- Opowiadanie: sakora - Introligator (Część I)

Introligator (Część I)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Introligator (Część I)

Joachim Radziszewski mozolnie ustawiał książki na półce. Jedna za drugą. Jedna litera encyklopedii za poprzednią. Słowo za słowem. I tak od dziesięcioleci. Dzień za dniem zdejmował z półek książki i zastępował je kolejnymi. Antykwariat był jego życiem. Jego żona zmarła przed dwudziestu laty. Jego syn mieszkał w innym mieście. Jego wnuczka studiowała na uniwersytecie. Już dawno pogodził się z tym, że kiedy on odejdzie, odejdzie z nim też antykwariat, i odejdą wszystkie jego książki. Jego syn nie chciał kontynuować odwiecznej, rodzinnej Tradycji. Uciekł od niego przed laty i odwiedził go zaledwie klika razy. Zajęcie ojca po prostu go odstręczało.

Odwiedzała go jedynie wnuczka. Wpadała do niego przynajmniej raz na tydzień, zawsze szukała jakiejś książki. I on zawsze ją znajdował. Nieważne, czy była stara czy nowa, zawsze dzięki swoim kontaktom zdobywał ją. Dla niego książki, które ona poszukiwała, można było naprawdę łatwo znaleźć. Dla niego były to zwykłe podręczniki, dla niej źródło pasji i wiedzy.

Tłumaczył sobie przy każdej jej wizycie, że przychodzi do niego, ale czasami było mu ciężko to przyznać. Przychodziła dla książek. Ale nie dla jego książek, nie dla jego Tradycji, nie dla jego Dziedzictwa. Przychodziła żeby realizować swoje ambicje i marzenia. Było mu trudno, kiedy z każdym kolejnym dniem uświadamiał sobie, że jego Tradycja zaginie.

Liczył na jakiś cud, na to że pewnego dnia pojawi się ktoś, kto będzie dzielić jego zamiłowanie, że jego wiedza nie umrze wraz z nim.

Codziennie pojawiało się od kilku do kilkunastu klientów. Część z nich znał, wracali do niego wiedząc, że będzie im w stanie pomóc i znajdzie dla nich to, czego szukają. Inni przychodzili przypadkiem, po prostu czegoś szukając. Byli też tacy, którzy zdawali się nie wiedzieć co tu robią i do czego służą książki. Pokolenie bezdusznych komputerów.

Joachim z przykrością godził się z tym, że jego czas powoli przemija. Że ludzie coraz mniej czytają. Wolą szybkie informacje wyskakujące z ekranu komputera i filmy, niż szlachetne słowo pisane, zaklęte na pachnących, szeleszczących kartkach.

Byli jeszcze jedni klienci. Przychodzili co kilka tygodni, nie wiedząc czy to po co tu przyszli może mieć naprawdę miejsce. Jednakże byli to ci, którzy poznali Starą Tradycję, lub przynajmniej zdawali sobie sprawę że coś takiego istnieje.

Zazwyczaj niepewnie zaczynali rozmowę. Szukali czegoś na półkach. Krążyli wokoło. Czekali na odpowiednią chwilę, kiedy inny klient opuści sklep, kiedy po prostu będą gotowi.

Kiedy w końcu przełamią się i wyjdą z trudnej do przekroczenia rzeki oporów i niedowierzania. Czasami przychodzili po kilka razy, nie mogąc się zdecydować, mimo tego że czas uciekał i powinni działać szybko.

Joachim dawał im ten czas, szanował go jak i ich samych. Wiedział, że w tym czasie, w którym się znajdują nie jest im łatwo, a smutek i żałoba jest tym, co najbardziej im doskwiera.

Wiedział też, że teraz tylko on może im pomóc złagodzić ból. Przywołać łzy, które choć słone nie będą płynąć z żalu, a z piękna wspomnień. Zazwyczaj.

Że będą chcieli kupić Książkę. Jedyną w swoim rodzaju, najpiękniejszą Książkę Życia.

On wykorzystywał Starą Tradycję tylko w jeden sposób, tak by dać potrzebującym nadzieję i możliwie dużo dobrych wspomnień.

Niestety zdarzali się i tacy, którzy zamiast sycić czytelnika nadzieją, sycili siebie. Wykradali im wspomnienia, żywili się siłą zaklętą w osobistych dedykacjach, kazali sobie płacić innymi książkami. Najgorsi z nich żądali pamiętników, nie zmarłych, ale żywych dokonując kradzieży ich życia, ich wspomnień. Na szczęście była takich już tylko garstka, rozsiana po całym świecie. Stara i zgorzkniała. Prawie, prawie niegroźna.

Joachim przyglądał się kobiecie. Miała około pięćdziesięciu lat. Była w żałobie. Smutek był wręcz wyczuwalny w powietrzu. Czuł to przez swoje stare kości. Pozwolił swojej ręce sięgnąć po Pióro i zaczął Pisać. Podświadomie. Po chwili przeczytał słowa na kartce.

Jej mąż zmarł przedwczoraj na zawał. Niestety nie mieli dzieci, czego kobieta nie mogła sobie wybaczyć.

Miała na imię Zofia i widział ją tu od wczoraj drugi już raz.

Ponownie pozwolił odpłynąć swojej podświadomości i zapisał na kartce kolejne słowa. Zofia dowiedziała się o nim od swojej dawnej koleżanki. Przypomniał ją sobie. Była u niego przed kilkoma laty, po tragicznej śmierci swojej córki. Pamiętał, że przygotował dla niej wtedy piękną Książkę. Niezbyt grubą, ale pełną miłości córki do matki. Kobieta płakała czytając ją, wiedziała że te wspomnienia które zostały w niej zapisane były najszczersze. Szczersze niż jakikolwiek inny pisany pamiętnik.

Zofia także chciała czerpać ze wspomnień, wspomnień swojego męża. Jednakże nie do końca z powodu jego miłości do niej. Joachim odłożył pióro i przeczytał kolejne zdania.

Ona chciała się dowiedzieć, czy naprawdę nie chciał mieć dzieci i dlaczego.

To miało przynieść jej ukojenie. O ile tylko się przełamie i zapyta o Książkę. Joachim nigdy sam nie zaczynał rozmowy na ten temat. Kiedyś zaczął, licząc sam nie wiedząc na co, a zakończyło się to tylko bezsensowną śmiercią.

Zofia postanowiła wyjść z antykwariatu, jednakże tuż przed drzwiami zatrzymała się i spojrzała Joachimowi prosto w oczy. Była świadoma tego, że on wie po co przyszła. On wiedział, że przyjdzie jeszcze dziś i złoży zamówienie na Książkę. Napisał to.

W wyjściu minął ją mężczyzna, przytrzymał jej uprzejmie drzwi. Joachim przyjrzał mu się uważnie. Obserwując go poczuł jak lodowate ciarki przechodzą mu po plecach. Coś było nie tak. Spojrzał na jego torbę, przewieszoną przez ramię. To z nią było coś nie tak. To było coś w niej. Na pewno książka, a może nawet Książka. Joachim pragnął ją obejrzeć, był pewien że mężczyzna mu ją pokaże, w końcu po to przyszedł. Za chwilę zacznie rozmowę.

To nagłe uczucie było jak kuszenie.

Joachim spojrzał na swoją rękę. Nie wiedział kiedy znalazło się w niej Pióro. Na kartce były nerwowo nakreślone słowa:

Nie rób tego.

Nie rób czego? Nie przyjmij zamówienia na Książkę od Zofii czy nie oglądaj tego co jest w torbie mężczyzny. Stawiał na to drugie. Ale dobrze wiedział, że nie posłucha Szeptów Starej Tradycji. Po prostu musiał obejrzeć tę Książkę. Czymkolwiek by ona nie była. I jaką przerażającą wiedzę by w sobie nie posiadała.

Mężczyzna przyjrzał się regałom i poustawianym na nich woluminom, po czym przeniósł wzrok na starego antykwariusza. Podszedł do niego.

– Dzień dobry – zaczął. Miał około trzydziestu lat, jasne włosy i okulary w cienkich, drucianych oprawkach.

– Witam serdecznie – odpowiedział Joachim starając się opanować emocje i nie zacząć krzyczeć. – w czym mogę panu pomóc?

– Robiłem porządki w starym domu rodzinnym – mężczyzna sięgnął do torby i zaczął ją otwierać. Joachim poczuł, że puls mu przyspiesza. – i znalazłem coś takiego, nie wiem co z tym zrobić…

Mężczyzna położył na blacie stary wolumin oprawiony w tłoczoną skórę. Wolumin nie był duży, jednak Joachim nie był w stanie określić jednoznacznie jego formatu. Coś w nim powodowało, że raz wydawał się być większy, raz mniejszy. Pierwsze, co pomyślał na ten widok, to że Książka jest pięknie straszna. Pięknie straszna a nie strasznie piękna. Zdobienia były wcześniej złocone, teraz mocno już wytarte. Papier na krawędziach stron odrobinę pożółkły. Na razie jeszcze jej nie otwierał, odwrócił by przyjrzeć się tylnej okładce.

– I to jest właśnie dziwnie… – powiedział stojący przed nim mężczyzna, a z którego obecności Joachim przestał sobie przed chwilą zdawać sprawę. Pochłonęła go Książka. Ta Książka, której okładka z tyłu była przecięta w poprzek. Gruba skóra wywinęła się na boki, a jej krańce były ciemno zabarwione. Joachim mimowolnie spiorunował mężczyznę wzrokiem, żeby ten mu nie przeszkadzał.

Wrócił do oględzin Książki. Przyjrzał się jej jeszcze raz. Była oprawiona w ludzką skórę. Nieraz już takie widział. Ale ta różniła się od nich dość drastycznie. Skóra w którą była oprawiona została zdjęta z żyjącego człowieka. Był tego po prostu pewien. I ktoś celowo rozciął tył jej okładki. Na pewno wtedy, kiedy to zrobił, wyglądało tak jakby to książka krwawiła. Mimo procesowi garbowania jakiemu została wcześniej poddana.

Joachim zastanawiał się, czy powinien ją w ogóle otwierać. Czy nie powinien kazać zabierać się stąd temu mężczyźnie razem z tą Książką. Jednakże ciekawość zwyciężyła. Bo to nie była zwykła Książka. To była Książka wykonana w Zakazanej Tradycji.

Joachim pomyślał, że ten kto to zrobił, nie mógł się nazywać tak jak Introligatorem, on był po prostu Oprawcą.

– Co pan o tym myśli? – głos mężczyzny przebił się przez myśli Joachima.

– Chwilkę proszę – odpowiedział i uniósł okładkę. Przeczytał tytuł. Klaus Kraftmeister. Nazwisko nic mu nie mówiło. Przewracał kolejne strony. Całość była napisana po niemiecku, mocno wykaligrafowanymi literami. Pięknym gotykiem, którego teraz już się nie widuje, gdyż po prostu nie ma już nauczycieli którzy byliby w stanie przekazać tę sztukę dalej. Dla niewprawnego oka mógł to być zwykły pamiętnik. Dla Joachima było to czyjeś życie, zakończone gwałtownie i w cierpieniach. Daty zapisków pochodziły z XIX wieku, a Książka mimo rozcięcia, była nad wyraz dobrze zachowana.

– To pamiętnik, dobro raczej dla osób szukających informacji z tamtego okresu. Mogę się rozejrzeć, popytać, może ktoś będzie zainteresowany. Ale wie pan, pamiętniki mało znanych osób zazwyczaj ciężko się sprzedają. – Joachim zastanawiał się jak wybrnąć z tej sytuacji. Nie okłamał mężczyzny, ale chciał dowiedzieć się więcej o nim samym. Może dowiedziałby się coś na temat pochodzenia Książki i jego rodziny.

– Rozumiem, bo mam jeszcze ich kilka. Mi się do niczego nie przydadzą…

Dłonie Joachima, w których trzymał Książkę zaczęły drzeć. Oparł je o kontuar i wziął głęboki oddech. Przed oczami zaczęły mu wirować czarne mroczki.

– Wszystko w porządku? Proszę pana? – mężczyzna przeszedł za ladę i złapał osuwającego się w dół Joachima. Posadził go na krześle w ostatniej chwili, zanim ten się przewrócił.

– Tak, ale chyba będę musiał z panem dłużej porozmawiać – starzec wziął z półki obok klucze i podał je mężczyźnie. – Niech pan zamknie drzwi i obróci tabliczkę na „zamknięte", proszę.

Mężczyzna niepewnie wykonał polecenie po czym wrócił do antykwariusza. Ten powoli dochodził już do siebie.

– Zanim zaczniemy chciałbym poznać pana nazwisko. I najlepiej nazwisko panieńskie matki, jeśli można. – ociężale zaczął Joachim.

– Nazywam się Dariusz Matuszewski, moja matka pochodziła z domu Ziegler. Czy mogę się dowiedzieć do czego pan zmierza? – mężczyzna zaczynał się denerwować.

– Powoli – odpowiedział antykwariusz sięgając po stojącą obok zimną już herbatę. – czy ten dom, w którym pan znalazł książkę należał do rodziny po stronie matki czy ojca?

– Matki, ale ja nadal nie rozumiem o co panu chodzi, chciałem tylko dowiedzieć się coś na temat tej książki – wskazał na leżący tom.

– Młody człowieku – Joachim powoli wstał – Chciałbym panu jak najlepiej odpowiedzieć na to pytanie. Ale nie ma oczywistej odpowiedzi. Wspominał pan, że jest takich książek więcej. Mogę się dowiedzieć ile?

Mężczyzna zniecierpliwiony sięgnął do torby i wyciągnął aparat cyfrowy. Włączył go po obrócił w stronę Joachima. Ten założył okulary i zaczął się wpatrywać w mały ekran.

– Mógłby pan – wskazał na przyciski – nie lubię za bardzo nowej techniki – uśmiechnął się ostrożnie. Dariusz odpowiedział podobnym uśmiechem. Wyraźnie się uspokoił.

Obrazy zmieniały się jeden po drugim. Joachim z trudem się opanowywał, ale po wcześniejszym szoku przychodziło mu to już coraz łatwiej.

Zdjęcia pokazywały wnętrze starej biblioteczki. Kilka regałów zapełnionych woluminami. Następne przedstawiały zbliżenia poszczególnych tomów i regałów z różnych stron. Joachim powoli liczył grzbiety książek. Rozpoznawał sposoby wykonania, widział cechy charakterystyczne dla warsztatu Oprawcy.

Była tam przynajmniej setka Książek wykonanych w Zakazanej Tradycji. Ten kto to zrobił, był odrażającym potworem, Bóg tylko wiedział, ile życia wyssał z innych.

Oczywiście wiedział to też Szatan, i na pewno Celestyn, patron introligatorów, oraz Dyzma, skruszony łotr, patron antykwariuszy. Bo każdy antykwariusz to jednak łotr. A w tym całym zbiorze świętych jest jeszcze Bartłomiej, także patron introligatorów, ale i garbarzy i rzeźników.

Joachim zdecydowanie wolał Celestyna od Bartłomieja.

Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi. Mężczyźni odwrócili się w ich stronę. Antykwariusz zauważył płomiennorudą czuprynę, od razu rozpoznał kto to.

– To moja wnuczka, mógłby pan ją wpuścić? – Dariusz wpuścił kobietę do środka po czym zamknął za nią drzwi.

– Idź proszę na górę, zaraz do ciebie przyjdę – Joachim zwrócił się do wnuczki, a ta zdziwiona, ale bez słowa poszła na tył sklepu. W stronę ukrytych za regałami schodów. Wiedziała, że kiedy jej dziadek rozmawia o interesach lepiej mu nie przeszkadzać, a na pewno w kilka minut się z tym upora i do niej przyjdzie. Dziwiła się tylko, dlaczego ta okropna książka leżąca na ladzie była taka istotna, że zamknął drzwi na klucz.

Joachim odprowadził wnuczkę wzrokiem i zwrócił się do Dariusza.

– Czy mógłbym z panem pojechać i obejrzeć pozostałe książki? Może jako kolekcja byłyby łatwiejsze do sprzedania.

– Moglibyśmy to zaaranżować. Może jutro? – mężczyzna spojrzał na kalendarz w komórce. Był najwyraźniej poruszony reakcją Joachima.

– Dobrze, dostosuję się. Czy mógłby pan zostawić tę książkę u mnie do jutra, chciałbym się jej dokładniej przyjrzeć.

– Myślę, że tak, poproszę tylko o jakieś pokwitowanie na nią. – Chwilę później Dariusz Matuszewski z mieszanymi uczuciami opuścił antykwariat. Myślał o tym co powie swojej żonie o dzisiejszym dniu, że może te stare książki pozwolą im wyjść na prostą…

Może uda się to w najbliższych miesiącach, zanim urodzi się ich córka. Bardzo tego potrzebował.

Jego myśli Zapisał na kartce Joachim. Rozumiał go, i to bardzo.

 

Antykwariusz wspinał się po schodach na piętro. Z każdym rokiem przychodziło mu to coraz trudniej. Mieszkał w tej kamienicy od urodzenia, łączył sklep z domem i może właśnie to tak bardzo znienawidził jego syn. Tego, jak bardzo Joachim chciał przekazać mu swoje Dziedzictwo, a im mocnije naciskał, ten odsuwał się od niego coraz bardziej.

Jego wnuczka, Maja siedziała w kuchni z kubkiem pełnym owocowej herbaty. Na stole rozłożyła swoje notatki z wykładów.

– Ważny klient? – spytała widząc dziadka.

– Interesujący, nawet za bardzo – odpowiedział sięgając na regał w przedpokoju. – Mam dla ciebie tę książkę którą szukałaś.

– O, dziękuję ci – odebrała książkę z rąk dziadka – Mam nadzieję, że nie sprawiłam ci tym za dużo pracy.

– Nie, przyjemnie jest poszukać czegoś powiedzmy, zwyczajnego w odróżnieniu do białych kruków. – uśmiechnął się.

– Na uczelni ta książka to właśnie biały kruk, ale od czego są znajomości – puściła oko i uścisnęła Joachima. – Powiedz mi, co to była za okropna książka na dole?

– Właśnie to chcę ustalić. Jest bardzo rzadka i wykonana w niecodzienny sposób. – odpowiedział wstawiając wodę na herbatę.

– Nie podoba mi się. Kiedy na nią patrzyłam, ciarki przechodziły mi po plecach. Brr… – wzdrygnęła się celowo.

– Zostawiłem ją w szafce na dole, na pewno nie będziesz musiała jej oglądać.

– Jest coś warta? – spytała pamiętając opowieści ojca o zasobności dziadka. I o tym jak bardzo go nienawidził za to, że ważniejsze dla niego były książki niż rodzina. Na szczęście ona tego nie zauważała, wiedziała że dziadkowi naprawdę zależy na tym żeby mieć z nią kontakt. Miała wyrzuty sumienia, że go czasami wykorzystuje, ale nie potrafiła odciąć się od takiego źródła potrzebnych jej książek.

– Zależy dla kogo, jest ich więcej, cała kolekcja, której chciałbym się przyjrzeć. Może jutro mi się to uda, więc nie zdziw się, że może być zamknięte.

– Wyjeżdżasz? Na długo? – Maja zmartwiła się.

– Nie na długo, na kilka godzin, jedno popołudnie.

– Weź proszę komórkę – dziewczyna obróciła się i chwyciła leżący na stole aparat. Sama go kupiła i chciała by dziadek go używał – Tylko proszę naładuj ją.

– Wiesz że nie lubię tych urządzeń, są takie…

– …nowoczesne, wiem – dokończyła za dziadka – Ale będę spokojniejsza wiedząc że masz ją ze sobą.

 

Zofia przyszła ponownie popołudniu, a właściwie wczesnym wieczorem, tuż przed zamknięciem antykwariatu. Na początku stała odwrócona tyłem do Joachima, udając że czyta tytuły książek na regale. Stopniowo przesuwała się w stronę lady, aż znalazła się oko w oko z antykwariuszem.

Już drugi raz tego dnia spoglądała mu prosto w oczy, tym razem nie kryjąc łez. Była roztrzęsiona i z trudem zaczęła rozmowę.

– Mam do pana pytanie, bardzo trudne dla mnie. Szczególnie w tym momencie, gdyż mój mąż zmarł, a ja słyszałam że robi pan… pośmiertne książki – szukała odpowiedniego słowa – Pamiątki, bardzo osobiste i zastanawiałam się czy jeszcze się pan tym zajmuje? I czy miałby czas na to żeby jedną taką dla mnie wykonać… – mówiła szybko, chcąc mieć cały wstęp za sobą.

– Doskonale panią rozumiem, ale czy zdaje sobie pani sprawę z czym się to wiąże?

– Tak, słyszałam, ale bardzo mi na tym zależy… – kobieta otarła kolejne łzy.

– Proszę mi powiedzieć kiedy zmarł pani mąż i w którym zakładzie pogrzebowym leży jego ciało. – Joachim posiadał już te informacje, bezwiednie Napisane na kartce leżącej za kontuarem, ale wiedział że Zofia musi mu sama udzielić tych informacji.

– Przedwczoraj, na zawał – odpowiedziała wyciągając wizytówkę z torebki – Tu jest adres zakładu. Pogrzeb planuję pojutrze, czy wystarczy panu czasu?

– Tak, ale musi pani poddać ciało męża kremacji, jutro popołudniu. A potem czekać, nawet miesiąc, zanim skończę pracę. – Joachim odebrał kartonik z rąk wdowy i spojrzał na znany mu adres. Był zadowolony, właścicielem był jego znajomy znający Tradycję.

– Wiem, rozumiem – ponownie zaniosła się łzami – Jeśli chodzi o koszty, to proszę się nie martwić, nie są dla mnie istotne, ja po prostu muszę wiedzieć… Czy potrzebuje pan jeszcze czegoś teraz ode mnie? Spisać umowę, podpisać coś… Przepraszam, nie wiem co teraz robić.

– Wiem ze to dla pani trudne, ale słowo wystarczy. Potrzebuję jeszcze jakiś kontakt do pani, żebym mógł panią zawiadomić kiedy skończę.

– Tak – wyjęła kolejną wizytówkę, firmową i podała ją Joachimowi – tu jest mój telefon i adres firmowy i prywatny. Jeśli będę mogła jakoś pomóc, proszę o kontakt…

– To raczej ja postaram się pani pomóc – odpowiedział delikatnie się uśmiechając. Kobieta odpowiedziała podobnie delikatnym uśmiechem i odetchnęła z ulgą.

 

Kiedy tworzył Książkę, nigdy jej nie czytał. Pozostawiał to osobie która zleciła jej wykonanie. Zawsze jednak zobowiązywał tę osobę do tego, by powiedziała mu czy otrzymała to co chciała. I zawsze wracali po pewnym czasie, zawsze dziękowali. Zawsze, poza tym jednym razem, który zostawia szramę na całym późniejszym życiu. Który dopiero po pewnym czasie pozwala ponownie zrozumieć sens swojej pracy, pozwala określić jak bardzo jest potrzebna i właściwa. W odróżnieniu od Książek Oprawcy.

Joachim zabrał Książkę od Dariusza na piętro. Kiedy niósł ją ze sobą miał uczucie jakby paliła go w dłoń. Była tak podobna do Książek które sam wykonywał, a jednocześnie tak plugawa, jak tylko można było to osiągnąć. Jednakże fascynowała go na swój sposób, bardzo niezdrowy.

Antykwariusz chwycił za staromodny telefon stojący przy fotelu, chcąc zadzwonić do zakładu pogrzebowego i umówić wizytę w nim na jutrzejszy poranek. Telefon zadzwonił dokładnie w chwili gdy podniósł słuchawkę z widełek. Wypuścił ją z dłoni i telefon umilkł. Po chwili zadzwonił ponownie.

– Halo, z tej strony Dariusz Matuszewski – usłyszał w słuchawce.

– Witam, jak rozumiem termin jutrzejszy jest aktualny? – odpowiedział zasiadając w fotelu.

– Jak najbardziej, podjechałbym po pana po szesnastej, o ile panu pasuje.

– Tak, będę bardzo wdzięczny.

– W takim razie jesteśmy umówieni. Do widzenia.

– Dziękuję. Do widzenia. – połączenie zostało przerwane. Joachim wybrał numer zakładu. Po kilku sygnałach odezwała się jakaś nieznana mu kobieta. Poprosił o przełączenie go dalej.

– Tak, proszę? – usłyszał znajomy głos w słuchawce.

– Witaj Remigiuszu, tu Joachim.

– Witaj, spytałbym czym mogę ci służyć, ale chyba wiem.

– Mężczyzna nazywał się Krzysztof Służewski. Czy mógłbyś przygotować wszystko na jutro rano? Byłbym bardzo wdzięczny.

– Nie ma najmniejszego problemu, wiesz że zawsze pozostanę twoim dłużnikiem.

– Nie lubię kiedy o tym wspominasz, jesteśmy przecież przyjaciółmi.

– Tak, ale wiem ile twoja praca wnosi dobrego, mimo tego, że czasami bywa trudna do zaakceptowania.

– Jestem wierny Starej Tradycji, jak i ty swojej.

– Niech trwa.

– Niech trwa. Jutro… może być dziewiąta?

– Jak najbardziej, niech trwa. – rozłączył się.

Spojrzał na Książkę i poczuł ciarki na plecach. Sięgnął po nią i otworzył. Zaczął czytać. Chciał się dowiedzieć kim był Klaus Kraftmeister. I dlaczego został zamordowany. A co najważniejsze, przez kogo.

 

Klaus Kraftmeister był radcą prawnym. Urodził się na terenie Cesarstwa Pruskiego, a ostatecznie, zniesławiony po romansie z córką rajcy popadł w niełaskę i musiał ratować się ucieczką do Prowincji Poznańskiej.

Nie był nikczemną postacią, a jedynie dobrze wykształconym nieudacznikiem, który zazwyczaj znajdywał się w nieodpowiednim czasie i nieodpowiednim miejscu.

Tak było w jego dzieciństwie kiedy przyłapał ojca na romansie z ulubioną przyjaciółką matki, co skończyło się tym, że praktycznie cały swój majątek ojciec jego przekazał nie jemu, a jego młodszemu bratu. Notabene temu którego miał ze związku z wymienioną wyżej kochanką. A spłodził go właśnie wtedy kiedy Klaus wszedł do pokoju, a ojciec stracił nad sobą panowanie.

Na szczęście brat nie żywił do niego urazy i wspomógł go w dążeniu do wiedzy, chociaż tak naprawdę chciał się go pozbyć z domu. I tak ten trafił do Drezna, studiując prawo.

Swoją wrodzoną nieporadnością urzekał kobiety, a koledzy jednocześnie zazdrościli mu tego i obśmiewali go za plecami.

Podczas jednego z wieczorków organizowanych przez brać studencką zobaczył Klarę, którą to z miejsca szczerze i na ślepo pokochał.

Nie zważając na to że pochodziła z bardzo wysoko usytuowanej rodziny, podsyłał jej ukradkiem kwiaty i czekoladki. A nie potrafił się zdobyć na więcej niż to, i okazjonalne liściki. Minęło jeszcze kilka lat zanim skończył naukę i zaczął praktykować w zawodzie.

Zajęcie znalazł u poważanego sędziego, który był ojcem Klary Hartmeyer, ale tego jeszcze wtedy nie wiedział. Jak też nie wiedziała o jego pracy dla swojego ojca niedoszła ukochana która to nie wiedzieć czemu jeszcze nie wyszła za mąż.

Po jakimś czasie dotarło do Klausa kim jest jego chlebodawca, a sądząc po swojej poniekąd dobrej posadzie i znakomitym wykształceniu stwierdził, że byłby dobrą partią dla Klary.

Nie owijając w bawełnę poprosił jej ojca o rękę, a ten ku jego zdziwieniu zgodził się na to z wielką radością.

Po latach dopiero Klaus zrozumiał dlaczego. Zrozumiał także, że z urodą nie wszystko co dobre idzie w parze. Ataki szału i histerii żony w pewnym momencie po prostu wygnały radcę z domu. Zabrał wszelkie oszczędności, spieniężył w tajemnicy przed rodziną co się dało i uciekł.

Osiadł z dawnym Księstwie Poznańskim, otworzył własną kancelarię i znakomicie się urządził. Do czasu jak poznał kolejną kobietę, wdowę po zacnym lekarzu, specjaliście od chorób umysłu.

Ta odwzajemniła jego zaloty i wkrótce stała się jego kolejną żoną, mimo że z poprzednią rozwodu nie otrzymał. Na jego nieszczęście, po kilku miesiącach od ślubu znaleźli go bracia jego pierwszej i prawowitej żony, chcąc siłą zabrać tam gdzie według nich było jego miejsce.

Problem w tym, że następnego dnia zginęli brutalnie zarżnięci na ulicy, prawdopodobnie przez jakiegoś podpitego rzeźnika, którego nie udało się schwytać.

Tak też Klaus cieszył się życiem rodzinnym przy swojej żonie Marii, po cichu dziękując losowi za taki obrót spraw. Niestety nie zauważał, że ludzie za jego plecami zaczęli szeptać. Coraz mniej pojawiało się po poradę w jego progach, aż zaczął się zastanawiać, dlaczego tak się działo. Zasięgnął słowa i przeraził i się co nie miara. Ludzie przypisywali mu morderstwo braci jego pierwszej żony, wiedzieli też o tym kim ona była. A w ślad za tym szły kolejne trupy. I zdrady obecnej żony. Ponoć zabił z zazdrości kilku jej kochanków, chociaż nic mu nie udowodniono. Wystarczyło, że ludzie wiedzieli. Klaus powoli tracił kontrolę nad swoim życiem.

Ludzie szeptali że Maria przyprawiała mu rogi, dlatego też Klaus postanowił zasadzić się na nią i jej kochanka. Kiedy wreszcie udało mu się wyśledzić miejsce ich schadzki, postanowił ich nastraszyć. Chciał pokazać żonie, że wiec co ona robi i że nie ujdzie jej to na sucho.

Niestety kochanek okazał się być nadpobudliwy, co skończyło się na ciężkim pobiciu i szyciu ran u ruskiego cyrulika.

Następnego dnia miał rozmówić się z żoną, niestety były to jego ostatnie wspomnienia.

 

Joachim był bardzo niezadowolony. Spodziewał się, że wspomnienia Klausa coś wniosą, a zostawiły jedynie mętlik w głowie. Podejrzewał wszystkich, począwszy od pierwszej żony, przez jej rodzinę, drugą żonę i jej kochanków a na cyruliku kończąc. Miał nadzieję, że jak tylko przejrzy następne Książki trafi na ślad Oprawcy.

Z przerażaniem założył, że ten nadal żyje. Jeśli zabił tyle osób i posiadł ich siłę życiową, mógł tego bez wątpienia dokonać. Mógł wyglądać teraz zarówno na siedemdziesiąt jak i na trzydzieści lat.

Antykwariusz zabrał się za kolację, przeczytał coś dla przyjemności i położył się spać.

Niestety noc zamiast przynieść wytchnienie, przyniosła kolejne demony.

Kiedy obudził się rano, niewiele pamiętał z tego co mu się śniło. Bądź też nie chciał pamiętać, jego umysł wyparł te obrazy i emocje. Jedyne co pozostało, to strach. Przemożne doświadczenie trwogi, czegoś czającego się na krawędzi pola widzenia, czegoś co już prawie się słyszy, a jednak po chwili milknie, zanim będziemy w stanie określić co to jest…

Jednego był pewien, że strach ze snów przeniósł się do jego życia. Wydawało mu się że Oprawca czeka tuż za rogiem i naśmiewa się z niego. Miał wątpliwości, czy powinien jechać dziś obejrzeć tę osobliwą biblioteczkę i czy tak naprawdę nie pakuje się w jakieś straszne tarapaty. Strach prawie go paraliżował, ale wiedział, że to w dużej mierze powodowane jest przez tę Książkę, że naprawdę sam z siebie nie bał się tak bardzo.

Miał zbyt duże poczucie obowiązku, żeby tę sprawę tak po prostu zostawić, odłożyć między książki.

Miał też do spłacenia dług który zaciągnął wobec swojego losu. Wiedział, że nie naprawi tym zła które wyrządził, ale przynajmniej zrobi coś, co może da mu jakieś szanse kiedy będzie stał przed obliczem Pana. Było to dla niego bardzo ważne.

Tymczasem musiał jechać do zakładu pogrzebowego, dać nadzieję i ukojenie, a nie jak jego przeciwnik strach i niepokój.

 

Introligator ostatnim, wyrobionym przez lata praktyki ruchem ściągnął skórę z pleców leżącego przed nim martwego mężczyzny. Zgodnie z Tradycją położył ją na uprzednio przygotowanym arkuszu papieru i zwinął w rulon. Ten włożył do tuby i zalał jej zawartość wodą wymieszaną z wyciągiem z kałamarnicy.

Dopiero teraz pozwolił sobie na złapanie oddechu. Z każdym rokiem przychodziło mu to coraz trudniej, wymagało większego wysiłku. Następnie położył na plecach mężczyzny kilkadziesiąt arkuszy papieru i pozwolił im powoli nasiąkać krwią. Zebrał je po jakimś czasie i podobnie jak ze skórą zwinął je do kolejnej tuby.

Na koniec położył w oskórowanym miejscu gruby arkusz czerpanego papieru i szepcząc Zapomniane Słowa przygładzał go do ciała. Po kilku takich ruchach papier mocno przyczepił się do niego i częściowo zasklepił ranę. Na szczęście nie musiał się przejmować tym że ktoś coś zauważy i zacznie węszyć. Ciało będzie poddane kremacji.

Joachim zaczął proces sprzątania. Wytarł wszelkie ślady krwi i złożył swoje rzeczy do skórzanej torby. Odmówił Modlitwę nad ciałem zmarłego prosząc go o wybaczenie że tak obchodził się z jego ciałem, licząc że zrozumie jak bardzo to co robi jest ważne dla jego rodziny.

Na koniec wziął do ręki swoje Pióro i zamaszystym ruchem złożył swój Podpis na ciele poniżej linii cięcia. Teraz proces był kompletny. Miał nadzieję, że duch zmarłego nie czai się za rogiem.

Kiedyś już jednego spotkał. Duch błąkał się za nim przez wiele dni robiąc mu wyrzuty że źle postępuje. Joachim już chciał zarzucić cały proces, jednak dotrwał do końca. I dobrze zrobił, gdyż okazało się, że duch chciał nawet po śmierci utrudnić życie swoim dzieciom, a tak przynajmniej dzięki Książce dowiedziały się prawdy o ojcu. A ten widząc, że wybaczają mu, dopiero wtedy opuścił ziemski padół.

– Udało się? – spytał wychodzącego z pomieszczenia Joachima czekający za drzwiami Remigiusz.

– Mam nadzieję, nie widziałeś tu żadnych duchów?

– Nie tym razem – uśmiechnął się do przyjaciela – Wyglądasz na bardzo zmęczonego.

– I tak też się czuję. Z każdym upływającym rokiem przychodzi mi to coraz ciężej. I coraz trudniej pogodzić mi się z tym, że nie będzie nikogo, kto kontynuował by tę Tradycję.

– Masz zamiar nadal kogoś znaleźć?

– Chciałbym, bardzo. Ale jak wiesz coraz trudniej o odpowiednich ludzi. Liczą się teraz zupełnie inne wartości.

– Niestety, sam widzę to po osobach które zatrudniam, że brakuje im nie tylko powołania, a do tego jeszcze szacunku…

 

Joachim jechał autobusem w kierunku centrum miasta. Obładowany dwoma tubami i skórzaną torbą wyglądał jak architekt lub malarz. I czuł się nimi po części. Na swój sposób twórcą. Osobliwym artystą.

I musiał wyglądać naprawdę staro, bo jakaś młoda dziewczyna ustąpiła mu miejsca, które on z wdzięcznością zajął. Czuł jak dopada go zmęczenie, ale starał się z nim walczyć.

Z początku myślał że to tylko wina porannego wysiłku, ale powoli docierało do niego, że to także poprzednia noc, i Książka, a raczej Zakazana Książka. Jej moc go zatruwała. Zdawał sobie z tego sprawę, ale jednocześnie nie potrafił oprzeć się jej przyciąganiu. Chciał mimo zła które ona reprezentowała zobaczyć resztę tej biblioteki. I odpłacić Oprawcy, kimkolwiek by on był. Za to, że po prostu istniał. Usiłował go sobie wyobrazić. Niestety nie był w stanie. Był jednak pewien, że ten zachował młodość. Musiał zobaczyć z jakiego okresu pochodzą pierwsze Zakazane Książki i ile ich jest. Może dzięki temu udało by mu się określić ile tamten ma lat. Może miałby pojęcie gdzie szukać.

Było jeszcze coś, co bardzo go martwiło. Oprawca mógł ponownie uderzyć. Mógł starać się utrzymać wygląd w określonym wieku, a do tego potrzebował stałego dopływu Życia.

Gdyby tylko Joachim znalazł się w jego pobliżu, wyczułby go bez wątpienia. Przynajmniej taką miał nadzieję. A przynajmniej spojrzał by mu w oczy, zanim wbiłby mu nóż w serce. Wierzył, że starczyłoby mu na to siły, bo odwagi z całą pewnością. A potem z ciekawości oprawiłby nim Książkę. Lektura byłaby plugawa, ale na pewno interesująca. Uśmiechnął się na tę myśl do siebie. Przynajmniej dokonałby czegoś naprawdę wielkiego w swoim życiu, zabił samo zło.

Wysiał na swoim przystanku i ruszył w kierunku swojego domu, antykwariatu.

Nie spostrzegł że krok w krok ktoś za nim podąża.

 

Dzień mijał mu bardzo powoli. Pojawiło się kilkanaście osób, kilka z nich dokonało nawet zakupów. Normalnie cieszyłby się z tego, ale nie tym razem. Czekał na Dariusza. Czekał na bibliotekę.

Wcześniej zszedł do piwnicy i rozpoczął przygotowania do stworzenia Książki. Zamoczył skórę i rozłożył zakrwawione kartki. Krew na nich nie skrzepła, gdyż papier wcześniej został nasączony odpowiednią substancją. Teraz musiał poczekać kilka dni. Wrócił do góry o otworzył antykwariat.

Zwykle w ciągu dnia starał się czegoś dowiedzieć o swoich klientach. Starał się im pomóc w poszukiwaniach, dać im to, czego naprawdę szukają. Bezwiednie Pisał na kartce i spoglądał na zapiski. Podchodził do osób układając książki na półce, a zwykle układał obok nich dokładnie to czego potrzebowali. Innym razem szukał tak tematu do rozmowy. Zagadywał, zapoznawał się ze swoimi klientami. Czasami miał wyrzuty sumienia, że używa Tradycji do tak błahych rzeczy, ale dzięki temu ludzie wracali do niego. Zawsze mając świadomość, że dobrze im doradzi i znajdzie to, czego szukają.

I tak przez wiele lat ta praca sprawiała mu wiele przyjemności.

Dopadnę cię staruchu. Pożywię się tobą i będę pożerać przez lata.

Joachim wzdrygnął się i rozejrzał po sklepie. Były w nim trzy osoby, dwie właśnie wychodziły. Zwykle wiedział kogo dotyczą zapiski, ale tym razem nie był pewien. Nie wiedział, czyje to myśli. Nie potrafił się skupić, by Napisać kolejne słowa na kartce. Ręka z Piórem zbyt mocno drżała. Wyszły dwie młode dziewczyny. Wyglądały na studentki. I prawdopodobnie nimi były. Po lewej stał około czterdziestoletni mężczyzna przeglądający dział filozofii. Znał go z widzenia, ale to nie znaczyło, że może mu ufać.

Po lewej około trzydziestoletnia kobieta, widział ją tu pierwszy raz. I kolejny mężczyzna, około pięćdziesiątki.

Joachim czuł narastającą w nim paranoję. On tu był. Oprawca. I naśmiewał się z niego. Ale jak się dowiedział? Może dzięki temu, że zatrzymał książkę. Tak musiało być. Obserwował swoją bibliotekę i dalej jego. Czy miał w tym jakiś cel? Czy to była jakaś prowokacja i czy brał w niej, chociażby bezwiednie udział Dariusz?

Antykwariusz powoli nabierał przekonania że Oprawca prowadzi z nim jakąś grę, niestety nie wiedział, co tamtym kierowało.

Teraz czekał tylko na to, aż wszyscy opuszczą jego sklep. Zamknie go i będzie czekał na Dariusza. I wychodząc zabierze nóż, a może nawet pistolet. Podejmie to ryzyko. Biblioteka Oprawcy, możliwość wytropienia go i usunięcia spośród żywych jest tego warte.

Zwrócił uwagę na jakieś zamieszanie na zewnątrz. Wiedział, że Oprawca przyglądał mu się przez szybę. Niestety odszedł zanim zobaczył kto to był.

 

Dariusz przyjechał punktualnie. Joachim krzątał się na dole i wpuścił mężczyznę od razu do środka.

– Jest pan gotowy? – Matuszewski spytał zaraz po przywitaniu się. Był trochę podenerwowany. Podobnie Joachim, który w ciągu dnia wyzbył się części wątpliwości, ale zabrał ze sobą broń. Raczej nie obawiał się Dariusza, ale miał niejasne przeczucia że Oprawca nadal jest gdzieś w okolicy.

Jechali spokojnie prawie nie rozmawiając, przejechali przez centrum i opuścili miasto.

Podróż z powodu korków trwała nieco ponad godzinę, tak, że kiedy dojechali na miejsce zaczynało się ściemniać.

Dom pod którym zaparkowali był stary, stał na granicy małej miejscowości. Jego ogród walczył z wdzierającym się lasem, ale sam budynek mimo widocznego upływu czasu trzymał się całkiem nieźle. Ktoś musiał o niego dbać, przynajmniej w podstawowym zakresie.

Był dość duży, kiedyś musiał należeć do jakiegoś zarządcy ziemskiego, może nawet hrabiego. Ale równie dobrze mógł być przebudowanym zajazdem.

W środku dało się wyczuć zapach wielu środków czyszczących, jednakże nawet one nie maskowały w całości zapachu starości. I śmierci. Tę także dało się wyczuć, szczególnie jeśli nieraz się z nią obcowało.

Joachim skierował się korytarzem prosto, zaraz za zapalającym kolejne światła Dariuszem. Z każdym krokiem czuł coraz mocniej, że zbliża się do Biblioteki Oprawcy. Czuł miejscami mrowienie na skórze, czuł wielką moc. I wielkie zło. Proste i oczywiste.

Kiedy wszedł do pomieszczenia z książkami, zaparło mu dech. Widział je stojące na półce, wszystkie tego samego, niestandardowego formatu, identycznie zdobione. Każda kosztowała życie jednej osoby.

– Więc to tak, Oprawco – wyszeptał mimowolnie do siebie. Dariusz nie zwrócił na to uwagi, tylko podszedł do regału i wyjął jedną z książek, jakby nigdy nic. Joachim zazdrościł mu tej niewiedzy.

– O to jedna z tych rozciętych – wskazał na kolejne – i jeszcze te. Przejrzałem je wszystkie i każda z nich ma ostatnią datę odległą o trzy lata od pierwszej w następnej książce. Ale te które stoją obok tych rozciętych, zwykle mają datę odległą zaledwie o kilka miesięcy. Nic z tego nie rozumiem, po co były ciotce te książki?

– Na ile zna pan historię swojej rodziny, i ciotki do której jak pan twierdzi należały te książki?

– Nie za dobrze, tyle tylko ile rozmawiało się przy okazji jakiś zjazdów rodzinnych czy podobnych okazji. Nigdy nie interesowałem się tym.

– A w którym roku kończą się zapiski? – Joachim wskazał na ostatnią książkę.

– Tuż przed II Wojną Światową. Akurat to mnie nie dziwi. Trudny okres.

– Może tak, może nie. – Joachim powoli,drżącymi dłońmi przeglądał książki. Zaczynał się zastanawiać nad kolejnością i datami. Musiał się im dokładnie przyjrzeć. Sporządzić spis i zidentyfikować Oprawcę.

– Czy są coś warte? – spytał z nadzieją młodszy mężczyzna.

– Powiem panu szczerze, na pewno znajdą się chętni na nie, ale musiałbym je dokładniej przejrzeć. – Joachim wzdrygał się mówiąc to, ale nie chciał rozczarowywać swojego rozmówcy. Wolał żeby te Książki trafiły w jego ręce niż inne, przypadkowe nie zdające sobie sprawy z ich zawartości. Wiedział, że najpewniej sam je odkupi, za cenę która nie nadszarpnie jego finansów, a będzie uczciwą ofertą.

