– Ty! Kurwa! Szaraki! – wrzasnął Starszy Zientek. – Koło tego żółtego domu.
Nie dało się ukryć, miał chłop rację. Ze trzydzieści metrów od drogi, paradował Szarak z jakimiś gratami w rękach. Obok drugi, w pancerzu.
– Gleba – konwersacyjnym tonem rzucił Hollyfield, wyzwalając odruch bezwarunkowy wmusztrowany w chłopaków.
Sukinkoty były tak zaprogramowane, że padali po dwóch, a nie wszyscy na raz. Tak by nie wywoływać małego trzęsienia ziemi. Poczułem ojcowską dumę i postanowiłem, iż kiedyś ich porządnie, po oficersku opierdole. Grzesiek z żandarmerii mnie nauczy.
Póki co, dziękowałem anonimowemu sołtysowi za głęboki rów melioracyjny przy drodze, zrobiony jak na wymiar pancerza. Pewnie Unia zasponsorowała. Zanim się wysadziła w powietrze poprawnością polityczną.
– Wierzbowski, lewa flanka. Zientek senior, trzymaj oko na tego w pancerzu, Zientek Junior… ty po prostu krzycz i panikuj, jak się zacznie. Żartowałem, napierdalaj po wszystkim co się rusza i nie wygląda jak człowiek. – Hollyfield rozstawiał chłopaków. Jego znajomość polskiego stawała się powoli spektakularna.
– Tajest.
– Dla Pana Sierżancie, wszystko. – to Wierzbowski oczywiście. Kiedyś się doigra. Nie, nie doigra się, jest operatorem HAASM’a.
– Gunny, sensory. Ręcznie. Na markery.
Słyszę jak Gunny wyciąga z zasobnika amunicyjnego Starszego Ziętka ładunki sensoryczne, a potem precyzyjnie umieszcza je we wskazanych punktach.
Z systemem celowniczym opartym na klasterze RISC’owych procesorów w liczbie szesnastu, każdy po dwa GHz, to żadne osiągnięcie. Ale cieszy i tak.
Dobrze by było ich delikatnie w kleszczyki wziąć.
Dookoła chałupy płot ze stalowych prętów, czyli w zasadzie do pominięcia. Kombinuje, jak to rozegrać. Z jednej świadomość, iż zapewne właśnie robią krzywdę przedstawicielom Homo Sapiens, z drugiej strony okazja, żeby czegoś się dowiedzieć. Kij z okazją, nie będzie mi się Szarak szarogęsił na moim podwórku.
– Witek, dawaj za mną.
– Rozkaz.
Zaczynamy się mozolnie czołgać rowem, wzdłuż płotu. W pancerzu to wcale nie jest takie proste jakby mogło się wydawać – powierzchnia kontaktu z podłożem w pancerzu czy bez jest taka sama, ciężar zaś dziesięć razy większy.
Czołganie wymaga specyficznej techniki o nazwie „naćpana stonoga”. Kiedyś może opowiem o niej.
Ale wracając do meritum. Za dwadzieścia metrów posesja się kończy, a w narożniku ogrodzenia stoi jakaś buda. Zwiększam wzmocnienie mikrofonów, jednocześnie odpalając adaptacyjny filtr na szumy tła. Całość łącze z sygnałami audio z ładunków sensorycznych. Wychodzi z tego fajna dyskoteka, I-max może się schować.
Wywołuje okienka podglądu.
Podwórko, czereśnia, stół, statek rozpoznawczy Obcych, studnia, traktor firmy Case, Szarak w pancerzu zafascynowany kultywatorem. Albo rozrzutnikiem do gnoju, cholera wie co to może być, jestem z miasta…
Wiejska sielanka. Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś zaciszna, byle polska wieś spokojna.
Za chwilę już nie będzie taka zaciszna. Ręczę za to reputacją Korpusu.
Spokojna też nie będzie.
Do chałupy wchodzi się przez oszklony ganek,
Przed gankiem Szarak w niebieskim kombinezonie. Widok odrobinę pod złym kątem, ale nie śmiem wystawić głowy z rowu.
Atak bez dokładnej świadomości sytuacyjnej to niedobry pomysł, ktoś zginie. Zastanawiam się przez chwilę.
Mam.
– Gunny, wielopłaszczyznowy skan ultradźwiękowy. Jeśli wykryją go, obrzucić granatami statek, wejście do domu nakryć ogniem, sekcja szturmowa skraca dystans. Nie spuszczać z oczu tego w pancerzu. Zabić albo unieruchomić w pierwszej kolejności.
– Sir,Yes Sir – w chwilach napięcia z Gunny’ego wychodzi Marine. To dobrze, mam pewność, że działa na maksymalnej wydajności.
Wielopłaszczyznowy skan ultradźwiękowy. Przeszukanie najbliższej okolicy pod kątem poruszających się obiektów przy użyciu szerokiego spektrum ultradźwięków. Mało precyzyjny przy niewielkich prędkościach kątowych obiektów w zasięgu, ale liczę na to, że na dystansie dwudziestu metrów błąd nie przekroczy szerokości profilu celu.
– Witek, ostrożnie włazimy za budę, wystawiamy się trochę i skanujemy. Przy odrobinie szczęścia powinno się udać.
– Ok – odpowiada.
Wybieram najmniej agresywny pattern skanu. Minimalna moc, impulsy o losowo zmiennej częstotliwości. Ja jadę w poziomie, Witek w pionie. Pozostałe pancerze robią za klaster obliczeniowy.
Technologiczny obłęd. Kilka lat do tyłu, taki system przetwarzania konfigurowało się kilka dni, a testowało jeszcze dłużej.
Powolutku unoszę ciężar pancerza na kolanach i łokciach, wysuwam głowę ponad krawędź rowu. Witek metr dalej powtarza moje ruchy. Wiązki sonarowe zaczynają kroić przestrzeń.
Mija sekunda, dwie, trzy. Nic się nie dzieje. W polu widzenia leniwie przeskakuje procentowy wskaźnik skanu. Po sześciu sekundach głowice wyłączają się.
Wspomaganie taktyczne mozolnie tworzy mapę kontaktów. Kilka sekund później umieszcza znaczniki w polu widzenia. Nakładam surowy wynik na pole widzenia. Różnokolorowe łatki.
Im jaśniejsze, tym wyższe prawdopodobieństwo detekcji. W głębi parteru wyraźnie widać cztery plamy skupione blisko siebie. W odległości kilku metrów od nich, dwie nieco mniejsze.
Bingo.
Dwa cele. Orientuje wyniki według rzutu pionowego i nakładam na widok satelitarny posesji. Pokój narożny.
– Gunny, dasz radę zając pozycje przy której możesz ostrzelać marker T1 i T2 ?
– Tak jest, ale dotarcie tam zajmie kilkadziesiąt sekund – melduje.
– Wykonać.
– Rozkaz.
– Sekcja szturmowa, przygotować się.
Mijają leniwie sekundy.
Przestawiam system kontroli ognia w tryb manualny. Lewą naramienną wyrzutnię przygotowuje do postawienia zasłony dymnej, prawą pozostawiam załadowaną granatami burzącymi. Odłamki to ostatnia rzecz, której bym sobie życzył w tej sytuacji.
– Gotowość za dziesięć sekund, Sir – to Gunny.
„Stasiek, Szarak w pancerzu jako pierwszy” – w ułamku sekundy przelewam ideę do umysłu Wierzbowskiego.
„Ok”
Równolegle mówię do Witka:
– Skan uaktualniający, już.
Głowice posłały kilkadziesiąt impulsów w okolice markerów. Pół sekundy później pojawia się wynik. Cztery kontakty tworzą teraz jednolity obiekt, pozostałe dwa trwają na swoich starych miejscach.
– Gunny, T1. Witek T2. Po pięćdziesiąt pocisków. Ognia.
„Popraw Stasiu, jeśli uznasz, że trzeba.”
„Nie będzie trzeba.”
Celownik od dawna leży na markerze T1.
Prrrrrrt! Pancerz sztywnieje, kompensując półtorej sekundy ciągłego ognia.
Jazgot mojego karabinu zlewa się z nieco niższym werblem karabinu Witka. W jednym momencie na frontowej ścianie domu pojawiają się obłoki wapienno-ceglanego pyłu, i kilka dziur.
Zapach kordytu.
Na podglądzie z pierwszego ładunku sensorycznego trzy pancerze. Biegną w stronę kamery.
Wykonują nieprawdopodobny, trzy metrowy skok nad płotem. Dwa pierwsze, lądują miękko jak koty, trzeci ląduje z przewrotem przez plecy. To Wierzbowski. Jego HAASM jest o dwieście pięćdziesiąt kilogramów cięższy. System kompensacji przeciążeń rozkłada w ten sposób nadmiar energii. Jak cyrkowiec.
Witek biegnie wzdłuż ogrodzenia, tak by zająć stanowisko od strony podwórza.
Ruszam do przodu. Przez szopę.
Deski zamieniają się w drzazgi. Wpadam na ceglany słup podtrzymujący dach, który to z kolei radośnie spada mi na łeb.
Nie zastanawiam się nawet sekundy, odpalam granat burzący. Dach, jak nietrudno się domyśleć wraca na swoje miejsce. Na moment.
Widzę, jak Wierzbowski otwiera ogień, przyklękając jednocześnie. Fontanna łusek. Kompensator odrzutu jego karabinu formuje płomień wylotowy w kształt gwiazdy. Półmetrowej średnicy. Strzela krótkimi seriami.
Zientek Senior rozpędem uderza w ścianę domu, wywalając trzymetrową dziurę. Po sekundzie wyraźnie widać żółto-białe błyski wewnątrz domu.
– T1, T2 wyeliminowane na śmierć. Klienci cali – melduje.
Na podwórku trwa bitwa pomiędzy Szarakiem w pancerzu, a Wierzbowskim.
Pancerz Gunny’ego błyska mi na czerwono w polu widzenia.
Robię kilka kroków w stronę domu, mijam traktor i wpadam na kolejnego Szaraka, w niebieskim wdzianku.
Walę go z lewej w głowę, startuje jak rakieta ciągnąc za sobą warkocz krwi. W powietrzu trafia go czyjaś seria. Lądowanie odbywa się już w kilku kawałkach. Kolejny widok, który mnie będzie prześladował przez jakiś czas.
Od strony podwórka słychać broń Pałyski.
Kątem oka rejestruje jak śluza statku obcych zaczyna się otwierać. Wspomaganie natychmiast przychodzi z pomocą, odpalając cztery granaty w trybie detekcji ruchu. Nie przypominam sobie żebym przestawił wyrzutniki na auto, ale na szczęście musiałem to zrobić.
Umieszczam celownik na wrotach śluzy z jednoczesnym zbliżeniem. Kolejny Szarak w pancerzu. Robi krok unosząc uzbrojenie, granaty eksplodują, rzuca nim o ścianę.
Walę cztery krótkie, dokładnie mierzone serie w połączenie hełmu z korpusem. Wykręca mu głowę pod dziwacznym kątem. Powoli robi jeszcze krok. Spokojnie mierzę w tors i poprawiam dwudziestopięciomilimetrowym kumulacyjnym z zespolonego granatnika.
Trafienie wyrywa w nim dziesięciocentymetrową dziurę. Pada jak szmaciana kukła. Tak samo padają śmiertelnie trafieni ludzie. Żadnej filmowej dramaturgii, ciało nie zauważa trafienia do chwili, w której przestaje funkcjonować. A potem pada w ten charakterystyczny, pozbawiony ludzkiego pierwiastka, sposób.
Zasypuję śluzę granatami, na wszelki wypadek.
Ostrzeżenie o spadku zapasów amunicji poniżej trzydziestu procent.
Właz zaczyna się zamykać.
– Staszek, przecinak! Bo nam zwieją! – wrzeszczę.
Pancerz Wierzbowskiego błyska czerwienią. Uszkodzenie systemów bojowych. Co to ma być?
Błysk, huk, masa iskier. Kłęby białego, gęstego dymu. W kadłubie statku zieje dwumetrowy otwór. Z dymu wyłania się HAASM. Witek. Powoli idzie w kierunku wyrąbanej dziury.
Jego broń błyska ogniem pojedynczym, strzela do wnętrza statku. Odpala granat dymny, znowu kłęby białej mgły. Mądrze, niech się kurwy pogubią w środku, zawsze to kilka sekund w zapasie. Otwieram serię do wnętrza statku. Ogień zaporowy, rykoszety powinny zrobić swoje.
„Zapas amunicji: POZIOM KRYTYCZNY”
Nieistotne na tym etapie starcia.
Coś w mojej głowie ostrzegawczo krzyczy.
To Staszek.
Gwałtownie przyklękam w takiej pozycji by osłonić tułów lewym ramieniem i udem. Wiem, że zaraz dostanę.
Purpurowy błysk. Żadnego dźwięku.
Otacza mnie niewyobrażalny blask. Serce supernowej. Widzę jak z ręki spływa kamuflaż. Strumyki płonącego polimeru ściekają na tors.
Blask znika, system wizyjny ma problem z oznaczeniem balansu bieli. Przeciążenie matryc. Ręka piecze. Opuszczam ją. Wyją alarmy.
W tym momencie dostaje czymś płaskim, ciężkim i wirującym.
Wrota śluzy statku Obcych.
Rzuca mną na kilka metrów.
„ALARM KRYTYCZNY: Uszkodzenie strukturalne sekcji 1C. Utrata szczelności.”
