Przypuśćmy, tylko przypuśćmy, że jesteś w stanie każdej nocy śnić dowolny sen, jaki chcesz. I naturalnie, zaczynając tę przygodę snów, możesz zażyczyć sobie spełnienia wszelkich marzeń. Będziesz mógł doznać każdego rodzaju przyjemności. I po kilku nocach powiesz w końcu: och, to było naprawdę niezłe. Ale teraz… miejmy coś specjalnego, niespodziankę. Miejmy sen, którego nie można przewidzieć, który przekracza granice. Coś mi się przydarzy, ale nie mam pojęcia, co to może być. I wtedy doznajesz więcej i więcej przygód. Idziesz coraz głębiej i głębiej, a prawdziwym ryzykiem, które poniesiesz, jest to, że możesz zobaczyć, co sobie wyśniłeś. I w końcu… śnisz to, czego naprawdę chciałeś.
Ekran smartfona rzucał niebieski blask na wychudzoną twarz. Łukasz jeszcze przez chwilę wpatrywał się w miejsce, w którym widniała informacja o zakończeniu nagrania. Wciąż słyszał modulowany głos prezesa spółki NewAge. Widział jak ten porusza się sprężystym krokiem po oświetlonej scenie. Jego elegancki garnitur, jego usta pełne obietnic. Obietnic, które Łukasz podejrzewał o bycie największym kłamstwem w historii ludzkości. No, może nie największym, ale na pewno o najgorszych skutkach.
Schował aparat do plecaka i dojadł resztę ryby w puszce. Obracał metalowe opakowanie w palcach, dziękując Bogu za absurdalnie długi termin ważności. Będąc dzieckiem, nie mógł się spodziewać, jak bardzo ucieszy go podobna informacja.
Wstał z obdrapanej ławki i z przyzwyczajenia wyrzucił puszkę do metalowego śmietnika. Kąciki ust drgnęły mu, gdy pomyślał, że siła nawyków potrafi przetrwać wiele. Nawet to. Ruszył niespiesznym krokiem w stronę małego centrum handlowego. Jego wzrok, jak zwykle, przykuła reklama Nike. Olbrzymi szaroczarny baner, zajmujący pół ściany bloku, krzyczał do niego wielkimi literami Just do it!.
Boże, to było tak kuszące. Sama myśl sprawiała, że uginały się pod nim kolana. Naprawdę chciał po prostu to zrobić. Przekonać się, zobaczyć, zakończyć to. Jedynie świadomość, że przecież tak nie można, trzymała go przy zdrowych zmysłach.
Ponieważ to źle robić to, co jest łatwe, tylko dlatego, że jest łatwe.
Tak śpiewał zespół Gregory and the hawk i Łukasz wiedział, że mają rację. Ale robić to, co jest trudne, jest tak nieznośnie trudno. Przecież nie może być pod górkę cały czas. Albo chociaż nie powinno. Czasem. Proszę.
Miasteczko było zupełnie puste. Tylko gnane wiatrem liście, uciekające Łukaszowi spod butów, zdawały się wykazywać jakąkolwiek wolę życia. W prostopadłej uliczce tonącej między szaroburym blokiem z wielkiej płyty, a sklepem odzieżowym, zamajaczyła postać. Łukasz szarpnięciem zrzucił plecak z ramion i sięgnął dłonią do największej kieszeni. Chłód broni nie uspokoił go, ale dodał trochę pewności siebie. Ten ostateczny argument, że, koniec końców, wszystko zależeć będzie od niego.
Nie obawiał się, że nadchodząca osoba może być uzbrojona. W takim miasteczku jak Borzyce był tylko jeden malutki komisariat, a w nim raptem trzy pistolety P-99. A Łukasz był w posiadaniu jednego z nich, po ojcu. Pozostałe dwa, jak podejrzewał, dawno opuściły obszar powiatu. Województwa raczej nie, mogły trafić do Warszawy lub Siedlec.
Obawiał się ludzi. Po prostu. W świecie ogarniętym snem, ci, którzy nie śpią, boją się siebie nawzajem. Jakby byli chorzy, trędowaci.
