- Opowiadanie: downbylaw - Do ostatniego tchu

Do ostatniego tchu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Do ostatniego tchu

Gdyby ktoś mógł mnie zobaczyć wtedy, gdy przez bite pięć minut stałem przed drzwiami własnego mieszkania i zastanawiałem się, czy włożyć klucz do zamka… gdyby ktoś mnie wtedy widział, pomyślałby, że ma przed sobą szaleńca.

Nie bez powodu. Tej nocy naprawdę byłem jak oszalały. Przez kilka godzin myśli odbijały mi się wewnątrz czaszki jak piłeczki totalizatora sportowego w maszynie losującej. Nie mogłem nad nimi zapanować. Ustały, dopiero kiedy stanąłem przed drzwiami mieszkania, z którego wcześniej wypadłem w takim pędzie.

W żołądku ciążył mi głaz, w głowie panowała cisza, jeśli nie liczyć złośliwego szeptu powtarzającego: Jej już tu nie ma. Nie ma i nie będzie… Jej już tu nie ma…

Włożyłem klucz do zamka.

Przekręciłem. Tylko raz.

Ktoś był w domu.

Odetchnąłem z ulgą, na którą nie zasłużyłem. Beata. Boże, dziękuję ci. Dziękuję ci za łaskę miłosierdzia. Dziękuję za twoją litość.

Wszedłem do środka. W przedpokoju wciąż paliło się światło, najwyraźniej Beata nie mogła zasnąć w zupełniej ciemności. Drzwi do sypialni były zamknięte, za szybą z piaskowanego szkła gęstniała czerń. Rozebrałem się i poszedłem do łazienki. Wszedłem pod prysznic i stałem pod nim długo, powoli spłukując z siebie wspomnienia tego popieprzonego wieczora. Ulga, którą poczułem, kiedy zrozumiałem, że Beata nie odeszła, teraz gasła, zatopiona strumieniami wyrzutów sumienia.

– Nigdy więcej nie popełnię takiego błędu – mruknąłem. Wytarłem się, ubrałem bokserki i koszulkę, umyłem zęby. Zwyczajny rytuał w niezwyczajny dzień.

Nie popatrzyłem w lustro. Gdybym spojrzał sobie w oczy po tym, co zrobiłem, zwymiotowałbym do umywalki.

Pogasiłem światła i wszedłem do sypialni. Słyszałem łagodny oddech Beaty i poczułem, że uginają się pode mną kolana. Ustawiłem budzik na komórce i położyłem telefon koło łóżka, po czym wślizgnąłem się pod kołdrę.

Nie spała. Kiedy tylko się położyłem, poczułem jak jej dłoń zaciska mi się na ramieniu. Kurczowo, jak dłoń przestraszonego dziecka. Do oczu napłynęły mi łzy.

– Beata – wyszeptałem, obracając się w jej stronę. – Przepraszam cię. Tak bardzo cię przepraszam.

Pociągnęła nosem. Przesunąłem dłonią po jej policzku, wzdrygnęła się pod moim dotykiem. Zrobiło mi się niedobrze na myśl o samym sobie.

– Już nigdy cię nie uderzę – obiecałem, przytulając ją do siebie. Czułem jej łzy na swojej szyi. – Już nigdy cię nie skrzywdzę, rozumiesz? Nigdy. Przyrzekam. Nigdy.

Poczułem, że skinęła głową. Stopniowo się uspokajała, znikały napięte mięśnie, coraz chętniej tuliła się do mnie, czerpała ukojenie z mojej bliskości, mojego ciepła.

– Kocham cię, słońce – powiedziałem i przycisnąłem ją mocno do siebie. – Kocham cię ponad wszystko. Przepraszam.

Nasze wargi się zetknęły. Jej były wilgotne, ciepłe, kuszące. Drżała na całym ciele, ale nie przestawała mnie całować. Robiła to rozpaczliwie, wkładając w każdy pocałunek całe serce. Niezdarnie jak nastolatka. Czule jak w dniu, w którym robiła to ze mną po raz pierwszy.

Gładziłem ją po plecach i czekałem na jej ruch. To ja skrewiłem, to ja wszystko spieprzyłem. To ona została i dała mi jeszcze jedną szansę. Ona teraz ustalała zasady gry.

Nie zamierzała poprzestać na całowaniu. Delikatnie ujęła moją lewą dłoń i położyła ją sobie na piersiach, prawą sprowadziła w dół brzucha, pomiędzy uda. Sama sięgnęła do moich bokserek.

Była wilgotna i rozpalona. Jęknęła cicho, kiedy ją dotknąłem, po czym zaczęła mnie pieścić.

Jeśli to nie są przyjęte przeprosiny, to niech mnie wszyscy diabli.

Nagle odezwała się komórka. Postanowiłem ją zignorować, zatapiając się w pocałunkach i pieszczotach, w coraz szybszym rytmie naszych pojękiwań i ciałach drżących z podniecenia.

Po kilkunastu sekundach telefon umilkł. Beata podniosła się, usiadła na mnie okrakiem. Wiedziałem, że lada moment przyjmie mnie i połączymy się w jedno w zniewalającym spazmie rozkoszy.

Telefon. Znowu.

– Przepraszam. Nie dadzą nam spokoju – bąknąłem, wydostając się spod niej i sięgając po komórkę. Spojrzałem na wyświetlacz. Numer nieznany.