Za dużo tych krytycznych powiadomień.
Próbuje wstać, gdy dopada mnie to coś.
Pancerz Obcych. Z nieprawdopodobną szybkością wbiega na pień czereśni, odbija się od niego, wykonuje salto w tył i uderza we mnie.
Znowu leżę. Ciężko stwierdzić, który to raz dzisiaj.
Obcy biegnie w kierunku domu. Porusza się długimi susami.
Złowrogi napis w polu widzenia:
„RESTART REAKTORA – zaburzenie soczewki elektromagnetycznej. Aktywacja zasilania awaryjnego”.
Pięknie, jestem bezbronny.
I będzie tak przez najbliższe kilkanaście sekund. Wystarczy podejść i zatłuc mnie. Czymkolwiek.
Przez ułamek sekundy, rozważam awaryjne rozłączenie.
„Nie waż się”. Staszek.
Słyszę jak coś ciężkiego uderza w coś twardego.
– Zabij Chuja!
Kolejne uderzenia.
– I już. Unieruchomiony. Rozwalić? Sierżancie? – to Witek.
„Test toroidu Alfa – OK”
„Test toroidu Beta – OK”
„Aktywacja soczewki elektromagnetycznej”
– Sierżancie? – Witek ponawia pytanie.
„Test spójności pola – OK”
„Zapłon syntezy termojądrowej”
Gwizd chłodzenia.
„Zasilanie podstawowe, wydajność 75%. Uszkodzenie łożysk wentylatora.”
Niedobrze, ale nie tragicznie.
Wstaje. Wyraźnie czuję wibracje uszkodzonego wirnika.
Aktywuje tryb bojowy. Status grupowy. Wierzbowski – brak uzbrojenia, uszkodzenie systemu kontroli ognia. Tarnawski – uszkodzenia strukturalne, uszkodzenie układu chłodzenia. Hollyfield – alarm krytyczny. Reszta w porządku. Zasoby – 37%.
Spoglądam na lewą rękę. Spalona warstwa kamuflażu, punktowe nadtopienia opancerzenia, na odcinku kilku centymetrów odsłonięta warstwa nanowłókien.
Pulsują jak żywe mięśnie. Powoli pokrywają się żółtawym żelem, szybko krzepnącym w prowizoryczny opatrunek. Włókna są nasączone substancją, która zwiększa objętość i twardnieje w kontakcie z tlenem. Prosta i elegancka metoda.
Miałem szczęście, kilka milimetrów głębiej zaczynam się ja. Personalnie.
Miałem szczęście podwójnie.
Oberwałem z lasera pracującego w ultrafiolecie.
Gdzie niby to szczęście? To mógł być laser rentgenowski.
Ten niesamowity blask, który zobaczyłem w chwili trafienia pochodził od przegrzanej i gwałtownie sublimującej warstwy kamuflażu. Uratowało mi to życie, sublimacja pochłonęła energię wiązki na tyle iż nie doszło do perforacji opancerzenia.
Nie ma czasu na szczegółową diagnostykę.
Potem.
Lokalizuje Hollyfield’a.
Gunny leży z szeroko rozrzuconymi rękoma. W polu widzenia szybko przewijają się raporty. Z niewielkiego, centymetrowego otworu w klatce piersiowej powoli, w takt uderzeń serca, wycieka gęsta krew. Spływa leniwie po płytach opancerzenia.
Niewydolność krążeniowo-oddechowa. Intubacja, wysycenie tlenem, iniekcja adrenaliny, migotanie, defibrylacja.
Piiiii…
Defibrylacja.
Piiiii…
„KPO0017: Prawdopodobieństwo podtrzymania funkcji życiowych przez kolejne 90 sekund – 0%”
Wymuszam defibrylację.
Piiiii…
Pancerz leży nieruchomo. Pod dwoma centymetrami stali walka dobiega końca.
„KPO0017: Zanik funkcji życiowych. Wyłączenie systemów pancerza za 10 sekund”
– Jasny chuj! – któryś z chłopaków.
Wierzbowski odwraca się. Siada pod czereśnią. Opiera ręce na kolanach.
Pałyska stoi jak posąg.
Gasną światła alarmowe na ramionach pancerza.
„KPO0017: Potwierdzenie śmierci operatora”
“KPO0017: Kontrolowana dezaktywacja systemów bojowych”
“KPO0017: Kontrolowane zamknięcie łącza DIAGSTAT”
“KPO0017: Kontrolowane wyłączenie reaktora”
“KPO0017: Aktywacja baterii plutonowej”
“KPO0017: Aktywacja lokalizatora”
“KPO0017: Shut-down systemu”
Ikona w polu widzenia gaśnie. Raporty powoli stają się niewidoczne.
Coś muszę zrobić. Jestem oficerem.
– Co to ma być, do kurwy nędzy? Może jeszcze powyłazicie z pancerzy? Zabezpieczyć teren – lodowaty ton mojego głosu przeraża mnie.
Natychmiast zajmują pozycję.
– Szeregowy Wierzbowski, przejmujecie obowiązki Sierżanta Hollyfield’a. Potwierdzić przyjęcie pakietu uprawnień – znowu ten obcy, zimy głos. Mój głos.
– Rozkaz, Panie Kapitanie.
Mijają sekundy.
– Potwierdzam przyjęcie pakietu uprawnień dowódczych. Proszę o finalną autoryzację.
Przesyłam autoryzację.
– Potwierdzam wprowadzenie autoryzacji uprawnień dla operatora Stanisława Wierzbowskiego, pancerz KPO0031HAASM – Staszek recytuje regulaminową formułę.
Z domu wychodzą powoli ludzie. Trzymają się ciasną gromadą.
Gospodarz podchodzi powoli, staje obok mnie. Spogląda na leżący, pokrwawiony pancerz.
– Nie żyje, prawda?
– Nie – odpowiadam.
Żegna się.
– Kim był?
– Porządnym człowiekiem. Amerykaninem.
– Gdzie go pochowacie?
– Nie wiem.
– Pochowajcie go pod czereśnią. Zadbamy.
– To nie zależy ode mnie.
– Pochowajcie, gdzie zginął – naciska.
– Przekażę Waszą prośbę komu trzeba – znowu ten obcy głos. Chryste, muszę pogadać z Magdą.
– Dziękuje, Panie Oficerze.
– Skąd Wiecie, że jestem oficerem? – pytam.
– Tak to widzę. Też byłem w wojsku. Takim normalnym – odpowiada.
Normalnym wojsku.
– Jak się nazywacie?
– Józef Marczuk. Sołtysem jestem – dodaje.
Starszy Zientek ręką wskazuje coś pod płotem. Spoglądam. Niedobity Szarak, próbuje się czołgać.
Marczuk chwyta drewniany klocek i jednym skokiem dopada Obcego. Mdlący trzask pękających kości.
Już chcę wrzasnąć, że nie w ten sposób. Daję spokój.
Co za różnica czy zatłuką kogoś klockiem czy zastrzelą.
Nie ma już Hollyfield’a.
Świętej Pamięci Sierżant Techniczny Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych, Sierżant Korpusu Piechoty Opancerzonej Wojska Polskiego, Jack Hollyfield Junior.
To jest wojna, na wojnie giną ludzie. Nie-ludzie zresztą też.
Jeśli pozwolę sobie na żal lub gniew, zginą kolejni.
– Panie Marczuk, Pozwoli Pan – porzucam oficjalne „per wy”, wystarczy oficerowania.
Marczuk rusza w moim kierunku, w połowie drogi upuszcza klocek.
– Tak?
– Ma Pan przyczepę do tego Case’a? – pytam, wskazując na traktor.
– Mam. Ośmiotonówkę, w stodole.
– Świetnie. Ciągnik na chodzie, zakładam?
– Prawie. Sprężarka słabo bije, trzeba ostrożnie z hamulcami.
– Aha. Użyczysz Pan tego ciągnika i przyczepy?
– Pewnie, że użyczę. Spróbowałbym nie…
Rzeczowy gość. Przyglądam mu się przez chwile. Niski, krępy, koło sześćdziesiątki. Spracowany i przygarbiony. Znam ten typ. Niezniszczalny.
– Tego Panie Marczuk to nie wiemy. Nie ma co dywagować, przecież Pan się zgodził.
– Ta. Bierzcie, skoro potrzeba.
– Dopilnuje, żeby wrócił zatankowany. Może coś z tą sprężarką się uda zrobić. – Aha! – dodaje po sekundzie – Panie Marczuk. Pan jedzie z nami. Jako kierowca. Żaden z nas się nie zmieści na fotelu.
– Panie Oficerze…
– Kapitanie Tarnawski.
– Panie Kapitanie Tarnawski, pokażcie twarz. Dziwnie gadać do garnka.
– Jeszcze Panu zbrzydnie moja gęba. Jak wrócimy, nie teraz. To nie takie proste, ściągnąć ten garnek z głowy.
– Dziwne wojsko z Was. Nieludzkie. Ale i wróg nieludzki, więc chyba dobrze. Dajcie kilka minut, z familią porozmawiać muszę.