- Opowiadanie: syf. - Katowskiego miecza mroczne błyszczenie. Prolog

Katowskiego miecza mroczne błyszczenie. Prolog

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Katowskiego miecza mroczne błyszczenie. Prolog

Katowskiego miecza mroczne błyszczenie. Prolog

 

 

Miasto Ulm leżało nad rzeką Agaergrath, która wypływała z gór Kazrak'kaar, gdzie krasnoludzkie klany ryły swoje podziemne twierdze i która ostatecznie wpadała – po przepłynięciu przez całe Imperium – do Wielkiego Morza Barierowego, za którego bezkresnymi głębiami rozciągały się złotem i mlekiem płynące królestwa smukłych elfów…

 

*

Szedłszy uliczką miasta Ulm, słońce świeciło nad jego głową. Refleksy odbijały się od jego katowskiego miecza. Smutne twarze mieszczan odwracały oblicza od jego beznamiętnego jak kamień spojrzenia. Kat – bo tylko on mógł w miastach na mocy patentu samego Imperatora nosić szeroki, w sam raz wykuty do odcinania bandyckich łepetyn miecz – zmierzał w prost do podestu, na którym stał wyszczerbiony pieniek.

Od drugiej strony jechał, skacząc po kocich łbach jak goniony przez kota kłębek wełny, zakratowany wózek. Na jego pokładzie załadowany był więzień. Otaczali go strażnicy zakuci w koncerze, owinięci tabardami z godłem rady miasta Ulm – zielonym smokiem na niebieskim tle – wyposażeni w halabardy do rozpędzania tłumów, długie miecze do walki z bandytami, krótkie rapiery do walki w ścisku, kusze, refleksyjne łuki do walki na murach oraz taran i ballistę z cekhauzu miejskiego. Mieli zacięte twarze, a mieszczanie – ci sami, którzy wcześniej uciekali przed spojrzeniem kata – teraz rzucali zgniłymi marchewkami i ziemniakami oraz jajcami w zbrodniarza.

Skazany, jak to przystało na skazanego zwyrodnialca, siedział w spokoju w klatce i, złapałszy jedno jabłko, pałaszował je, jakby to była przepiórka podana rajcom miejskim na obiad.

– Widzicie go, skurwysyna jednego? – szeptali możni. – Śmierci się nie boi. Jak poczuje zimno katowskiego żeleźca, to mu mina zrzednie.

– Zrzednie jak sraka po plackach w jadłodajni u Huberta – mamrotali, słysząc możnych, biedacy.

– Jadłodajnia dobra jest – myśleli złodziejaszkowie – wszyscy biegną do kloaki, a tobołów nie pilnuje nikt.

– Sranie? – prawili lokalni głupkowie. – Po plackach?

Skazany w każdym razie nie myślał ani o jedzeniu placków, ani o defekowaniu, ani nawet – jak burmistrz – o posuwaniu małych chłopców. Spoglądał jedynie czujnym jak sokół spojrzeniem przez kraty i wyglądał i szukał spojrzeniem mrocznego mężczyzny w czarnym płaszczu i mrocznym kaptórze, nałożonym aby się nie wyróżniać w tłumie w środku sierpniowej spiekoty. Jedyny czarny kaptór miał na sobie kat.

 

*

… później mówili, że człowiek ten nadszedł od północy od bramy Powroźniczej. Szedł pieszo, ale nie miał konia. Miał za to dwa nagie miecze na plecach niby łuki albo kołczany. Miał także czarny płaszcz. Ale nie miał kaptóra – dlatego pewnie skazaniec go nie odnalazł sokolim wzrokiem i wypełnił się rozpaczą, jak z rana rzeczona kloaka u Huberta… Mężczyzna w każdym razie wyróżniał się, ale nie na tyle, żeby strażnicy zwrócili na niego uwagę.

Gruba baszta Prochowa przycupnęła przy murze niczym srający pies. * To właśnie tam nieznajomy, tajemniczy i mroczny mężczyzna planował odbić skazanego nikczemnika. Słońce stało tak wysoko, że nie sięgłyby go najwyższe nawet tytany, zamieszkujące ponoć w krainach zamorskich, gdzie ponoć dopływali najodważniejsi żeglaże.

Nagle, jak piorun z jasnego nieba, stanąwszy naprzeciw strażników, dwa nagie miecze błysnęły w dłoniach tajemniczego mężczyzny. Tłum zabuczał, kury zakurały, świnie zakwiczały, strażnicy miejscy zaskrzypieli i nawet duchy i szkielety zza firanki w domu mrocznego lokalnego nekromanty – ale nie o nim historia – zaoglądały widowisko. Paskudny uśmiech rozdziawił wargi mężczyzny i powiedział:

– Nie złapiecie mnie, bando kozojebnych panienek!

Strażnicy spięli się jak jeden mąż, szykujący się do wypełnienia obowiązku dogodzenia żonie i ruszyli tłumem na mężczyznę. On tymczasem obrócił się na pięcie i pobiegł w stronę bramy Powroźników. Wszyscy strażnicy pobiegli za nim*, gdyż obelga obrażała honor ich wszystkich i chcieli oni zmazać plamę na chonorze ich formacji zbrojnej.

 

*

W międzyczasie, gdy w czasie jak strażnicy gonili tajemniczego mężczyznę wokół placu a potem po ulicach miasta, a tłum rozbiegł się, nie wiedząc, co się dzieje, to w tym czasie z ciemnej uliczki wyszedł nijak niewyróżniający się mężczyzna i wypuściwszy mężczyznę, otworzył klatkę. Powiedział:

– Wypuszczę cię pod jednym warunkiem.

– Jakim? – spytał skazaniec.

– Mam dla ciebie zadanie.

– Jakie?

– W mieście Hofgriefkrat za trzy dni spotkasz się z mężczyzną, który przekaże ci szczegóły.*

– Po czym go poznam?

– Po czarnym kaptórze.

– Nie wiem – odparł skazany. – Muszę się zastanowić.

– To poczekam.

 

*

Brama Powroźników była najwęższa w przejściu i nie mieściło się tam więcej jak dwóch masywnych mężów ramię w ramię. Dlatego to właśnie tam tajemniczy mężczyzna postanowił się bronić przed strażą. Strażnicy miejscy w obronie chonoru formacji ustawili się w wężyk i jeden za drugim, karnie – para za parą – atakowali. Dwa nagie miecze świstały w powietrzu i bryzgały krwią. Pękały koncerze i iskry sypały się, gdy żelazo uderzało o żelazo albo gdy uderzało o kości strażników. Mężczyzna, gdy go ktoś trafił, natychmiast posilał się bryzgającymi kroplami krwi, bo był półwampirem i mógł regenerować się krwią, ale nie musiał się bać słońca. Stróżki krwi wciekały w ziemię.

W tym momencie, poczuwszy zew nienawiści, kaptór spadł z głowy kata, bo był półwilkołakiem* i jego drugim powołaniem było walczyć z wampirami. Zeskoczył z podestu, chwycił miecz i pobiegł walczyć z tajemniczym nieznajomym, porąbawszy w międzyczasie pieniek na kołki – czyli najlepszą broń na wampiry.

Gdy kat dobiegł do bramy Powroźników prawie cała straż leżała porąbana na kawałki, gdyż żaden ze strażników nie pobiegł zabiec tajemniczego nieznajomego od drugiej strony, bo walka o chonor musi być honorowa.

– Nareszcie się spotykamy – powiedział kat. – po 600 latach pościgów mogę dopaść mordercę mojego mistrza.

– To twój mistrz zamordował mojego ojca – zareplikował półwampir. – To ja się mszczę.

– Nie – warknął kat półwilkołak. – to będzie moja zemsta.

