- Opowiadanie: Batyr - Spojrzenie nie wystarczy

Spojrzenie nie wystarczy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Spojrzenie nie wystarczy

 

 

 

– Tomek, wsiadasz, czy nie? No chodź, zmieścimy się! – smukła brunetka, stojąca obok autolotu-taksówki energicznie machała ręką w stronę oddalającego się mężczyzny. Tymczasem partner, który siedział już w pojeździe z fascynacją przyglądał się jej krótkiej spódniczce lub raczej temu, czego ona wcale nie skrywała. Po chwili nawoływany odwrócił się i z przepraszająca miną odkrzyknął.

 

– Daj spokój Taniu, jedź z Aleksem, chcę się przewietrzyć!

 

– Nie, Tomek, musisz jechać z nami! – w jej głosie dało się wyczuć alkoholowy upór.

 

– Mówię ci, nienajlepiej się czuję. Ta wódka i ta trawka były tak mocne, że jestem trochę skołowany. Potrzebuje powietrza.

 

– Rozumiem, mnie też czasem „nie wchodzi". No to trudno, my z Aleksem jedziemy się jeszcze zabawić do „Supernowej".

 

W ty momencie z autolotu wychylił się Aleks.

 

– Stary, dziś ma tam być świetny streap-tease garbatego i taniec kobiety z trzema piersiami. Ale odlot! – krzyknął na całe gardło. Szybko jednak schował głowę do środka, gdyż taksówkarz najwyraźniej nie miał ochoty dłużej czekać. Dziewczyna również zrezygnowała z nakłaniania Tomka, by się do nich przyłączył.

 

– Dobra, to na razie. My lecimy.

 

Zatrzaśnięto drzwi i autolot wzbił się w powietrze,

 

Tomek patrzył przez chwilę, jak pojazd znika w kolorowej plątaninie świateł innych autolotów, po czym skierował swe ociężałe kroki w stronę deptaka. Dochodziła czwarta nad ranem. Nawet w dzielnicy rozrywki było stosunkowo cicho i spokojnie. Co prawda na rogach ulic i przed klubami stały jeszcze dziewczęta oferujące swoje wdzięki. Jednak wątpliwy urok większości z nich mógłby skusić tylko bardzo zamroczonego klienta. Jako że Tomek był niemal całkowicie trzeźwy i strasznie bolała go głowa, nie reagował na zaczepki. Nie podniósł wzroku nawet wtedy, gdy jedna z kobiet – zapewne z nudów – zaoferowała, że pójdzie z nim za darmo.

 

„Nic z tego" – pomyślał. Tej nocy uprawiał seks już trzy razy, więc nie miał ochoty na żaden dodatkowy „numerek". Był zmęczony i śpiący, nie mógł doczekać się chwili, kiedy położy się we własnym łóżku. Nie chciał też jechać z przyjaciółmi i być świadkiem ich zbliżenia, które zapewne ma teraz miejsce w autolocie. Wolał półgodzinny spacer i lekki wiatr na twarzy, niż jęki oraz natrętne szepty Tani, by do nich dołączył. Mimo że był wyzwolonym dwudziestopięciolatkiem, seks z dziewczyną przyjaciela na trzeźwo jakoś nie leżał w jego naturze.

 

Wolnym krokiem mijał kolejne kluby i jasne neony. Czasem nieopodal lądował jakiś autolot-taksówka, ale poza tym było całkiem przyjemnie. Tomek myślał o dzisiejszym wieczorze w klubie i tej seksownej, filigranowej brunetce, która podeszła do niego i zaprosiła do swojego autolotu. Kochali się trzy razy na wysokości tysiąca metrów i było bardzo przyjemnie. Kiedy wrócili, Tomek miał nadzieję, że uda mu się trochę z nią porozmawiać, ale ona, odstawiwszy go z powrotem na ziemię, uśmiechnęła się tylko figlarnie i zniknęła w tłumie. Po chwili widział ją wychodzącą z innym mężczyzną. Choć było to jak najbardziej normalne, Tomek czuł złość. Próbując stłumić w sobie to uczucie, zamówił maxi drinka i marihuanę. Przez chwilę było mu lepiej, zaczął tańczyć i śmiać się, ale trwało to dość krótko. Drugi maxi drink wywołał nieznośny ból głowy, który nie opuścił go do końca imprezy. Przez dwie godziny siedział na kanapie, palił papierosy i sączył piwo. Kilka dziewczyn i kilku facetów zaproponowało mu wyjście w jakieś ustronne miejsce, on jednak nie miał odpowiedniego nastroju. Wciąż myślał o drobnej brunetce. To nie był udany wieczór.

 

Tania ze znawstwem zaproponowała jakiś mocniejszy narkotyk, Tomek nie miał już na to ochoty. Został w klubie, nie chcąc psuć zabawy przyjaciołom. Tania i Aleks wyszaleli się porządnie z kochankami obojga płci i teraz spokojnie mogli jechać do domów nasycić się sobą. Swoją drogą Tomek podziwiał ich wierność: seks z innymi partnerami uprawiali tylko wtedy, kiedy byli razem. „Taka lojalność jest dziś rzadkością" – mówili wszyscy dookoła. Tomek poniekąd im zazdrościł, nie był jednak gotowy do takich wyrzeczeń związanych z posiadaniem kogoś na stałe.

 

Wiatr przyjemnie owiewał twarz, lecz wkrótce z nieba zaczęły spadać pierwsze kropelki deszczu. „Może jednak wezmę autolot?" – pomyślał. Jednak zamiast wyjąć telefon tylko przyspieszył kroku. Deszcz padał coraz mocniej i po chwili koszula Tomka była już całkowicie przemoczona. Wyciągnął aparat, ale jak na złość zaraz po wciśnięciu przycisku na wyświetlaczu ujrzał komunikat informujący o rozładowaniu baterii.

 

– Cholera! – zaklął głośno. Jego komórka wymagała ładowania co miesiąc, że też akurat dzisiaj musiał o tym zapomnieć.

 

Tymczasem coraz gęstsze strugi deszczu właściwie uniemożliwiały dalszą drogę. To było prawdziwe letnie oberwanie chmury. Tomek, nie namyślając się długo, skrył się w najbliższej bramie zwieńczonej bladożółtym świetlnym napisem, którego nawet nie zdążył przeczytać. „Przeczekam ulewę w tym lokalu" – pomyślał. Nacisnął klamkę i wszedł do środka. Spodziewał się mnóstwa ludzi oraz głośnej muzyki, lecz za drzwiami uderzyła go całkowita cisza. Jego zdziwionym oczom ukazała się ciemna pusta sala z wielkim niklowanym barem. Wszędzie dookoła stały stoliki i krzesła zupełnie niepodobne do znanej mu architektury klubowej. Wszystkie sprzęty były najprawdopodobniej stalowo-drewniane, co dziś w lokalach było praktycznie niespotykane. W powietrzu unosił się jakiś dziwny zapach. Tomek zaczął rozglądać się dookoła, by znaleźć jego źródło. Zapach w jakiś nieokreślony sposób przywoływał strzępki wspomnień z dzieciństwa i dom dziadków. Kiedy oczy nieco przyzwyczaiły się do półmroku, dostrzegł to, czego szukał. W stojących przy ścianach małych, czteroosobowych boksach znajdowały się brązowe, skórzane kanapy, co sprawiło, iż zdziwienie Tomka niemal sięgnęło zenitu. „Czy ekopolicja tu nie zagląda?" – zastanawiał się – „Przecież wyroby ze skóry są zakazane?". Dalsze rozmyślania przerwał uprzejmy głos.