Po chwili rozluźnił zaciśnięte palce. Rozpoznał drobną sylwetkę Natalii. Szła w grubej czarnej bluzie z kapturem i wełnianej czapce nasuniętej niemal na oczy. Wydawała się jeszcze chudsza niż gdy widział ją poprzednio. Zastanawiał się, kiedy ostatnio jadła.
Pomachała mu nieśmiało i jakby zwolniła krok. Odmachał jej, chyba nawet bardziej życzliwie, niż zamierzał.
– Hej – przywitała go, odgarniając bladą dłonią włosy z czoła. – Nie masz nic przeciwko?
– Cześć – odpowiedział i pomyślał, że żyje w chorym świecie. Możliwe, że są ostatnimi normalnymi ludźmi w tym miejscu, a pierwsze pytanie jakie pada, to czy on nie ma nic przeciwko. Ścisnęło mu się gardło. – Nie, jasne, że nie. Chciałem jeszcze raz przejrzeć sklep z płytami. Przejdziesz się ze mną?
Natalia pokiwała głową, znowu rozsypując na twarzy włosy, które niezdrowo kontrastowały ze skórą. Chłopak chciał zapytać, czy dobrze się czuje, może poczęstować ją jakąś puszką, miał chyba jeszcze tuńczyka, ale porzucił tę myśl. Widząc, jak raźnym krokiem zmierza w kierunku starego centrum handlowego, przełożył to na później. Mieli czas.
– Znalazłeś coś ciekawego? – zapytała, wpatrując się w czubki zdartych butów.
– Poza bateriami nic – odparł, doganiając ją. – Zaczynam się zastanawiać, czy warto jeszcze czegoś tu szukać.
Nie była to prawda. Wiedział, że jest mało prawdopodobne, by trafił na coś wartościowego. Od lat szperał po sklepach, opuszczonych zakładach pracy, czy szkołach. Mieszkań i domów nie ruszał, nie miał odwagi. Chyba, że był głodny. Bardzo, bardzo głodny.
– Powinieneś poszukać szczęścia w Siedlcach – odezwała się po chwili ciszy. – Kamil, ten co skupuje od nas śmieci, opowiadał mi, że jest tam kilka osób. Chyba nawet nazwał ich społecznością. Odnalazłbyś się tam.
– Nie – odpowiedział Łukasz. Wiedział, że żyje tam więcej ludzi. Ludzi starających się cokolwiek odbudować, żyć. – Jeszcze nie. Może kiedyś. Nie teraz.
– Czemu? – zapytała, pierwszy raz unosząc na niego swoje smutne oczy w ciemnych obwódkach. – Co cię tu trzyma?
Co miał jej na to odpowiedzieć? Wszystko? Przecież Borzyce to jego dom. Tu się urodził i wychował. Tu są jego rodzice i siostra. Martwi od lat, ale w jego oczach niczego to nie zmieniało. Jak mógł stąd odejść? Jak mógł to zostawić? I dokąd się udać? Czego szukać?
– Ty – zażartował i uśmiechnął się do niej. – Jak mógłbym się stąd ruszyć bez ciebie?
– Oj przestań – Natalia naburmuszyła się trochę, ale Łukaszowi wydawało się, że dostrzegł cień uśmiechu. Tęsknił za tym uczuciem. Mieli po dwadzieścia lat, a wszystko, co dobrego mogło ich spotkać, zostało im dawno odebrane. Byli starcami zamkniętymi w młodych, wyniszczonych ciałach.
– Chodź – powiedział. – Pooglądamy płyty.
Drony brzęczały im nad głowami, gdy pokonywali kolejne wąskie uliczki. Mijali porzucone samochody, ale tu nawet porzucenie było małomiasteczkowe. Wszystkie stały równo na wyznaczonych miejscach, lub na podwórkach. Większość nie miała szyb, bo w pojazdach można było znaleźć dużo przydatnych drobiazgów. Latarkę, linkę holowniczą, czy papierosy.
Puste witryny sklepowe nie straszyły jak kiedyś, ale wciąż przyprawiały o gęsią skórkę. Ciągle przyłapywał się na tym, że rozbudzona nadzieja podpowiadała mu, że może to nie manekiny. Może to ludzie. Tłumienie jej było czynnością z tych trudnych.
Westchnął ciężko.
