- Opowiadanie: Poległy Literat - „Myśl pozytywnie!” [POLIFONIA 2012]

„Myśl pozytywnie!” [POLIFONIA 2012]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

„Myśl pozytywnie!” [POLIFONIA 2012]

Przeżywałem wspaniałe przygody, gdy chęć podrapania się po lewej nodze, na chwilę porwała mnie znów do rzeczywistości. Wędrowałem po krainie snów, gdzie w lasach pełnych cudownych wypraw, co rusz rzucały się w oczy ślady, czerwonej jak wino, krwi. Nagle sen zamienił się w koszmar, bo las zamienił się w cmentarz, a w miejscu, w które jeszcze przed chwilą się wpatrywałem pojawił się wielki marmurowy grobowiec z dwoma, stojącymi po bokach, wysokimi posągami przedstawiającymi średniowiecznych rycerzy w makabrycznych pozach.

 

Zaraz potem przede mną wyrósł olbrzymi goryl, jakby sam stwórca wyciągnął go z głębi ziemi swą wszechmocną dłonią. Podobny był do King Konga, lecz z nagą czaszką, ze święcącymi się na krwistoczerwony kolor oczodołami, prawie całkowitym brakiem owłosienie, ubytkiem w kilkunastu miejscach jakichkolwiek mięśni, zgnilizną unoszącą się w powietrzu, wyglądał raczej na olbrzymi, ożywiony szkieleton-zombie, niż na wyrośnięte zwierzę. A potem ruszył na mnie, poprzedzając ruch rykiem, który miał tak dużą siłę, że najpewniej Ziemia przestała się kręcić wokół Słońca lub zaczęła, zależy kto w co wierzy. Nie mogłem się poruszyć. Strach i niewyobrażalne przerażenie unieruchomiły każdą komórkę mego ciała. Potwór zatrzymał się przede mną i zamachnął się swoją wielką, nienaturalnie wygiętą, okrwawioną prawą łapą, a przed mymi oczami, zaczęły krążyć obrazy z całego mojego nędznego i dziwnego życia.

 

 

 

Obudziłem się spadając z łóżka. Od grubych, wykonanych z pancernego metalu drzwi rozlegało się donośne pukanie, dające na myśl uderzenie byczych rogów o właz wagonów towarowych w pociągach. Szybko wstałem, pobiegłem do łazienki, ogarnąłem swój wygląd w kilka minut, i podszedłem niepewnie do drzwi. Spojrzałem przez obiektyw. Tak jak się spodziewałem. Kilka łysych mężczyzn, wyglądających na takich, których w dzieciństwie zamiast zdrową, pożywną owsianką, karmiono sterydami z mlekiem. Strach podszedł mi do gardła, już tego realnego. Poczułem żółć w ustach, gdy wspomnienia rozlały się w umyśle z dużym echem.

 

 

 

Był październikowy wieczór. Właśnie wracałem ze szkoły. Jak głosił duży napis przed wejściem, było to Publiczne Gimnazjum. Już po przeczytaniu pierwszego słowa, można dostać gęsiej skórki.

 

Dokładniej to zmęczony wyszedłem dopiero co z„kozy”. Wylądowałem tam za – jak to moja wychowawczyni określiła – „zbyt głupi wyraz twarzy”. Pierwszy raz w historii tej zakichanej szkoły, uczeń wylądował za takie bezsensowne wykroczenie w klasie kary. Jak żyć, skoro nawet nauczyciele cię nie lubią?, to pytanie zadawałem sobie codziennie i codziennie starałem się jednak żyć dalej. Nienawidziłem tego miejsca. Tak jak nienawidziłem powrotów z tego miejsca. Mieszkanie w bloku, kilka na metrów na kilka metrów, dwa pokoje, mała kuchnia, korytarzyk i łazienka, wszystko współdzielone z matką, która, nawiasem mówiąc, miała mnie, za przeproszeniem, w dupie.

