- Opowiadanie: ABEKING - Obca planeta [GRAFOMANIA 2012]

Obca planeta [GRAFOMANIA 2012]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Obca planeta [GRAFOMANIA 2012]

Pamiętam ten dzień jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj, a tak naprawdę mineły już przeszło dwa lata od tych tragicznych wydarzeń.

Był ciepły, słoneczny wtorek jakże wyjątkowo upalnego września. Dokładnie to 13 wrzesień (moje urodziny) 2030 roku. Kiedy zadzwonił do mnie mój szef, człowiek niskiego wzrostu (ok.170 cm), o krępej budowie ciała i kolorze skóry przez, który mogło się ( niesłusznie ) wydawać, że szef do uzyskania tego efektu korzystał z pewnego rodzaju wspomagaczy. W rzeczywistości odpowiedź była znacznie prostsza, mianowicie był on z pochodzenia Latynosem. I jak na typowego „meksykańca” przystało uwielbiał Tacos oraz tańczyć salsę. W „Sekcji 13” gdzie pracowałem, cieszył się ogromnym szacunkiem. Wszyscy rozmawiając ze sobą o szefie mówili o nim: Raul „The Bull” Gomez. To dlatego, że wyróżniał się niesamowitą siłą. Po sekcji krążyła nawet plotka, że jedną ręką jest on w stanie złamać końską podkowe.

Zacząłem pracować w IBW (Instytut Badań Wrzechświata) 2 lata wcześniej i od tego czasu już awansowałem na stanowisko dowódcę oddziału ZZZ ( czyli Zlokalizować Zbadać Zniszczyć). Ostatni etap był wporowadzany w życie tylko w naprawdę krytycznych sytuacjach. Oddziały ZZZ-tek składały się z czterech ludzi + dowódca. W sumię pięcioro świrów, z których każdy był skłonny oddać życie za innego członka drużyny, a w szczególności z lidera, czyli za mnie. Wierzcie lub nie, ale nie zamieniłbym ich nawet za 100 innych. Każdy z członków tzw. Squad'u był wyszkolony w innej dziedzinie. Byli to odpowiednio: spec od broni ciężkiej– istny barbarzyńca, medyk, człowiek od głośnego BOOM,czyli saper-mag, snjper oraz oczywiście ja Jackob Stone, ich lider, mentor i guru, rasowy komandos-wojownik.

Ale wróćmy do mojej rozmowy z szefem wydziału.

-Halo? Kto mówi?-zapytałem nieco oburzony, wczesną porą telefonu (5:30 a.m). Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy była taka, że „Eagle” znów do mnie dzwoni po pijaku, wykonywanie telefonów do mnie po alkoholu to chyba było jego ulubione zajęcie. Zaraz po piciu rzecz jasna.

-Jackob? Tu Raul, musimy się pilnie spotkać-po drugiej stronie słuchawki usłyszałem zdenerwowany głos „Bull'a”.

-Szef? Ale cze..-zaspany nawet nie zdążyłem skończyć zdania.

-Nie ma czasu na wyjaśnienia! Musisz szybko przyjechać do budynków „Sekcji 13”, to naprawdę pilne.-odparł zniecierpliwiony.

-Dobrze, już jadę. Za niedługo będę na miejscu!-rzuciłem szybko do słuchawi. Po zakończeniu dość nietypowej, nawet jak na mojego szefa rozmowy szybko się ubrałem i zszedłem do kuchni gdzie poprzedniego wieczoru zostawiłem kluczyki do samochodu.

Zabrałem je z szafki i ruszyłem do garażu, gdzie czekał na mnie już mój „gablota”. Stałem tak przez chwilę podziwiając piękne kształty mojej Mazdy RX-8. Może nie była pierwsziej nowości, ale i tak zrobiłbym dla niej wszystko. Gdy tylko zająłem miejsce za kierownicą poczułem się strasznie spokojny, w tym samochodzie po prostu nic mi nie groziło. Był on opancerzony z każdej możliwej strony, dosłownie jak małe czołgi obsługiwane przez wojsko amerykańskie. Od mojego miejsca zamieszkania do pracy miałem niecałe 20 min. jazdy, a w tych okolicznościach trwała ona ok.10 min.

