Miasto Hameln miało problem ze szczurami. Wielu właśnie w taki sposób określało to, co spotkało saksońską mieścinę, choć słowo problem w tym przypadku było nieco nie na miejscu, gdyż Hameln nawiedziła istna inwazja gryzoni. Paskudne, natarczywe, brudne stwory o niepohamowanym apetycie czuły się jak u siebie w domu. Pożerały dosłownie wszystko, co nadawało się do jedzenia, atakowały nieszczęsnych mieszkańców i panoszyły się wszędzie. Pułapki, wszelkie domowe i profesjonalne sposoby przepędzania gryzoni czy też masowo sprowadzani do miasta szczurołapi z całej Europy, wszystko zdawało się na nic. Burmistrz Hochsteiner ostatnią nadzieję upatrywał w grajku z niezwykłym fletem, który przed pięcioma laty błyskawicznie pozbył się identycznego problemu, ten jednak przepadł bez śladu, po tym, gdy sam Hochsteiner oszukał go, nie dając należącego się wynagrodzenia. Zrozpaczony burmistrz rozważał ucieczkę z miasta, wezwanie na pomoc knechtów lub czarowników, a nawet samobójstwo, gdy nagle niczym promień słońca po okrutnej burzy, pojawiła się wieść o zawitaniu do Saksonii słynnego łowcy – Jonasa von Helzunga. Wiadomość o przybyciu największego myśliwego w całym Świętym Cesarstwie Rzymskim, przekazał Hochsteinerowi Gotfried, doradca burmistrza i jedna z niewielu osób znająca von Helzunga osobiście. Włodarz nieszczęsnego Hameln, czym prędzej napisał list do wielkiego łowczego z prośbą o pomoc w walce ze szczurzą plagą.
Adresat równie prędko odpowiedział na rozpaczliwe błagania zawarte w liście i w ciągu zaledwie dwóch dni zjawił się w zaszczurzonym mieście. To, co tam ujrzał nawet jego, wielkiego łowcę, przepełniało grozą, a był to człowiek, który wyleczył burgrabiego Schweinearscha z trądu, zatłukł gołymi rękoma wampira z Burgund, oskórował żywcem watahę wilków z Grünewald, pokonał siedmiu braci Bleistift za pomocą zaostrzonego patyka i będąc ciężko rannym, bezpiecznie wyniósł wszystkie relikwie z płonącego kościoła w Kopfschmerz. Po raz pierwszy w swojej niesamowitej karierze łowczego nad łowczymi, Jonas von Helzung bał się i zastanawiał, jak tym razem uda mu się wykonać zlecenie. Silne emocje stłumiło pojawienie się burmistrza Hochsteinera i Gotfrieda, którzy po przywitaniu gościa, zaprowadzili go do ratusza miejskiego. Przeklęte gryzonie były nawet tam. Skakały po zwisającym z sufitu żyrandolu, obgryzały stół z dębowego drewna, chłeptały wiśniówkę ze stłuczonej butelki i biegały jak oszalałe po Hochsteinerowej siedzibie. Burmistrz miał już dość, zamiast chwycić swoją starą halabardę i wymachiwać nią, niczym grecki hoplita włócznią, w nadziei na przegnanie szczurów, jak to do tej pory miał w zwyczaju, usiadł jedynie na obgryzionym krześle i zaczął płakać jak dziecko. Szlochając i pociągając nosem, ponownie błagał von Helzunga o pomoc. Łowca wciąż targany wątpliwościami, co do sposobu zaradzenia szczurzemu problemowi obiecał, że zrobi co w jego mocy. Hochsteiner uradowany, choć wciąż kwilący jak niemowlę, wstał i mocno uścisnął mu dłoń. Helzung natomiast postanowił wybrać się do karczmy wraz z Gotfriedem, by omówić plan działania.
W tawernie, podobnie jak w ratuszu przywitał ich chaos. Szczury panoszące się wszędzie, wrzaski, piski, jęki biednych klientów oraz karczmarz uzbrojony w pogrzebacz, ścigający najtłustszego z gryzoni.
– Heinrich, może skończysz się bawić i podasz nam piwo – rzucił na przywitanie Gotfried.
– Przepraszam, obsłużcie się sami, za wszelką cenę muszę dorwać tego grubego skurwiela. Drań wyżłopał całą beczkę mojego najlepszego lagera. Jak tylko go dopadnę, rozerwę na strzępy! – odparł karczmarz zwany Heinrichem.
– W życiu go nie złapiesz, jest za szybki! – krzyczał Gotfried, ale oberżysta w ogóle go nie słuchał i dalej gonił za szczurem, wymachując pogrzebaczem na wszystkie strony.
– Nalej nam pszenicznego, Gotfried i przejdźmy do rzeczy – odezwał się Jonas von Helzung.
Towarzysz łowczego napełnił kufle złocistym trunkiem i obaj lawirując pomiędzy biegającymi i skaczącymi szczurami, zasiedli do obgryzionego, ledwo stojącego stołu.
– Wychodzi na to, że jestem w ciemnej rzyci – zaczął von Helzung.
– Po części masz rację, tym razem zagrożenie jest prawdziwe. Cholerna plaga szczurów – odpowiedział Gotfried.
– Pomyślałem, że ten grajek, o którym mi mówiłeś, ten, który pięć lat temu pozbył się szczurów, mógłby nam pomóc – rzekł Jonas.
– Nie ma takiej możliwości. Przepraszam, że nic nie mówiłem, ale on nie żyje – odparł towarzysz Helzunga.
– Co? Jak to nie żyje? – spytał zaskoczony łowca.
– Po tym, gdy nasz ukochany dusigrosz Hochsteiner oszukał tego flecistę, chłop się załamał. Za kilka własnych zaskórniaków postanowił schlać się w jakiejś oberży i po pijaku wpadł do dołu kloacznego. Mówiąc w prostych, żołnierskich słowach: utopił się w gównie. Potem splądrowano jego grób i skradziono ten niezwykły flet. Próbowałem go szukać, ale na próżno – powiedział doradca burmistrza.
– Czyli ostatnia nadzieja przepadła – westchnął zrezygnowany von Helzung.
– Też tak myślałem, póki nie wpadłem na świetny pomysł. W przeciwieństwie do burmistrza staram się coś robić, a nie ryczeć cały dzień jak baba i użalać nad sobą oraz miastem. Zasięgnąłem języka u wiedźmy. Podała mi rozwiązanie na tacy, oczywiście nie za darmo – zaczął opowiadać Gotfried.
– Wiedźma? Magia i czary? Czyś ty na głowę upadł?! – przerwał oburzony Jonas.
– Cicho bądź! I nie przerywaj, proszę – odparł kompan Helzunga. Wypił łyk piwa i kontynuował:
– Szczurza plaga ma swoje źródło w kanałach miejskich. Gryzoniom przewodzi coś, co czarownica nazwała królową szczurów. Według zagmatwanych opisów, jakie przedstawiła, to jakiś potwór zdolny do polimorfrii… polimofi… no, do zmiany kształtów. Zmienić się może praktycznie w cokolwiek. Teraz uważaj, żeby pozbyć się tego całego bałaganu, trzeba zabić tę królową. Bułka z masłem, co nie? Wejdziesz do ścieku, usieczesz bestię, zgarniesz nagrodę i wybawisz miasto z kłopotu. Oto mój pomysł! Prosty, ale genialny! – skończył opowiadać Gotfried.
– Jest to jakieś rozwiązanie, ale mamy jeden problem: jak mam ubić prawdziwego stwora, skoro nigdy w życiu nie walczyłem!? Chyba muszę ci przypomnieć naszą dotychczasową strategię działania, bo ciepła posadka u Hochsteinera spowodowała u ciebie zaniki pamięci. Nabieranie durnych wieśniaków i tworzenie legendy wielkiego łowcy oraz wojownika. To mój oręż.
Burgrabia Schweinearsch – zwykłe wrzody. Głupcy łykają bajeczkę o wyleczeniu trądu.
Wampir z Burgund – przebrałeś wioskowego głupka za upiora, straszącego biednych prostaczków, po czym ten, przez przypadek stacza się z kamienistego zbocza pośrodku puszczy. Mieszkańcy zawierzają wyssanej z palca historii o zatłuczeniu stwora gołymi pięściami.
Wilki z Grünewald – najzwyklejsze na świecie, dzikie, wygłodniałe kundle. Wystarczyło podpalić pole uprawne, by je przepędzić. Chłopi nabierają się na historyjkę o oskórowaniu watahy, widząc kupione przez ciebie u handlarza wilcze skóry. Mam wymieniać dalej? – zdenerwował się Jonas von Helzung.
– Wszystko pamiętam, nie musisz się wściekać! Skąd wiesz, że nie będzie to jakaś bujda? Nikt żadnego monstrum nie widział, to tylko zasrane szczury. Pewnie w kanałach jest szczurze gniazdo, rozpieprzysz je, a ja wymyślę ckliwą opowieść o pogromcy królowej szczurów, jak za starych, dobrych czasów. Czarownice nie zawsze mają rację, starucha często mówi od rzeczy. W końcu nie bez powodu mieszka sama w lesie – uspokajał przyjaciela Gotfried.
Ich rozmowę przerwał jegomość zakuty w zbroję rycerską, który podszedł do zajmowanego przez obu kompanów stołu. Chrząknął i zaczął mówić:
– Szlachetni panowie, proszę o wybaczenie, ale podsłuchawszy waszą konwersację, doszedłem do wniosku, iż mogę wam pomóc.
– Mości rycerzu, chyba nie słyszałeś wszystkiego? – spytał Helzung, obawiając się odkrycia swych oszustw.
– Nie, jedynie fragment o zabiciu bestii. Nazywam się Erich de Dummschwanz i złożyłem śluby rycerskie, mówiące o tym, iż nie zdejmę hełmu, nie będę korzystać z przyjemności życia i nie spocznę, póki nie ubiję jakiejś okropnej maszkary. Czcigodni panowie, pozwólcie mi do was dołączyć, razem zabijemy potwora. Ja spełnię swoje śluby, a wam z pewnością będzie łatwiej w tej ciężkiej batalii. Jak mówi stare powiedzenie: w kupie, siła! – odparł rycerz.
– Widzisz Jonas, już nie musisz trząść rzycią. Idzie z nami, złazimy do kanałów, osłaniamy tego matołka, ubijamy bestię, jeśli jakakolwiek tam jest i załatwione – powiedział doradca burmistrza Hochsteinera.
– Cóż przez to rozumiesz panie, mówiąc: jeśli jakakolwiek tam jest? – spytał de Dummschwanz.
– Nic, nic, mój drogi. To tylko żart, potworzysko jak najbardziej istnieje. Pomożesz nam je zatłuc i będziesz znów sobą, bo swoją drogą, teraz pozbawiony życiowych przyjemności, mówisz i zachowujesz się, jakbyś połknął kij od miotły – odparł rozentuzjazmowany Gotfried.
Helzung i jego przyjaciel wypili zawartość kufli i położyli się spać w zaszczurzonych izbach tawerny. Rycerz de Dummschwanz po uzgodnieniu z nimi szczegółów wyprawy do leża bestii, również udał się na spoczynek. Jutro wszyscy trzej mieli wybawić Hameln od inwazji uciążliwych gryzoni.
W kanałach miejskich śmierdziało okrutnie. Okropny, wszechobecny fetor, wilgoć i obrzydliwa breja stanowiąca podłoże, z pewnością nie ułatwiały zadania. Niekorzystne warunki nie zrobiły wrażenia jedynie na rycerzu Erichu. Odziany w zbroję, uzbrojony w miecz i tarczę, milcząco kroczył naprzód. Za nim szli Gotfried zakrywający usta i nos szmatą oraz Jonas von Helzung trzymający w drżących dłoniach ciężką kuszę. Wokół nich co rusz przepływały zwykłe szczury, lecz po żadnej wielkiej maszkarze-przywódczyni, nie było śladu. Po półtorej godzinie zaczęli kręcić się w kółko po ściekowych tunelach. Potwór się nie zjawił. Po kolejnych czterdziestu minutach poddali się. Helzung i Gotfried przycupnęli na brejowatej podłodze i odetchnęli z ulgą.
– Widzisz, a nie mówiłem, nie ma żadnego potwora – powiedział Helzungowy towarzysz.
– Ale nie ma też gniazda. Co zatem jest przyczyną inwazji szczurów? – zapytał Jonas.
– To na razie jest mniejszy problem. Matołek wraca – wyszeptał Gotfried, wskazując na rycerza Ericha, idącego w ich stronę ze spuszczoną głową. – Musimy się go jakoś pozbyć, jeszcze będzie chciał nas zabić za to, że go oszukaliśmy. Z tymi wojakami to różnie bywa. Mam tu coś na wszelki wypadek – dodał, wskazując na trzymany w ręku puginał.
– Jeśli będzie trzeba, odwrócę jego uwagę, a ty zrobisz użytek z tego sztyletu – odparł von Helzung.
– Gdzież zatem, moi drodzy towarzysze jest ta straszna poczwara? Przetrząsnęliśmy kilkukrotnie te wstrętne tunele, a tu nic. Chyba mnie nie okłamaliście? Bo jeśli tak, będę zmuszony przemocą zaprowadzić was do sądu, a karą za kłamstwo jest, jak dobrze wiecie, wyrwanie języka – powiedział Erich de Dummschwanz.
– Skądże znowu, mości rycerzu, jakże to, my oszukiwać kogoś takiego jak ty? Co też strzeliło ci do głowy? Potwór po prostu się nie pojawił, jutro ponowimy wyprawę i na pewno go zabijemy – oznajmił „łowczy”, kładąc rycerzowi rękę na ramieniu. Z całych sił starał się skupić na sobie jego uwagę, podczas gdy Gotfried zachodził wojownika od tyłu ze sztyletem w ręku.
Już miał zanurzyć ostrze w szyi Ericha, gdy nagle cała trójka usłyszała śpiew. Kobiecy, delikatny śpiew. To była ballada znana w całym Świętym Cesarstwie. Niebiański głos dochodził z tunelu po lewej. Zdziwieni obecnością kobiety w tak okropnym miejscu, niezwłocznie podążyli za piękną pieśnią. Gdy dotarli na miejsce, ujrzeli nagą, młodą niewiastę, siedzącą na stercie śmieci. Po jej ciele chodziło pięć tłustych, brudnych szczurów.
– Nadobna damo, czy nie zechciałabyś zakryć swego ciała? Doprawdy czuję się zgorszony, patrząc na ciebie – powiedział de Dummschwanz, odwracjąc wzrok i podając kobiecie płaszcz.
– Dopiero się spotkaliśmy i już chcesz zasłonić te wspaniałe kształty, mości rycerzu? Ostrzegam, moja prawdziwa forma nie będzie przyjemna dla twego oka – odparła nieznajoma.
– Kim ty, do cholery jesteś, dziewczyno i co tu robisz? – spytał Gotfried.
– Jak to, kim jestem? Tą, której szukacie. Przyczyną niedoli tego parszywego miasta na górze. Królową szczurów – odpowiedziała.
– A niech mnie! Więc to jest ta bestia? – zdziwił się von Helzung.
– Niemożliwe! To jakaś przeklęta wiedźma! Giń, czarcia kochanico! – krzyknął de Dummschwanz i ruszył do ataku.
– Skoro wolisz zginąć niż porozmawiać, proszę bardzo – powiedziała królowa, wskazując palcem szarżującego rycerza.
Widząc gest swojej pani, szczury natychmiast rzuciły się na Dummschwanza, w kilka chwil dobierając mu się do szyi i wbijając w nią ostre zęby. Wartki strumień krwi spłynął po napierśniku Ericha, ten charknął kilka razy i padł martwy na ohydnie maziowate podłoże. Grube szczurzyska wróciły do swojej królowej, a ona zaśmiała się cicho i pogładziła każdego po brudnym futerku.
– I cóż ja mam zrobić z wami dwoma? Puścić wolno na pewno nie mogę, bo zaczniecie paplać. Zabić, czy raczej coś innego? – mówiła dalej królowa.
– Spróbuj tego! – krzyknął Gotfried, rzucając swym sztyletem w stronę potwornej kobiety. Ta jednak chwyciła puginał w locie i odrzuciła w jego stronę. Broń wbiła się prosto w czoło nieszczęśnika, zabijając go na miejscu. Jonas von Helzung został sam. Padł bezsilny na kolana i czekał na śmierć.
– A więc, został tylko jeden. I to nawet przystojny. Wstań, Jonasie – rzekła przywódczyni szczurów.
– Skąd wiesz, jak się nazywam? – spytał „łowca”, powstając.
– Sporo o tobie słyszeliśmy, ja i moi poddani. Wielka legenda zbudowana na oszustwie. Jesteś wyjątkową postacią. Pociągasz mnie. Jestem bardzo samotna, brakuje mi kogoś bliskiego. Kogoś z kim mogłabym poprowadzić dalej moje szczury. Brak mi króla. Czy zechcesz nim zostać? – mówiła szczurza monarchini.
– A mam jakiś inny wybór? – zapytał von Helzung.
– Nie. Albo śmierć, albo królewski tron. Wybieraj – odparła królowa.
– Wybieram tron, ale jest jeden warunek. Zostanę twoim królem, jeśli ty i twoje gryzonie wyniesiecie się z Hameln i już nigdy tu nie wrócicie – powiedział Helzung.
– A to ciekawe. Oszust i hochsztapler, wielka kariera stworzona z ludzkiej naiwności, zwykły, perfidny szalbierz, którego obchodzi los jakiegoś głupiego miasta? Nie poznaję cię, „łowco” – odpowiedziała królowa szczurów.
– Zgadzasz się czy nie? – dopytał Jonas.
– Niech będzie. A teraz chodź do mnie – wyszeptała władczyni gryzoni.
Helzung podszedł do niej a ta, kładąc mu ręce na ramionach, mianowała go królem, po czym złożyła na jego ustach namiętny pocałunek. Krótko po tym, Jonas zaczął przemieniać się w groteskowe monstrum. Jego ręce zmieniły się w trójpalczaste łapy, zakończone ostrymi pazurami. Ciało w nabrzmiałą, szarą masę oszpeconą ropiejącymi czyrakami, a głowa w przypominający zwierzęcy łeb, o ostrych zębiskach, wyłupiastych oczach i śliniącej się mordzie. Każdy szczegół ohydnej przemiany Jonas obserwował w brudnej, maziowatej wodzie, stanowiącej podłoże. Szczurza królowa również nie była już piękną niewiastą o obfitych kształtach, a tak samo obrzydliwym monstrum, jak jej król. Potworzyca chwyciła go za łapę i razem wyszli z kanałów na ulice Hameln. Następnie ryknęła, dając znak swym szczurom. Wszystkie gryzonie podążyły za nimi. Mieszkańcy miasta widząc obrzydliwy pochód, mdleli i krzyczeli wniebogłosy. Uspokoili się, dopiero gdy gryzonie i przewodzące im poczwary przekroczyły miejskie mury, kierując się w stronę rzeki Wezery.
W lesie niedaleko wezerskiego strumienia wykopali wielką norę i schronili się w niej.
– Powiedz mi, jak to właściwie było z tym flecistą? Jakim cudem zdołał się was pozbyć te pięć lat temu? Czy naprawdę jego flet był magiczny? – zapytał król swoją małżonkę.
– Gdzie tam. Jaka magia? Po prostu wygrywana przez niego melodia nam się podobała. Wiesz, jak nudne jest życie bez muzyki? Wiedział, że uwielbiamy pływać, więc tańcząc i śpiewając, poszliśmy nad Wezerę. Powiedział, iż mamy zostać nad rzeką a on pójdzie odebrać nagrodę i wróci dla nas grać. Lecz, gdy wrócił, okazało się, że nie dostał nic. Mieszkańcy Hameln go oszukali. Zaproponowałam, iż możemy ukarać oszustów, lecz on kategorycznie nam zabronił. Rzucił na odchodne, byśmy nigdy nie wracali do miasta i odszedł zrezygnowany. Usłuchaliśmy. Gdy dowiedzieliśmy się, że umarł, coś w nas pękło. Postanowiliśmy się zemścić i wróciliśmy do miasta zgotować prawdziwy chaos. A potem zjawiłeś się ty – skończyła opowiadać królowa.
– Więc zrobiliście to wszystko z zemsty? – dopytywał zaskoczony władca.
– Po części tak. Był dla nas dobry. On lubił i szanował nas a my jego, a to rzadki przypadek na tym okrutnym świecie. Hochsteiner i jego miasto sami byli sobie winni – odparła królewska wybranka. – Chyba pora skonsumować nasz związek, nie sądzisz? – dodała po chwili.
– Tak, masz rację, kochanie – powiedział król.
Szczury nie pojawiły się w Hameln już nigdy. Nawet podczas epidemii Czarnej Śmierci. Miasto było wolne, lecz nikt nie wiedział, czyja była to zasługa. Na pewno nie trzech śmiałków, którzy zeszli pewnego dnia do kanałów, gdyż dwóch znaleziono martwych, a trzeci zaginął.