 

Właśnie skróciłem sobie drogę przez pobliski miejski park, gdy natknąłem się, naprawdę niechcący, na kilku Dresów. Otoczyli mnie. Jak przystało na porządnych dresiarzy, nie patyczkowali się ze mną.

 

Nie jęknąłem, ani nie wydałem nawet najmniejszego odgłosu, gdy jeden z nich, popychając mnie w dość bolesny sposób, zdjął plecak i wysypał jego zawartość na chodnik. Nie odezwali się ani słowem podczas działań co oznaczało, że byli trzeźwi. A to najgorszy możliwy scenariusz.

 

– Co my tutaj mamy – zdawało mi się, że usłyszałem właśnie takie słowa wydobywające się z gardzieli tych barbarzyńców, gdy nachylali się nad łupem.

 

Leżąc na brzuchu, przez przymknięte oczy, patrzyłem na nich i rozmyślałem nad kilkoma różnymi sposobami ukarania ich nielegalnej działalności. Tak, chociaż nikt mnie nie szanował, każdy bił, rodzina nienawidziła, nie byłem zwykłym dzieciakiem, robiącym za worek zepsutych ziemniaków. Jakimś cudem, w moje dziesiąte urodziny pojawiła się u mnie dziwna przypadłość. Widziałem, słyszałem, a przede wszystkim – czułem więcej od innych. Czasem, pod wpływem chyba magii, bo nie wiedziałem jak inaczej to wyjaśnić, mogłem dokonać rzeczy niemożliwych. Nienaturalnych. Tylko był mały problem. To nie były świadome czyny. Więc nie często zdarzało mi się używać tych nieziemskich zdolności. Najczęściej z takich opresji wychodziłem dość łatwo – po prostu uciekałem.

 

Tym razem było inaczej, jakaś dziwna siła, myśl, nie pozwalała mi opuścić tego miejsca. Nagle spostrzegłem dlaczego .Spokojnie podniosłem się. Gniew szybko narastał we mnie, gdy „bohaterowie ulicy” spokojnie przeglądali kolejne kartki mojego dziennika, od czasu do czasu chichocząc jak małe dziewczynki. Ręce powoli zaczęły mnie świerzbić. Poczułem jak do moich palców napływa moc. Gniew powiedział mi co mam zrobić. Stanąłem w postawie rzutu, a potem szybko i mocno wyciągając ręce przed siebie, wyrzuciłem całą piątkę w powietrze.

 

Ich przerażenie, nieme krzyki, płacz, jeszcze bardziej mnie nakręcały. Magią zacząłem kreślić na ich ciałach krwawe rysunki przedstawiające postacie demonów w różnych pozach. Torturowanie sprawiało mi niczym nie zastąpioną przyjemność. Chora podświadomość przejęła nade mną władzę. Wyciągnąłem z ich wspomnień imiona ofiar, a potem z mozołem, jak najładniej potrafiłem wypisałem je krwią na wszystkich częściach ciał. Po tym zadaniu, obróciłem ich kilkakrotnie w powietrzu, rozrywając na strzępy ich dresy. Pozwoliłem im na intymność, zostawiając w spokoju ich bieliznę. Podrapałem ich jeszcze parę razy, tworząc długie rany, z których sączyło się stopniowo posoka. Lewą ręką podtrzymywałem mężczyzn nadal w powietrzu, natomiast prawą rozerwałem pobliskie przewody elektryczne, wyłączając w kilku mieszkaniach światło. Za pomocą tego prowizorycznego sznura, związałem moich niedoszłych prześladowców . Jeszcze przez chwilkę przyglądałem się każdemu z osobno, radując się ich cierpieniem. Po chwili jednak powiesiłem ich na pobliskich gałęziach. Przez chwilę jeszcze ich ciała poruszały się w konfuzjach pośmiertnych. A potem wszystko się uspokoiło. Stałem i napawałem się swoimi wysiłkami, patrząc jak w rytm wiatru kołysali się na drzewach. Jednak gdy zza chmur w końcu wyjrzał księżyc, ujrzałem w całej okazałości dopełnioną przeze mnie zbrodnię. Nagle opuściła mnie magia, a wraz z nią emocje, które mną kierowały. Pozostał tylko strach. Paniczny strach. Uciekając, ani razu nie obejrzałem się za siebie, tylko mocno ściskałem w rękach dziennik, biegnąc tak szybko na ile pozwalały mi siły w nogach…

 

 

 

Przez następne lata od tego makabrycznego użycia magii, zamieszkałem w odosobnionym mieście, próbując odnaleźć wewnętrzny spokój i zapomnieć o swojej przypadłości. Kilka razy w miesiącu spotykałem się psychologami, aby wyzuć się z jakichkolwiek emocji. Tamte wydarzenie zmieniły moje postrzeganie świata. Zacząłem się brzydzić i nienawidzić tej całej.. magii.. czy czym to było. Gdy w końcu moje życie nabierało stopniowo sensu, przestałem obwiniać siebie o wszystkie grzechy świata, pojawili się oni. Żądni zemsty koledzy zamordowanych w końcu mnie odnaleźli. „Jak?”, to pytanie cały czas wypływało na wierzch moich myśli. Dźwięk odpalanej wiertarki, przywrócił mnie do rzeczywistości, boleśnie raniąc narządy słuchowe. Rozglądając się gorączkowo po pokoju starałem się wysilić swoją mózgownicę, i znaleźć rozwiązanie z tej niekomfortowej sytuacji. Wtem magia znów dała mi o sobie znać, wpływając powoli żyłami w palce obu dłoni. W umyśle kształtowała się jedna myśl: „przecież dasz sobie radę, tylko pozwól magii działać…”. Nagle zachciałem zabić, zaczęły mnie swędzić ręce, poczułem ich chęć zemsty, m o r d e r s t w a. „Nie!” powiedziałem głośno w myślach, i rzuciłem się w stronę małego szklanego stoliczka po mojej prawej stronie. Nerwowo ściskając pilota w dłoni wcisnąłem „play”. W mieszkaniu z kilku wież naraz rozległa się, polecona przez psychologów, piosenka. Uspokoiłem oddech, magia powoli opuszczała z niesmakiem moje ciało, dając o swoim niezadowoleniu znać w sposób, dla niej jedyny, oczywisty – wywołując skurcze mięśni u rąk. Starając się nie zważać na ból, rozejrzałem się po całym pomieszczeniu. Mój wzrok spoczął na dużym widokowym oknie zakrytym czarną ,z akcentami brązu, roletą. Powoli, jakby przez sen, podszedłem, zerwałem materiał, zasłaniający widok i wyjrzałem za nie.

 

Cztery piętra w dół, po ulicach, pędziły dziesiątki samochodów, różnej maści i koloru. Podjąłem decyzje, a zaraz za mną drzwi huknęły o podłogę odpadając z zawiasów. Do mieszkania wpadło kilka napakowanych facetów z bejsbolami w prawych rękach. Uśmiechnąłem się do nieproszonych gości. Rozbijając szybę, wyskoczyłem przez okno mając na ustach słowa piosenki wydobywającej się z wielu głośników – „Myśl pozytywnie”. Świat zwolnił, umysł się uspokoił. Tylko jedna myśl wędrowała w nim: „koniec uciekania”. Chciało mi się śmiać ze szczęścia, ale pęd powietrza na to nie pozwalał.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Sokół feat. Marysia Starosta – Myśl pozytywnie.

 

 

 

______

 

Po Słowie: Mówiąc oględnie – jestem tu nowy. To mój pierwszy tekst. Byłbym bardzo wdzięczny za konstruktywną krytykę. Z góry za wszystkie komentacze dziękuje.

 

Poległy Literat

Koniec

Komentarze

Witaj,więc... Interesujący tekst. Masz potencję. Trochę jest dla mnie niekompletny. Wymaga głębszego zastanowienia i na pewno rozwinięcia, ale będę cię śledził. Zacząłeś naprawdę obiecująco. Pozdro.

