– Kochanie, idę do pracy.
To ostatnie, co od niego usłyszała. Założył okulary, podpiął elektrody, położył się na leżance i kontakt się urwał. Dyskusja zostanie niedokończona, bo kiedy wróci, powie, że jest wycieńczony i zapyta z wyrzutem, czy nie mogliby porozmawiać potem. Łzy napłynęły jej do oczu. Nie miała pracy od dwóch miesięcy i już nie dawało jej to spać, cieszyć się, płakała, czuła się nieznośnie i była nieznośna. Nawet dla samej siebie.
“Idę na spacer” – pomyślała.
Ekran przy drzwiach wskazywał czterdzieści pięć stopni Celsjusza, zapylenie na poziomie dwóch tysięcy ośmiuset procent starej normy, a stężenie tlenków azotu poza skalą. Sprawdziła prognozę – miała czas, mogła iść. Założyła maskę przeciwpyłową, koszulę z lekkiego materiału, który odbijał promieniowanie UV i chłodził ciało. Wciągnęła spodnie z kieszeniami na udach, wszystko z jednego kompletu. Nałożyła kapelusz z szerokim rondem. Posmarowała się kremem z filtrem. Sprawdziła smartwatch – bateria była pełna, mapa załadowana, GPS działał. Do plecaka wrzuciła notatnik i aparat. Na korytarzu ich bloku – pardon, apartamentowca – huczały oczyszczacze powietrza.
– Lepsza byłaby śluza – powiedziała do siebie pod nosem i popchnęła drzwi na zewnatrz.
Po raz pierwszy wyszła z mieszkania miesiąc wcześniej, pod wpływem impulsu, kiedy wzbierająca rozpacz przekroczyła masę krytyczną. Pierwszy oddech na otwartej przestrzeni wywołał kaszel, który niemal wyrwał jej płuca. Uciekła z powrotem, krztusząc się i plując, serce biło jak oszalałe. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz wyszła z bloku, ale na pewno nie było tak źle. Przez kilka dni czytała w internecie wszystko, co znalazła o bezpiecznym przebywaniu na zewnątrz – mając otwarte oferty pracy w zakładce obok – a następnie zamówiła rekomendowane strój i sprzęt. Ostatnie oceny i komentarze na temat artykułów kupujący napisali dziesięć lat wcześniej, ale zautomatyzowane magazyny były cały czas pełne wszystkiego, co kiedyś wyprodukowały zautomatyzowane fabryki. Upewniła się, że godzina dostarczenia przesyłki wypadała w czasie, kiedy Filip był w pracy. Paczka czekała na nią na drugi dzień. Uprzejme robotyczne ręce przeniosły ją z lądowiska dla autonomicznych dronów-kurierów na dachu do paczkarni na ostatnim piętrze.
Nie mówiła Filipowi o swoich wycieczkach. Trzymała strój na dnie swojej szafy, a na rutynowe pytanie, co robiła cały dzień, odpowiadała:
– Nic ciekawego. Przeglądałam oferty.
Z każdą wycieczką zapuszczała się coraz dalej. Pusta, płaska przestrzeń między blokami niknęła w oddali, zlewała się w jedno z niebem – przez zapylenie widoczność była bardzo ograniczona. Podmuchy wiatru odsłaniały spod piasku fragmenty linii, strzałek, napisów STOP, które znikały przy następnych podmuchach. Ogromny parking zajmował całą powierzchnię w zasięgu wzroku. Przestrzeń była wykorzystana perfekcyjnie, miejsca parkingowe pasowały do siebie jak puzzle. Tylko, że nikt z nich już nie korzystał.
Na początku nie wiedziała, czego szuka na swoich spacerach, chodziła bez celu wśród nieskończonych rzędów bloków stojących w jednej linii, ciągnących się monotonie i nieludzko powtarzalnie. Po jakimś czasie, kiedy wzrok przyzwyczaił się już do nowego otoczenia, zaczęła odnajdywać odstępstwa od regularności, pojedyncze znaleziska, które zaburzały symetryczny układ otoczenia. Niektóre banalne, innym razem zniewalające; jej pierwszą fascynacją był kilkunastometrowy mural na ślepej ścianie jednego z bloków. Na jego widok stanęła jak wryta. Przedstawiał słońce zachodzące nad zielonym ogrodem, a nad nim unosiło się ogromne logo Kombinatu AM. Kolory zachowały się idealnie, tekst reklamowy głosił: "W trosce o wspólne dobro". U dołu ktoś dopisał czerwoną farbą, ogromnymi literami: "Przestańcie nas truć".
