Prolog
Noc ta była dla Mersu wyjątkowa.
Ona, piękna o włosach o barwie gwiazd, omiotła pokój orzechowym spojrzeniem swoich oczu. Uniosła swe smukłe ramiona do księżyca, który widziała przez okno swego balkonu wychodzego na ogród. Czekała…..
Srebrzyste promienie obijały się w jej niezwykłych włosach dając znak , że już jest noc. Ta noc. Ale sen nie nadchodził, nie dla niej. Nie dla Mersu.
Bowiem oto na spienionym koniu jechał młodzieniec niosący wieniec. Tradycja nakazywała by wszedł do domu swieżo zamężnej żony inną drogą niż drzwiami.Tak więc stanął na siodle…
Chodź było to niemożliwe, dla ludzkiego ciała, on uskoczył na krzak słodkiej kolczatej róży a z niej na balkon.
Mersu….
Elfka, Jej Wysokość Białego Tronu Siedmiu Dzikich Róż. Jego Miłość. I Przeznaczenie, przed którym nie zdoła uciec… nigdy, chyba że… Tristan zgubił niedołężną myśl.
Ona, jest, jego, Tristana, żoną.
Oczywiście, tak naprawdę nazywała się Merseli'nda Sulen'ey' argh Dearvin' mostoviaque. Był to prastary elfi ród, starszy niż świat i gwiazdy.
Mersu była tak naprawdę boginią. I miała niemożliwą misję od której zależał świat.
Oczami Perpina:
Tristan znowu się spóźni, przewidziłem. Miał być przed północą, a już przyszedł świeży morelowy poranek, pomyślałem i spojrzałem w szmaragdową trawę i biały puch nocnych chmur.
Wtem powstało Słońce.
W pomarańczowych promieniach jechali jeździec i koń. Tristan!
Piękny, bladolicy, o klasycznej urodzie mój brat!
– Jak Twoja żona? – zapytałem.
– Wiesz że mamy kłopot.
Westchnąłem…
Dlaczego on, Tristan, był taki tajemniczy i mroczny?
– Niedomaga?
– Jej Przeznaczenie bogini Elfów wypełni się radem z Początkiem trzeciej Pełni.
– To dzisiaj!
Westchnąłem…
Ból i obawa….
Nie mieliśmy czasu….
– Bogowie potrzebują Ofiary – wyszeptał mężnie Tristan. – Pomóż mi… Bracie.
Opowiadanie właściwe
Karczma tentniła szczęściem. Była muzyka. I tańce. Młode panny tańczyły na stołach pełnych lubieżnej strawy i ponętnego od czerwieni wina. Ale jak on Tristan mógł o nich myśleć, kiedy miał ją, Mersu?
– Ładne dziewczyny – powiedział do niego Perpin.
– Ale ZAJĘTE! – wykrzyknął z oddali sali paskudny jejmość.
-To awanturnik – wyszeptał ostrzegawczo Tristan do brata. – Na wskutek pojedynku z nim możesz stracić życie… albo honor.
Paskudny człowiek szybko do nich podszedł. Karczmarz zamrugał. Zapadła cisza w karczmie
– Walcz – przerwał ją paskudnik. – Ja Wysłannik Śmierci ukażę Cię.
Perpin tylko się zaśmiał. Bardzo głośno. I mrocznie.
– Teraz. Pragnę spełnionej satysfakcji.
Wyszli z karczmy. Była ciemna, zupełnie cicha bezksięzycowa noc. Wilk wył w oddali.
Maleńka strużka strachu spłynęła po nim, bo pojął że nie ma miecza, ale bowiem został w karczmie
Rozpaczliwym wzrokiem swych azurytowych oczu rozejrzał się za czymś do obrony.
Widział tylko patyki i kamienie oraz przerażoną twarz starszego brata. W oczach, które odziedziczył niezwykłej barwy malachitu, czaił się rodzinny, choć tłumiony bo był bękartem, rozpaczliwy smutek. Czuł, że może zginąć. A nawet to wiedział.
Podjął decyzję.
Wybrał patyk.
Straszny nieznajomy Wysłannik Śmierci zamachnął się więc zrobił unik. I jeszcze raz.
– HAHAHAHHAAH!!
– ARGHHHH!!!!!
– ACHHHHHH!!!!!!
– AUURGHHHH….
– NIEEEEEEEEEEEEE!!!!! – ryknął jak tur Tristan i wszyscy na niego popatrzyli.
Rzucił kamieniem w Wysłannika Śmierci.
Ten padł.
– On jest martwy.
To prawda. Jego złe oczy patrzyły w niebo czarnym spojrzeniem.
Był zupełnie martwy. Naprawdę.
Umarł.
Już na zawsze.
– Pohańbiłeś mnie.
– Mogłeś zginąć.
Bracia patrzyli na siebie w milczeniu. Perpin był zły bo przez pojedynek stracił wszystko. Lepiej gdyby zginął. Miałby honor.
Na bożym ołtarzu
się położę
W mroku witrażu
Będzie me łoże
Na którym umrę
Już na zawszę.
Zaśpiewał wróżebnie Perpin.
Karczmarz wskazał im drogę w Niedostępne Góry, do których nigdy nie dotarł nikt żywy. Była to pusta i martwa kraina. Właśnie tam elfy miały Ołtarz Elfich Bogów. Nikt nie wiedział skąd się wziął.
Jechali tam na koniach , popędzając je.
Ołtarz był straszny. Ciemny. Z marmurowego kamienia obitego hebanem, który błyszczał jak włosy Mersu.
– To tu miała umrzeć moja Mersu – powiedział pod nosem Tristan. – Ale ona będzie żyła. Bo ona potrzebuje Życia… ..a Ty i tak cierpisz. Ale bowiem… straciłeś Godność i Honor w pojedynku.
Wyszarpał sztylet z wysokiego, skórzanego buta barwy głebokiego , ciemnego poszycia lasu. On, Tristan, zadał bratu cios w plecy. Mersu była bezpieczna.
Z jego męskiego, przystojnego szorstkiego od dwudniowego zarostu policzka spłynęła płonąca ogniem bólu i rozpaczy łza. On, Tristan płonął. Ale nie spłonął.
Epilog
Marsu przeciągnęła się w miękkim łożu z puchu flaminga.
Tristan nie miał dość. Mersu objęła go nogami na plecach, on przyciągnął do siebie jej brzuch, na co ona odpowiedziała mu oplatając go ramionami. Wyrzuciła biodra w samą górę. Zacisnęła kostki na łydkach.
– Nasza miłość jest jak węzeł – wyszeptała gorąco od miłości i ciepła, bo było lato.
– Którego nie da się przeciąć niczym.
– Tak.
I naprawdę tak było.
Mieli dużo dzieci, Estellinę Przeklętą (która jest w mojej książce) Malwę Urodziwą (ona też) i Perpina powujku (on też i to ważna postać). To właśnie on urodził się naznaczony klątwą bo był pogrobowcem po wujku i bogiem jak Mersu. Ale ona była tego jeszcze nieświadoma i korzystała z obecności Tristana i nieobecności dzieci…
Żyli więc szczęśliwie…
Ale czy długo to się dowiecie z książki.