– Walczcie wreszcie – sapnął jeden ze strażników i umarł.

Pod bramą Powróźników rozgorzała walka na śmierć i życie.

 

*

– I jak. Zdecydowałeś się na moją propozycję? – spytał drugi tajemniczy mężczyzna.

Siedzieli we dwóch schodku wózka więziennego.

– A ile dostanę za to złota?

– 500 złotych koron.

– To mało – odparł skazany. – chcę 600.

– 550.

– Dobra.

– To pamiętaj. Za 3 dni w karczmie.

– Dobrze.

Skazany wyszedł z klatki i uciekł z miasta drugą bramą. Tymczasem walka pod bramą Powroźników wciąż trwała i miała się stać podstawą nie jednej legendy i nie jednej ballady i nie jednej pieśni.

 

c.d.n.n……

 

* – dziękuję kolegom z sesji za inspiracje. Szczególnie BaRtoshowi.

 

Koniec

Komentarze

W mordę jeża!*)
-----------------------
*) wyraz uznania

Już długo się tak nie uśmiałem, czytając cokolwiek. Praktycznie przy każdym zdaniu musiałem parsknąć, a przy kilku prawie oplułem ekran laptopa. Gratuluję pomysłu i wykonania, bo napisanie czegoś takiego umyślnie nie mogło być łatwe ;)
Pozdrawiam

"W międzyczasie, gdy w czasie jak strażnicy gonili tajemniczego mężczyznę wokół placu a potem po ulicach miasta, a tłum rozbiegł się, nie wiedząc, co się dzieje, to w tym czasie z ciemnej uliczki wyszedł nijak niewyróżniający się mężczyzna"

genialne :D

Tak złe, że aż dobre!

Te dialogi...

Genialne w swojej beznadzieji beznadziejnie beznadziejnej.

Mam jeden zarzut- im dalej, tym mniej błędów :-)
Czyta się zabójczo wesoło. Aż chciałoby się powytykać co nieco.

Ruwnoległy kąkursik na ilość błenduf?

Piękne :) Szczególnie niektóre fragmenty, wręcz idealne!

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Adamie, możesz robić za liczącego.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Dorzucam od siebie 6.

Moje ulubione zdanie:
"Szedł pieszo, ale nie miał konia."
Aż mi się przypomnił koń ze Skyrima. Obejrzyjce go TUTAJ

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

o jaaaa, cudowne :D dawno się tak nie uśmiałam :D tak od połowy aż do końca tekst składa się z samych moich ulubionych cytatów.

Chylę czoła, Mistrzu :) 6.

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Witaj!

To jest tak biedne, że aż mi się podoba. :D

Pozdrawiam
Naviedzony

Spoglądał jedynie czujnym jak sokół spojrzeniem przez kraty i wyglądał i szukał spojrzeniem mrocznego mężczyzny w czarnym płaszczu i mrocznym kaptórze, nałożonym aby się nie wyróżniać w tłumie w środku sierpniowej spiekoty.
xD

Bardzo dobre, język świetny.

Czasem może zbyt błyskotliwe na grafomanię, ogólnie jednak - super.

hehehe, świetne :D

no i to jest dobre :)

Zaczęłam się zastanawiać, co by zrobił półwampir, gdyby w drugiej połowie był wilkołakiem?

Są stróżki, jest impreza.

Zadawszy sobie trochę trudu badania w przeszłości, co było dawniej, natrafiłam na początek zarania, czyli czas będący genezą zaistnienia Grafomanii. I jest mi niewymiernie żal, żem dopiero dziś zobaczyła mroczne błyszczenie tytularnego miecza co miał go kat. Ale, jak to się czyta to można powiedzieć, że co się odwlekło, to nie uciekło. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zacny tekst! Stróżki to podstawa dobrej Grafomanii, ale uzbrojenie strażników i pokład wozu też robią wrażenie. Tylko te kaptóry i chonory, IMO, niepotrzebne.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka