Gdynia zimą wyglądała przepięknie, zjawiskowo. Trzeba były być prawdziwym ignorantem, aby nie dostrzegać piękna tego krajobrazu betonowego lasu. Chodniki, drogi, a na nich samochody pokryte były grubą warstwą śniegu. W godzinach nocnych, cisza panująca w mieście wydawała się wręcz namacalna. Dosłownie słyszało się padający śnieg, który bez pomocy choćby najmniejszego podmuchu wiatru, delikatnie spływał z ciemnego nieba, usłanego grubym całunem chmur. Widok był wręcz usypiający.
W stróżówce, która strzegła wjazdu na teren portu Marynarki Wojennej, siedziało dwóch znudzonych żołnierzy, którzy aby nie zwariować, od trzech godzin grali w pokera, pijąc już trzecią kawę. W rogu małego budyneczku stała żeliwna koza, ogrzewająca niewielkie pomieszczenie. Jeden z żołnierzy odpalał jednego papierosa po drugim, co raczej nie sprawiało jego kompanowi radości, było to widać po usytuowaniu się tego drugiego przy uchylonym okienku, przez które do środka wpadało trochę świeżego powietrza.
W taką pogodę nawet oficer dyżurny nie kwapił się do odbycia obchodu w celu odsłuchu składanych meldunków. Ograniczył się jedynie do cogodzinnych telefonów, oczywiście, ku uciesze wszystkich strażników w bazie. Spokój był na wagę złota, po co kusić los.
– Janusz, czy Ty grasz, czy tylko udajesz?
Zwrócił się jeden ze strażników do swojego kolegi, który z twarzą przy okienku, jak ryba łapał hausty świeżego, nienasyconego dymem powietrza.
– Ja tutaj oddychać próbuję, weź mi nie przeszkadzaj człowieku. Myślałeś kiedyś nad rzuceniem tego świństwa? – zapytał z wyrzutem ledwie żyjący żołnierz, odrywając twarz od uchylonego lufciku.
– A dlaczego miałbym karty rzucać, przeszkadzają ci nasze partyjki, czy jak? – Szelmowski uśmiech zagościł na jego twarzy.
– Marian, jasny gwint ja o papierosach mówię. A może ty byś na zewnątrz palił, co?
– Na tym pizdzisku? Ja psu bym nie kazał tam wyjść, a ty mi palić tam każesz? Tyran jesteś! – Wstał i zaczął dokładać do piecyka suche drwa.
– To w takim razie, ja idę na obchód, a ty tutaj sobie rób co tam będziesz robił. A, i uważaj na majora. Może coś mu odbije i wpadnie do nas na herbatkę.
Przestrzegł kolegę zarzucając na siebie gruby wełniany płaszcz i czapkę uszatkę. Przerzucił przez ramię broń, otulił szczelnie szalikiem i wyszedł z kanciapy. Pozwolił by oblepiały go białe duże płatki śniegu.
Janusz stanął pod daszkiem taksując okolicę wzrokiem. Świeże, mroźne powietrze zadziałało na niego orzeźwiająco do tego stopnia, że musiał jeszcze wyżej postawić puchaty kołnierz. Z racji ograniczonej widoczności stwierdził, że nie zaszkodzi zrobić małe kółeczko po ich rewirze, a na pewno będzie to mile widziane, gdyby faktycznie major ruszył dupsko z biura i złożył im wizytę. Janusz nie znosił składać meldunków, wolał na spokojnie pospacerować sobie po bazie, a spowiadanie się ze wszystkiego zostawić Marianowi.
Zaczął brnąć po kolana w śniegu posuwając się powoli wzdłuż ogrodzenia. Nie spodziewał się żadnych niespodzianek, zresztą jak zwykle. Kolejna nudna, jak flaki z olejem służba. Nagle usłyszał potężny huk. Stanął jak wryty ściągając jednocześnie karabin z ramienia. Zaczął oglądać się to w prawo to w lewo, próbując zlokalizować źródło niepokojącego dźwięku. Podczas gdy skierował wzrok w stronę miasta, horyzont na wschodzie został rozświetlony czerwoną łuną. Dziwny kształt z ciągnącą się za nim karmazynową smugą przeciął nieboskłon, celując gdzieś w nadbrzeże. Nawet z tej odległości było widać potężny gejzer bałtyckiej cieczy podświetlony czerwonym światłem, wywołany uderzeniem w taflę wody. Zerwał się z miejsca biegnąc na złamanie karku do stróżówki.
– Marian, Marian!! Widziałeś to! Rany Boskie! Widziałeś! – zaczął krzyczeć zanim dobiegł do drzwi i gestykulując w stronę gdzie przed chwilą nad miastem unosił się tuman drobniutkich cząstek wody.
Marian właśnie w pośpiechu zakładał ciężki płaszcz gdy rozbrzmiał dźwięk telefonu, a do stróżówki wpadł zdyszany Janusz. Spojrzeli po sobie nie widząc, który z nich miał mieć tą wątpliwą przyjemność przeprowadzenia rozmowy z personą po drugiej stronie linii telefonicznej.
Janusz przytłoczony błagalnym wzrokiem partnera od kart, podszedł do telefonu i podniósł słuchawkę do ucha.
– Posterunek Brama numer 12, kapral Kolański… – wydukał mając od razu złe przeczucia.
– Mamy zgłoszenie o zdarzeniu w basenie portowym. Bierzcie samochód. Za trzy minuty macie być na miejscu. Jeśli ktoś będzie w porcie pomijając inne patrole, macie ich przegonić. Zamykamy strefę. Migiem do wozu. Czekajcie na kolejne rozkazy. Bez odbioru! – w słuchawce było słychać już tylko jednostajny szum.
– Tak jest panie majorze. Bez odbioru! – powiedział słabym głosem, odłożył słuchawkę, przełknął głośno ślinę i ruszył do wozu, który już rozgrzewał jego partner.