Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Nathaniel przykucnął obok dużego dębu i utkwił bystry wzrok w obozowisku. Musiał koniecznie coś sprawdzić. Był teraz podwójnie ostrożny – sługusi króla nie mogli go znaleźć, tak samo jak wieśniacy. Choć od lat mieszkał w Alë, nikt nie wiedział nawet o jego istnieniu i tak musiało pozostać. Nasłuchiwał przez kilka minut a potem zbliżył się powoli do obozu. Żołnierze skupili się przy jednym z ognisk, przy drugim zgromadzili się poborcy… I ktoś jeszcze. Mężczyzna w czerni siedział nieco dalej od ognia, ale złote płomyki wciąż oświetlały jego płowe włosy i błękitne oczy. Czarny kaptur spoczywał teraz na jego ramionach, a na kolanach połyskujący miecz ze skórzastą rękojeścią zwieńczoną białym szpikulcem. Nathaniel drgnął na jego widok. Spodziewał się, że to jeden z nich, ale aż do tej pory nie zyskał pewności. Sprawdził jeszcze raz rozstawione wokół siebie bariery, bojąc się, że mężczyzna może go spostrzec. Potem powoli wycofał się głębiej w las, wciąż obserwując obóz.
Usłyszał w karczmie, że nikt nie widział płowowłosego. Musiał rzucić na siebie zaklęcie ukrywające go przed oczami zwykłych ludzi. Właśnie. Dlaczego więc Shavra go zauważyła? Czyżby… Chociaż wyczuł by ją wcześniej, to niemożliwe. Z drugiej strony płowowłosy zorientował się, że dziewczyna go widzi. Prawdopodobnie. Nathaniel musiał tak założyć, sytuacja była więc dość groźna. Z całą pewnością musiał jak najszybciej poinformować dowództwo o tym, że król rozpoczął własne poszukiwania. Musiał też chronić Shavrę. Postanowił obserwować przybyszów, aż do czasu, kiedy wyjadą.
*
Rankiem jeźdźcy wjechali do wioski z głośnym tętentem kopyt i zatrzymali się na placu w środku. Czekało już tam na nich kilku mężczyzn, którym znów przewodził Tard. Skłonił się przed poborcami i poczekał chwilę, aż Fyrn przyniesie ciężką sakwę wypełnioną pieniędzmi.
– Oto nasze podziękowanie dla naszego pana – powiedział.
Poborca zeskoczył z konia i otworzył sakwę szarpnięciem.
– Tylko tyle? Gdzie reszta?
– To wszystko, co mamy, panie.
– Łżesz – warknął.
Tard ze spokojem wytrzymał napięcie. Poborca zarzucił sakwę na konia i warknął coś do żołnierzy. Natychmiast rozjechali się po wiosce, siłą wchodząc do domów i zabierając cenniejsze rzeczy. Tard stał w miejscu i przyglądał się morderczym wzrokiem, jak jeden ze sługusów króla zabiera jego świeżo wykute noże – efekt kilku tygodni pracy. Miał je sprzedać i kupić świeżą rudę.
Innym również się nie poszczęściło. Żołnierze zabrali każdemu część dobytku i umieścili w jukach koni. Zwierzęta przywiązali do siodeł. Kilka kobiet zaczęło płakać i prosić, żeby zostawili im choć trochę, ale przestały, kiedy poborca uderzył i odepchnął Marnę prosto w błoto. Ille podniósł ją szybko i przytulił.
– Wynoście się – wycedził Tard, ledwo nad sobą panując. Wściekłość dodała mu odwagi.
– Coś powiedział, psie? – syknął poborca. – Licz się ze słowami. Bo pożałujesz.
Kieł, który do tej pory siedział spokojnie na brzegu placu, w kilku susach znalazł się przed jeźdźcami i odsłonił kły. Z jego gardła wydobyło się niskie warknięcie. Poborca cofnął się, o mało nie wpadając na konia mężczyzny w czarnym płaszczu. Wilk zdawał się doskonale go widzieć. Czarny jeździec wyciągnął miecz z pochwy na kilka cali, rozcinając ciszę sykiem stali. Jego lodowato błękitne oczy były utkwione na wilku. Wieśniacy widzieli Kła grożącego jeźdźcom, ale mężczyzna w płaszczu był ukryty przed ich wzrokiem. Ku ich uldze poborcy i żołnierze zawrócili i odjechali, jednak jeden z nich rzucił za siebie pochodnię. Spadła prosto na dach kuźni Tarda. Kobiety krzyknęły i odbiegły od budynku. Ogień w ułamku sekundy rozprzestrzenił się po strzesze. Tard wrzasnął ze wściekłością i rzucił się po wiadro z wodą. Po chwili wszyscy obecni mężczyźni pomagali mu gasić ogień, jednak wszyscy wiedzieli, że dom trzeba będzie mocno odbudować.
Nikt nie zauważył, że Kieł nie ruszył się z miejsca. Tym bardziej nikt nie zauważył, że naprzeciw niego wciąż był mężczyzna w czerni. Mierzyli się wzrokiem. Zdawało się, że nie interesuje ich pożar.
– Co się dzieje?! – krzyknęła Shavra, wbiegając na plac. Nagle stanęła jak wryta, patrząc się na mężczyznę. Jeździec utkwił w niej spojrzenie błękitnych oczu, potem drgnął i odjechał galopem. Kieł warknął za nim głośno i podbiegł do dziewczyny. Otarł się o jej nogi.
– Widziałeś go, prawda?
Tryknął ją głową w kolano.
– Kto to jest?
Wróg.
Shavra drgnęła i rozejrzała się. Wieśniacy dogaszali ogień na dachu Tarda. Nikt nie zwracał na nią uwagi.
– Kto… Kto to powiedział?
– Co powiedział? – spytał Lorren.
Shavra oblała się rumieńcem.
– N…Nic. Wydawało mi się. Co się stało?
– Jeden z tych, niech bogowie ich przeklną, żołnierzy podpalił nasz dom. Na szczęście musimy tylko naprawić dach… Położymy świeżą strzechę.
– Reszta w porządku?
Skinął głową.
– Znowu nakradli, psy niewierne! – klął Fyrn.
– Cicho siedź, głupcze! Przynajmniej dom masz cały! – odpowiedział mu Tard.
– Przestańcie już! – uspokajała ich Marna. – Jeśli macie być wściekli, to nie na siebie.
Obaj mężczyźni mruczeli chwilę pod nosem, ale przyznali jej rację.
– Przynajmniej mamy część monet – powiedział spokojnie Lorren. Usposobieniem bardziej przypominał ugodową matkę niż klnącego siarczyście ojca.
Shavra skinęła głową.
– Muszę wrócić do młyna. Opowiem wszystko Dorringowi.
– Zobaczymy się jutro – uśmiechnął się i odszedł, zostawiając Shavrę razem z jej płonącymi policzkami.
cdn
Literówki, budowa zdań. Należy przejrzeć jeszcze raz tekst i najlepiej przeczytać go na głos.