Spojrzał w majowe niebo, które powinno być błękitne, ale było szarawe od pyłów. Krążące po swoich orbitach czarne kropki dronów, tylko pogarszały sprawę. Łukasz dziwił się, że istnieją organy, które wciąż chcą ich nadzorować. Co spodziewają się znaleźć? Lek? Nadzieję? Czy tylko czekają, aż wszyscy zdecydują się ulec snowi?
Kraje, unie, imperia i sojusze upadły, a wszystko zagarnął ten, kto miał na to środki. Łukasz uważał za ponury żart fakt, że świat jaki znał, rozpadł się na kawałki, ale wciąż istniał człowiek, który stwierdził, że chce mieć wszystko pod kontrolą.
Witamy w Amazonie Środkowoeuropejskim.
Trzask plastikowych opakowań wyrwał go z ponurych rozważań. Widok Natalii przerzucającej płyty w pustym sklepie ściągnął na ziemię. Podszedł do regału i lustrował wzrokiem, czy było coś, co mógł wcześniej przeoczyć.
– Który raz już tu jesteś? – zapytała dziewczyna, biorąc się pod boki.
– Nie marudź – mruknął tylko, nie odrywając wzroku od kompaktów.
– Jesteśmy zespołem – odparła niespodziewanie i pozwoliła, by figlarny uśmiech rozjaśnił nieco jej twarz. – Ja marudzę, ty słuchasz.
– To chyba zaspałem na podział obowiązków – zaśmiał się Łukasz i wybrał jedną z płyt. Był to album Struttin’ My Stuff Elvina Bishopa. Wyciągnął do niej okładkę z postacią gitarzysty w różnych odcieniach tęczy. – Znasz?
Natalia pokręciła głową i skrzyżowała ręce. Po chwili przetarła oczy.
– Mógłbyś tu ze mną zostać? – zapytała, ziewając. – Chciałabym się przespać. Jak jestem sama, zapadam w takie płytkie półsny, boję się, że pojawi się ktoś z Wyrwanych. Naprawdę jestem wykończona.
Łukasz zdziwił się, że w ogóle próbuje mu się tłumaczyć. Kiwnął tylko głową i pomógł rozłożyć zniszczoną karimatę. Natalia zwinęła się w kłębek, więc przykrył ją też swoją kurtką, którą wyciągnął z plecaka. Zupełnie się jej nie dziwił. Świat był strasznym miejscem, a sen… Snu też się bał. Więc jak tu zasnąć?
Usiadł obok, opierając się o ścianę i wyciągnął zniszczony egzemplarz Drogi McCarthyego. Przekartkował pożółkłe strony i pozwolił oczom błądzić, podczas gdy sam zatopił się w myślach. Wyrwani. Tak, oni chyba byli najgorsi. Ludzie, którzy zostali siłą odpięci od snu. Łukasz nie wiedział, dlaczego po oderwaniu od okularów dziczeli. Podejrzewał, że wynikało to z szoku, gdy wyciągnięci siłą z własnych marzeń, mogli na własne oczy zobaczyć prawdziwy świat. Oszaleli. Tak podejrzewał. Ale kto mógł to naprawdę wiedzieć? Podobno nawet w NewAge nie wiedzieli, czego dokonali. A może wiedzieli aż za dobrze?
Nie miał odwagi odłączyć rodziców. Pozwolił im umrzeć z głodu. Tak było chyba lepiej. Ale nawet dziś nie wiedział, czy łatwiej, czy trudniej. Chyba łatwiej. Nie musiał patrzeć na ich ogarnięte przerażeniem twarze, oszalałe spojrzenia. Na ich niezrozumienie. Wiedział, że Natalia zrobiła to samo. Jedynie cud i pewien stary policjant, sprawiły, że sami nie założyli okularów i nie dali się porwać snom.
Wybudził się z odrętwienia i stwierdził, że stracił poczucie czasu. Słysząc miarowy oddech Natalii, a nawet ciche pochrapywanie, wyciągnął smartfon. Założył słuchawki i wybrał kolejne nagranie.
Jeśli się obudzisz z tej iluzji, to zrozumiesz, że jedno powoduje drugie. Czarne powoduje białe. Życie powoduje śmierć. Będziesz mógł poczuć siebie. Nie jako obcy w tym świecie, nie jako coś nie na miejscu, nie jako ktoś, kto przybył tu przez przypadek. Będziesz mógł poczuć własną świadomość istnienia. Coś absolutnie monumentalnego. Czym właściwie jesteś. W głębi, daleko. To proste. Składowe i podstawy egzystencji samej w sobie.
– Co tam masz? – Jej pytanie było tak niespodziewane, że niemal wypuścił aparat z rąk. – Smartfon?! To internet działa?
– Nie – odpowiedział, przyciskając rękę do piersi. Wydawało mu się, że serce zaraz wyskoczy mu z gardła, jeżeli nie znajdzie innej drogi ucieczki. – Nie działa, ale w niektórych miejscach wciąż jest prąd.
– Super – powiedziała z niekłamanym podziwem. – Co oglądałeś?
– Nic takiego – odparł szybko, wciskając ikony na ekranie. – Pokażę ci coś.
Wybrał tytuł z playlisty i podał Natalii słuchawki. Ta odpowiedziała mu zdziwionym spojrzeniem, ale z zaintrygowanym uśmiechem założyła je. Gdy wcisnął play, mógł usłyszeć ciche, rytmiczne trzaski.
– I jak? – zapytał po chwili, wyciągając dziewczynie jedną ze słuchawek spod czapki.
– Nawet, nawet.
– Nawet, nawet?! – prawie krzyknął. – To Fooled Around z płyty, którą ci pokazałem! To było w Strażnikach Galaktyki! Nawet Gamora ruszyła biodrem do tego rytmu!
– Kto? W czym? – zaśmiała się.
– Strażnicy Galaktyki! – pokazowo oburzył się Łukasz. – Przystojniak, mięśniak, kobieta-zabójczyni, drzewo i szop ratują wszechświat. Mówi ci to coś? Marvel, kurde bele, mówi ci to coś?
– Chyba coś mi świta…
– Ech – machnął ręką. – Kiedyś to były filmy. Takie to krzewienie kultury!
– Ale to chyba amerykańska kultura?
– Ameryki już nie ma – odparł, czując, że uśmiech spływa mu z twarzy. – A tutaj też już nie ma czego krzewić.
Widząc, jak Natalia schowała głowę w ramionach, poczuł się strasznie. Chciał ją objąć, ale nie miał odwagi. Nikt go tego nie nauczył, ani nie pokazał. Zatrzymał rękę w połowie ruchu. Nie wiedząc co ma zrobić, wstał i otrzepał spodnie z pyłu. Przez okno dostrzegł baner Nike, który straszył go od kilkunastu lat.
Just do it.
Tak, bardzo tego pragnął. Okulary były wszędzie. Nie wyłączały się. Swoim łagodnym blaskiem zapraszały. Obiecywały piękny sen. Sen, z którego nie można się obudzić. Bo nie będziesz już tym samym człowiekiem. W ogóle nie będziesz człowiekiem.
Just do it.
Spojrzał na Natalię, która skuliła ramiona i ponownie wlepiła wzrok we własne buty. Rzucił okiem na ekran aparatu, gdzie wciąż widniał tytuł Fooled Around. W sumie czemu nie, pomyślał.
– Przepraszam – powiedział, kucając. Jej bladoniebieskie oczy lśniły od niewylanych łez. I tych, których wylano o wiele za dużo. – Chodź, zawsze chciałem to zrobić.
Złapał ją za szczupłą dłoń, bojąc się, że skruszeje mu w palcach. Odwzajemniony uścisk, nawet tak delikatny, rozlał się ciepłem po jego umyśle. Był pewien, że to, co chce zrobić, jest trudne. Cieszyła go ta myśl.
Wyszli na zalany słońcem plac. Skulili się przed chłodnym wiatrem i spojrzeniem pustych okien z pobliskich budynków. Miarowy odgłos ich kroków był jedynym dźwiękiem, który potoczył się po betonowych płytach.
– Dokąd idziemy? – zapytała Natalia.
– Do domu kultury – odpowiedział. Ta myśl pozostawiała w jego umyśle niejasne poczucie satysfakcji. Podejrzewał, że musi mieć to związek z działaniem ukierunkowanym na coś innego niż monotonne przetrwanie w sennym, niemal pustym mieście.
Skręcili w uliczkę za murowanym kościołem. Mijana apteka szyldem informowała, że jest całodobowa. Wszystko jest teraz całodobowe, pomyślał Łukasz i przypomniał sobie ile razy lekarstwa z tego miejsca mu pomogły. Część sprzedał, ale niektóre przeciwbólowe zachował, chowając w różnych zakamarkach.
Zza rogu widoczny był już żółty budynek domu kultury. Musieli minąć jeszcze tylko stary oddział banku. Chłopak chciał podbiec, gdy do jego uszu dobiegł niepokojąco znajomy dźwięk.
Ciche, nieco zwierzęce posapywanie. Trudny do opisania charkot rozlegał się z kierunku, w którym zmierzali. Łukasz złapał Natalię za rękaw, by ją odciągnąć, gdy na chodnik zza gmachu banku wyszła pokraczna istota.
Wygięte w pałąk plecy, z których wisiała kiwająca się głowa. Wykręcone stawy i artretycznie zakrzywione palce nadawały jej niezgrabnego, ale drapieżnego wyglądu. Z głośnym chrzęstem wykręciła twarz w ich stronę i Łukasz poczuł, że mdłości mieszają się w nim ze strachem.
Wyrwany. Jeszcze człowiek, chyba. Niewątpliwe kiedyś nim był. Mężczyzna w podeszłym wieku. Przed elektronicznym zaśnięciem można było o nim powiedzieć, że był drobnej budowy i o łagodnych rysach twarzy. Jednak to, co stało przed Łukaszem i Natalią miało wykręcone w cierpieniu oblicze, nie przypominające już ludzkiego. Jasne oczy błądziły, nie mogąc skupić na niczym spojrzenia. Gdy postawił w ich kierunku pierwszy niezgrabny krok, chłopak zrzucił plecak i sięgnął po broń.
– Nie! – krzyknęła Natalia, a Wyrwany zamarł w pół ruchu, jakby nasłuchiwał. Wyglądał jak przestraszone zwierzę.
Łukasz miał zaciętą minę i powolnym ruchem odbezpieczył pistolet. Spokojnie, w obawie, by nie sprowokować Wyrwanego do ataku, wymierzył w jego stronę. Starał się celować wprost między ogarnięte obłędem oczy.
– Proszę cię! – Dziewczyna szarpała go za rękaw. Łukasz stał niewzruszony, a od Wyrwanego wciąż dzieliło ich zaledwie kilka metrów. Serce biło mu jak oszalałe. Bał się, że nie znajdzie w sobie tyle odwagi, by strzelić. Bał się, że ten strzęp człowieka rzuci się na nich w furii. Czuł, że się poci. Wziął głęboki oddech, by uspokoić drżenie rąk. Odwaga odwagą, musiał jeszcze trafić.
Wyrwany obejrzał się za siebie, jakby onieśmielony. Łukasz zamarł. A co jeśli jest ich więcej? Czy ta pokraka czeka na innych podobnych sobie? Czy zastrzelenie go będzie okazaniem łaski? Czy w ogóle miał prawo wydać taki wyrok? Powinien go zabić tu i teraz, czy pozwolić mu odejść i żyć jak zwierzę? I który z tych wyborów to ten łatwy?
Drony brzęczały im nad głową. Chłopak zastanowił się, czy ktoś to właśnie ogląda. Youtube wciąż istnieje? Ile mamy wyświetleń? Bawi cię ten śmiertelny impas obserwatorze? Bo mnie ani trochę.
– Łukasz, proszę! – zawyła Natalia i ściągnęła swój plecak. Wyjęła z niego puszkę z gulaszem i drżącymi palcami odchyliła wieczko. Musiała spróbować trzy razy i pokaleczyła sobie dłonie. Podeszła w stronę Wyrwanego z wyciągniętą ręką. Łukasz poznał, że puszka bardzo kusiła tę istotę. Teraz rozumiał dlaczego dziewczyna wygląda coraz gorzej. Ile ją kosztuje oddawanie jedzenia? I ile już razy to zrobiła?
Natalia kucnęła i ruchem, który chłopakowi przypomniał rzut w kręglach, przesunęła jedzenie w stronę Wyrwanego. Ten rzucił się w stronę pożywienia i chwycił je w obie dłonie. Nim Łukasz zdążył wypuścić powietrze, istota uciekła w pokracznych podskokach.
Opuścił broń i poczuł jak z serca spada mu ogromny ciężar. Więc to był ten wybór? Nie podejmowanie go? Pokręcił głową i oparł się o szarą ścianę banku, czując, że chyba zaraz zwymiotuje.
– Dziękuję – powiedziała Natalia, a w jej głosie wyraźnie słyszał ulgę. – To był tata mojej koleżanki. Nie zniosłabym tego.
Łukasz przesunął drżącą dłonią po twarzy. Głos dziewczyny odbijał się echem w jego głowie i chłopak czuł, że mózg zaraz mu eksploduje. Jedyna rozsądna myśl, jaka się w nim zrodziła, była suchym, obrzydliwym faktem. Zniosłabyś. Zniosłabyś, jak zniosłaś wiele okropieństw przedtem. Jak jeszcze wiele później.
Schował broń i ruszył w stronę domu kultury, uważnie się rozglądając.
Drzwi, z których odłaziła zielona farba, były otwarte. Łukasz pamiętał, jak uczęszczał tutaj na zajęcia z plastyki. Wydawało się to tak dawno, jakby w innym życiu. Ruszył w stronę drewnianych schodów prowadzących na piętro.
Przestępował przez porzucone kartony pełne farb, pędzli i książek. Produktów, które w tym świecie mogły służyć tylko, by rzucić je w ogień. Zaprowadził Natalię do pokoju, w którym drzwi oznaczone były tabliczką „Dyrektor”.
– Co my tu robimy? – zapytała, szepcząc. Cisza, która zaległa w tym miejscu jej również się udzieliła.
Pomieszczenie było skrajnie zagracone. Jednak wszystko, co wykazywało jakąkolwiek wartość, dawno stąd wyniesiono. Łukasz nie odpowiedział, tylko obszedł wielkie, drewniane biurko i zaczął szperać po szufladach. Nie znajdując nic godnego uwagi, podniósł wzrok.
– Mam dość tej ciszy, a ty? – zapytał i podszedł do jednej z szafek obok starego regału. – Bingo!
Natalia otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nie wiedziała co. Spoglądała zaintrygowana na Łukasza, który z plątaniny kabli wystających bezpośrednio ze ściany wybrał jeden i podłączył do niego smartfon.
Ekran rzucił mu na twarz kolorową poświatę. Łukasz nacisnął przycisk play.
Głośniki trzasnęły głośno, niczym zastygłe stawy. Po całych Borzycach rozległ się głos Elvina Bishopa. I był to piękny głos i nie aż tak piękne słowa. Łukasz z Natalią ruszyli po schodach, by wyjść na taras, który nie doczekał się balustrady.
Usiedli na gołym betonie, zwieszając nogi, którymi wesoło pomachali dwa piętra nad ziemią. Mieli przed sobą całe miasteczko, które na ich piosenkę odpowiedziało martwotą i bezruchem. Tylko wiatr szarpał gałęziami, jakby chciał porwać je do tańca.
– Myślisz, że ktoś z nich kiedyś się obudzi? Sam? – zapytał Łukasz, obserwując bezlistne drzewa. Mrużąc oczy, mógł na niektórych dostrzec zielone pąki.
Kiedy poczuł na swojej dłoni delikatne, chłodne palce Natalii, chciał krzyknąć. Było to tak niespodziewane, ale jednocześnie cudowne uczucie, że brakło mu tchu. Był otumaniony. Podejrzewał, że tak działa alkohol.
– Kto wie – odparła, patrząc daleko przed siebie. Po chwili zwróciła na niego błękitne oczy. – W końcu ten numer sprawił, że nawet biodro Gamory drgnęło, nie?
Łukasz odpowiedział jej uśmiechem.
Nie tak daleko jeden z Wyrwanych podniósł głowę na dźwięk piosenki. Trwał chwilę jak zwierzę, gotowe spłoszone zerwać się do ucieczki. Na zniekształconej twarzy nie sposób było odczytać emocji. Jedyne co było pewne, to fakt, że muzyka przyciągnęła jego uwagę. Posłuchał chwilę i w niezgrabnym biegu uciekł między bloki.