– A ile to może potrwać?

– Spieszy się panu aż tak bardzo? Ma pan jakieś problemy z żoną i dzieckiem?

Dariusz spojrzał na Antykwariusza ze zdziwieniem. Nie przypominał sobie żeby wspominał o swojej rodzinie, ale może jednak?

Joachim zrozumiał swój błąd. Normalnie nigdy by do czegoś takiego nie dopuścił, ale to miejsce bardzo go rozpraszało. Nigdy nie pomylił w rozmowie tego co usłyszał z tym co Napisał.

– Tak, ciąża żony jest zagrożona. Ona sama nie pracuje, ja nie zarabiam dużo… Sam pan rozumie. Postanowiliśmy z moją kuzynką, córką ciotki że sprzedamy z domu co się da, zburzymy ten stary dom, a ona wybuduje sobie tu nowy. Wie pan jak to jest…

– Tak, tak… nie wspominał pan wcześniej o kuzynce, ale rozumiem. Zabrałbym kilka – wskazał na regał – wyrywkowo, powiedzmy z dziesięć egzemplarzy. I zobaczę co się da zrobić, dobrze?

– Jak najbardziej, będę bardzo wdzięczny.

 

Siedząc w domu Joachim przeglądał kolejne tomy. Im były nowsze, tym gorzej się przy nich czuł. Ze starszymi było lepiej, ale i tak swoją obecnością w jego domu powodowały że był rozdrażniony.

Długo zastanawiał się nad znaczeniem rozcięcia na okładce. W ciągu niecałych trzystu lat, które obejmowały wszystkie zgromadzone tomy, siedem było rozciętych. Nie zachowywały standardowego odstępu trzech lat, tylko od kilku tygodni do roku.

Coś najwyraźniej musiało się wydarzyć, skoro Oprawca tak postąpił. Może chodziło o to, że ktoś go rozpoznał, usiłował wytropić. Wtedy niszczył ostatnią Książkę i odcinał jej moc. Postarzał się, zmieniał wygląd, przenosił w inne miejsce i zaczynał wszystko od nowa. Tak, to musiało być to.

Może ktoś znający Tradycje będzie coś wiedział. Poza nim były w mieście dwie osoby które mogłyby posiadać jakieś informacje. Jeden Antykwariusz i jeden Drukarz. Niestety żaden z nich nie był Bibliotekarzem, ale może mieliby w swoich prywatnych zbiorach jakiś istotny dla niego ślad. Postanowił sprawdzić to z samego rana. Teraz chciał jeszcze przejrzeć do końca Książki.

W międzyczasie zadzwoniła jego wnuczka, pytając jak udała się wyprawa. Odpowiedział jej że była bardzo interesująca i szybko wrócił do pracy.

Maja w mig zrozumiała, że jej dziadka po raz kolejny pochłonęła jego pasja. Kochała go, ale czasami wcale się nie dziwiła, że ojciec chciał od niego uciec jak najdalej.

Przerzucał tomy szybko, notował daty i co ważniejsze wydarzenia. Przygotował wstępne opisy miejsc i osób. Były to opowieści o rzemieślnikach, żołnierzu, urzędnikach, i co ciekawe o księdzu i nierządnicy. Nie mógł na tych podstawie wysnuć żadnych przypuszczeń co do tego, jakie ofiary preferował Oprawca. Najwyraźniej w nich nie przebierał. Było to sprytne posunięcie, po prostu czerpał z tego kto był najbliżej. Niełatwo będzie go wytropić. Tym bardziej że Książki kończyły się przed II Wojną Światową.

A Oprawca na pewno nie zginął w tamtym okresie. Skoro żył przez tyle tal, musiał być wystarczająco sprytny, musiał się gdzieś przyczaić. Może się postarzał, zmienił i nie atakował przez tyle lat. Joachim nie wiedział tego. Zgadywał.

Oprawca mógł się po prostu przenieść w inne miejsce. Ale skoro biblioteczka była w domu rodzinnym Matuszewskiego, to na pewno Oprawca musiał być członkiem jego rodziny.

Nie wiedział kim była jego ciotka, ani czy miała męża. Mógł to przynajmniej założyć, skoro miała córkę.

Potrzebował sprawdzić ich drzewo genealogiczne i dowiedzieć się, kto był w jakim okresie właścicielem tego domu. Może to ktoś z rodziny, do kogo należał on przed wojną, może to byłby dobry ślad. Może należał do samego Oprawcy. To było zbyt proste. Ale nie niemożliwe.

Szybko przerzucał kolejne strony, kiedy natrafił na ciekawą informację. Śmierć syna sędziego. Coś zaświtało mu w głowie. Przeczytał cały ustęp. I jeszcze raz. Chwycił za aparat telefoniczny stojący przy fotelu i zadzwonił do Dariusza.

– Tak, proszę? – usłyszał znajomy głos.

– Tu Joachim Radziszewski – odpowiedział.

– W czym mogę pomóc? – wyczuł w głosie rozmówcy wahanie. Spojrzał na zegar. Było już po dwudziestej trzeciej.

– Tak, przepraszam, że dzwonię o tej porze, ale chyba znalazłem coś ciekawego. Czy przypomina pan sobie pamiętnik – celowo użył tego słowa, chociaż inne cisnęło mu się na usta – z nazwiskiem Hartmeyer, Tobias Hartmeyer.

– Chyba taki był, ale nie pamiętam dobrze.

– Ma pan te zdjęcia jeszcze w aparacie? Mógłby pan sprawdzić co stało obok?

– Proszę chwilę poczekać – po drugiej stronie zaległa cisza.

– Detlef Hartmeyer, dobrze to akurat widać na zdjęciu. – odpowiedział po chwili.

Joachim zaniemówił. To mógł być jakiś istotny trop.

– Jest szansa żebym jutro mógł przejrzeć dokładnie tę książkę?

– Cóż, mam dużo pracy. Ale może pan sam pojechać do domu i ją obejrzeć, będzie tam od samego rana moja kuzynka, co pan na to?

– Byłbym bardzo zobowiązany.

– W takim razie uprzedzę ją o pana przyjeździe.

– Dziękuję bardzo, jak tylko dowiem się czegoś więcej, dam znać.

– Czy to podniesie wartość tych książek?

– Mam nadzieję, że tak.

Rozmawiali jeszcze chwilę, po czym się rozłączyli. Joachim czuł, że to musi być to. Ofiarami byli bracia Klary, pierwszej żony Klausa Kraftmeistera.

Koniec
Nowa Fantastyka