Hmm... Czuję jak moje uszy robią się czerwone. Bardzo ci dziękuję i postaram się naprawić błędy. Pozwól, że się powtórzę: bardzo dziękuję.

Jest źle.

 

Nagle sen zamienił się w koszmar, bo las zamienił się w cmentarz, a w miejscu, w które jeszcze przed chwilą się wpatrywałem pojawił się wielki marmurowy grobowiec z dwoma, stojącymi po bokach, wysokimi posągami przedstawiającymi średniowiecznych rycerzy w makabrycznych pozach.

 

Heh. Primo nie próbuje nawet zgadywać ilu składniowe to to jest. W całym tekście zresztą występuje sporo tego typu niekończących się zdań. Secundo oświeć mnie, czym jest „makabryczna poza”?

 

Podobny był do King Konga, lecz z nagą czaszką, ze święcącymi się na krwistoczerwony kolor oczodołami, prawie całkowitym brakiem owłosienie, ubytkiem w kilkunastu miejscach jakichkolwiek mięśni, zgnilizną unoszącą się w powietrzu, wyglądał raczej na olbrzymi, ożywiony szkieleton-zombie, niż na wyrośnięte zwierzę.

 

Tia. O składni już napomniałem, ale spytam się jeszcze: szkieleton-zombie? Ja rili?

 

A potem ruszył na mnie, poprzedzając ruch rykiem, który miał tak dużą siłę, że najpewniej Ziemia przestała się kręcić wokół Słońca lub zaczęła, zależy kto w co wierzy.

 

Tekst jest też przeładowany równie absurdalnymi metaforami. Ja wiem, że może w innych okolicznościach mogłyby mieć sens, ale w narracji? Litości…

 

Od grubych, wykonanych z pancernego metalu drzwi rozlegało się donośne pukanie, dające na myśl uderzenie byczych rogów o właz wagonów towarowych w pociągach. 

 

Znaczy to pukanie przypominało skrobanie? Bo wspomniane zwierzę uderzając rogami, spiczastymi zaznaczmy, wydawałby odgłos skrobania lub podobny. Tak myślę.

 

Kilka łysych mężczyzn, wyglądających na takich, których w dzieciństwie zamiast zdrową, pożywną owsianką, karmiono sterydami z mlekiem.

 

Bez komentarza.

 

Pierwszy raz w historii tej zakichanej szkoły, uczeń wylądował za takie bezsensowne wykroczenie w klasie kary.

 

W sensie to była „klasa kary”? Jak byłem mały to mieliśmy klasy a, b, c, d etc. No może to się zmieniło, przeca w unii jesteśmy.

 

Właśnie skróciłem sobie drogę przez pobliski miejski park, gdy natknąłem się, naprawdę niechcący, na kilku Dresów

 

Ekhm. Opcje są dwie: albo wstawiasz Dresów w cudzysłów i robisz z tego nazwę własną [co jest właściwie na rzeczy jeśli mówimy o subkulturze] albo piszesz jak wszyscy, czyli z małej litery. Co zresztą dalej praktykujesz.

 

- Co my tutaj mamy – zdawało mi się, że usłyszałem właśnie takie słowa wydobywające się z gardzieli tych barbarzyńców, gdy nachylali się nad łupem.

 

To byli barbarzyńcy mówisz… A byli wcześniej Dresami.

 

Przez następne lata od tego makabrycznego użycia magii, zamieszkałem w odosobnionym mieście, próbując odnaleźć wewnętrzny spokój i zapomnieć o swojej przypadłości.

 

Znaczy było to w Kanadzie albo Rosji? Bo w Polsce miasta zlewają się z otaczającymi miejscowościami, często dostarczając miejsc pracy i uczelni. Zresztą miasto nie może być chyba odosobnione, raczej oddalone.

 

Do mieszkania wpadło kilka napakowanych facetów z bejsbolami w prawych rękach.