Zatem byli tu przed nią ludzie! Ale jakby z obcej cywilizacji, bo o ile dotąd czuła się jak kosmonautka na obcym globie, to patrząc na mural poczuła się jak archeolog, wydobywający z mroków tajemnice przeszłości. Była to dla niej przeszłość utracona i na nowo odkryta, bo zawierała się pomiędzy teraźniejszością w której żyła, a oficjalną przeszłością, szeroko znaną z książek i seriali. Zadawała sobie pytania: dlaczego nikt nie powiedział jej, co działo się przez ostatnie dwadzieścia lat? Dlaczego nikogo to nie interesowało? Dlaczego nie mogła nic na ten temat znaleźć w internecie?
Nie mogła znowu odnaleźć murala. Próbowała kilka razy, ale za każdym razem coś stawało jej na przeszkodzie albo gubiła drogę. Bardzo tego żałowała. Nie chciała nic więcej z tego nowego, tajemniczego świata utracić, więc zaczęła notować, a wkrótce z luźnych zapisków powstały strony notatek; łączyła zapisy z GPS ze wskazówkami, gdzie punktem odniesienia było ile bloków należy minąć, a następnie w którą stronę skręcić. Tak powstawały mapy, coraz bardziej szczegółowe. Dokumentowała ścieżki do swoich małych skarbów. Robiła też zdjęcia. Za każdym razem sprawdzała, czy nie trafiają do chmury współdzielonej z Filipem, gdzie trzymali widoczki ze wspólnych wycieczek po lokacjach wirtualnej rzeczywistości. Dopóki nie znalazła tego świata, nie wiedziała, że symulacje karaibskich plaż czy włoskich miasteczek tak naprawdę ją nudzą – nie miała punktu odniesienia.
W chwilach, kiedy nie potrafiła skupić się na szukaniu pracy, albo kiedy nie chciała przebywać z Flipiem, po kryjomu czytała notatki. Wracała do chwil na zewnątrz, na przykład kiedy znalazła, a raczej potknęła się o rozbitego drona, który nie zdołał uciec przed burzą. Ktoś nie zjadł na czas – w kufrze bagażowym był pojedynczy obiad: zupa, drugie danie i surówka, każde zapakowane osobno w plastikowe pojemniki. Otwierała je po kolei, wyglądały, jak przygotowane przed chwilą, mimo, że niezliczone burze zdążyły zdrapać z drona całą farbę. Innym razem znalazła czarny, twardy i poskręcany konar drzewa. Stojąc nad nim długo zastanawiała się, zanim zrozumiała, co przed nią leży. Chciała zabrać go ze sobą, ale bała się, że Filip go znajdzie i zacznie pytać. Trzy tygodnie temu natknęła się na wrak samochodu. Nie miał szyb, wnętrze zasypane było piaskiem, ale udało jej się usiąść na miejscu kierowcy. Widziała w serialach, co należy robić: pokręciła przez chwilę kierownicą, zajrzała do schowka, ale wysypał się z niego tylko piach. Wtedy w smartwatchu włączył się alarm – zbliżała się burza. Zauważyła drugi schowek obok skrzyni biegów. Zaczęła się z nim siłować, a smartwatch piszczał coraz szybciej. Udało jej się, klapka ustąpiła, w środku leżało kilka metalowych krążków. Wzięła je i rzuciła się do ucieczki. Biegnąc, czuła na plecach podmuchy wiatru i słyszała jego dudnienie. Kiedy zlana potem wpadła do środka bloku, ledwo oddychała. Zerwała z twarzy maskę przeciwpyłową i przez kilka minut uspokajała oddech, siedząc na podłodze spowitego ciemnością korytarza.
Była przekonana, że nikt nie podziela jej zamiłowania do wędrówek i nikogo nie spotka, ale kiedyś znalazła na ziemi mały, czarny przedmiot z okrągłym wyświetlaczem i czerwoną strzałką prouszającą się w jakimś płynie. Leżał tam od niedawna, bo w większości wystawała spod piasku. Nie widziała w okolicy niczyich śladów. Zabrała znalezisko do mieszkania i przekopała internet, zanim dowiedziała się, że to busola, na dodatek działająca – strzałka, czyli igła, kręciła się bez problemów i wskazywała północ. Od tego momentu jej celem stało się odnalezienie kogoś takiego jak ona, żywego człowieka. Sprawdzała każdy trop, który mógł być uczyniony niedawno ludzką ręką, ale wszystkie domniemane ślady czy znaki okazywały się osobliwościami przyrody, efektami działania wiatru i temperatury. Nie ustawała jednak w poszukiwaniach.
Po powrocie wrzucała całe ubranie do jednej z pralek stojących na parterze w bloku i w bieliźnie wracała do mieszkania. Była pewna, że nie spotka po drodze nikogo żywego. Czasem mijały ją roboty domowe, nowsze modele nawet kłaniały się, obojętne na jej negliż. W mieszkaniu myła maskę, i sprawdziwszy według zaleceń instrukcji stan filtra, chowała ją głęboko do swojej szuflady, pod majtki. Potem zamawiała obiad, obojętnie odświeżała skrzynkę odbiorczą i zmęczona szła spać. Zazwyczaj budziła się sama, w idealnym momencie, żeby odebrać obiad z paczkarni i odgrzać. Ale czasami budził ją budzik. Odkąd straciła pracę, ich robot kuchenny stał nieużywany. Przykryła go prześcieradłem, żeby nie zbierał kurzu.
Ewę fascynowały burze piaskowe. Uwielbiała je oglądać przez okno, z dwudziestego trzeciego piętra wyglądały imponująco. Prognozy pogody były bardzo dokładne i burza nigdy nie zastała jej na zewnątrz – smartwatch zaczynał groźnie piszczeć zawsze na czas. Czasami zatrzymywała się bezpiecznie blisko bloku i odwracała się w stronę zawieruchy. Kiedy zaś była w mieszkaniu i burza przechodziła w pobliżu ich bloku, podchodziła do okna, krzyżowała ręce na parapecie, kładła w nich głowę i śledziła wzrokiem tumany. Okna idealnie wyciszały żywioł, musiała puszczać jego odgłosy z internetu.
***
Filip, jak zwykle, otworzył oczy długo po zapowiadanej godzinie. Wstał z trudem, wyglądał na chorego, był zmięty jak kartka papieru. Powlókł się do łazienki, a po powrocie zapytał:
– Co robiłaś?
– Nic ciekawego, przeglądałam oferty.
– Aha. Co dziś na obiad? – Filip usiadł przy stole i schował twarz w dłoniach.
– Myślę, że musimy porozmawiać.
– Dobrze. – Podniósł wzrok. – Tylko proszę, po obiedzie. Jestem wycieńczony. Zrobisz mi koktajl?
Jedli w milczeniu. Filip jadł szybko, łapczywie, połykał nie żując.
– Mamy zaproszenie… do Ani i Tomka, na dzisiaj – powiedział z pełnymi ustami.
Ewa nie odezwała się. Filip przełknął i odłożył sztućce.
– Pamiętam, że mieliśmy porozmawiać. Może jak wrócimy? Co ty na to? To dla mnie ważne. Tomek jest liderem mojego zespołu.
– W porządku.
Po obiedzie położyli się na kanapie w salonie. Filip połknął kilka pigułek z kofeiną, tauryną i żeń-szeniem, potem oboje założyli okulary i podpięli elektrody.
– Ania nie pracuje od roku – zaczął Filip, odświeżony pigułkami, kiedy byli już w wirtualnej rzeczywistości. – Porozmawiajcie. Zrozumie cię.
W ręku trzymał wino. Szli ścieżką pośród bujnej, żywej zieleni, czuli intensywny, lepki zapach wiosennych kwiatów.
– Wybrali kwiecień, ale wyjątkowo ciepły, klimat umiarkowany, nad jeziorem – Filip odczytywał właściwości symulacji z pliku kontrolnego – temperatura dwadzieścia dwa stopnie, wilgotność pięćdziesiąt procent, wiatr zero metrów na sekundę… Nie mogłaś założyć czegoś innego?
Ewa nie odpowiedziała. Zza zakrętu wyłoniła się altana, czekali w niej Ania i Tomek. Ubrani byli niezobowiązująco, Tomek – w dżinsy i koszulę w kratę z krótkim rękawem, a Ania w białe rybaczki i bluzkę z kolorowymi, kwiecistymi wzorami. Filip założył grafitową koszulę i sportową marynarkę, a Ewa wybrała opcję "losuj". Automat ubrał ją w seledynowy dres. Filip podał Tomkowi butelkę, Ania czule przywitała się z Ewą, całując ją w oba policzki.
Panowie zaczęli rozmawiać o pracy i żeby nie zanudzać pań, oddalili się między drzewa, a Ewa z Anią zostały w altanie.
– Masz smartfona nawet w wirtualnej rzeczywistości? – zapytała Ewa. Jej nowa koleżanka co rusz sprawdzała coś na ekranie.
– Odwrotnie, kochanie, mam go tylko tutaj. Jestem poza VR-em tylko tyle, ile nakazuje prawo, bo inaczej mnie odetną, ale wtedy i tak muszę naćpać się prochami, tak źle się czuję. – Ania mówiła, wpatrując się w smartfona. – Po prostu nie ma sensu być gdzie indziej. Zobacz, to moje ostatnie odkrycie.
Podsunęła Ewie ekran, na którym przewijały się zdjęcia z podróży samochodem terenowym przez pustynię. Podpis głosił, że to południowa Finlandia, ale równie dobrze mogła być i Szkocja, i Syberia.
– Podróże – objaśniała dalej – to moja ostatnia pasja. Znalazłam wprost nieziemskie profile.
– Wybierasz się tam… wirtualnie?
– Nie, jeszcze nie. Nie stać nas jeszcze na kupowanie kolejnych lokacji. W abonamencie mamy tylko dom, tę altanę i centrum handlowe. Czekamy, aż Tomek zostanie udziałowcem. – Zrobiła pauzę, podniosła wzrok znad smartfona i spojrzała na Ewę – wiedziałaś o tym?
– O czym?
– Że Tomek zostanie udziałowcem.
– Nie. To znaczy, nie wiem. Nie rozmawiamy o pracy Filipa.
– Aha. To dobrze. – Ania wróciła do przewijania ekranu – Gotowanie mi się znudziło.
– Macie kuchnię w mieszkaniu?
– Nie, no co ty – ciągle odpowiadała znad ekranu – konta kulinarne. Niektóre profile były świetne. Ale szybko zrobiły się wtórne, z kucharzenia nie można już więcej wyciągnąć. Tak samo jak z wystroju wnętrz. To była moja fascynacja ostatniej jesieni. Ale po jakimś czasie wszystko zaczęło wyglądać tak samo. Myślę, że z podróżami będzie inaczej. Koledzy Tomka, to znaczy, przyszli koledzy z Rady Nadzorczej, latają na Europę dwa razy w roku. Wszyscy mają już tam letnie domki, my też myślimy o jednym.
– A nie chciałabyś… pozwiedzać najpierw Ziemi? Nie chciałabyś wyjść na zewnątrz?
Ania spojrzała na Ewę z osłupieniem.
– Nie, no coś ty…
Mężczyźni wrócili, a powietrze wypełnił zapach grillowanej kiełbasy. Ewa przysięgłaby, że grilla wcześniej nie było. Tomek założył fartuch i zaczął nakładać jedzenie na papierowe talerzyki.
***
Pożegnali się z uśmiechami na twarzach. Filip, zarumieniony alkoholu, objął Ewę i ruszyli z powrotem ścieżką, którą przyszli i po chwili świat zrobił się czarny.
Oboje otworzyli oczy w tym samym momencie. Rausz po winie momentalnie znikł. Pierwsza wstała Ewa.
– Idę do łazienki – powiedziała.
– Pójdę po tobie – wymamrotał Filip.
Kiedy wróciła, już spał. Poszła sama do sypialni. Przed zaśnięciem wyjęła z najniższej szuflady nocnej szafki małe czerwone pudełko. W środku była busola, wskazywała północ.
“Musiała należeć do kogoś… odważnego” – myślała – “bo kto inny bawiłby się w chodzenie na azymut”. Leżała na łóżku i bawiła się małym, czarnym przedmiotem, patrzyła, jak igła wraca do wyjściowej pozycji, pchana niewidzialną mocą. “Może to na przykład… pracownik techniczny? Szuka z busolą studzienki ze światłowodem?” – i wyobrażała sobie dobrze zbudowanego, ale bez przesady, wysokiego mężczyznę w niebieskim kombinezonie, mimo że tego typu prace wykonywały już tylko roboty. W pewnym momencie przed oczami stanął jej Filip i od razu pojawiły się wyrzuty sumienia. Ale jej mąż nie był dobrze zbudowany, nie interesował się tym, co działo się za oknami ich mieszkania, prawdę mówiąc, nie rozmawiali ze sobą zbyt dużo, nie licząc kłótni. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz się kochali. “Filip mnie zaniedbuje” – usprawiedliwiła się przed sobą i wróciła do fantazji. Przyszło jej do głowy, i zaraz wyparła tę myśl, że tylko tyle jej zostało, bo w umowie ślubnej oboje wyrazili zgodę na instalację filtru antycudzołożnego na swoje wirtualne rzeczywistości. Filip zawsze był tradycjonalistą. Ostatecznie pomogła sobie palcami i odprężona, zasnęła.
***
Z każdym kolejnym dniem jej wymagania co do posady malały. Ofert dla astrofizyków nie było ani jednej – nikt nie powiedział tego wprost, ale to oznaczało, że jej profesja została ostatecznie zautomatyzowana. Czytała kiedyś, że proces przejmowania pracy kierowców przez maszyny trwał dziesięć lat, obecnie wystarczał miesiąc i kilkuset, lub kilka tysięcy ludzi na całym jeszcze zamieszkanym globie dostawało wypowiedzenie, a z portali rekruterskich znikały wszystkie oferty w ich profesji. Wyłączyła algorytmy podpowiadające, ale bez nich ofert wcale nie przybyło: została tylko sprzedaż, ukryta pod dziesiątkami metafor i wymyślne, albo zgoła dziwaczne, ogłoszenia, z których nic nie wynikało. Pod tymi zawsze kryła się telekognicja. Zatrzymała się przy jednym: “Leasing przestrzeni umysłowej, dobre warunki, interesujący projekt”, ale po chwili zatrzasnęła laptop. Z równowagi wyprowadził ją fakt, że ostatecznie zaczęła to rozważać na poważnie.
Rozmawiała o tym kiedyś z Filipem. On sam należał do wąskiego grona jeszcze aktywnych programistów, nomen omen – telekognicji. Pamiętała, jak tłumaczył jej: w świecie, gdzie wszystko jest zautomatyzowane, wartość ma tylko moc obliczeniowa, bo jej zawsze brakuje. Najtaniej wykorzystać ludzkie mózgi – odkąd stało się to możliwe, nikt nie inwestował w przyspieszanie komputerów, nikogo nie obchodziło pakowanie większej ilości tranzystorów na mikroskopijnych powierzchniach, albo wydajniejsze chłodzenie. Komputery kwantowe, a ściślej – działające komputery kwantowe (inżynierski humor był tym, co kiedyś wzbudziło zainteresowanie Ewy) dalej występowały głównie w zapowiedziach, a wykorzystanie możliwości ludzkiego mózgu było najbardziej efektywne kosztowo. Po prawdzie, uratowało to masy od głodu. Lewicowe generatory opinii, które niedawno całkiem zastąpiły publicystów, uparcie twierdziły że wprowadzenie dochodu gwarantowanego było świadomie wstrzymywane na korzyść posiadaczy kapitału, żeby nie wyczerpało się źródło taniej siły obliczeniowej.
Filip, ze względu na obowiązki, nieraz musiał testować telekognicję w praktyce. Opowiadał, że jeżeli ktoś wykorzystuje twój mózg do obliczeń finansowych, to podczas samej pracy jesteś nieprzytomny albo pracodawca – ale nie każdy! – generuje rozluźniające wizje plaż albo łąk. Problem zaczyna się potem. Nawet bez elektrod na głowie, po pracy, kiedy zamkniesz oczy, widzisz rzędy cyfr, albo śnią ci się tabele. Dlatego obliczenia finansowe albo inżynierskie były najbardziej pożądane przez pracowników. Dawało się przyzwyczaić. Gorzej, jeśli analizowałeś dowody zbrodni czy objawy chorób, generowałeś reklamy albo profilowałeś użytkowników sieci. Można było oszaleć. Filip dalej był zatrudniony, ale wciąż obawiał się, że i jego wkrótce czeka wynajmowanie mózgu. Zmuszało go do pracy na sto dwadzieścia procent, nieskończonych nadgodzin, ciągłego pokazywania się z najlepszej strony. Czasami żartował, że zautomatyzowany menedżer projektu to żadna sztuczna inteligencja, tylko zapętlona komenda “szybciej, więcej, szybciej, więcej”…
Ewa z rezygnacją podniosła klapę laptopa. Dalej przeglądała oferty, ale myślami była gdzie indziej. Ostatniej nocy śniło jej się, że burza piaskowa porywa ją i wyrzuca gdzieś daleko. Nic jej się nie stało, bo piach zamortyzował upadek. Sen był absurdalny, ale czuła w nim jakiś szczególny spokój, emocję nieadekwatną i niespotykaną, jakie występują tylko w snach i do tego stanu tęskniła. Patrzyła za okno, na jej ustach plątał się słaby uśmiech.
– Spójrz, co to jest? – do pokoju wszedł Filip, przerywając jej zamyślenie. W ręku trzymał kartkę i zaczął z niej czytać na głos. – Strój dwuczęściowy “pustynny lis”, damski, rozmiar S, cena trzysta dziewięćdziesiąt dziewięć, kapelusz z szerokim rondem, busola…
Ewa drgnęła, ale zaraz opanowała się. Podeszła do Filipa. Trzymał przed sobą fakturę za jej ostatnie zakupy.
– Co to w ogóle jest busola… a następne: maska przeciwpyłowa… – Podniósł wzrok znad kartki. – Wiesz coś o tym?
– Nie wiem. Pokaż. Może jakaś pomyłka – mówiła najspokojniej, jak potrafiła – kochanie, spóźnisz się. Wyjęła fakturę z rąk męża.
Filip spojrzał na zegarek.
– No tak, o kurwa! Mam ważne spotkanie. Lecę! – pobiegł do pokoju obok.
Ewa długo wpatrywała się w trzeci punkt na rachunku. Nie widziała go wcześniej. Nie wiedziała, że busola była w jej zestawie. Podeszła do nocnej szafki, w ostatnim przebłysku nadziei wyciągnęła czerwone pudełko. Obejrzała ją dokładnie, raz jeszcze sprawdziła model na rachunku i nie miała żadnych wątpliwości.
***
– Kochanie, idę do pracy – powiedział Filip, założył okulary, podłączył elektrody i odpłynął. Ewie wydawało się, że szybciej, niż zwykle. Może dlatego, że przed chwilą kłócili się mocniej niż zazwyczaj.
Tym razem nie chciało jej się płakać. Ubrała się w swój pustynny strój, a do plecaka zapakowała dodatkowo wodę i jedzenie. Wyszła przed blok. Budynki ciągnące się rzędami w nieskończoność, piasek, wszystko dookoła miało żółte zabarwienie. Ewa patrzyła niecierpliwie na smartwatcha, po długim czasie nerwowego oczekiwania podjechała zamówiona autonomiczna taksówka. Już niemal zwątpiła, że jakiekolwiek jeszcze działają. Zardzewiała, odrapana z farby, przyjechała powoli, jakby ostatkiem sił. Nie paliła jej się jedna lampa. Panel dotykowy przy drzwiach pasażera z trudem przyjął jej kod klienta, musiała się pomęczyć, zanim ekran zrozumiał wszystkie cyfry. Tylna kanapa pokryta była gruba warstwa kurzu, dawno nikt w niej nie podróżował. Minęła zieloną tablicę z napisem “Kraków żegna” i odjechała w stronę dalekiej burzy piaskowej.