Po dotarciu na miejsce czekał mnie oszałamiający wręcz widok. Wszystkie światła w budynku były zapalone, a dodam, że jest to bardzo dziwne, ponieważ nikt nie zaczyna tak wcześnie. Musiało się wydarzyć coś naprawdę ważnego skoro zdecydowano się postawić na nogi wszystkie oddziały. Wszedłem do środka, przez ogromne szklane, automatyczne drzwi. W holu jak powinnien znajdować się strażnik, ale dziś go tam nie było. Szybko pobiegłem do wind i wsiadłem do najbliższej, wcisnąłem przycisk oznaczony numerem „13”. Winda z cichym szumem ruszyła do góry…

 

 

 

***

 

 

-Witaj Jacob. Cieszę się, że tak szybko do nas przyjechałeś– powiedział na powitanie Raul. Jak nigdy gabinet szefa był zatłoczony, byli tu chyba dyrektorzy wszystkich sekcji. Tylko ja tutaj nie pasowałem, byłem za niski rangą. Cała reszta to były „grube ryby” naszej firmy.

-Słuchaj. Jest sprawa, którą mieliśmy nadzieję pomożesz nam wyjaśnić. Mianowicie przed kilkoma chwilami odkryliśmy nową planetę, niby nic nadzwyczajnego. W końcu co dziennie coś takiego się zdarza ale to ciało niebieskie jest inne od pozostałych. Wyglądem przypomina ono Ziemię, ale wokół niej zauważyliśmy jakąś dziwną strfę gazów. Nasi technicy ustalili, że pod nią może znajdować się normalne, czyste powietrze. Chcielibyśmy żebyś wraz ze swoim Squad'em wyruszył na tą planetę i potwierdził lub obalił nasze podejrzenia. Co ty na to? Zgodzisz się wyruszyć w nieznane?– powiadomił mnie bez zbędnych ceregieli.

Nie wiedziałem co mu odpowiedzieć. Oczywiście, że bardzo chciałem wyruszyć, ale z drugiej strony istniało też wielkie ryzyko. Nie było wiadomo czego można się było na miejscu spodziewać. Mogło tam nie być nic, ale równie dobrze mogło tam na nas czychać śmiertelne niebezpieczeństwo. Na nieszczęście druga opcja była trafna. Chociaż, wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem…

 

 

***

 

-Dostaniecie najlepszy sprzęt jaki mamy w IBW-powiedział podekscytowany technik.

Prowadził nas przez długi korytarz oświetlony lampami fosforowymi. Dawały one przyjemne, białe światło. Szedłem przodem, po mojej prawej stronie kroczył

Siergiej „Eagle” Fiodorowicz, 30 letni snajper, którego Dragunov zawsze znajdował ofiarę. Bez względu na wszystko, nie ważne czy w dzień czy w nocy. Był to wysoki, szczupły facet. Pochodził z Rosji, a dokładnie z St.Petersburga. Mówi się, że tak świetnie strzela przez eksperymenty wojskowe, które ponoć na nim przeprowadzali jeszcze jak był młodym rekrutem. Ja osobiście nie wierzyłem w takie bzdury, chociaż na wspomnienie o wszelkiego rodzaju doświadczeniach wojskowych Siergiej dziwnie poważniał. Mimo, że normalnie był on duszą towarzystwa, lubił się śmiać. Zarówno z siebie jak z innych. Może było w tym jakieś ziarno prawdy? Obok niego sprężyście szedł mój przyjaciel, czarnoskóry Carl „Big” Swift. W dawnych czasach, jak jeszcze go nie znałem należał do gangu „Blood”. Do tej pory ma on upodobanie do koloru czerwonego, lubi go zwłaszcza wtedy jak krew wypływa strumieniami z ciała człowieka. Czasem to mnie w nim przerażało, ale z drugiej strony zawsze cieszyłem się, że ktoś taki osłania moje plecy. Przydomek „Big” zyskał jeszcze na ulicy, ponieważ był naprawdę duży. Przy wzroście ok. 200 cm ważył pewnie ze 140 kg.

Po mojej lewej stronie spokojnie szedł nasz spec od materiałów wybuchowych. Właściwie był on ekspertem od wszystkiego co w krótkim czasie potafi dosłownie rozpierdolić znaczny obszar. Począwszy od lasek dynamitu, skończywszy na wieloładunkowym wysadzaniu w powietrze okazałych elementów otoczenia (np. sporych rozmiarów budowli). Michael „Bomberman” Cage, bo tak właśnie się nazywał, był 25 letnim Azjatą. Cichy i opanowany, nie licząc momentów kiedy wysadzał coś w powietrze. Wtedy cieszył się jak małe dziecko z samochodu zabawki. Jak wszyscy mieszkańcy Azji, był niski i szczupły, miał kruczoczarne włosy ścięte na „rekruta”. Ostatnim członkiem naszej drużyny była Eva „Lola” Rodriguez, latynoska piękność. Zdecydowanie ozdoba naszej ekipy. Miała długie, proste, czarne włosy oraz czarne oczy w kształcie migdałów. Jej figura przypominała idealną klepsydrę. Dużych rozmiarów biust (DD), szczupła talia, bardzo zgrabne nogi ozdobione pięknymi pośladkami. Naprawdę ciężko było skupić się na akcji gdy ona była w pobliżu.