 

Dresiarze mańkuty wyginęły zabite magią!

 

Rozbijając szybę, wyskoczyłem przez okno mając na ustach słowa piosenki wydobywającej się z wielu głośników – „Myśl pozytywnie”.

 

Wiesz, jakiej siły wymaga wyskoczenie przez zamknięte okno?

 

Całość wygląda jak strumień świadomości dość zakompleksionego chłopca, którego biją w szkole. Nie twierdzę, że takim chłopcem jesteś. Oceniam tekst. Z konstruktywnych rad mogę wymienić dwie rzeczy:

-Nie buduj takich długich zdań. To się źle kończy.

-Jeśli [podkreślam słowo jeśli] utorzsamiasz się z bohaterem, zalecam częstsze spacery i więcej sportu. A potem wyjście do ludzi. Bardzo zdziwił mnie jednocześnie wybór Sokoła, bo to przecież Zły Dresiarz jest. A Marysia i Sokół nagrali wszystkie kawałki "Czystej brudnej prawdy" razem. Więc feat to kiepskie określenie.

 

Przerażający dresiarz Russ i jego mroczny dres.

 

DO KONKURSU!

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Tfu, utożsamiasz!

Ale wstyd, przepraszam wszystkich!

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Na początek: Dzięki, że przeczytałeś. Tekst do poprawki...wiem to aż nazbyt dobrze. Postaram się w następnych tekstach temu zapobiec. A może lepiej będzie jak usiądę i będę płakał? Mój bohater pewnie by tak zrobił... Co do mnie, sprostuję - nie biją mnie, mam bardzo spokojną szkołę, biegam i rozmawiam z ludźmi. Czasem nawet za dużo.

Co do piosenki. Usłyszałem ją zaglądąjąc do twego konkursu. Nie mam pojęcia co robił, kim był, kim teraz jest Sokół. Mogę wyjść na ignoranta, ale nie za często zdarza mi tego typu muzyki słuchać. Oglądając teledysk... narodziło się to coś. No więc zabrałem się do pisania i... powstało coś nie czytania, jak to raczyłeś  między wierszami zauważyć, ale dzięki.

Kilka wytłumaczeń: długie zdania to mój zamysł specjalny. Beznadziejny, ale skracając je pewnie jeszcze bardziej bym się poniżył ( jestem nowincjuszem). Szkieleton-zombi... chodziło mi oto że ni to szkielet ni zombi takie co pomiędzy. Ale co was obchodzi o co mi chodziło, prawda? Miasto... sam nie wiem gdzie ono miało się znajdować, akurat w tym tekście to nie jest ważne, ale dobra lecimy dalej. Szyba. Czy ja tutaj gdzieś opisałem, jakiej grubości ona jest? Nie? No właśnie. Więc przy odpowiedniej szybkości i sile można wyskoczyć przez szybę. Ale żeby nie było: a ty wiesz jakiej siły potrzeba? Jeśli tak, to bardzo chciałbym abyś zdradził mi tą wiedzę. Proszę.

I jeszcze raz dzięki, że poświęciłeś swój czas na tekst zakompleksionego chłopca, którym (chyba) jestem ja.

Budujesz za długie zdania, które męczą czytelnika. W pierwszych dwóch akapitach chyba chcesz, żeby czytelnik przeczytał je jednym tchem.

Kilka niejasnych zdań.

„goryl, jakby sam stwórca wyciągnął go z głębi ziemi”. Czemu z głębi ziemi? O ile mi wiadomo, to goryle żyją na powierzchni.

„Szybko wstałem, pobiegłem do łazienki, ogarnąłem swój wygląd w kilka minut, i podszedłem niepewnie do drzwi”. Chciałbyś, aby ktoś, kto do ciebie przyszedł, czekał na otwarcie drzwi kilka minut? Chyba nie…

 Używasz dziwnych metafor: „Od grubych, wykonanych z pancernego metalu drzwi rozlegało się donośne pukanie, dające na myśl uderzenie byczych rogów o właz wagonów towarowych w pociągach.”

