- Opowiadanie: Smok_Feniks - Czarny Wilk cz.1

Czarny Wilk cz.1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czarny Wilk cz.1

-… To nie ma najmniejszego sensu.

Puszcza skąpana w mroku, ścieżki dosłownie wymyte z widoczności. Można przypuszczać, że za każdym drzewem czeka jakaś niemiła niespodzianka, w postaci jakiegoś stwora. Wędrowcy ani myśleli potwierdzać tą teorię. Wszędzie było cicho. Niebezpiecznie podejrzanie cicho. Gdyby nie tupot twardych buciorów, zapewne dzwoniłoby w uszach.

– To nie ma sensu – Powtórzył Idoco – Lepiej rozpalmy tutaj ognisko i przeczekajmy tę noc.

– Im szybciej wyjdziemy z tego przeklętego, porośniętego pustkowia bez oznak cywilizacji, tym lepiej. Z drugiej strony, mnie też zmęczyło to ciągłe chodzenie w kółko. Stwierdził Tomode.

– Skąd wiesz, że krążymy?

– Nie wiem. Ale mam niemiłe uczucie, że przechodziliśmy tędy co najmniej 5 razy.

– Musimy się w tej chwili zatrzymać. Masz krzemienie, prawda?

– Jasne, że mam. Ty możesz iść poszukać jakiegoś suchego drewna. To będzie trochę trudne, przeklęte deszcze… Gdy rozpalimy ognisko to poszukamy "czegoś" na czym moglibyśmy się położyć.

Idoco szybko zdjął z siebie ciężki tornister. Potem, prawie na oślep szedł w głębie puszczy. Wysoko unosił stopy, by się o nic nie potknąć. Domyślił się, że stąpa po jakiś gałązkach, bo z każdym krokiem coś z trzaskiem pękało. Wydawało mu się, że jest coraz ciemniej. Zaczął iść powoli. Z jękiem zaczął otrzepywać spodnie z różnych roślinek, które się przyczepiły. Po chwili marszu z ulgą stwierdził, że zbliża się do polany, gdzie jest mniej drzew, a światło księżyca pozwalało wreszcie więcej dojrzeć. Uznał, że tam, gdzie się znajduje może być wiele suchego drewna. Zaczął więc na spokojnie przeszukiwać teren, zapominając w jednej chwili o zagrożeniach. Jedno z tych zagrożeń właśnie wpatrzyło się w niego…

Tomode wyciągnął koce i położył je na suchym gruncie. Krzemienie położył obok. Ciemność puszczy bardzo go niepokoiła. Nienawidził być sam. Z niecierpliwością wyczekiwał na Idoco, klnąc w myślach. Gdyby nie jego przyjaciel, nigdy by nie dał się namówić na tę wyprawę. Opatulił się jednym z koców.

– Cholera jasna… kiedy on wróci? Niepokój Tomode był słuszny.

Miał się o co obawiać. Jak mógł wysłać samego Idoco w ciemny las po drew, wiedząc, że na każdym kroku mogą czaić się bestie? Tyle szczęścia, że zabrał ze sobą broń. Zamknął oczy…

… Idoco leżał ranny na ziemi. Mimo bólu, wciąż trzymał miecz w dłoni. Z zaciśniętymi zębami starał się zignorować cierpienie i wstać. Ciężko oddychał. Kilka metrów od niego stał dziwny stwór. Miał okrwawione kły i pazury. Nie szczędził siły, by pozbawić swego przeciwnika życia; potwór przypominał wilka. Jednak nie był wilkiem, ani – według przypuszczeń Idoco – wilkołakiem. Zwierzę zawarczało groźnie i ukazało kły w odpowiedzi na ruch wędrowca. Idoco resztkami sił uniósł miecz i czekał na najmniejszy krok bestii. Gdy ta nadbiegła w dzikim szale, ten machnął mieczem najsilniej jak tylko pozwalała mu na to wola życia. Gdy ten myślał, że zaraz zginie, usłyszał dźwięk charakterystyczny przy ciężkim upadku. Ujrzał ciało wilko-podobnego stwora, które bezwładnie leżało na mokrej, wygniecionej trawie. Ta chwila trwała jedynie kilka sekund. Upuścił miecz; czerwona od krwi klinga bezgłośnie uderzyła o podłoże. Idoco z jękiem osunął się na ziemię, obok swojego niedoszłego zabójcy. Przez chwilę nadal wpatrywał się w ciało tej groźnej istoty. Podłużna, krwawa rana przebiegała po jej gardle, wynik ostatniego, najsilniejszego ciosu. Wędrowiec nagle zapomniał o bólu. Czuł, jak opuszczają go resztki siły. Potem, nie odczuwał już nic. Zamknął oczy…

– Co się z nim dzieje? Szepnął Tomode.

Obóz był już praktycznie gotowy. Brakowało już tylko ogniska. Wystraszyła go dłuższa nieobecność przyjaciela. Ileż można szukać suchego drewna? Nie uszedł daleko, gdy nagle wpadł na drzewo. Mrok był niezwykle denerwujący. Szczególnie dla Tomode. Zrobiłby wszystko dla odrobiny światła. Nie widział nawet, po czym chodził, a już na pewno nie widział tego, na co miał wkrótce wpaść. Jęknął z wyraźną goryczą, miał wrażenie, że przeszukuje cały las za kimś, dla kogo oddałby życie. Wtedy ujrzał światło przed sobą. Po wielu niekończących się chwilach, doszedł do polany leśnej. Zauważył znajomą postać… i pobiegł ku niej wyraźnie przestraszony, obawiając się najgorszego.

– Idoco! Wszystko gra?!

Gdy nie uzyskał odpowiedzi, zaczął się przyglądać jego ranom. Krew Idoco splamiła większą część jego ubrań. Wielki stwór obok także przykuł uwagę Tomode. "Co to jest, do cholery?" Jednak bardziej interesował go stan przyjaciela. Obwiniał się w duchu za swoją głupotę. Mógł pójść razem z nim, a być może nie doszło by do takiej tragedii! Podniósł towarzysza wypraw i ponownie próbował go obudzić. Bez skutku. Musiał szybko zabrać go do obozu. Przez chwilę nawet nie pomyślał o bestii, o której nigdy nie słyszał, ani nigdy nie widział. Niósł Idoco na rękach; po niedługiej chwili znów byli w obozie. Poszło szybciej, ponieważ Tomode tym razem znał drogę. Zrobiło się jaśniej. Ścieżka była już o wiele bardziej widoczna. Położył Idoco na kocu. Rany obwiązał jakimś materiałem, które wygrzebał z tornistra. Potem wziął z okolicy nieliczne suche drewna i krzemieniem rozpalił ognisko. Poszukiwania odpowiedniego drewna zajęło sporo czasu, bo wszystko było mokre od ostatniego deszczu, ale wkrótce obaj towarzysze mogli się ogrzać przy ciepłym ognisku. Po niecałej godzinie Idoco zbudził się wreszcie. Nieprzytomnym wzrokiem zmierzył okolicę. Odezwał się takim głosem, jakby nic nie pił od ostatnich dwóch dni:

– Tomode…?

– Nareszcie się obudziłeś! Gdy cię ujrzałem tam na polanie, myślałem, że już po tobie – Powiedział uradowany przyjaciel – Z czym ty tam walczyłeś?

– Ja sam nie wiem. Wyglądał jak wilkołak. Ale to nie był wilkołak. Za duży… i w ogóle bardzo się różnił od niego. Nie pod względem wyglądu.

– Ważne, że jesteś cały. Westchnął Tomode.

– Widzę, że wyręczyłeś mnie w zbieraniu drewna – Powiedział z lekkim uśmiechem – Nie wybiegałeś się pewnie za bardzo, prawda?

Tomode roześmiał się. Dopiero teraz poczuł wilgoć na swoim ciele i zerknął na ubrania; były całe od krwi rannego przyjaciela. Twarz przybrała bardziej ponury wygląd. Przypomniał sobie nagle wygląd tego potwora, którego zauważył przy Idoco; zapamiętał wilczą sylwetkę ciała, długie jak na zwierzę łapy, potężne pazury długości ludzkiego palca, kły jak u tygrysa, oraz ślepia, których nie sposób nie wyróżnić spośród tych najstraszliwszych części ciała tej istoty. Dodatkowo, te wilkowate stworzenie było wysokie na tyle, by spojrzeć w oczy osobie stojącej na niedużej drabinie. Spojrzał na swego towarzysza. Spał. Nadal ciężko oddychał. Mimo tych bandaży, nadal wyglądał kiepsko. Szmaty przesiąknęły od krwi, a nie wiadomo, co będzie rano. Właściwie, to ciemny firmament już ustępował jutrzence. Las wydawał się bardziej przyjazny, niż w ciągu ciemniej nocy. Po kilku następnych godzinach ognisko zgasło; obaj panowie spali w najlepsze na kocach, nie zdołała ich zbudzić nawet zimna i wilgotna mgła, która się stworzyła od mokrego od deszczu trawnika. Ptaki rozpoczęły swój poranny koncert. Zwierzęta pochowały się w najdalszych zakątkach puszczy, szukając pożywienia. Nikt by nawet nie przypuścił, że w tak "przyjaznym" środowisku odnajdzie się choć jednego potwora, który nie pasuje do otoczenia… pierwszym, który się zbudził był Idoco. Zmusił się, by wstać, choć potężny ból trawił jego ciało niczym wewnętrzna pochodnia. Miał trudności z poruszaniem się. Dopiero teraz, gdy było jasno, zauważył swoje rozległe rany; był cały pokryty różnym materiałem, żaden z wędrowców nie zabrał autentycznych bandaży. Nakrył się kurtką i zbudził Tomode.

– Wstawaj, pora ruszać. Musimy się jeszcze dziś dostać do miasta.

– Dobrze się czujesz?

– Szczerze mówiąc niedobrze. Wielu w stanie takim jak mój trafiłoby do szpitala. Spakuj rzeczy.

– Wiesz co…? Sądzę, że kogoś bardzo zainteresują te potwory. Wielu ludzi uważa, że w tych lasach jest bezpiecznie. He, jesteś żywym dowodem na to, że tu coś grasuje. Zaśmiał się Tomode.

– To nie jest śmieszne! Naburmuszył się Idoco.

– Musimy ostrzec ludzi przed nimi. Pośpieszmy się!

Światło jutrzenki oświetliło im dalszą drogę do miasta. Nagle niebo pociemniało od deszczowych chmur. Tak, znowu zaczynało padać. Jednak tym razem był to przyjemny deszcz. Ciepły deszcz. W tyle wędrowcy zostawili kolejne połacie lasu. Dalej było już tylko mniej drzew, a po chwili ogromna łąka. Deszcz spływał po płaszczach; Idoco z każdą chwilą wracała chęć życia. Przez większą część drogi nie rozmawiał ze swym towarzyszem. Woń deszczu unosiła się nad otoczeniem. Szare chmury wędrowały kolejnymi chwilami w głąb kraju. Idoco zerknął za siebie. Zostawił razem z Tomode nieprzyjazną puszczę w tyle. Zamknął oczy…

 

C.D.N

Koniec

Komentarze

<anal-i-zator mode on>

-... To nie ma najmniejszego sensu.

Święte słowa!

Puszcza skąpana w mroku, ścieżki dosłownie wymyte z widoczności.

Autor(ka) lubi łazienkowe porównania. Nawet jeśli niezbyt pasują.

za każdym drzewem czeka jakaś niemiła niespodzianka, w postaci jakiegoś stwora

Za każdym drzewem? To chuderlawe te stwory są.

Wędrowcy ani myśleli potwierdzać tą teorię.
Za to gorąco jej zaprzeczali. A tak poza tym, to TĘ, nie TĄ.

- Im szybciej wyjdziemy z tego przeklętego, porośniętego pustkowia bez oznak cywilizacji, tym lepiej.
Lepiej pójść do bezdrzewnego gaju z oznakami.

- Musimy się w tej chwili zatrzymać.
- Czemu?
- Chcę siusiu!

Gdy rozpalimy ognisko to poszukamy "czegoś" na czym moglibyśmy się położyć.

Ziemi?

Potem, prawie na oślep szedł w głębie puszczy. Wysoko unosił stopy, by się o nic nie potknąć. Domyślił się, że stąpa po jakiś gałązkach, bo z każdym krokiem coś z trzaskiem pękało. Wydawało mu się, że jest coraz ciemniej.
Od jakiegoś czasu nie widzi co pod nogami, a mimo to „coraz ciemniej"?

Zaczął iść powoli.
Przedtem szedł szybko. Po omacku w lesie wysoko podnosząc nogi. Kolejny twardziel.

Z jękiem zaczął otrzepywać spodnie z różnych roślinek
Tak? Roślinek? Skąd wie, co to, jak nic nie widzi?

Po chwili marszu z ulgą stwierdził, że zbliża się do polany, gdzie jest mniej drzew
Myślałby kto, że zwykle na polanach jest więcej drzew niż dookoła...

Uznał, że tam, gdzie się znajduje może być wiele suchego drewna.
Na polanie po deszczu. Naiwniak.

Ciemność puszczy bardzo go niepokoiła.
To było takie niepokojące! Z reguły puszcze nocą są rozświetlone.

<anal-i-zator mode off>

Doradzam gruntowną korektę logiczno-stylistyczną tekstu.
Odradzam publikowania kolejnych odcinków.

Niczego aż tak złego, niegodziwego nie uczyniłem, by skazywać się na męki czytania takiego tekstu.
Urtur też szybko wymiękł...

"Wszędzie było cicho. Niebezpiecznie podejrzanie cicho. Gdyby nie tupot twardych buciorów, zapewne dzwoniłoby w uszach." yyyyyy... to cicho, czy słychać tupot buciorów? Jak słuchać, TUPOT, jak Boga kocham, to jak może być cicho?

Straszne niechlujstwo.

Mniam, nie znasz się. :p To był cichy tupot na mokrej od deszczu ziemi. Ale nie za bardzo mokrej bo wtedy zamiast upotu byłby mlaskot.

Czego się obaj czepiacie? Przecież to fantastyka, więcej nawet, to fantasy...

Taaaa... Idę. Muszę skonsultować z lekarzem albo z farmaceutą :)

Czyżby długotrwałe zażywanie --- ee... --- wielokrotne czytanie pewnego typu tekstów mogło zagrażać?

Twoje opowiadanie zostało zanalizowane na:
http://niezatapialna-armada.blogspot.com/2011/03/115-bigos-fantastyczny-czyli-czarna.html

Zapraszamy!

Nowa Fantastyka