W morderczym pojedynku starli się bóg i człowiek z gwiazd. Thor zamachnął się, gdy wtem Mjolir wyrwał się z rąk swego władcy i poszybował w niebo.
Obydwaj wojownicy spojrzeli za nim jak wspinając się coraz wyżej odbija w sobie promienie słońca, ten blask oślepił ich na chwilę, gdy wznieśli oczy w górę, młot mknął ku ziemi. Uderzył z całym impetem, a fala uderzenia była tak potężna, iż nawet Thor legł. Wiatr poniósł tumany kurzu, przykrywając wszystko pyłem wokół. Thorgal uniósł głowę i spojrzał przed siebie. Najpierw ukazały mu się lśniące srebrem skrzydła u hełmu, a gdy wsparł się na rękach dojrzał twarz wykrzywioną w grymasie wściekłości. Niebieskie oczy płonęły nienawiścią. W tym samym momencie zerwali się do ataku. Nie mogąc sprostać w walce wręcz boskiej sile dobył miecza uderzając zaciekle. Thor parował uderzenia wikinga, przyjmując je na swe rękawice. Pozbawiony młota, a także częściowo swych boskich mocy, wciąż górował siłą nad ludzkim wojownikiem. Thorgal był wyśmienitym fechmistrzem i z gracją zadawał ciosy jak również unikał ciężkich razów boskich ramion. Dźwięk stali uderzanej o żelazo rozrywał ciszę pustkowia. Gniew w bogu narastał a z nim jego siła. Razy stały się coraz silniejsze, aż w końcu potężnym uderzeniem wytrącił miecz z dłoni wojownika. Kolejnym mocarnym uderzeniem w klatkę powalił wikinga z nóg. Odrzucony wielką siłą potoczył się jeszcze parę kroków.
– Khem khem – wykrztusił pył z gardła. Thor podszedł do niego i schwyciwszy za włosy uniósł mu głowę.
– Zabieram twego syna jak gwarancję wywiązania się z umowy – warknął, a oczy błyszczały mu błękitem.
– Nie, nie Jolan – wyszeptał.
– Nie zawiedź nas człowieku – dodał ostro, jednocześnie wymierzając mu solidny sierpowy. W uszach rozbrzmiał mu niczym grom, oczy zaszły mgłą. Nim stracił przytomność zobaczył ja bóg zarzuca sobie tobołek ze związanym chłopcem w środku na plecy.
– Jolllaaannn! – krzyknął wyciągając dłoń chcąc go chwycić, lecz miast tego osunął się w mrok tracąc świadomość.
Obudził się pod gwiazdami, wciąż obolały dotknął klatki, leżały na nim jakieś liście.
– Leż spokojnie – usłyszał delikatny a jednocześnie mocny głos. Elf zabrał delikatnie jego dłoń.
– Gdzie jestem? Kim jesteś? – Thorgal uniósł się na ramionach przezwyciężając ból
– W moim szałasie. Jestem Fangald z Alfheim – przedstawił się i wtedy wiking zobaczył, jaki bił od niego blask i dostojność.
– Jesteś elfem wysokiego rodu? – wykrztusił – Co tu robisz? Nasze światy nigdy się nie mieszały – dodał
– Podróżuję między nimi i gdy napotkam takich ludzi jak ty pomagam im, ale doprawdy zadziwiłeś mnie. Jeszcze nie spotkałem człowieka, który wdał się w zwadę z bogiem i to z tak potężnym – w jego głosie słychać było zdziwienie, a jednoczenie uznanie.
– On ma mojego syna – warknął Thorgal, chcąc znowu się unieść.
– Leż! Rany muszą się zagoić, przed Tobą długa wędrówka – głos elfa przyjął ton rozkazujący
– Skąd wiesz? – znów uniósł głowę, cierpliwość elfa skończyła się i zaintonował: Elerh galr Kon – śpij i śnij! – nim Thorgal zareagował owiała go mgła, poczuł jak ból odchodzi, a ciało staje się lekkie. Zasnął i zaczął marzyć. Pojawił się przed nim obraz. Leżał na noszach ciągniętych przez Fangalada, choć nieprzytomny rozmawiał z nim. Po chwil doszedł go jego własny głos. – Muszę znaleźć odtrutkę na jad węża, inaczej stracę syna. Muszę ja odnaleźć…
– Możesz ją przecież uwarzyć – odparł elf
– To nie jest zwykły wąż, to Jormungand – odrzekł wiking
– Jormungand?! –aż przystanął na chwilę poczym dodał i ruszył dalej – bogowie wplątali cie w swoją intrygę dziecię z gwiazd. Jesteś bardzo odważny i dzielny, dlatego pomogę ci – zaoferował, a obraz znikł.
Gdy Thorgal się obudził, słońce zaczęło powoli wspinać się po nieboskłonie. Otworzył oczy, nie czuł już żadnego bólu. Elf siedział z boku.
– Posil się i ruszamy – podsunął mu szeroki liść, na którym leżały kawałki suchego chleba
– Co to? – zapytał i sięgnął niepewnie
– Lembasy. Dadzą ci dużo siły i energii. – wojownik sięgnął po nie i ugryzł. Posmakowały mu po pierwszym kęsie. Zjadł wszystko, czym wprawił elfa w zdumienie.
– Nie wiedziałem, iż wikingowie, mogą pochłaniać takie ilości jedzenia – zaśmiał się. Rzeczywiście po chwili Thorgal poczuł jak jego żołądek pęcznieje, dając niemal uczucie przejedzenia. Zebrali się szybko. Fangald podarował mu jeden ze swych najlepszy łuków, co ten przyjął z wdzięcznością. Sam zabrał swojego Gerfata i pełny kołczan strzał. Obydwaj dobrze najedzeni i wyposażeni, ruszyli we wskazanym przez elfa kierunku. Szli w milczeniu twardym stepem, który powoli wzbogacał się o trawy i krzewy, aż w końcu stanęli przed ścianą lasu.
– To jest Gaweroth, stary las, pełen drzew pamiętających świt gwiazd, bądźmy ostrożni – rzekł Elf i ruszył jako pierwszy. Wiking podążył za nim. Las tętnił życiem, korony drzew pełne były ptactwa, raz po raz przebiegła kuna leśna. Lecz baczne oczy myśliwych nie wypatrywały zwierzyny. Ich łuki wciąż tkwiły na plecach. Nagle usłyszeli hałas, trzask łamanych gałęzi.
– Nie jesteśmy tu sami – Fangald sięgnął po łuk, wojownik zrobił to samo. Poruszali się niemal bezszelestnie, elf ze swoją wrodzoną gracją, a wiking z wyuczoną techniką. Bystre oczy wypatrzyły pierwszego woja, gdy po chwili dostrzegł go też Thorgal.
– Ludzie Thomuda wielkiego! – warknął, gdy dojrzał tarcze ukrytą za krzakami.
– Znasz ich? – zapytał elf wypatrują najmniejszego ruchu
– Tak i nie przyszli tu by nas witać, pewnie łupią jakąś kolejną osadę! – napiął cięciwę i w mgnieniu oka odwrócił się i skierował łuk ku szczytom drzew.
– wziuuu wziuuu – dwie strzały wystrzeliły niemal jedna za drugą. – Aaaa!!!! Arghhh! – wydarło się z dwóch gardzieli, gdy groty utkwiły w oku i sercu zwiadowcy.
– Ukmm ! Fephh! – koleje dwa odgłosy były stłumione, gdy strzały przebiły gardziele. Elf był pod wrażeniem szybkości Thorgala, lecz nim skomplementował, obydwaj błyskawicznie napięli cięciwy, bo oto z pobliskich krzaków szarżowali wikingowie, zaalarmowani hałasem spadających martwych ciał zwiadowców.
