Wyjący alarm wyciągnął Michała z zadumy.
– Co tam się dzieje? – zapytał w biegu, zakładając ozdobiony skrzydłami hełm.
– Nie wiem, szefie. – Usłyszał w głowie głos jednego ze swoich żołnierzy. – To chyba główne laboratorium.
Ruszył w stronę centrum ośrodka. Chociaż sam nie chciał się do tego przed sobą przyznać, ucieszył się na dźwięk alarmu. Był dowódcą jednej z najbardziej elitarnych jednostek bojowych we wszechświecie. Jednak ostatnimi czasy on i jego ludzie zbijali bąki, pilnując grupy naukowców na niezamieszkałej, zapomnianej planecie.
Echo jego kroków niosło się po ścianach długiego korytarza. Światło wiszących pod sufitem lamp odbijało się od jego zbroi złotymi refleksami. Odruchowo sprawdził, czy laserowy miecz dobrze siedzi w pochwie.
W końcu dotarł do drzwi głównego laboratorium. Pod wejściem czekało kilku z jego ludzi. Nosili podobne zbroje, były one jednak srebrne, a skrzydła na hełmach mieli znacznie mniejsze.
– O co chodzi, aniołowie? – przemówił tubalnym głosem, rezonującym przez zamknięty hełm. – Na co czekacie?
– Mamy problem, dowódco – odpowiedział jeden z aniołów i wskazał na miejsce łączenia dwóch połówek przesuwnych drzwi. Wyglądały jakby ktoś stopił je ze sobą.
– Co to jest? Kto mógł zrobić coś takiego? – zdziwił się Michał.
– Wygląda jak kwas bojowy – stwierdził ten sam anioł. – Posługują się takim niektórzy reptilioidzi – uściślił. – Ale pracujące w laboratorium jaszczury nie mają bojowych augmentacji, a w naszej armii nie ma reptilioidów.
Michał uderzył w drzwi uzbrojoną pięścią.
– Kiedyś był jeden – powiedział cicho.
*
Podskoczył, na dźwięk uderzenia. Jednak zespolone przez niego wrota trzymały mocno. Nawet Michałowi z jego mieczem nie pójdzie tak łatwo z ich ponownym otwarciem.
Stał pośród zaściełających podłogę ciał człekokształtnych jaszczurów ubranych w białe kitle. Byli do niego podobni, jednak mniejsi i szczuplejsi. Nie byli martwi, nie miał potrzeby ich zabijać, jego wendetta ich nie dotyczyła.
Złapał za kołnierz jednego z nieprzytomnych naukowców, podciągnął go do centralnego komputera i przyłożył jego dłoń do czytnika linii papilarnych.
Ekran rozbłysł, ukazując setki, jeśli nie tysiące dokumentów z zapiskami badawczymi. Przeskakiwał pomiędzy kolejnymi plikami, czytając jedynie ich nagłówki, a w przypadku co bardziej interesujących pierwsze dwa zdania. Dowiedział się w ten sposób, że Adam, powód jego wygnania, został rozmnożony. Z jego tkanek wyhodowano samicę, która zamieszkała razem z nim.
– To chore, nawet jak na ciebie – mruknął jaszczur.
Miał już odpuścić dalsze przeglądanie dokumentów, kiedy jego wzrok zatrzymał się na słowach “Eksperyment Drzewo Poznania”. Otworzył plik.
“Obiekty zdają się wyjątkowo posłuszne, pomimo braku inhibitorów woli. Są również wyjątkowo ciekawskie. Zastanawia mnie który z tych aspektów ich natury jest silniejszy.
Skonstruowałem modyfikowane bioelektronicznie drzewo. Zawiera w sobie podstawowe informacje na temat zewnętrznego świata, dobra i zła, a także umożliwia zrozumienie podstawowych praw wszechświata. Zasadziłem je w środku ogrodu i zabroniłem obiektom jeść jego owoców. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jeśli Adam i Ewa złamią zakaz, nie będę mógł ich tutaj dłużej trzymać, to by było niewolnictwo. Jednak wygnanie na zewnątrz wydaje się adekwatną karą za nieposłuszeństwo. W każdym razie, nie spodziewam się, aby do tego doszło, ludzie wielbią mnie i są posłuszni”.
