- Opowiadanie: Reinee - Gdzie jest teraz chwała Rzymu? [ŚREDNIOWIECZE 2013]

Gdzie jest teraz chwała Rzymu? [ŚREDNIOWIECZE 2013]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gdzie jest teraz chwała Rzymu? [ŚREDNIOWIECZE 2013]

Życzę miłej lektury.

 

 

 

Gdzie jest teraz chwała Rzymu?

 

Znużony widokiem niezmiennego muru lasu, hrabia Fabien Gay dit Castonguay wypatrzył nagle coś interesującego z okna swego powozu. Zapukał mocno w ścianę pojazdu. Domyślny woźnica zatrzymał się kilka chwil później, tuż obok dwóch stalowych golemów. Nieruchomi, siedzieli na powalonym pniu wsparci na mieczach, niczym posągowi strażnicy lasu. Obok każdego stała podparta tarcza, patrzyły z nich na hrabiego dwie, złote bestie – majestatyczny orzeł i skrzydlaty wąż o ptasiej głowie. Rycerze nie dawali znaków życia. Konna eskorta hrabiego zaczęła powoli zbliżać się do upiorów, ale możnowładca zatrzymał ich delikatnym ruchem wystawionej przez okno ręki. Było coś pięknego i fascynującego w tych dwóch nieruchomych wojownikach. Może to puste zbroje? A może rycerze nie żyją, śmiertelnie ranni bądź chorzy postanowili spocząć przy trakcie, który stał się ostatnim widokiem dla ich oczu? Na niewielkiej polance za majestatycznymi szlachcicami przeszły nagle cztery konie, pojawili się i ich opiekunowie, młodzi giermkowie. Zauważyli kompanię hrabiego i sądząc, że ich panowie toczą z nim rozmowę, szybko zawołali zwierzęta i ukryli się za gęstwiną drzew. Fabien już miał ich wołać, gdy jeden z posągów ożył. Rycerz orła westchnął ciężko.

Oui, oui, Emil, je suis d'accord… – odparł ze smutkiem jego towarzysz. Nieznacznie uniósł głowę. – Długo zamierzasz cieszyć oczy widokiem naszego nieszczęścia, sieur?

Hrabia spąsowiał na twarzy. W małej części ze wstydu, w głównej mierze z oburzenia. Czy ten szlachcic nie widzi herbu zdobiącego bok powozu? Kim jest, że z takim brakiem respektu mówi do zarządcy hrabstwa? Fabien w ostatniej chwili powstrzymał się, przed powiedzeniem, co sądzi o takiej obeldze. Dotarło do niego, że nie rozpoznaje ani złotych godeł, ani akcentu, z jakim mówił rycerz. Byli to przybysze z daleka, a takich trzeba traktować z szacunkiem godnym królewskiego kuzyna. Przynajmniej dopóty, dopóki nie okaże się, kim są w rzeczywistości. Hrabia uśmiechnął się delikatnie.

Vous permettez, troskałem się tylko, czyście żywi, panowie! Siedzieliście tutaj niczym dwaj aniołowie nad grobem.

– Żywi – powiedział cicho rycerz zwany Emilem.

– A tu – dodał jego kompan, unosząc lekko miecz, by z powrotem wbić go w ziemię – jest nasz grobowiec. Bo cóż to za życie bez honoru.

Czy był to przypadek, znak od Boga, czy jakieś sztuczki rycerza bazyliszka, na uderzenie jego miecza spadło z nieba kilka kropel wody.

– Czas w drogę, Berthelemy. – Emil powstał, chwytając swój oręż. – Umierać mogę, ale nie zamierzam moknąć.

– Wstrzymajcie się, nobles! – zakrzyknął Fabien, gdy bazyliszek chwytał tarczę, a orzeł był już odwrócony do polany, gdzie czekały ich konie i sługi. – Zapraszam w gościnę, zjecie i wypoczniecie w mym zamku!

Wrażenie, jakie wywarli na hrabim ponurzy rycerze było zbyt wielkie, by rozstawać się z nimi tak nagle. Szlachcice spojrzeli na siebie, po czym podeszli do powozu, pilnie obserwowani przez eskortę.

– To wyjątkowo szlachetne – zapewnił Berthelemy. – Ja i mon ami złożyliśmy jednak śluby życia w skromności. Bylibyśmy wdzięczni, gdybyś zechciał, panie, wskazać nam drogę do najbliższej karczmy, tam zjemy z prostym ludem.

– Chętnie byśmy tu zostali i doczekali końca naszych dni. Nie zamierzam jednak stawać przed obliczem Pana będąc niczym mokry pies – powiedział hardo Emil.

Hrabia wytarł kroplę, która odbiła się od hełmu rycerza i wpadła mu do oka. Deszcz coraz mocniej dudnił w dach pojazdu, większość eskorty założyła już płaszcze.

– Żaden problem, zapraszam do powozu! – Fabien otworzył małe drzwiczki. – Zabiorę was do zajazdu na podgrodziu.

 

Po chwili jechali już we trzech. Emil i Berthelemy zdjęli hełmy, odsłaniając młode twarze, otoczone falbaną jasnych loków. Mogliby być kuzynami czy nawet braćmi. Ich giermkowie, prowadząc konie swych panów, dołączyli do ludzi hrabiego.

– Jestem Fabien Gay dit Castonguay, zarządca tego hrabstwa – przedstawił się gospodarz. – Wracam właśnie z odwiedzin u mojej ciotki w Taulonie.

– Berthelemy Basil Gentil, a mój szorstki przyjaciel to Emil Hyacinthe Aigle, pochodzimy z Normandii.

– Z Normandii? – Hrabia uniósł brwi. – Przebyliście całą Francję, panowie!

– Na darmo – odparł Emil, siedząc z założonymi rękoma.

– Zamierzaliśmy dołączyć do krucjaty, comte.

Niewidzialna siła uderzyła Fabiena w tył głowy.

– Krucjata, powiadacie… – Przywołał na twarz uśmiech.

– Nie słyszeliście, panie? – zdziwił się Berthelemy. – Papież nawoływał do zdobycia Aleksandrii. Rycerstwo angielskie, francuskie i bretońskie miało stawić się w Monako, skąd płynąć mieliśmy na Cypr. Dziś jednak spotkaliśmy Burgundczyka wracającego własnie z Monako, Adama Viviena. Krucjata odwołana, hrabio! Du jamais vu! Pięciu królów i ośmiu książąt odmówiło świętej walki! Uznali to za zaściankowe i całkowicie sprzeczne z poprawnością polityczną! Zamiast tego postanowili napisać wspólny list, do, jak ich nazwali, naszych braci islamistów, z przeprosinami za wszelkie krzywdy, jakich kiedykolwiek doznali z naszych rąk! Papież grozi wszystkim ekskomuniką, ale oni za nic mają jego zdanie, jakby w ogóle nie szanowali już Saint-Pere!

Hrabia przemilczał wywód rycerza, uśmiechając się tylko przymilnie. Przez chwilę jechali w ciszy.

– Nie mamy już okazji do walki – odezwał się niespodziewanie Emil. – Nie ma już chwały, nie ma honoru.

– To bardzo mocne słowa – ocenił Fabien. – Liczę jednak, że znajdziecie swój cel w życiu, noble.

Podróż minęła im na wsłuchiwaniu się w deszcz i chlapanie błota pod kołami. Hrabia odwracał wzrok od swych towarzyszy i nie zaczynał dyskusji. Przez ścianę wody ujrzeli w końcu spory, drewniany budynek, w oknach tańczył ogień świec. Powóz się zatrzymał.

– Dziękujemy, hrabio – powiedział Berthelemy wysiadając, Emil skinął tylko głową.

Fabien odetchnął z ulgą, nakazał odjazd. Chyba sam diabeł go podkusił, żeby pomagać tym łotrom! Toż to byli zwykli narodowcy! Dobrze, że nie zaczął rozmowy od pochwalenia się, że sprowadza właśnie do grodu modnych, numidyjskich rzemieślników! Hrabia przeklął w myślach rzymskiego senatora Marka Facetusa, który ukuł pojęcie narodu i dał podstawy zbrodniczej ideologii. Od jego nazwiska właśnie pochodzi określenie dla takich rzezimieszków, jak tamci dwaj upadli szlachcice.

– Chędożeni faszyści! – zaklął Hrabia spluwając przez okno.

 

*

 

Emil i Berthelemy otworzyli drzwi tawerny, buchnęło na nich przyjemne ciepło, weszli, błocąc podłogę. Nikt specjalnie nie przejął się ich wejściem, oczy wszystkich skierowane były na dziwacznego samotnika, popijającego wino w kącie.

– Bacz, Emilu, cóż za niezwykła osoba! – szepnął do kompana bazyliszek. Wyjął w tym czasie kilka monet z mieszka i podał giermkowi, który wszedł z nimi. Drugi zajął się końmi. – Zapłać za stajnie i miejsce do spoczynku, weź nam chleb, wodę i ciepłą zupę dla was.

Chłopak odebrał pieniądze i poleciał do oberżysty, a Emil ruszył do stolika w kącie sali.

– Nie mogę sobie odmówić, by nie zamienić kilku słów z tak ciekawą personą!

– Pragnę przypomnieć ci, Berthelemy, że mieliśmy umierać.

– Spotkanie z tym miłym hrabią przywróciło mi nieco chęć życia – rzucił, i w tym momencie stanęli nad niezwykłą postacią. Mężczyzna oderwał spojrzenie od dzbanka i uniósł na nich, miał zmęczone oczy. Na stole leżał hełm, bez zasłony czy piór. Jego napierśnik i naramienniki zrobione były z połączonych pasów stali, pod nimi miał tylko krótką, czerwoną

tunikę. Obok stołu, wsparte na ścianie, stały hasta i prostokątna tarcza. Berthelemy uderzył się pięścią w serce. Tak należy witać rzymskiego legionistę.

– Pozwolisz nam się dosiąść, légionnaire?

Mężczyzna wykonał powolny, zamaszysty gest przyzwolenia. Nie wyglądał na pijanego, lecz wyczerpanego. Rycerze usiedli na wolnej ławie.

– Przygnębiony, zbrojny mąż w tej okolicy musi mieć coś wspólnego z niedoszłą krucjatą. – Niespodziewanie wydedukował Emil.

Legionista uśmiechnął się smutno.

– To była nasza ostatnia nadzieja – powiedział poważnym głosem z dziwnym akcentem.

– Obym nie był nietaktowny, lecz ciekawość każe mi spytać. Czemu masz na sobie ten antyczny pancerz?

W tym momencie na stole wylądował dzban wody i dwa bochny chleba. Rycerze podziękowali młodej dziewczynie i zaczęli jeść powoli, wciąż wpatrując się w legionistę.

– Bo jestem… Obywatelem Rzymu – odpowiedział mężczyzna i zwilżył gardło winem. – A Rzym jest wszystkim.

– Co przez to rozumiesz? – dopytywał Emil, nie lubiąc, gdy ktoś mówi zbyt poetycznie.

– Jestem Lucius. Błagam, nie podawajcie mi swych nazwisk. Bądźmy tylko trzema, zagubionymi duszami bez przeszłości.

– Jestem Berthelemy, a to Emil. – Zgodził się na ten układ bazyliszek. – I ty zamierzałeś dołączyć do wyprawy na Egipt?

Rzymianin westchnął, wpatrując się w ogień nieodległego kominka.

– Oddałbym wszystko, by ją zobaczyć. Byśmy znowu podbijali, odbierali to, co nasze.

Nie trzeba było zbyt wielkiej przenikliwości, by domyśleć się, jakie czasy i wydarzenia wspomina Lucius. Choć oczywiście znać mógł je jedynie z ksiąg i od nauczycieli.

– Marzy ci się odbudowa Imperium? – zapytał podejrzliwie Emil.

Legionista uśmiechnął się i przymknął oczy.

– Marzą mi się imperia, przy których Rzym byłby siołem. To jest możliwe, tu, na tych fundamentach. A przynajmniej było…

Emil uderzył pięścią w stół.

– Przeklęta poprawność polityczna! Chrześcijanie mogliby z łatwością podbić wszystkie kalifaty!

– Dość mam nazywania mnie faszystą… – zawtórował mu mniej wojowniczy Berthelemy.

Lucius nachylił się nad stołem.

– Nic nie jest niemożliwe. Tego właśnie uczy nas Rzym, to nam pozostawił. Był tylko przykładem, dowodem tego, kim jesteśmy. My, ludzie Europy, najwspanialsi artyści i najpotężniejsi wojownicy. Mogący stworzyć i zniszczyć więcej, niż zniszczyć i stworzyć zdołają wszyscy nasi wrogowie. Niepohamowany pęd, rozwój i podbój, to nasze cechy. Dwóch ludzi mogło stworzyć miasto. Miasto mogło stworzyć kraj. Kraj mógł podbić świat. Nawet, jeśli większość z nas stała się słaba i zniewieściała, niewielka kompania wciąż sprawiedliwych wystarczy, by mundi wyszedł z gęstwiny lasu i wrócił na przeznaczony mu gościniec.

Oczarowani rycerze przestali żuć chleb. Pokiwali zgodnie głowami.

Acu rem tetigisti. Jesteś wielkim mędrcem, Luciusie – pochwalił Berthelemy.

– Przemawiasz z wiedzą pokoleń – wyznał swój zachwyt Emil.

Lucius uśmiechnął się ciepło. Szlachcice nie mieli pojęcia, jak wiele racji było w ich słowach.

 

*

 

Tłum na starym forum w Aleksandrii był gęsty, każdy chciał być świadkiem uroczystości. Miasto było radosne chyba po raz pierwszy od incydentu, nazwanego masakrą aleksandryjską. Wtedy to, z małego statku z Cypru, wyjechali dwaj europejscy rycerze, rozpoczynając dzieło zniszczenia. Zabili prawie pięćdziesiąt osób, ranili drugie tyle, przemykając na rumakach przez wąskie uliczki. Padli ranni od strzał, walcząc do końca, nie oszczędzając nikogo, kto wszedł pod ich miecze. Ale to było tygodnie temu, dziś miasto świętowało, ludzie przepychali się, by być jak najbliżej kalifa, przed którym klęczeli posłowie. Przybyli tu z daleka, by się ukorzyć, przynosząc oficjalne pismo z przeprosinami króla Francji. Nikt w tłumie nie zwracał uwagi na rzymskiego legionistę, nikt go nie popychał, był jak duch. I on był wesoły. Choć kajanie się francuskich posłów nie było dlań najprzyjemniejszym widokiem, myśli zaprzątało mu co innego. Dwóch mężów, którzy postanowili pójść na samotną krucjatę, podobni do dwóch założycieli Rzymu. Dwóch ludzi, którzy rzucili wyzwanie światu. Wszystko mogło sczeznąć i spłonąć, zawalić się i utonąć, ale skoro istnieli jeszcze ludzie z Wolą Rzymu, to, prędzej czy później, nastaną czasy naturalnego porządku. Lucius uderzył się w pierś, po czym wyprostował rękę, patrząc w niebo.

– Chwała ci, Basiliscusie, chwała ci, Aquila, teraz, i po wieki wieków naszego świata.

Koniec

Komentarze

Och, wspaniale, jeszcze jedno Średniowiecze! Dziekuję! ; D

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

     Taka jakby skrótowa ta opowieść…

Ciekawe podejście do tematu, nie powiem ; ) Choć możnaby jeszcze trochę rozwinąć, bo pomysł wcale wdzięczny.

Pewnie czegoś nie zrozumiałam, bo opowiadanie do mnie nie trafiło.  

 

„…postanowili spocząć przy trakcie, który stał się ostatnim widokiem ich oczu?” –– …postanowili spocząć przy trakcie, który stał się ostatnim widokiem dla ich oczu? „Hrabia wytarł krople, która odbiła się od hełmu rycerza…”Hrabia wytarł kroplę, która odbiła się od hełmu rycerza 

 

„Ich giermkowie, prowadząc puste konie…” – Wolałabym: Ich giermkowie, prowadząc konie swych panów… Lub: Ich giermkowie, prowadząc konie bez jeźdźców

 

„Wracam właśnie z odwiedzin mojej ciotki w Taulonie”. Wracam właśnie z odwiedzin u mojej ciotki w Taulonie.  

 

„Dziś jednak spotkaliśmy z Monako właśnie wracającego Burgundczyka…”Dziś jednak spotkaliśmy, wracającego właśnie z Monako, Burgundczyka 

 

„Hrabia przemilczał wywód rycerza, kiwając tylko przymilnie głową”. – Jak wygląda przymilne kiwanie głową?  

 

„…gdy został sam w powozie, nakazał odjazd. Chyba sam diabeł…”– Powtórzenie.

 

 

„Hrabia przeklną w myślach rzymskiego senatora…” –– Hrabia przeklął w myślach rzymskiego senatora 

 

„…a Emil zaczął iść do stolika w kącie sali”. – Wolałabym: …a Emil ruszył do stolika w kącie sali.  

 

„Na stole leżał hełm, bez przyłbicy czy piór”. – Co konkretnie leżało na stole, bo o ile wiem, przyłbica to rodzaj hełmu z ruchomą zasłoną, nie sama zasłona.  

 

„Co masz przez to na myśli?” – Albo: Co masz na myśli? Albo: Co chcesz przez to powiedzieć?  

 

„…nie lubiąc, gdy ktoś jest zbyt poetycki w rozmowie”. – Wolałabym: …nie lubiąc, gdy ktoś mówi zbyt poetycznie.

 

„Oddałbym wszystko, by zobaczyć”. –– Kim jest ta, o zobaczeniu której marzy Lucius.

 

„Oczarowani rycerze przestali rzuć chleb”. –– Poprawnie byłoby, że oczarowani rycerze przestali rzucać chleb, ale wtedy należałoby wyjaśnić, dlaczego w ogóle rzucali chleb. ;-)

Oczarowani rycerze przestali żuć chleb.

 

„Jesteś wielkim mędrcem, Luciusu – pochwalił Berthelemy…” –– Jesteś wielkim mędrcem, Luciusie – pochwalił Berthelemy

 

„Przybyli tu ukorzyć się z daleka…” –– Ja też wolałabym wykonywać pewne gesty z pewnego oddalenia, a nawet całkiem z daleka. ;-) Przybyli tu z daleka, ukorzyć się

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wielkie dzięki, z chęcią poprawie błędy w opowiadaniu. Co do poprzednich komantarzy – lubie opowieści, które zostawiają dużo miejsca dla wyobraźni czytelnika :) Miałem jeszcze kilka scen, ale po namyśle wszystkie wydawały mi się zbędne. Sądzę, że lepiej, gdy po lekturze czuć niedosyt, a nie nadmiar.

Podzielam niedosyt pozostałych komentujących. Tekst napisany sprawnie, ale sam zarys pomysłu, nie rozwinięty zalążek to jednak za mało, by lektura była satysfakcjonująca.   Pozdrawiam.

I ja dołączę do grona niekoniecznie usatysfakcjonowanych lekturą. Widać, że jest koncepcja, że jest potencjał, tło zaiste ciekawe. Ale to zasługuje na więcej, na pełniejszy tekst. Tutaj – pomysł został tylko liźnięty. Czy element wyjaśniony? W sumie chyba nie do końca, przez zbytnią skrótowość właśnie. Technicznie – bardzo ładnie.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka