Wyprawa i zdumiony Avaraogaraan. Świt nadziei.
Na czarnym jak noc nocnym niebie rozbłysł się z hukiem błysk niebieskiej błyskawicy, potem czerwonej błyskawicy, a później znowu niebieskiej błyskawicy i po niej żółtego pioruna.(Nie znali wtedy w tych czasach w świecie fantasy piorunochromów i niejedna wioska spłonęła w tą cichą i i spokojną oraz ciepłą noc doczestnie. W okolicy były dwie wioski akurat i wszystkie domy i mieszkania oraz apartamenty pożarł pożar.
– AAAAGGGRRRHHHH– rozdarł się ktoś rozdzierająco wdzierając się w ciszę w ciemnościach mroku przecinanych na przemian niebieskimi błyskawicami, czerwonymi błyskawicami, niebieskimi błyskawicami i żółtymi piorunami. Ale oni szli maszerując prawie truchtem dumnie i hardo dalej. Biegli żwawo i posuniętymi krokami. I nigdy nie dowiedzieli się kto tak wrzeszczał i po co i dlaczego i gdzie jak te trzy małpki co zasłaniają twarz. A w sumie szkoda i niezła Boruta bo to był cały czerwony smok siła 80 i mogli mieć fajową przygodę ale poszli w zupełnie inna stronę i mieli tylko fajną akcję z Czarnym Makiem w której zginął Viktor Mocarny i jego największy męski druch i podpórka w ciężkich chwilach Karol Najsilniejszy ale to ma być tytułowa niespodzianka. Nad ich głowami kłębiły się błyskawice. Niebieskie i żółte i czerwone esyfloresy – bardzo poetycki to był widnokrąg i ciężko opisać w dark fantasty..
Bo byli przecież Wybitą siudemką. Byli Pierwszą Armią Księstwa Ruchamu. Drugą ale słabszą Armią Księstwa było 800 023 jeźdźców ninja rycerzy-marines na wielbłądach żeby jeździć po trawie i po pustyniach i innych uksztautowaniach terenu i mieć zapasy wody w podręcznych garbach. Z lancami, katapultami przenośnymi, szwednający się w ukryciu w razie trzego po granicach księstwa długim taborem za którym szły też wykwintne dziwki i prostytutki i kurtyzany i gejsze dla większej szarży oraz zwykłe kurwy dla pospolitych szeregofców wychodzących się z plebsu i pospulstwa i biedoty i wieśniaków uprawiających zboża na chleby i różne gorzałki i koniaki na fermach.
A oto oni: Victor Mocarny z Mocarelli (jego kraina prywatna), Karol Najsilniejszy, Hector Najszybszy, Ziemowitosław Najlepszy w Dzidach, Archilleos Grzmotowy, Kerv Czyste Ostrza którego uwolnili z przepastnych podziemi w wiejskiej chacie/więzieniu i był im dźwięczny dozgonie, Coran Łuk Zarąbiście Celny. Ale to nie te dziwki i kurwy wymieniłem teraz tylko drużynę co szła na początku powieści.
To oni byli Najlepsiejszymi z Wojowników Niezmiernej Krainy. Byli dumni i pyszni. Ale żylaści i kościści. Bo mieli same wyłażące aż na powierzchnie mięśnie i żylaki na udach i przedramionach i nadgarstkach. Mieli tricepsy i bicepsy i mięśnie dwógłowe i trójgłowe i czterogłowe jak cebrery. Mieli torsje owłosione i sixpacki na swoich wypasionych od ćwiczeń brzuchach. Ich mięso było potwornie i strasznie wytrenowane w turniejach i walkach i bitwach i w pojedynkach i też w walkach w ręcz. I wszystkich wojnach. A w tym świecie były już cztery wojny światowe co dwadzieścia lat! Szok…
I wszyscy nosili same kaski z rogami i podpaski biodrowe żeby widać było z daleka że to nie zlewki i ostra ekipa biegnie naprzeciw na poligonie walki. Wyglądali na Zaprawdę Niezłych Zapijaków.
Z.N.Z.
Jak niewymierzając takie Komando Foki ale Foki Fantasy. I nawet śmieszny element to był w fabule zawarty bo Victor naumial się odbijać piłkę pinkpongową nosalem swojego kasku i lubil fruti di mare. Więc pasiło z tymi fokami.
Bardzo nieźle zabijali swoich antygonistów. Zaraz na początku powieści zamordowali nawet portagonistę i wtedy potem szli koło smoka właśnie, co było już przecież mówione wyraźnie i dokładnie opowiedziane wyżej wcześniej (cyta.: Nie dowiedzieli się nigdy…). Potem przeszli przez całą panoramę od gór do morza wpadającego do oceanu.
Na zamku wszyscy wstali.
Król też wstał i umył poranną toaletę. Potem uruchomił procesy myślowe o planie napadnięcia desantem na królestwo które było dwa królestwa dalej od granicy ich księstwa (na mapie jest za tymi kreskami takimi śmiesznymi bo nie umiałem narysować takie małe drzewa). Król Avaraoagaraan zmarszczył rzęsy bo głęboko się zdumiał o planach desantu w inwazji. Gdy tak dumał o desancie wyglądał dumnie. Jak przystanęło na króla Największego i Najsilniejszego Księstwa Niezmiernej Krainy jakim był Avaroaagaraen po ojcu też królu siedzącego na tronie podpierającego łokciem przystojną pociągłą twarz ogoloną brodą dookoła. Z przymrórzonymi oczami zmyślonymi nad losem desantu tkwił w procesorze. Tron dziedziczyli.
Słońce już stało w Zenicie…
Obiekt w Czarnym Lesie
Szedli gęsiego przez Czarny Las i wszyscy siedem śpiewali chórem co sił w pucach. Na szpiku trzy łokcie przed resztą kawalkady wojowników szedł Victor Mocarny w absolutnej ciszy bo tak śpiewał już kiedyś i miał potem zapalenie skrzeli i wylądował na pogotowiu. Był czujką. W jednej ręce trzymał miecz a w jednej tarcze i napięty łuk i zupełnie na luzie, spod ciężkich powiek obserwował środowisko dla zmyłki nabijając fajkę i krzesząc iskry skrzemieniami bo nie znał zapalniczki. I niesamowicie bacznie nadsłuchiwał odgłosów wydzielanych przez las idąc bezszelestnie i odsuwając gałęzie i konary toporem i flancą z przyczepionym proporcem Królestwa Ruchamu. Miał też nabitą kuszę w pogotowiu (ale innym nie tym gdzie był ze skrzelami). Skradał się jak ważka na przykucniętych kolanach. Oczy miał czujne i zamknięte w takie fajne otoczone brwiami jakby włoskami szparki i wyglądał sęxi nawet.
A reszta drużyny za jego plecami z kołczanem pełnym strzał i bełtów i plecakiem oraz posłaniem na leśne postoje noclegowe i wodopoje i hamakiem na miejsca gdzie były dwa drzewa w odpowiedniej odległości śpiewała co sił okrutną pieśń-hymn-przyśpiewkę Pierwszej Armii.
Dreszcze mają konie, rozwolnienie gady
a my nieruchonnie skopiemy wam zady
Do dołu wrzucimy
na palu spalimy
przelecimy psa…*
Nagle w lesie zapadła cisza. Ptaki przestały szaleńczo świergolić i także zalotnie świergotać. Niedźwiedzie zupełnie przestały mruczeć drażniąc osy ukradając im miód. Wilki i lisy już nie szczękały ze strachu. Rysie, geparty i żbiki nie miałczały. Bobry również nie zgrzytały zębami o korę. Wtem i nagle znienacka! Z zaskoczenia coś przyjebało w drzewa z wielkim hałasem. Nad lasem rozległ się huk i łuna światła.
Victor podniósł umięśnioną dłoń.
– STAĆ!!! – szepnął przykładając palec serdeczny do ust. Wszyscy żołnierze Pierwszej Armii mieli kod palcowy i potrafili na wiele kilometrów bez słowa przekazywać sobie językiem migoczącym samymi palcami całe zdania a nawet rozkazy.
– Co?
– Weźmy stańmy w szyku bojowym.
– Do broni! Po trzykroć do broni.
Mówili Coran, Hector i Archilleos ale nie w tej kolejności.
Napięli łuki i spięli mięśnie na całych organizmach.
– Zamknijcie mordy druchowie moi – wycedził serdecznie Victor. Troszczył się o swoją świtę.
Przed nimi widniał krater jak po wybuchu bomby atomowej. Siła uderzenia wywróciła wszystkie wykroty i zrobiła wertepy.
Na środku jakby w jądrze krateru leżał cylidner. Miał dziwne znaki na stalowych bokach i właz. Gdy otworzyły się drzwi na równinę wysypały się niezliczone hordy zielonych stworzonek. Mieli z siedem stóp wzrostu ale też straszliwie wielkie te stopy. Pazury i kły wystające pod kątem z mięsistych warg.
– Orki! – Wrzeszczał Coran rozgrzewając do boju.
– Gobliny! – Darł się Hector.
– To nie trole! Trole nie są zielone! – Zaparował Archilleos.
Fala obcych przybyszów zalała Pierwszą Armię. Kerv wyjął swoje Dwa Ostrza czym wzbudził podziw Corana.
Walka rozgorzała na dobre. A nawet na złe bo zielone stwory powoli uzyskiwali przewagę liczebną.
Udało im się obciąć lewą flankę Drugiej Armii i Victor znalazł się całkiem sam, osaczony i otoczony przez zielone morze. Stworów. Wtedy ponad głowami nitogoblinów nitoorków pojawiła się znajoma czupryna. Radośnie podskakiwała pośród wrogiej hordy pośpiewując pieśń Pierwszej Armii: na palu spalimy… przelecimy psa…
– Ktoś Ty!? – zawołał z rozkwitłą na nowo nadzieją Victor.
– To ja Karol. Twoj druch przybywam z odsieczą. – Victor nie zdążył się ucieszyć gdy czupryna znikła wśród morza wrogów. Tak zginął Karol Najsilniejszy. Jeden z gównych bohaterów i najlepszy przyjaciel Victora jeszcze z czasów gdy razem jako młode wilczki walczyli w klatkach na prowincji Krainy.
Znów był sam jak palec w ciemnej dupie. Niemrawo odpędzał mieczem i toporem tłumy zielonych. Co jakiś kwadrans wystrzelał do nich z łuku i kuszy. Dostał zbyt wiele ciosów i zadrapań paznokciami. Czy tu umrze?
Płakał z bezsilności. Był ranny i życie uciekało z niego w panice całymi sznurami komórek krwi i roztocza. Nie miał szans. Był beznadziejny. Umierał. Konał. Ledwo zipiał. Zamierał. Zionął duchem w kałużach czerwonej juchy lecącej kaskadą z ran ciętych. Ale wiadomo że nadzieja jest matką wynalazków. Krzyknął Erueka! w głowie. Szybko wziął i przyniósł z okolicy 45 ogromnych głazów narzutowych i zbudował palisadę (tutaj dasz opis dokładny tej palisady, taki jak jest u Sapkowskiego i można ze strony 87 na górze wziąść).
Teraz on był górą.
Po jakimś czasie za palisadę zaczęli schodzić się inni. Wszyscy przeżyli na szczęście. Tak się kręci koło fortuny na polach bitwy. Tylko Karol szczezł pośród bosych zielonych stóp. Zbezczeszczony i udeptany.
– Co teraz? Mamy tylko około 246 bełtów. Szykuje się niezła zabawa – mocnym i niskim męskim tenorem nie znającym strachu mówił Hector.
Victor milczał i cały czas trzymał wykałaczkę w ustach i miał w kask wbudowany kawałek ciemnego witrażu ze świątyni bogini płodności Tytytyity żeby wyglądać bardziej tajemniczo i męsko i lepiej widzieć gdy patrzył długo, podejrzliwie lub uważnie na Słońce. Czasem dręczyło i męczyło go dowództwo Armii.
– Zawsze muszę sam wymyślać swoje taktyki samemu…
Coran splunął:
– Jesteś w tym najlepsiejszy z nas. Milion razy nieźle wybawiłeś nasze brudne tyłki. – mówił prosto z mostu jak prosty żołnierz guasiśredniowiecza.
Wszyscy pokiwali z dezaprobatą.
– Zgoda. Uratuję was. Mój plan jest taki: pogadam z wodzem tych stworzonek o pokoju.
– To może być pułapka! – krzyknął z troską Archilleos.
– Wiem. Ale podejmę to ryzyko żeby ocalić wiele istnień. – Victor zmyślił się głęboko.
Otworzyli bramę w palisadzie. Wódz zielonych już czekał w swoim namiocie. Gdy Victor wszedł do środka drzwi w namiocie uchyliły się znowu i wszedł tam Czarny Mak i rzucił zaklęcie:
– Pieprzę Cię i Twoje plemię z innej planety. – I znikł w mlecznej gęstej czarnej mgle. Victor nie krył wymieszania.
– To był zły Czarny Mak. Macie przejebane. Z czarnymi czarami nie ma dowcipów.
– Kurwa To nie jest fer! Magia nie istnieje w Kosmosie i Wszechświecie! Makafaka! – stworzonko kosmiczne przeraźliwie krzyczało zamyślone rozpaczą nad swoim losem.
Wtedy do namiotu weszli inni członkowie Pierwszej Armii.
– Chcemy pomóc.
– A macie części zamienne do reaktora? – zielony intruz nabrał nadziei.
– My tu mamy guasiśredniowiecze. Jak mamy wam pomoc naprawić reaktor nuklerany. Nie kończyliśmy żadnych fakultetów z artofizyki i inżynierii gwiezdnych cosmolotów. Nawet nie wiemy co to jest rozpat atomów i studnia grawitacjowa. – Victor nie owijał w wełnę.
– Ja wiem co to jest studnia. U nas na fermie buraków mieliśmy studnię – Powiedział zmysłowym szeptem Coran który zastygł w bezruchu w skupieniu przyglądając się widnokręgowi dookoła nich namiotu. Ogarnęły go wspomnienia. Jednocześnie napinał tricepsy bo nigdy nie wychodził z cyklonu.
Victor nie przerywał sobie: – I jak działają jakieś tablety czy coś nie wiemy zupełnie..
– Ja wiem jak działają różne tablety. – przez zęby w zaciśniętych w szparkę wargach wycedził z pogardą wypisaną na nieogolonej i twardej twarzy Ziemowitosław: Mój ojciec był alchemikiem a matka pracowała gdzieś za barem.
– Wiem. – Victor wiedział.
– Co?
– Co?
– Co?
– Co?
Zapytali chórem.
– Znajdę i zabiję Czarnego Maka. – Victor zaczął ostrzyć ostrze flancy z proporcem Ruchamu.
W kącie namiotu pojawiła się czarna mgła i wysunęła się z niej ręka w czarnej skórzanej rękawiczce i wystrzelił z niej jakby zielony piorun. Victor padł jakby rażony piorunem.
I tak zginął był Victor Mocarny. Największy i najsławniejszy wuj spośród wojów Księstwa króla Avaroagarana. Pierwsza Armia poszła w posypkę. Kosmici zostali już i zamieszkali podziemią żeby się nie rzucać w oczy wśród goblinów i orków.
Ale to dopiero początek przygód naszych bohaterów.
The End
* żadne zwierzę nie cierpiało zbyt długo podczas pisania tego stora.