- Opowiadanie: vathar - Thorn

Thorn

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Thorn

Cholera! Co za sztywny trunek– skrzywił się Giorn, odchylając kubek od ust– dawno nie piłem takiego syfu. Nie ma to jak prawdziwy krasnoludzki miód. Ta gorycz, ten smak… ah! Musiałeś mnie wyciągać tak daleko na południe?– krasnolud zwrócił się do zakapturzonej postaci siedzącej naprzeciw niego. Twarzy nie było zupełnie widać, czuć było od niego jedynie lodowaty powiew.

Giorn spokojnie, długo tu nie zabawimy– odrzekł spokojnie, powoli wstając i udając się do drzwi– Iskarian już niedaleko.

Aaa ty i te twoje tajemnice– krasnolud podniósł się ciężko– chodźmy już.

Wyszli. Na zewnątrz powitał ich blady księżyc. Ruszyli na południe, nim zastał ich ranek doszli do miasta ludzi, Iskarian. Była to potężna twierdza na południowym szlaku, otoczona szeregiem wież strażniczych i potężną głęboką fosą. Samo miasto wprawiało w podziw, bogactwem oraz pięknem własnym. W końcu ich oczom ukazał się potężny zamek Iskarian.

Hmm jak na ludzki twór, wygląda solidnie– stwierdził Giorn iskając swoją długą do ziemi brodę. W rzeczy samej, to jest bardzo bogaty kraj– zakapturzony nieznajomy otworzył bramy zamku. Ich oczom ukazała się ogromna sala tronowa, na samej jej końcu siedział król Darion wraz ze swoimi radcami.

Witaj królu Darionie– zakapturzona postać podniosła dłoń w geście powitania– posyłałeś po mnie, prawda?

Bądź pozdrowiony Valeriusie, dawno nie zaszczycałeś nas swoją mądrością– odrzekł władca Iskarian. Darion mimo swojego wieku sprawiał wciąż wrażenie potężnego i silnego władcy– Czy wiesz po co cię wzywałem?

 

Doszły mnie słuchy że masz kłopoty, więc w czym rzecz?– Mag sprawiał wrażenie spokojnego. Król wskazał Valeriusowi miejsce do spoczynku– usiądź, mam ważne i za razem straszne wieści. Otóż skradziono berło oczyszczenia, artefakt za pomocą którego Mason uwięził swojego brata Thorna. Ludzie którzy skradli artefakt mieli na sobie czarne szaty z płonącą pochodnią. Wiesz co to znaczy prawda?– król nie ukrywał zmartwienia. Valerius spuścił głowę, siedział tak chwilę i odparł– wyznawcy zniszczenia… Za pomocą tego berła Thorn może powrócić… a wtedy nikt nie będzie bezpieczny. Ale wciąż nie rozumiem po co mnie wezwałeś?– Darion spojrzał na niego i rzekł-

Otóż mój drogi przyjacielu wiesz, że berło można zniszczyć tylko za pomocą potężnej magii, a ja nie widziałem potężniejszego czarownika od ciebie, z resztą znaleźliśmy przy zwłokach jednego z wyznawców to– służący podał magowi naszyjnik z dziwnym czerwonym klejnotem– Taki sam klejnot nosiła moja matka…– Valerius zamyślił się, śmierć matki wydawała mu się taka odległa. Ból w sercu, tłumiła chęć poznania tajemnicy, której nawet ona mu nie wyjawiła.

Tak przyjacielu, myślę że wyruszając za berłem możesz znaleźć odpowiedź na swoje pytania– król mówiąc to wręczył czarodziejowi niewielki tobołek– to na pokrycie kosztów podróży twojej i przyjaciela.

Dobrze wyruszymy z samego rana– król kazał wskazać miejsce spoczynku dla podróżnych. Valerius odszedł w myślach.

 

Hej co się dzieje? Nie odzywasz się od dłuższego czasu. Wiem że to u Ciebie normalne ale wyczuwam niepokój– Giorn wpatrywał się w przyjaciela popijając kolejne piwo.

Wiesz Giorn są sprawy o których sam nie mam pojęcia. Moja matka, mimo moich starań nie wyjawiła mi kim jest mój ojciec i co się z nim dzieje, los dał mi szansę– mag odparł krasnoludowi.

Wiesz czasem lepiej nie wracać do tego co było. Z resztą zrobisz jak uważasz. Ahh te ludzkie piwska, pieprze nie pije tego więcej dobrze że zabrałem ze sobą krasnoludzki porter– Giorn wyciągnął z tobołka dużą flaszkę złocistego krasnoludzkiego alkoholu.

Może i masz rację Giorn… może i masz rację.

 

Następnego dnia rano, Valerius wstał wcześniej niż zwykle, obudziła go chęć wyprawy, smak boskiej potęgi, czy chęć poznania prawdy? Tego nikt nie wie.

Giorn wstawaj, czas na nas– poszturchiwał krasnoluda śpiącego jak kamień.

Co? To już? Dobra daj mi się ogarnąć– to mówiąc sięgnął do tobołka po kolejną dawkę alkoholu– heh tego mi było trzeba! Widząc to czarownik odparł– skończ z tak nadmiernym piciem, otumanisz się do końca.

Giorn z uśmiechem– Ha sam wiesz, że my krasnoludy lubimy dużo i dobrze wypić z resztą jeszcze mi to nie zaszkodziło. Dość gadania chodźmy już.

 

Z miasta wyszli przed trzecim zapianiem. Ruszyli zachodnim traktem, ku świątyni światła. Droga wiodła przez gęsty, starożytny las zwany żywym lasem. Większość ludzi omijała te tereny oprócz elfów które z niewiarygodną czcią traktowały tutejsze drzewa.

Tutaj rozbijemy obóz, jutro ruszymy dalej– mag usiadł obok wielkiego rozłożystego dębu który sprawiał wrażenie bardzo starego i co dziwne żywego.

Hmm dziwny ten las, dziwnie się tu czuje… jakby ktoś nas obserwował– Giorn zaczął rozpalać ognisko, co nie wychodziło mu najlepiej– Cholerne mokre drzewo, i co teraz?– Giorn załamał ręce. Valerius magicznym gestem wzniecił ogień– to stary las entów drogi przyjacielu. W pobliżu lasu mieszkają wysokie elfy. Nie zbliżają się do lasu jeżeli nie mają ważnego powodu. Enty, mimo swojego ogromnego rozmiaru, są istotami przyjacielsko nastawionymi, także nie ma się czego obawiać z ich strony.

Dokładnie tak potężny czarowniku– dąb który wcześniej stał nieruchomo poruszył się, uniósł Valeriusa pod samą koronę– dawno nie widywaliśmy cię w tych stronach. Z czym przychodzisz?– Mag usiadł na gałęzi– Za waszym pozwoleniem chcielibyśmy przekroczyć las, świątynia światła jest naszym celem. Dąb nie ukrywał zdziwienia– Świątynia światła? Szlak prowadzący z ludzkiej twierdzy jest bezpieczniejszy. Czemu obrałeś tą drogę?– Valerius zszedł z drzewa– Berło oczyszczenia zostało skradzione przez wyznawców boga zniszczenia, obawiamy się najgorszego, droga przez wasz las jest może i niebezpieczna ale dużo krótsza, a zależy nam na czasie– Dąb zamyślił się przez chwile– Berł boga swiatła skradzione? Hmm nigdy nie interesowaliśmy się sprawami ludzi, ale uwolnienie boga śmierci z jego klatki może być szkodliwe i dla nas bezbronnych drzew… Udzielę przejścia tobie i przyjacielowi, pozwól także że obdaruję cię kolejnym sprzymierzeńcem– zza dębu pojawił się leśny elf– łowca, budowy barczystej i krępej dość niespotykanie jak na elfa– na imię mu Asgard Roy, jest przyjacielem lasu i doskonałym tropicielem. Przyda ci się jego pomoc.

Co? Elf? Prędzej zgole brodę…– Giorn nie ukrywał oburzenia.

Spokojnie przyjacielu, tropiciel nam się przyda. Swoje niesnaski zostaw dla siebie, mamy ważniejszą rzecz do zrobienia. Asgardzie będę rad, jeżeli zechcesz do nas dołączyć– Asgard wyciągnął rękę w geście przywitania– Za mądrością twoją oraz mocą pójdę panie.

Dąb rozłożył korzenie– Valeriusie dziś wieczór odpocznijcie tutaj, przypilnuje waszego spokoju, jutro z rana wyruszycie– Mag uniósł dłoń– dziękuję mój leśny przyjacielu, nie zapomnę twojej gościnności.

 

Północ, mrok nocy rozświetla blask ognia. Słychać ciężkie chrapanie krasnoluda. Czarodziej wpatrywał się w ogień, sprawiał wrażenie zamyślonego, choć twarzy nie było widać. Asgard przypatrywał mu się od dłuższego czasu, w końcu rzekł– jesteś bardzo dziwnym człowiekiem, każdego jakiego spotkałem nawet czarodzieja potrafiłem wyczuć. Ciebie nie mogę, jakbyś był otoczony murem. Tajemniczą postacią jesteś Valeriusie– mag nie odpowiedział nic, po chwili rzekł– Asgardzie, jak leśny elf znalazł się wśród entów, przecież nie lubicie się z wysokimi elfami?– Asgard odparł– wieczny dąb był moim opiekunem od dziecka, wysokie elfy zaakceptowały moją odrębność. Nie wchodzę w drogę im, a oni mnie. Enty pozwalają mi polować i mieszkać tutaj w zamian za oczyszczanie lasu z różnego plugastwa, to dobry układ– czarodziej chwile jeszcze wpatrywał się w ogień, chwilę potem zwrócił się do elfa– dobrej nocy Asgardzie, jutro czeka nas długa droga– po tych słowach popadł w letarg.

 

Kolejnego dnia, dzięki sprytowi elfa przed nastaniem zmroku wyszli z lasu. Droga do świątyni stała teraz przed nimi otworem. Po kilku godzinnym marszu ukazał im się ogromny słup dymu– oho chyba zbliżamy się do celu– Giorn chwycił za topór.

Hmm wyczuwam załamanie magii…– Valerius otworzył ostatnią porcję miruvoru.

Spójrzcie! Jakiś demon pilnuje wrót świątyni!- Asgard wypatrzył nieprzyjaciela, napiął łuk i czekał na rozkaz maga.

To jest moloch, demon ognia– czarownik spokojnie przyjrzał się demonowi– widzicie tych pobratymców zniszczenia? Zajmijcie się nimi, demona zostawcie mnie, wiem jak go pokonać.

Walka rozgorzała, kiedy krasnolud rozbijał toporem głowy nieprzyjaciela, a elf raził ich gradem strzał, Valerius podszedł do demona. Uniósł dłoń w magicznym geście i wielka lodowa kula spadła z nieba i raziła molocha. Demon padł bez życia na ziemie, niczym rozdeptany owad. Reszta wyznawców uciekła.

To było… to było niesamowite– Roy nie mógł wyrazić zdziwienia. Giorn wpatrywał się w niego z politowaniem– to co zrobił teraz, to nic co może jeszcze zrobić, zaufaj.

Weszli do świątyni. Popękane ściany oraz krew przedstawiał obraz walki która miała tu miejsce. Czarownik dobrze zbadał miejsce. W jednej z odległych komnat usłyszał szlochanie. Podszedł bliżej, otworzył drzwi. W sali ukazała mu się kobieta pięknej urody, ubrana na biało– kimżeś jest?– kobieta spojrzała surowo na Valeriusa.

Nie bój się, przyszliśmy z zadaniem przejęcia berła z rąk wyznawców. Zwą mnie Valeriusem– kobieta wpatrywała się w wędrowca bez twarzy nieufnie, ale po chwili złagodniała i rzekła– nazywam się Tiris, Tiris Stormlake jestem kapłanką. Próbowałam strzec berła, ale na próżno– Valerius spytał– pozostał jeszcze ktoś żywy?– w oczach kapłanki było widać gniew, rozpacz i gorycz. Ledwo powstrzymywała się od łez– nie nikt. Tylko ja. Moje zaklęcia ochronne były na tyle wystarczające by wytrzymać dość długo, aż się zjawiliście.

Mag współczuł jej w cierpieniu, wiedział że utrata przyjaciół jest gorsza niż brak jakichkolwiek wspomnień. Siedział przy niej jeszcze przez chwile, aż do komnaty przyszła reszta towarzyszy– Valek nikt nie został, przeszukaliśmy dokładnie świątynie. Pusto tu– Giorn zdał raport czarodziejowi.

Wyznawcy uciekli na zachód– mag podniósł się, skierował się ku wyjściu– ruszymy ich tropem, doprowadzą nas do berła. Czy chcesz iść z nami i pomścić swoich przyjaciół? Twoja moc może nam bardzo się przydać– kapłanka przez chwile milczała, potem rzekła– Puste te już ściany… pójdę z wami. Czas zacząć od nowa.

Wyszli ze świątyni kierując się na zachód. Asgard wytropił pomioty Thorna, droga prowadziła do niewielkiego miasta Fungorn. Miasto szelm i złodziei. Ludzi wyciągniętych spod prawa. Nie było tu ani milicji, ani innych służb porządkowych.

Stfu, Fungorn! Najgorsze ludzkie skupisko jakie w życiu widziałem– Giorn splunął na sam widok slumsów.

Spokojnie długo tu nie zostaniemy, z resztą uzbrojonej grupy nie ruszą, uważajcie tylko na sakiewki– czarodziej był nadzwyczaj spokojny– Tu się zatrzymamy, ten lokal jest dość porządny jak na to miasto.

A nie lepiej poczekać do świtu poza miastem?– Tiris nie ufała zwykłym ludziom, mimo że była kapłanką. Jej przeszłość była dość burzliwa i niestety mało kolorowa. Urodziła się w miejscu właśnie takim jak to, przez całe dzieciństwo zmuszana była do kradzieży. Któregoś razu została przyłapana przez kapłana, który zamiast ją ukarać zaproponował pracę w świątyni. To odmieniło jej życie.

Dziś mimo jej braku zaufania, nie brakuje jej miłości i współczucia do bliźniego.

Nie ma strachu– Roy nie ukrywał że obecność maga uspokaja go– Valerius wie co robi. Nic ci się z nami nie stanie.

 

Speluna nazywała się „Pod Zardzewiałym Toporem”, i należała do dość schludnych jak na miasto wyrzutków. Było to jedyne miejsce w mieście gdzie obowiązywały jakieś prawa. Prowadził ją dość bogaty i bardzo sumienny Niziołek Karl. Do pilnowania gospody zatrudnił dwóch niezbyt rozgarniętych ale uczciwych tauzenów, Grokka i Mirza.

Kogo moje piękne oczy widzą!- Karl rozpoznał czarodzieja– kopę lat. Może napijesz się czegoś?

My w innym interesie przyjacielu– Valerius usiadł naprzeciw Niziołka i ciągnął– ostatnio do waszego miasta przybyło paru wyrzutków, wiesz coś może na ten temat?

Ha! Jakby tutaj mało wyrzutków się nie kręciło… jakbyś spytał o króla krasnoludów to może bym coś znalazł– ironicznie odparł mu Karl.

To byli ludzie w czarnych szatach ze znakiem Thorna na płaszczach– Krasnolud nie wytrzymywał już napięcia. Miał dość ludzkich spelun a tym bardziej tutejszego trunku.

Aa! Widzisz trzeba było tak od razu… Rzeczywiście byli tutaj raz ale ich pogoniłem, są w karczmie obok u krasnoluda Torliba– Niziołek wskazał im miejsce.

Dobrze. uporamy się z nimi, a ty zakwateruj nas gdzieś. Tiris zaczekaj na nas w pokoju.

 

Czarodziej wpadł z hukiem do pokoju oprawców. Walka nie trwała parę sekund, zanim wstali krasnolud i elf zdążyli uporać się z nimi. Przy ich ciałach nie znaleziono berła, ale list i mapę do artefaktu.

Valeriusie, berło jest na południu w świątyni ognia– Roy odczytał mapę.

Hmm niedalek stąd… Dobrze wypocznijmy i ruszajmy.

 

Tiris– i co? Wiecie już gdzie berło?

Tak wiemy, w świątyni ognia– czarodziej odpowiedział kapłance– wypocznijcie.

Krasnolud z elfem dość szybko usnęli, czarodziej wpatrywał się w ogień kominka, a Tiris przypatrywała się mu, po chwili rzekła– szukasz czegoś więcej niż tylko berła prawda? Co takiego tam jest czego tak namiętnie szukasz?

Kiedy to znajdę to ci powiem. Sam nie wiem czego szukam i sam nie wiem czy to tam znajdę. W każdym razie nie chce o tym rozmawiać– czarodziej zrobił się dziwnie chłodny, nie lubił gdy się o nim rozmawiało.

Hmm… obyś się na tym nie zawiódł… dobranoc– Tiris usnęła. Mag wpatrywał się w kominek. Rozbrzmiewały mu w głowie przebłyski pamięci. Przypomniała mu się matka, ładna kobieta, bardzo tajemnicza. Zmarła na ciężką dość trudną do wyleczenia chorobę. Po jej śmierci Valerius znalazł się w klasztorze, gdzie studiował księgi i odkrywał swoje talenty magiczne. Ojca nigdy nie znał, ani przeszłości swojej matki. Nigdy o tym nie wspominała. Wędruje teraz po świecie szukając choć trochę swoich wspomnień, a teraz nadarzyła się okazja.

 

Przed południem dotarli do świątyni ognia. Była ogromna dookoła niej siarczysty dym. Sama wieża strażnicza napawała grozą.

Giorn zajmij się strażnikami na wieży, Tiris i Asgard osłaniajcie bramę ja zniszczę berło– mowiąc to Mag ruszył do komnaty z daleka było tylko słychać kobiece „powodzenia”. Przedzierał się przez główne sale spopielając wszystkich którzy stanęli mu na drodze. Stanął w końcu przed zamkniętą bramą Sali rytuałów. Przed bramą przywitał go kapłan zniszczenia– Witaj Valeriusie! Sporo czasu zabrało ci dotarcie tutaj, niestety nie mogę cię teraz wpuścić. Kończy się rytuał wezwania, niedługo ojciec zniszczenia się zbudzi, a wtedy zginą jego wrogowie. Dołącz do nas póki nie jest za późno!

Valerius lekkim ruchem ręki zamienił kapłana w bryłę lodu mówiąc– z drogi kmiocie– po czym wszedł do ostatniej Sali. Niestety spóźnił się, berło zostało zbeszczeszczone, na tronie siedział Thorn.

Witaj Valeriusie. Jesteś bardzo podobny do swojej matki, no i stałeś się bardzo potężny.

Valerius stanął przed bogiem i rzekł– jednak nie zdążyłem przed tobą zniszczyć berła, ale postaram się abyś nigdy nie opuścił tego miejsca.

Thorn spokojnym tonem– spokojnie. Nie chce cie skrzywdzić, wolę zaproponować Ci współpracę.

Valerius mocnym tonem– współpracę? Zniszczenie świata? Chyba żartujesz. Nie pozwolę Ci byś zniszczył ten świat.

Thorn– oj czarodzieju. Zniszczymy ten świat, ale są jeszcze inne o których nie masz pojęcia, jest wiele wymiarów, każdy podobny ale nie taki sam możemy rządzić każdym. Nie chcę oglądać tego świata, kochałem twoją matkę jak kocham teraz ciebie synu, ale nie pozwolę byś stanął mi na drodzę. Rozumiesz?

Valerius zamarł, nie spodziewał się że jego ojcem może być zniszczenie samo w sobie– kłamiesz! Nie możesz być moim ojcem… Matka nie oddała by się komuś… komuś…

Thorn odparł spokojnie– takiemu? Twoja matka kochała mnie, a ja kochałem ją. Skąd twoja ogromna moc myślisz że się wzięła? Jesteś moim synem, jesteś półbogiem. Mason, mój brat był zazdrosny że ziemska kobieta bardziej kocha mnie niż stworzenia tego świata jego samego i uwięził mnie w piekielnej celi, ale zemszczę się. A więc jak synu? Pomożesz mi?

Valeriusem szarpały niepewność i smutek. Nie mógł uwierzyć że jest nasieniem zła. Po chwili zastanowienia spojrzał na boga i rzekł– Ojcze… nie! Nie pozwolę Ci!

Thorn zmarszczył czoło– a więc mój drogi synu… giń! Bóg zniszczenia cisnął błyskawicę w stronę czarodzieja, ten jednak ze spokojem zablokował a tak i zbierał boską moc by w końcu oddać błyskawicę z wielokrotnie potężniejszą siła.

Wrzask konającego boga zadrżał świątynią, Thorn upadł na ziemie bez tchu. Valerius zniszczył berło, nachylił się nad zwłokami boga i rzekł– wybacz ojcze, wybacz matko… ale nie miałem wyjścia. Niech przeklęty będzie dzień w którym na świat przyszedł ten z którym idzie zniszczenie…– pozbierał się i wyszedł za nim zawaliła się swiątynia.

Giorn pełen podziwu– Przyjacielu zabicie tuzina smoków jest niczym, co zrobiłeś teraz. Sami bogowie boją się zapewne teraz Ciebie.

I co znalazłeś swoje odpowiedzi?– Tiris spytała.

Valerius odparł wymijająco– jeszcze długa droga przedemną.

Wiele się potem zmieniło w jego życiu. Wędrował po krainach, zwiedzał inne światy, wkrótce zasiadł na tronie niewielkiego królestwa które rozbudował i powiększył. Ale to już inna bajka.

Koniec

Komentarze

Sformatuj porządnie dialogi, bo tego się nie da czytać.

Nie tylko z tego powodu.

No, nie tylko, ale czy jest sens wytykać błędy autorowi, który najwyraźniej nie raczył tu zajrzeć?...

Ci9erpliwości. Zajrzy, gdy tylko otrze pot z czoła po stworzeniu następnego DzieUŁa.

Nowa Fantastyka