Wyszedłem do przedpokoju, odebrałem połączenie.

– Słucham?

– Aspirant Tomaszewski, policja. Czy pan jest właścicielem tego telefonu?

Policja? Ki diabeł?

– Tak.

– Czy mogę wiedzieć, z kim rozmawiam?

– Robert Frankowicz – odpowiedziałem coraz bardziej zagubiony. Zapaliłem światło, usiadłem na krześle w kuchni.

– Czy Beata Frankowicz to pańska żona?

– Tak. Czy może pan mi wreszcie powiedzieć, o co chodzi?

– Panie Frankowicz, bardzo mi przykro. Dzwonię z Hotelu Miejskiego. Właśnie znaleźliśmy pańską żonę. Wygląda na to, że popełniła samobójstwo.

Poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy, jak serce przestaje bić, jak oddech zamiera w płucach. Tylko połowicznie słyszałem głos w słuchawce, mówiący coś o identyfikacji, o numerze zatytułowanym „Call 1" w komórce mojej żony, o tym, że muszę jak najszybciej przyjechać…

Nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. Język uwiązł mi w gardle, kiedy, nie podnosząc się z krzesła, spojrzałem w swoje odbicie w drzwiczkach piekarnika. Na koszulce i bokserkach, na dłoniach i przedramionach dostrzegłem ciemne plamy. Odsunąłem komórkę od ucha i spojrzałem po sobie, jakbym widział się po raz pierwszy w życiu.

Cały byłem we krwi.

A jednak odeszła, przemknęło mi przez myśl.

Później otworzyły się drzwi sypialni, a mi nareszcie wrócił głos. Dopiero wtedy zacząłem wrzeszczeć.

Z całych sił. Do ostatniego tchu.

 

Więcej o autorze pod adresem: http://marcinrusnak.wordpress.com/

Koniec

Komentarze

O jakim autorze? Jeśli to nie jest twój tekst, to po licho go tu umieszczałeś?

Poza tym kiepski. O co w nim wogule chodzi? To raczej pseudo-reklama

Nie jestem pewna, czy policja tak prosto z mostu przez telefon wali człowiekowi: "Koleś, twoja żona nie żyje, przyjedź no tu". No ale, może naoglądałam się za dużo amerykańskich filmów, w których zwykle przekazuje się podobne informacje osobiście. Bo co, jak człowiek jest sam w domu, omdleje z szoku i przyrżnie łbem w kant szafki?

(A, już wiem, wtedy dzwoni się do kolejnego członka rodziny, któremu również przez telefon mówi się: "Słuchaj, twoja siostra nie żyje, popełniła samobójstwo. A potem umarł też twój szwagier, bo nieopatrznie zadzwoniliśmy do niego kiedy akurat prowadził samochód, miał wypadek. Halo? Jest pan tam? Halo?!")

Odkładając żarty na bok, technicznie tekst poprawny. Fabularnie całkiem interesujące, troszkę atmosfery grozy jest, ale że tylko troszkę, to w pamięć mi nie zapadnie. Ot, lekki shorcik.

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Pomijając fakt, że kudłacz oczywiście ma rację - portal NF nie jest miejscem na reklamę. To teksty powinny świadczyć o autorze, a nie to, co on sam ma o sobie do powiedzenia.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

A dla mnie ten tekst jest kompletnie bez wyrazu. Ot, koleś pieprzy się z duchem (przynajmniej ja tak to zrozumiałem), ale nijako to opisane.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

żeby chociaż jakieś rysunki...

Takie jakieś bezpłciowe. Całkiem sprawnie napisane, ale bez wyrazu.

Joseheim - nie wiedziałem, że to dlatego policja jest taka tajemnicza ;D

No tak, pierwszy autor, który wrzucił link do swojej strony...
Masakra, gość się nie chowa za nickiem tylko się ładnie przedstawia.
Zgroza.


A jeśli chodzi o opowiadanie - to nie jest Twój najlepszy tekst. Ale czytało się bez bólu.

Ale nie o to chodzi. Gdyby wrzucał teksty i się nimi interesował, wporzo, ale one są tu umieszczane, a kolega nie jest nawet łaskaw odpowiedzieć na komentarze. Jego działalność na forum ma wymiar czysto komercyjny.

baranku, czemu jestes usunięty?

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Kudłacz, nie bardzo rozumiem, o co Ci chodzi. Tekst Ci się nie spodobał? Ok, gusta są różne, jednym podpasuje, innym nie. Wiem, że miniatury wychodzą mi różnie, raz lepiej, raz gorzej, dlatego wrzuciłem tutaj, żeby posłuchać opinii, co można by poprawić/usprawnić/ulepszyć etc. Mam natomiast zdanie, że tekst powinien bronić się sam - autor broniący własnego tekstu to prawie jak tłumaczenie puenty żartu - masakra.

Drażni Cię link do bloga? Przepraszam, ale nie zauważyłem nigdzie, żeby coś podobnego było zabronione. Co za krzywda zresztą się stała w związku z tym linkiem? Osoby zainteresowane weszły, popatrzyły, może ktoś dzięki temu dotarł do tekstu, który bardziej przypadł mu/jej do gustu, a ktoś inny ostatecznie mnie przekreślił i dał sobie spokój... Nie bardzo rozumiem, w czym problem.

Przy okazji, dzięki wszystki, którym chciało się tekst przeczytać i podzielić swoją opinią. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka