Mówią, że… tu nie ma klamek, ale ja je widzę. Ach, co tam. Mam na imię Rosen, a Rose jest moją przyyycioołką. Ale coś! – imiona są ciut tak same. Mamy równo – każde sześci-dzieesiąt lat. Rosie policzyła w samej głowie. Tak umie. Ja, stary jestem, a lubię się bawić jak mały chłopak. Och, lubię.
Po umyciu i apelu razem z Rose jemy śniadanie. Potem oglądam kolorowe obrazki, a ona czyta te, no, książki. Tak, książki. Wieczorami ogląda telewizor, a ja bawię się klockami lego i stawiam piramidki. Lekarze mówią, że to spokaaaja. Nie jestem idiotą, ale ta „mądrzała” Rose tak na mnie mówi. Ach, co tam, tylko ona się ze mną bawi, moja przyjacioołka.
– Witaj, Rosen. Często cię tutaj widzę. Lubisz być w dużej sali, wśród innych. Co słychać, dobrze się spało? O czym marzyłeś, może o mnie? Pytałeś wczoraj, gdzie my właściwie jesteśmy. Znajdujemy się w miejscu, w którym panuje absolutny spokój i jeszcze raz spokój. Ci, w białych fartuchach, mówią, że jest dla nas niezbędny. Nieważne jak ten zakład się nazywa. Ogólnie jest fajnie. To dobre słowo, bo je prawie rozumiesz. Wiesz, mnie czasem się wydaje, że nadal jestem dzieckiem. Kiedy przebywam sama w pokoju, przebieram się w uszyte przeze mnie dziecinne stroje. A lekarze mi pozwalają. Wkładam je i od razu wiem, że to, co kiedyś – podobno złego – wielokrotnie zrobiłam zwierzętom i ludziom, nie powinno obciążać mnie tak całkowicie… bo nadal jestem tamtą małą, śliczną dziewczynką.
Pytałeś, co robię, bo od kilku dni nie pokazuję się i nie bawię z tobą. Nie, nie zapomniałam, lecz właśnie piszę pamiętnik – wspomnienia, gdy miałam sześć lat i trochę więcej. Opisuję w nim dosłownie wszystko, bez tłumaczenia i wyjaśniania moich zachowań. Przeczytam ci, co napisałam. Wiem, że mało zrozumiesz i będziesz bawił się klockami, czasem, zerkając na mnie, niemniej muszę mieć jakiegoś słuchacza. Udawaj, że słuchasz, dobrze Rosen?
Podobno byłam genialna. Od samego rana, aż do dobranocki nic nie musiałam zapisywać. Pamiętałam dokładnie każde zdarzenie, słowo, typ uśmiechu, lekkość spojrzenia, nieświadomy, a zagadkowy ruch ręki. Również zapach czyichś perfum, włącznie z nazwami, adresami producentów i kodami szyfrowymi na naklejkach. Wszystko, co mnie otaczało. A, nie wspomniałam jeszcze, że jako czterolatka nauczyłam się pisać i czytać. Sama. Niezła byłam.
Kilku profesorów i mądrych telewizyjnych głów prowadziło ze mną naukowo zaplanowane rozmowy. Mój mózg podłączano do przemyślnie oprogramowanych komputerów, żeby potwierdzić, ile jest w nim tej mojej cud mądrości. Po badaniach tak powiedzieli moim rodzicom: „Wystarczy, że państwa córka raz w życiu usłyszy słowo, specjalistyczny wyraz, nieznaną nazwę, a natychmiast włącza je do zakresu wcześniej nabytych pojęć. W tym niezwykłym mózgu tak jest”. A na koniec spotkania dodali ściszonym głosem: „Jej mózg jest tak rozwinięty, jakby natura całą swoją energię włożyła wyłącznie w jego rozwój. Przez co, zabrakło miejsca na tak ważne… ludzkie odczuwanie”. Sądzili, że tego nie usłyszę, ale miałam też sokoli wzrok. Z drugiego końca sali wyczytałam to z ich ust.