Jaszczur wydał z siebie charczącą namiastkę śmiechu.
– Twoja arogancja cię zgubi – warknął sam do siebie.
Skierował się do szklanych wrót, stanowiących wejście do Ogrodu Eden, miejsca badań i eksperymentów Najwyższego.
*
Przeklęta skała, na której przyszło mu żyć, zdążyła okrążyć Słońce wiele razy, zanim tu dotarł. Na początku nie było Obiektu Eden. Tylko Maszyny kształtujące prymitywną faunę i florę planety według boskiego planu i statki floty na orbicie.
To właśnie tam w górze, na statku-matce powstał Adam, główna przyczyna jego upadku.
– Oto wasz nowy sens życia – przemówił Pan, pokazując im nagiego, przestraszonego humanoida. – Będziecie go bronić i dbać o niego, albowiem on jest koroną stworzenia.
– Czy to ma być żart? – zapytał odziany w złoto jaszczur.
– Bynajmniej, Lucyferze – odpowiedział Pan. – Oto człowiek, stworzony na mój obraz i podobieństwo. Pozbawiony waszej siły, ale i waszych ograniczeń. To on i jemu podobni zaludnią tę planetę i uczynią ją sobie poddaną.
Lucyfer stanął naprzeciwko Pana i spojrzał mu wyzywająco w oczy.
– Stworzyłeś nas w swoich laboratoriach. Jak wiele prób podjąłeś, zanim zrobiłeś z nas istoty idealne? – Zatoczył ręką wokół, wskazując na swoich braci. Byli przedstawicielami różnych gatunków. Różnili się między sobą rozmiarami, kształtami, czy liczbą kończyn. Łączyło ich jednak jedno, każdy z nich był genetycznie modyfikowanym żołnierzem doskonałym. – Nikt we wszechświecie nie jest w stanie dorównać nam siłą, inteligencją, ani sprytem. Sam o to zadbałeś – kontynuował. – A teraz chcesz, abyśmy kłaniali się temu… zwierzęciu?! – Ostatnie słowo wyrzucił z siebie jak przekleństwo.
– Twój inhibitor wolnej woli zawsze był wadliwy, Lucyferze i szczerze mówiąc, mam już tego dość – oznajmił Pan. – Michale! – zwrócił się do innego z aniołów. Postawnej, skrzydlatej istoty o gładkiej, śnieżnobiałej skórze. – Mianuję cię nowym przywódcą zastępów.
– Niech się stanie twoja wola – odpowiedział Michał.
– Bracie? – szepnął Lucyfer, próbując pochwycić spojrzenie Michała, ten jednak zdawał się go nie widzieć.
– Lucyferze, niniejszym skazuję cię na banicję – przemówił Pan. – Będziesz wiódł samotny żywot na Ziemi. Nie zbliżysz się do nas, ani naszych budowli, a imię twoje zostanie zapomniane.
Po tych słowach Lucyfer usłyszał syk kilku mieczy wyciąganych z pochew. Wiedział, że niektórzy z jego braci stanęliby w jego obronie. Większość jednak patrzyła teraz na Michała spojrzeniem pełnym zaufania i miłości, które jeszcze przed chwilą było zarezerwowane dla niego.
Uniósł rękę w uspokajającym geście, a wyciągnięte miecze wróciły na swoje miejsca.
– Niech się stanie twoja wola – powtórzył z przekąsem słowa Michała, odpinając mocowania archanielskiego pancerza.
