- Opowiadanie: Lord Kovir - Tajemnice Antarktydy

Tajemnice Antarktydy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Tajemnice Antarktydy

Marcin Waltan, piętnastoletni chłopak i sierota od roku zarabiał na życie jako prywatny detektyw. Korzystając z logicznego rozumowania i sztuki dedukcji stał się jednym z najlepszych w swoim mieście, Karnapolu. Karnapol był jedną z wielu kolonii rozmieszczonych na rozmrożonej wskutek ocieplenia klimatu Antarktydzie. Zbudowany został jako jedna z pierwszych metropolii, toteż budynki, strzeliste i wysokie, lecz zbudowane z tanich materiałów zaczęły powoli popadać w ruinę. Przynajmniej ich część, bo kopalnie, biurowce, jak i domy trzymały się doskonale. Zapomniano jednak niemal całkowicie o osiedlach, większości szkół oraz jednym ogromnym sierocińcu, umiejscowionym blisko centrum. Właśnie tam udawał się teraz Marcin, w związku ze sprawą zaginięć wychowanków. Zgłoszono to już na policję, która natychmiast rozpoczęła poszukiwania, przyjmując, że dzieci po prostu uciekły. Waltan został wezwany, aby zbadać sprawę od podstaw i chociaż takie zlecenie niezbyt mu się uśmiechało, przyjął je, żeby zdobyć trochę gotówki. Policja zawsze dobrze płaciła za pomoc, jeśli tylko mogła przypisać sobie wszystkie zasługi. Taką zawarli umowę: Oni zaprzestali jego poszukiwań, on pomagał im rozwiązywać trudniejsze zagadki. I interes się kręcił.

 

Nie chciał, aby rozpoznano go w miejscu, skąd nie tak dawno uciekł, więc zakrył swoje ciemnoblond włosy czapką, a niebieskie oczy okularami przeciwsłonecznymi. Od chwili wyrwania się z okrutnego reżymu domu dziecka, gdzie chłopców przygotowywano do wojska, pędząc każdego dnia do serii morderczych i wykańczających ćwiczeń, a dziewczyny „uczono”, jak być dobrą żoną, Marcin nie zapomniał ogromnego budynku, w którym traktowano w ten sposób setki dzieci. Widok łuszczącej się farby, trzaskających na wietrze, na wpół wyłamanych okien oraz pomalowanych na czarno, grubych metalowych drzwi wywołał w nim falę wspomnień. Nie tak to wyglądało, gdy był tu po raz ostatni. Utraconych przyjaźni nigdy nie odzyskał, mimo że pisał listy i często odwiedzał sekretariat, gdzie o każdej porze informowano go, iż dzieci ćwiczą lub śpią. Zebrał się w sobie i nacisnął klamkę. Korytarz oświetlała tylko jedna zawieszona u sufitu lampa. Panowała dziwna, nienaturalna cisza i Waltan aż się wzdrygnął. Czuł się obserwowany, choć wiedział, że zna wszystkie kryjówki pozwalające mieć oko na hol, a w żadnej z nich nie dostrzegł najmniejszego śladu szpiega. Zaniepokoiło go to tym bardziej, dlatego przyśpieszył kroku, aż znalazł się w jasnym, w porównaniu z przedsionkiem, sekretariacie. Także tutaj jednak światło zdawało się sztuczne, ponieważ okna zasłonięto żaluzjami, a paliło się tylko jedna z czterech żarówek. Chłopak odchrząknął i zwrócił się do siedzącej sztywno na krześle sekretarki:

 

– Dzień dobry. Jestem detektywem, miałem zbadać sprawę ucieczek wychowanków. – kobieta odwróciła się do niego, a Marcin ledwo rozpoznał panią Halinę, jedną z nielicznych osób, które były tu miłe dla dzieci. Jej twarz pokrywała gruba warstwa makijażu, jakiego nigdy u niej nie widywał. Upodabniało to ją do jakiegoś zombie, Waltan opanował grymas odrazy.

 

– Dzień dobry. – jej głos brzmiał pusto i głucho, nie ostała się w nim nawet iskierka dawnej radości. – Ma pan wolną rękę na poszukiwania. Dzieci są w swoich pokojach. Jeśli jakieś pomieszczenie będzie zamknięte, oto klucze. – wyciągnęła rękę z breloczkiem i upuściła go kilkanaście cm od dłoni chłopaka. Marcin podziękował i szybko się oddalił.

 

„Tu naprawdę dzieje się coś dziwnego”, pomyślał ze zgrozą. Zawrócić już nie mógł, drzwi się zatrzasnęły. Nie było odwrotu. Zebrał się na odwagę i wszedł na pierwsze piętro. Na lewo znajdowało się wejście na klatkę schodową, na prawo dwa zamknięte na głucho pokoje, a na wprost inne schody prowadzące na niewielki taras i do trzech pomieszczeń gospodarczych. Waltan pamiętał, że z jednego z nich rozciągał się dobry widok na sekretariat i korytarz, toteż tam się skierował. Przestał przejmować się tym, iż ktoś go rozpozna, ściągnął czapkę i okulary, lecz niestety nie zrobiło się od tego jaśniej. Wszedł po skrzypiących stopniach na górę, po czym rozejrzał się w około. Jego oczy powoli przyzwyczajały się do półmroku, dzięki czemu dostrzegł ukrytą w cieniu, niewielką postać. Podkradł się do niej, a kiedy był w odległości ręki, chwycił dzieciaka za ramię.

 

– Ćśśś. Spokojnie, to cię puszczę, zgoda? – chłopiec, którego złapał, kiwnął potakująco głową, więc Marcin zwolnił uścisk. Gdy znaleźli się dokładnie pod słabą lampą, młody detektyw ujrzał niskiego, na oko jedenastoletniego wyrostka o okrągłej, rumianej buzi z szerokimi oczami i krótkim nosem. Czarne, ścięte „na jeża” włosy niemal stanęły mu dęba, a na odsłoniętym przedramieniu widniała spora, nie do końca zagojona pręga po uderzeniu giętkiej pałki.

 

– Aleks! Wszędzie cię szukam. Wiesz, że powinniśmy trzymać się razem! – rozległ się zatroskany dziewczęcy głos. Po schodach wchodziła wysoka nastolatka, którą Waltan od razu poznał po długich blond włosach i okrągłych, brązowych oczach osadzonych w szczerej, ciemnej, lecz zbladłej nieco z braku słońca twarzy. Dziewczyna urwała, gdy go zobaczyła.

 

– Marcin? – spytała z niedowierzaniem, podchodząc bliżej.

 

– Aniu, nareszcie. – radość ze spotkania dawnej przyjaciółki przesłoniła w nim na chwilę grozę sierocińca. Ledwie jednak zdążył się ucieszyć, już został brutalnie sprowadzony na ziemię bolesnym uderzeniem w twarz.

 

– Jak mogłeś nas tutaj zostawić?! – zaczęła mu robić wyrzuty. – Nawet nie próbowałeś się z nami skontaktować! Nie wiesz, co tu się działo! – po jej policzkach zaczęły płynąć łzy.

 

– Nie mogłem… Nie pozwolili mi nawet tu wejść. Moje listy wracały z powrotem do mnie. Uwierz mi, próbowałem was stąd wyciągnąć. – zawahał się na chwilę. – Brakowało mi was. – dokończył cicho.

 

Ania opanowała płacz.

 

– Cały czas o tobie pamiętałam. Tylko to trzymało mnie przy zdrowych zmysłach. – wyszeptała i przytuliła się do niego. Chłopak objął ją i pogłaskał po włosach.

 

– Już dobrze. Drugi raz cię nie zostawię. Zawsze będziemy razem.

 

Aleks uznał, że czas przerwać tę sielankę.

 

– Będziecie obściskiwać się później, jak już stąd uciekniemy.

 

Dziewczyna spojrzała na młodszego brata.

 

– Jesteś bezczelny, wiesz?

 

– Ale ma rację – rzekł Marcin. – Chociaż głównym wejściem się nie wydostaniemy. Nie ma klamki.

 

– Musimy iść schodami – powiedziała drżącym głosem Ania.

 

– Więc chodźmy. – Waltan znowu poczuł się obserwowany. – opowiecie mi po drodze, co tu się dzieje.

 

Zeszli na dół i otworzyli drzwi na klatkę. Widok mógł przyprawić o zawrót głowy. Klatka miała plan sześciokąta, a przy ścianach zbudowano niekończące się schody poprzedzielane płytami kolejnych pięter i z rzadka połączone długimi, niekiedy pochyłymi mostami. W całym budynku jedyną drogą dojścia na górę były właśnie te schody. Marcin zadrżał, gdy to zobaczył. Także i tutaj panował ten przeklęty półmrok, lecz wyższe poziomy ginęły w ciemności.

 

– Od jak dawna tak to wygląda? – zapytał.

 

– Lampy pogasły dwa miesiące temu. – odparł Aleks.

 

– Wszystko zaczęło się cztery miesiące po twojej ucieczce. – powiedziała Ania. – Dzieci zaczęły znikać, najpierw pojedynczo, potem parami. Wszyscy mówili, że to ucieczki, ale po jakimś czasie Artur – pewnie go nie pamiętasz, nie był z naszego rocznika – zobaczył, jak siłą wciągają kilku jego kolegów do drzwi, o tam – smukłą dłonią wskazała kierunek. – Wszyscy nieźle się już wtedy bali wychowawców, więc zbiliśmy się w małe grupki i nikt już nie chodził nigdzie sam. Ale zaczęli zabierać nas z ćwiczeń, ukradkiem, tak żeby nikt nie widział i dalej wciskali nam bajeczki o ucieczkach. – zaczęli wspinać się po skrzypiących stopniach. – Problem w tym, że my nie wiedzieliśmy, kogo porwali, a kto faktycznie uciekł.

 

– Kto w takim razie zawiadomił policję? – spytał Waltan.

 

– Zaraz do tego dojdę. Kiedy pogasły światła, zdecydowaliśmy się działać. Nikt już stąd nie wychodził, nawet nauczyciele. Powiedzieliśmy o wszystkim tym, którym ufaliśmy, ale oni też zaczęli znikać. Niektórzy potem wracali, strasznie zmienieni, jak pani Halina.

 

– Myślę, że to ona powiadomiła policję. – wtrącił Aleks. – chcieliśmy zabrać ją ze sobą, kiedy zdecydowaliśmy się walczyć, ale nie zdążyliśmy. Zabraliśmy jedzenie i jakieś prześcieradła, żeby upleść linę i zabarykadowaliśmy się w jadalni. – westchnął głęboko, przytłoczony wspomnieniami. – Zdawało się, że jesteśmy bezpieczni, ale pojawiły się duchy.

 

– Duchy? – Marcin zatrzymał się przy jednych drzwiach i próbował włożyć każdy klucz z kolei do zamka.

 

– Miały postać tych, co zaginęli. – kontynuowała Ania drżącym głosem. – Mówiły, że to na nic, że nie ma sensu walczyć z tym, co jest w sierocińcu. Wszyscy się przerazili, nie wiedzieliśmy, co robić.

 

Chłopak otworzył wreszcie wejście do magazynu i zgarnął kilka rzeczy.

 

– Weźcie to, może się przydać. – podał im dwie małe latarki, sobie wziął jedną, większą. – Boję się dowiedzieć, ale… co było dalej?

 

– Rozproszyliśmy się – odrzekł Aleks. – poukrywaliśmy, gdzie się dało i czekaliśmy, aż nas też zgarną.

 

– Hmm. Czemu nie szliście na górę? Przecież tam jest wyjście ewakuacyjne.

 

– Właściwie jesteśmy jedynymi, którzy nie spróbowali.

 

– Ci, którzy weszli… co się z nimi stało?

 

– Jeśli mieli szczęście, może się wydostali. Ale nic o tym nie słyszeliśmy.

 

Zupełnie nagle rozległ się straszny krzyk i środkiem klatki przemknął na wpół przezroczysty kształt, przypominający ludzkie ciało. Marcin wychylił się przez barierkę, jego przyjaciele obejrzeli się, ale zostali w miejscu. Chłopak odwrócił się ze zgrozą.

 

– To było…

 

– Widmo – dokończyła Ania. – pojawiają się często, zawsze wtedy, kiedy się nie…

 

– Cicho. Słyszycie? – przerwał jej Waltan.

 

– Co słyszymy? – nie zrozumiał Aleks.

 

– Kroki. Dochodzą z dołu. Jakby ktoś się wspinał.

 

– Ja nic nie słyszę. – wyszeptała Ania. – może ci się wydaje.

 

Marcin skierował latarkę w dół schodów i włączył ją. Przeczesał całą klatkę, lecz nic nie znalazł. Kroki ucichły. Chłopak zgasił światło i zaraz włączył je ponownie. Stara sztuczka i nic z tego nie wyszło. Pustka.

 

– Chodźmy dalej. – rzucił nerwowo.

 

Gdy przeszli jeszcze kolejne kilka pięter, poczuli się w końcu zmęczeni. Cały czas otaczała ich atmosfera grozy i tajemnicy, nie wiedzieli, kiedy i co się znowu wydarzy. powietrze zdawało się ciężkie od niepewności. Marcin starał się nie patrzeć w dół, znajdowali się już ponad 30 metrów nad ziemią. Im wyżej wchodzili, tym bardziej ogarniał ich jakiś niejasny lęk, mimo że nie pojawiały się nowe duchy czy inne niewytłumaczalne zjawiska. A to było jeszcze gorsze.

 

Wspinali się jednak dalej, trzymając się za ręce, aby dodać sobie otuchy, gdyż zapadała coraz większa ciemność. Wtem rozległ się głośny syk i wszystkie światła pogasły. Pośrodku budynku, między schodami pojawił się brązowy, świetlisty wir pyłu, ciągnący się od samego dna aż do dachu sierocińca. Przyjaciele zbili się w ciasna gromadkę, żeby ich nie zwiało.

 

– To na nic! – Marcin próbował przekrzyczeć wszechobecny szum. – Musimy się gdzieś ukryć.

 

– Tu są drzwi! – zawołał Aleks.

 

Z trudem dotarli do nich i Waltan włożył klucz w zamek. Szczęknęło i drzwi się otwarły. Gdy tylko weszli w mroczny korytarz, podmuch zamknął za nimi jedyne wyjście. Została im droga przed siebie. Zapalili latarki i ruszyli. Pierwszy szedł Marcin, za nim Aleks i Ania. Młodemu detektywowi nadal zdawało się, że słyszy kroki inne niż jego i jego przyjaciół. BYŁ PEWNY, że mu się zdawało. Ania chwyciła go za ramię.

 

– Słyszysz?

 

– Kroki?

 

– Nie, szepty.

 

Chłopak zatrzymał się.

 

– Nie, nie słyszę. – powiedział powoli.

 

– Patrzcie tam! – krzyknął znienacka Aleks, wskazując palcem.

 

– Gdzie? – jego siostra rozejrzała się zaniepokojona.

 

– Tam, w korytarzu.

 

Waltan postąpił kilka kroków naprzód.

 

– Nic nie widzę. – mruknął, usiłując przebić wzrokiem ciemność, oświetloną nikłym światłem latarek

 

– On tam jest. – mówił ze śmiertelnym strachem Aleks. – Patrzy na nas.

 

– Kto? – zapytała Ania.

 

– Nalak. – odparł prawie niedosłyszalnym szeptem jej brat.

 

Adam Nalak był ich najgorszym wychowawcą, jeszcze przed ucieczką Marcina. W oczach Aleksa stał on tam potwornie zmieniony i przypatrywał się im. Młody detektyw podszedł ostrożnie w miejsce, które wciąż wskazywał przerażony chłopiec.

 

– Uważaj!

 

– Na co? Tu nic nie ma. To wszystko złudzenie. Kroki, szepty, obrazy. – Waltan machnął ręką, aby pokazać, że faktycznie to tylko pustka, lecz kiedy to robił, poczuł, jakby zanurzył dłoń w lodowatej wodzie. Odskoczył zdumiony. – Dalej tam stoi?

 

Aleks kiwnął głową.

 

– Więc niech zostanie. Pójdziemy tędy. – skierował się w drugą odnogę korytarza.

 

– Te schody prowadzą w dół. – zauważyła Ania.

 

– Wolisz przejść obok tego… czegoś?

 

Zapadła cisza. Stało się jasne, że tych zjawisk nie da się logicznie wytłumaczyć. Czym było, lub byli ci, którzy to powodowali? Jak to robili? I, najważniejsze, dlaczego? Znów te kroki. Chłopak skupił się, żeby ich nie słyszeć. Po kilku minutach zdał sobie sprawę, że nie słyszy żadnych, a światła latarek jego przyjaciół znikły. Obejrzał się do tyłu. Nic. Gdzie oni się podziali? Usłyszał złośliwy śmiech, ze ścian przemówił cichy, złowrogi głos.

 

– Ty będziesz następny.

 

Młody detektyw omiótł schody spojrzeniem. Co tu się dzieje? Przestraszony już nie na żarty, pokonał kilka ostatnich stopni. Znalazł się na poziomie, gdzie od ponad dwóch lat nie wpuszczano wychowanków. Do drzwi przybita była tabliczka „Zakaz Wstępu”. Czemu więc na ziemi leżały porzucone misie i inne zabawki, niektóre otrzymane już po zamknięciu piwnic? Marcin zagryzł wargę i szedł dalej. Coś dziwnie błyszczało na ścianie. Obrócił się w tamtym kierunku. Zobaczył wyblakłe plamy krwi; krzyknął z przerażenia, gdy jedna z nich zmieniła się w twarz Ani. Natychmiast też tego pożałował, gdyż echo powtórzyło jego krzyk, nadając mu upiorne brzmienie. „Krew! Co jeszcze tutaj znajdę? Trupa?”, przemknęło mu przez głowę, kiedy ze zgrozą odwrócił się od muru, powstrzymując wymioty. Ruszył na drugą stronę pomieszczenia, które, jak się zorientował, musiało być mieszkaniem strażników. Znajdowało się tu biurko, stół, kilka krzeseł i łóżek oraz trzy otwarte, pancerne szafy na dokumenty. „No, proszę, nieźle się tu urządzili.”, pomyślał, „Zobaczmy, o co w tym wszystkim chodzi.” Jednym ruchem szarpnął za drzwi ostatniej szafy, jedynej nie zawierającej wielu tomów akt domu dziecka. Wtedy jednak przypomniało o sobie to coś, co zamieszkiwało sierociniec. Z podłogi i ze ścian wyciągnęły się po niego półprzezroczyste ręce, rozległ się ohydny, diabelski wrzask, który zdawał się otaczać go ze wszystkich stron. Waltan porwał wypchaną teczkę z dokumentami i rzucił się do ucieczki, nie zważając na ścigające go dłonie oraz krzyki. Potknął się niestety na korytarzu i upadł na podłogę. Obrócił się szybko na plecy i zobaczył przed sobą… ciemność. Ciemność owa wydawała się pochłaniać światło jego latarki i zbliżać do niego. Z przerażenia zagościła mu w głowie zupełnie nierealna myśl: „Jeśli ta ciemność pochłania wszystko, to na pewno nie usłyszę trzasku, gdy coś do niej wrzucę”. Zważył w dłoniach klucze do mieszkania i latarkę, po czym rzucił to pierwsze.

 

Cisza. Ale potem usłyszał stuknięcie. Bardzo nikłe, ale jednak. Uspokojony poszedł przed siebie. Chciał przejrzeć znalezione akta, lecz wolał poczekać, aż znajdzie się w odpowiedniejszym miejscu. Z mroku wyłoniły się przed nim drzwi. Wyciągnął rękę, aby nacisnąć klamkę, jednak jego dłoń przeszła przez miejsce, gdzie ją widział, jakby nic tam nie było. „Świetnie. Teraz jeszcze mam zwidy. Jak mam się stąd wydostać, w takiej sytuacji?!”, pomyślał. „Może te akta mi pomogą”. Otworzył teczkę i zaczął czytać. W miarę, jak zagłębiał się w tekst, jego oczy robiły się okrągłe ze strachu, jednak wszystko zaczynało się wyjaśniać. Wiedział już, co powinien zrobić. Cofnął się kilka kroków, żeby nacisnąć ukryty w ścianie przycisk. Otworzyło się zamaskowane przejście. Zszedł po metalowych schodach w dół. Po przeczytaniu dokumentów, wyobrażał już sobie, co zobaczy, lecz i tak stanął jak wryty na widok wielkiej maszyny, zajmującej ¾ pomieszczenia, w jakim się znalazł. Teraz znał prawdę: Te zjawy były jedynie złudzeniem, wywołanym oddziaływaniem tego urządzenia na umysł. Antarktyda skrywała wiele tajemnic, a ludzie z sierocińca padli ofiarą jednej z nich.

 

Mieszała im w głowach, aż w końcu zwariowali i zaczęli robić, co im kazała. Najpierw brali dzieci jako króliki doświadczalne, potem maszyna sama sprowadzała je do szaleństwa, bo stanowiły dla niej zagrożenie. „Muszę to wyłączyć. Może wtedy uwolnię Anię i Aleksa”, postanowił Marcin. Przy ścianie konsoleta. „Który przycisk nacisnąć?”. Zastanawiał się dłuższą chwilę, a zadanie utrudniał mu rozmywający się przed oczami obraz przycisków. Maszyneria wdarła się do jego mózgu, zakłócając działanie wzroku. Sklął w duchu przygodę, w jaką się wpakował. Nie wiedział, które przełączniki widzi naprawdę, a które są tylko złudą. Skupił się, wpatrując bez mrugnięcia okiem w konsolę. Uchwycił czerwoną dźwignię. Wyciągnął ku niej rękę, ale poczuł na nadgarstku dotyk jakiejś dłoni.

 

– Marcin, nie! – prosiła Ania. – To zabije nas wszystkich!

 

Cholera! I co teraz? Czuł jej dotyk, słyszał słowa, widział ją. Czy może to tylko jego umysł wytworzył te odczucia za namową przeklętego urządzenia? „Nie szlag jasny to trafi! I tak się stanie.”, Waltan uśmiechnął się zimno do siebie. Wcisnął naraz osiem przycisków. Huknęło, jakby w pobliżu wybuchł dynamit, rozbłysło oślepiające białe światło i chłopak… Obudził się.

 

Obudził się w swoim łóżku, zdyszany i mokry od potu. „To tylko sen”, uspokajał się, „sen wywołany myślą o dzisiejszym zadaniu”. Wykąpał się, ubrał i zjadł śniadanie. Na krześle miał przygotowany płaszcz, ale pomyślał, że lepiej, aby go nie rozpoznano, więc wygrzebał z głębi szafy czapkę i okulary przeciwsłoneczne. Opuścił mieszkanie, przespacerował się wąskimi uliczkami, aż dotarł do zakrętu, który prowadził na plac przed domem dziecka. Odetchnął głęboko i wyszedł zza załomu muru.

 

Widok łuszczącej się farby, trzaskających na wietrze, na wpół wyłamanych okien i pomalowanych na czarno, grubych metalowych drzwi wywołał w nim falę wspomnień. Nie tak to wyglądało, gdy był tu po raz ostatni. Mimo to, miał wrażenie „de ja vu”, choć nie potrafił wyjaśnić, dlaczego. No cóż, przypomni sobie później. Zebrał się w sobie i nacisnął klamkę. We wnętrzu panował dziwny półmrok…

Koniec

Komentarze

Zły zapis dialogów.

poznał po długich blond włosach i okrągłych, brązowych oczach osadzonych w szczerej, ciemnej, lecz zbladłej nieco z braku słońca twarzy

Kanonada epitetów i określeń - za często. Poza tym, technicznie ok.

0% Atlantydy w Atlantydzie. Wszystko to równie dobrze mogłoby się dziać w podrzędnym, polskim miasteczku - nawet imiona pasują... Polskie do bólu.  
Przypomina odcinek serialu dla młodzieży z państwowej telewizji - wszystko jest tak na siłę "straszne" i "tajemnicze", że aż zacząłem szukać pilota. Zakończenie (obudzenie & dalej) jest niemożliwie wyświechtanym i siermiężnym cliche.   

Ops... dopiero teraz zauważyłem, że to Antarktyda, a nie Atlantyda. No, ale praktycznie nic to nie zmienia w mojej ocenie. 

Daje 4. Takie se to opowiadanko, napisane sprawnie i czyta się przyjemnie, ale nie przeraziło mnie wcale. Motyw ze snem faktycznie strasznie ograny i maszyna do generowania widziadeł tez już była. "W tajemnicy zamku Karpaty" Juliusza Verne'a, bodajże.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

@ Mortrycjan Co do treści nie będę się sprzeczał, bo był to swego rodzaju eksperyment, po prostu próbowałem różnych gatunków literackich. Ale co do spraw technicznych, to mam już coś do powiedzenia. Po pierwsze: "Kanonada epitetów i określeń - za dużo". A jakbyś TY chciał stworzyć barwny opis, hę? Zauważ, że w tekscie prawie w ogóle nie ma powtórzeń. Po drugie: Imiona polskie do bólu? Idę o zakład, że jakby były chociażby angielskie, to też byś się czepiał. Cóż, rzecz gustu, ale nie jest to chyba rzecz do krytyki, nie? Po trzecie wreszcie: Gdzie Ty tu widzisz zły zapis dialogów!? Nie wiem, oświeć mnie, bo cztery razy czytałem ten tekst i akurat w tej dziedzinie błędu nie znalazłem.   

Witam po raz drugi na drugim portalu, Lordzie Kovirze.
Gdzie? Chociażby tutaj:
- Więc niech zostanie. Pójdziemy tędy. – skierował się w drugą odnogę korytarza.
- Te schody prowadzą w dół. – zauważyła Ania.

Powinno być:
- Więc niech zostanie. Pójdziemy tędy. – Skierował się w drugą odnogę korytarza.
- Te schody prowadzą w dół – zauważyła Ania.
Drobiazgi, a jednak...

oraz pomalowanych na czarno, grubych metalowych drzwi wywołał w nim falę wspomnień.

Taki przykład. Rozumiem, że kolor, materiał i struktura drzwi jest kluczowa dla fabuły? Kilka takich "mas epitetowych" pod rząd potrafi porządnie zamulić wyobraźnię. 

 

Idę o zakład, że jakby były chociażby angielskie, to też byś się czepiał

"Polskie do bólu" odnosiło się do miasta - w ogóle nie czuć, że to jest jakaś Antarktyda. Imiona polskie, wszystko zbudowane normalnie, jak zwykłe, polskie miasto - po co więc właściwie ta Antarktyda? Polska ją podbiła, czy co? Nie rozumiem tego zabiegu po prostu. 


Gdzie Ty tu widzisz zły zapis dialogów!?

A chociażby:

- Aniu, nareszcie. – radość ze spotkania
"Radość" - dużą literą.

– Brakowało mi was. – dokończył cicho.
Wywalić kropkę.

(...)poczuł się obserwowany. – opowiecie mi

"Opowiecie" dużą literą. 

I tak non stop, podobne błędy na zmianę przez cały tekst.  

Ostatni przykład się zgadza. Drzwi są istotne, bo "Nie tak to wyglądało, gdy był tu ostatni raz". Dalej. Chyba Ciebie, mości Mortycjanie, inaczej w szkole uczono zapisu dialogów. W każdej książce zdania w stylu "- powiedział", "- rzekł" - pisze się małą literą, jadnak stawia po nich kropkę. Użycie "Pójdziemy tędy. - skierował się..." to nic innego jak zastąpienie "powiedział", aby uniknąć powtórzeń. A jeśli "- rzekł" piszemy z małej litery, to czemu to miałoby się pisać z dużej? Sorki, ale nie mogę tego zrozumieć.  
Bez kropki po normalnym zdaniu wypowiedzianym przez postać, AdamKB? A to coś nowego, nie spotkałem się z czymś takim. Serio, sprawdzcie w kilku ksiązkach, i tam rzeczywiuście jest taki zapis, jakiego użyłem.

Mości Lordzie, raczysz być w błędzie. Powołanie się na książki tylko mnie, daruj Waść, rozśmiesza, bo są różne i różnie --- to znaczy dobrze lub źle pisane i redagowane --- książki. Wiem coś o tym, i na dowolne kontrargumenty pozostanę głuchy jak pień.
Na pocieszenie --- nie tylko Ty masz problemy...

Odparł szeptem? Może wyszeptał ( zgrabniejsze ). Zgadzam się z powyższym zdaniem - są "książki" i są zredagowane poprawnie teksty. Te drugie czasami są wydawane, czego wszystkim życzę.

Użycie "Pójdziemy tędy. - skierował się..." to nic innego jak zastąpienie "powiedział", aby uniknąć powtórzeń.

Nie. Ktoś to kiedyś ładnie ujął: "Odgłosy gębą" po myślniku z małej, a słowa postaci bez kropki na końcu; wszystko inne z dużej, a słowa z kropką. 
Czyli:

- Było smaszno, a jaszmije smukwijne - powiedział Mortycjan. 
- Było smaszno, a jaszmije smukwijne. - Odwróćił się i pobiegł w drugą stronę.

 

Nowa Fantastyka