Miałam sześć lat. Nie – latek. Mama mówiła, że jestem bystra, ciocia, że „jakaś broń boże” genialna, tata, że pyskata, a brat, że ujadam. Tak było. Wujek Leo śmiał się, że w przyszłości powinnam pracować u fotografa, bo mam fotograficzną pamięć. Z udawanym uśmiechem odpowiadałam mu, że mam także fotograficzne uszy, oczy i nos. To też prawda. Jednak on z poważną miną oświadczał, że ze mną nie można żartować, bo nie wiadomo, czym to się skończy. Raz powiedział do mamy, głupek jeden, że kiedyś ludzie zaczną się mnie bać. Dziwne. Bać się takiej małej dziewczynki. Och tak, jeszcze sporo spraw pozostało do wyjaśnienia między mną a wujkiem Leo. Byłam pewna, że mnie jeszcze popamięta.
Cholera.
Lubiłam odwiedzać z mamą jej dawną, szkolną znajomą. Miała duży, ładny dom, z zadbanym ogrodem, w którym się bawiłam. Mieszkała z rodzicami, o których mama mówiła, że są jacyś dziwni. I prosiła, żebym nigdy do nich na piętro nie wchodziła, bo lubią żyć samotnie. Oczywiście podczas którejś z wizyt, gdy wszyscy byli w ogrodzie, zakradłam się na górę, żeby podsłuchać, jak ci „dziwni starzy” się zachowują. I usłyszałam. Właśnie zaczęła się kłótnia, nie wiadomo, o co, jednak wyraźnie było słychać.
– Ty stary zgredzie. Patrz, gdzie szczasz, nalałeś mi na buty.
– To, po co cholero, trzymasz zeszmaciałe ścierwo w kiblu? Boisz się trzymać pod łóżkiem, bo śmierdzą?
– Och, ty męski abnegacie. Co ty sobie myślisz, że będę cię do końca życia podcierała i po tobie sprzątała?
– Nic nie musisz, suko jedna. Przestań wreszcie ujadać.
Od razu wiedziałam. To był błąd, że tam poszłam. Po południu poprosiłam mamę, żeby mi niektóre słowa wytłumaczyła, bo nie wszystkie zrozumiałam. Tak odpowiedziała: „Mama mojej koleżanki to osoba miła i kulturalna. Prosiła, żeby jej mąż, starszy pan, nie zapominał utrzymywać porządku w ich czyściutkim pokoju i łazience”. I już. Nic więcej. Po raz pierwszy własna matka oszukała i potraktowała jak idiotkę swoją genialną córkę. Zrobiło mi się niedobrze i zakołowało w głowie. Zatkałam uszy i uciekałam do ogrodu, gdzie nie było nikogo. Nie mogłam się opanować. Przez ciało przepłynęła wielka gorąca fala, oczy same płakały, a usta zaczęły wyć. Urywałam gałęzie i chłostałam nimi drzewa i… mojego malutkiego pieska, który się pojawił. Nie udało mu się uciec! Nie udało! Ktoś kiedyś powiedział, że własną matkę trzeba kochać. Nigdy. Przenigdy. Odpowie za to kłamstwo.
– Zwariowałaś, Rose? Tak pisać o matce? Robisz z siebie mądżalę, a matkę tylko nienawidzisz? Chora Rose. Źle tak robić.
– Zamknij się, Rosen, ludzki kretynie. Nie wiesz, co do mnie mówisz. Lepiej uważaj, bo stracisz przyjaźń, lub coś więcej… Nie jesteś lepszy. Wkurzyłeś mnie, cud, że się opanowałam. Jasna cholera. Czytam znowu.
Któregoś wieczoru mama prosiła, żebym, jako już duża dziewczynka, sama się umyła, pocałowała rodziców na dobranoc i poszła spać. Lecz po bajkach, w których jakieś bestie się zjadały, nie mogłam zasnąć. Wyszłam z pokoju i z góry podglądałam, jak przygotowują się do gimnastyki.
Tego wieczoru mama, żeby – jak mówili w telewizji się nie spocić, założyła krótkie majteczki i sam stanik. Miała mocno umalowane usta, przy dłoniach i na kostce zawiesiła kolorowe bransoletki. A na rzęsy nakleiła długie, sztuczne. Ekstra wyglądała. Do ręki wzięła czarny bat ze skórkowymi frędzelkami i bojowo – tego się po niej nie spodziewałam – zaczęła rozglądać się po naszym salonie. Jakby żądała, aby natychmiast ktoś się pojawił.
Wtedy z kuchni, na czworakach, a potem na brzuchu, zaczął wślizgiwać się tata, niczym leniwy, podkradający się gad. Podpełznął do mojej miłej, delikatnej mamusi i patrząc na nią z miłością, bo oczy miał zaczerwienione, więc przymilne – cicho i delikatnie poprosił:
– Jeśli mnie nienawidzisz i chcesz mojej męki, zwiąż mnie, moja duża, mocna i zła.
To niemożliwe. Mama – ta, która tacie we wszystkim ustępuje, bez żadnego ostrzeżenia, przyłożyła mu batem po plecach, a on zaczął głośno płakać. Za chwilę wyjąc z bólu, poprosił o jeszcze!? A ona biła? Co się dzieje? Oniemiałam. Po kilkunastu minutach tata wstał, przytulił się do mamy, zaczął się uśmiechać i jej dziękować. A ona, też uśmiechnięta zapytała, czy było mu przyjemnie. Boże… I zaczęli się całować.
Nie wytrzymałam. Zamknęłam drzwi do swojego pokoju. Drżałam i strasznie płakałam. Nie mogłam zrozumieć. Widziałam to. Cierpiał, więc „jeszcze” i „jeszcze mocniej”? A potem uśmiechy, całusy i obopólna radość? Byłam inteligentna i mądra – tak to sobie przetłumaczyłam. Jak mama robi ojcu straszną krzywdę, a tuż po tym oboje się śmieją, głaszczą i całują – to krzywdzenie innych nie jest złe. Jest czymś zwykłym i normalnym, a nawet dla krzywdzonych, czymś miłym. Czyli zwierzętom i ludziom można to samo robić. Na całe życie to zapamiętałam.
Tak się kiedyś stało, że tata był w pracy, a mama wyszła na sekundę do sklepu obok. Zostałam sama w domu – a ja tego nie lubię. Byłam zdenerwowana. Zaczęłam się trząść. Zaczęłam szukać czegoś lub kogoś. Znalazłam mojego kotka i postanowiłam koniecznie coś mu rozkazać. Domagałam się, zwierzę inaczej nie zrozumie. Zażądałam, żeby coś dla mnie zrobił – stanął na baczność, a najlepiej przyniósł mi ołówek lub gumkę, natychmiast, zaraz, w sekundę. Był leniwy. Ośmielił się nie wykonać zadania. W głowie pojawił mi się mocny błysk. Dopadłam go i zaczęłam wyrywać mu kudły. Nie z grzbietu, spod brzucha, bo najbardziej boli. Bolesne miauczenie i wycie zrobiło mi w środku dobrze. Zaraz potem, tam, gdzie usiadłam, w błogim spokoju zasnęłam.
– Rose, co ty piszesz? Ja lubić psy i koty. Głaszczę kartki, na których są ich zdjęcia, wkładam je pod poduszkę i śpię, a ty? Jak człowiek cię zdenerwuje, to możesz traach i już. Nigdy własnemu kotkowi. Rose, nie chcę tego słuchać.
– No dobrze, przepraszam. Szanuję twoje chore odjazdy, człowieku o mózgu przedszkolaka. Teraz o Snoopie, a za chwilę… o własnej rodzinie! O tym lubię wspominać najbardziej.
Dzieci w przedszkolu strasznie mnie denerwowały, właściwie byle czym. Nie powinno tak być. Któregoś dnia przy śniadaniu, powiedziałam do koleżanki Snoopi – spokojnie, bo ja zawsze na początku jestem spokojna – żeby się odsunęła ode mnie, bo śmierdzi. A ona nic. Została. Zapamiętałam, że ośmieliła się mnie nie posłuchać. Nie od razu coś z tym zrobiłam. Po tygodniu, będąc w przedszkolnym ogródku, wśród krzaków, z tyłu za altanką, zawołałam ją, że niby coś chcę jej pokazać. Podstawiłam dużą gałąź, a kiedy Snoopi się przewróciła, lałam, lałam i lałam, aż się zmęczyłam. A potem stanęłam w rozkroku nad jej twarzą i spokojnie, bo byłam już spokojna, powiedziałam: – Powiesz coś gnoju, to cię zabiję, powieszę i jeszcze ukatrupię. Wtedy po raz pierwszy w życiu zobaczyłam w czyichś oczach potworny strach. Zastąpił myślenie i odczuwanie. Wyznaczył nowy dla mnie typ reakcji. Reakcji bitego. Tak miało być. Tak było coraz częściej. Bo strach w oczach innych utwierdzał moją siłę i ważność oraz sprawiać mi zaczął wielkie uniesienie.
I najważniejsze wspomnienie.
Najbardziej „zabolało mnie” i na zawsze zapadło w pamięć, że dwa razy dostałam od ojca w tyłek i raz, w twarz. Tak, dokładnie zapamiętałam tę liczbę. A mówił, że mnie kocha. Kochać i bić, co za parszywe kłamstwo. Mnie nie wolno bić. Ja, genialne dziecko, zawsze byłam lepsza od innych dzieci i dorosłych. Na zawsze powinnam być „nietknięta”. A więc – nie do dotknięcia. Nigdy mu tego nie zapomniałam. I przyrzekłam – „Będąc dorosła, spełnię najświętszą obietnicę w moim życiu. Odwdzięczę się. Będzie cię bolało tysiąckroć bardziej”. I zrobiłam to. Nie napiszę, jak go zabiłam, bo sama tego do dzisiaj nie pamiętam. Jednak tuż po kilku precyzyjnych ciosach w oczy, ostrym, gładkim nożem… mięśnie mojego ciała naprężyły się i zesztywniały. Znieruchomiałam. Chwilę potem ogarnęło mnie wielkie uspokojenie, które rozlało się po całym ciele. W tym zakładzie jestem podobno, dlatego, żeby się raz na zawsze uspokoić.
A pamiętnik? W końcu każdy człowiek musi coś ważnego po sobie zostawić. Oprócz czynów właśnie pamiętnik, który utrwala na zawsze to, co tak mądrze i dokładnie zrobił.
Nadal kocham kwiaty, dzieci, zwierzęta i oczywiście dorosłych też… A będąc tutaj, w tak wyciszonym miejscu, czuję, że jestem małą, miłą dziewczynką. Mam na imię Rose.
– Ładnie wszystko zapamiętałam i zapisałam, prawda Rosen? Wszyscy mogą mi zazdrościć. Ty też. Oczy masz rozbiegane, cały drżysz i strasznie na mnie patrzysz. Wiedz, że nigdy, choćbyś nie wiem, jak chciał, nie napiszesz pamiętnika. Co też tak naprawdę miałbyś w nim opisać? Że jesteś jak warzywo, nic nie wiesz i nic nie rozumiesz? No cześć, zmykam, bo zaraz będą wołać na kolację. Muszę się do niej trochę przygotować, uczesać i umalować. Dzisiaj postanowiłam tuż po kolacji położyć się spać. Jestem zmęczona tym czytaniem. Dobranoc, Rosen. Jutro się zobaczymy.
Dobranoc, Rose. Sobie poszłaś i nie słyszysz, co wiem i chcę robić. Ja też zostawię po sobie pamiętnik. Długo go zapoomiętają.
Bardzo złego coś zrobiłaś, Rose. Swojemu przyccielowi. Ty mi czytać pamiętnik? Sześć lat chłopiec, a ty czytasz jak ten, no, profysor z mądrości. Jak migo czytałaś, to taka Wielka Drzazga wyskoczyła z podłogi i o, tu wbiła mi się, koło serca i strasznie boli. Ja stoję taki malutki obok ciebie, wielkiej jak góra. Jak takie nic. Jak kura gnoju. Nie chcieć obok ciebie, jak kura w tym gnoju. Tam, z góry, spadddają na mnie twoje słowa i gniotą mnie. Nigdzie uciec. Duszę się.
Zrobię ci to dzisiaj, Rose – jak zaśniesz, moja… przyciółko. Ostrym nożem jak ty ojcu. To będzie mój pamiętnik. Pierwszy raz coś mi się uda. Ten jeden raz. Zrobię to teraz, szybko, jednym pchnięciem – o taaaaaak!!!
Coś mnie… nagle, o tu, w brzuchu, zakuło… i strasznie boli. Rose, ciebie też ten gładki nóż… tak boli? Nie widzę cię. Gdzie jesteś? Mam… na imię…