- Opowiadanie: Katy - Samotność

Samotność

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Samotność

Uwagi:

1. To czy to jest fantastyka czy nie można pewnie uznać za dyskusyjne. Osobiście uważam, że jest to jedna z najlepszych rzeczy, jakie w życiu napisałam. Dodam, że męczyłam się z tym tekstem przez rok.

2. Na WMI studiowałam, gdy to pisałam (teraz już tam nie studiuję)

3. "Samotność" jest tytułem roboczym, to znaczy jakoś musiałam nazwać plik. Jeśli ktoś ma lepszy pomysł na tytuł, niech się podzieli.

 

SAMOTNOŚĆ

 

Postaci, który występują w tym opowiadaniu, są postaciami fikcyjnymi, jakkolwiek ludzie, których spotkałam na Wydziale Matematyki i Informatyki, gdzie studiuję, zainspirowali mnie do ich stworzenia, i do stworzenia ich takimi, a nie innymi.

 

1

 

Znałam go wcześniej, i znali go pewnie wszyscy na wydziale. Był charakterystyczny. W skupisku ludzi tak dużym, jak wydział, zawsze przytrafi się kilku "charakterystycznych", takich, którzy wyglądają nieco inaczej i zachowują się nieco dziwniej, i którzy przez to stają łatwym celem dla drwin i plotek.

 

Był charakterystyczny nawet wśród podobnych sobie osobników, nawet na wydziale matematyki, gdzie nikt specjalnie nie przejmuje się wyglądem czy zachowaniem. Na przerwach siadywał na ławce, trzy metry od najbliższej osoby, i spokojnie żuł śniadanie. W drugiej ręce trzymał kubek herbaty z automatu. Chyba nikt oprócz niego nie potrafił pić tej niedobrej, kwaskowatej zawiesiny z takim spokojem. Zdarzało się, że czytał książkę, niemieckie wiersze albo klasykę. Czasami obserwowałam go idąc korytarzem. Było mi go żal.

 

Nigdy nie widziałam, żeby z kimś rozmawiał. Wysoki, bardzo szczupły, z zupełnie białymi włosami, patrzył zwykle na podłogę. Pogardzony, odepchnięty i samotny, jasny i prosty cel dla złośliwych uwag i uszczypliwych rozmów.

 

***

 

Bliżej poznałam go dopiero na trzecim roku. Spóźniłam się na pierwsze w tamtym semestrze ćwiczenia, i kiedy weszłam do sali, wszystkie miejsca zostały już zajęte. Wszystkie – oprócz jednego. Siedział na skraju, w pierwszej ławce. Pomiędzy nim a następną osobą znajdowało się ostatnie puste miejsce, samotna wyspa, mur ciszy i obojętności, jaki właśnie miałam zburzyć.

 

Ze spokojem wstał, powoli odsunął krzesło. Uśmiechnął się przepraszająco i nieśmiało. Tak, usiądź koło mnie, tak wiem, że nikt nie lubi koło mnie siedzieć, tak, wiem, że to kara, na którą nie zasłużyłaś.

 

Kiedy dzisiaj o nim myślę, widzę go właśnie takim. Długie palce zaciśnięte na oparciu krzesła, niepewny uśmiech, powolne ruchy, wyraz przeprosin nie tyle w oczach, co w postawie i w każdym geście.

 

Kiedy weszłam, doktorantka, która prowadziła te ćwiczenia, przestała przeglądać swoje papiery i zaczęła czytać listę obecności. Usiadłam, poszukałam w plecaku pióra i papieru. Moje nazwisko zaczyna się na jedną z końcowych liter alfabetu, a cała sala była pełna, mogłam więc pozwolić sobie na chwilę nieuwagi.

 

Wtedy usłyszałam jego nazwisko, wyczytane głośno i obojętnie. Nawet nie podniósł oczu. Siedział koło mnie, ze wzrokiem utkwionym w zeszycie. Słyszał własne nazwisko i milczał.

 

Od różnych "życzliwych" zdążyłam się już dowiedzieć, że – co szeptano z niedowierzaniem z ucha do ucha i raczej cicho – było w jego życiu takie wydarzenie, które spowodowało, że posiwiały mu włosy. Od tamtego momentu nie wypowiedział też ani jednego słowa. Odgrodził się od świata milczeniem i kruchym murem zbudowanym z kart akademickich podręczników i tomików Goethego.

 

– Dobrze, zaznaczam, że go nie ma.

 

– On jest – usłyszałam swój własny głos, pewny i głośny jak nigdy.

 

Zwykle wykładowcy znali jego problem i nie trzeba było niczego tłumaczyć. Pani, która prowadziła te ćwiczenia, przyjechała na studia doktoranckie z innego uniwersytetu, i ponieważ była na pierwszym roku, a my byliśmy jej pierwszą grupą, jeszcze nie wiedziała.

 

Poczułam na sobie jego zdumiony wzrok.

 

– To dlaczego nie mówi? Nie mógł tego sam powiedzieć?

 

Jeszcze do dzisiaj jestem w stanie poczuć i usłyszeć tę ciszę, która wówczas zapadła. Długo jeszcze miałam się za nią nienawidzić, i byłam przekonana, że on także mnie nienawidzi.

 

Więcej nie mogłam już powiedzieć.

 

Nie wiem, jak długo to trwało. Czasami czterdzieści sekund ciągnie się dłużej niż cały wykład z analizy.

 

Wstał powoli, lecz pewnie, napisał w notesie "jestem" lub "obecny", podszedł do biurka, położył notes i poczekał chwilę, aż przeczyta i zrozumie.

 

Zmieszanie doktorantki, wystraszonej młodej dziewczyny z prowincjonalnego zielonogórskiego uniwersytetu, wypełniło salę w takim stopniu, że miałam ochotę wyjść, zamknąć za sobą drzwi i biec, biec tak długo, aż nie uwolnię się od całej tej krępujątej sytuacji. Od zmieszania, swojej własnej głupoty, od jego bladych niemal niebieskich oczu.

 

Poczekałam.

 

2

 

Myślałam, że będzie mnie nienawidził. W ogóle myślałam wiele rzeczy. Nadeszła wiosna, pierwsze liście, czas spierzchniętych, popękanych warg i przydługich, męczących wieczorów.

 

Przyszłam wtedy na wydział po nieprzespanej nocy. Po bardzo mocnej kawie i dwóch paracetamolach byłam w stanie zmusić się do siedzenia na wykładzie z otwartymi oczami. Do niespania, ale do niczego poza tym.

 

Mój świat się zawalił, zapadł, wszystko nagle wydało się głupie i pozbawione treści. Patrzyłam w zeszyt nie rozumiejąc zupełnie, co mówi wykładowca, sala naprzemian przypływała i odpływała, przypływała i odpływała. Najlepszy kolega chłopaka, z którym się wczoraj rozstałam, notował skrzętnie w pierwszej ławce. Chciałam uciec od nich wszystkich, od fałszu, od bólu, na tej sali każde krzesło, każda ławka, każdy student i nawet każde okno kojarzyło się tylko z tym jednym. Będę silna, nie chcę publicznie płakać.

 

Wykład się skończył, ale czekały mnie jeszcze ćwiczenia, półtorej godziny siedzenia przy komputerze i udawania, że coś się robi. Poszłam do automatu po kolejną kawę.

 

Na korytarzu natknęłam się na jego wzrok. Wyblakłe niebieskie oczy patrzyły przed siebie, a nie na podłogę. Patrzyły na mnie. Uśmiechnął się niepewnie i lękliwie, ale zrobił to. Ten uśmiech był przeznaczony specjalnie dla mnie, i wtedy już wiedziałam, że nie ma w nim nienawiści.

 

3

 

Przez cały semestr siedziałam koło niego w ławce, i obserwowałam, jak pisze, jak myśli, jak liczy zadania przy tablicy. Uczył się dobrze, otrzymywał prawie same czwórki i piątki. Miałby pewnie jeszcze lepsze oceny, gdyby nie bariera milczenia, gdyby nie spokojna rezygnacja, z jaką zwykł traktować świat. Mniej zdolni wygrywali często dlatego, że zgłaszali się na ćwiczeniach, chodzili do tablicy, przychodzili na konsultacje i dyżury, mówili, pytali i zwykle zostawali zapamiętani. Pozbawiony krzykliwości i przekonania, że „co to nie on", nie miał szans przebić się ponad nimi i nawet się nie starał.

 

Lubiłam patrzeć, jak robi notatki, jak pióro wędruje po papierze, w tę i z powrotem, w tę i z powrotem.

 

Używał tradycyjnych zeszytów, nie segregatora, i bardzo lubiłam patrzeć, jak zapełnia te zeszyty starannym, równym pismem, linijka przy linijce, znak przy znaku, stałe odstępy na margines. Pisał piórem, solidnym czarnym Watermanem, który bardzo dobrze pasował do jego zadbanych dłoni z czystymi i porządnie obciętymi paznokciami.

 

Z tego przedmiotu mieliśmy dwa kolokwia. Na pierwszym, zdenerwowana i niedouczona, patrzyłam z jakim spokojem i z jaką stawia równe litery na kartce w kratkę. Nie spieszył się, wiedział, że umie i nie musiał się spieszyć.

 

4

 

Nie mam pojęcia, jak docierał na wydział. Sporadycznie widywałam go w autobusie, ale nie jeździł nim na codzień. Widziałam też raz, jak wysiadał z samochodu, nowego mercedesa. Czasem obserwowałam przez okno, na nudnych ćwiczeniach z analizy, jak szedł piechotę, powoli, ze wzrokiem utkwionym w asfalcie, z torbą na ramieniu. Pogoda zwykle nie robiła na nim wrażenia, nawet przy mocnym, wczesnowiosennym deszczu szedł po swojemu, nie spiesząc się, patrząc na kałuże, pozwalając, by deszcz spływał po nieprzemakalnej kurtce, po spodniach, po butach.

 

Kiedy zrobiło się cieplej, zaczął przyjeżdżać na rowerze. Wielką, czarną, wojskową damkę znał cały wydział. Studenci śmiali się z tego groteskowego welocypedu, z roweru, który pamiętał drugą wojnę światową, jakby ta dodatkowa dawka okrucieństwa mogła cokolwiek zmienić. Myślę, że do roweru był przywiązany w szczególny sposób, bo zawsze jeździł na nim i prowadził go ze szczególną ostrożnością, pełną skupienia i powagi.

 

5

 

W kwietniu rozchorowałam się na dobre. Cały tydzień spędziłam w łóżku. Piłam herbatę z miodem i żywiłam się przede wszystkim paracetamolem i gripexami. Z grypą było jednak podobnie jak z katarem i, niezaleznie od ilości i rodzaju leków, jakie sobie aplikowałam, musiała potrwać tydzień.

 

Na wydziale pojawiłam się dopiero w ostatnim przed Wielkanocą dniu zajęć. Okazało się, że połowa grupy postanowiła wykorzystać dozwolone nieobecności i sala na ćwiczeniach świeciła pustkami. Poprosiłam go wtedy, żeby pozyczył mi zeszyty, bo za bardzo nie miałam od kogo ich pożyczyć.

 

Powoli wyciągnął je z torby i spojrzał na mnie, prosto w oczy, ale lękliwie. "O czym tak naprawdę myśli", zastanawiałam się, patrząc w jego wyblakłe, niebieskie źrenice. Uśmiechnął się nieśmiało, jakby chciał powiedzieć "proszę", zamknął plecak i wyszedł z sali, tak jak zawsze, powoli, bez pośpiechu, obojętnie.

 

W domu przepisałam notatki z wykładów i ćwiczeń. Nienawidzę kser, kopie mają to do siebie, że nie można się ich nigdy ostatecznie pozbyć. W każdym semestrze wyrzucam niepotrzebne ksera, ale mimo to często znajduję w szufladach ksera jeszcze z podstawówki.

 

Szukałam w jego chorobliwie starannych zeszytach czegoś bardziej osobistego, jakiegoś drobnego rysu, zagubionej karteczki z nabazgranym numerem telefonu, jakiejś notatki ołówkiem, wiersza na ostatniej stronie, czegokolwiek. Nie znalazłam. Prowadził doskonale bezosobowe zeszyty, pozbawione emocji, pismo było tak samo równe i dokładne na każdej stronie.

 

Oprócz samych zeszytów, grubych kratkowanych brulionów hiszpańskiej produkcji, z pięknymi lakierowanymi okładkami, jakich nie widziałam chyba nigdy w sklepach, nie znalazłam niczego, żadnego, nawet drobnego szczegółu, który pozwoliłoby mi chociaż trochę się do niego zbliżyć.

 

6

 

Maj to dziwny miesiąc. Zdarzają się takie lata, w których pierwsze dwa majowe tygodnie są cieplejsze niż najcieplejszy tydzień lipca. W tamtym roku maj był zimny, i chociaż świeciło słońce, chociaż na niebie nie sposób było doszukać się większej chmury, temperatura ani razu nie przekroczyła piętnastu stopni. Lodowaty wiatr z północy przenikał bez trudu przez nasze cienkie, letnie kurtki.

 

Wszyscy udawaliśmy jednak, że nadeszła już wiosna. Porozbierane dziewczyny, chłopcy w sandałach i szortach, wszyscy czekaliśmy zziębnięci na lepsze, cieplejsze dni.

 

W maju po raz pierwszy zobaczyłam go w krótkich spodniach i t-shircie. Siedział na ławce wewnątrz wydziałowego budynku i swoim zwyczajem żuł kanapkę. Uśmiechnęłam się do niego, ale zignorował ten uśmiech, nie odpowiedział. Nie wiem dlaczego, może po prostu nie chciał mojej litości, mojego tandetnego współczucia?

 

Na zajęciach siedziałam koło niego i nie mogłam się zupełnie skoncentrować. Myślałam o moim sąsiedzie z ławki, o jego przeszłości i o tym, że siedzę koło niego cały semesrt i w gruncie rzeczy nie wiem nic.

 

Wtedy, gdy siedział na ławce w krótkich spodniach, zauważyłam blizny na jego nogach i przedramionach. Tuż nad skarpetką zaczynał sie podłużny, czewonawy pas, biegł prosto przez mniej więcej dziesięć centymetrów, potem było epicentrum – duża, czerwona, niekształtna plama skóry w innym kolorze, dalej znowu pionowy pas – szeroka kreska, która chowała się za brzegiem nogawki szortów.

 

Podobną bliznę miał na ramieniu.

 

Studiowałam matematykę, nie medycynę, ale nie byłam przecież na tyle niedomyślna, żeby nie zrozumieć, że to nie są blizny ani po operacji ani po typowych wypadkach, takich jak poparzenie. Czy był to wypadek, jaką bronią go skrzywdzono, jaka była jego przeszłość, co się stało?

 

Odwróciłam się, popatrzyłam na niego.

 

A teraz, pomyślałam, taki spokojny, siedzi, liczy równanie różniczkowe, skoncentrowany, niewinny dzieciak z ołówkiem, pochylony nad kartką, nieświadomy tego, co przyniesie mu świat.

 

Jaka była jego przeszłość, myslałam, kim był wtedy, zanim to się stało, na ile wziął w tym udział, kto go skrzywdził, kogo on sam skrzywdził? Gdybym wiedziała, jaka była jego przeszłość, rozumiałabym…. Czy bym rozumiała bardziej?

 

7

 

Nie spotkałam go ani na egzaminie (były dwa terminy do wyboru) ani potem, w trakcie letniej sesji. Właściwie nie widziałam go przez prawie półtorej roku, może gdzieś kiedyś, w przelocie, ale nie przypominam sobie tego.

 

Długo nie mogłam się zdecydować, z czego mam pisać pracę magisterską, chodziłam na różne seminaria, szukająć własnej działki i tematu, który naprawdę mnie wciągnie.

 

Raz trafiłam na seminarium do zakładu, w którym kiedrownikiem był, jak się później okazało, jego promotor. Weszłam trochę spóźniona i zobaczyłam jak wygłasza referat. Coś w tym nie pasowało, nie mogłam dojść, co.

 

Usiadłam z tyłu i patrzyłam.

 

Potem zrozumiałam. On mówił. Powoli, bardzo powoli, ważąc słowa, jakby bał się wypowiedzieć chociażby jedną głoskę więcej, jedną niepotrzebną głoskę. Miał miły głos i bogate, niestandardowe słownictwo, ale sposób w jaki mówił… Profesowie cierpliwie kiwali głowami, przyzwyczajeni chyba do tego tempa.

 

8

 

Jeszcze długo potem, kiedy opuścił wydział i kiedy ja go opuściłam i zaczęłam pracę w szkole, w wielkim kompleksie szkół, gdzie w trakcie przerwy przez korytarz przebiegało kilkuset uczniów, łapałam się na tym, że szukam w tłumie jego wysokiej sylwetki, jasnej czupryny, że przypatruję się ludziom – może zobacze znowu jak wychodzi z tłumu – wolno, apatycznie, obojętnie.

 

czerwiec 2005 – czerwiec 2006

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Dobrze napisane. Czyta sie szybko, przyjemnie. I wciaga. To wazne. Chociaz koniec mi zgrzyta. Och i troche mnie irytowal ten jego ciagly niesmialy usmiech:)

Przeczytałem całość od początku do końca, jednym tchem. Nie powiem, w pewnym momencie naprawdę mnie wciągnęło i ciężko się było oderwać, mimo, że nie jest to „gatunek" który darzę jakąś wielką sympatią ;). Czyta się szybko i bardzo przyjemnie, błędów również żadnych nie wyłapałem, choć tak jak w przypadku przedmówcy, końcówka nie jest tym, czym myślałem, że będzie (mam wrażenie, że chciałaś jak najszybciej skończyć opowiadanie i finał pozostawia pewien niedosyt, no ale to tylko moje zdanie ;)) . Generalnie podobało mi się i daję 4 :). Pozdrawiam serdecznie!

Nie wiem, o co w tym chodzi. Co ma do tego jego promotor? I dlaczego ten gościu czyta Goethego, zamiast interesować się całkami, pochodnymi, macierzami, etc.? Jak jeździ mercedesem, to nie wiem, czy jest taki biedny - raczej by zwracał na siebie uwagę, a nie był nieśmiały i bojaźliwy jak ostatnia oferma - do tego dochodzą cechy wyglądu - wysoki, długie palce itp. też by miał raczej poważanie. Nie ma informacji, ile ten ktoś ma lat - wtedy łatwiej byłoby ocenić to wystąpienie białych włosów. Za mało informacji, żeby jakoś rozwikłać tę zagadkę - wtedy byłoby ciekawsze, a tak to jest bezpłodny tekst. Na 3 najwyżej. Jak na rok czasu pisania, zdecydowanie za mało.

@homunkulus -  Promotor to człowiek, który pojawia się w życiu studenta piątego roku i z miejsca staje się postacią dość istotną. Bohaterowie opowiadania studiujący na jednym roku i spotykający się dopiero po jakimś czasie na seminarium, idą ścieżką wydeptaną przez zastępy im podobnych. Promotor jest więc postacią idealnie wpisującą się w obraz przedstawionego świata.
Białowłosy czyta Goethego, bo jest w głębi duszy humanistą, może nawet romantykiem. Wrażliwy i (być może) romantyczny stanowi wspaniałą przeciwwagę dla fałszu, z którym bohaterce w pewnym momencie kojarzyli się wszyscy studenci.
Odosobnienie bohatera w niewielkim stopniu wynika z jego wyglądu, bardziej z ekscentrycznych zachowań, a już na pewno z milczenia, którym odgradza się od otoczenia.
Na jego wiek może wskazywać określenie „niewinny dzieciak", siwe włosy nie są efektem procesu starzenia ale jakiegoś traumatycznego przeżycia.

Nie wiem czy w opowiadaniu jest jakaś zagadka, to dobry i ciekawy tekst, choć moim zdaniem to nie jest fantastyka.

spokojnie rzuł śniadanie - ort. i to powtarzający się.

Powyższy tekst stanowi świetny przykład, że często tekst uważany przez autora za jeden z najlepszych, jakie napisał, spotyka się z chłodnym odbiorem i zdecydowanie przegrywa w porównaniu z innymi, "zwykłymi" opowiadaniami. Mam takie właśnie odczucia. Z czterech Twoich opowiadań, które dotychczas przeczytałem, to podobało mi się najmniej i powiedziałbym nawet, że jakościowo odstaje od pozostałych.

Może jest to wynik osobistego stosunku Autorki do tego opowiadania lub też kontekstu niezrozumiałego dla osób nieznających pierwowzorów postaci.

Ponadto nie ma tu fantastyki.

Z racji, że przeczytałem, to też coś napiszę. Tylko co? Ba! I tu leży pies pogrzebany. Nie wiadomo właściwie, co myśleć o tym opowiadaniu, będącym jakby zbitkiem impresji, albo jedną wielką impresją, bez cienia akcji. Napisane poprawnie. Jeden, bodajże błąd ortograficzny, wspomniany powyżej. Tyle, że na koniec przydałoby się coś mocniejszego, co wynagrodziłoby czytelnikowi całościową monotonię. Ja rozumiem, że to jest, jakby na faktach, ale skoro nic konkretnego się nie wydarzyło, to możnaby potraktować to, jako inspirację i wymyślić coś z polotem :) Od czego jest wyobraźnia? Nie mogę jeszcze oceniać, więc nie powiem, ile bym dał :)

Dobra realizacja kiepskiej fabuły. W pewnym momencie ciekawość czytelnika mocno się nasila (opis blizn), by skończyć się rozczarowaniem na finale. Był ktoś intrygujący. I to wszystko – był.

Mnie sie podobało. Choć zgadzam sie z przedmówcami - zakończenie szwankuje. Wydaje mi się, że bardzo chciałaś zakończyć ten tekst tak, żeby było jasne, że to koniec. Punkt 8 jest na siłę (już sam fakt, że narratorka, która poszła pracować do "szkoły, zespołu szkół" szuka w tłumie uczniów opisywanej postaci jest nieco dziwny, bo spodziewa sie, że co - nauczycielem został? wpadł przypadkiem). Moim zdaniem, to drugie, niepotrzebne zakończenie, bo pierwsze - i lepsze - jest w nr 7.

@Elfinder && Serginho : Dziękuję :)

@homunkulus: Co do mercedesa, to przyjechał nim raz, i info jest tylko że z niego wysiadł. Czyli prawdopodobnie podrzucił go kolega albo tata-mafiozo... Nigdzie nie jest powiedziane, że jest biedny czy z biednej rodziny. TO trochę taki Ender po przejściach, który musi coś robic w zyciu więc studiuje. Poza tym miałam na roku kolege, profesorskiego syna, który jeździł nowiutkim audi i nikt jakos nie wiedział o tym, ze jest profesorskim synem i audi tez sie jakos specjalnie nie chwalil.
Co do calek i Goethego, to ja sama studiowalam na takim wydziale i w laboratoriach pisalam opowiadania a inni programy :P Raz olałam ćwiczenia z analizy harmonicznej (podpowiem, cięzki, teoretyczny przedmiot) a prowadzącemu powiedziałam, że idę na spotkanie z Adamem Zagajewskim - i to było ok. Nigdy nie przeszkodzilo mi to w byciu jedna z lepszych studentek na roku. Jesli jednak ktos sprobuje mnie nazwac "w glebi duszy humaniostka" - to zamorduje, gdyz słowo humanista zmieniło znaczenie z człowieka wszechstronnie wykształconego na nierozumiejącego matematyki i techniki (nie chciałabym, żeby ktoś tak o mnie myslał!)

Co do braku akcji: w opowiadaniu nie musi być w ogóle akcji. W Ludlumie jest akcji aż zanadto, a przeciez jest to literatura trzeciorzędna. Opowiadanie ma przedstawiać pewną historię i czasem historię da się zbudowac z samych opisów i to też jest ok.

Co do zakończenia: najlepiej podsumował to mój kolega J (jedyna chyba osoba poza mna która to czytała) "Zakończenie pewne niepewności i jakiegoś żalu za czymś co mogło się stać, za przyjaźnią która mogła się pojawić, ale się nie pojawiła. Piękne.".Pieknym bym tego nie nazwała, ale J precyzyjnie wyraził to o co mi chodziło: o żal za czymś, co mogło się stać, za tym, że może bohaterka, gdyby się bardziej postarała mogła poznać lepiej białowłosego kolegę, zrozumieć go. Bohaterka wcale nie spodziewa się, że on został nauczycielem czy wpadł przypadkiem. Po prostu widok tłumu uczniów (podobny do tłumu studentów) przywołuje wspomnienia.

Ponadto to opowiadanie jest raczej zbudowane na wrażliwości, odczuciach. Jest do czucia a nie do podobania, jak historyjka o Wędrowyczu, Semenie i bimbrowni albo krasnoludach gwałcących elfki. Jest to studium samotności, studium kogoś, kto jest cholernie wrażliwy, ale nie ma jak tego wyrazić (tomiki Goethego i milczenie). Kto dużo przeszedł, ale nie wolno mu o tym opowiadać. Jest to też studium poznania: na ile poznanie przychodzi przez język, rozmowy, na ile mozna kogos poznać na podstawie tego, co na zewnątrz (zeszyty, pióro, pismo, herbata z automatu, rower). Na ile ktoś wyobcowany, niemówiący, nie mogący się bronić jest lepszy moralnie od tłumu wrzaskliwych, śmiejących się z innych studentów. Jako jedyny zrozumiał to Mariol. Mogłam to zakończyć przez wyjaśnienie skąd blizny ale jakieś mi sie to tandetne wydawało.

Myślę, że opowiadanie trafiło tutaj na oporny grunt.
Moim najlepszym tekstem fantastycznym jest zdecydowanie próba szlaku.
 

*zrozumiała to mariol - przeprarzam

Od kiedy tp dzieła Ludluma mają trzeciorzędną kategorię?

yako - od zawsze. Są owszem świetnie napisane i mają porywającą akcję, ale niestety - n iewiele poza tym. Może tożsamośc Bourne'a by sie jeszcze broniła.

Rozumiem, że przeczytałaś wszystkie jego powieści skoro tak go szufladkujesz:) Trzeciorzędna literatura? To samo mog powiedziec o tym opowiadaniu:) Niby ładny język ale nic ponad to. Zastanawiam się czy aby na pewno chce wymieniac to wszystko... A co mi tam:)

Pierwszy akapit już trzy powtórzenia: Charakterystyczny, wydział, który

" Zdarzało się, że czytał książkę, niemieckie wiersze albo klasykę." - Jaką klasykę? "Koszmar z elm street"? Przez całe opowiadanie piszesz z namaszczeniem co on robi. Zagłebiasz się nawet w takie szczegóły jak marka długopisu. Bądź konsekwentna.

"...spokojnie żuł śniadnie" - lepiej by je jadł

"Wysoki, bardzo szczupły, z zupełnie białymi włosami, patrzył zwykle na podłogę. " - jakie jest powiązanie, pomiędzy wyglądem a tym, że patrzy się w ziemię?

"Kiedy weszłam, doktorantka, która prowadziła te ćwiczenia" - te to znaczy jakie? Z eschatologii?

"co szeptano z niedowierzaniem z ucha do ucha i raczej cicho" - ciekaw jestem jak się szepcze raczej głośno:D

"- Dobrze, zaznaczam, że go nie ma." - żaden wykładowca czegoś takiego nie powie ;]

"Wstał powoli, lecz pewnie, napisał w notesie "jestem" lub "obecny", podszedł do biurka, położył notes i poczekał chwilę, aż przeczyta i zrozumie." - przeczyta ale kto? Domyslam się, ze doktorantka, jednak z tekstu to nie wynika.

"jak szedł piechotę, " - na piechotę

"Z tego przedmiotu mieliśmy dwa kolokwia" - Z nów z tego przedmiotu? Zapewne Historia filozofii starożytnej...

Mnóstwo powtórzeń... Zdarzają sie akapity gdzie na każdą linijkę przypada to samo słowo. Jak na roczne pisanie, tekst uważam za wyjątkowo niedopracowany. Niby emocje dziewczyny sa przedstawione bardzo naturalnie, jednak nie powala to na kolana. Ogólnie nuda. Jakbym czytał pamiętnik kolejnej dziewczyny zafascynowanej facetem tylko dlatego, że był po przejściach. Oklepane.

@ yako: przeczytałam dość Ludluma by wyrobić sobie opinię.
Co do powtórzeń masz pewnie rację, okej, tu zgoda. Co do reszty - trochę się czepiasz.
"Jaką klasykę? "Koszmar z elm street"? Przez całe opowiadanie piszesz z namaszczeniem co on robi. Zagłebiasz się nawet w takie szczegóły jak marka długopisu. Bądź konsekwentna. " - klasyka literatury, a więc pewien kanon jest jedna (powiedzmy, że są pisarze, których obecność w kanonie jest dyskusyjna, natomiast lista bezdyskusyjnych jest mniej więcej określona). Zaliczamy do niej na przykład Dostojewskiego, Tołstoja, Dumasa, Conrada i wielu innych.

"...spokojnie żuł śniadnie" - lepiej by je jadł 
Ale on je żuł, a nie jadł.

" jakie jest powiązanie, pomiędzy wyglądem a tym, że patrzy się w ziemię? " - żadne. a musi być jakieś powiązanie?

"te to znaczy jakie? Z eschatologii? " - a czy informacja o tym, z czego były ćwiczenia jest istotna? "Te" odnosi się do "pirwszych w semestrze".

"żaden wykładowca czegoś takiego nie powie ;] " - moi tak mówili, czasem gadaliśmy lub robiliśmy co innego jak sprawdzali obecność. Naprawdę. I sama bym tak robiła. Zwłaszcza, że doktorantka widzi, że ma pełną salę, więc mało prawdopodobne, by kogoś nie było (sale były idealnie na 24 osoby, listy były dopasowane do rozmiaru sal, mój wydział był nowy).

"przeczyta ale kto? Domyslam się, ze doktorantka, jednak z tekstu to nie wynika. " - gdybym napisała "ona", uznałbyś, że to nadżywanie zaimków, a gdybym napisała "doktorantka", przyczepiłbyś się do powtórzeń :P

"- Z nów z tego przedmiotu? Zapewne Historia filozofii starożytnej... " - czy informacja co to był za przedmiot jest najbardziej istotną w tekście?

"a. Jakbym czytał pamiętnik kolejnej dziewczyny zafascynowanej facetem tylko dlatego, że był po przejściach. Oklepane. " - ona nie jest nim zafascynowana, bo on jest po przejściach. Ją fascynuje to, że nie umie do niego dotrzeć, nie potrafi go zrozumieć




Gdy patrzę na powyższą dyskusję, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że prawda, jak zwykle leży po środku :)

drogi walterze_bez_mienia, prawda zazwyczaj leży tam, gdzie leży, a czy to jest środek czy nie... z tym już bywa bardzo różnie .... :P

 Cóż, stosunek autora do konstruktywnej krytyki zazwyczaj wyznacza jego granice rozwoju. Pozdrawiam

@yako: ależ konstruktywna krytykę przyjełabym z pokorą.

@ walter_bez_mienia 'Gdy patrzę na powyższą dyskusję, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że prawda, jak zwykle leży po środku :)'

Walterze, któremu rzekomo poskąpiono imienia - 'pośrodku' to dziura wypalona w ziemi, gdyby coś się tam kiedyś mogło spotkać nie byłoby tylu nieporozumień

yako 'Cóż, stosunek autora do konstruktywnej krytyki zazwyczaj wyznacza jego granice rozwoju. Pozdrawiam' & Katy '@yako: ależ konstruktywna krytykę przyjełabym z pokorą'.

Katy - rola autora kończy się na pierwszym 'nieautora' odczytaniu. Później tekst - jak każde dziecko - żyje jak potrafi

Walterze, któremu rzekomo poskąpiono imienia - 'pośrodku' to dziura wypalona w ziemi, gdyby coś się tam kiedyś mogło spotkać nie byłoby tylu nieporozumień

Nic mi nie wiadomo o imieniu. Natomiast w nicku mam mienie :)

@walter
Z racji, że przeczytałem, to też coś napiszę. Tylko co? Ba! I tu leży pies pogrzebany.
Ktoś chyba kiedyś w swoim komentarzu mówił coś o pisaniu na siłę... Przeczytałeś, ale nie wiesz, jak się ustosunkować? Nie komentuj. Albo zrób to za tydzień.

Katy - najbardziej osobiste spośród tych opowiadań, które umieściłaś na tej stronie. Kilka odczuć, kilka obrazów - zakończenie otwarte. Lubię historie, które nie kończą się tak naprawdę - bo w życiu nie ma zakończeń i puent, za to początków jest całe mnóstwo. No i nieporuszanie tematyki światopoglądowej, nieroztaczanie tej samej wizji politycznej przyszłości/alternatywnej (lub nie) teraźniejszości (ale to temat na osobną bajkę, nie offtopuję więc).

Jak zwykle - napisane wciągająco, płynnie i lekko, każde słowo jest istotne i użyte trafnie, "właśnie tak" - jak z tym żuciem. Ale co się powtarzał będę.

A jeśli idzie o fantastykę-niefantastykę: jestem liberalny po tym względem, jeśli ktoś umieszcza tekst na tej stronie, to jest to fantastyka.
Ocen wystawiać nie mogę, więc nigdy nie piszę "co bym dał, gdybym mógł". Ale jak już będę mógł, to do tego tekstu wrócę. Pozdrawiam!

A ludzi takich, jak chłopak z Twojego opowiadania, spotyka się. Przez rok uczył mnie podobny facet historii w liceum.

I pytanie: Kto tam jest w środku? Jaki jest świat tego człowieka? - rodziło się bardzo często.

@Ajwenhoł zaczynasz mnie drażnić chwilami. Już ci mówię, czym. Skrytykowałeś/aś waltera, że nie wiedział, co napisać... Nie wiem, czy wiesz, ale bywa, że autor nie chce zacząć z grubej rury, w stylu "większego gówna nie czytałem, ale podobały mi się te światełka przy talerzu", tylko stara się oględnie napisać, że ma mieszane uczucia.
Piszę o tym, bo już kolejny raz widzę, że komuś tak odpisujesz.

@autorka

co dzień, nie: "codzień"
półtora roku, nie: "półtorej roku"

Poza tym - naprawdę nie sądzę, że nawet pośród dwustu studentów łatwo niezauważać kogoś, kto ma całkiem siwe włosy. Dlatego ta jego niepozorność jakoś mnie nie przekonuje.

A jeśli chodzi o ogólny odbiór opowiadania - czytałam tu inne twoje teksty i bywało, że bardziej mi się podobały.

@niezgoda.b - jesteś mą egidą :)

Jak obiecałem - wystawiam ocenę, na którą ten tekst naprawdę zasługuje. 6. Za próbę uchwycenia nieuchwytywalnego: ciemności za oczami drugiej osoby, widzianej z punktu widzenia autora - bo tylko taki punkt widzenia każdy posiada. (Jak pisał Terry Pratchett, świat dzieli się na to, co widać, i na ciemność za oczami). Już się wypowiadałem.

Przeczytałem sobie uwagi, które Szanowna Autorka umieściła na wstępie i powiem szczerze, że poczułem się nieswojo. Osobiście uważam, że jest to jedna z najlepszych rzeczy, jakie w życiu napisałam. Skoro tak, to rozumiem, że żadna krytyka tego tekstu nie wchodzi w grę? A może to rodzaj jakiś rodzaj zakamuflowanej sugestii? Mam nadzieję, że nie, bo to by oznaczało skrajny brak autokrytycyzmu i tendencję do narcyzmu (a to już są „grzechy” niewybaczalne).

Tekst technicznie dobry, ale w Twoim przypadku to żadne odkrycie. Natomiast historia opisana w opku jest skrajnie typowa, rzekłbym – schematyczna do bólu. Nic mnie tu nie zaskoczyło, żadnej odkrywczej myśli też nie dostrzegłem, czy nawet próby podjęcia rozgryzienia mrocznej tajemnicy introwertycznego milczka. W porównaniu z innymi Twoimi tekstami, ten plasuje się na samym końcu stawki.

...always look on the bright side of life ; )

@walter - Nie podlizuj się, jak napiszesz coś głupiego to też ci dokopię :P

Na pierwszym, zdenerwowana i niedouczona, patrzyłam z jakim spokojem i z jaką stawia równe litery na kartce w kratkę. – i z jaką czym? Coś Ci tu uciekło.

Czasem obserwowałam przez okno, na nudnych ćwiczeniach z analizy, jak szedł piechotę, powoli, ze wzrokiem utkwionym w asfalcie, z torbą na ramieniu. – na piechotę, czy piechotą?

 

To ja tyle wytknę. No cóż, nie dziwie się, że uważasz ten tekst za jeden z lepszych, bo z tego co wyłapałem, jest bardzo osobisty. I nie dziwie się też, że według innych użytkowników i mnie równierz, jest jednym ze słabszych. Cóż, Ty masz do niego jakiś emocjonalny sentyment, wspomnienia które nadają mu tę moc i rangę. My tego nie mamy. Czytamy poprostu wspomnienie o dziwnym kolesiu, który siedział z Tobą w ławce i milczał, a potem gdzieś zniknął. Gdybyśmy tam byli, znali tego gościa, przeżywali te historie z nim związane, to opko byłoby łatwiejsze do przyswojenia, żyłoby dla nas. A tak, pozostaje tylko przeciętną historyjką, wypadającą dość blado przy poprzednich.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Acha, no i zapomniałem dodać jego największej wady. Nie widzę tu wcale fantastyki.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

@Fasoletti: no luz, nastepnym razem 5 razy pomyslę zanim tu zamieszczę.
A poza tym nie wiedziałam, że robisz błędy ortograficzne:
RÓWNIEŻ, a nie "równierz" !!!

Robie i to dużo, ale word mi je wykreśla. W firefoxie takiej funkcji niestety nie mam ustawionej, więc w kometarzach zdaża mi się walnąc byka :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

ZDARZA jeśli już !!!

Włączyłem sobie sprawdzanie....

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

A dla mnie rewelacja.

Tekst jest wciągający i niebanalny. Można zauważyć dużą wrażliwość autorki. Postaci są niezwykle realne. A ile tego typu "odszczepieńców" można spotkać na uczelni czy w szkole, prawda? Doskonale poradziłaś sobie z opisem głównego bohatera. Swoją drogą - jego siwe włosy można potraktować jako metaforę, jak myślisz?

Brak fantastyki? Mnie to akurat nie przeszkadza. Jeśli masz coś dobrego, to wrzucaj śmiało. Na pohybel krasnoludom i orkom:)

Jedyne, co mi zazgrzytało, to opis blizn. Lepiej by było pozostawić miejsce na domysły co do traumatycznego przeżycia bohatera.

Ogólnie super. Kiedyś dam 6...

A co do tytułu (bo "Samotność" rzeczywiście wydaje się nieprzemyślana), nieszczególnie coś mi przychodzi do głowy, ale może utwór "Życie go nie teatr" Stachury nasunie Ci jakiś pomysł?

To pierwsze, co mi przyszło do głowy, kiedy czytałam to opowiadanie...

@Selena:
Dzięki za miły komentarz :) Wiele osób mnie tu zjechało, a ja po prostu tak lubię ten tekst, że nie widziałam powtórzeń :P
Myślę, że dobrze uchwyciłaś istotę. Siwe włosy są rodzajem metafory. W świecie wiecznej młodości, pogoni za młodością mogą być symbolem. Generalnie, jako symbol, siwe włosy nie są jednoznaczne.
Opis blizn nie był jakis medyczny. Takie rany mogą powstawać z wielu przyczyn... ale można się nie zgadzać.

A co do tytułu, to "życie to nie teatr" ma dla mnie osobiste znaczenie.... brrrr.... (nie obraź się, bo tę piosenke usłyszałam pierwszy w dziwnych okolicznościach, do teraz to wspomnienie boli). Myslę, że nie o teatr tu chodzi... no może "ty i ja teatry to są dwa" albo "ja cały zbudowany jestem z ran" zawiera coś w okolicach sensu, o jaki mi chodziło. Chodziło mi głównie o samotność bohatera, o kogoś, o kim nic się nie wie, kto jak autystyczne dziecko żyje w swoim świecie... Może coś co nawiązuje do zasłony, do plastikowej ściany, do jakiegoś artefaktu, który odgradza głównego bohatera od świata ludzi żywych, od normalności? Sama nie wiem...

Nigdy nie upierałam się przy pisaniu fantastyki i tylko fantastyki. Mam trochę dobrych (moim zdaniem, oczywiście) tekstów mejnstrimowych, ale troche sie boję tu wrzucić, żeby nie usłyszeć "a gdzie tu fantastyka? 2"...

Ocenione

Nowa Fantastyka