 

 

 

***

 

 

Doszliśmy do magazynu broni, który znajdował się w podziemiach. Po wyjściu do pomieszczenia pierwszą rzeczą jaka rzucała się w oczy były rzędy pułek, dosłownie takich jak w bibliotece. Z tą różnicą, że tutaj nie było książek ale pełno arsenału najróżniejszego kalibru. Drugą rzeczą jaką się zauważało, ą raczej wyczuwało, to wszechobecny sapach smaru do czyszczenia.

-Każdy z was dostanie po pistolecie ręcznym. Oczywiście model wedle indywidualnych upodobań. Jakieś granaty i temu podobne rzeczy też się znajdą, rzecz jasna. Do tego najlepsza broń dostosowana do danej specjalizacji. Co wy na to?-zapytał technik uśmiechając się do Loli znacząco.

-Jasne, powinno wystarczyć. A co z pancerzami, kombinezonami ochronnymi? Może chocciaż kamizelki kuloodporne?-odparłem

-Oczywiście taki sprzęt również dostaniecie ma się rozumieć-powiedział technik odrywająć na chwilę wzrok od Evy.

 

 

 

***

 

 

Po odprawie każdy z nas zabrał swój ekwipunek i ruszyliśmy do hangaru, w którym znajdował się przygotowany do drogi wahadłowiec. Model CLX-215m, piękna rzecz. W takim czymś pewnie w ogóle nie odczuwa się przeciążenia podczas startu. Dla żadnego z nas taka podróż nie była nowością, ale mimo wszystko dało się wyczuć ogólene napięcie. Tak jakby miało się wydarzyć coś złego…

Zajeliśmy miejsca w kabinie startowej. Nowa technologia wahadłowców pozwalała na wstukanie kordynat do komputera pokładowego, a reszta podróży już odbywała się sama. Po przekroczeniu granicy kosmicznej Ziemi włączyła się Sztuczna Grawitacja żebyśmy nie musieli latać po całym statku w powietrzu. Gdy już wiedziałem, że wszystko jest w porządku poszedłem do mojej kabiny i zacząłem przeglądać mój ekwipunek. W sumie był standarowy, karabin GP-36, Baretta 9mm, nóż wojskowy, 4 granaty, leki przeciwpromienne oraz podręczna apteczka. Tak naprawdę w tym wszystkim podziw wzbudzał tylko nowiutki egzoszkielet-model SEVA, który dawał doskonałą ochronę zarówno przed pociskami jak i przed promieniowaniem.

Po szybkim rekonesansie sprzętu położyłem się na łużku i puściłem muzykę z odtwarzacza MP4. W suchawkach zaczął lecieć monotonny bit grupy MC SQUAD. Oczywiście to była ich najbardziej znany track „Życie” z płyty N.I.G.G.A (Nie Ingeruj Gdy Gang Atakuje)

 

 

To nie jest życie jakiego oczekuje człowiek,

Pełne jest bólu, cierpienia i mokrych od łez powiek,

Świat jest pełen możliwości, stoi przed nami otworem,

Choć dla wielu ludzi wydaje się on być potworem,

Nie potrafią oni sobię poradzić w najprostrzej sytuacji,

Swoje cierpienia topią w alkoholowej libacji,

Inni znów biorą od życia to co im się należy,

Taki człowiek zbija kasę, a cały dzień dupą do góry leży,

Świat pełen jest kontrastów, na tym to właśnie polega,

Jeden jest na szczycie, a inny pod naporem problemów polega,

Ludzie nigdy nie będą podzieleni szczęściem po równo,

W Naszym życiu wiecznie to samo gówno,

Rzucam wersy prosto z serca mojego,

Mam nadzieję, że trafią one do sumienia twego,

Może nie jestem typem człowieka rozsądnego,

Ale staram się brać od życia to co nie należy do Niego,

Czego się boimy? W lustrze odbicia?,

Nigdy nie uciekniemy od problemów życia.”-Mad Skill

 

Leżąc tak rozmyślałem o tym co nas czeka, próbowałem obmyśleć jakiś sensowny plan działania, obrać jakąś taktykę…Ale oczywiście nic z tego nie wychodziło. W końcu poddałem się, dałem sobie spokój z jakimkolwiek myśleniem i postanowiłem się chwilę przespać. Podróż na planetę X-09 miała trwać tylko ok. 4 godzin, niby to nie wiele czasu ale zawsze coś.