– Na Odyna ! Bij zabij!!! – wrzeszczeli biegnąc. Teraz popis szybkości dał Fangald, kładąc trupem czterech, nim przeszli parę kroków.
– wziuuu wziu !!! – Thorgal celował w oczy, nie ryzykując przebicia kolczugi. Koleje wrzaski konających podrywały przerażone ptactwo do lotu. Nie rywalizowali ze sobą, ale elf utłukł dwóch więcej. Z napiętymi łukami czekali na kolejną falę, tymczasem atak ustał. Ostrożnie stawiali nogi pomiędzy trupami, sprawdzając czy któryś, aby się nie rusza, ale wszyscy już zdążali do Walhali. Pozbierawszy strzały, ruszyli dalej w głąb lasu, zastanawiając się czy to był przypadek czy planowany atak. W głębi wydawało się być spokojniej i nie wyczuwali, ani nie dostrzegali żadnego zagrożenia, ale w miarę jak posuwali się coraz dalej, drzewa zdawały się być bardziej złowieszcze. Nagle wyrastały przed nimi gęstwiny krzaków, albo z hukiem opadały gałęzie tuż przed ich nosem. Wiking miał wrażenie, że las nie chce ich wypuścić. Na szczęście Elf widział ścieżkę cały czas przed nimi i nie dał się zwieść. Uszli jeszcze kawałek, gdy elf rzekł: – przeprowadziłem cię do końca, jak obiecałem – wskazał na światło pomiędzy potężnymi pniami. Wyglądało to z daleka jak brama. Wiking odetchnął z ulgą, gdy już wyszli z Gaweroth.
– O to cel twojej podróży – wskazał na malujący się przed nim lśniący bielą budynek.
– Świątynia Frigg? – rozpoznał na pierwszy rzut oka
– Tak, w jej katakumbach znajdziesz fiolkę z odtrutką –
– Co mnie tam czeka? – zapytał poprawiając kołczan
– Miłe bądź wrogie przywitanie. Jeśli bogowie ci sprzyjają, zdobędziesz swój cel. Bywaj przyjacielu, niech mój łuk dobrze ci służy. – Fangald uścisnął ramię wojownika i odszedł w stronę lasu znikając w jego mrokach.
– A zatem czas na mnie – powiedział sam do siebie i dziarskim krokiem ruszył przed siebie. Słonce już chyliło się ku zachodowi, gdy stanął u szczytu schodów przed wielką złotą bramą. Panowała niesamowita cisza, nawet wiatr nie wiał. Rozejrzał się wokół, otoczony rzędami kolumn niczym niemymi kamiennymi wojownikami, poczuł się nie swojo. Było tu strasznie pusto. Nie pozostało mu nic innego jak zapukać do wrót, lecz nim zmachnał się ręką obydwa skrzydła uchyliły się bezszelestnie.
– Witaj dziecię gwiazd – przywitał go ciepły kobiecy glos. Wszedł do środka i od razu oczarował go przepych. Złoto zdobiło ołtarz, marmury podłogi i ściany. Diamentowe kandelabry zwisały z sufitów, lecz nigdzie nie było wyznawców, ani kapłanek.
– Wiesz, czemu tu jesteś? – zapytał ów głos
– Bo niejaki Thor mnie do tego zmusił porywając mojego syna! – odparł z drwiną i złością
– Ale wiesz, dlaczego Ty? – aż wzdrygną się i odskoczył, czując jej oddech na uchu. Wtedy ją dojrzał spowita w białą jedwabną tuniką odkrywała niemal całą swą nagość. – Tylko człowiek może zejść do mych podziemi, żaden bóg nie przestąpi tych bram – jej głos było słodki, uwodzący.
– Wskaż mi drogę pani – poprosił i skłonił głowę
– Mam lepszy pomysł – rzekła chwytając go za dłoń i prowadząc ku ołtarzowi. – O to twoje lekarstwo – pokazała mu małą buteleczkę ze szmaragdowym płynem i położyła ją na jednym z ramion wagi stojącej na stole ofiarnym.
– Jak mogę ją zdobyć? – zapytał przed oczami mając syna
– Oddając serce! – krzyknęła i nagle z jej palców wyrosły szpony, uderzając niczym błyskawica wbiła je w klatkę i wydarła mu serce
– AAA!!! – wrzask bólu rozdarł ciszę świątyni. Nie umarł wbrew temu, czego oczekiwał, jakby zawisł pomiędzy światem żywych i martwych. Zamglonym wzrokiem widział jak bogini kładzie jego pulsujące serce na szali, a ta przeważa się na jego korzyść.
– Doprawdy szlachetnym człowiekiem jesteś Thorgalu i zasługujesz na niejedną nagrodę – powiedział to uroczystym a jednoczenie radosnym tonem. Włożenie serca na miejsce było równie nie miłe, co jego wyrwanie, ale przyjął to z ulgą. Frigga włożyła mu w dłoń buteleczkę i całując w ucho szepła:
– Żegluj żeglarzu, pośród chmur ku wybawieniu – wtem poczuł wiatr we włosach i znalazł się na pokładzie podniebnego masztowca Farlgunda. Nie dostrzegł załogi, ale wiedział dokąd zmierzają.
– A zatem bogowie mi sprzyjają – rzekł na głos jakby chciał, aby elf także go usłyszał. Podniebna podróż nie trwała długo. Okręt suną szybko pochłaniając odległość. Wylądował bez żadnych odgłosów, dźwięków czy komend, sterowany magią.
Wiking zszedł po wysuniętym trapie na ubity grunt. Już z daleka ujrzał palące się ognisko i siedzące przy nim dwie postacie. Serce zabiło w nim mocno i poderwał się do biegu. W połowie dystansu dojrzał go chłopiec.
– Tato! – wyrwało się mu z ust – Tato! – zerknął na swego wielkiego towarzysza, a gdy ten skinął głową popędził ile sił w nogach.
– Jolan! – Thorgal nie mógł ukryć radości, gdy schwycił syna w ramiona – Jolan ! – ucałował jego czoło – Tak się cieszę, że jesteś cały i zdrowy – pogłaskał go po blondwłosej czuprynie.
– Wiedziałem, że ci się uda – syn przywarł jeszcze mocniej do ojca.
– Co z nim? – wskazał na boga
– Umiera, pospieszmy się – odparł chłopak i pociągnął ojca za rękę.
Thor siedząc zgarbiony, uniósł głowę i uśmiechnął się z wysiłkiem, gdy stanęli przed nim.
– Wedle umowy – rzekł wiking podając buteleczkę bogu, ten przyjął z wdzięcznością i trzęsącą się dłonią, wyciągną zatyczkę i wypił całą zawartość. W mgnieniu oka jego skóra odzyskała zdrowy kolor, wyprostował się i spojrzał na Thorgala. W jego oczach na powrót można było dostrzec błyskawice. Wstał dynamicznie, napiął muskuły i zaryczał wściekle, radując się z odzyskanej mocy.
– Mjolnir !!!! – wyciągnął rękę i zawołał donośnym głosem, który poniósł się daleko po równinie. Po krótkiej chwili dało się słyszeć świst powietrza, by ich oczom ukazał się też kształt. Srebrny pocisk pędził niczym piorun. Młot gładko wyładował w dłoni boga, który teraz obrócił się ku swym wybawcom.
– Nigdy nie zwątpiłem w ludzi, a i teraz dowiodłeś, iż można na was polegać. Thorgalu Aegirrson jestem twym dozgonnym dłużnikiem. Niech bogowie ci sprzyjają. – uścisną serdecznie ramię wikinga i zakręcił mocno młotem. Thor pozostawił ich samych na pustkowi, odlatując z Mjolnirem. Ojciec z synem raz jeszcze przytulili się i odeszli w swą stronę.
KONIEC