- Opowiadanie: smaku - W poszukiwaniu nieśmiertelności

W poszukiwaniu nieśmiertelności

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

W poszukiwaniu nieśmiertelności

Rozdział. 1 – „W drodze do pamiętnika”

 

…Stali ze spuszczonymi głowami, wpatrzeni ze smutkiem w świeży grób swojego przyjaciela. Mnóstwo pytań i wątpliwości przelatywało przez ich umysły. Pochyleni teraz nad zakopanym trupem człowieka, który chcąc nie chcąc miał pewien wpływ na ich własne życie, zastanawiali się co tak naprawdę się wydarzyło.

Jesienny wiatr grał na liściach klonów. Mokli tak chyba z godzinę, zapominając o upływającym czasie. Żaden z przyjaciół nieboszczyka nie potrafił przełknąć tego, co się stało. A stało się jasne, że ich dawny szkolny kolega nie żyje.

 

– Co mu się przytrafiło? Był taki młody.

– Nie mam pojęcia. Wiecie, że spędził kilka tygodni w szpitalu psychiatrycznym i nie raz mówił o samobójstwie. Wcześniej czy później musiało się tak skończyć. Tylko doprawdy nie mogę uwierzyć, że to już koniec.

– Pamiętacie, wiele razy mówił o swoich notatkach. Gdyby udało nam się do nich dostać, może dowiedzielibyśmy się, co tak naprawdę się wydarzyło?

– Boże, on naprawdę się zabił!

– Skoczmy jutro po pracy do jego rodziców i zapytajmy, czy nie pozwoliliby zerknąć na jego komputer. Może ma gdzieś tam swoje zapiski.

– Najlepiej zadzwonię do nich dziś wieczorem i ewentualnie umówię się na jutrzejszą wizytę – zaproponował Marek, który zawsze lubił konkretne sprawy i zdecydowanie działanie.

– Dobrze. Tylko daj znać w miarę szybko, jak ci poszło – grupa zgodnie przyjęła propozycję Marka.

– Strasznie ciekawi mnie ta historia – odezwała się Ela. Podobno profesor, który go leczył zamierzał nawet opublikować jego teksty. Coś szczególnego musiało się wydarzyć, że zdecydował się na tak drastyczny krok…

 

Zapadła chwila ciszy. Każdy z nich miał swoje własne przemyślenia, każdy z przyjaciół osobiście odczuł stratę starego kompana ze szkolnych lat, ale w tej chwili wszyscy czuli przede wszystkim rosnące podniecenie na myśl, że być może uda im się odkryć tajemnicę, jaką skrywał Arek. Uchylić zasłonę niewiedzy mogły tylko jego pamiętniki. Czy zdawali sobie wtedy sprawę, że dali się wciągnąć w jedną z najbardziej niebezpiecznych przygód ich życia? Gdyby nieboszczyk mógł teraz obserwować ich z góry, jak płoną ich inteligentne, lecz niewinne jeszcze umysły, miałby swoją nagrodę. Tak, jestem wszechwiedzącym narratorem i czasem będę występował w tej a czasem w innej roli – takiej, jaką on każe mi odegrać.

 

Zmoczeni popołudniowym deszczem, wsiedli do samochodów zaparkowanych przy bramie cmentarza i rozjechali się do swoich domów.

Marek usiadł wieczorem w fotelu, wyciągnął nogi przed sobą, nabrał głęboko powietrza do płuc i chwycił za telefon. Kiedy wykręcił numer rodziców Arka, usłyszał płaczliwy głos jego mamy: – Słucham – jej głos załamywał się.

– Dobry wieczór pani. Mówi Marek Marecki, przyjaciel Arka – wstrzymał na chwilę potok słów, żeby zarejestrować reakcję zrozpaczonej kobiety.

– Dobry wieczór. Czy mogę panu jakoś pomóc?

– Tak, właśnie dzwonię do państwa w pewnej bardzo delikatnej sprawie, związanej z pani synem. Nie wiem, czy powinienem, ale.. Arek, jak pani pewnie się orientuje pisał swój pamiętnik. I to od wielu lat.

– Tak. Pisał. A o co chodzi? Chce pan dostać te pamiętniki?

– No właśnie, mówiąc wprost, tak.

– Niestety, wiem tylko, że Arek wydrukował jakąś jego część i zawiózł profesorowi do Łodzi. Gdzie ma resztę – nie wiem, chociaż domyślam się, że trzymał to wszystko na swoim komputerze u siebie w pokoju.

– Czy zatem moglibyśmy z przyjaciółmi wpaść do państwa jutro po południu i sprawdzić, czy rzeczywiście te teksty tam są? Bardzo chcielibyśmy dowiedzieć się, co naprawdę się wydarzyło, a mamy powody sądzić, że Arek wiele ze swoich przemyśleń notował w prowadzonym dzienniku. Odczytanie tych zapisków pozwoliłoby nam rzucić odrobinę światła na całą sytuację.

– No nie wiem, to jego prywatne notatki, nie wiem, czy mi wolno. Porozmawiam o tym z mężem, dobrze? Proszę zadzwonić dziś przed dwudziestą drugą, albo jutro z rana.

– Dobrze, zrobię to na pewno. W takim razie jutro przed południem pozwolę sobie zatelefonować do państwa… Bardzo dziękuję i do usłyszenia.

– Do widzenia panu.

 

[…]

 

Niewielkie molo w kształcie litery T było bardzo wysłużone. Stare, spróchniałe deski ledwo utrzymywały ciężar spacerujących latem turystów. Stąpając nawet ostrożnie, można było nabawić się lęków, gdyż pod stopami słychać było skrzypienie a drewno uginało się jakby zaraz miało pęknąć. Do słupów przy molo umocowano kilka rowerów wodnych w jaskrawych kolorach. Cumowała tam jedna żaglówka, której linki z haczykami stukając na wietrze wydawały charakterystyczny dźwięk dla przystani. Delikatne fale uderzały o piaszczysto-kamienisty brzeg jeziora, kiedy Marek wszedł na pomost. Obrócił się żeby zobaczyć restaurację za swoimi plecami, teraz jednak zamkniętą na głucho. Złożone parasole na tarasie wyglądały żałośnie. Stoliki wydawały się dawno nieużywane. Całe szczęście, że drzwi do baraku ze sprzętem wodnym były lekko uchylone, więc można było mieć nadzieję na wypożyczenie rowerka na jakąś godzinkę. Już wcześniej upatrzył sobie czerwony rower na cztery osoby i mimo że miał zamiar płynąć sam, ten najbardziej przypadł mu do gustu. Zapukał do drzwi.

– „Proszę” – usłyszał w odpowiedzi chrapliwy, męski głos.

Wszedł do środka, rozejrzał się, lecz nie mógł wypatrzyć źródła głosu. Dopiero po chwili zza kotary w lewym rogu pomieszczenia wychylił głowę starszy mężczyzna z siwizną na głowie.

– Za momencik, już kończę – wycharczał.

Marek nie odpowiedział, tylko rozsiadł się wygodnie w fotelu dla klientów i podniósł ze stolika dzisiejszą gazetę. Chwilę wodził wzrokiem po nagłówkach artykułów, gdy zza kotary wyszedł uśmiechnięty pracownik wypożyczalni, zacierając ręce.

– Słucham pana? Żaglóweczka, rowerek wodny, łódka, kajak? Co pan sobie życzy? A może motorówka? Mamy jedną na składzie, w bardzo dobrym stanie, niedawno zamontowaliśmy nowiutki silnik.

– Chciałbym tylko rower wodny, ten czerwony, czteroosobowy, na godzinkę – Marek uciął potok słów staruszka.

– Oczywiście – pracownik wypożyczalni wyciągnął spod blatu stolika zeszyt – Pana godność?

Marek wyjął z kieszeni spodni dowód osobisty i podał go mężczyźnie. Ten spisał nazwisko, po czym odezwał się już dużo milszym głosem:

– Dobrze, panie Marku. A zatem proszę za mną.

Wyszli z baraku i udali się na molo. Pracownik wypożyczalni odwiązał linkę cumującą i przytrzymując ją polecił Markowi wejść na rower, co ten niezwłocznie uczynił. Linka została po chwili rzucona w stronę Marka, który tymczasem ulokował się na lewym siedzeniu. Złapał linkę, złożył ja na prawym siedzeniu, położył nogi na pedały i sprawnymi ruchami zaczął oddalać się tyłem od przystani. Kiedy wydostał się spomiędzy innych przycumowanych tam rowerów, wprawił pedały w ruch przeciwny i w ten sposób już przodem mógł wypłynąć na pełne jezioro.

 

Wyspa była dobrze widoczna na tle jeziora. Płynąc wprost na nią, zastanawiał się, co też starzec mógł robić za kotarą. Słyszał wiele niejasnych i tajemniczych opowieści o tej mieścinie, do której przyszło mu przyjechać a one wyostrzyły mu poczucie niepewności i podejrzliwości. Jednak zupełnie żadne rozwiązanie tej małej zagadki nie przychodziło mu do głowy, więc odrzucił ją od siebie i skupił się bez reszty na obserwacji zbliżającej się wyspy. Ten mały skrawek ziemi wychylający się ponad powierzchnię jeziora wyglądał z daleka jak zarośnięta krzewami i niskimi sosnami ludzka głowa. Piaszczysta powierzchnia tej „głowy” przypominała łysinę a jej szczególna wypukłość i krągłość nie pozwalała na inne skojarzenia. Jakieś 100 metrów od wyspy dostrzegł wreszcie stojącą pomiędzy drzewami małą, zniszczoną kapliczkę, która była aktualnie celem jego wyprawy. Opowiadano mu, że nocą pod kapliczką spotyka się miejscowa młodzież, żeby bawić się tu przy muzyce do białego rana. Ciekawe, dlaczego upodobali sobie właśnie to miejsce, które przecież całkiem nie nadaje się na tego typu imprezy? Kiedy rower uderzył o brzeg wyspy, powoli wszedł do płytkiej wody, po czym wciągnął rower bardziej w głąb lądu. Wolnym krokiem, nie spuszczając z oczu kapliczki, szedł w jej kierunku. Wydało mu się to śmieszne, ale w połowie drogi usłyszał nad sobą przeraźliwy krzyk jakiegoś ptaka. Czyżby mewa nad jeziorem? Dlaczego nie? W końcu któregoś lata widział mewy nawet w swoim rodzinnym mieście w centrum Polski, dlaczego więc nie tutaj?

Budynek stał na skraju małej polanki, gdzie widać było ślady biwakowania – puszki po konserwach, puste butelki po tanim winie, spopielony kawałek ziemi, znaczący miejsce po ognisku, niedopałki papierosów, papiery – generalnie śmietnik. Podszedł do frontu kapliczki, przyjrzał jej się dokładnie, po czym pociągnął za kłódkę na drzwiach, blokującą wejście do środka. – No to zaczynają się problemy – zastanowił się przez chwilkę, do kogo mógłby się zwrócić po klucz. – Może właściciel wypożyczalni będzie wiedział? Zanim jednak zdecydował się wrócić na stały ląd, postanowił obejrzeć jeszcze raz kapliczkę, tym razem z każdej strony. Małe okna wychodziły na trzy strony wyspy, a tam, gdzie znajdowały się drzwi nie było żadnych innych otworów. Zajrzał przez tylne okno. W środku panował straszliwy bałagan – właściwie wewnątrz ten mały budyneczek wcale nie przypominał już miejsca kultu, ale raczej zwyczajną szopę. Na środku pomieszczenia w podłodze znajdowała się drewniana klapa, której szukał. Wydawała się nie być zamknięta na jakikolwiek zamek. Po chwili namysłu wydało mu się bardziej stosowne dostać do kapliczki bez proszenia o klucz.

 

Uderzył łokciem w szybę. Pękła z trzaskiem, na ziemię posypały się odłamki szkła. Ostrożnie wyciągnął resztę ostrych kawałków z framugi. Wszedł zadowolony do środka, po czym od razu skierował się w stronę klapy. Klapa nie stawiała oporu – uniósł ją lekko i odrzucił w tył. Tak jak przypuszczał, do piwnicy prowadziły ceglane schody. Nie martwił go fakt, że w dole przebywało przed nim mnóstwo ludzi, gdyż żaden z nich z pewnością nie znał sekretu piwnicy, więc to, po co przyszedł musiało znajdować się na swoim miejscu. Z włączoną latarką w dłoni podszedł do przeciwległej ściany, gdzie po chwili poszukiwań ujrzał niewielki otwór w jednym z kamieni. Wyciągnął z kieszeni metalowy pręt, wpasował go w dziurę i zaczął przesuwać tajemne drzwi. Ściana odsunęła się na jakieś półtora metra i tyle wystarczyło. Po przejściu do drugiego pomieszczenia od razu rzuciła mu się w oczy niewielka, złota rzeźba Afrodyty, stojąca na kamiennym podeście. Zabrał ją czym prędzej, wybiegł na zewnątrz i po kilkudziesięciu minutach był z powrotem na przystani.

 

Starzec wyszedł z budynku, aby odebrać od Marka rower i stanął jak wryty, kiedy ujrzał na siedzeniu z tyłu kobietę ze złota.

– Skąd pan to wziął?

– Znalazłem. – Marek uśmiechnął się pełną gębą, ale staruszek, nie wiedzieć czemu, wyglądał na lekko zdenerwowanego:

– No dobra, zabieraj pan te swoje rzeczy i wynocha stąd!

Marek usłużnie usunął się z oczu staruszkowi i ze swoim łupem pomaszerował do samochodu stojącego na parkingu ośrodka wczasowego. Załadował rzeźbę do bagażnika, po czym ruszył w drogę powrotną do Warszawy.

 

Dojechał do swojego mieszkania na Mokotowie późnym wieczorem. Był tak zmęczony, że ledwo wgramolił się na pierwsze piętro, ale może to ciężar złotej Afrodyty tak go przytłoczył? Przyjemność odkrycia tajemnicy bogini postanowił odłożyć sobie na jutro. Postawił posąg w przedpokoju i udał się od razu do sypialni, gdzie szybko zrzucił z siebie ubranie i wskoczył pod kołdrę. Przebudził się nad ranem tylko po to, by skorzystać z toalety, po czym wrócił do łóżka i spał do południa. Dopiero, kiedy całkowicie sen go opuścił, wstał, założył czyste ciuchy i poszedł do przedpokoju przyjrzeć się lepiej swojemu znalezisku. Afrodyta miała doskonały, klasyczny kształt – wydatne piersi, krągłą pupę i zgrabne nogi. Pomyślał, że starożytni Grecy byli jednak mistrzami w oddawaniu piękna w kamieniu czy jak w tym przypadku w złocie. Był zachwycony. Ale to nie postać Afrodyty była w tej chwili najważniejsza, ale rzecz, która znajdowała się w jej wnętrzu. Wiedział o ukrytym schowku i zasadzie działania mechanizmu otwierającego. Pchnął jednocześnie obie piersi rzeźby i usłyszał cichy zgrzyt. Skrytka otworzyła się na brzuchu bogini. W środku leżał poszukiwany przez niego pamiętnik. Chwycił go i zaczął szybko kartkować. Omiatając wzrokiem kolejne akapity i czytając dokładniej niektóre z nich, czuł jak wzbiera w nim radość z osiągniętego sukcesu. Teraz trzeba niezwłocznie powiadomić znajomych – pomyślał, ciesząc się i drżąc z podniecenia. Wystukał w komórce numer Eli. Odebrała po kilku sygnałach.

– Cześć, Ela. Będziemy musieli spotkać się jak najszybciej. Wszyscy. Mam dziennik, więc powiadom resztę i przyjedźcie do mnie na Mokotów. Najlepiej zaraz po robocie. Ja w tym czasie zrobię dwie odbitki ksero i możemy zabierać się za studiowanie notatek.

– Dobrze. Zadzwonię do reszty i myślę, że przed wieczorem będziemy u ciebie. Trzymaj się. I uważaj na pamiętnik!

– Spokojna głowa. Nie pozwolę, żeby coś mu się stało. Tylko dwie odbitki. Mam znajomego, który pracuje tu niedaleko w zakładzie kserograficznym, więc wszystko powinno być ok.

– No to powodzenia. Hej.

– Cześć.

 

Marek włożył pamiętnik do niewielkiej, plastikowej torby, wziął dokumenty oraz klucze od mieszkania, po czym wyszedł do pobliskiego ksero…

 

c.d.n.

Koniec
Nowa Fantastyka