 

 

 

***

Pomieszczenie było pełne dziwnych urządzeń, których nigdy wcześniej nie widziałem. Nawet na filmach s-f. Znajdowało się w nim również biurko, na którym leżały porozrzucane kartki papieru. Powoli podszedłem do półek stojących po drugiej stronie, znajdowały się na nich różnego rozmiaru słoiki, które były pełne jakiejś galaretowatej substancji. Co gorsze były pełne ludzkich szczątków, w jednym była głowa „Eagla”, w drugim charakterystyczne, czarne i duże dłonie „Big'a”. Praktycznie w każdym z nich znajdowały się fragmenty ciał mojego przyjaciół, mojego towarzyszy broni.Tylko kilka było pustych. Od razu domyśliłem się co w nich ma się znajdować… Były one przeznaczone na mnie, a raczej na to co ze mnie zostanie. Nie wiedziałem kto za tą okropną zbrodnią stoi, nawet nie wiedziałem kogo obwiniać. Może to Gonzales….? Celowo wysłał nas na pewną śmierć, chciał się nas pozbyć? Ale dlaczego? Czym mu zawiniliśmy? Przecież to nie możliwe, był dla mnie mentorem. Był dla mnie jak ojciec…

Nagle gdzieś za sobą usłyszałem gardłowe warczenie. Początkowo przerażenie odebrało mi możliwość jakichkolwiek ruchów. Na szczęście pierwszy szok minął i powoli zacząłem się obracać w stronę, z której dochodził ów straszny dźwięk. Nie wykonywałem żadnych gwałtownych ruchów. Gdy zakończyłem obrót zobaczyłem te ogromne, żółte ślapia z pionowymi źrenicami, które wlepiały we mnie swoje spojrzenie….

***

Obudziłem się zlany zimnym potem. Włosy na karku stały dęba, przez chwilę nie wiedziałem gdzie się znajduję. Dopiero po pewnum czasie dotarło na mnie, że leżę w kabinie wahadłowca. No tak, przecież zmierzałem na nieznaną planetę, razem z moją drużyną, moimi przyjaciółmi. Całkiem już rozbudzony sprawdziłem zegark, była 10:30 a.m. Do końca podróży zostało ok. 30 min., usiadłem na łóżku. Zacząłem rozmyślać o tym co mi się przyśniło. „O co w tym wszystkim chodzi? Jakieś dziwne pomieszczenie, potwór rodem z horrorów klasy „B”. Nie, to nie mogła być prawda. Przecież moi przyjaciele lecą teraz razem ze mną wahadłowcem. A może jednak? Może to była wizja przyszłości albo coś w tym stylu? Co ty, Jacob. Przecież coś takiego nie istnieje, nawet ty w to nie wierzysz.” Stwierdziłem, że na razie nie mam co sobie zaprzątać tym głowy. Wstałem więc i wyszedłem zobaczyć co słychać u moich towarzyszy.

„Haha”-pomyślałem „Zupełnie jak za czasów ZSRR”.

Najpierw skierowałem się do sterowni zobaczyć jak przebiega podróż. W kabinie pilotażowej były dwa fotele przeznaczone dla odpowiednio: Pierwszego i Drugiego pilota. Na panelu kontrolnym cały czas coś migało albo się świeciło, były tam również dziesiątki przycisków. Znajdował się tu komputer pokładowy, serce całego statku kosmicznego. Na miejscu na jednym z foteli siedział zamyślony Carl, pod jego ciężarem krzesło dosłownie wgniatało w podłogę. Jak zauważyłem palił skręta, chociaż w całym pojeździe był kategoryczny zakaz palenia. Usiadłem na wolnym miejscu, dopiero wtedy mnie zauważył.

-Co tam, dowódco?-zapytał swoim niskim głosem.

-Wporządku, chociaż miałem dziwny sen Swift-powiedziałem jeszcze sennym głosem.

-Chyba nie chcesz żebym teraz udawał terapeutę? Co jak co ale do analizowania cudzych myśli akurat się nie nadaję.-odparł poważnie.

-Nie no, nic z tych rzeczy. Przecież wiem, że jedyne co ty potrafisz zanalizować, to szanse na to czy zabijesz przeciwnika. Czy on ciebię.-odpowiedziałem.

-Dzięki, że wierzysz w siłę mojego umysłu. Nie ma jak wsparcie przyjaciela, dobrze, że chociaż potrafisz osłaniać członków drużyny. Inaczej kiepsko by z nami było.– powiedział ponuro.

-A ty? Co taki jakiś przybity?-zapytałem.

-A sam nie wiem. Jakoś tak…

 

 

 

Koniec

Komentarze

Rewelacja! Niedałem rady już po teksie o zamienianiu 4 swoich na 100 innych.

Nowa Fantastyka