oklepany, a najczęściej w słabych tekstach. I jak się coś od tego zaczyna, to człowiek automatycznie przechodzi do innego tekstu. Przynajmniej ja, może ktoś powie, czy się ze mną zgadza.

Postanowiłem wypisać wszystkie błędy, jakie wyłapałem, może w czymś pomogę. Niestety, robię to późno, ale może jeszcze zdążę i coś poprawisz (jeśli przypadkiem będziesz przy komputerze ;) ).



Tracza. - literówka.

Czarni bracia dbali, by rekruci mogli nauczyć się jak najwięcej, wyznaczając im różne zadania. Pomagał przy robieniu strzał, kręcił - W drugim zdaniu podmiotem domyślnym są rekruci. Więc albo "pomagali" (co może jest nienajlepsze, bo przy rachunkach to mało który rekrut by potrafił pomóc :P ), albo "Jon pomagał".

Albo jak teraz, wysyłano na straż. - A tu jeszcze inaczej. "Wysyłano ich/go" powinno załatwić sprawę.

Na samą górę, gdzie wiatr kąsał najdotkliwiej a drzewa wydawały się poruszać i zbliżać do Muru - "a" wprowadza osobne zdanie składowe, więc stawiamy przed nim przecinek.

Odwrócił się i uśmiechnął widząc człapiącego w jego stronę Sama. - imiesłów czynny, przecinek przed "widząc" obowiązkowy.

odparł Sam z rezygnacją głaszcząc Ducha po łbie. - jw.

Jon pokręcił głową nic nie odpowiadając. - jw.

gdy ktoś tak go nazwał, ale za radą Tyriona, przywykł i sam zaczął się tak nazywać - albo "ale za radą Tyriona przywykł", albo traktujesz środek jako wtrącenie i "ale, za radą Tyriona, przywykł"

Nie chciałbym się tam znaleźć za nic. - bardzo dziwna kolejność, zwłaszcza w mowie. Raczej "Za nic nie chciałbym się tam znaleźć", albo coś takiego.

Catlyn - Catelyn

Koń, z dwoma jeźdźcami na grzbiecie, pędził ku bramie jakby sami Inni go ścigali. - "z dwoma jeźdźcami na grzbiecie" lepiej by brzmiało chyba bez przecinków dookoła, trzeba natomiast jeden dostawić przed "jakby"

Dwóch braci stojących przy platformie chciało opieprzyć ich za opuszczanie stanowiska - "opieprzyć" nie pasuje mi nijak do języka, jakim napisana jest reszta opowiadania

zawahał się widząc Starego Niedźwiedzia gniewnie patrzącego na plac. - imiesłów -> przecinek.

Ci, którzy wypadli ze swoich komnat prowadzeni ciekawością nie mają tu czego szukać. Ci, którzy zeszli ze stanowisk mają tam wrócić. Wszystkiego, co niezbędne dowiecie się rano - dobrze, że otwierasz przecinkami zdania podrzędne, ale trzeba jeszcze zamknąć. Przecinki po "ciekawością", "stanowisk" i "niezbędne".

trochę Benjena jemu - zgubiłaś koniec zdania chyba.

maestra. - to dzika odmiana, ale w książce jest "maestera"

a twarz wyglądała jak po brutalnym spotkaniu z buzdyganem. - niby się domyślę, ale nie wiadomo, o jaką twarz chodzi. Polecam albo "jego twarz", albo "twarz miał jak po...".

ale minęła chwila nim otworzył usta. - przecinek przed "nim", zdanie podrzędne.

Ludzie zniknęli zabierając ze sobą dobytek i zwierzęta. - imiesłów.

Grubas przeprosił pośpiesznie spuszczając wzrok. - imiesłów. Do tego nie wiadomo teraz, czy pośpiesznie przeprosił, czy pośpiesznie spuścił wzrok ;)

Stary Niedźwiedź ponagli Benjena lub powie cokolwiek - to brzmi, jakby ponaglenie nie było powiedzeniem czegokolwiek. A jeśli nawet tak ma być, bo ponagliłby gestem, to wtedy bym zamienił kolejność na "cokolwiek powie".

Umilkł ponownie jakby zbierał myśli - przecinek przed "jakby"

Wracając zajechaliśmy do Crastera. - imiesłów.

O ile w ogóle... - o ile w ogóle wiedział, czy o ile w ogóle coś zrobić? Tak nie działa, chyba że jako zdanie urwane przez jego zły stan zdrowia.

Benjen kaszlną - zgubiłaś ł!

Zamilkł próbując się uspokoić. - imiesłów.

Wzięliśmy ją żeby maester mógł ją zbadać, lub wysłać do Cytadeli. - przecinek przed "żeby", ale bez przed "lub"

Czu dzicy zbierają się pod wodzą Mayce'a... - Czy, Mance'a

na północy - teoretycznie może działać, ale raczej chodzi o Północ jako krainę, niż jako kierunek. A wtedy z wielkiej.


Teraz co do opowiadania samego w sobie. W pierwszej części, do pojawienia się Benjena, niespecjalnie się coś dzieje, trochę to było męczące. (Swoją drogą, kto dmie w róg, skoro to Jon i Sam byli na warcie? OK, mogą być też inni, ale wyszli tu na niekompetentnych :D)
Potem samo opowiadanie fajnie się czytało, jak fragment książki - tylko właśnie, poza wyruszeniem Jona na południe, które może mieć konsekwencje (gdybyś to o nich właśnie napisała, o, to by było coś!), reszta jest w sumie w zgodzie z książką. Owszem, Benjen wrócił, ale to, co powiedział, nie wnosiło nic, czego by Mormont nie wiedział, wyruszając na północ - ba, właśnie dlatego wyruszył, że chciał zwiększyć szanse zadając niespodziewanie pierwszy cios, zamiast pozwolić wielkie armii dotoczyć się pod Mur. Więc widzę tu bardziej przebudowanie kolejności niż alternatywne opowiadanie.

...Natomiast sequel tego tekstu mógłby być świetny - jak Jon jedzie na południe, jak kłóci się z Robbem, która wojna jest ważniejsza, jak sam nie jest tego taki pewien, jak spotyka się znów z Catelyn...

Ale mówiłem już, że czytało się dobrze?

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Hm, widać mój osobisty korektor miał gorszy dzień ;)
Hym, hym, cholera, nawet nie mam się czym bronić, bo masz rację w ocenie merytorycznej ;p

O, z jednym się nie zgodzę. Z tym początkiem.
Ja takie lubię. I spotkać takie mozna w nagrodzonych książkach nawet  ;)

To może kwestia gustu ;)

Mam jeszcze jedno pytanie. Dlaczego przez dobre parę miesięcy byłem pewien, że Twój nick do RheiVanDao? :P

(BTW, w tamtym komentarzu sam przed imiesłowem czynnym nie postawiłem przecinka :P)

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Kwestia uważnego czytania ;)

Czu dzicy zbierają się pod wodzą Mayce'a... - Czy

Bardzo fajnie się czytało, podobało mi się, chodź odniosłem wrażenie, że jest to bardziej zapowiedź dzieła niż dzieło samo w sobie.


Pozdrawiam

Nowa Fantastyka