*
Wszedł do ogrodu i odetchnął świeżym powietrzem. Syntetyczny, stale regulowany ekosystem był tak zaprojektowany, aby dało się tu żyć w dostatku bez żadnego wysiłku. Odwrócił twarz w stronę sztucznego słońca i chłonął rajskość Edenu wszystkimi zmysłami. Zapach kwiatów, szmer strumienia, kolorowe pióra ciekawskich ptaków, miękka trawa pod stopami, wszystko to sprawiało, że miał ochotę płakać z radości.
Jednak nie przyszedł tu aby pławić się w rozkoszach, musiał odnaleźć Adama, jego małżonkę oraz Drzewo Poznania.
Kiedy spadł na ziemię, przez pierwsze dni, miesiące, a może i lata marzył wyłącznie o zemście. Każdej zimnej, głodnej nocy rozmyślał o tym jak wchodzi na pokład statku-matki – albo tutaj, do Ośrodka Eden – uzbrojony po zęby i niszczy wszystko to, czego kiedyś przysięgał bronić. Na końcu łapie tego śmiesznego człowieczka i rozszarpuje go gołymi rękami.
Z czasem przestał jednak odczuwać żal wobec Adama, a nawet swoich braci, którzy z taką łatwością go zdradzili. Wiedział, że oni wszyscy są tylko kolejnymi ofiarami Pana. Zrozumiał też, że kiedy Adam znudzi się swojemu stwórcy, skończy tak samo jak on, porzucony i samotny. Musiał go uratować, przemówić mu do rozsądku i pokazać, że świat, to coś więcej niż laboratorium, w którym jest zamknięty.
Nigdzie nie widział ludzi, udało mu się jednak odnaleźć Drzewo Poznania. Było większe niż reszta drzew w ogrodzie, wydzielało też niesamowity, odurzający zapach. Poza tym, żadna inna roślinność nie rosła w jego najbliższej okolicy. Tak jakby miało jak najbardziej rzucać się w oczy.
– Nie wyrzucisz ich tak po prostu, co? – parsknął Lucyfer. – To by było przyznanie się do błędu. Ale jeśli złamią zasady, to co innego, prawda?
– Jesteś wężem? – Usłyszał za sobą.
Odwrócił się i zobaczył nagą kobietę, która przyglądała mu się z ciekawością.
– Wężem? – zapytał.
– Widziałam kiedyś węża, był dużo mniejszy i szybko uciekł między krzewy. Ale miał takie same łuski – wyjaśniła, gładząc ostrożnie ramię jego skóry.
– Pewnie – odpowiedział z uśmiechem. – Jestem wężem. Co tu robisz? – zapytał. – Wszak, czy to drzewo nie jest zakazane?
– Pan nie pozwala nam z niego jeść – odpowiedziała kobieta, siadając na trawie ze skrzyżowanymi nogami. – Mówi, że jego owoce mogą nas zabić. Ale one nie wyglądają niebezpiecznie. Czy od małego kęsa naprawdę mogłaby stać mi się krzywda?
– Dlaczego tego nie sprawdzisz? – podjął temat. Poczuł, że robi mu się gorąco. Wyglądało na to, że namówienie ludzi na zjedzenie owocu będzie dużo łatwiejsze, niż mu się wydawało. – Przecież twoja ciekawość również została nadana ci przez Pana. Jak mógłby cię ukarać za coś, co zawdzięczasz właśnie Jemu?
Widział, że kobieta bije się z myślami. Nie chciała łamać zasad. Jednak słowa węża miały sens, a ona bardzo, bardzo chciała spróbować zakazanego owocu.
W końcu wstała i podeszła do drzewa. Rozejrzała się nerwowo, jak złodziej przed dokonaniem kradzieży, sięgnęła w górę i zerwała dorodny, czerwony owoc. Przyglądała mu się przez chwilę, pogładziła rumianą skórkę, po czym wzięła głęboki oddech i wgryzła się w niego delikatnie, niepewnie odrywając zębami jedynie niewielki kawałek różowego miąższu.
Obracała kęs owocu w ustach i jęknęła z zachwytem, kiedy poczuła na języku jego słodki smak. W końcu przełknęła i padła na ziemię jak rażona gromem trzęsąc się w konwulsjach.
Lucyfer pochylił się nad nią, przerażony, że jej mózg nie zniesie ogromu informacji, którym została właśnie obarczona. Przytrzymał Ewę za ramiona, a w usta wsadził jej znaleziony na ziemi patyk.
W końcu kobieta przestała się trząść, spojrzała w twarz jaszczura jasno i przytomnie.
– Zatem tym jesteśmy? – przemówiła cicho, a do jej oczu napłynęły łzy. – Eksperymentem?! Zabawkami?! – krzyczała niewyraźnie, zanosząc się płaczem.
– Nie musicie być – powiedział spokojnym głosem Lucyfer. – Możecie stąd odejść, pomogę wam.
– Ale tam na zewnątrz nic nie ma – odparła niepewnie. – Musielibyśmy wszystko zdobyć sami, pracować…
– Wolisz tkwić tutaj? – warknął z determinacją były anioł. – Możesz do końca życia mieszkać w tym pięknym ogrodzie, biegać nago i opływać w dostatki, jako czyjaś własność. Albo wyjść tam i zbudować coś własnymi rękami.
*
Obserwował z daleka, jak Ewa wręcza swojemu mężowi owoc. Widział jak ten pada na ziemię i jak kobieta, zgodnie z jego instrukcjami przytrzymuje go. Następnie oboje rozpłakali się i padli sobie w ramiona.
*
Donośny huk oznajmił, że aniołom udało się wyważyć drzwi. Wpadli do ogrodu i rozbiegli się po nim jak owady.
Michał poleciał w kierunku miejsca, w którym zwykle sypiali ludzie.
– Adam, Ewa, gdzie jesteście? – zawołał do nich.
Usłyszał poruszenie i zobaczył jak z krzewów nieopodal wychodzi mężczyzna, a za nim jego małżonka.
– O co chodzi? Dlaczego się ukrywacie? – zapytał Archanioł.
– Przestraszyliśmy się huku, poza tym, jesteśmy nadzy.
– Od kiedy to boicie się czegokolwiek? – Przemówił głos Pana, zdający się dochodzić ze wszystkich stron. – I czemu wstydzicie się swojej nagości?
Adam i Ewa opuścili głowy zawstydzeni i przestraszeni.
– Zjedliście owoc, czyż nie? – zapytał Pan. – Owoc z zakazanego drzewa!
Ludzie nie odpowiedzieli. Nie podnieśli nawet wzroku.
– Złamaliście mi serce. Boli mnie, że najukochańsze z moich dzieci nie potrafią się zastosować do najprostszych zasad. Co was do tego skłoniło? Czyż nie dałem wam wszystkiego? Czy nie byliście tu szczęśliwi?
– Wąż – powiedziała cicho Ewa. Odchrząknęła. – Wąż nas do tego namówił.
– Wąż?! – zdziwił się Pan. – Nie stworzyłem mówiących węży.
Rozmowę przerwał jeden z aniołów, który nadszedł od strony wyjścia z ogrodu.
– Zobaczcie kogo znalazłem czającego się przy laboratorium – powiedział, rzucając pod nogi Michała spętanego Lucyfera.
– Wąż… – Poniosło się echem przez ogród. – Witaj ponownie mój synu. Nie wystarczyło ci, że zostałeś wygnany? Musiałeś skazać na banicję również ich?
– Lepiej żyć na wygnaniu, niż dla twojej uciechy – warknął Lucyfer. – To żywe, myślące istoty. Mają prawo do wolności i do własnego wyboru.
– Mieli tu wszystko! Żyli w raju! Teraz to stracą. Przez ciebie.
– Byli ślepi i uwięzieni! – odgryzł się jaszczur. – Teraz przejrzeli na oczy. Sam tego chciałeś, nawet się nie wypieraj. – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Po co inaczej postawiłbyś tam to drzewo? Chciałeś się ich pozbyć, a ja ci w tym pomogłem!
– Zabierzecie go do laboratorium – powiedział Pan głosem pozbawionym emocji.
*
Rozciągnęli go na jednym z laboratoryjnych stołów. Nad nim unosił się z cichym szumem śmigieł niewielki dron, uzbrojony w kilka wyspecjalizowanych metalowych ramion. Obracał w nich niewielki zlepek tkanek.
Lucyfer usłyszał syk wyciąganego z pochwy ostrza. Świat wokół pociemniał, przyćmiony przez podłużny kształt jarzącego się ogniem miecza Michała.
– Nigdy więcej nie wepchniesz łap w moje sprawy – oznajmił głos Pana.
Ostrze mignęło nagle, pozostawiając po sobie tylko świetlisty powidok. Przez chwilę Lucyfer myślał, że jeden z trzymających go aniołów zwolnił uścisk. Dopiero kiedy spojrzał w bok, zrozumiał jak bardzo się myli.
Wydał z siebie przeciągły, skrzek bólu i paniki. Odcięta kończyna, targana ostatnimi spazmami życia, spadła z cichym plaśnięciem na podłogę. Nie zauważył nawet, jak Michał ponownie wznosi miecz. Dopiero rozdzierający ból uświadomił mu, że stracił drugą rękę.
Jego pierś unosiła się i opadała w rytm rzężącego oddechu. Przytomność zachował tylko dzięki swoim sztucznie wyhodowanym genom wojownika, gotowego znosić największe katusze.
– Nigdy więcej nie wejdziesz nieproszony do mojego domu – kontynuował Pan. Ostrze Michała ponownie błysnęło w locie. Raz i drugi. Świst i ciach! Świst i ciach!
Otworzył usta, lecz jego zdarte gardło odmówiło posłuszeństwa, wydając z siebie tylko cichy syk. Gorące łzy spływały po jego skroniach i kapały na blat stołu. Wiedział co właśnie się stało, ale nie przyjmował tego do wiadomości. Próbował ruszać kończynami, jednak jego mózg wysyłał sygnały do mięśni, których już nie miał.
– Zabij mnie. – Chociaż jego głos był ledwie słyszalnym szeptem, miał pewność, że On go słyszy.
Jego świadomość już niemal opuściła okaleczone ciało. Wbijał wzrok w wiszącego nad nim robota. Nie widział jednak, że formowany przez niego zlepek tkanek jest znacznie większy i przybrał konkretny kształt.
– Kobieta nazwała cię wężem. – Usłyszał. – I tym właśnie będziesz.
Poczuł dotyk w okolicy bioder, następnie ogarnęła go fala cierpienia gorszego, od wszystkiego co czuł do tej pory. Wszystkie nerwy jego ciała krzyknęły z bólu w tym samym momencie.
Uświadomił sobie, że coś się zmieniło. Podniósł głowę i spojrzał w dół. w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą miał nogi zobaczył wijący się w konwulsjach masywny gadzi ogon.
Silne ramiona Michała podniosły go ze stołu. Archanioł przycisnął jego okaleczone ciało do szyby, za którą znajdował się ogród Eden, naprzeciwko niej stali Adam i Ewa. Płakali, obserwując niedolę jaszczura.
– Przyjrzyjcie mu się! – zagrzmiał głos Pana. – Oto wasz nieprzyjaciel! Oto ten, przez którego straciliście wszystko!
Następnie Archanioł rzucił swego byłego dowódcę na podłogę. Targany bólem i wyrzutami sumienia, Lucyfer w końcu stracił przytomność, obserwując dwie zapłakane, ludzkie postacie.
*
Obudził go odgłos szurania i drapiący ból w plecach. Otworzył oczy. Był na zewnątrz, poza terenem Edenu. Na tle wiszącego wysoko słońca widział sylwetkę szczupłej postaci odzianej w anielską zbroję. W dłoniach ściskała koniec sznura przytroczonego do prowizorycznych noszy, na których leżał. Próbował coś powiedzieć, jednak z jego ust wydobył się tylko cichy jęk.
– Nic nie mów – Usłyszał. – Zabrałam cię spod bram Edenu, niedługo będziemy w bezpiecznym miejscu.
Zaciągnęła go do niewielkiej groty i ułożyła wygodnie na posłaniu ze słomy i szmat.
Na środku jaskini rozpaliła ognisko i usiadła w jego blasku. Dopiero wtedy Lucyfer zauważył, że poszczególne elementy pancerza nieznanej mu osoby nie pasują do siebie, zupełnie jakby zostały dobrane w pośpiechu.
Widział w niej pewne podobieństwo do Ewy, miała jednak w sobie dumę i wyniosłość, których brakowało partnerce Adama.
– Wszystko słyszałam przez anielski komunikator – powiedziała, wskazując niewielkie urządzenie na koślawym stoliku. – Zabrałam go, kiedy uciekłam z Edenu – wyjaśniła.
Podeszła do niego i podstawiła mu pod usta czarkę z wodą. Lucyfer upił solidny łyk. Zimny płyn przyjemnie koił obolałe od krzyku gardło.
– Nie martw się – powiedziała, gładząc go uspokajająco po głowie. – Pomogę ci wrócić do zdrowia. Razem będziemy ich bronić i uczyć. Pomożemy im odkryć ich dumę i wartość. Pokażemy im, że nie potrzebują Jego.
– Jesteś aniołem? – zapytał Lucyfer cichym, łamiącym się głosem.
Kobieta zaśmiała się, odrzucając głowę do tyłu.
– Nie mój drogi – odpowiedziała. – Jestem pierwszą żoną Adama.
Czesc. Po pierwsze – wybacz brak formatowania. Po drugie, hm. Czy ja widze, ze system twierdzi, iz pod tym opkiem jest 7 komentarzy? Ja nie widze zadnego, ale moze czegos nie rozumiem. Z uwag: nie wszedzie dobrze zapisujesz dialogi. Przyklad: – Stworzyłeś nas w swoich laboratoriach. Jak wiele prób podjąłeś, zanim zrobiłeś z nas istoty idealne? – zatoczył ręką wokół, wskazując na swoich braci. /// Poza tym napisane sprawnie i ciekawie :) Wlasciwie, to bardzo mi sie podobalo. Widac zamysl i plan na calosc, przemyslana konstrukcje i wizje. Dobra robota :)
Cześć, pewnie podlicza komentarze dodane podczas betowania, ale nie pokazuje ich użytkownikom, którzy w betowaniu nie brali udziału, nie jestem do końca pewien jak to działa. :D
Wielkie dzięki za uwagę i miłe słowa. :)
https://www.facebook.com/CzotrPiarnecki https://www.facebook.com/Incognitokomiks/
Potwierdzam: tak właśnie jest, system dolicza bety, które pozostają widoczne jedynie dla betujących.
http://altronapoleone.home.blog
Dziekuje za info :)
Cześć!
Z pomysłem, zdecydowanie herezja, ale z pomysłem;-) Pokazujesz boga jako “tego złego” i Lucyfera, jako tego, który chciał dobrze, w pewnym sensie. Trochę przeinaczasz znaczenie przypowieści, ale to twój świat, masz do tego prawo. Zastanawiam się, czy to bardziej fantasy czy też s-f. Napisane poprawnie, czytało się raczej sprawnie, bez zgrzytów. Zakończenie z pazurem, krótkie i treściwe.
Z rzeczy edycyjnych jedna rzecz mi się rzuciła:
Podniósł głowę i spojrzał w dół. w miejscu, gdzie… → Podniósł głowę i spojrzał w dół. W miejscu, gdzie…
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Dzięki. :)
Dla mnie to raczej fantasy, niż science-fiction, bo “science” jest tu raczej niewiele :D
https://www.facebook.com/CzotrPiarnecki https://www.facebook.com/Incognitokomiks/
Zwracaj uwagę na początek tekstu – zanim czytelnik oswoi się z Twoją frazą, łatwo mu potknąć się na drobiazgach:
Wyjący alarm wyciągnął Michała z zadumy.
– Źle brzmi to powtórzone wy-wy. A z zadumy się wyrywa, nie wyciąga.
– Co tam się dzieje? – zapytał w biegu, zakładając ozdobiony skrzydłami hełm.
– Kto jest podmiotem domyślnym w didaskalium? Gramatyka wskazuje, że wyjący alarm.
Kolejna wariacja na temat wyjścia Adama i Ewy z Edenu. Nie pierwsza angażująca zaawansowaną technikę, choć dodatek Reptilian (;p) wydaje mi się całkiem nowatorski. Niemniej jednak Twoja opowieść nie porywa, jest niemiodna. Nie czuje się związku z bohaterami, trudno ani kogoś polubić, ani nawet znielubić, nie ma komu kibicować. Dobre jako wprawka pisarska, więc ćwicz, ćwicz, aż będzie Cię stać na więcej. Jak dla mnie przede wszystkim zabrakło to właśnie emocji, bo całość napisana jest – mimo dramatycznych przecież wydarzeń – zadziwiająco obojętnie.
„– Nie wiem, szefie. – Usłyszał w głowie głos jednego ze swoich żołnierzy. – To chyba główne laboratorium.” – zwykle w takich sytuacjach jednak jest bez kropki po opcji dialogowej, a „usłyszał” małą literą. To tak jakby naturalna kontynuacja kwestii mówionej.
„Poza tym[-,] żadna inna roślinność nie rosła w jego najbliższej okolicy.”
„– Jesteś wężem? – Usłyszał za sobą.” – jw.
„Wszak, czy to drzewo nie jest zakazane?” – To zdanie jest niegramatyczne. „Wszak”, „wszakże” wyraża przekonanie, a nie wątpliwość. „Wszakże to drzewo jest zakazane?”.
„– Adam, Ewa, gdzie jesteście? – zawołał do nich.” – Skoro zawołał, to wypada użyć wykrzyknika.
„– Przestraszyliśmy się huku, poza tym[-,] jesteśmy nadzy.”
„– Od kiedy to boicie się czegokolwiek? – [-P+p]rzemówił głos Pana, zdający się dochodzić ze wszystkich stron.”
„Witaj ponownie[+,] mój synu.”
„Sam tego chciałeś, nawet się nie wypieraj[-.] – wycedził przez zaciśnięte zęby.”
„Świst i ciach! Świst i ciach!” – Ciach, serio? Wywołuje to efekt komiczny.
„…następnie ogarnęła go fala cierpienia gorszego[-,] od wszystkiego[+,] co czuł do tej pory. Wszystkie nerwy jego ciała krzyknęły z bólu w tym samym momencie.”
„Podniósł głowę i spojrzał w dół. w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą miał nogi…” – Brak wielkiej litery na początku zdania.
„Lucyfer w końcu stracił przytomność, obserwując dwie zapłakane, ludzkie postacie.” – Pewnie się czepiam, ale kłóci mi się następstwo zdarzeń. Zdanie brzmi tak jakby obserwował ich, już będąc nieprzytomnym.
„– Nie[+,] mój drogi”
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Temat wałkowany po wielokroć, ale dzięki dodaniu techniki i reptilian, Twoja wersja okazała się dość nowatorska. Czytało się tak sobie, bo wykonanie nadal pozostawia sporo do życzenia – z przykrością zauważam, że do tej pory nie poprawiłeś usterek wskazanych przez wcześniej komentujących.
…wyjaśniła, gładząc ostrożnie ramię jego skóry… –> Czy dobrze rozumiem, że skóra miała ramię?
A może miało być: …wyjaśniła, gładząc ostrożnie skórę jego ramienia…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.