- Opowiadanie: Katy - Igor, poeta blokowiska [prawie eliminacje]

Igor, poeta blokowiska [prawie eliminacje]

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Igor, poeta blokowiska [prawie eliminacje]

@

 

Wyglądał zwyczajnie, jak nastolatek z Blokowiska, i ubrany był w bluzę, spodnie i brudne buty.

 

„Rzeczywiście nie ma więcej jak 14 lat…" – pomyślał mężczyzna, wyrzucił niedopałek papierosa na ziemię i oparł się mocniej o latarnię.

 

Tutaj właśnie mieli się spotkać, Igor, tajemniczy chłopiec, poeta z Blokowiska, i on, on, mężczyzna z innego, lepszego świata.

 

Nieczynna latarnia stanowiła jeden z punktów granicznych za czterometrowym murem, który odgradzał Blokowisko – getto od reszty miasta. Mężczyzna nie chciał zapuszczać się dalej.

 

– Nazywam się Igor – powiedział chłopiec niepewnie i wyciągnął rękę – Igor, poeta Blokowiska.

 

Mężczyzna również wyciągnął rękę. Igor dbał najwidoczniej o formy, o gesty.

 

– Witaj, Igorze. Pójdziesz teraz z nami – wykonał głową gest przywołania. Pojawili się dwaj ochroniarze.

 

– Nigdzie nie pójdę.

 

– Naprawdę? – powiedział mężczyzna, a w głosie zabrzmiał źle ukrywany sarkazm. Silna ręka szybko i mocno zacisnęła się na drobnym nadgarstku Igora. Chłopiec spojrzał niezdecydowanie, wyrwał rękę i zaczął uciekać.

 

– Gońcie go – krzyknął mężczyzna.

 

@

 

Bolało. Bolało od dawna, a wygięte do góry ręce, a palce, stóp, ledwo dotykające podłogi… Był głodny i było mu zimno. Chciało mu się płakać, ale płacz nie przystoi przecież mężczyźnie, nawet jeśli jest poetą.

 

Szesnaście godzin, osiemnaście godzin? A może tylko trzy? Jak długo mógł wisieć w takiej pozycji, ze związanymi rękoma przyczepionymi do haka na suficie?

 

Piwnica, w której go uwięziono była zimna i wilgotna, a na sobie miał tylko bokserki. Ściany rozmazywały się, wydawało mu się, że jest w kościele, na Blokowisku, w domu…

 

– Trzymaliście go tutaj od wczoraj? – obudziło go mocne szarpnięcie – Nie przesadziliście trochę? Jezu, przecież on mógł umrzeć!

 

Ktoś przeciął sznury więzów, Igor poleciał do przodu waląc kolanami i przedramionami o betonową podłogę.

 

– Kurwa, nie mogłeś go podtrzymać? Długi, daj mu jakiś koc, przecież tu kurwa zamarznąć można! Jak już doprowadzicie go do porządku, to przyprowadźcie go do mnie. I przysięgam, kurwa, obetnę wam kasę za znęcanie się nad nim!

 

– To twardy zawodnik, proszę pana. Należało mu się… – wtrącił się ktoś słabo

 

– Należało, czy, kurwa, nie należało, ja wam nie kazałem trzymać go tutaj przez prawie dobę!­

 

@

 

Prowadzono go jakimiś schodami, w górę, słaniał się na nogach, nie czuł palców, a obolałe ramiona odmówiły posłuszeństwa. Wprowadzono go do łazienki, ogromnej, eleganckiej. Ręce trzęsły się Igorowi tak, że ledwo odkręcił kurek, ktoś przytrzymał go w pasie i odkręcił mocniej, do wanny lał się wrzątek, parowały chromowane elementy, dotyk ciepłej pary powodował ból, Igor czuł tylko ból, żeby nie bolało, żeby już nie bolało.

 

Tu masz rzeczy, myj się, ubierz, zawołaj, jeśli nie zdołasz zrobić tego sam. Nie musisz się spieszyć.

 

Mył się powoli, wycierał, aż skóra nie zrobiła się czerwona, masował zesztywniałe mięśnie, ała, ała, a niech sobie boli, będę twardy, niech boli, będzie bolało mniej.

 

Rzeczy okazały się nowe, sztywne, i chyba drogie, nie spodobały mu się.

 

Prowadzono go znowu korytarzami, półprzytomnego, sztywne kroki, ała, ała, ała, rytm, przecież dobrze go zna, ała, prawa łydka, ała, lewa łydka, ała, prawe ramię, ała, lewe ramię…

 

Nie będę się skarżył, muszę milczeć, muszę być mężczyzną.

 

Szli szerokim korytarzem, potem schodami w górę, w górę, w górę, w górę… Weszli w ładny, szeroki korytarz, nowy, puszysty dywan, stopy przyjemnie tonęły w miękkim włosiu, białe drewniane drzwi z identyfikatorem karty nadgarstkowej. Jeden z ochroniarzy podszedł i przyłożył rękę, „wejść", powiedziały drzwi, i ochroniarze wprowadzili Igora do gabinetu.

 

Niemal połowę pomieszczenia zajmowało biurko, ogromne, stare biurko w stylu wiktoriańskim. Za biurkiem, w obitym skórą fotelu siedział mężczyzna. Ten sam, który czekał na Igora przy latarni.

 

– Siadaj, Igorze – rozkazał. Nie musiał rozkazywać, bo Igor, puszczony przez ochroniarzy, sam bezradnie osunął się na stojące przy biurku krzesło.

 

Jeden z ochroniarzy zapiął na drobnych nadgarstkach Igora kajdanki, dwie wąskie bransoletki, z łączeniami. Łączenia zadziałały jak magnesy – natychmiast się przyciągnęły.

 

– Czego pan ode mnie chce? – zapytał Igor spokojnie

 

– Czego, czego… Igorze, twoje nowe wiersze…. Te, które pisałeś tydzień, dwa tygodnie temu… Masz, chłopcze, talent – rzekł mężczyzna i uśmiechnął się złośliwie.

 

„Jestem słaby" – pomyślał Igor – „ale gdybym tylko nie miał tych bransoletek, uderzyłbym go bez zastanowienia"

 

– Złamał pan szyfr?

 

Mężczyzna roześmiał się.

 

– Jaki szyfr? Ten tandetny algorytm wymyśliłeś sam, domorosły Igor – programista? Niezłe…

 

– No i czego ciekawego się pan jeszcze dowiedział?

 

– O na przykład twoje ubrania. Są świetnej jakości. Były drogie. Są zniszczone ale były drogie.

 

– I co z tego? – powiedział Igor i z bólem wstał. Podszedł do okna i rozejrzał się. Wiedział już mniej więcej, w jakiej części miasta może się znajdować. Daleko od obu Blokowisk.

 

Mężczyzna też wstał i podszedł do okna.

 

– Albo twój WriPad, to urządzenie do pisania, warte majątek… Zastanawiam się, skąd miałeś na to pieniądze.

 

– Z pewnością nie ukradłem, tak jak pan.

 

Igor nawet nie zauważył szybkiego ruchu, zapiekł go policzek, odwrócił na chwilę głowę w bok, a potem śmiało spojrzał mężczyźnie w oczy.

 

– Łatwo panu mnie bić, prawda? Pan jest wyższy o głowę, cięższy przynajmniej trzydzieści kilogramów, a ja mam związane ręce…

 

– Zabierzcie go stąd! Zabierzcie, zanim zrobię coś, czego będę potem żałował!

 

@

 

Igor leżał na łóżku i myślał.

 

Zamknięto go w czystym, jasnym i wyremontowanym pokoju. Na umeblowanie składały się łóżko i szafka na ubrania. Z pokoju można było wyjść do maleńkiej łazienki. System czterech kamer oraz wielki Ekran na ścianie sprawiały, że Igor nie czuł się w pokoju najlepiej.

 

Czego tak naprawdę chciał od niego mężczyzna? Gdzie w tej chwili był?

 

Ja – Igor, myślał Igor, Igor poeta z blokowiska, głupia legenda wymyślona przez wydawcę, tajemniczy chłopiec, którego nikt nigdy nie widział.

 

I Blokowisko, czym właściwie stały się blokowiska przez ostatnie trzydzieści lat? Stare, peerelowskie osiedla przekształciły się w zamknięte enklawy, na początku dwudziestego pierwszego wieku ludzie zaczęli masowo migrować na podmiejskie osiedla domków jednorodzinnych, a blokowiska zostawiono samym sobie, nikt nie miał pomysłu, jak zagospodarować wielkie areały w centrum miast.

 

Bloki, niekonserwowane, niszczały. Instalacje psuły się, rdzewiał żelbeton, komunistyczna, obliczona na maksimum dwie dekady konstrukcja powoli, ale ustawicznie, rozsypywała się w proch, pracował czas.

 

Blokowiska stopniowo stawały się przytułkiem dla osobliwych mieszkańców, drobnych przestępców, byłych bezdomnych, biedaków, szaleńców, narkomanów. Społeczność Blokowiska miała swoją specyfikę, a prawa, jakimi rządziły się lokalne gangi sprawiały, że wielu ludzi dzieliło teren miasta na dwie części: na blokowiska i na to, co poza nimi.

 

W wielu miejscach oddzielono murami blokowiska – getta.

 

O ile na teren mógł wejść każdy świadomy tego, co robi to w drugą stronę nie było tak łatwo. Przy osobistych rewizjach, nierzadko na celowniku strażników miejskich zabierano broń, narkotyki i podejrzane leki.

 

Szeroka rzeka, płynąca przez miasto, w którym wychował się Igor, rozdzielała je naturalnie na dwie części. Z kompleksów dawnych osiedli powstały dwa blokowiska, które nazywano Prawobrzeżnym i Lewobrzeżnym.

 

Czego chce Pan Biznesmen? Po co go więzi? I kim on jest?

 

@

 

– Jak to się stało, że debiutowałeś? Opowiedz.

 

Igor milczy, patrzy w podłogę.

 

– Opowiedz.

 

Wzruszenie ramionami.

 

– Mam cię uderzyć? Nie dawać jedzenia przez dwa tygodnie? Po co? Opowiedz, zrozum, Igor, jesteś przegrany na starcie. Ze mną nie wygrasz, odpowiadaj więc, kiedy pytam.

 

Milczenie.

 

– Spróbujemy jutro, może będzie lepiej.

 

@

 

– Będziesz mówił czy nie? Skończmy tę bezsensowną farsę.

 

– Prędzej czy później zmusi mnie pan do mówienia. Tylko niech pan nie liczy na szczerość.

 

– Będziesz kłamał? Przecież to głęboko sprzeczne z twoją naturą. Wiem, że nie będziesz.

 

– Nic pan nie wie.

 

Długie spojrzenie, prosto w oczy, bezczelnie. Mężczyzna wiele razy miał ochotę uderzyć Igora za takie spojrzenia, ale zdążył się już przyzwyczaić.

 

@

 

Trzymano go wciąż w tym samym pokoju, sterylnie czystym, ładnym. Dawano mu mało jedzenia, tak mało, że ciągle czuł się głodny i myślał, myślał, myślał.

 

Zabroniono mu wszystkiego poza spaniem i chodzeniem po pokoju. Lenistwo i bezczynność dobijały Igora. Nie dawano mu nic do pisania, zarekwirowanego WriPada nie zobaczył dotąd ani razu. Nawet kartki. Nawet ołówka, kredki, kawałka węgla.

 

Igor leżał na łóżku i powtarzał w myślach wszystkie wiersze, jakie znał na pamięć, piosenki, potem przypominał sobie treść czytanych książek. Bogu dzięki było tego dużo.

 

Coś musi być w jedzeniu, myślał Igor, coś musi być, skoro nie mogę już wcale nic wymyślać, skoro codziennie zmuszam mózg do odtwórczej pracy a i to nie idzie mi najlepiej. I co mam robić? Mówić? Powiedzieć wszystko? Być szczerym? Wykręcać się codziennie? Trwała wojna na wyniszczenie: kto pierwszy się złamie. Czy ja? Czy dam radę?

 

Cholera by to wzięła.

 

@

 

– Pójdziesz do szkoły, Igorze.

 

To nie był rozkaz, tylko oświadczenie. Tak całkiem po prostu: pójdziesz do szkoły. I to wszystko.

 

Szkoła… Nigdy nie chodził do szkoły. To musi być straszne miejsce i w ogóle, tyle dzieci w jednym budynku…

 

– Skoro tak PAN postanowił – Igor nauczył się już wtedy wymawiać PAN tak, żeby było to obraźliwe.

 

– Czy ty się nigdy nie cieszysz? Wyjdziesz na powietrze, opuścisz więzienie, skończy się bezczynność… Dostaniesz papier, książki.

 

– A po co mam tam iść? Po co?

 

– „Po co?" „Po co?" – przedrzeźniał go Pan Biznesmen – Po to, że ja tak chce! Przygotuj się jutro na wczesną pobudkę.

 

@

 

Wsadzono go do limuzyny. Igor dużo rzeczy widział w życiu, ale takiego samochodu jeszcze nie widział. Skuto mu ręce i przypięto do samochodu. Wiózł go ochroniarz, mężczyzna o urodzie – i przynajmniej z pozoru – inteligencji ogra. Zapinając kajdanki powiedział: „ja bym tego nie robił, ale pan Drzewski tak kazał" i tym sposobem dowiedział się Igor jak nazywa się prześladowca.

 

Jechali długo i bardzo szybko.

 

– Co to za szkoła? – usiłował się dowiedzieć Igor.

 

– Nowa. Taka dla dzieci bogatych ludzi. Zobaczysz.

 

Ochroniarz wydał się całkiem przystępny, do tego zajęty był prowadzeniem samochodu w takim stopniu, że niespecjalnie kontrolował swoje wypowiedzi.

 

– A dlaczego muszę chodzić do szkoły?

 

– Nie zadawał głupich pytań, każdy chłopak w twoim wieku powinien,

 

– Dotąd nie chodziłem.

 

– To źle.

 

Z rozmowy nic nie wyszło i Igor zajął się wyglądaniem przez szybę. Szit, myślał. Przepuściłem niezłą okazję.

 

Zatrzymali się na parkingu przy szkole. Ochroniarz miał specjalną kartę i bez problemu minęli bramki zabezpieczające.

 

– Ręce – poprosił ochroniarz – przecież nie będę ci publicznie rozpinał kajdanek. Jakby to wyglądało.

 

Wyszli z samochodu, ochroniarz otworzył bagażnik, wyjął szkolny plecak.

 

– To dla ciebie, prezent od pana Drzewskiego.

 

Szli przez przyszkolny ogród, koło boiska i ochroniarz usiłował trzymać Igora za rękę.

 

– Mam czternaście lat – obruszył się Igor i wyrwał rękę – nie ucieknę. Słowo.

 

@

 

Szkoła dla dzieci bogaczy. I ja Igor, krasnoludek nie z tej bajki. Najpierw rozmowa z pedagogiem, testy. Wiedza licealisty, wrażliwość licealisty. Przykro mi, będziesz chodził do gimnazjum, pan Drzewski tak chciał. I te dzieci, naprawdę dziecinne. One miały, one mają dzieciństwo, pomyślał Igor, a co ja dostałem od losu? Umierającego z głodu znalazły mnie zakonnice, miałem sześć lat i potrafiłem czytać. Blokowisko to walka. Zakonnicom wiecznie brakowało funduszy, uczyłem się więc z ogólnodostępnych terminali z netem, nikt z nich nie korzystał, bo blokowały pornografię. Moje dzieciństwo to walka, nie było dzieciństwa, były krwawe rzeczy i nawet wolałbym zapomnieć.

 

W klasie uczyło się pięcioro dzieci poza Igorem.

 

– Przedstaw się – poprosiła nauczycielka. Była młoda, bardzo zadbana, taki typ kobiety, jakiego Igor się bał

 

– Jestem Igor. Igor poeta blokowiska.

 

Dzieci wybuchły śmiechem a nauczycielka to zignorowała. Igor zaczął bać się jej jeszcze bardziej.

 

– Powiedz coś o sobie. Czym się interesujesz?

 

– Jestem poetą. To już powiedziałem. Interesuję się poezją, ale to chyba oczywiste. Poza tym programowaniem i kryptografią. To wszystko chyba. Czytam dużo.

 

Dzieci patrzyły jak na wariata. A potem zaczęły kojarzyć.

 

– Ty jesteś ten Igor od „Zachodu słońca w lunetach okien"? – Zapytała dziewczynka z ostatniego rzędu

 

– No tak. I od tego, i od innego.

 

Lekcja nazywała się historia i była całkiem ciekawa. Igor nie wiedział, że jego wiedza historyczna jest tak duża. Czytał sporo, to fakt. I różne rzeczy czytał. Zresztą, jakie to miało znaczenie? Wiedza Igora była bardzo chaotyczna, ale akurat klasa omawiała okres, który Igor znał wyjątkowo dobrze.

 

@

 

– Naprawdę wcześniej nie chodziłeś do szkoły? – zapytała go na przerwie dziewczynka z klasy, ładna, drobna blondynka. Głos miała miły, lekko drżący i delikatny.

 

– Naprawdę. Igor zajęty był wykładaniem rzeczy ze szkolnego plecaka na ławkę. Oprócz zeszytów, podręczników, piórnika i portfela w plecaku znalazł WriPada, o wiele lepszego od tego, którego mu zabrano. Wmontował WriPada w blat biurka – wszystkie dzieci, jak zauważył, tak robiły.

 

– Nie musisz tego robić sam. Informatyk robi nam takie rzeczy. – Igor już wmontował urządzenie i właśnie konfigurował sieć – Ojej!

 

W plecaku była również kartka. Sztywna kartka A4, zapisana piórem, równym, porządnym pismem.

 

„Igorze,

 

w szkolnej stołówce wykupiłem Ci obiady i masz tam iść i jeść razem z innymi uczniami. W portfelu zostawiłem drobne pieniądze – wydaj wedle uznania. WriPad jest Twój. Zeszyty i piórnik też, jeśli potrzeba czegoś jeszcze powiedz ochroniarzowi. Książki zostaw w szkole.

 

Jeśli piśniesz komukolwiek, choćby słowo, o tym, że jesteś więziony czy do czegoś zmuszany, to policzę się z Tobą i obiecuję, że będzie to długie i bolesne. Szanuj tę wolność, którą Ci dałem. Spraw się dobrze, wierzę, że dobrze wykorzystasz daną Ci szansę. A teraz zaciśnij zęby, uśmiechnij się i starannie podrzyj tę kartkę."

 

Igor zacisnął zęby, wykrzywił usta raczej w grymasie złości, i podarł kartkę.

 

– Coś niemiłego? – zapytała dziewczynka. Miała maślane oczy, niebieskie, niebieskie jak niebo.

 

– Nie, nic. – uśmiechnął się Igor i poszedł wyrzucić resztki do kosza.

 

– Następny jest polski, wiesz? Pani opowiadała nam kiedyś o twoich wierszach. Wszyscy o nich mówili. Nie wiedziałam wtedy, że masz tyle lat co ja… – w głosie dziewczynki brzmiał zachwyt.

 

Matko, jak tu wytrzymać? – pomyślał Igor.

 

Ja chcę na blokowisko, do domu, do ludzi, których znam, do społeczności, która rozumiem… Krasnoludek z innej bajki i piękna królewna, siła i cynizm przeciwko delikatności, niewinności i rozpieszczeniu. No świetnie, Igorze, świetnie.

 

– To miłe – odpowiedział w końcu. – Serio.

 

@

 

Przetrwał wszystkie lekcje w szkole, przetrwał zapinanie kajdanek na rękach i długą jazdę samochodem. Ale rozmowę z panem Drzewskim ciężko było zdzierżyć.

 

– Jak tam w szkole, Igorze?

 

– Miło.

 

– Tylko tyle masz mi do powiedzenia: „miło"?

 

– O czym mam opowiadać? – zdenerwował się Igor

 

– Nie chcesz – to nie opowiadaj. Co za różnica.

 

– Nie, że nie chcę. Tylko że nie ma o czym opowiadać.

 

I to spojrzenie. Nonszalanckie, nie, nie nonszalanckie, celowo bezczelne, on mnie wyzywa na pojedynek, on mnie drażni. Nie dam się.

 

– Jaką masz klasę? Czy nauczyciele fajni? Czy książki właściwe?

 

Igor zastanowił się chwilę.

 

– Klasę mam fajną, nauczyciele w porządku, lekcje raczej nudne, książki jak trzeba… Co można powiedzieć więcej… Nie chodziłem nigdy do szkoły, nie mam porównania.

 

– Możesz odejść.

 

@

 

– Jak to się stało, że debiutowałeś? Powiedz.

 

Siedział na przerwie, w pustej sali, z blondwłosą dziewczynką, którą poznał pierwszego dnia. Dowiedział się, że ma na imię Cecylia.

 

– Złożyłem wiersze w wydawnictwie i czekałem. Nic niezwykłego.

 

– Ktoś ci pomagał? Publikowałeś wcześniej w necie, miałeś bloga?

 

– Nie, skąd. Pisałem tak sobie, lubiłem to.

 

– Tak po prostu poszedłeś do wydawnictwa, oznajmiłeś: „jestem Igor, poeta blokowiska" i wydrukowali ci cały tomik?

 

– Nie – powiedział Igor i uśmiechnął się – nie tak po prostu. Przyszedłem i powiedziałem, to fakt. Trochę się dziwili, dzieciak bez opiekuna, miałem dwanaście lat. Potem dostałem odpowiedź i pojawiłem się tam drugi raz. A później okazało się, że wydali wielki hit, tomik, który zelektryzował cały literacki świat. Ale na to przecież nie miałem wpływu…

 

– Masz duży talent, wiesz? I umiesz pisać, tak fajnie, szlachetnie, jakbyś był nie z tej epoki, a pisał o niej…

 

Kurde, pomyślał Igor, nie dość, że jestem tu krasnoludkiem z innej bajki, to jeszcze pomyliłem epoki. No świetnie, świetnie.

 

– A mogę mieć do ciebie wielką prośbę?

 

– Jaką?

 

– No bo widzisz, ja też piszę wiersze. Brak mi odwagi by je opublikować… Chciałam, żebyś je przeczytał i powiedział mi, czy są dobre czy nie…

 

Kurwa mać, pomyślał Igor, jeszcze tego brakowało. Jeśli nie będą dobre, i tak nie dam rady powiedzieć jej prawdy. Nie potrafiłbym. To takie dziecko, taka delikatna, wrażliwa, nigdy i nikt jej nie krytykował, a ja nie chcę się przecież stać tym pierwszym. A te wiersze nie będą dobre, czuję to, WIEM to.

 

– Nie jestem krytykiem literackim, tylko poetą. To, co mi się podoba czy nie podoba nie musi być obiektywnie na wysokim poziomie albo kiepskie. Chcę abyś to wiedziała, zanim się zdecydujesz coś mi dać.

 

– Ale ja ci i tak chcę dać. Ufam ci.

 

I dostał, dostał plik wydruków, równe, żółte kartki z jej wierszami.

 

– Mogę przeczytać w domu? – Boże, pomyślał, DOM, DOM, co to jest dom? – teraz i tak nie dam rady się skoncentrować i wczuć. Może być?

 

– Oczywiście – powiedziała, i uśmiechnęła się, i Igorowi zrobiło się przykro i było mu jej żal.

 

@

 

DOM, czy mieszkanie pana Drzewskiego już mój dom? – myślał Igor w samochodzie, przypięty kajdankami. Żeby, cholera, chociaż raz policja skontrolowała ten samochód, żeby to wykryli, że jest przypięty, żeby go uwolnili, a tak – znikąd pomocy. Znikąd. Nigdy nie ucieknę. I tak będę żył, wykręcając się od odpowiedzi, męcząc się. Źle.

 

Pana Drzewskiego całe szczęście nie zastali w domu, więc Igor mógł spokojnie pójść do pokoju i zacząć odrabianie lekcji, ale to idiotyczne, trzeba rysować jakieś wykresy, cuda normalnie. I ćwiczenia, formularze w sieci, takie do uzupełniania, głupie to i bez sensu. Ale zabrał się do lekcji, odrobił matematykę i fizykę, no i polski, a potem przypomniał sobie o wierszach Cecylii.

 

Zajrzeć czy nie? Zastanowił się. Lepiej to jednak mieć za sobą. Zajrzę.

 

I zaczął czytać. Było źle, ale nie tragicznie. Cecylia wydawała się całkiem wrażliwa. Głównie na swoim punkcie, ale to nic. Pisała ładnie, trochę zbyt książkowo, trochę sztywno, trochę… Było źle, ale nie tragicznie.

 

– Witaj Igorze – o Matko, on stoi za mną, pomyślał Igor, on za mną stoi.

 

– Dzień dobry. Przeszkadza mi pan, właśnie robię lekcje.

 

– Taaaak, widzę przecież. Sam to napisałeś? – powiedział pan Drzewski

 

– Nie. Dostałem. Nic panu do tego.

 

Podniósł rękę, ale zawahał się. Nie uderzył.

 

– Nic mi do tego, tak? Że konspirujesz, ukrywasz coś przede mną? Pamiętasz, co napisałem ci na kartce, w pierwszym dniu szkoły?

 

– Nie odważyłbym się zapomnieć.

 

– Powiedz, co ja mam z tobą zrobić? Co mam zrobić?

 

– To tylko wiersze. Od koleżanki. Może pan zobaczyć. To nie jest właściwie tajemnica. – skapitulował Igor. Instynkt mówił: teraz się poddaj, to ci się opłaci. Więc poddał się.

 

@

 

Wiedział, jakie pytanie padnie na pierwszej przerwie, wiedział aż nazbyt dobrze i wcale nie chciał tego pytania. W ogóle umiejętności społeczne Igora nie były za wielkie. Bał się tej rozmowy chyba bardziej niż pana Drzewskiego. Na pierwszej przerwie zamknął się w łazience na całe 15 minut, byle za wcześnie nie wracać do klasy.

 

I te maślane oczy, i wielka nadzieja, pytanie, na które jest wyłącznie jedna odpowiedź. Fałszywa. Game over, Igorze, tak mi przykro, there is no good answer.

 

Co mam jej powiedzieć?

 

Pytanie nie padło. Albo była zbyt nieśmiała, by je zadać, albo czekała na właściwy moment, na chwilę szkolnej intymności. Czekanie wydało się Igorowi dużo gorsze. Ale w końcu pytanie zostało zadane. Zamknęli salę od środka.

 

– Przeczytałeś? Podobało ci się?

 

– Przeczytałem. W sumie nie było złe. Trochę bym pozmieniał, ale nie tak znowu wiele… Jesteś wrażliwa. To dobrze.

 

– A jak myślisz, mam szanse, aby to gdzieś opublikować?

 

„Chyba na własnym blogu", pomyślał Igor.

 

– Myślę, że tak. Nie spróbujesz, to się nie dowiesz. Powysyłaj to do wydawnictw. – powiedział.

 

– A co ci się podobało?

 

I długa, długa rozmowa, przerwa się skończyła, ktoś dobijał się do klasy, a oni jakoś nie potrafili przestać rozmawiać. Niezależnie od tego, jak pisze, ona jest fajna, zrozumiał Igor.

 

@

 

– Dlaczego zamykasz się z innymi dziećmi w na klucz w sali?

 

– A co to jest, agencja wywiadowcza?

 

– Przestań zachowywać się bezczelnie, ok? Pamiętaj, czym dysponuję.

 

– Bezczelne to są pana pytania.

 

– Niezależnie od tego, jakie są, żądam odpowiedzi.

 

– Rozmawialiśmy. O tych wierszach, które pan widział wczoraj. To wszystko.

 

– Ale po co się zamykaliście?

 

– Bo tak. Nasza sprawa. Przecież to normalne. Chłopak, dziewczyna, nastolatki…

 

Igor musiał stać z zapiętymi kajdankami, a pan Drzewski siedział, rozparty w fotelu. Był to nowy rodzaj kary. Przed rozmową pan Drzewski bardzo długo parzył sobie kawę, a Igor nie mógł w ogóle ruszyć się z miejsca, bo uniemożliwiał to elektroniczny system zabezpieczający.

 

– Ciekawe, dlaczego obraz z kamery pokazuje jedynie, jak rozmawiacie. Nawet nie trzymaliście się za ręce.

 

– Ma pan dostęp do kamery?

 

– Każdy rodzic dziecka z twojej szkoły ma. Taka umowa. Ale powiedz, o czym tak gadaliście przez trzydzieści minut?

 

– O poezji. Literaturze. O funkcji pisarza. O sławie. No i o mnie. Jeszcze o jej wierszach. Miała sporo pytań. Czyli o niczym osobliwym.

 

– O takich rzeczach to można rozmawiać nawet na korytarzu, przy wszystkich. Dobrze o tym wiesz. Poezja to nic wstydliwego.

 

– Pan to ma tylko jeden rodzaj skojarzeń. A my rozmawialiśmy za zamkniętymi drzwiami, bo Cecylia wstydzi się, że pisze. Jest bardzo nieśmiała.

 

– A ty, Igorze, też wstydzisz się, że piszesz?

 

– Nie. Inaczej nie wydałbym swoich wierszy.

 

– Ciekawe… A swojego WriPada zabezpieczyłeś przecież hasłem.

 

– Mój WriPad to co innego.

 

– Czyli wstydzisz się czy nie?

 

– Nie wstydzę się. Ale przecież pierwszych wersji nikt poza mną nie powinien oglądać.

 

– To istnieją jakieś „pierwsze wersje"? Myślałem, że tacy geniusze jak TY nie muszą nic robić na brudno?

 

To jego głosu był ni to ironiczny ni to szczery. To nieco zbiło Igora z tropu. Kurde, cokolwiek się stanie, tym razem to pan Drzewski jest górą. Zaplątałem się i nie umiem nic zrobić.

 

– Może byśmy już skończyli? Jestem zmęczony.

 

– NIE.

 

Igor stał i obserwował własne buty. Pan Drzewski sprawił mu nowe, ładne i drogie buty dla nastolatków, białe, wydawały się Igorowi idiotyczne. I spodnie, jeszcze lepsze. W ogóle wyglądam niczym jakiś emo.

 

– To jak jest z pisaniem na brudno? Możesz mnie oświecić czy wszyscy tak robią czy tylko niektórzy?

 

Igor nie odpowiadał. On skończył już rozmowę. Trwało to całkiem długo.

 

– Idź i więcej mnie już nie denerwuj.

 

@

 

Codzienność była nudna, ale od biedy do wytrzymania. Codziennie trzeba było robić jakieś lekcje, ćwiczenia, zeszyty, uzupełnianie, szukanie w Internecie. Igor był pewien, że pan Drzewski monitoruje przeglądane przez niego strony, więc wchodził tylko na strony encyklopedii i publiczne serwisy. Złudzenie wolności… Złudzenie, no właśnie.

 

Igor okazał się dobrym uczniem. Co prawda zaległości z matematyki, biologii, chemii i fizyki musiał nadrabiać na specjalnych zajęciach, jednak szło to wyjątkowo szybko. Inne dzieci z jego klasy szybko uznały, że jest dziwny i nie warto się z nim kolegować, a Igorowi to raczej odpowiadało. Gorzej z nauczycielami. Pani od polskiego stwierdziła, że skoro w szkole jest przygotowywana akademia, to Igor powinien ją wspomóc swoimi wierszami. Jeszcze tego brakowało, myślał Igor. I jak tu powiedzieć tej kobiecie: nie? No jak? Nie powiedział w końcu „nie", nie zdobył się na to. Wyobraził sobie rozmowę z panem Drzewskim… A dlaczego odmówiłeś? Wstydzisz się, że piszesz? No powiedz, dlaczego? A dlaczego nie włączasz się w życie szkoły, może powinienem cię przenieść… Koszmar. Już wolał deklamować przed całą szkołą, płonąc ze wstydu i poniżenia to, co dotąd było jak najbardziej swoje, co dotąd było tylko jego.

 

Pan Drzewski wymyślił nową rozrywkę: zmuszał Igora by co wieczór grał z nim w szachy. Igor, chociaż za samą grą przepadał raczej średnio, był w niej dobry. Przedtem grał często z dzieciakami z Blokowiska i cierpliwy trening nauczył go jak grać, by wygrywać. Panu Drzewskiemu dawał po prostu fory, a czasem celowo prowadził rozgrywkę do szybkiego końca.

 

@

 

– Proszę, niech mi pan daruje – błagał młody chłopak, na oko Igora osiemnastoletni – To się więcej nie powtórzy. – skomlał – Proszę – płakał – niech mnie pan nie zabija!

 

Igor patrzył na to ze swojego krzesła. Szachy przestały go interesować. Nie wiedział, co przeskrobał chłopak, ale było mu go – nie rozumiał, czemu – bardzo żal. Za chłopakiem stali dwaj ochroniarze pana Drzewskiego, pan Ogr, który woził Igora do szkoły i pan Długi, który miał ze dwa metry wzrostu. Chłopaka Igor widział może trzeci raz. Wyglądało na to, że pracował dla pana Drzewskiego i nie wykonał zadania z należytą starannością, cokolwiek to znaczyło w gangsterskim rozumieniu pana Drzewskiego i jego świty.

 

– Pan nie jest złym człowiekiem… niech mi pan daruje… proszę… więcej tego nie zrobię… litości… – chlipał chłopak, a pan Drzewski upajał się tym widokiem.

 

– Zabierzcie go. I poczekajcie na rozkaz. – powiedział w końcu ochroniarzom, a ci zabrali zapłakanego chłopaka z podłogi.

 

– No, a ty czemu się ociągasz? – spytał pan Drzewski Igora – Przecież to twój ruch.

 

Zobaczyłem to, czego nie powinienem był widzieć, pomyślał Igor i postanowił zagrać va banque. Zrobił najlepszy ruch, jaki mógł zrobić – roszadę.

 

Nawet jeśli pana Drzewskiego zaskoczył nagły wzrost poziomu rozgrywki, nie dał tego po sobie poznać.

 

– Szach mat – oświadczył Igor po pięciu kolejkach i uśmiechnął się krzywo.

 

Pan Drzewski popatrzył na planszę i nic nie powiedział.

 

– Obiecywał pan, że jeśli z panem wygram, spełni pan każde moje życzenie… – oznajmił Igor złośliwie, niepewnie.

 

– Czego więc chcesz, Igorze? Ubrań? Nowego wripada? Prostytutki? Abonamentu na redtube'a? – drwił pan Drzewski, wyraźnie zły za wygraną.

 

– Niech pan mu daruje.

 

Pan Drzewski spojrzał na niego pytająco.

 

– Niech pan daruje temu chłopakowi, który był tu przed chwilą.

 

– Jak sobie życzysz. – oznajmił pan Drzewski, uśmiechnął się do siebie i wcisnął przycisk interkomu. Pojawił się Ogr, i pan Drzewski kazał mu przyprowadzić chłopaka. Po kilku minutach Org z Długim rzucili półprzytomnego więźnia na dywan przed panem Drzewskim.

 

– Posłuchaj, śmieciu – powiedział pan Drzewski do leżącego – Tym razem ci się upiekło. Ale niech ci się kurwa nie wydaje, że to mój pomysł. – odczekał – Daruję ci, bo ON mnie o to poprosił. – dodał i popatrzył na Igora, przeszył go jednym z tych zimnych, wstrętnych spojrzeń. – Ale nie myśl, że daruję ci za darmo. Zostaniesz JEGO służącym. Będziesz robił wszystko, co ci rozkaże – spojrzał na Igora – a jeśli usłyszę od niego choć słowo skargi na ciebie… dobrze wiesz, co się stanie. Rozumiemy się, prawda?

 

– Tak, proszę pana – wydusił cicho chłopak.

 

– Powtórz, bo nie dosłyszałem.

 

– TAK, proszę pana.

 

I rozszlochał się, głośno, dziecinnie.

 

– Żałosne…– mruknął pan Drzewski.

 

Zmieszany Igor wyszedł. Masz, co chciałeś, myślał, a nawet więcej. Nienawidził pana Drzewskiego całym sercem.

 

@

 

Chłopak miał na imię Maciej. Raz, kiedy przyniósł herbatę, wylał ją na biurko i przy okazji na przedramiona i ręce Igora. Zaczął prosić Igora, by nie oskarżał go przed panem Drzewskim i ta sytuacja już zdecydowanie przekraczała umiejętności społeczne Igora.

 

– Uspokój się, Maciej – powiedział w końcu. Jak mu dać do zrozumienia, że stoję po jego stronie i nie powiedzieć tego wprost, zastanawiał się. Ból nie pomagał mu w myśleniu, i czuł jak na poparzonej skórze robią się bąble. – Przynieś jakąś ścierkę, i znajdź coś w apteczce na oparzenia, okej? Maciej, zamknij się w końcu i rób co ci mówię, dobrze? Słyszałeś? Ścierka i sprej na oparzenia!

 

Maciej wyszedł i Igor zyskał dodatkowe minuty.

 

Pozwolił Maciejowi wypsikać przedramiona sprejem, zabandażował je i pomógł mu ścierać biurko i podłogę. Maciej poszedł odnieść ścierki.

 

– To jak będzie…? – spytał prosząco, takim głosem, że Igor naprawdę nie miał pojęcia co z tym zrobić.

 

– Maciej – powiedział Igor, wstał i spojrzał mu prosto w oczy – Maciej, ja cię bardzo lubię. Następnym razem po prostu uważaj. Wypadki się zdarzają, no co ja mam ci powiedzieć? – oznajmił i uśmiechnął się, i miał nadzieję, że przesłanie, ukryte pomiędzy słowami, w tonie głosu i w spojrzeniu jest jasne.

 

@

 

– Co ci się stało w ręce? – spytał pan Drzewski. Z jakichś przyczyn dziwna tortura stania z kajdankami na nadgarstkach wróciła.

 

– Poparzyłem się.

 

– Poparzyłeś się czy może KTOŚ cię poparzył?

 

– Poparzyłem się.

 

– To dlaczego krzyczałeś „uważaaaaj!"? Do siebie tak krzyczałeś?

 

Czyżbym miał podsłuch w pokoju, zastanawiał się Igor, paskudnie, paskudnie.

 

– Krzyczałem do Macieja.

 

– Czyli to on cię poparzył, taaak?

 

Igor nienawidził tego tonu, tonu, który nie zapowiadał długą, nieprzyjemną rozmowę.

 

– Tak, to on mnie poparzył, niech panu będzie.

 

– To czemu kłamałeś? Czemu go bronisz?

 

– Chciałem go uchronić przed pana pochopnymi decyzjami.

 

Pan Drzewski wstał i stanął przed Igorem.

 

Nie uderzył.

 

Nawet nie podniósł reki.

 

I tylko patrzył tak, jakoś…

 

– Po co komu taki Maciej? – spytał po chwili, obojętnie.

 

Igor wbił wzrok w podłogę

 

– To jest mój SŁUŻĄCY, nie pana, i najwyraźniej póki co chcę go zatrzymać – powiedział bezczelnie, Boże, Boże, dlaczego muszę brać odpowiedzialność za dwie osoby, i to jeszcze przed kimś takim, jak pan Drzewski, zastanawiał się.

 

Pan Drzewski stał nadal w tym samym miejscu i patrzył, patrzył.

 

– Idź i mnie więcej nie denerwuj. – pole magnetyczne otaczające Igora rozstąpiło się i kajdanki-bransoletki przestały się przyciągać. Igor poszedł w kierunku drzwi, ale zatrzymał go głos pana Drzewskiego – Zapamiętaj sobie jednak, że wiem, kiedy kłamiesz, i że zastanowię się jeszcze, jak cię ukarzę za następny raz. A teraz – znikaj.

 

@

 

Ten dzień zaczął się źle. Właściwie źle zaczęła się już noc, bo całą noc padał śnieg. W samym śniegu nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie to, że poprzedniego dnia skończyła się częściowa odwilż, a potem temperatura poleciała szybko w dół, i pod niewinną warstwą białego puchu pozostała warstwa lodu. Ogr nie mógł za nic odpalić silnika, i Igor zrozumiał, że jakby nie pędzili, i tak spóźnią się do szkoły. Po dwudziestu minutach prób silnik ostatecznie zaskoczył i Ogr z przejęcia i pośpiechu zapomniał przypiąć Igora do samochodu. Igor wyobraził sobie reakcję pana Drzewskiego na słowo „spóźnienie", więc wcale nie dziwił się, że pruli z dużą prędkością po oblodzonej drodze i samochodem trochę rzucało. Z osiedla wyjechali na obwodnicę i jeszcze przyspieszyli. Igor zerknął na tablice przy wjeździe, które ostrzegały przed nadmierną prędkością i mgłą, ale nic nie powiedział. Skoncentrowany na prowadzeniu samochodu Ogr milczał, przyczajony przy kierownicy.

 

To trwało sekundy. Igor zapamiętał tylko, że nagle zaczęli tańczyć na lodzie, samochód zakręcił się parę razy, szuuu, szuuu, szuuuuuu, i to nagłe, głośne terep, kiedy samochód wbił się z dużym impetem w barierkę. Zapamiętał ból i to, że na parę sekund wyłączyła mu się świadomość. Ciasne pasy zatrzymały go na miejscu i z odrętwienia wyrwała go poduszka powietrzna, która otworzyła się nagle, szybko i z głośnym świstem. Spojrzał w stronę Ogra. Jego poduszka otworzyła się najwyraźniej z opóźnieniem, po tym jak przywalił już klatką piersiową w kierownicę.

 

Żył, ale był nieprzytomny.

 

Igor zrozumiał, że dostał szansę od losu.

 

Wygrzebał się z kokonu poduszki, otworzył drzwi, przeszedł ostrożnie przez drogę i zaczął biec, ile tylko miał sił w nogach.

 

@

 

Znajdował się całkiem blisko bramy Blokowiska, kiedy usłyszał dźwięk przychodzącej wiadomości. Dlaczego nie wywalił tego telefonu wcześniej, wyrzucał sobie, przecież telefon ma pewnie lokalizator, to bardzo w stylu pana Drzewskiego. Stanął jednak pod murem, zdjął rękawiczki i odebrał wiadomość.

 

W wiadomości był krótki klip i komentarz: „każda minuta twojej nieobecności przedłuża jego cierpienie o godzinę".

 

A tak się cieszył, że wrócił do domu, że widzi te wszystkie budynki i drzewa, i ruiny, i sklepy, i ludzi, pierwszy raz od miesięcy.

 

Gówno. Gówno. Gówno.

 

Dopiero wtedy, oparty o ścianę, zrozumiał, co tak naprawdę zrobił. I zrozumiał, że zrobił głupio. I, że, czy chce, czy nie, spoczywa na nim ta pieprzona odpowiedzialność, do której go przymuszono, wbrew jego woli.

 

Jestem bohaterem tragicznym, pomyślał, jakie to fajowe uczucie być bohaterem dramatu. No urocze, po prostu urocze.

 

Poszukał w telefonie opcji „dom" i włączył naprowadzanie.

 

@

 

– Niech pan nie myśli, że wróciłem ze względu na pana – mówił buńczucznie do pana Drzewskiego. Stał, czerwony na twarzy, bo biegł od przystanku autobusu, stał i zbierał słowa.

 

Pan Drzewski milczał i patrzył uważnie na Igora, ale Igor nie znał jeszcze tego rodzaju spojrzenia, tej mieszanki pogardy, obojętności i wściekłości.

 

– Wróciłem tylko ze względu na Macieja. Proszę, niech mu pan daruje. Niech mu pan skróci karę. – powiedział Igor prosząco.

 

Pan Drzewski milczał.

 

– On na to nie zasłużył – powiedział Igor cicho, z rozpaczą w głową.

 

Pan Drzewski milczał.

 

Igor ukląkł.

 

– Proszę, niech się pan nad nim zlituje. – powtórzył.

 

Pan Drzewski milczał.

 

– Jak bardzo mam się jeszcze przed panem upokorzyć, żeby mnie pan wysłuchał? – zapytał Igor gniewnie i podczołgał się do stóp pana Drzewskiego. – Błagam, niech go pan wypuści. Niech pan ukarze mnie, ja przynajmniej na to zasłużyłem… – zaszlochał z rozpaczą, i cała pogarda, cała duma, cała bezczelność nagle wyparowała. -Proszę… – powtarzał, – Proszę… – płakał i błagał, on, dumny Igor, bezczelny Igor, krnąbrny Igor, Igor, który zdołał dotąd zachować godność mimo okrutnych zabaw pana Drzewskiego.

 

Pan Drzewski milczał i patrzył w ścianę.

 

– Idź do swojego pokoju. – rozkazał w końcu lodowato.

 

Igor wycofał się na kolanach, podniósł się i poszedł do swojego pokoju.

 

Usiadł na łóżku i rozpłakał się z poniżenia i bezsilności.

 

@

 

Nie spał. Leżał zdrętwiały i przerażony, i zastanawiał się, czy nienawidzi bardziej siebie czy pana Drzewskiego, i od dobrych kilku godzin wychodziło na to, że bardziej nienawidzi siebie.

 

– Wstawaj – potrząsnął nim Długi. Igor otworzył oczy, wstał i poszedł za nim, nie spodziewając się niczego dobrego.

 

Pobłądzili trochę po domu po czym zeszli do piwnicy i Długi zapalił światło.

 

– Bierz go. Jest twój.

 

Przywiązany do haka na suficie Maciej był nieprzytomny. Długi gdzieś zniknął i Igor zrozumiał, że musi zająć się nim sam. Z wysiłkiem przetransportował go do łóżka, ciągnąc nieprzytomnego przez schody i korytarze. Jak na Igorowe rozeznanie, stan Macieja był poważny.

 

Odszukał pokój Długiego. Paliło się w nim światło.

 

– Czy może mnie pan zabrać do apteki? – spytał nieśmiało

 

– Odwaliło ci? – zdziwił się Długi – Jest trzecia rano.

 

– Potrzebuję środków przeciwbólowych, przeciwzapalnych, bandaży…

 

Długi wzruszył ramionami.

 

– Proszę, niech pan nie będzie taki – powiedział z rozpaczą i błaganiem, i już po sekundzie nienawidził siebie za to, co powiedział – Jego stan jest poważny.

 

Długi popatrzył na niego, na pomieszczenie, na zegar, na ścianę.

 

– Niech ci będzie. Ale nigdzie daleko nie jedziemy.

 

Pojechali na Blokowisko, ale nie na to, które Igor znał. Na Blokowiskach na ogół brakowało służby zdrowia, a za to nie brakowało narkomanów i zwolenników bójek, w związku z czym istniały tam tak zwane apteki. Były to całodobowe małe sklepiki, zazwyczaj działające nielegalnie. Nikt tam o nic nie pytał, ani nie wymagał recept, nierzadko na zapleczu kwitła produkcja narkotyków, ale apteki były dobrze zaopatrzone, i „aptekarze" rozumieli też, czego oczekują i pragną klienci.

 

Igor wytłumaczył czego potrzebuje.

 

– Umiesz robić zastrzyki?

 

– Tak – powiedział Igor. Pracował przez pewien czas dla sióstr, i tam nauczył się różnych przydatnych umiejętności, także drobnych zabiegów medycznych, rozróżniania lekarstw i udzielania pierwszej pomocy.

 

– Dasz mu to. To jest silne, przeciwbólowe. Ale będzie po tym mocno spał. Jedna dawka na osiem godzin. – tłumaczył sprzedawca.

 

Wrócili do domu, i Igor, robiąc pierwszy zastrzyk modlił się, by Maciej nie był uczulony na jego składniki (choć aptekarz wcisnął mu także specjalny środek, „w razie szoku"), i zrozumiał, jak bardzo go to wszystko przerasta.

 

@

 

Stał przed nim i patrzył na własne buty. Nie potrafił podnieść oczu. Wezwano go pierwszy raz od tygodnia.

 

– Jak było w szkole? – zapytał pan Drzewski, tak, jak gdyby ostatni raz rozmawiali wczoraj. W głosie brzmiało jednak coś nowego, niepokojącego.

 

– Nie tak źle – powiedział Igor cicho.

 

Boże, Boże, jak miał mu powiedzieć o tej strasznej akademii, na której kazano mu deklamować własne wiersze i na którą byli zaproszeni wszyscy rodzice?

 

– Tylko tyle?

 

Gdyby to się nie stało, pomyślał Igor, gdyby to się nie stało, odpowiedziałbym, a „a co chce pan wiedzieć", i to tak, by „pan" brzmiało jak obelga, ale teraz – sam nie wiedział, czemu – taka odpowiedź wydawała mu się niestosowna. Chciał tak odpowiedzieć, ale nie potrafił, po prostu nie potrafił tego z siebie wydusić.

 

Więc milczał, zmieszany.

 

– Tylko tyle?– pytam. – powtórzył pan Drzewski.

 

– Nie. – skapitulował Igor. – Wie pan o tej akademii. To już w piątek. Poza tym mój wripad prawie całkiem przestał działać po tym, jak wylała się na niego herbata… I potrzebuję stroju na wf, bo teraz będziemy jeździć na ten nowy, sztuczny stok narciarski – kontynuował, by potem, w ciszy własnego pokoju, gryźć wargi ze złości.

 

@

 

Najwyraźniej Maciej ocknął się kiedy Igor był w szkole.

 

Igor wiedział, wiedział, że tak będzie, że ten dzień nadejdzie – od tygodnia spał źle lub wcale, od tygodnia myślał – jak to się stanie. Ale przez te wszystkie dni Maciej spał. Igor sprawdzał co jakiś czas, co u niego, wcierał antybiotykową maść, zmieniał mu opatrunki i robił zastrzyki. Żadnej reakcji. Z jednej strony bał się, że Maciej już zawsze będzie rośliną, a z drugiej, jeszcze bardziej bał się, że odzyska w końcu przytomność.

 

Kiedy Igor wrócił ze szkoły, Maciej siedział na łóżku. Wyglądał na słabego, ale raczej świadomego.

 

Igor stanął w drzwiach pokoju.

 

– Jak się czujesz? – spytał cicho

 

Maciej pokiwał tylko głową.

 

– Boli?

 

– Już nie… – wyszeptał Maciej. – Bolało, ale samo przestało.

 

– Chcesz jeść? Coś ci przyniosę.

 

Maciej położył się na łóżku, słaby, wyczerpany.

 

Wyglądało na to, że to jeszcze nie ten dzień. Jeszcze nie.

 

@

 

Stał w drzwiach pokoju, stał i gryzł wargi. Jak zacząć, jak znaleźć słowa, on, poeta, męczył się z tym bardziej niż z niejednym ze swoich sławnych, precyzyjnych wierszy.

 

– Przyszedłem cię przeprosić. – powiedział w końcu niepewnie, ale z mocą. – Postąpiłem jak śmieć. – powiedział i spojrzał na dywan, na jasne, kremowe wzory, wijące się przy jego stopach.

 

– Pokazali mi film. – powiedział Maciej cicho i spojrzał na Igora, tak jakby sam czuł się winny.

 

– Film…? – zdziwił się Igor.

 

– Tak. Film. – potwierdził Maciej z rozpaczą, z zażenowaniem.

 

Igor patrzył na jasne esy-floresy i myślał, myślał. Aż w końcu dotarło, dotarło w przebłysku świadomości, dotarło ze wszystkimi konsekwencjami. Spojrzał na Macieja z przerażeniem, z pytaniem.

 

– Zdaje się, że umieścili to w sieci. – dodał Maciej. – Nie masz… nie masz za co przepraszać.

 

Igor poczuł jak twarz staje się czerwona, i jak gwałtownie robi mu się słabo i niedobrze. Świata było za dużo, o wiele za dużo.

 

– Niedobrze mi – usprawiedliwił się i wyszedł.

 

@

 

Była czwarta rano i Igor leżał na łóżku i zastanawiał się, czy umrze od razu jeśli wstrzyknie sobie potrójną dawkę leków, które dawał wcześniej Maciejowi.

 

Podcinanie żył odpadało. Po pierwsze, nie miał dostępu do żadnego dostatecznie ostrego narzędzia, po drugie, nawet gdyby takie spreparował sam przy użyciu pilnika do paznokci, byłoby zdecydowanie za małe, by wykrwawił się zanim znajdą go ludzie pana Drzewskiego.

 

Wykluczył skok z wysokiego budynku. Dom pana Drzewskiego miał dwa piętra, a do tego okna w części, po której mógł poruszać się swobodnie posiadały kraty. Nie wyglądało też na to, by miało się to udać się w parterowej szkole.

 

Zostawał stryczek. Z tym, że nie było go do czego przyczepić. Może w szkole znalazłby jakiś hak, na przykład w szatni. Ale w szkole były wszędzie kamery.

 

Źle, źle, źle.

 

Mógłby spróbować ukraść broń Ogrowi albo Długiemu. Lepiej Ogrowi. W myślach wydawało się takie proste, a w praktyce… Obaj dobrze jej pilnowali.

 

Mógłby też wkurzyć pana Drzewskiego, tak, by ten go zastrzelił go sam.

 

Ale wkurzanie pan Drzewskiego od pewnego czasu – tak, wiedział od jakiego – nie wychodziło mu za dobrze. Po drugie pan Drzewski nie wpadał w gniew aż tak łatwo, jak można by oczekiwać. Nie traktował też Igora jak przeciwnika, przynajmniej od jakiegoś czasu. W najgorszym przypadku przywali mi w twarz, myślał Igor…

 

Zresztą, czy potrafiłbym być bezczelny?

 

Czy potrafiłbym?

 

Przecież zrobię, co mi rozkaże. Jeśli uderzy, to go przeproszę i niewykluczone, że jeszcze pocałuję w rękę.

 

Kim ja się stałem, myślał Igor, no kim, jestem śmieciem, nikim.

 

Jestem posłusznym niewolnikiem.

 

Gdzie jest krnąbrny Igor, Igor, poeta Blokowiska, czy istnieje już tylko Igor – pies pana Drzewskiego, posłuszny Igor – śmieć, nowy Igor, cholerny Igor, którego nienawidził ze wszystkich sił. Miał ochotę krzyczeć z rozpaczy.

 

Odwrócił twarz do ściany. Nie chciał tych myśli, chciał mieć nóż, i powoli czuć jak umiera, i jak wraca to wszystko, co utracił.

 

@

 

– Jesteś taki przybity.– stwierdziła Cecylia na przerwie, niewinnym, jasnym głosem.

 

Czy aż tak to widać, myślał Igor, czy aż tak widać, oj, oberwie mi się, oberwie, bo nie taki mam być, nie tego się ode mnie oczekuje. Blag żywot.

 

– Bo widzisz – zaczął ze spokojem – Tak to już jest z poetami. Czasem gnębi ich taki stan… Spleen, depresja. To zapłata za pisanie, stan wyczerpania, frustracji. Ciężko coś z tym zrobić.

 

– Nie chcę, żebyś był smutny. Czy mogę coś zrobić, by cię pocieszyć? – spytała ze szczerą, dziecięcą troską w głosie.

 

Podarować mi ostry nóż albo naładowany pistolet, pomyślał.

 

– Myślę, że nie. To musi samo minąć. – powiedział.

 

– No dobrze, ale jakbyś czegoś potrzebował, albo przypomniało ci się coś, co mogę dla ciebie zrobić, powiedz mi o tym. Nie chcesz się przejść do kina?

 

I Ogr odstawi mnie pod same drzwi, i odbierze, o ile oczywiście pan Drzewski się na to zgodzi, co wydawało mu się bardziej niż wątpliwe.

 

– Nigdy nie byłem w kinie. – przyznał Igor.

 

– No to tym bardziej warto pójść…

 

– Zrozum, niekoniecznie wypuszczą mnie z domu. Powinienem siedzieć i się uczyć. Mam tyle zaległości. – modlił się, żeby kłamstwo nie zabrzmiało fałszywie, choć, znając życie, właśnie tak zabrzmiało.

 

Zadzwonił dzwonek i musieli wrócić do ławek.

 

– Ale jakby ci jednak pozwolili, to daj znać. Ja bardzo lubię kino.

 

I jak tu wytrzymać, myślał Igor, między Scyllą i Charybdą, ból, ból, i jeden cholerny pistolet, albo choćby i żyletka, które rozwiązały by sprawę… i których nie ma.

 

@

 

Wracali ze szkoły i Igor zastanawiał się czy będzie bardzo bolało, jeśli otworzy drzwi samochodu – zakładając, że uda mu się je otworzyć, bo Ogr zawsze je blokował, a i kajdanki nie ułatwiały zadania, i wyskoczy na obwodnicy i samochód będzie go przez pewien ciągnął przy dużej prędkości zanim wyhamuje.

 

Za duże ryzyko, za mała efektywność – ocenił.

 

Zatrzymali się w końcu przed rezydencją pana Drzewskiego. Jakaś dziwnie cicha mu się wydała, ale nie za bardzo potrafił siebie do tego przekonać, skomlenie instynktu dziecka Blokowiska, instynktu przetrwania, stłumione, niepewne, ale obecne.

 

Powlókł się z rezygnacją i nienawiścią do gabinetu pana Drzewskiego. Czekały go te same pytania co zawsze, ta sama, niekończąca się, straszna rozmowa. Będzie stał, a pan Drzewski będzie siedział. Jeśli dzień okaże się dobry, może nie będzie musiał stać za długo. A jeśli zły, pan Drzewski włączy pole magnetyczne i będą go potem bolały wszystkie mięśnie.

 

Z tym, że jeden dobry dzień przypadał na przynajmniej trzy złe.

 

Gdybym skoczył ze schodów na główkę? Czy skręciłbym kark? Z drugiego piętra są pewne szanse, myślał, niewielkie, ale są. Jednak nie zdecydował się zaryzykować.

 

Zapukał do gabinetu i wszedł. Stanął posłusznie tam, gdzie zazwyczaj kazano mu stawać i wbił wzrok w podłogę. Czekał na pytanie, na cios, na ból, na upokorzenie, czekał na nieuniknione.

 

– Igor, co ty, do kurwy nędzy, wyprawiasz? – usłyszał, i popatrzył w stronę biurka pana Drzewskiego. Siedział tam muskularny mężczyzna o wyglądzie gangstera.

 

Nie był to pan Drzewski.

 

Igor nie wiedział co powiedzieć. Stał i skubał paznokcie. I patrzył, nie rozumiejąc.

 

Mężczyzna podszedł do niego w końcu, położył mu ręce na ramionach i spojrzał w oczy.

 

– Długo cię więził? – zapytał. – I czy bardzo się nad tobą znęcał? No ja wiem, do ciebie trzeba jak do poety, ładnie mówić.

 

Igor poczuł, że płacze, płacze jak dziecko, płacze i nie umie nic z tym zrobić.

 

– Ja pierdolę – stwierdził gangster z rezygnacją.

 

– Porwano mnie dwudziestego kwietnia – wyszeptał Igor cicho. – Czyli jestem tu ponad osiem miesięcy.

 

Popatrzył na gangstera. Na Blokowisku Igora nazywano go Wielki. Gang Wielkiego był, poza gangiem Magnuma, najbardziej liczącym się na Blokowisku.

 

– Czemu kurwa nie dałeś znać? Przecież ja bym i z Magnumem się skumał, i cię stąd wyciągnął. Ten Drzewski wszystkich nas równo wpierniczał.

 

– Nie miałem jak – powiedział Igor.

 

Nawet gdyby miał jak, nie chciałby mieć nic wspólnego z kolejnym gangsterem, mimo że i zarówno grupa Wielkiego, jak i grupa Magnuma proponowały mu protekcję, obu odmówił, twierdząc, że poeta musi być neutralny. Obaj uznali, że młodość ma swoje prawa, i artyści bywają dziwni.

 

– Bo ja kurwa, w głowę zachodziłem, co ty, nasz dzieciak, robisz w tej szkole dla snobów.

 

– Skąd pan w ogóle wiedział, że tam jestem? – spytał zdziwiony Igor.

 

– Bratanica paplała na jakimś obiedzie… coś tam, że jest w klasie z takim nowym Igorem… I że ten Igor to poeta, że nigdy do szkoły nie chodził… Rodzina za mną nie przepada, za często mnie nie zapraszają, ale wtedy to nawet słuchałem… no i tak jakoś mi się skojarzyło.

 

– Bratanica? – Igor już niczego nie rozumiał.

 

– Cecylia. Córka mojego brata. Ty kurwa młody jesteś, to nie wiesz, bo ja mam brata no i ten brat… ten brat… on postanowił wyjść z getta, zostać kimś. Kurwa, rozumiesz? Skończyć studia, prowadzić firmę, te klimaty. Twardy był, z rodziny się wyłamał, u nas sami bezrobotni do czterech pokoleń wstecz, no i kurwa, wierz albo i nie, ale on z tej swojej firmy wyciąga naprawdę ciężką kasę. Tylko że za Blokowiskiem już nie przepada, a jak go odwiedzam, to mam się kurwa, zachowywać jak człowiek, bez broni, bułkę przez bibułkę, proszę, dziękuję, żadnych przekleństw, te klimaty… no ale to jest kurwa, lepszy świat! – rozmarzył się Wielki.

 

Czyli ona mogła, mogła urodzić się na Blokowisku tak jak ja, mogła, mogła, mogła nie mieć różowych sukienek, tylko ból, i strach, i głód. Ale nie miała, a za to miałem ja.

 

– No ale kurwa, do bani z tym. W sumie ty jesteś poeta, wrażliwy człowiek, to się cieszę, że oszczędziłem ci złych widoków – stwierdził Wielki z krzywym ni to uśmiechem, ni dziwnym grymasem – Tego dupka Drzewskiego trzeba było już wcześniej sprzątnąć. Handlował amfetaminą, i smartami, i vdv, a wszystkich równo na tym rżnął, kawał chuja jakich mało. W rękawiczkach, delikatniusi, taki elegancki, jakby człowiek spojrzał to by pomyślał, że on biznesmen jest, taki co sprzedaje domy albo samochody, a nie prochy. Więc nie myśl, że my tu tak, dla ciebie, przyjechaliśmy. Bo ja w ogóle to film widziałem… W sieci, znaczy. Ktoś mi pokazał i ja, kurwa, chciałem temu chujowi Drzewskiemu zaraz gołymi rękami jaja ukręcić, a potem kazać mu je zjeść! Ludzie mnie powstrzymali, zorganizowaliśmy to lepiej, no ale kurwa, film poleciał, kurwa, Igor, jak ty z takim fiutem przeżyłeś tyle miesięcy to ja kurwa nie wiem!

 

Igor patrzył na niego i milczał.

 

@

 

– A ten tutaj twierdził, że on należy do ciebie. Igor, kurwa, od kiedy ty masz swoją grupę i dlaczego ja o tym kurwa nic nie wiem?

 

Igor spojrzał na skulonego ze strachu Macieja. Wolał nie wiedzieć co stało się z resztą świty. Znając życie po śmierci szefa część ochoczo przystała do Wielkiego, który dobrze płacił i szanował ludzi.

 

– Nie chciałem go ruszać, zanim nie przyjdziesz – wyjaśnił

 

– On jest mój. – potwierdził Igor i darował sobie komentarz, że już dwa razy uratował mu życie, i teraz zamierza to zrobić trzeci raz.

 

Skinął Wielkiemu głową i wyszli na korytarz.

 

– Jeśli jest pan w stanie znaleźć mu jakąś uczciwą pracę, taką…, no wie pan, jaką, to… to… zrobiłby pan coś dobrego. To porządny chłopak, ale nie nadaje kompletnie się na… Sam pan wie na co – powiedział cicho, prawie szeptem.

 

@

 

Igor szedł przez Blokowisko, a przed nim szły dzieci, które eskortował do kościoła. Za jedzenie i spanie siostry wymagały różnych podobnych posług. Dzieci prowadził inny chłopak, Igor zamykał pochód. Parami szły dziewczynki z dziewczynkami, chłopcy z chłopcami, siostry z braćmi, dzieci Blokowiska, takie same, jak mały Igor dobrych parę lat temu.

 

„Spotkam się z tobą przy nieczynnej latarni" a może „Spotkam się przy nieczynnej latarni, spotkam się tam z tobą", myślał, a wiersz, czający się pod powiekami nie dawał mu spokoju. „Spotkajmy się przy nieczynnej latarni" brzmiało już prawie dobrze, ale jeszcze nie tak, jakby chciał.

 

Spotkajmy? Spotkam się? Spotkałbym?

 

Nie zauważył, że doszli już do kościoła, który, po latach niszczenia wraz z blokami przypominał raczej bunkier, i że trzeba wprowadzić i posadzić dzieci.

 

Wracał przez ośnieżone Blokowisko, z tą straszną męką tworzenia, przecież czuł, przecież widział ten wiersz o latarni i tylko nie potrafił odnaleźć dobrych słów.

 

I wtedy, między jedną a drugą zrujnowaną bramą klatki schodowej, zrozumiał, że przez ostatnie osiem miesięcy nie napisał ani jednego wiersza, ani jednego wersu.

 

 

 

Pobiedziska– Blacksburg VA, grudzień 2006-luty 2011

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Tak, jak i Szymon Teżewski, miałam wątpliwości. Tekst jest moim zdaniem literacko lepszy od Atamana, i zdecydowanie trudniejszy w odbiorze - nie ma w nim warstwy przygodowej.

Całkiem fajne i rzeczywiście znacznie lepsze od Atamana , mimo braku 'przygody'.  Jest w nim pewna zamknięta opowieść, jest bardziej spójne. 
 

Też wydaje mi się, że tekst jest lepszy od "Atamana", rzeczywiście bardziej spójny. Ale ma też te same wady, co poprzednik, tj. w połowie zaczęłam się niecierpliwić, żądając wyjaśnienia "o co chodzi", a nie dostałam nawet sugestii. Z drugiej strony sama lubię niedopowiedzenia, więc nie powinnam narzekać :D Bardzo przekonująco przedstawiasz sposób, w jaki Drzewski manipuluje Igorem poprzez uczynienie go odpowiedzialnym za drugą osobę, tylko jakoś nie pasowało mi, żeby to była manipulacja dla samej manipulacji, a na to by wychodziło z tekstu. A może ja czegoś nie zrozumiałam? No bo dobra, facet porywa sobie nastolatków, żeby zrobić im pranie mózgu, i przy okazji posyła ich do szkoły. I już? Tylko tyle? Nie ma w tym żadnego celu? <no dobra, pewnie ma, tylko ja nie zrozumiałam, co autor miał na myśli...>.

Apel na koniec: Katy, błagam, nie znęcaj się tak nad tymi swoimi bohaterami, to ich boli!!!! Aż mi się coś robi, jak te Twoje opowiadania czytam ;) Mam wrażenie, że im bardziej wrażliwy bohater, tym bardziej każesz mu cierpieć. Pławisz się w tych opisach wręcz, ty sadystko...

Ja myślę, że jest tak jak napisałaś. Znęca się dla samego znęcania ("manipulacja dla samej manipulacji"). Nie potrzebuje żadnego konkretnego powodu - może wydaje Ci się to nie realne, ale na świecie są takie osoby w niektórych miejscach jest ich więcej niż innych - szczególnie w środowiskach, gdzie istnieją układy pan-niewolnik (np. na uczelniach w pewnych sytuacjach). Nie jest ważne, dlaczego on to robi, bo to jest element jego chorego umysłu - pewnie kompensuje w ten sposób swoje braki. Ważne jest kim jest Igor, a jest to "Poeta Blokowiska" - ktoś kto osiągnął nad wyraz wiele jak na swój młody wiek, który jest silny, potrafi przetrwać w trudnych chwilach, tworzy poezję, jest znany, a temu psycholowi Drzewieckiemu przyjemność sprawia niszczenie go, zmiękczanie, przymuszanie do swojej woli - niszczenie jego sławy (poprzez publikację kompromitującego nagrania). A może to robić tylko dzięki swojej pozycji społecznej, którą osiągnął w gnidowaty sposób i jest to jak określiłaś manipulacja dla samej manipulacji - coś jak tresura zwierzęcia - robi z kogoś kto jest lepszy od niego swojego psa - wyniszcza do końca, a potem uczy sztuczek.

Tak mi się przynajmniej ja zrozumiałem to opowiadanie. Jaki był zamiar to autorka jedyna wie.

Jak już napisałem pod "Atamanem" - też mi się ten tekst bardziej podoba :)

@Dreammy
Im bardziej wrażliwy bohater, tym bardziej będzie czuł cierpnienie. Wszystko ma swoją cenę, wrażliwość też.
Fitnah ma rację także ze względu na to, że komus kto nie przeszedł przez droge Igora opisy moga się wydac przerysowane. A przecież pytsz o naturę, o przyczynę cierpienia - ono nie zawsze ma sens, nie zawsze ból, który zadajemy innym ludziom i który zadają nam ludzie ma sens.
Ja osobiście myślę, że pana Drzewskiego wkurzała niezalezność Igora. Zrobienie z niego niewolnika, swojego poddanego uważał za rodzaj osobistego celu. Pan Drzewski jest pewnie psychopatą... Igor jest jedynym, którego kazał porwać i jedynym, którego posyła do szkoły. Pan Drzewski ma po prostu swoją wizję Igora, którą realizuje po jego trupie. Czy tak trudno się z Igorem utożsamić?
Sens opowiadania zawiera się w ostatim zdaniu.

Nowa Fantastyka