To porównanie mnie trochę zniechęciło.

„kilka na metrów na kilka metrów”

Jakoś nieładnie to brzmi. Lepiej chyba by było użyć sformułowania: kilka metrów kwadratowych lub ogólnikowo – mała klitka, mieszkanko. I oczywiście bez tego pierwszego "na".

„nielegalnej działalności” – nie wiem, czy nielegalną działalnością można nazwać okradanie przechodniów. Może chodziło Ci o bandytyzm?

„Różnej maści i kolorów” – czy można powiedzieć na samochody, że są różnej maści?

I tak na koniec:

Znalazłem kilka niepotrzebnych przecinków, dwa błędy graficzne (zastosowałeś na końcu zdania dwie kropki). Ogólnie rzecz biorąc tekst jest, co tu dużo mówić, o niczym. Niczym ciekawym. Końcówka mnie tak znużyła, iż miałem problemy z dotrwaniem do końca, który też nie był satysfakcjonujący ani nieprzewidywalny. Jednak po całości nie spodziewałem się zaskakującej puenty.

Zdania budujesz nienajgorzej, jednak przed tobą jeszcze sporo pracy.

Nie czytałem w pełni komentarza Russa, toteż przepraszam, jeśli w czymś się powtórzyłem. Zgadzam się z jego podsumowaniem. Opisujesz zagubionego w dużym świecie chłopczyka, który nie wie, co ze sobą począć. To trochę denerwuje czytając. Takie kompleksy młodych ludzi nie są zbyt ciekawym tematem na opowiadania.

Tekst z piosenką nie jest do końca kompatybilny, jednak tego już się może nie będę czepiał.

Ogólnie jest nienajgorzej, jednak mogłoby być lepiej. Pracuj, pracuj i jeszcze raz pracuj. A więcej porozmawiamy jutro w szkole.

Pozdrawiam

Haskeer

PS

Sorry, że mi się tak tekst zlał.

Spoko... mnie też się zlał.

Goryl - w moim wyobrażeniu był ubrudzony(?) ziemią.

Drzwi - ja czasem muszę czekać więcej niż kilka minut... uwierz.

Porównanie - takie mi się podobało, i takie mi przyszło na myśl. Nie każdemu musi się podobać.

Kilka "na" metrów na kilka metrów - bez tego  "na". Sorry. 

Różnej maści i kolorów - można. :)

 

       Błędy, błędy i jeszcze raz błędy... jest ich cała masa. Mój "błąd". Jako swoje usprawiedliwie dam tylko lenistwo. Tekst dość długo leżał, a ja sobie o nim przypomniałem w ostatnium dniu konkursu, więc tylko pobieżnie go poprawiłem. Mój błąd, lecz następnym razem postaram się lepiej sprostać waszym wysokim wymaganiom.

      Co do zakończenia... Nie chcę tutaj zgrywać się jak niektórzy (przecież nie mówie o Nomadzie), ale okurat koniec tego nędznego tekstu mi osobiście się podobał. I nie mam pojęcia co można by tam zmienić. Ale cóż, są różne gusta.

Nie zgodzę się również że tekst jest o niczym.. gdyż o czymś napewno jest. Możliwe, że o "zakompleksionym chłopcu".

     

Dzięki za krytykę. Postaram się skulić gdzieś w kącie i popłakać. Albo nie. 

A i wielkie, naprawdę wielki dzięki, że znalazłeś czas na czytanie. 

I jeszcze kilka słów: Przepraszam wszystkich za błędy. Jest ich ogromna ilość, a najwięcej to chyba w moich wypowiedziach. Mam nadzieję, że spanie ze słownikiem języka polskiego i ortograficznym mi pomoże. Amen. 

 

"Zbyt głupi wyraz twarzy" to jedyna rzecz, która mi się podobała.

Konfuzje pośmiertne żondzom.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka