- Opowiadanie: Stormbringer - Przypadki magicznika Aktusa. Pościg (ELIMINACJE 2011)

Przypadki magicznika Aktusa. Pościg (ELIMINACJE 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przypadki magicznika Aktusa. Pościg (ELIMINACJE 2011)

Poniższe opowiadanie jest kontynuacją tekstów "Gnoriusz dobija targu" oraz "Przypadki magicznika Aktusa. Wyrok".

 

Przypadki magicznika Aktusa. Pościg

Magicznik Aktus dawał nogę przez wrzosowisko, a że dawanie nogi nie wchodziło w zakres jego codziennych obowiązków, pomstował na tę czynność przeokrutnie. Cóż jednak było robić, skoro w świetle prawa prefektury był skazańcem zbiegłym sprzed oblicza sądu? Miał zatem dwa wyjścia: gnicie w lochu lub ewakuację.

Niestety za uciekinierem wysłano osiem zastępów lokalnej straży, które podzieliwszy się na zorganizowane grupki jęły przetrząsać okolice miasta. Zgrają tą dowodził Buleliusz von Dyrt, najtwardszy z szeryfów prefekta. Człek ów słynął z wyjątkowej zaciekłości, wyjątkowej nieprzekupności, wyjątkowej postury i kilku innych wyjątków, którym dorównać mógł tylko wyjątkowy brak manier, z którego stróż prawa również był wybitnie znany.

Aktus oddałby głowę, że Buleliusz nie spocznie, dopóki nie doprowadzi magicznika przed oblicze sądu. A że zbieg nie miał najmniejszej ochoty być nigdzie doprowadzanym, musiał ekspresowo wymyślić sposób na wymknięcie się pościgowi.

Póki co nie przychodziło mu jednak do głowy nic skuteczniejszego niż szybkie przemieszczanie się w jednym kierunku. I tak Aktus, podkasawszy szatę, sadził susy przez pustkowie, zdecydowany dotrzeć do majaczącej w oddali linii lasu. Za lasem znajdowały się bowiem łąki, a dalej przebiegała granica z księstwem Tularii, do którego nie sięgały wpływy prefekta. Gdy już uciekinier tam dotrze, poprosi o azyl, a potem znajdzie sobie jakiś przytulny kąt i rozkręci działalność czarousługową. Tak, to był dobry plan. Gorzej, że uwzględniał biegi długodystansowe.

– To upokarzające – pomstował Aktus przeskakując niemrawy strumyk, który przeciął mu drogę. – I niedorzeczne – zawarczał, gdy dostrzegł, ile rzepów zdążyło przyczepić się do jego stroju. Słomkowy kapelusz zsunął mu się na kark, a torba z dobytkiem obijała o plecy. Magicznik zdążył upchnąć do niej tylko kilka sucharów i gruby plik najcenniejszych weksli, które przechowywał na czarną godzinę, lecz i tak miał wrażenie, że bagaż zaczyna mu ciążyć jak młyńskie koło.

Nie było wyjścia – przyszedł czas na chwilę odpoczynku.

Jednak jak na złość w tej samej chwili gdzieś z tyłu rozległ się tubalny okrzyk:

– Tam jest, czaropluj jeden!

Aktus zerknął gorączkowo przez ramię, ale jedyne, co dostrzegł to kilka małych, ludzkich postaci. Ostatkiem sił popędził dalej. Krew huczała mu w skroniach, a każdy oddech zaczynał przypominać picie wrzącego oleju. Ech, gdyby miał choć chwilę, by się zatrzymać i przygotować wzmacniające zaklęcie! Niestety, każda sekunda była teraz zbyt cenna.

Istniała jeszcze jedna możliwość, ale magicznikowi tylko raz w życiu zdarzyło się rzucać czar w biegu. Broda i brwi odrosły mu wtedy dopiero po pół roku. Teraz przebierał więc nogami najszybciej jak umiał.

Niestety, linia drzew zdawała się tkwić w miejscu, podczas gdy odgłosy pościgu stawały się wyraźniejsze i, co gorsza, zaczęły dochodzić niemal zewsząd.

– Szybciej, do diaska! – wykrzyknął ktoś z boku. – Drań zwiewa do lasu!

– Gdzie łucznik? – wrzasnął ktoś z drugiej strony.

– Z tyłu został, ma zadyszkę!

Aktus rozejrzał się gorączkowo. Kilku zbrojnych w pełnym rynsztunku pędziło tuż za nim. Wyglądali jakby właśnie szturmowali pozycje wroga, choć graniczyło z cudem, że żaden z nich jeszcze nie zaplątał się w gąszcz pasków i sprzączek, które na sobie dźwigali.

„Psubraty chcą mnie oskrzydlić" – pomyślał magicznik – „Nic z tego!"

Drzewa były coraz bliżej. Aktus liczył, że w lesie uda mu się zgubić pościg – znał kilka sztuczek, których swego czasu nauczył go znajomy druid. Jeszcze kilkadziesiąt kroków i zbrojni będą potrzebowali nie tylko łucznika, ale co najmniej brygady drwali, by schwytać zbiega. Jeszcze tylko kawałek.

Magicznik był już niemal w gęstwinie, gdy nagle coś się w niej zakotłowało i z zarośli wyszły mu na spotkanie dwie osoby.

Pierwsza z nich też była magicznikiem – Aktus rozpoznał to po wyhaftowanym na płaszczu godle cechu i sposobie, w jakim mężczyzna przebierał ukradkiem palcami prawej dłoni, jakby cichaczem przygotowywał zabójcze zaklęcie. Jegomość był niemal całkiem łysy, nie licząc niewielkiego koka ciemnych włosów, który wyrastał mu z czaszki na podobieństwo czubka ratuszowej wieży.

Widok był dość osobliwy, lecz Aktusz szybko o nim zapomniał, skupiając się na towarzyszu napotkanego człowieka. Ten bowiem przewyższał kompana wzrostem o dobre dwie głowy, a barki miał tak szerokie, że w noszony przezeń kaftan spokojnie weszłoby dwoje ludzi. Osobnik miał rude, przeraźliwie sumiaste wąsy – tak długie, że ich końce powtykał sobie za uszy, jakby obawiając się zamoczenia ich w zupie. U pasa tkwił mu zaś miecz rozmiarów dyszla od karocy. Aktus nie miał wątpliwości, kim jest jego właściciel.

– No proszę, zacny pan Buleliusz – wysapał, przystając.

– A żebyś wiedział, kuglarski patałachu – zahuczał tamten. – A to Pepruton Sefrus, magicznik Pierwszej Kategorii – wskazał na towarzysza – posiadacz poczwórnej licencji

i osobisty czarodoradca prefekta, więc nie próbuj głupich sztuczek. Myślałeś, że ośmieszysz majestat sądu i weźmiesz nogi za pas? Niedoczekanie twoje!

– Cóż, trzeba mieć w życiu jakieś marzenia.

W tej samej chwili nadbiegli zbrojni, otaczając Aktusa bezładnym półokręgiem.

– Ocho, przybyła kawaleria – skwitował magicznik, omiatając wzrokiem ich czerwone z wysiłku twarze.

– Żartuj, póki możesz – Buleliusz wykrzywił się w jadowitym uśmiechu. – Wracasz

z nami, trybun ma z tobą do pogadania, ty guguło niedojedzona!

– Już wyszedł ze skrzyni?

– Wyszedł. I zrobił w niej miejsce dla ciebie. Więc pamiętaj o manierach, bo możemy cię do niej wpakować i przypadkiem upuścić do jakiegoś zacisznego bagna.

– Brzmi obiecująco.

– Dość tego – rozeźlił się szeryf. – Aresztować go! – skinął na zbrojnych, po czym zwrócił się do Peprutona. – Rzuć coś na drania, żeby się nie szarpał.

– Wedle życzenia – mruknął tamten i jął kreślić w powietrzu chaotyczne znaki rękami.

– Chwila, moment! – wykrzyknął Aktus. – Przecież mogę pójść po dobroci, wystarczyło poprosić – dyskretnie zerknął w stronę lasu. Do najbliższych zarośli miał kilkanaście kroków, a zbrojni bali się czarów, więc stali zbyt daleko, by go od razu pochwycić. Wystarczyło wyminąć Buleliusza. Gorzej, że do takiego manewru najlepszy byłby opancerzony rydwan.

– Ja cię o nic prosić nie zamierzam, espadrylu wyświechtany! – wykrzyknął olbrzym. – Poleziesz z nami, choćbyśmy mieli cię nieść w kawałkach!

– To wbrew przepisom o dobrym traktowaniu aresztantów – odparł Aktus, robiąc niewielki krok w stronę drzew. Tamci chyba się nie zorientowali. – Tak samo jak fakt, że kolega Pepruton właśnie próbuje na mnie rzucić Kajdany Smutnego Ognia, których używanie jest w tej prefekturze zabronione od dobrych dziesięciu lat.

– Wcale nie! – zaprotestował drugi magicznik, zamierając z uniesionymi rękoma.

– Dobra, dobra – rzucił Aktus, wykonując kolejny krok. – Nie zgrywaj mi tu niewiniątka, wszyscy wiedzą, co jest na Liście Zaklęć Zakazanych. Zna ją każdy magicznik

w promieniu stu mil. Albo więc przyjechałeś z daleka, albo prefekt gwiżdże na przepisy, które ustanowił jego poprzednik. Co pan na to? – zwrócił się do Buleliusza.

Szeryf spąsowiał.

– Zamilcz, do kroćset, albo po powrocie do miasta każę cię dodatkowo wychłostać!

– Masaż pleców poprawia krążenie – zauważył Aktus. – A tobie, kolego, kto przyznał Pierwszą Kategorię? – przeniósł wzrok na Peprutona. – Jak chcesz kogoś złapać, to nie odstawiasz przed nim baletu, tylko sięgasz, po któryś z Czarów Błyskawicznych. Są toporne, ale skuteczne.

– Znam je wszystkie! – obruszył się tamten.

– Świetnie! W takim razie ten cię nie zdziwi – Aktus szepnął coś pod nosem i pstryknął palcami.

Zaiste, efekt był natychmiastowy.

Coś przeraźliwie zagwizdało, a potem tuż nad głowami ludzi rozpętała się kakafonia dziesiątek wielobarwnych eksplozji. Świat zamigotał na żółto, zielono i czerwono, a na ziemię posypały się kolorowe iskry.Aktus zawsze uważał, że noworoczne fajerwerki mało komu wychodzą tak efektownie jak jemu.

Tym razem jednak zgromadzeni ludzie nie byli w nastroju do ich podziwiania. Zbrojni w panice rzucili się plackiem na wrzosy. Spłoszony Pepruton zrobił kilka kroków wstecz, a w efekcie potknął się i przewrócił jak długi. Jedynie Buleliusz zachował resztki zimnej krwi, pozostając na miejscu. Odruchowo osłonił jednak twarz dłonią. To wystarczyło.

Przy wtórze kolejnych wystrzałów Aktus dał susa w stronę lasu. Zręcznie ominął szeryfa i wpadł między zarośla. Pognał dalej na oślep licząc, że pirotechnika jeszcze na kilka chwil zdoła zatrzymać pościg. Roślinność była w tym miejscu dość gęsta, lecz magicznik nie zaprzątał sobie głowy poszukiwaniem ścieżki. Gałęzie smagały go po twarzy, zahaczając o brodę i ubranie, lecz on myślał już tylko o tym, że do łąk Tularii zostało mu nie więcej niż półtorej mili. Przy odrobinie szczęścia jeszcze dziś wieczorem usiądzie w przytulnej winiarni, gdzie wśród fajczanego dymu i dźwięków lutni będzie mógł ukoić skołatane nerwy…

– Łapać go, do kroćset! – rozległo się gdzieś w tyle.

No tak, wino musiało jeszcze zaczekać. Aktus zacisnął zęby, nie zwalniając kroku.

Buleliusz podzielił zbrojnych na dwie grupy i rozstawił na skrzydłach, a sam skoczył w gęstwinę tam, gdzie przed chwilą znikł uciekinier.

– Za mną, lebiegi! – zagrzmiał przez ramię na pozostałych. Tamci skwapliwie poszli w jego ślady. Także Pepruton, który właśnie zdołał się podnieść i otrzepać szatę z pyłu, wolał nie kwestionować rozkazu. Szeryf może i nie miał pojęcia o czarach, ale zawsze mógł przekazać prefektowi kilka słów o kompromitacji magicznika. A to by oznaczało koniec kariery na salonach.

Tymczasem Buleliusz pędził przez las niczym rozpędzona konnica. Tratował zarośla, łamał gałęzie, a w miejscach, których pokonanie sprawiało mu największe trudności, torował sobie drogę mieczem, wywołując traumę u miejscowej fauny. Raz czy dwa zdawało mu się, że daleko przed sobą dostrzega Aktusa, ale od razu widok zasłaniały mu kolejne pnie i liście. Co rusz oglądał się też za siebie sprawdzając, czy Pepruton dotrzymuje mu kroku. Magicznik co prawda nie wyglądał na zaprawionego w walce, ale mógł jeszcze okazać się wcale przydatny. Szeryf najchętniej wsadziłby nieudacznika do lochu razem ze zbiegiem, ale nie bez kozery mędrcy mawiają, by ogień zwalczać ogniem. „A cholernych czaroplujów, innymi cholernymi czaroplujami" – dodał w myślach Buleliusz.

– Szybciej, do stu tuzinów zapchanych latryn! – pohukiwał na towarzysza z mocą, od której z drzew odpadał kora.

Pepruton trzymał się z tyłu, to znikając między krzakami, to na powrót się z nich wyłaniając. Twarz miał czerwoną z wysiłku i dyszał jak kowalski miech, lecz wciąż parł do przodu. Tylko raz szeryf musiał przystanąć i zaczekać na nieszczęśnika, który najwyraźniej utknął w wyjątkowo gęstych zaroślach. Przez moment dolatywały z nich odgłosy szamotaniny, ale już po chwili ściana zieleni wypluła magicznika, który skruszony bąknął coś o problemach technicznych, poprawił zdefasonowany kok i ruszył w dalszy pościg.

Tymczasem zbrojni dziarsko sunęli przed siebie, strojąc groźne miny i wymachując orężem. Gdyby z podobnym rozmachem przyszło im przemierzać ulice miasta, co bardziej strachliwi przechodnie już dawno wzięliby nogi za pas, gospodynie pozatrzaskiwały okiennice, a kupcy zwinęliby kramy i załadowali towary na wozy w obawie przed nadciągającą wojną. Przyroda jednak przyglądała się tym manewrom niewzruszenie, co rusz stawiając na drodze wojaków a to bezczelne pnącza, a to zdradzieckie korzenie. Żołnierze potykali się, plątali, brnęli jednak dalej, pchani już chyba tylko perspektywą żołdu i strachem przed gniewem szeryfa.

Wtem jeden z nich wrzasnął:

– Tam jest!

Przystanęli wszyscy, jak jeden mąż – lewe i prawe skrzydło, a także Buleliusz z magicznikiem. I wszyscy, jak jeden mąż powiedli wzrokiem najpierw w stronę krzyczącego żołdaka, którego w gęstwinie wcale nie było łatwo wypatrzeć, a następnie we wskazywanym przezeń kierunku.

Rzeczywiście, zbieg się odnalazł.

Niewiele brakowało, a przeoczyliby go, znajdował się bowiem daleko po lewej i trzeba było sporo szczęścia, by dostrzec jego sylwetkę wśród drzew. Aktus biegł, nie oglądając się za siebie. Las był tam dużo rzadszy, a między pniami prześwitywała już gdzieniegdzie zielona, połać łąki.

– Za nim, do diaska! – rozkazał Buleliusz. – Psubrat zaraz będzie na granicy!

Pościg skręcił i na przestrzeni kilkudziesięciu kroków zamienił się w bezładną grupę uzbrojonych sprinterów. Nikt już nawet nie próbował trzymać prowizorycznego szyku – wszyscy pognali przed siebie jak psy za lisem.

Kilka chwil później wypadli na otwartą przestrzeń.

Łąka była rozległa, porośnięta niewysoką trawą i kolorowymi chaszczami, z których pożytek mieli głównie okoliczni zielarze. Przecinał ją rząd drewnianych palików, do których przybito niewielkie, wściekle żółte tabliczki z godłem Tularii, przedstawiającym cytrynę niesioną przez cztery kruki. Za tą symboliczną granicą zaczynało się księstwo – w oddali dało się dostrzec kamienny trakt oraz fragment murów najbliższego miasta.

Tymczasem Aktus był już w połowie drogi do najbliższego słupka. Jeszcze kawałek

i będzie bezpieczny. Jeszcze tylko kilka kroków i przestanie podlegać prawu prefektury Tinmar. I choćby zatrzymał się za tuż za granicą w zasiągu rzutu nożem lub strzału z łuku, Buleliusz będzie mógł co najwyżej wyskubać sobie wąsy z bezsilności.

– Zatrzymaj go – mruknął szeryf do Peprutona.

Tamten skinął głową i zakręcił dłonią w powietrzu, drugą zaciskając w pięść.

Aktus potknął się i przewrócił jak długi, na moment znikając wśród traw. Wstał, lecz do tego czasu pościg był już przy nim. Zasapani zbrojni otoczyli uciekiniera, a Buleliusz podszedł doń z wymalowaną na twarzy satysfakcją.

– Powinieneś startować w zawodach – rzekł.

Magicznik dyszał ciężko, oparłszy dłonie o kolana. W odpowiedzi zadarł jedynie głowę i posłał szeryfowi wymowne spojrzenie, w którym odraza mieszała się ze skrajnym wyczerpaniem. I czymś jeszcze, czego tamten nie potrafił nazwać.

– Prawie mu się udało – zauważył Pepruton, z którego oblicza zaczęła już znikać wywołana pościgiem purpura.

– Jutro wykończą nas zakwasy – rzucił jeden z wojaków.

Pozostali żołdacy wybuchnęli gromkim śmiechem.

– Dosyć zabawy – skarcił ich Buleliusz. – Zabrać tego patałacha. Nie będzie już podskakiwał? – spojrzał na Peprutona.

– Rzuciłem na niego Blokadę Ciszy. Nie uplecie zaklęcia przez najbliższe kilka godzin.

– Świetnie – rozpromienił się szeryf. – No to, bratku, idziemy na spacer – zamaszyście klepnął pojmanego w ramię. Aktus aż się zachwiał.

Zbrojni spętali magicznikowi dłonie. Próbował się wyrywać, ale było ich zbyt wielu. Gdy wreszcie dał za wygraną, ustawili go między sobą i poprowadzili z powrotem w kierunku lasu.

– Chyba jednak pochwalę cię przed prefektem – od niechcenia rzekł Buleliusz do Peprutona. – Chodźmy – ruszył za podwładnymi.

– Będę zobowiązany – odparł magicznik. – Idźcie, zaraz was dogonię. Wypatrzyłem tu parę przydatnych ziół, chętnie uzupełnię zapasy – kiwnął w stronę pobliskiej kępy traw, z której wyrastał pęk pokracznych kwiatów.

– Jak sobie chcesz. Miłego chwastobrania! – szeryf nawet się nie odwrócił.

Pepruton stał przez parę chwil, odprowadzając towarzyszy wzrokiem. A gdy już szerokie plecy Buleliusza zniknęły w lesie, wykonał w tył zwrot i spokojnym krokiem powędrował w stronę granicy.

Mijając słupek z godłem uśmiechnął się, nie przerywając marszu.

A potem z ciałem magicznika zaczęły się dziać rzeczy osobliwe. Kok stał się przezroczysty, po czym rozpłynął się na wietrze, a gładką twarz mężczyzny w kilka uderzeń serca pokrył siwawy zarost, który chwilę później zamienił się w okazałą brodę. Również ubranie uległo metamorfozie. Kotłowało się na właścicielu tak długo, aż przybrało postać długiej, ciemnej szaty i słomkowego kapelusza.

Aktus z początku martwił się, że pospiesznie rzucony kamuflaż nie utrzyma się długo, większość bowiem siły skupił na zamienieniu Peprutona w siebie samego, sztuczka okazała się jednak wcale skuteczna. Nadworny magicznik prefekta nie tylko wpadł w zaimprowizowaną zasadzkę w leśnych zaroślach, ale nawet nie zdążył obronić się przed tym, jak Aktus potraktował go najpierw Blokadą Ciszy, potem Tekstylną Iluzją, a wreszcie Przekleństwem Zajęczego Serca, które kazało Peprutonowi gnać przed siebie, jakby to on sam był celem nagonki.

Zaiste, trudno powiedzieć, kto dał temu partaczowi Pierwszą Kategorię.

– Dobra robota – pochwalił się Aktus, maszerując łąką w stronę traktu i miasta, które z daleka kusiło nowymi możliwościami. – Ale, do diabła, przed następną bieganiną skołuję sobie lepsze buty.

Już kilka dni później okazało się, że pomysł był pierwszorzędny.

 

 

Koniec

Komentarze

Przeczytałem wszystkie części. Dobra, porządna rozrywka. Czyta sie lekko i przyjemnie.

Pozdrawiam.

Z poślizgiem, ale dziękuję za opinię. :)

Naprawdę fajne :)

Dobre, ale zostawia jakiś taki... niedosyt. Ale rozumiem że to kwestia tego, że tekst jest fragmentem cyklu/większej całości. Fajnie byłoby zobaczyć takie klasyczniejsze fantasy w numerze specjalnym NF, a chyba wśród tekstów eliminacyjnych nie masz większej konkurencji w tym względzie, większość osób stawiało na fantasy "psychologiczne" albo "miejskie". A tu mamy magiczników, zaklęcia, fajnie wykreowany świat. Tekst jest solidny, chociaż nie doskonały, ale szósty zmysł mi mówi, że w zanadrzu trzymasz coś lepszego :P

Bardzo fajny... fragment dłuższego opowiadania. Nie czytałam wcześniejszych części historii Aktusa i przez to tekst wydał mi się wyrwany z kontekstu. W zasadzie nie ma w tym nic złego. W tym fragmencie udowodniłeś, że potrafisz zapewnić czytelnikowi rozrywkę na wysokim poziomie. Bardzo lubię klasyczne fantasy (zwłaszcza takie z jajem) i nie ukrywam, że brakuje mi go w NF. Wielka, wielka szkoda, że nie zdecydowałeś się na tekst bardziej rozbudowany, zamknięty, kompletny. To jest niestety tylko próbka. Mimo to nie wykluczam, że zagłosuję na Ciebie. Zostało mi już tylko kilka konkursowych tekstów do przeczytania i jeszcze nie chcę się określać. Idealnie "wstrzeliłeś" się w mój gust i jestem ciekawa, co przygotowałbyś do numeru. Na razie daję 5 i czytam dalej :) 

Oceniłam na 2. Przede wszystkim dlatego, że opowiadanie nic nie wnosi. Kolejne opowiadanie bez puenty, będące opisem przygody/przygód bohatera. W dodatku infantylnych. Jedym słowem - słabo. I nie jest to złośliwość ;), ale Eliminacje to rzecz poważna i powinny wygrać naprawdę wartościowe opowiadania.

A mnie się podobało. Bardzo sympatyczny tekst. Polubiłem nawet głównego bohatera magicznika Actusa i chcę więcej jego przygód, ale nie tu. Nie w wersji elektronicznej, lecz wydrukowanej w NF. Pozdrawiam. Oceniłem na 5.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nowa Fantastyka