 

– Przepraszam pana, ale już zamknięte – zza baru wyłonił się brodaty mężczyzna w białej koszuli, przepasany schludnym, czarnym fartuchem.

 

– Słucham? – wyjąkał Tomek.

 

– Zamykamy proszę pana, lokal czyny jest tylko do godziny czwartej.

 

– Słucham? – powtórzył zdziwiony, gdyż pierwszy raz znajdował się w klubie, który nie był otwarty całą dobę.

 

– No tak, trudno – mężczyzna rozłożył ręce zakłopotany – Widzi pan, nikogo nie ma. Dzisiaj już nieczynne, ale zapraszam jutro od szesnastej. Codziennie pracujemy od szesnastej do czwartej: dwanaście godzin. – wyszczerzył zęby w uśmiechu – Niech pan przyjdzie jeśli ma pan w sobie męskiego ducha – mrugnął i dodał, robiąc tajemniczą minę – u nas spojrzenie nie wystarczy.

 

Po tych słowach ukłonił się i zniknął za barem. Tomek jeszcze przez chwilę przyglądał się dziwnemu wnętrzu, a potem nieco oszołomiony otworzył drzwi i wyszedł. Deszcz na szczęcie nieco zelżał i mógł iść do domu, nie ryzykując, iż nabawi się zapalenia płuc. Wychodząc na ulicę spojrzał jeszcze na napis nad bramą, który głosił: „Wiek XX – u nas spojrzenie nie wystarczy". „Dziwna nazwa dla baru" – pomyślał – „Cóż, pewnie niewielu tu przychodzi, skoro mają otwarte tylko przez dwanaście godzin".

 

Wszystkie kluby, lokale, kina, do których Tomek uczęszczał, były czynne całą dobę. Zawsze bawiło się tam mnóstwo ludzi. Oczywiście nie dało się tego wszystkiego zobaczyć i usłyszeć z ulicy, gdyż na mocy obowiązującego prawa centra rozrywkowe mieściły się w pomieszczeniach całkowicie dźwiękoszczelnych. Chodziło o ekologię – hałas straszył zwierzęta, a to było poważnym wykroczeniem. Mniejsza jednak o zwierzęta. Przez resztę drogi do swego mieszkania Tomek nie mógł zapomnieć o tym dziwnym klubie i zapachu skóry, który, jak mu się zdawało, do teraz unosił się w powietrzu. Kiedy w domu wkładał kartę autoryzacyjną do licznika prysznicowego (szczytem mody było oszczędzanie wody i rozliczanie się z każdego litra na internetowym forum watersaverów), zastanawiał się, czy w klubie „Wiek XX" też jest takie urządzenie. Coś mu mówiło, że na pewno nie.

 

„Dziwna sprawa" – mówił do siebie – „trzeba się tam kiedyś wybrać z Tanią i Aleksem, mogą być niezłe jaja". Zasypiając błogo we własnym łóżku, nie wiedział, że przez kilka następnych dni nie wybierze się do żadnego klubu.

 

 

 

*

 

 

 

Dwaj bezpośredni przełożeni Tomka mieli ze sobą coś wspólnego. Każdy z nich twierdził, że drugi jest kompletnym idiotą i w tym jedynym przypadku obaj mieli rację. Nienawiść między nimi potęgował fakt, iż Simon, łysiejący brunet z nadwagą, miał żonę, której alternatywnym (okołomałżeńskim) partnerem był Oktawiusz – wymuskany blondyn o aparycji ogiera z interaktywnych, szmirowatych telenowel. Matka-natura w swej ewolucyjnej mądrości powinna była wyposażyć go w penis na środku czoła, co zaoszczędziłoby mu niepotrzebnego trudu ściągania spodni kilka razy dziennie. Różnicę miedzy kierownikami zgrabnie pokazała pewna rozmowa. Kiedyś sekretarka Simona zagaiła sekretarkę Oktawiusza:

 

– Mój szef ubiera się elegancko…

 

– A mój szybko…

 

Nic dodać, nic ująć.

 

Dwaj kierownicy mieli nowe sportowe autoloty. Niestety żona Simona najwyraźniej wolała autolot Oktawiusza, a szczególnie jego tylne, rozkładane siedzenie obite miękką (i oczywiście ekologiczną) skórą kalmara. Dla porządku trzeba dodać, że kobieta ta w ogóle lubiła związki alternatywne. Wśród normalnych małżeństw nie był to zwykle powód do kłótni, lecz raczej do niedbałego wzruszenia ramionami. Simon jednak po dziesięciu latach pożycia, wciąż nie mógł pogodzić się z tym, że sypia z żoną najrzadziej na osiedlu. Nie docierało do niego, że ożenił się z kobietą tolerancyjną. To znaczy taką, która toleruje w łóżku każdego, kto ma w spodniach coś grubszego niż długopis.

 

„Dziwak" – mówiono o nim po kryjomu, gdyż nie znosił poklepywań kolegów, którzy chwalili ją za tą czy tamtą pozycję.

 

„Ciemniak, nie rozumie, że kobieta ma niezbywalne prawo do seksualnej samorealizacji z tyloma partnerami ilu potrzebuje" – pogardliwie puentowały irytację Simona koleżanki.

 

A on rzeczywiście niczego nie rozumiał, bo wszelka afirmacja kojarzyła mu się wyłącznie z penetracją, czego zresztą wcale tak bardzo nie lubił, choć kochał żonę prawdziwą miłością za to, kim była. Ona również kochała go prawdziwą miłością za to, kim był – to znaczy kierownikiem w wielkiej firmie handlowej zarabiającym mnóstwo pieniędzy.

 

Simon niestety stał się tak przewrażliwiony, że gdy jeden ze znajomych pochwalił tort jego żony, ten natychmiast spytał, czy ze sobą spali. Tak, to była przesada. Wszyscy wiedzieli o fobii szefa i wszyscy na nią uważali. Wszyscy z wyjątkiem Oktawiusza, który nie musiał się niczym przejmować. Ten tandetny przystojniak nie wiedział jednak, że Simon, nie mogąc zemścić się na nim, mści się na jego podwładnych. Działo się to wtedy, gdy w ramach współpracy między pionami, niektórzy z nich musieli przenieść się na jakiś czas do działu Simona. W tym tygodniu los rzucił tam Tomka. Nieszczęśnik już czwarty dzień próbował wykonać zarys raportu o prognozowanej sprzedaży na rok 2037. Wszystkie szkice, które kosztowały sporo wysiłku, złośliwy szef odrzucał. Tomek codziennie wychodził z pracy około dwudziestej głodny i zmęczony. Wracając do domu, nie miał ochoty na nic. Wiedział, że skarżenie się komukolwiek nic nie da. To trzeba było po prostu przeczekać. Za dwa dni Oktawiusz wróci z delegacji i Simon będzie zbyt przestraszony, by dręczyć jego pracowników. Tylko wytrzymać te dwa dni! Dwa dni!

 

 

 

*

 

 

 

– Do widzenia panu – portier uprzejmie skłonił się Tomkowi opuszczającemu gmach firmy – Pan chyba ostatni?

 

– Cóż, panie Krzysztofie, takie życie, pracować trzeba. A nas tu nie oszczędzają. Chociaż i tak nie narzekam – dodał pospiesznie Tomek, bo wiedział, że wszystko, co powie w tym budynku jest nagrywane.

 

Automatyczne drzwi zamknęły się za nim, a chłodne, wieczorne powietrze przyjemnie owiało twarz. „Ekolodzy mają rację, to jednak nie to samo co klimatyzacja" – pomyślał i poszedł na parking do swojego samochodu. Niestety, jako student na stażu zarabiał zbyt mało, by pozwolić sobie na autolot. Podobnie jak niezliczona ilość maluczkich skazany był na przyziemne podróże. Już teraz w myślach przeklinał niekończące się korki, w których będzie stał, wracając do domu. Podszedł do samochodu. Przednia szyba oblepiona była reklamami.

 

– A niech to szlag! – zaklął głośno. Przecież straż firmy miała gonić te cholerne samoprzylepne bzdury, które zrzucano z autolotów. Najwyraźniej komuś nie chciało się ruszyć i włączyć wsysacza.

 

Tomek kilkoma energicznymi ruchami strzepnął stertę reklam na chodnik. Niektóre jednak przywarły tak mocno, że nie mógł oderwać ich nawet przy użyciu łopatki do czyszczenia szyb. Wkrótce zrezygnował z tego bezsensownego wysiłku i usiadł za kierownicą. Stojąc w korku wyjazdowym, nagle przypomniał sobie o czekającym go wolnym dniu. Dziwne, w nawale pracy zapomniał, że jutro jest sobota. Długie minuty stania urozmaicał sobie rozmyślaniem nad tym, gdzie pójdzie wieczorem, który klub wybierze. Odruchowo chciał zadzwonić do Tani i Aleksa, ale po namyśle postanowił tego wieczoru zabawić się samemu. Pozostał tylko wybór miejsca. Trudna sprawa. Kiedyś od razu zapaliłby się na myśl o porządnej narkotykowej nocy i długim seksie z nieznajomą, lecz przeżywał to już tyle razy, że teraz czuł już tylko nudę. Wtedy przypomniał sobie drobną brunetkę i seks w jej autolocie. Marzenie! Teraz jednak nieosiągalne.

 

– A może by tak…? Nie… bez sensu…. – patrząc na wolno przesuwający się rząd samochodów bezwiednie myślał o dziwnym klubie „Wiek XX".

 

Mimo że wcale tego nie chciał, tamto wnętrze nie dawało mu spokoju. Intrygujący półmrok i zapach skóry, który sam w sobie był czymś ciekawym, zważywszy, iż ekopolicja skrupulatnie ścigała wszystkich posiadaczy jakichkolwiek naturalnych wyrobów ze zwierząt. Warto było tam wrócić choćby po to, by zapytać właściciela, czy kanapy są prawdziwe. Poza tym, ciekawe, jacy ludzie tam przychodzą? Korek powoli stawał się nieco luźniejszy, Tomek sprytnie przemknął na najwyższy pas i spokojnie mijał samochody, jadąc piętrową estakadą. Gdy zaczął zbliżać się do zjazdu z autostrady nagle naszła go myśl, by wpaść do „XX wieku" właśnie teraz. Wejdzie na chwilę, porozmawia z właścicielem i wyjdzie. Za dwie godziny będzie w domu, wiedząc o nudnym klubie wszystko. To była dobra myśl. Tomek podświadomie czuł, że gdy przyjedzie do siebie, to po dniu pracy z Simonem nie będzie miał siły wyjść gdziekolwiek.

 

„Jedno piwo ze skrętem i koniec" – postanowił. Zignorował więc zjazd z autostrady prowadzący do dzielnicy mieszkaniowej i pojechał dalej, by za kilka minut znaleźć się przy zjeździe w kierunku dzielnicy rozrywki. Na szczęście ruch nie był już tak duży. Wszyscy, którzy chcieli się dziś bawić, od dwóch godzin byli w klubach. Tomek bez trudu odnalazł żółtawy napis, zaparkował na najbliższym wolnym stanowisku, których pełno było wzdłuż szerokiej ulicy, po czym stanął przed drzwiami klubu. Przypomniał sobie zachętę brodatego barmana: „U nas spojrzenie nie wystarczy."

 

„Co to do diabła znaczy?" – zastanawiał się, ostrożnie naciskając klamkę. Mimo że nie był pod wpływem żadnych środków psychoaktywnych, czuł się jakoś dziwnie pobudzony. Przez chwilę myślał o sobie jako o odkrywcy, który wkracza w nowy świat. Żałował, że nie ma tu Tani i Aleksa.

 

– Jeden drink i jeden skręt! – postanowił głośno, po czym otworzył ciężkie, drewniane drzwi.

 

Przechodząc przez ciemny przedsionek, myślał, że znowu jest zamknięte, lecz po chwili dostrzegł kilkunastu klientów przy stolikach. Niezdecydowany zatrzymał się wpół kroku. Znów uderzył go zapach skóry, tym razem wzbogacony o cichutką melodię sączącą się z szafy grającej. Tomek patrzył na nią zafascynowany. Widział takie na starych filmach. „Niesamowite" – pokręcił głową i ruszył w kierunku baru. „Tylko jeden barman?" – pomyślał – „Tu naprawdę musi być dennie".

 

– Dobry wieczór – zagadnął znajomego brodacza – proszę małe piwo i średniego skręta.

 

– Dobry wieczór. Służę piwem, ale narkotyków nie podajemy.

 

– Słucham? – to przechodziło wszelkie wyobrażenia Tomka o nocnym lokalu – Jak to nie podajecie?

 

– Wie pan – barman uśmiechnął się z wyższością – jest pan w latach pięćdziesiątych XX wieku, wtedy nie podawano w klubach narkotyków.

 

– No tak, rzeczywiście, ale jak w takim razie ktoś może chcieć tu przychodzić?

 

– Pan przyszedł. – mężczyzna fachowo nalał piwo, stawiając je na podstawce, po czym oddalił się na drugi koniec baru.

 

– Proszę pana, ale… – Tomek chciał zagaić rozmowę, bo wszystko tu wydawało mu się dziwne. W normalnych klubach barmani służyli przede wszystkim do konwersacji (większość była psychologami) i programowania maszyn do drinków. Ten tutaj robił wszystko ręcznie. „Niesamowite!"

 

W tym momencie barman odwrócił się, jakby słysząc myśli młodego człowieka:

 

– Proszę wybaczyć, ale muszę zrobić drinka pięknej kobiecie. Obaj wiemy, że kobieta nigdy nie powinna czekać. – uśmiechnął się porozumiewawczo.

 

„Co on bredzi?" – pomyślał Tomek. – „Jakie czekanie?"

 

Lecz gdy tak dziwił się barmanowi poczuł wokół siebie cudowny zapach, który nie tylko przyćmił wszechobecną woń skóry, ale sprawił, że Tomek natychmiast się odwrócił. Słowa uwięzły mu w gardle.

 

– Niech się pan nie spieszy panie Macieju. Wypiję tutaj. – kobieta wytwornym ruchem położyła małą torebkę na barze i ukłoniła się lekko Tomkowi, natychmiast tracąc nim zainteresowanie. – Tylko proszę wstrząsnąć, dokładnie tak, jak ostatnim razem i dodać limonki. Wtedy dopiero jest pyszne.

 

Zwykle kobiety nie robiły na Tomku aż takiego wrażenia. Teraz jednak nie mógł wykrztusić słowa. Zaczął tylko intensywnie wpatrywać się w cudowną, na oko dwudziestoparoletnią postać. Mimo kompletnego stroju od razu ocenił jej wspaniałą figurę, której kuszącą obietnicę podkreślały ruchy. Chciwie pożerał wzrokiem jej kształtne piersi rysujące się pod obcisłym, fioletowym golfem. Ona tymczasem płynnym ruchem odgarniała z czoła ciemne, długie włosy. W grymasie jej delikatnie podkreślonych ust, arystokratycznym kształcie nosa i zagadkowych ciemnych oczach, czaiło się coś więcej niż tylko obietnica upojnej nocy. Tomek poczuł, jak wzbiera w nim podniecenie. Wszystkie problemy i zmęczenie nagle zniknęły. Żałował tylko, że nie ma przy sobie jakiegoś środka pobudzającego. To mogło się przydać.

 

– Proszę nie przyglądać mi się, jakbym była niewolnicą na targu – powiedziała nagle nieznajoma, taksując Tomka zimnym spojrzeniem.

 

– Słucham? – wykrztusił zdziwiony – O co ci chodzi? Ja przecież…

 

– Nie jestem z panem na „ty" i proszę tak się we mnie nie wpatrywać, bo czuję jakbym się cała lepiła, mimo że jeszcze mnie pan nie dotknął.

 

– Ale chciałbym, chciałbym bardzo – wyrzucił mimowolnie.

 

Kobieta odwróciła się na krześle i spojrzała na niego z wyrazem twarzy, który zwykle przyjmuje się w obecności klownów lub idiotów i powiedziała cierpko.

 

– Nie wątpię, że miałby pan ochotę, ale na razie nie zrobił pan nic, co byłoby warte choćby spojrzenia na pana.

 

– Ale przecież już pani, patrzy, a ja, co mówię bez fałszywej skromności, jestem przystojny – Tomek otrząsnął się z szoku. Teraz grał w grę, którą znał. W końcu był mistrzem podrywania.– Nie podobam się pani?

 

– Cóż to znaczy podobać się? Podoba mi się pies sąsiadów, podobał mi się dzisiaj jeden szal w sklepie, podoba mi się tamten kubek przy barze i ta butelka. A wszystkie te rzeczy mają tę przewagę nad panem, że nie wpatrują się we mnie w ten sposób. I dlatego właśnie mi się podobają. – tu kobieta uśmiechnęła się zimno.

 

– Pani mnie nie zna. Ode mnie żadna kobieta nie odchodzi niezadowolona. Mogłoby nam być razem znakomicie. Pani tak na mnie działa…

 

W tym momencie barman przyniósł drinka. Dziewczyna wzięła szklankę z rubinowym płynem. Barman przez chwilę patrzył na Tomka z zakłopotanym wyrazem twarzy, po czym zaczął ostentacyjnie kroić cytrynę tuż przed jego nosem. Ten nie rezygnował:

 

– Chodźmy do jakiegoś prawdziwego klubu. Nie pożałuje pani.

 

Dziewczyna bez słowa odwróciła się i ruszyła do stolika. Tomek zbaraniał. Nigdy, podobnie jak wielu mężczyznom w jego wieku, nie zdarzały mu się odmowy. Z jego wyglądem przynajmniej jeden stosunek był murowany. „Co to za fochy?". Ruszył za dziewczyną.

 

– Dobrze, rozumiem. Pani chce ze mną w coś grać. Niepotrzebnie! To tylko opóźnia przyjście rozkoszy. Po co zmagać się z naturą i udawać niedostępną? Oboje wiemy, że ludzie o ciałach takich jak my, idą do klubu tylko w jednym celu. Wiele mogę od siebie, czy raczej z siebie dać! Co pani na to!? – po tych słowach stanął przed nią w nonszalanckiej pozie.

 

Piękna kobieta wpatrywała się w niego z zagadkowym wyrazem twarzy. Wreszcie odezwała się cicho i jakby ze smutkiem:

 

– Nic mi nie możesz dać wibratorku. – wstała i delikatnie dotknęła jego policzka, a Tomka przeszedł dreszcz – Masz ładne, ale puste oczy. Cały jesteś ładny i pusty. Nic mi nie możesz dać. Jesteś wart dokładnie tyle, co każdy z moich palców. Do czego więc jesteś mi potrzebny, skoro mam ich aż dziesięć? Poza tym twoje słowa mnie obrażają. Idź już.

 

– Idź już!? Podchodzisz do baru tak ubrana i pachnąca! Stajesz akurat koło mnie, kiwasz mi głową! To coś znaczy! – Tomek niemal krzyknął zawiedziony.

 

– Rzeczywiście, to coś znaczy. – kobieta uśmiechnęła się dziwnie – Najwyraźniej nieświadomie roznieciłam pożar. Już go gaszę.

 

Po tych słowach wylała zawartość drinka na spodnie swego rozmówcy, ukłoniła się lekko i ruszyła w stronę drzwi. Oniemiały Tomek dopiero po chwili zaczął krzyczeć za nią.

 

– Co to jest!? Ty głupia suko, ja ci zaraz…

 

Nagle dostrzegł pełne dezaprobaty spojrzenia innych gości. Lekko ochłonął i ruszył w kierunku baru.

 

– Chciałbym ją zaskarżyć! – wydyszał – Widział pan to? Będzie pan zeznawał?

 

– Nic nie widziałem – uśmiechnął się uprzejmie brodaty barman – Och, rozlał pan drinka – zauważył z udanym zdziwieniem. – Proszę, oto ręcznik. Mówiłem panu: tu spojrzenie nie wystarczy… – dodał.

 

Tomka nagle opuściły wszystkie siły: „jakie spojrzenie?". Cały dzień pracy bez marihuany dał o sobie znać. Czuł się bezsilny i skołowany:

 

„Co za popieprzone miejsce!".

 

Bez słowa wziął ręcznik i zaczął wycierać okolice krocza. Wszyscy, łącznie z barmanem, przestali się nim interesować. Czuł się jakby przestał istnieć. Wybiegł na ulicę i długo stał, oddychając ciężko, owiewany zimnym, nocnym powietrzem:

 

– Co za popieprzeni ludzie, co za popieprzona baba – powtarzał raz za razem, lecz w głębi duszy czuł, że nic nie jest tu takie proste. – Już nigdy tu nie przyjdę, świry! – zawołał głośno i splunąwszy, ruszył do domu.

 

 

 

*

 

 

 

Następnego dnia o tej samej porze Tomek wbrew swej obietnicy znów stał pod jasnym neonem z napisem „Wiek XX". Cały czas myślał tylko o tej chwili. Pierwszy raz on, niezrównany kochanek, chwalony przez wszystkie koleżanki dawca rozkoszy, któremu liczni mężczyźni życzyli wszystkiego najgorszego, został potraktowany w taki sposób. Już w połowie drogi do domu postanowił tu wrócić, gdyż złość zastąpiła ciekawość. Ponadto wspomnienie dziewczyny rysowało mu się ciągle przed oczami, a jej szczelnie opięte ciało przyprawiało o zawrót głowy. Musiał ją zobaczyć! Musiał ją mieć!

 

– Witamy ponownie – uśmiechnął się ze zdziwieniem brodacz, gdy Tomek zbliżył się do baru – cieszę się, że pana widzę, choć to dziwne.

 

– Dlaczego? – Tomek czuł się mniej pewny siebie niż wczoraj, postanowił też, że będzie ostrożniejszy.

 

– Och, tacy jak pan nigdy tu nie wracają. Piwo?

 

– Poproszę. Co to znaczy: tacy jak ja?

 

– Myślę, że pan wie, nie ma co się nad tym rozwodzić.

 

– Nie, nie wiem, proszę mnie oświecić.

 

– Niech się pan rozejrzy, nie ma tu nikogo podobnego do pana.

 

– Zauważyłem, ale nie przyszedłem tu szukać sobowtórów i bratnich dusz…

 

– Wiem, przyszedł pan do niej.

 

– Właśnie…

 

– Niestety, dzisiaj jej nie ma, ale może będzie w przyszłym tygodniu.

 

Tomek nie krył rozczarowania:

 

– W przyszłym tygodniu? Dlaczego nie dzisiaj?

 

– Nie wiem proszę pana. Przykro mi. – barman odwrócił się tyłem do Tomka i zaczął kroić owoce. Właściwie nie wiadomo po co to robił, bo na sali było zaledwie kilkoro gości, którzy nie wyglądali, na potencjalnych smakoszy drinków z owocowymi ozdobami. Tomek zamyślony pił piwo. Miał nadzieję na drugą rozmowę, drugą szansę, chciał podejść kobietę, zobaczyć ją nago lub chociaż pocałować. Używał specjalnej maseczki feromonowej, więc był pewien, że po pierwszym dotknięciu na pewno mu się nie oprze. Teraz jednak nie mógł nic zrobić. Miał tylko piwo i barmana, gdyż nikt inny w tym ciemnym, pachnącym skóra wnętrzu, nie był nim zainteresowany. Nie chcąc tracić wieczoru, postanowił zagadnąć tego ostatniego:

 

– Czy może mi pan powiedzieć, kim ona jest? – barman na dźwięk jego głosu odwrócił się.

 

– Przykro mi, ale nie wiem.

 

Tomek położył na blacie dwa banknoty, posuwając je w stronę mężczyzny. Ten spojrzał z rozbawieniem:

 

– Za dużo filmów policyjnych. Proszę to zabrać, naprawdę nie wiem.

 

– To, co pan wie?

 

– Tylko tyle, że przychodzi tu, by być z dala od takich jak pan. Przychodzi tu, by KOGOŚ spotkać.

 

– Od takich jak ja? – oburzył się Tomek, choć w głosie barmana nie było nic obraźliwego. On po prostu stwierdzał fakt. Młody człowiek kontynuował – Niech mi pan to wyjaśni.

 

– Naprawdę chce pan wiedzieć?

 

– Tak!

 

– Ona ucieka od tych, którzy nie potrafią rozmawiać i flirtować, od tych, dla których liczy się tylko, no wie pan… – tu wymownie wzruszył ramionami.

 

– Ależ ja potrafię rozmawiać, potrafię podrywać, nic z tego nie rozumiem, czy wie pan ile dziewczyn miałem…

 

– Być może, ale to nie jest kółko łowieckie. Liczba trofeów nie pomoże. U nas jest „Wiek XX" – tu spojrzenie nie wystarczy.

 

– Spojrzenie nie wystarczy, co to znaczy?

 

– To znaczy, że aby zaimponować kobiecie ładna buzia i gotowa do strzału broń między nogami to za mało. Tu się trzeba postarać, żeby w ogóle z kobietą porozmawiać.

 

Tomek zdziwił się:

 

– A po co rozmawiać? Po co tracić czas? Jak chcę porozmawiać idę na uniwersytet do grupy dyskusyjnej. Do klubu przychodzę po rozrywkę.

 

Barman spojrzał na Tomka, który siedział zadowolony i kończył swoje piwo. Z dziwnym wyrazem twarzy odłożył nóż, którym przed chwilą kroił owoce i usiadł naprzeciwko niego, oparłszy podbródek na wielkich dłoniach.

 

– Wie pan, nie mam dzisiaj zbyt wielu klientów, a pan tu wrócił, co mi się podoba. Poświęcę panu trochę czasu, by mógł pan lepiej zrozumieć to, co się wczoraj stało.

 

– Ależ ja to rozumiem – wybuchnął Tomek – dziewczyna miała na mnie ochotę, lecz bała się do tego przyznać przed samą sobą. Była tak napalona, że aż ją to złościło i wyładowała się na mnie.

 

– Czy nie zna pan innych przyczyn złości niż tylko frustracja seksualna?

 

– Znam, ale to była frustracja.

 

– Nie przyszło panu do głowy, że ją pan obraził?

 

– Obraził? Przecież oferowałem jej siebie, chciałem dać jej rozkosz.

 

– Jej czy sobie?

 

– Przecież to jedno i to samo.

 

– Nie zawsze…

 

– Dobrze, nie zawsze, ale w tym przypadku, by tak było. Znam się na tym.

 

– Zna się pan zapewne na fizjologii, na mechanice, a to wszystko rodzi się tu – barman popukał się w czoło. – Nie wystarczy znać alfabet żeby być pisarzem. Chodzi o coś więcej.

 

– Oczywiście, wiem o tym, dlatego wspomniałem o frustracji.

 

– Problem polega na tym, że dla pana rozkosz jest punktem wyjścia i jednocześnie punktem dojścia – najważniejszym i ostatecznym celem, a dla niej jednym z wielu wariantów znajomości.

 

– Rozumiem. Jest oziębła. To się da leczyć.

 

– Nie o to chodzi. Nie każdy, kto nie lata z genitaliami na wierzchu, oferując każdemu skorzystanie z nich, jest oziębły. Tu chodzi o grę, o przejście pewnych stałych punktów na planszy, a finał zależy od tego, jak się ją rozegra. Pan myślał, że gra jest skończona, bo pokazał pan jej ładnego, dużego pionka, ani razu nie rzucając kostką. – barman uśmiechnął się sarkastycznie, lecz widząc niezrozumienie na twarzy młodszego rozmówcy, kontynuował – Jednym z sukcesów, którymi się szczycimy jest odarcie seksu z niepotrzebnego rytuału. Tak zwane zbliżenie bez komplikacji. To, co kiedyś mężczyzna osiągał godzinami, dniami, miesiącami żmudnych starań, dziś osiąga skinieniem głowy. Kobieta nieskrępowana żadnymi umownymi regułami ochoczo na to przystaje. Kontakt zredukowany do minimum – tylko czysta przyjemność. Orgazm jest królem…

 

– I co w tym złego, przecież o to chodzi w miłości.

 

– Myli się pan, miłość służy nie tylko temu, by nadać kopulacji bardziej wyrafinowany charakter. Zresztą dzisiaj i tak jest to nieaktualne, bo przecież pan wierzy zapewne, że miłość to czysta chemia, mam rację?

 

– Oczywiście, a cóżby innego?

 

– Nie wiem, ale niektórzy wierzą, że człowiek jest czymś więcej niż tylko sumą reakcji chemicznych, które w nim zachodzą. Tak jak miłość jest czymś więcej niż tylko powtarzającą się erekcją na widok tej samej kobiety. Odzierając zbliżenie z jakiejkolwiek formy ponadfizycznej, traktując je tylko, jako zaspokojenie popędu i może apetytu estetycznego, niedługo stanie się pan tym, czym są cyber-kochankowie, którzy mają dość pieniędzy, by spędzić życie podłączeni do elektronicznych wywoływaczy orgazmu wciąż pogrążeni w erotycznych majakach i przeżywający rozkosz raz zarazem przez wiele lat, póki ich organizm nie ulegnie całkowitej ruinie. Tego pan chce?

 

– Jasne, że nie!

 

– Ale do tego pan zmierza! Takie jest życie pana i panu podobnych, bo kobieta służy tu tylko jako ekwiwalent elektronicznego stymulatora. Na szczęście musi pan jeszcze uczyć się i pracować, dlatego nie przeżywa orgazmu częściej. Mówi pan, że nie jest cyber-kochankiem, ale proszę powiedzieć szczerze, czy liczy się dla pana coś więcej, niż tylko dobra zabawa zakończona erotyczną przygodą.

 

Tomek milczał dłuższą chwilę, czując, że było to pytanie retoryczne. Wreszcie odezwał się ostrożnie.

 

– Czy pan jest chrześcijaninem?

 

Brodacz spojrzał na niego zdziwiony.

 

– Nie.

 

– A może ona jest jedną z tych chrześcijanek… z Rezerwatu? Chociaż nie, trochę za dobrze ubrana – Tomek wbił w barmana badawczy wzrok, a ten zamyślił się przez chwilę:

 

– Nic mi o tym nie wiadomo, chociaż chrześcijanie czasem tu przychodzą…

 

– Durnie – rzekł Tomek pogardliwie – z takimi poglądami Rezerwat to dla nich właściwe miejsce. Przez chwilę mówił pan zupełnie, jak oni. Wie pan, jeszcze na studiach mieliśmy taką jedną…

 

– Proszę nie kończyć, wiem, co chce pan powiedzieć i to mnie nie interesuje. Powiem tylko tyle, że po wczorajszej reakcji na widok pięknej dziewczyny widać, że w sprawach uczuć jest pan, proszę wybaczyć, ignorantem.

 

– Przesada. Staram się tylko nie krępować mojego zdrowego popędu zbędnymi rytuałami. Pański wywód niestety mnie nie przekonał, bo koniec końców: czy zajmuje to miesiąc, czy dwie sekundy – na końcu i tak jest seks.

 

– Może, ale ja staram się tylko uświadomić panu, że prócz niego są elementy równie ważne i równie przyjemne. Jednym z nich jest flirt. Wie pan, osiemnastowieczna Francja była jednym wielkim „Multi-Eroticonem", lecz nade wszystko ceniono tam sztukę rozmowy między mężczyzną a kobietą. Lepiej było być kastratem niż mrukiem: większa hańba. Rozumie pan?

 

– Raczej nie.

 

– Ale chciałby pan jeszcze porozmawiać, z tą, która zawróciła panu w głowie, chciałby pan, by spojrzała na pana z podziwem?

 

– Chciałbym się z nią przespać…

 

– Cóż w tym przypadku nie ma drugiego bez pierwszego. Ona się z panem nigdy nie umówi, jeśli nie użyje pan właściwego języka.

 

– A jaki język ona rozumie, może język pieniędzy?

 

– Nie, język przeszłości.

 

– Jest miłośniczką historii?

 

– Nie do końca. Jeśli naprawdę chce pan z nią porozmawiać, proszę za mną. Czeka pana trochę wysiłku.

 

Po tych słowach barman zaczął myć ręce i zdejmować fartuch.

 

Tomek stał niezdecydowany.

 

– No dalej, idzie pan? Chce pan poznać język przeszłości? – brodacz zniknął za kotarą po prawej stronie baru. Tomek ruszył za nim. Szedł przez długi, ciemny korytarz, a z przodu majaczyła sylwetka barmana. Na końcu były brązowe drzwi. Barman otworzył je i gestem zaprosił Tomka do środka. Obaj znaleźli się w skąpo oświetlonym pokoju. Wszędzie na półkach w równych rzędach stały książki. Mężczyzna podał Tomkowi białą karteczkę.

 

– Proszę wybrać trzy, a tu wpisać swoje dane. Cokolwiek pan wybierze, będzie pomocne. Czekam przy barze. – po tych słowach ruszył w kierunku drzwi, lecz odwrócił się, jakby coś sobie przypominając. – Ona bywa tu w każdą środę.

 

 

 

*

 

 

 

Była noc z piątku na sobotę. Tomek miał mało czasu na przeczytanie trzech książek do środy. Zadanie okazało się tym trudniejsze, że od dziesięciu lat nie trzymał w ręku papieru innego niż toaletowy. Jeśli już zmuszony był do przeczytania czegokolwiek, używał albo książek elektronicznych, albo tych do słuchania. Jednak teraz chęć dotarcia do pięknej dziewczyny (a szczególnie do pewnych jej zakamarków), była tak silna, że Tomek postanowił każdą wolną chwilę poświęcić na lekturę. Zaczął od najgrubszego dzieła: Quo vadis Sienkiewicza. Wybrał ten tom mimo rozmiaru, bo obiło mu się o uszy, że pisarz dostał za to Nobla. Dla równowagi dorzucił Cierpienia młodego Wertera Goethego (bo były cienkie) i Panią Bovary Flauberta (bo miał nadzieję, że główna bohaterka będzie nimfomanką, a po Francuzie spodziewał się świntuszenia).

 

Do lektury Sienkiewicza Tomek przystąpił tuż po powrocie z klubu. Czytał przez większą część nocy i cały następny dzień. Rano o mało nie spóźnij się do pracy (niestety w niedzielę miał dyżur). Książka fascynowała go dlatego, że niewiele z niej rozumiał. Z pozoru historia zaczęła się realistycznie: facetowi odbiła palma, bo nie mógł przespać się z piękną dziewczyną, choć robił wszystko, by do tego doszło. Ku osłupieniu Tomka, dziewczyna, też niby chętna, wciąż nie pozwalała, by wylądowali w łóżku. Nie mógł zrozumieć takiej postawy. Oczywiście Ligia była chrześcijanką, co wiele wyjaśniało. Dwieście stron tylko umocniło go w przekonaniu, że chrześcijanie to groźna, nieludzka sekta i należy ją izolować w Rezerwacie. Jednak prawdziwy szok wywołała postawa Winicjusza. Młody trybun, zamiast przekonać Ligię (choćby siłą) do miłosnych zapasów sam z nich zrezygnował na rzecz oślego, bezdotykowego zachwytu. To było niepojęte, lecz Tomek nie mógł dziwić się dalej, bo musiał iść do pracy.

 

Po powrocie, zjadłszy szybki obiad i łyknąwszy nieco amfetaminy dla pobudzenia, kontynuował czytanie. Im mocniej zagłębiał się w lekturze, tym czuł się bardziej skołowany. Złościł się na Winicjusza, który w jego mniemaniu popełniał głupstwo za głupstwem. Niekłamaną sympatią darzył wszakże Petroniusza, gdyż jego filozofia życiowa była mu nader bliska. Niestety zidiocenie Marka, posunęło się w pewnym momencie tak daleko, że Tomek zrezygnował lektury, słusznie przewidując, brak gorącego i namiętnego zakończenia. Jeszcze tego samego dnia sięgnął po Wertera. Tu było jeszcze gorzej. Zasmarkany od płaczu Niemiec pisze łzawe listy do przyjaciela, karmiąc go mową-trawą o tym, jak kocha kobietę, której nawet nie widział nago. Postawa bohatera odebrała Tomkowi chęć do dalszej lektury. Spojrzał tylko na końcówkę, a zobaczywszy, że Werter popełnia samobójstwo, uznał książkę za pomyłkę. Nie mógł zrozumieć, czego miał się z niej nauczyć – przecież od takiego „dzieła" można jedynie zgłupieć. To ostatecznie zniechęciło go również do Flauberta, gdyż coś mu mówiło, że i tu nie trafi na upragnione „momenty". Wrzucił więc książki do torby i postanowił nie myśleć więcej ani o nich, ani o klubie, ani o pięknej dziewczynie. Najwyraźniej jednak jego mózg serce żyły samodzielnym, tajemniczym życiem. Od tej pory bowiem wszystkie napotkane kobiety narażały się na nieuchronną konfrontację z tą, którą poznał tak niedawno. Na nieszczęście dla dobrego samopoczucia, każde takie porównanie wypadało na korzyść tej niezdobytej.

 

Kolejne, ciężkie dni pracy połączone z niemożnością pozbycia się zmagazynowanego materiału genetycznego w sposób inny niż samodzielny, zrodziły frustrację. Stan ten pogłębiło jeszcze pytanie Simona, czy Tomek spał z jego żoną. To było żenujące, młody człowiek naprawdę współczuł temu facetowi. Powoli zaczynał współczuć również sobie. Nieustannie bowiem wyobrażał sobie klubową piękność, w miłosno-gimnastycznych konfiguracjach z innymi mężczyznami. On w tej fantazji stał z boku: smutny i niezdolny, by przyłączyć się do kochanków. Powód był prosty. Niezbędny ku temu narząd, pozostawał w stanie całkowitego uwiądu.

 

Tomek czuł coś, o czym słyszał, co jednak było mu dotąd obce – zazdrość.

 

„Jak to możliwe, że nie jestem dla niej dość dobry?" – zastanawiał się. Tym razem nie pomagał nawet alkohol i marihuana, które tylko pogłębiały kryzys. Po dwóch tygodniach rozchwiania i długiej wewnętrznej walce, zdecydował się wrócić do „Wieku XX". Oficjalnie tylko po to, by oddać książki. Przekonywał sam siebie, że to przypadek, iż idzie tam akurat w środę.

 

Wnętrze wydawało się dokładnie takie, jak wtedy, gdy był tu po raz pierwszy. Broda barmana znów wyglądała na wzorowo przystrzyżoną, a on sam stał tak, jakby w ogóle nie ruszał się z miejsca.

 

– Dobry wieczór, przyszedłem oddać książki – Tomek położył je na barze.

 

– Dobry wieczór – mężczyzna wziął tomy do ręki, pobieżnie sprawdzając ich stan, po czym najwyraźniej usatysfakcjonowany, spytał – Podać coś?

 

– Wodę mineralną.

 

Mężczyzna nalał płyn z lekkim zdziwieniem.

 

– Wie pan, na razie nie mam ochoty na nic mocniejszego – dodał Tomek tonem usprawiedliwienia.

 

– Rozumiem – skinął barman – Książki się podobały?

 

– Tak… to znaczy ciekawe, taki inny punkt widzenia, cóż…

 

– Nie dotrwał pan do końca?

 

– Ależ nie… oczywiście… – Tomek czuł, że robi się czerwony – Nie dotrwałem! – skapitulował w końcu.

 

– Cóż, trudno, nie wybrał pan sobie najłatwiejszych lektur.

 

– Ale próbowałem, je przeczytać. Naprawdę, ale te problemy, wie pan, są tak oderwane od rzeczywistości…

 

– Myli się pan, to one właśnie są rzeczywistością.

 

– Jaką? Czego miałem się stamtąd nauczyć, w czym mi to miało pomóc?

 

– W poznaniu, że czasem między kobietą a mężczyzną chodzi o coś więcej niż o orgazm.

 

– To znaczy, o co?

 

Barman rozłożył ręce:

 

– Odpowiedź miał pan w domu przez ostatnie dwa tygodnie.

 

Tomek nie pytał dalej, bo czuł, że to nic nie da. Po chwili ciszy zagadnął niemal wbrew sobie:

 

– Jest środa. O której ona przyjdzie?

 

– Niestety dziś jej nie będzie – odpowiedział barman smutno, a widząc pytające spojrzenie rozmówcy, dodał – Ona już nigdy nie przyjdzie, musiała wyjechać bardzo daleko na bardzo długo…

 

Tomek bez słowa wstał, wypił do końca szklankę wody i skinąwszy barmanowi skierował się ku drzwiom. Czuł się ogromnie zawiedziony, nie było sensu sterczeć tu dużej i rozmawiać z tym mężczyzną o sprawach, na które patrzyli z tak różnych stron.

 

– A wie pan, że w zeszłym tygodniu ona mówiła o panu?

 

Tomek odwrócił się wpół kroku.

 

– Co mówiła? – wyrzucił z siebie.

 

– Och, różne rzeczy. Dał się pan zwieść pierwszej reakcji, a tak naprawdę wpadł pan jej w oko. Tak powiedziała. Szczególnie interesowało ją, jakie książki pan wypożyczył.

 

– Naprawdę, tak powiedziała? – głos Tomka drżał z podniecenia.

 

– Zostawiła nawet swój numer i prosiła, bym go panu wręczył, gdy będzie pan oddawał książki. – jego ręka powędrowała pod bar, najwyraźniej czegoś szukając. Tomek czekał, nie wierząc własnemu szczęściu. Po chwili barman wręczył mu małą elektroniczną wizytówkę. Tomek ujął ją drżącymi rękami. Ku jego zdziwieniu była pusta. Podniósł wzrok pytająco.

 

– Ach, już pusta? – domyślił się mężczyzna. – Tak, powiedziała mi o tym.

 

– O czym? Po co zostawiać pustą wizytówkę? – Tomek był kompletnie skołowany. Radość, która ogarnęła go tak nagle, zgasła równie szybko.

 

– Nie rozumie pan, ona przez ostatni tydzień wcale nie była pusta. Po prostu zaprogramowano ją tak, by w odpowiednim momencie wiadomość zniknęła sama. Pańska wybranka uznała, że jeśli nie zadzwoni pan we właściwym czasie, kontakt nie będzie miał sensu. Proszę nie pytać, bo nie wiem dlaczego. Trzeba było po prostu przyjść wcześniej.

 

Tomek stał bezradny, ściskając w ręku pustą wizytówkę. Tym razem nawet nie skinął barmanowi, wychodząc. Tamten patrzył za nim z zagadkowym wyrazem twarzy.

 

Na zewnątrz było duszno. Tomek szedł powoli, noga za nogą w kierunku postoju taksówek. I nagle pękła w nim jakaś skorupa, rozumiał już, lub przynajmniej zdawało mu się, że choć trochę rozumie, Winicjusza i Wertera. Zrobiło mu się bardzo smutno. Gdzieś w głębi wiedział, że stracił coś więcej niż możliwość seksu z piękną kobietą, coś najważniejszego na świecie. Lecz, mimo że cierpiał, właściwie nie wiedział dlaczego.

 

„Dość tego" – pomyślał i potrząsnął głową, jakby chciał zrzucić z siebie smutek, który i tak nie odchodził. Z kieszeni wyciągnął świeżutkiego skręta i czując w sercu dziwne pulsowanie, zareagował w jedyny znany sobie sposób – zapalił marihuanę i poszedł w stronę kolorowego, oszklonego budynku z napisem „Multi-Eroticon".

 

 

 

Koniec

Komentarze

Perełka.

Co tam perełka. Perła!

super. ciekawa wizja przyszłości i bardzo trafnie po przez sex ująłes kierunek w którym zmierza nasze społeczeństwo.
bardzo mi się podobało.
według mnie nie potrzebny był wątek z szefem, ale to takie małe ale.
ode mnie 5
pozdrawiam serdecznie:)

Dziękuję za opinię, cieszę się, że się podobało - zwłaszcza, że to mój debiut na stronie. Co do wątku z szefem - chodziło mi o wyraźniejsze zarysowanie tła, na którym funkcjonuje bohater.

Pozdrawiam :)

Moim zdaniem, wątek pasuje dobrze pokazuje, że w głębi ducha nie wszyscy akceptują ten "nowy porządek", ale wtedy muszą się pogodzić z tym, że zostaną napiętnowani jako jaskiniowca i ciemniaka. Może tylko dowcip sekretarek trochę już "zgrany".

to tylko moje subiektywne odczucia. MI jakoś ten wątek nie pasował ale nie pisałem tego aby się czepiać a tylko wyraziłem swoją opinie. po za tym jak już pisałem wcześniej bardzo mi się podobało:)
pozdrowionka i życze więcej takich tekstów

Świetny tekst.

Oczywiście istnienie baru jest tylko pretekstem do zderzenia światopoglądów z dwóch epok kulturowych, ale rozważania poprowadziłeś w sposób przemyślany i przekonujący. Bardzo podoba mi się końcówka.

Doczepię się tylko jednego, a mianowicie umieszczenia akcji w roku 2037 - moim zdaniem zdecydowanie zbyt wcześnie, biorąc pod uwagę zmiany, które zaszły w opisywanym świecie. Rok 2087 byłby już bardziej prawdopodobny, chociaż osobiście nie sądzę, żeby sprawy potoczyły się w takim właśnie kierunku. Niemniej wizja bardzo ciekawa.

Pozdrawiam.

Co do roku to chyba rzeczywiście racja. Po prostu rzuciłem jakąś datę, która miała wskazywać w moim mniemaniu na niekreśloną przyszłość. 2087 pewnie byłby lepszy. A jesli chodzi o wymowę - to ja akurat jestem pesymistą, bo pewne rzeczy już się dzieją :(.

Pozdrawiam sedecznie.

Zobaczymy w 2037 roku :>
Podobało mi się. Interesujący punkt widzenia. Zderzenie dwóch (a nawet więcej, bo oprócz barmana z "XX wieku" sięgasz i do książek z XIX, i do XVIII wieku) światopoglądów - i nagle okazuje sie, że ten nasz wyuzdany wiek XX był tak naprawdę niewinny, a ten bulersujący ówczesnych wiek XIX - zapomnianym czasem, kiedy liczyło się prawdziwe uczucie.
A do tego mniej lub bardziej dyskretny, inteligentny humor - opisy książek, które czyta bohater (Zasmarkany od płaczu Niemiec pisze łzawe listy do przyjaciela, karmiąc go mową-trawą o tym, jak kocha kobietę, której nawet nie widział nago) powinny znaleźć się w vademecum maturzysty ;)
Dobry, przemyślany, warty zauważenia tekst.

Cieszę się, że dostrzegłaś to, co chciałem przekazać :) A co do vademecum to dobry pomysł - jak nie wyjdzie z pisaniem, będę zarabiać kreatywnymi streszczeniami...

Pozdrawiam serdecznie

Witaj!
Dopiero co odgrzebałem Twój tekst i jako, że jestem tu nowy, staram się nadrabiać mizerny staż aktywnością. Bardzo podobała mi się wizja przyszłości, o ile można tak powiedzieć w tym przypadku. Chyba nikt z komentujących nie zwrócił uwagi na subtelnie wpleciony wątek "ekologicznej mody". Zgrabnie pochwycony przez autora motyw został podany sugestywnie i z przymrużeniem oka. Bardzo dobre opowiadanie.

Pozdrawiam
Naviedzony

Dzięki za komentarz. Myślałem, że to opowiadanie zniknęło już w mrokach tej strony a tu niespodzianka :)
Pozdrawiam serdecznie

Nowa Fantastyka