- Opowiadanie: Outta Sewer - Pierwsze zęby

Pierwsze zęby

Niewróżka zębuszka

 

Dziękuję bruce za pomoc na becie :)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Pierwsze zęby

– Lilka, wyłaź! Wra­caj już!

Z dziu­ry zna­le­zio­nej przez dziew­czyn­ki na ty­łach ogro­du, tuż pod sta­rym, ob­ro­śnię­tym zmar­nia­łym blusz­czem pło­tem, wio­nę­ło za­pa­chem mo­krej gleby i czymś jesz­cze – gę­stym i mdlą­cym.

Mimo fe­to­ru bliź­niacz­ki miały na­dzie­ję, że jama na­le­ży do ja­kie­goś pu­cha­te­go stwo­rzon­ka, naj­le­piej kró­licz­ka, któ­re­go będą mogły od­wie­dzać, gła­skać oraz kar­mić mar­chew­ka­mi, i do głów im nie przy­szło, że może to być leże bor­su­ka, lisa, lub cze­goś rów­nie nie­bez­piecz­ne­go. Od dawna ma­rzy­ły o wła­snym zwie­rząt­ku, wie­lo­krot­nie bła­ga­ły mamę cho­ciaż­by o cho­micz­ka, jed­nak za każ­dym razem sły­sza­ły tę samą, przekreślającą ich nadzieje od­po­wiedź: mam zbyt wiele na gło­wie. 

Odkąd dwa mie­sią­ce temu mama ode­szła od taty i za­bra­ła dziew­czyn­ki ze sobą, prze­pro­wa­dza­jąc się na wieś, do sta­re­go, par­te­ro­we­go domu po dziad­kach, nie miała już dla nich tyle czasu co kie­dyś.

– Lil­ka­aa! – Oczy na­wo­łu­ją­cej bliź­niacz­kę Leosi za­szkli­ły się od łez. Oba­wia­ła się o sio­strę, ale rów­nie mocno bała się co powie mamie, jeśli Lilka utknie w dziu­rze i trze­ba bę­dzie wzy­wać pomoc. – Na­tych­miast wyłaź!

Prze­wa­la­ją­ce się przez paź­dzier­ni­ko­we niebo, na­brzmia­łe od desz­czu chmu­ry nie do­pusz­cza­ły do ziemi wiele świa­tła, a na do­da­tek zbli­ża­ła się szes­na­sta. Ota­cza­ją­ce dom stare mo­drze­wie szu­mia­ły pod na­po­rem wzma­ga­ją­ce­go się wia­tru, pach­nia­ło wil­got­nym drew­nem i dymem z pie­cy­ków, było coraz ciem­niej.

Le­osia chcia­ła po raz ko­lej­ny wy­krzy­czeć imię sio­stry, kiedy w głębi jamy bły­snął pro­mień la­tar­ki.

– Cicho, głu­pia! – syk­nę­ła gra­mo­lą­ca się na ze­wnątrz Lilka. Dłu­gie, się­ga­ją­ce po­ło­wy ple­ców włosy miała w ob­le­pio­nych sza­ro­żół­tą gliną strą­kach, a na jej dzie­cię­cej twa­rzy próż­no było szu­kać choć­by ka­wał­ka czy­stej, nie po­kry­tej zie­mią skóry.

– Li­la­a-a! Jak ty wy­glą­dasz? Jak mama cię zo­ba­czy…

– Nic nie zo­ba­czy – ucię­ła Lilka, przy­glą­da­jąc się za­bło­co­nej kurt­ce. – Wy­ką­pię się, a ubra­nia upie­rzemy.

– My­ślisz, że mama jest głu­pia i się nie zo­rien­tu­je?

– Ka­za­ła nam iść się bawić w ogro­dzie, i jesz­cze po­wie­dzia­ła, żeby jej nie prze­szka­dzać, bo jest bar­dzo za­ję­ta, nie? Nic się nie dowie, chyba, że ty jej wy­pa­plasz.

– Sama pa­plasz! – od­cię­ła się Le­osia, choć wie­dzia­ła, że jeśli cho­dzi o umie­jęt­ność kła­ma­nia bez mru­gnię­cia okiem i uni­ka­nia kon­se­kwen­cji, Lilka była mi­strzy­nią. Ostroż­niej­sza i o wiele bar­dziej po­wścią­gli­wa Le­osia cza­sem za­zdro­ści­ła sio­strze awan­tur­ni­cze­go cha­rak­te­ru, zaś w sy­tu­acjach ta­kich jak ta, gdy widmo ro­dzi­ciel­skie­go nie­za­do­wo­le­nia wi­sia­ło nad nimi obie­ma, cał­ko­wi­cie zda­wa­ła się na bliź­niacz­kę.

– To chcesz zo­ba­czyć, co zna­la­złam, czy nie? – Lilka się­gnę­ła do kie­sze­ni.

– Ej, no! Nie mó­wi­łaś, że coś zna­la­złaś. Po­ka­żesz? Pliiisss!

Lilka wy­cią­gnę­ła rękę i roz­war­ła dłoń. Le­ża­ły na niej nie­wiel­kie ka­my­ki o dziw­nych kształ­tach, czar­ne, białe i żółte.

– Wla­złam tylko ka­wa­łek, bo za za­krę­tem było wię­cej mniej­szych tu­ne­li. I śmier­dzia­ło coraz bar­dziej, a na ziemi le­ża­ło pełno tego. – Lilka wzro­kiem wska­za­ła dłoń. – I chyba serio miesz­ka tam ja­kieś zwie­rząt­ko, ale jak po­świe­ci­łam la­tar­ką to tak dziw­nie za­pisz­cza­ło i ucie­kło głę­biej, i tro­chę się scy­ka­łam.

– Ja to bym chyba umar­ła ze stra­chu. – Le­osia spoj­rza­ła na sio­strę z po­dzi­wem. – A te ka­my­ki po co wzię­łaś?

– To nie są ka­my­ki, głu­po­lu. Wi­dzisz? To są zęby.

– Co? – skrzy­wi­ła się Le­osia. – O, fuj! Lilka, wywal to! Po co ci one?

– Eee… Jesz­cze nie wiem. Patrz! – Dziew­czyn­ka się­gnę­ła druga dło­nią i ujęła w palce naj­więk­szy z zębów. – Ten jest chyba od psa. A te ma­lut­kie, ostre jak igieł­ki, to może od kotka? A ten, jak ziarn­ko ku­ku­ry­dzy, wy­glą­da jak twój mle­czak, za któ­re­go do­sta­łaś przed­wczo­raj od zę­bo­wej wróż­ki dychę.

– Lilka, to serio jest fuj.

– Ej, Le­osia! – W gło­wie Lilki po­ja­wi­ła się myśl, która roz­bły­sła ni­czym su­per­no­wa i przy­ćmi­ła wszyst­kie inne: – A co, jak to jest dom zę­bo­wej wróż­ki?

– Ona pew­nie miesz­ka w zamku, a nie w dziu­rze w ziemi, głu­pku. Wy­rzuć to i chodź, zanim mama nas za­wo­ła.

– Wiesz co z nimi zro­bię? Włożę je pod po­dusz­kę – za­ko­mu­ni­ko­wa­ła sio­strze Lilka. – No, co tak pa­trzysz? Ty już czte­ry razy do­sta­łaś kasę za zęba, a ja jesz­cze nic.

– Ale to chyba muszą być twoje zęby, a nie byle jakie.

– Nie wiesz na pewno, więc nie gadaj. – Lila wy­szcze­rzy­ła się peł­nym ze­sta­wem śnież­no­bia­łych mle­cza­ków, ski­nę­ła na sio­strę i ru­szy­ła w stro­nę domu. 

 

***

 

Tej nocy Lilka nie spała do­brze.

Naj­pierw wier­ci­ła się i nie po­tra­fi­ła zna­leźć wy­god­nej po­zy­cji, a potem, kiedy już za­snę­ła, na­wie­dza­ły ją kosz­ma­ry. Wy­bu­dza­ła się z nich kilka razy, roz­glą­da­ła ner­wo­wo po roz­ja­śnia­nym ską­pym świa­tłem lamp­ki noc­nej po­ko­ju, i znów za­sy­pia­ła. Nie pa­mię­ta­ła co jej się śniło – ob­ra­zy szyb­ko ula­ty­wa­ły, po­zo­sta­wia­jąc po sobie tylko dziw­ny nie­po­kój oraz wra­że­nie czy­jejś obec­no­ści; cze­goś po­ru­sza­ją­ce­go się na kra­wę­dzi pola wi­dze­nia; ukry­wa­ją­ce­go skom­le­nie po­śród szumu tar­ga­nych wia­trem drzew za oknem.

W do­dat­ku Lilkę za­czę­ły boleć zęby.

Na dol­nym po­zio­mie pię­tro­we­go łóżka Le­osia świsz­cza­ła przez nos rów­nym od­de­chem, spo­ra­dycz­nie prze­ry­wa­nym chrap­nię­cia­mi.

Zęby bo­la­ły coraz moc­niej. Lilka za­ci­snę­ła szczę­ki, ob­ję­ła po­dusz­kę i z ca­łych sil wtu­li­ła w nią głowę. Na oślep wy­ma­ca­ła ukry­tą w po­ście­li sa­kiew­kę, którą przed snem przy­go­to­wa­ła dla zę­bo­wej wróż­ki. Wy­cią­gnę­ła ją i prze­wró­ci­ła się na plecy.

Unio­sła wo­re­czek nad głowę, po­trzą­snę­ła. Za­war­tość za­grze­cho­ta­ła sucho.

Jakby w od­po­wie­dzi, coś ude­rzy­ło o pa­ra­pet.

Lilka za­mar­ła. Z wciąż wy­cią­gnię­tą nad głowę ręką, nie śmie­jąc się po­ru­szyć, spły­ci­ła od­dech. Wy­tę­ży­ła wzrok i wy­da­ło jej się, że w lewym dol­nym rogu okna ciem­ność jest bar­dziej gęsta. Świa­tło lamp­ki, prze­są­cza­ją­ce się przez ozdo­bio­ny ku­cy­ka­mi aba­żur, od­bi­ja­ło się re­flek­sa­mi na szy­bie i prze­szka­dza­ło wy­raź­niej doj­rzeć to, co mogło czaić się po dru­giej stro­nie.

Na prze­kór stra­cho­wi, by udo­wod­nić sobie, że to tylko wzrok na spół­kę z wy­obraź­nią pła­ta­ją jej figle, Lilka raz jesz­cze za­grze­cho­ta­ła wo­recz­kiem.

Przy­cza­jo­na w rogu okna czerń nagle ożyła i rzu­ci­ła się na szybę.

Lilka jed­nym susem do­pa­dła włącz­ni­ka świa­tła. Pokój zalał cie­pły blask z dwóch wie­ko­wych pla­fo­nów, a mrok zy­skał kon­kret­ną formę i kształt. 

Wy­glą­dał jak prze­raź­li­wie wy­chu­dzo­ny nie­mow­lak, z siną skórą o­pię­tą na wy­sta­ją­cych ko­ściach. Łysą, zbyt dużą w sto­sun­ku do resz­ty ciała głowę przy­ci­skał do szyby, a ogrom­ne, wy­łu­pia­ste oczy o za­snu­tych biel­mem tęczówkach lu­stro­wa­ły pokój. Resz­tę jego twa­rzy zaj­mo­wa­ła pasz­cza, szcze­rzą­ca się w stro­nę Lilki po­zba­wio­ny­mi zębów, mię­si­sty­mi dzią­sła­mi.

Isto­ta pi­snę­ła prze­ni­kli­wie, za­sło­ni­ła śle­pia pa­ty­ko­wa­tym przed­ra­mie­niem, potem od­wró­ci­ła się, ze­sko­czy­ła z pa­ra­pe­tu i po­gna­ła w ciem­ność, przez tar­ga­ny wi­chu­rą ogród.

Lilka sku­li­ła się w rogu łóżka. Wsłu­cha­na w równy od­dech śpią­cej sio­stry, z nie­ru­cho­mym wzro­kiem wbi­tym w okno i dłoń­mi kur­czo­wo za­ci­śnię­ty­mi na wo­recz­ku, prze­sie­dzia­ła tak do siód­mej rano, kiedy ze stu­po­ru wy­rwał ją dźwięk bu­dzi­ka.

 

***

 

Po­bud­ka, śnia­da­nie, mycie zębów, przy­go­to­wa­nia do wyj­ścia.

Co­dzien­na ru­ty­na wy­pie­ra­ła strach i z każdą ko­lej­ną mi­nu­tą Lilka coraz moc­niej utwier­dza­ła się w prze­ko­na­niu, że żadne z noc­nych wy­da­rzeń nie miało miej­sca. Tata opo­wia­dał jej kie­dyś, że w snach od­bi­ja­ją się wspo­mnie­nia oraz echa nie­daw­nych prze­żyć i wła­śnie dla­te­go sny cza­sem wy­da­ją się nam bar­dzo re­al­ne. Jeśli mówił praw­dę – bo i po co miał­by kła­mać? – to Lilka po pro­stu wy­śni­ła kosz­mar, któ­re­go po­wo­dem mu­sia­ła być wczo­raj­sza przy­go­da z dziu­rą w ziemi. A także za­bra­ne z niej zęby.

Przed wyj­ściem do szko­ły Lilka spa­ko­wa­ła wy­ję­ty spod po­dusz­ki wo­re­czek do tor­ni­stra. Na dłu­giej prze­rwie wy­trzą­snę­ła jego za­war­tość do szkol­nej to­a­le­ty, a wraz ze spłu­ka­ny­mi do ka­na­li­za­cji zę­ba­mi, z głowy Lilki znik­nę­ły ostat­nie strzę­py obaw.

Po za­ję­ciach mama ode­bra­ła córki ze świe­tli­cy, spóź­nio­na grubo ponad go­dzi­nę, więc do domu wró­ci­ły po zmro­ku. Czasu star­czy­ło im tylko na od­ro­bie­nie lek­cji, ko­la­cję oraz ką­piel. Potem mama ka­za­ła bliź­niacz­kom wsko­czyć do łóżek, a sama za­mknę­ła się w biu­rze, z kom­pu­te­rem i ster­tą opa­słych se­gre­ga­to­rów.

Le­osia za­pa­dła w sen nie­mal na­tych­miast, zaś u Lilki to­ną­cy w pół­mro­ku pokój oraz ciem­ność za oknem przy­wo­ła­ły nie­chcia­ne wspo­mnie­nie po­przed­niej nocy. Po­wo­do­wa­na stra­chem wy­mknę­ła się na ko­ry­tarz, z szaf­ki za­bra­ła so­lid­ną la­tar­kę, któ­rej świę­tej pa­mię­ci dzia­dek uży­wał na eme­ry­tu­rze, do­ra­bia­jąc jako stróż nocny, po czym wró­ci­ła do sie­bie. Uzbro­jo­na we wła­sne źró­dło świa­tła od razu zro­bi­ła się spo­koj­niej­sza.

Za­sy­pia­ła, kiedy spod nie­do­mknię­tych po­wiek jej wzrok za­re­je­stro­wał ruch wśród cieni na dru­gim końcu po­ko­ju. Jakby coś wiel­ko­ści śred­nie­go psa wy­chy­nę­ło zza biur­ka i prze­mknę­ło ku łóżku, trzy­ma­jąc się poza za­się­giem wą­tłe­go świa­tła lamp­ki.

Lilka otwo­rzy­ła sze­ro­ko oczy.

Pod spodem za­skrzy­pia­ło łóżko, za­sze­le­ści­ła po­ściel. Od­dech sio­stry zgu­bił rytm, ze świ­stu prze­cho­dząc w char­kot.

Ostroż­nie, by nie wydać żad­ne­go dźwię­ku, Lila na­ma­ca­ła la­tar­kę, prze­chy­li­ła się przez kra­wędź ma­te­ra­ca i spoj­rza­ła na dolne posłanie, na któ­rym Le­osia le­ża­ła na wznak, z roz­ło­żo­ny­mi sze­ro­ko ra­mio­na­mi.

I nie była sama.

Coś sie­dzia­ło obok, po­chy­la­ło się nad jej twa­rzą, wy­gi­na­ło w łuk gru­zło­wa­te plecy, ki­wa­ło po­marsz­czo­ną czasz­ką. Szczu­pły­mi pal­ca­mi roz­chy­la­ło usta dziew­czyn­ki, do­ty­ka­ło jej zębów, prze­su­wa­ło po nich gru­by­mi, po­ła­ma­ny­mi pa­znok­cia­mi, jakby spraw­dza­ło ich stan.

Lila drżą­cą dło­nią skie­ro­wa­ła la­tar­kę na in­tru­za, klik­nął włącz­nik.

Isto­ta od­wró­ci­ła głowę w kie­run­ku świa­tła. Jej oczy cof­nę­ły się w głąb czasz­ki, po­zo­sta­wia­jąc po sobie dwa głę­bo­kie tu­ne­le. Na­stęp­nie masz­ka­ra roz­war­ła długi, niby szczu­rzy pysk, szcze­rząc się set­ka­mi zębów o róż­nych kształ­tach i roz­mia­rach. Ru­chli­wy język za­trze­po­tał po­mię­dzy za­śli­nio­ny­mi dzią­sła­mi, a z gar­dła stwo­rze­nia wy­do­był się roz­dzie­ra­ją­cy skrzek, któ­re­mu za­wtó­ro­wał pisk Lilki.

Wy­bu­dzo­na ha­ła­sem Le­osia ze­rwa­ła się z po­sła­nia, strą­ca­jąc na pod­ło­gę koł­drę wraz z sie­dzą­cym na niej in­tru­zem. Isto­ta za­młó­ci­ła koń­czy­na­mi, wy­swo­bo­dzi­ła się z fałd pościeli i za­nur­ko­wa­ła w mrok za­le­ga­ją­cy pod łóż­kiem.

Drzwi otwar­ły się z hu­kiem, roz­bły­sło świa­tło i do po­ko­ju wpa­ro­wa­ła mama. Spoj­rza­ła na ku­lą­cą się na łóżku pod ścia­ną Lilkę i na la­tar­kę w jej ręce, potem prze­nio­sła wzrok na sie­dzą­cą niżej, zdez­o­rien­to­wa­ną Le­osię.

– Co się dzie­je!?

– Po­twór! Pod łóż­kiem jest po­twór! – krzyk­nę­ła Lila. 

– Po­twór? – Mama w duchu ode­tchnę­ła z ulgą i spo­koj­nie za­czę­ła tłu­ma­czyć córce: – Liluś, nie ma żad­nych po­two­rów, coś ci się przy­śni­ło…

– Ukrył się pod łóż­kiem! Sie­dział na Leosi, chciał za­brać jej zęby! – Roz­trzę­sio­na Lilka wy­plu­wa­ła słowa z szyb­ko­ścią ka­ra­bi­nu, jej głos łamał się na gra­ni­cy pła­czu. – Po­świe­ci­łam mu w oczy, i on spadł i scho­wał się pod łóżko! 

– Lila, sie­dział na mnie po­twór? – ode­zwa­ła się Le­osia za­lęk­nio­nym tonem.

– Liluś, uspo­kój się, bo stra­szysz sio­strę. – Mama wy­cią­gnę­ła rękę w kie­run­ku dziew­czyn­ki. – Daj mi la­tar­kę, to udo­wod­nię ci, że pod łóż­kiem nie ma żad­nych po­two­rów.

Lilka nie­chęt­nie po­da­ła urzą­dze­nie. 

– Mamo, uwa­żaj, on ma zęby, dużo zębów i nie ma oczu!

– Przed chwi­lą mó­wi­łaś, że go ośle­pi­łaś, a teraz, że nie ma oczu… – Mama schy­li­ła się i omio­tła stru­mie­niem świa­tła prze­strzeń pod łóż­kiem. – Nic tu nie ma oprócz kurzu, okrusz­ków i kau­czu­ko­wej pi­łecz­ki, któ­rej szu­ka­łaś kilka dni temu.

– Uciekł i scho­wał się za biur­kiem! Na pewno! Mamo, po­świeć za biur­kiem! – upie­ra­ła się Lilka.

– Lila… To był tylko kosz­mar. I tak mia­łam się wła­śnie po­ło­żyć, więc dzi­siaj śpisz ze mną, do­brze?

– Ja też chcę! – krzyk­nę­ła Le­osia, zgar­nia­jąc pod pachę ulu­bio­ną po­dusz­kę.

– Zgoda – wes­tchnę­ła mama.

– Mamo, ja nie zejdę! Nie zejdę, on gdzieś tu jest… – Głos Lilki nadal drżał. – Tylko czeka aż wy­łą­czy­my świa­tło! 

– Więc nic nie wy­łą­czy­my – za­pro­po­no­wa­ła mama cier­pli­wie. – To jak, Liluś? Pój­dziesz sama, czy mam cię za­nieść?

Po krót­kim wa­ha­niu Lila oplo­tła ra­mio­na­mi szyję mamy i dała się po­nieść do sy­pial­ni. Le­osia z po­dusz­ką w jed­nej ręce i prze­ję­tą la­tar­ką w dru­giej po­spieszyła za nimi, oświe­tla­jąc wszyst­kie ciem­ne kąty mi­ja­ne po dro­dze – na wy­pa­dek gdyby Lilce wcale nie śnił się kosz­mar i po­twór ist­niał na­praw­dę.

 

***

 

Lilka nie po­szła do szko­ły.

Przez całą noc nie zmru­ży­ła oka, kuląc się pod pie­rzy­ną obok śpią­cej Leosi oraz bu­dzą­cej się co jakiś czas z nie­spo­koj­nych drze­mek mamy. Rano ki­wa­ła się przy stole ze zmę­cze­nia, ledwo uno­si­ła łyżkę do ust, nie­wy­spa­nie od­bi­ja­ło się na jej twa­rzy bladą skórą i cie­nia­mi wokół oczu.

Kiedy pod­czas za­kła­da­nia butów upa­dła obok szaf­ki i o mało nie roz­bi­ła sobie głowy, mama zde­cy­do­wa­ła, że wy­sy­ła­nie dziś córki do szko­ły nie jest do­brym po­my­słem. Leosi nie spodo­ba­ło się, że ona musi od­bęb­nić cały dzień na nauce, a Lilka w tym cza­sie bę­dzie od­po­czy­wać w domu, więc całą drogę siedziała w samochodzie z za­cię­ty­mi usta­mi i do sio­stry nie ode­zwa­ła się choć­by jed­nym sło­wem. Wy­cho­dząc z auta trza­snę­ła drzwia­mi i nawet nie po­ma­cha­ła na po­że­gna­nie, jak to miała w zwy­cza­ju.

Po po­wro­cie do domu mama rzu­ci­ła się w wir pracy. Lila w tym cza­sie oglą­da­ła bajki i nawet zda­rzy­ło jej się kilka razy przy­snąć.

Był czwar­tek, a w czwart­ki bliź­niacz­ki koń­czy­ły lek­cje przed sie­dem­na­stą, potem mama wio­zła je do są­sied­niej wio­ski na kurs tańca, po czym wra­ca­ły do domu w oko­li­cach dwu­dzie­stej. Jed­nak dziś sy­tu­acja nieco się skom­pli­ko­wa­ła.

Przed szes­na­stą, kiedy niebo na­bra­ło mrocz­niej­szych barw, przy­go­to­wu­jąc się na na­dej­ście nocy, przy­szła pani Róża, są­siad­ka miesz­ka­ją­ca sa­mot­nie w po­bli­skim go­spo­dar­stwie, która cza­sem zaj­mo­wa­ła się dziew­czyn­ka­mi, kiedy mamę wzy­wa­ły obo­wiąz­ki. Ko­bie­ta po­ja­wi­ła się razem z Fa­fuń­ciem, nie­wiel­kim kun­del­kiem, od śmier­ci męża pani Róży je­dy­nym jej to­wa­rzy­szem, który wśród przod­ków z pew­no­ścią miał pudla, po­nie­waż cały po­kry­ty był gę­sty­mi lo­ka­mi. Bliź­niacz­ki lu­bi­ły są­siad­kę, ale prze­pa­da­ły głów­nie za jej ra­do­snym psia­kiem i nawet kie­dyś snuły plany, że się nim zajmą, jeśli pani Róża z ja­kie­goś po­wo­du umrze – co na­stą­pi naj­pew­niej ze sta­ro­ści, bo prze­cież są­siad­ka miała ponad sześć­dzie­siąt lat.

Nie­dłu­go potem mama po­je­cha­ła po Le­osię, by za­wieźć ją na do­dat­ko­we za­ję­cia, a Lilkę zo­sta­wi­ła pod opie­ką pani Róży. Dziew­czyn­ka ponad go­dzi­nę do­ka­zy­wa­ła z pie­skiem, gła­ska­ła go, dro­czy­ła się z nim i kar­mi­ła sma­ko­ły­ka­mi, aż wresz­cie ule­gła na­mo­wom opie­kun­ki na ro­ze­gra­nie par­tii chińczyka.

Na ze­wnątrz wzmógł się wiatr, o pa­ra­pet co jakiś czas ude­rza­ły kro­ple, szum drzew za oknem sta­wał się coraz wy­raź­niej­szy. Po­mi­mo po­gar­sza­ją­cej się po­go­dy, pani Róża wy­pu­ści­ła Fa­fuń­cia w ciem­ność na po­dwó­rzu, żeby za­ła­twił swoje pie­skie spra­wy, po czym wró­ci­ła do roz­gryw­ki z Lilką.

Dziew­czyn­ka wpro­wa­dza­ła wła­śnie trze­ci pio­nek do domku, zy­sku­jąc wy­raź­ną prze­wa­gę, kiedy nad szum drzew wy­bi­ło się uja­da­nie, a po chwi­li bo­le­sne psie skom­le­nie. Są­siad­ka gwał­tow­nie od­wró­ci­ła głowę ku oknu.

– Fafik!? – krzyk­nę­ła. Ze­rwa­ła się z krze­sła i po­bie­gła do przed­po­ko­ju, wzuła buty i wy­pa­dła na ze­wnątrz, na­wo­łu­jąc gło­śno pu­pi­la.

– Fa­fuń­cio! Fafik! Pie­sku, ode­zwij się!

Prze­stra­szo­na Lilka po­dą­ży­ła za nią, jed­nak nie wy­sta­wi­ła nogi poza krąg rzu­ca­ne­go z wnę­trza sieni bla­sku.

Gdzieś zza domu po­now­nie roz­brzmia­ło skom­le­nie, po nim prze­cią­gły sko­wyt, który prze­szedł w pisk i nagle się urwał. Są­siad­ka zo­sta­wi­ła Lilkę samą i po­bie­gła w noc, na ra­tu­nek Fa­fuń­cio­wi.

Dziew­czyn­ka stała przez około mi­nu­tę, wpa­tru­jąc się ner­wo­wo w ciem­ność, cze­ka­jąc na po­wrót opie­kun­ki. Potem wy­co­fa­ła się do przed­po­ko­ju i wy­ję­ła z szaf­ki dziad­ko­wą la­tar­kę. Po­now­nie wy­szła na ze­wnątrz i omio­tła stru­mie­niem świa­tła prze­strzeń na lewo od sieni, gdzie po­bie­gła pani Róża.

– Halo! – krzyk­nę­ła. – Pani Różo! Fa­fuń­cio! Halo!?

Nic. Tylko szum drzew tar­ga­nych sil­ny­mi po­dmu­cha­mi, spo­ra­dycz­ne pac­nię­cia wiel­kich kro­pel, roz­bry­zgu­ją­cych się na be­to­no­wych scho­dach, świst wia­tru prze­ci­ska­ją­ce­go się pod bel­ka­mi dachu.

– Pani Różo!? Halo! – Głos Lilki sta­wał się coraz bar­dziej płacz­li­wy.

Nie wiedziała co po­win­na zro­bić, jak się zachować. Chaos myśli nie sprzy­jał po­dej­mo­wa­niu de­cy­zji, ale była pewna, że nie wyj­dzie w mrok, nawet wy­po­sa­żo­na w la­tar­kę. Prze­cież tam może czaić się po­twór, który tylko na to czeka.

Za­grzmia­ło, na brwi Lilki roz­bi­ła się wiel­ka kro­pla desz­czu, bry­znę­ła na po­wie­kę. Dziew­czyn­ka prze­tar­ła twarz przed­ra­mie­niem, zimny wiatr sma­gnął ją po wil­got­nych po­licz­kach. Od­wró­ci­ła się w stro­nę drzwi, a wtedy kątem oka do­strze­gła gęst­szy cień, skra­da­ją­cy się za gra­ni­cą bla­sku. Pi­snę­ła i skie­ro­wa­ła na niego la­tar­kę, jednak zbyt późno i za wolno.

Cień skoczył do przodu. 

A potem nie było już szumu drzew, mo­krych kro­pel ani zim­nych po­dmu­chów – tylko ból i go­to­wa na przy­ję­cie jej świa­do­mo­ści ciem­ność.

 

***

 

Ostre świa­tło kse­no­no­wych re­flek­to­rów roz­go­ni­ło mrok przed domem.

Otwar­te drzwi sieni i świe­cą­ca w noc, le­żą­ca na scho­dach la­tar­ka spra­wi­ły, że mama ob­la­ła się zim­nym potem. Za­par­ko­wa­ła tuż przed wej­ściem, ka­za­ła Leosi zo­stać w sa­mo­cho­dzie, a sama wy­szła na ze­wnątrz.

– Pani Różo! – za­wo­ła­ła, prze­krzy­ku­jąc szum coraz ulew­niej­sze­go desz­czu. Pod­nio­sła cięż­ką la­tar­kę, ści­snę­ła mocno, go­to­wa użyć jej jako broni. – Lila!

Le­osia słu­cha­ła bęb­nią­cych o ka­ro­se­rię kropel i ob­ser­wo­wa­ła jak mama wcho­dzi ostroż­nie do domu, a po kil­ku­na­stu se­kun­dach wraca, wy­cią­ga te­le­fon i roz­ma­wia z kimś dłuż­szą chwi­lę, ner­wo­wo ge­sty­ku­lu­jąc.

– Le­osiu! – Mama po­de­szła do sa­mo­cho­du i otwar­ła drzwi. – Ko­cha­nie, cze­kaj tutaj, za­mknę cię, ale nic się nie bój. Bę­dziesz w aucie, do­brze? Ja tylko pójdę do ogrodu i zaraz wra­cam, ro­zu­miesz?

Prze­stra­szo­na dziew­czyn­ka zdo­ła­ła tylko ski­nąć głową. Ro­zu­mia­ła, że mu­sia­ło się stać coś złego, coś z Lilką, bo mama była roz­trzę­sio­na, a w jej oczach szkli­ły się łzy. Trza­snę­ły drzwi, klik­nął cen­tral­ny zamek i po chwi­li snop świa­tła la­tar­ki znik­nął wraz z mamą za ro­giem bu­dyn­ku.

Na ciało pani Róży mama na­tknę­ła się po przej­ściu za­le­d­wie kil­ku­na­stu me­trów. Ko­bie­ta le­ża­ła na ple­cach, blask od­bi­jał się w jej mar­twych, skie­ro­wa­nych ku niebu oczach. Kro­ple wody mie­sza­ły się z krwią, pły­ną­cą z kil­ku­dzie­się­ciu drob­nych ran na po­licz­ku, wy­glą­da­ją­cych jak ślady po ugry­zie­niu przez ja­kieś zwie­rzę. W nie­któ­rych wciąż tkwi­ły ostre ułom­ki, tak jakby to, co za­ata­ko­wa­ło są­siad­kę, wraz z uką­sze­niem stra­ci­ło kilka wła­snych zębów.

– O Boże… – Świa­tło la­tar­ki tań­czy­ło wokół ciała są­siad­ki, wy­ła­wia­jąc z mroku lo­so­we frag­men­ty prze­strze­ni. – Lil­cia…

Ka­wa­łek dalej mok­nął kapeć dziew­czyn­ki, ró­żo­wym fu­ter­kiem od­ci­na­jąc się na tle mo­krej trawy. Mama pod­nio­sła go i w stru­gach desz­czu po­bie­gła na tyły ogro­du. Prze­cze­sy­wa­ła każdy metr wokół, aż wresz­cie pod po­kry­tym blusz­czem pło­tem, wy­zna­cza­ją­cym gra­ni­cę dział­ki, za­uwa­ży­ła to, czego szu­ka­ła, a jed­no­cze­śnie oba­wia­ła się naj­bar­dziej.

Blond włosy Lilki za­lśni­ły w świe­tle. Mama pod­bie­gła do le­żą­cej twa­rzą w dół córki, chcia­ła ją ob­ró­cić, ale coś jej na to nie po­zwa­la­ło. Do­pie­ro kiedy oświe­tli­ła resz­tę jej ciała, za­uwa­ży­ła, że Lilka do pasa tkwi w dziu­rze w ziemi. Zła­pa­ła dziewczynkę pod ra­mio­na, szarp­nę­ła – ubło­co­ne nogi wy­szły gład­ko z jamy. Po­ło­ży­ła córkę na ple­cach, przy­klęk­nę­ła. 

– Lila! – Bły­ska­ła świa­tłem to na twarz cór­ki, to na dziu­rę, jed­no­cze­śnie pal­ca­mi dru­giej ręki spraw­dzi­ła obec­ność tętna.

Dziew­czyn­ka była nie­przy­tom­na, ale żyła. Mama star­ła z jej twa­rzy brud oraz deszcz, a wtedy Lilka za­chły­snę­ła się i otwar­ła sze­ro­ko usta, od­sła­nia­jąc bez­zęb­ne dzią­sła. Z ran po wy­rwa­nych mle­cza­kach są­czy­ła się krew, mie­sza­ła z plwo­ci­ną i zbie­ra­ła na dnie gar­dła.

– O Boże… 

Wtem coś sko­czy­ło mamie na plecy, zła­pa­ło za włosy.

Ko­bie­ta się­gnę­ła wolną ręką, by zrzu­cić ata­ku­ją­ce ją stwo­rze­nie, gdy po­czu­ła doj­mu­ją­cy ból w przed­ra­mie­niu. Stwór za­mknął szczu­rzą pasz­czę, za­głę­bia­jąc dzie­siąt­ki zębów w mięk­kiej tkan­ce, tar­gnął głową, po­tę­gu­jąc cier­pie­nie.

Mama z ca­łych sił szarp­nę­ła ręką. Zi­gno­ro­wa­ła ból wy­ry­wa­nych wło­sów i grzmot­nę­ła ucze­pio­ną jej isto­tą o zie­mię. Wzię­ła za­mach la­tar­ką, ude­rzy­ła stwo­ra w po­ty­li­cę, ucisk na przed­ra­mie­niu ze­lżał.

W stru­gach desz­czu la­tar­ka raz po raz wzno­si­ła się i opa­da­ła, bły­ska­jąc w rytm ko­lej­nych cio­sów, do­pó­ki so­lid­na obu­do­wa na­rzę­dzia z chrup­nię­ciem nie za­głę­bi­ła się w czasz­ce stwo­ra. Szczę­ki znie­ru­cho­mia­łej isto­ty po­lu­zo­wa­ły chwyt i mamie udało się wy­swo­bo­dzić rękę. Przed­ra­mię rwało bólem, w miej­scu ugry­zie­nia tkwi­ło kil­ka­na­ście ostrych odłam­ków, które mu­sia­ły być zę­ba­mi stwo­rze­nia.

– Lil­cia… – Po­mi­mo bólu mama przypadła do Lilki, unio­sła ją i wzię­ła na ręce. – Wszyst­ko bę­dzie do­brze, ko­cha­nie. Zaraz przyjedzie policja i pogotowie.

Przy­świe­ca­jąc la­tar­ką, ob­cią­żo­na cia­łem nie­przy­tom­nej córki, po­drep­ta­ła po śli­skiej tra­wie do sa­mo­cho­du, w któ­rym cze­ka­ła Le­osia.

Była już zbyt da­le­ko, by zo­ba­czyć, jak coś wiel­ko­ści no­wo­rod­ka opusz­cza jamę, na czwo­ra­kach pod­cho­dzi do mar­twe­go stwo­rze­nia, trąca je szpo­nia­stą dło­nią, przy­tu­la i wy­da­je z sie­bie jęk, który zmie­nia się w pełen pre­ten­sji, nie­na­wist­ny war­kot.

A potem bie­gnie przez szu­mią­cy w ule­wie ogród, goni roz­chy­bo­ta­ny snop świa­tła i szcze­rzy się w noc kom­ple­tem dwudziestu śnieżnobiałych mle­cza­ków.

Koniec

Komentarze

Brawo! Nareszcie coś naprawdę przerażającego. Dzieciaki będą zachwycone! Fabuła ok, dramaturgia bdb, twist na końcu jak ta lala! Nareszcie horrorem:). Jestem usatysfaty. Klik

Już tylko spokój może nas uratować

Brawa, chylę czoła, bo pomysł oraz jego realizacja są wspaniałe, dziękuję za podzielenie się tym znakomitym tekstem (oraz za Twoją cierpliwość podczas bety), klikam i pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Outto, nie czytuję zwykle horrorów, ale Twój musiałem w rewanżu za odwiedziny pod moim szortem :)

Wciągnął mnie. Taka antywróżka zębuszka może wystraszyć. Czytałem bez robienia ‘łapanki’, bo gładko mi tekst ‘wchodził’, ale, żeby móc kliknąć, wskazuję jedno miejsce:

Dziewczynka sięgnęła druga dłonią i ujęła w palce największy z zębów. ← Możpo prostu: ząb?

Końcowy twist znakomicie ‘usprawiedliwia’ działania antyzębuszki. Łagodzi niechęć do niej.

Cześć, Outta Sewer. Ciekawie szybko zbudowałeś napięcie. Końcówka podobała mi się bardziej niż początek. A jednak… chociaż mam już prawie 4 dychy na karku, go dalej lubię czytać o stworkach, potworkach, które chowają się pod łóżkiem :-) Pozdrawiam

Bardzo zacny horror, Outto!

Znakomity klimat, doskonale zobrazowany strach dziewczynek i jakże realne koszmary-potwory chowające się w ciemnych kątach sprawiły, że choć to opowiadanko dla dzieci, to sprawa została przedstawiona w tak zajmujący, a przy tym przerażający sposób, że i dorośli powinni być usatysfakcjonowani lekturą.

Ufam, że poprawisz usterki, więc teraz idę złożyć wizytę w klikarni. :)

 

Lilka jed­nym susem do­pa­dła włącz­ni­ka świa­tła. → Nie bardzo wiem jak można – leżąc na górnym posłaniu piętrowego łóżka – jednym susem dopaść włącznika światła?

 

wy­łu­pia­ste oczy o za­snu­tych biel­mem źre­ni­cach lu­stro­wa­ły pokój. → Czy tu aby nie miało być: …wy­łu­pia­ste oczy o za­snu­tych biel­mem tęczówkach lu­stro­wa­ły pokój.

 

prze­chy­li­ła się przez kra­wędź ma­te­ra­ca i spoj­rza­ła na dolną pry­czę… → A może: …prze­chy­li­ła się przez kra­wędź ma­te­ra­ca i spoj­rza­ła na dolne posłanie

 

strą­ca­jąc na pod­ło­gę koł­drę wraz z sie­dzą­cym na niej in­tru­zem. Isto­ta za­młó­ci­ła koń­czy­na­mi, wy­swo­bo­dzi­ła się z fałd pie­rzy­ny… → Kołdra i pierzyna nie są synonimami, albowiem to dwa całkiem różne nakrycia, używane do snu.

Proponuję: …strą­ca­jąc na pod­ło­gę koł­drę wraz z sie­dzą­cym na niej in­tru­zem. Isto­ta za­młó­ci­ła koń­czy­na­mi, wy­swo­bo­dzi­ła się z fałd pościeli

 

Nie zejdę, on gdzieś tu jest…. → Zbędna kropka po wielokropku.

 

są­siad­ka miesz­ka­ją­ca sa­mot­nie na po­bli­skim go­spo­dar­stwie… → …są­siad­ka miesz­ka­ją­ca sa­mot­nie w po­bli­skim go­spo­dar­stwie

 

ro­ze­gra­nie par­tii jej ulu­bio­ne­go “Chiń­czy­ka”. → …ro­ze­gra­nie par­tii jej ulu­bio­ne­go chiń­czy­ka.

 

Ja tylko pójdę na ogród i zaraz wra­cam, ro­zu­miesz?Ja tylko pójdę do ogrpdu i zaraz wra­cam, ro­zu­miesz?

 

grzmot­nę­ła ucze­pio­ną niej isto­tą o zie­mię. → …grzmot­nę­ła ucze­pio­ną jej isto­tą o zie­mię. Lub: …grzmot­nę­ła wcze­pio­ną w nią isto­tą o zie­mię.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Takie kingowskie, codzienne, zwyczajne, a włos się jeży. Niepokój towarzyszył mi niemal od początku, więc na krótkim dystansie również dobrze straszysz;)

Swoją ścieżką dzieci uwielbiają niebezpieczeństwo… Sama z dzieciństwa pamiętam.

Czy Lilka straciła zęby? Bo tak zrozumiałam.

Lożanka bezprenumeratowa

Hej!

 

@Rybak

 

Dzięki za klika i odwiedziny :) Masz zamiar dać to przeczytać dzieciakom? W sumie czemu nie, trochę traumy jeszcze nikomu nie zaszkodziło :D Oczywiście żartuję, bo sam teraz nie uważam żeby to było jakieś straszne – chyba zbyt wiele razy to przeczytałem, poprawiając, bo z początku rzeczywiście takie mi się nawet wydawało.

 

@bruce

 

Tobie dziękuję za betę przede wszystkim. I cieszę się, że przypadło Ci do gustu.

 

@Koala

 

Misiu, nic nie musisz, przecież mamy tutaj całkowitą dobrowolność co kto czyta i kiedy, niemniej jednak wielce wdzięczny jestem za odwiedziny. Ta niewróżka zębuszka przeszła całkiem sporą ewolucję od początkowego pomysłu do finalnej wersji, zaś to złagodzenie niechęci – jak to ująłeś – wpadło w zasadzie do tekstu przed samym końcem procesu twórczo-wieczniepoprawczego ;)

Uwaga oczywiście słuszna, zaraz uwzględnię w tekście. Dzięki :)

 

@Hesket

 

Heh, a widzisz – ja uważam, że początek jest o wiele lepiej napisany niż koniec. Prawdę powiedziawszy to jest to chyba – jeśli dobrze liczę – czwarty koniec, bo tyle własnie razy zmieniałem tekst, zaś początek pozostał w pierwotnej wersji. Początkowym pomysłem była istota o wymiennych zębach, a potem musiałem do tego dopisać jakąś historię i padło na zębowe wróżki (a raczej jej wersje narodowe – Ratoncito Perez z Hiszpani i Petite Souris z Francji [stąd szczurzy pysk stwora]) z małym dodatkiem strachów spod łóżka :)

Dzięki za wizytę i i pozostawienie po sobie komentarza.

 

@reg

 

Dziękuje za łapankę, zaraz wezmę się za poprawianie wskazanych błędów.

Cieszy mnie, że uważasz, że jakaś horrorowatość się udała – ja przewałkowałem ten tekst tyle razy, że przestałem ją czuć :) Dziękuję za wizytę i klika.

 

@Ambush

 

Takie kingowskie, codzienne, zwyczajne

Prorok, czy co? ;) Właśnie tak to widziałem, żeby było takie zwyczajne, wplecione w rutynę dni, więc bardzo mnie ucieszyła ta uwaga.

 

Swoją ścieżką dzieci uwielbiają niebezpieczeństwo… Sama z dzieciństwa pamiętam.

Ja to widzę tak, że nie tyle uwielbiają niebezpieczeństwo, tylko nie zdają sobie z niego sprawy – tam, gdzie my widzimy potencjalne zagrożenie, gdzie instynkt wraz z doświadczeniem oraz umiejętnością przewidywania długofalowych konsekwencji mówią nam o tym, że coś może być niebezpieczne, dzieciaki widzą możliwość zrobienia tego, co chcą zrobić. Też pamiętam z dzieciństwa takie zabawy na gospodarstwie na wsi, że gdybym któreś z moich dzieci przyłapał na podobnych, to skutecznie wybiłbym im je z głowy :)

 

Czy Lilka straciła zęby? Bo tak zrozumiałam.

Tak. Istota wyrwała jej mleczaki dla swojego potomka.

Dzięki za wizytę i miłe słowa :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Outto, powinienem napisać ‘musiałem’, bo nie ma takiego obowiązku, ale stosuję się do niepisanej zasady: jeżeli ktoś odwiedził twój tekst, odwiedź jego.

Fajny horror, przyjemnie się czytało.

IMO, dobrze Ci wyszło oddanie dziecięcych charakterów.

Kto by pomyślał, że Zębuszka może mieć dzieci… Ciekawam, kto jest ojcem.

Ech, i w ten sposób z horroru zrobiłam ciekawostkę. ;-) Dzień dobry, jestem Finkla i kocham poznawać świat(y).

Babska logika rządzi!

Hej Outta Sewer !!

 

Lubię twoje opowiadania. Jednak pamiętam, że ostatnie jakie czytałem, było lepsze. Problem tkwi w niezbyt dużej oryginalności tekstu. Choć czytając i to sobie myśląc uświadomiłem sobie, że czytam z zainteresowaniem :)

Ogólnie więc spoko, ale to nie jest najlepsze Twoje opko!

 

Pozdrawiam!

Jestem niepełnosprawny...

Podobała mi się całość, ale uważam, że początek lepszy. Czuje się klimat jesieni, dziecięcej ciekawości i ich lęk przed tym, jak zareaguje mama. Podobnie jak Finka pogłębiłam wiedzę o wróżkach. Bardzo ciekawy horror.

Pozdrawiam.

Hej wróżka zębuszka z jamy w lesie – dobre :). Szkoda tylko stwora – najpierw go okradają, potem walą co chwilę światłem po oczach, a na końcu zatłukli latarką, co za ludzie ;). Jeśli mały stwór dogonił matkę to prawdopodobnie zagryzie ją zębami córki :D wow to się nazywa dziwna śmierć :). Fajne opowiadanie pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Wybaczcie, że z takim poslizgiem, ale majówka to był horror komunijny, po którym dopiero wracam do żywych.

 

@Misiu

jeżeli ktoś odwiedził twój tekst, odwiedź jego.

Chyba, że ten ktoś ma same fragmenty albo teksty powyżej 100k ;)

 

@Finkla

 

IMO, dobrze Ci wyszło oddanie dziecięcych charakterów.

Cieszy mnie bardzo ta uwaga :)

Kto by pomyślał, że Zębuszka może mieć dzieci… Ciekawam, kto jest ojcem.

Pewnie coś zębatego jest ojcem. Koło zębate? ;)

Dzięki za odwiedziny i komentarz.

 

@Dawid

 

Problem tkwi w niezbyt dużej oryginalności tekstu. Choć czytając i to sobie myśląc uświadomiłem sobie, że czytam z zainteresowaniem :)

No tak, nie roszczę sobie prawa, by uważać ten tekst za oryginalny, więc tym bardziej cieszy, że czytałeś z zainteresowaniem :)

Dzięki za odwiedziny i pozostawienie po sobie śladu.

 

@Milis

Podobała mi się całość, ale uważam, że początek lepszy.

Też tak uważam.

Dzięki za miłe słowa i lekturę :)

 

@Bard

 

najpierw go okradają, potem walą co chwilę światłem po oczach, a na końcu zatłukli latarką, co za ludzie ;

Wredni ludzie :)

To w sumie opowieść o rodzicielstwie chyba jest :D

 

Jeśli mały stwór dogonił matkę to prawdopodobnie zagryzie ją zębami córki :D wow to się nazywa dziwna śmierć :)

Mleczakami to nie wiem czy dałby radę, ale jak podrośnie i zacznie używać psich i innych, to jest szansa.

 

Dzięki za odwiedziny i komentarze.

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Pewnie coś zębatego jest ojcem. Koło zębate? ;)

Oryginalna koncepcja na koncepcję. Nawet jak na forum fantastów. :-)

Babska logika rządzi!

Outta!

 

Rasowa creepypasta, poziomem nieodbiegająca od internetowych klasyków. Jako że za dzieciaka siedziałem w creepypastach i czytałem je, drżąc potem w ciemności na widok gęstniejących kształtów na granicy wzroku, ten tekst odebrałem jako nostalgiczną podróż do wybryków z dzieciństwa. :D

No, fajnie przedstawiony potwór (potwory w sumie), oparte na idei wróżki zębuszki. Podobało mi się. Klimat budowałeś konsekwentnie, opisy malowały obrazy w głowie – chociaż imo niektóre przemyślenia Lilki wydawały się napisane zbyt… dojrzale? Niby były kalką z myśli dziewczynki, ale sposób ich przedstawienia mógł nieco wybijać z tej immersji.

Ale to w sumie jedyny mankament, który w sumie niekoniecznie musi być obiektywnym problemem. To po prostu mój odbiór. ^^

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Hej.

 

@Finkla

 

Teraz myślę o tym, jaka fabuła pasowałaby do opowiadania, w którym jednym z bohaterów jest koło zębate :)

 

@BC

 

Dzięki za miłe słowa :) Co do Lilki i jej przemyśleń, to z tym miałem największy problem – żeby te dzieci były dziećmi w tym, jak myślą i jak się zachowują. Akurat mam dość częsty kontakt z dziećmi w wieku od kilku do kilkunastu lat i starałem się przypominać sobie jak te znajome dzieci reagowały na różne sytuacje, których byłem świadkiem i na tej bazie budować Lilkę i Leosię. Więc wierzę, że coś mogło Ci nie spasować, bo moje obserwacje mogły być chybione ;)

Dzięki za wizytę i pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Teraz myślę o tym, jaka fabuła pasowałaby do opowiadania, w którym jednym z bohaterów jest koło zębate :)

Dajesz! :-)

Dla ułatwienia dodam, że bohater nie musi znajdować się w brzuchu zębacza.

Babska logika rządzi!

Siema, Outta. Świetnie zbudowałeś klimat – zapachami, dźwiękami, obrazami. Szczególnie na początku tekstu. Pierwszy fragment z grubej rury wprowadził nastrój, którego oczekuję od tego typu opowiadania. Istoty z dziury fajnie opisane. W zasadzie całość, gdyby była nieco bardziej rozbudowana, nadawałaby się do ekranizacji równie dobrze, jak zekranizowane teksty Kinga. P.S. nie wiem, czy to kwestia czytania z telefonu, ale mam wrażenie, że nie cały tekst masz wyjustowany. Pierwszy fragment jest ok, ale potem coś się chyba rozjeżdża. Pozdrówka!

Czytałam w drodze do roboty, mając nadzieję, że poniedziałek nie będzie najstraszniejszym, co mnie czeka ;-). I nie zawiodłam się, smakowity ten horror, zęby są na swój sposób przerażające (nie tylko wtedy, gdy zostawiam kawał wypłaty u dentysty :p), a w tak dobrym wykonaniu mogę i chcę o nich czytać.

Bardzo kingowska opowieść, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Opisy codzienności wypadają znakomicie, historia ujmuje klimatem i bezpretensjonalnością.

Dziękuję za tak dobrą lekturę.

Hej!

 

@Finkla

 

Nadal nad tym myślę :P

 

@Realuc

 

Dzięki za odwiedziny i miłe słowo. Dziś mam zamiar zapoznać się z Twoim ostatnim tekstem, do którego przymierzam się od przedwczoraj, ale jakoś się nie złożyło. Cieszą mnie te porównania do prozy Kinga, a z drugiej strony trochę martwią, bo sam uważam, że King pisze dość sucho. Tak czy owak, dzięki raz jeszcze :)

 

@Rossa

 

Miło Cię widzieć z powrotem na portalu – dawno Cię nie było, jakoś kojarzę, że ostatni raz Cię tu widziałem po Twoim piórkowym “Gnieździe” :)

Dzięki za pozytywny odbiór. Zęby się jakoś ostatnio u mnie pojawiają coraz częściej w snach, w dodatku czasem, kiedy myślę o czymś zupełnie innym, nagle skądś wyskakują i samoistnie wplatają się w rozmyślania – chociaż lepszym określeniem od wyskakują, byłoby raczej, że się wyrzynają z podświadomości ;)

Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Outta,

a z drugiej strony trochę martwią, bo sam uważam, że King pisze dość sucho.

Podzielam Twoją opinię. Porównanie raczej nie tyle dotyczyło samego stylu pisania, co ogólnej koncepcji tekstu oraz umiejętnego poprowadzenia scen w taki sposób, że aż się prosi do wrzucenia na ekran. 

P.S. Jeśli zajrzysz do mojego najnowszego tekstu będzie mi oczywiście niezwykle miło ;)

Outto, ja także bardzo cieszę się z powrotu :-) Miło, że wspomniałeś tamten tekst, chociaż ma już kilka lat :-)))

Nowa Fantastyka